Rozmowa kwalifikacyjna

Najlepsze rozmowy kwalifikacyjne

Nawet jeśli ktoś obecnie nie szuka pracy, to być może będzie szukał. Dziś kilka słów tekstach, które można usłyszeć na rozmowach kwalifikacyjnych. Są one prawdziwą próbą charakteru. I własnej godności.

Istnieje wiele rodzajów pracodawców, ale ja trafiłem na kilka typów, które okazały się na tyle fascynujące by o nich napisać. Oto krótka lista, typów z jakimi spotkać się może osoba szukająca pracy. Niekompletna, niedoskonała, ale przynajmniej zabawna.

Jaśniepan

Nie daję Panu zakazu konkurencji, bo wiem że wy musicie dorabiać.

Firma poszukiwała grafika, który zajmie się tworzeniem projektów opakowań, na niezbyt wyszukany produkt. Ilość obowiązków w ogłoszeniu była tak mała, że też nie wyskoczyłem z jakąś astronomiczną kwotą, co spowodowało zaproszenie mnie na rozmowę. Firma rekrutacyjna postanowiła zastosować tak zwaną „regułę zaangażowania”. Polega ona jak nazwa wskazuje na wykorzystaniu zaangażowania zainteresowanego. Istnieje wówczas mniejsza szansa, że ktoś się rozmyśli zważywszy na czas jaki poświęcił na cały proces. Naturalnie w trakcie okazało się, że będą kontakty z dostawcami produktów, rozładunki towarów, fakturowanie, HR, kontakty z kontrahentami – w sumie nie wiem czemu miałby to robić grafik, ale ok. Zapytałem wówczas, czy możemy podyskutować o wyższym wynagrodzeniu. Pani wybałuszyła oczy, w słusznym w swym mniemaniu gniewie walnęła w CV i zaczęła krzyczeć, że tak się nie robi. Przecież w zgłoszeniu podałem XYZ. Ochłonąwszy postanowiła załagodzić sytuację słowami Nie daję Panu zakazu konkurencji, bo wiem że wy musicie dorabiać. Dalsza rozmowa nie miała sensu.

Łowca jeleni

Mamy corela, ale liczymy że pokaże pan zaangażowanie w rozwój naszej firmy

(Kupując nam resztę)

Oczywiście padły pytania, czy potrafię kręcić filmy, robić zdjęcia, projektować katalogi, bo firma ma coraz większe potrzeby reklamowe, chce wejść na YT z własnym kanałem – nie wiem co by było w tym pasjonującego ale spoko. Odpowiadam, coby nie wybuchnąć niczym jeden polski poeta, który ponoć miał zwyczaj walić laską w biurko wydawcy krzycząc „Płacić ścierwo! płacić!”, że mogę zająć się wszystkim do czego dostanę potrzebne wyposażenie. Dodać, że 1500 podziałało na mnie bardziej orzeźwiająco niż kubeł wody i wcale nie miałem zamiaru tam pracować? Czterech panów wymieniło spojrzenia, znaczące spojrzenia po czym pan znany jako szef, rzecze: „Mamy corela, ale liczymy że pokaże pan zaangażowanie w rozwój naszej firmy”. Kupując nam resztę. Dziękuję postoję.

Negocjator

Opowieść znajomego, nie moja. Otóż wysłał CV na stanowisko fotografa w lokalnej firemce odzieżowej. Otrzymał zaproszenie na rozmowę i stawiwszy się na nią odpowiadał na zadawane pytania. Naturalnie w zakres obowiązków wchodziło wszystko. Grafika, montaż filmów, projektowanie, firmowa sieć i chyba kodowanie. Nie zostało to zaznaczone w ogłoszeniu więc pewne pytania choćby o montaż filmów go zaskoczyły o programowaniu nie wspomnę. Rozmowa trwała jednak w najlepsze, gdy pada pytanie o oczekiwania finansowe. Wiedząc, że na rynku jest duża konkurencja postanowił się ugiąć i powiedział 2000 netto.

