Fotograf czy fotografik?

Fotograf czy fotografik?

Wielu z Was pewnie nie pamięta, w sumie ja sam załapałem się na końcówkę, ale onegdaj przez miejsca poświęcone dyskusjom na tematy bardziej istotne, przetaczała się bitwa fotograf czy fotografik? Słowa padały ciężko, dysputa na definicje zaczerpnięte z Wikipedii przyprawiła by o palpitacje wielu semantyków, ale bojownicy byli niezrażeni. Wojna postu z karnawałem trwała w najlepsze. Dziś krótka historia sporów bezsensownych. Coś w sam raz na poprawę humoru.

Fotograf

Bowiem fotografik to taki mały fotograf. Wierzcie albo nie, ale dorośli ludzie naprawdę potrafili z sążnistego tekstu wyciągnąć to jedno słowo i poświęcić mu 200, 300 komentarzy.
W zasadzie to nie była dyskusja tylko wojna okopowa z użyciem gazów bojowych. Wznosili się na wyżyny domorosłej semantyki, erystyki, socjologii i psychologii. Cała afera powiązana była z kwestią coraz bardziej zaawansowanych możliwości ingerencji w obraz poprzez oprogramowanie graficzne oraz biegłości jego użytkowników. Walczono zatem o czystość sztuki, dowodząc że fotograf tylko robi zdjęcia i ingeruje tak a tak, a jak ktoś robi coś więcej to jest już fotografikiem, czyli grafikiem pracującym na materiale fotograficznym… Zaraz, przecież to brzmi bezsensownie. Do tego nie adekwatnie. I tu wybuchała druga afera, bo jak aparat jest fotograficzny to on jest fotografikiem i tak w kółko przez całe lata.

Fotografik to termin ukuty przez Jana Bułhaka. Przez jednych uważany za człowieka, który wyniósł fotografię do rangi  sztuki, przez innych w tym przeze mnie, za człowieka, który zrobił dla fotografii najwięcej złego. Poczucie niższości wobec malarzy sprawiło, że próbował podciągnąć fotografię pod malarstwo aby nadać tej niegodnej dziedzinie odrobinę splendoru, posilić się resztkami z malarskiego stołu. Postulował by zamiast terminu artysta fotograf stosować termin fotografik. Bułhak był piktorialistą, czyli ingerował w każdą swoją pracę bez mała malarsko lub graficznie. Fotograf zaś miał być rzemieślnikiem. Fotografik jako grafik komputerowy pracujący na fotografii, jest po prostu błędnym rozumieniem słowa, o którego sensowych korzeniach historycznych i warsztacie twórcy nikt nie wiedział. Jest to taka cecha wielu osób. Jeśli nie wiesz co powiedzieć, znajdź w tekście jedno słowo i się do niego przypnij. Bo nie wierzę, żeby naprawdę było istotne które słowo określa mnie jako osobę korzystająca z aparatu fotograficznego. W dodatku już wtedy ilość cyfrowej tapety na twarzy przeciętnej modelki przytłaczała. Można powiedzieć, że współcześni fotografowie to cyfrowi piktorialiści.

Ten spór został właściwie zaniechany i mało kto zajmując się na poważnie fotografią wraca do tej zakurzonej terminologii. Przyjmuje się, że świat jest dużo bardziej płynny i taka czystość gatunkowa, nie odgrywa większej roli w debatach o sztuce. Łatwość ingerencji w obraz fotograficzny może być przedmiotem analiz związków obrazu z rzeczywistością, nad samym obrazem ale w rozważaniach o fotografii jako sztuce nie specjalnie ktokolwiek przykłada do tego większą wagę. Sami artyści mają różnorakie podejście, które jest brane pod uwagę w publikacjach krytycznych, ale rozwodzenie się nad fotografem i fotografikiem jest stratą czasu. Niestety Internauci nigdy nie wyjdą poza ten spór, stąd też nie ma większego sensu pisać dla nich bardziej złożonych analiz.

Fotografika

No nie, zaczynamy od początku, przecież to już było w poprzednim akapicie.

O, to już bardziej adekwatny i teoretyczny spór. Powiedzmy mający trochę sensu. Kłócono się bowiem jaki zakres ingerencji sprawia, że z fotografa (fotografika?) przeistaczasz się w grafika, operującego…no nie, zaczynamy od początku, przecież to już było w poprzednim akapicie. Właściwie każdy fotograf retuszujący swoje prace, bazgrający cyfrowym pędzlem po twarzy modelki, de facto zmieniający rysy jej twarzy to współczesny piktorialista. Chyba, że przyjmiemy płynność medium, wówczas spór nie ma większego sensu.

Wojna okopowa trwała w najlepsze a strony raz za razem rzucały się do rozpaczliwego ataku, by paść pod nieprzyjacielskim ogniem. Właściwie niczym w trakcie I Wojny Światowej walczące strony rzadko dokonywały skutecznych ataków na pozycje przeciwnika. Gnili w swych okopach całymi latami. Czasem jeszcze dzisiaj, gdy ktoś uzna że ingerencja poprzez program do obróbki fotografii jest zbyt daleko idąca krzyczy, że to już nie fotografia a grafika. Wtórują mu wówczas głosy zwolenników i zasypują gazowymi granatami przeciwnicy.

Fotografie czy zdjęcia?

Zasadniczo robi się zdjęcia, ale czasem mówimy, że czyjeś fotografie są takie a takie. Gdy purysta dostrzeże tak rażący błąd natychmiast wytacza działa. Przy czym nie jest to właściwie błąd. O ile nie mówimy że „robimy fotografie” to fotografią nazywamy też rzecz sfotografowaną.