Za dużo. Proszę się adekwatnej wycenić

1800? Mówi nieśmiało. Za dużo. Proszę się adekwatnej wycenić. Niżej jest już tylko najniższa krajowa, co sprawiłoby że otrzymywałby mniejsze wynagrodzenie niż na obecnym stanowisku, które nie wymaga wielkiego wysiłku intelektualnego ani wiedzy. Mówiąc wprost sprzedawał tandetne upominki na stoisku w centrum handlowym. W sumie jego ówczesna praca nie wymagała nawet mózgu jak sam mówił. Rozmowa trwa a on dowiaduje się coraz ciekawszych rzeczy. Naturalnie byłoby mile widzianym z jego strony dostarczyć firmie aparat i obiektywy. W sumie sprzęt do filmowania też byłby miłym wianem wniesionym do tego związku. Cóż. Nie twierdzę, że za sam fakt pragnienia bycia fotografem należy od razu delikwent obsypać złotem, ale znów nie przeginajmy w drugą stronę. Żeby na tym stanowisku zarabiać mniej niż cieć przy hałdzie żwiru?  Czy mam dodać, że palnął on nierozważnie, że prowadzi działalność gospodarczą? Zatem umowa zlecenia między firmami i zasuwasz jak na etacie. Chyba do dziś go tam pamiętają, bo pożegnanie było kwieciste.

Miłośnik

Cudowna kategoria, która przeważnie przemawia do uczuć kandydata. Byłem na rozmowie o pracę w hotelu. Oczywiście pytania, czy znam niemiecki, angielski, rosyjski, mile widziany włoski czy hiszpański, świetna organizacja pracy, wyoska kultura osobista, chęć do pomocy pokojowym i pokojówkom. Zapytałem jakie wynagrodzenie oferują za takie zaangażowanie i dowiedziałem się, że proponują najniższą krajową na umowie zlecenie. Czemu? Już wyjaśniam. Praca w hotelarstwie to nie praca, to styl życia. Recepcja to nie miejsce pracy, to miejsce w sercu hotelarza. W tej branży, nie chodzi o zarobek, pieniądz a o poczucie spełnienia misji wobec przyjezdnego, który często przybywa z obecego kraju i szuka schronienia, przyjaznego miejsca, przystani, które będzie mu przystanią w metaforycznej żegludze przez obszary obcości…

Dobra, trochę ściemniam, ale szanowna rekruterka, kimkolwiek była, długo tłumaczyła mi, że hotelrastwo to misja, że tę pracę wykonuje się z pasji a nie chęci zarobku. Stąd też najniższa krajowa, bo ona liczy na pasjonatów, pragnących ugościć podróżnych w obcym kraju. W najlepszym przypadku do tego hotelu to może przyjedzie warszawski bonzo z zagraniczną kochanką a ja nie czuję się na siłach zaspokajać ich potrzeby. Dobra, to było czerstwe jak paczka sucharów, ale nie ja zacząłem.

Servus Exactoris*

Jeśli się nie wystraszy perspektywy braku zatrudnienia, przeciągnie Was po sądach jak marynarza pod kilem.

Nie wiem czy wiecie, ale jeśli szukając pracownika zapytacie kobietę czy planuje zajście w ciążę albo czy właśnie się w takim stanie znajduje, macie przerąbane. Jeśli się nie wystraszy perspektywy braku zatrudnienia, przeciągnie Was po sądach jak marynarza pod kilem. W przypadku mężczyzn nie ma takiego zakazu. Pomijam już pytania o to czy mam narzeczoną, czy planuję ożenek i tak dalej. Okazało się bowiem, że telefony o 23:30 w niedzielę, naprawdę są w tej firmie normą. W końcu o 6:30 jedziesz na targi do Łodzi, Warszawy, Wiednia czy gdzieś tam. W zasadzie dość podobny do naszego Łowcy, ale zakrawający o…a sami wiecie co.

Zaczęło się od serii pytań.

  • Czy ma Pan żonę?
  • Czy ma Pan dziewczynę, narzeczoną?
  • Czy spodziewa się dziecka?
  • Czy robi Pan coś wieczorami?
  • Czy opuszcza Pan miasto na weekendy? – tu się autentycznie wystraszyłem

Już po pierwszym pytaniu odpowiadałem bardzo niegrzecznie i nieprofesjonalnie – mruknięciami. W końcu Pan Prezes wyjmuje kartę i pyta o moje plany w zakresie wykształcenia. Wiem, że w Sieci jest wszystko i to co publikuję robię z rozmysłem, wiedząc jakie są konsekwencje. Chociażby tego wpisu. Tymczasem, gdzieś napisałem, w jakimś tweecie albo czymś, że po otrzymaniu tytułu magistra chciałbym uzyskać tytuł doktora. Powiedziałem, że nie wiem, ale to moja prywatna sprawa podobnie jak wszystkie omawiane kwestie. Zatem ze złośliwym uśmieszkiem zapytano czy to mi coś da, czy mając ten tytuł liczę na wyższe zarobki. Powiedziałem, że nie ale istotna jest satysfakcja i może kiedyś bym chciał to osiągnąć. Ha. Padła odpowiedź, że musi znać moje plany na kilka lat w przód, gdyż przede mną wiele zadań, które wymagają najwyższego zaangażowania. Najniższa krajowa i miło by było gdybym był samozatrudniony. Niedoszły mój poprzednik musiał odejść po narodzinach dziecka.

M

Wielu pracodawców nie lubi podawać nazwy firmy w ogłoszeniu, co jest dość niezrozumiałe z każdego punktu widzenia. Praktyka ta, stosowana jest też różnego rodzaju agencja zatrudnienia, firmy z zakresu zarządzania zasobami ludzkimi. W swoim imieniu publikują ogłoszenia, na określone stanowisko bez podawania nazwy firmy, do której rekrutują. Czasem dochodzi do skrajnych absurdów, bowiem nie sposób wyciągnąć podstawowych informacji. Pomijam już nazwę firmy, co można do pewnego stopnia usprawiedliwić próbą ominięcia biura przez potencjalnych kandydatów, ale ukrywanie zakresu obowiązków, uprawień, tego co firma oferuje, jakie ma dokładne wymagania, to już lekka przesada.

Kiedyś aplikowałem na stanowisko przedstawiciela handlowego. Ogłoszenie sugerowało, że chodzi o branżę IT, sprzęt komputerowy w czym czułem się wówczas całkiem pewnie. Okazało się, że chodzi stanowisko przedstawiciela handlowego dla producenta damskiej bielizny. Tak, mając osiemnaście lat odbyłem pewną rozmowę, na której przepytano mnie na dziesiątą stronę, bym po godzinie wałkowania dowiedział się, że chodzi damską bieliznę. W damskiej bieliźnie nie ma nic złego, ale potrafię ją co najwyżej zdjąć a i to bez sukcesów.

Za drugim razem, będąc nieco starszym, poprosiłem o jakieś szczegóły. Rozumiem jeszcze, że pośrednicy robili tak dawno temu, ale ta praktyka jest już nieaktualna, bo przeważnie umowy pośrednik – pracownik są tak skonstruowane, że nie muszą tego ukrywać. Niestety, niektórzy pracodawcy uważają się za bez mała MI6. Czyli aplikuje się na stanowisko, ale ostatecznie się odbywa się rozmowę na stanowisko B, które jest tak tajne, że poznanie tej tajemnicy skutkuje przysłaniem kilku ponurych typów, z majchrami w owłosionych łapach. Zero informacji na jakikolwiek temat. Podejrzewam, że ma to na celu utrudnienie powiązania ich z żałosnymi ogłoszeniami o pracę. Zamieściwszy w Sieci informację, że ogłoszenie to zamieściła firma X, będzie trzeba to udowodnić przed sądem w procesie o zniesławienie. Absurdem jest też niechęć do podania dokładnych obowiązków albo odwołanie rekrutacji trwającej trzy tygodnie pod pretekstem, że ogłoszenie było pilotażowe. 

Od sympatycznej rekruterki nie dowiedziałem się praktycznie niczego. Próbowała wydobyć ode mnie wszystkie możliwe informacje o poprzednich miejscach pracy, łącznie z rzeczami które można traktować jako poufne. Dzwoniła jeszcze kilka razy, ale już nie chciało mi się prowadzić dalej tej rozmowy. Swoją drogą do Agencji Wywiadu łatwiej złożyć CV. Przynajmniej wiadomo gdzie się aplikuje. Dla chętnych zostawiam linka – proszę.