Na tej fotografii widzimy…

Powstaje pewien słowny miszmasz. Sfotografowałem piękną kobietę, efektem czego jest zdjęcie. Sfotografowałem zatem efektem jest fotografia? Widzicie słowo zdjęcie ma związek z takim zwrotem jak zdjąć miarę, co można nierzadko przeczytać w odniesieniu do krawiectwa. Formalnie bowiem zdjąłem obraz. Zatem gdyby ta forma przetrwała, mówiłbym iż zdjąłem portret, obraz. Zdjęcie od zdejmować.

Cóż, nie ma co się upierać, bo jeśli się nie mylę, trzeba by mówić „zdjęcie fotograficzne”. Mamy wszak zdjęcia rentgenowskie. Dla wielu osób najistotniejsze jest wyłapywanie swoistych potknięć językowych. Służą one próbie zdyskredytowania rozmówcy. Są też wyznacznikiem braku wiedzy dyskredytującego. Gdy zaczyna czuć, że grunt wymyka mu się w rozmowie spod nóg, próbuje zaatakować w jakikolwiek sposób byle odwrócić uwagę od braku argumentów.

Canon vs Nikon

Na rynku od zawsze istniało kilka systemów, jednak to dwie japońskie firmy zdominowały myśli konsumentów. Awantury były jeszcze lepsze niż w przypadku powyższych kwestii. Właściwie nikt nie robił zdjęć, tylko całymi dnia wykrzykiwał zaczerpnięte cholera wie skąd racje. Głównie z materiałów reklamowych. I tak padały argumenty, że Canon jest lepszy do portretów, bo lepiej oddaje kolory skóry a Nikon do fotografii krajobrazu, raz jeszcze dając dowód, że najpierw wrzeszczymy, potem się uczymy.

Otóż, faktem jest że tak samo jak w erze filmu, tak w erze matryc i oprogramowania na ostateczny kolor skóry na zdjęciu ma wpływ obiektyw, matryca, oprogramowanie aparatu. Zatem formalnie fota Nikonem z obiektywem X a Canonem z obiektywem o identycznych a raczej zbliżonych parametrach do tego od Nikona da nam inne kolory. Tyle tylko, że przy bardzo super hiper ważnych sesjach wykonuje się coś, co potocznie zwie się „kalibracją aparatu”. Nie ingeruje się w sam aparat ani jego oprogramowanie. Raczej tworzy informację dla programu do „wywoływania RAW”, na podstawie specjalnego wzornika. Dzięki temu wprowadzone zostają odpowiednie korekty. No, chyba że polecicie z fantazją i filtrami kolorystycznymi na lampy, wtedy nie trzeba zaprzątać sobie tym głowy.

Wracając do bratobójczej walki, bez mała dosłownie okładano się po ryjach, czy ten aparat jest lepszy do reportażu czy tamten. Licytowano się ilością klatek na sekundę, pikseli i jeszcze całą gamą innych parametrów. Właściwe spór nigdy nie został zażegnany, a do walki włączyło się jeszcze kilka innych systemów, w tym Sony, które narobiło zamieszania na rynku. Teraz ludziska kłócą się który korpus lepiej filmuje w nocy, który bardziej nadaje się do fotografowania masła a który awokado.

Mac vs PC

Ach, jakże ja kochałem te bitwy. Zwolennicy nadgryzionego jabłka do dziś przekrzykują się z fanami okienek o to, który komputer lepiej kupić do pracy przy fotografii. Narosło też mnóstwo mitów, z czego moim ukochanym jest, że:

Mac lepiej nadaje się do pracy z Adobe, bo początkowo to oprogramowanie robiono tylko na tę platformę.

Szkoda, że ostatni raz miało to miejsce ponad 20 lat temu a w międzyczasie Apple przesiadło się na procesory Intela, porzucając architekturę RISC na rzecz bardziej powszechnego rozwiązania. Miałem w pamięci więcej takich mitów. Właściwie znaczna część z nich była oparta nie tyle na jakichkolwiek rzeczowych przesłankach co na myśleniu bez mała magicznym. Naturalnie do dziś nie udało się rozwiązać tego sporu. Obecnie tylko wygląda trochę inaczej, bo w znacznej mierze sprowadza się do osobistych wycieczek z dużą dozą wulgaryzmów i obelg pod adresem konsumentów zainteresowanych innym niż wybrane przez komentującego.

Rzecz ciekawa

Nie trzeba chyba dodawać, że znaczna część argumentów była zmyślona. Tworzono je bez mała ad hoc byle tylko przeważyć szalę zwycięstwa. Naturalnie obie strony wymyślały je równie ambitnie, przez co z czasem ciężko było odróżnić prawdę od fikcji. Wszystkie te spory były początkowo bardzo zajmujące. Biada jednak temu, kto zbytnio się w nie wciągnął. Bardzo szybko bowiem okazywało się, że nie chodzi o fotografię tylko posiadanie. Właściciel droższego, ergo lepszego, musiał dobitnie pokazać swoją materialną wyższość nad resztą. Inni zaś chyba z zawiści albo bliżej nieznanych mi powodów zwyczajnie kłamali. W końcu by zacząć przygodę z fotografią trzeba wyłożyć na stół 200 000 w gotowiźnie. W końcu bez najdroższego obiektywu nie masz co brać się za fotografię i a nóż zniechęcę kogoś? Tak naprawdę znaczna część z tych powiedzmy eufemistycznie, dyskusji, miała na celu potwierdzenie swojego wyboru. Ot, każdy z nas potrzebuje racji i potwierdzenia słuszności swoich decyzji.

Patronite

Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” 😉

fot. w nagłówku Designed by Freepik