Tester

Kategoria szefów, która rzadko kiedy kogoś zatrudnia. Nie można powiedzieć, są nieźli. Bardzo zręczni manipulatorzy, którzy prowadzą rozmowę w bardzo przemyślany sposób by wyciągnąć od Ciebie tyle wiedzy ile tylko się da. Gdy wystrzelasz się na rozmownie z pomysłów, rzucają sakramentalną formułkę:

Oddzwonimy, nawet jeśli wybierzemy innego kandydata

Naturalnie nigdy tego nie zrobią. Jeśli widzą, że masz jeszcze jakieś zasoby wiedzy postanawiają cię przetestować. Tutaj są dwa warianty. Dostajesz zadanie domowe będące de facto realizacją aktualnego projektu albo jego fragmentu. Gdy się z tym uporasz dostaniesz, jak oni ładnie mówią „feedback”, w końcu trzeba popisać się światowością, że jesteś marny. Odzew zawsze jest krytyczny, umiejętności niewystarczające, więc niestety, nie mogą zaproponować zatrudnienia. Dziwnym trafem, fragmenty zaproponowanych rozwiązań pojawiają się w ich kampaniach.

Innym wariantem przetestowania twoich umiejętności, będzie konieczność wyszperania jakichś trendów, przygotowanie pomysłów na promocję i przekazanie szefostwu. Działa tu ponownie reguła zaangażowania. Skoro poświęciłeś tyle czasu na rozmowę, to poświęcisz jeszcze trochę na zadanie domowe. Jest to dość częsta praktyka gdy na rozmowy zaprasza się osoby z bardzo dużym doświadczeniem, fachowców, a następnie zatrudnia studentów pierwszego roku do ich realizacji. W końcu taki wyjadacz mógłby chcieć wynagrodzenia a studentowi wystarczy dać bez mała niepłatny okres próbny celem przetestowania jego umiejętności i sajonara.

Po czym poznać taką firmę? Przeważnie prowadzą rekrutację co dwa, trzy miesiące, na to samo stanowisko. Na rozmowie skupiają się na pomysłach, rozwiązaniach a zadania domowe są bardzo ale to bardzo konkretne, dotyczą tego, nad czym firma aktualnie pracuje. Ktoś zajmujący się organizacją koncertów, zamiast posłużyć się nieistniejącym muzykiem, poprosi o przygotowanie materiałów promujących występ prawdziwego muzyka, który ma niedługo dać występ. Firmy, które tego nie praktykują, mają przeważnie inne podejście i albo oceniają PF albo zaoferują pełną dowolność, choćby próbny tekst o świstaku.

Testerzy potrafią w ten sposób zrealizować kilka zleceń. Czasem na coś takiego natnie się i doświadczony człowiek, który akurat szuka pracy. Zrobi szkic planu marketingowego i później zgrzytając zębami patrzy jak jest wdrażany przez absolwenta technikum hydraulicznego w sposób tak nieudolny, że paznokcie swędzą. Zasadniczo odradzam dzielenie się najlepszą wiedzą na rozmowie kwalifikacyjnej. Bardzo często to konkursy talentów, mające na celu zbudowanie sobie bazy świeżych pomysłów za darmo.

Pranksterzy

Ogłoszenie skierowane jest do osób szukających pracy jako powiedzmy Specjalista do spraw marketingu/social media/parzenia kawy i koniecznie freelancera. Czyli tak naprawdę szukali firmy zewnętrznej albo kogoś do pracy zdalnej, bo nie potrzebowali nikogo na stałe w siedzibie, albo klasycznie śmieciówka. Gdy przychodzisz na spotkanie dwie panie z rozbrajającym śmiechem stwierdzają, że w sumie to nie prawda i mogą zaproponować stanowisko handlowca częściami samochodowymi, powiedzmy do tirów. Praca na wyłączność.

Pytasz grzecznie, dlaczego w takim razie nie powiedziały przez telefon, że oferta jest już nieaktualna. Nie fatygowałbym się wtedy na spotkanie o pracę, która mnie kompletnie nie interesuje. I zaczynają się wykręty, że to się stało nagle, że już miały rozmowę i kandydatka była świetna i takie tam opowieści. Jest 8 rano. Sobota. W sumie nie jest to takie jakieś traumatyczne przeżycie prawda? Jeśli nie policzymy czasu. Godzina na dojazd, godzina na pytania w sprawie wspomnianego stanowiska z ogłoszenia, by dowiedzieć się że go nie ma, godzina na powrót. Trzy godziny żeby dowiedzieć się, że stanowisko nie istniało a ciebie ściągnięto w jakimś mętnym celu.

Panie zdaje się po prostu zbierały dane osobowe albo robiły sobie jaja z ludzi. Nie doszło między nami do żadnej kłótni, powiedziałem tylko że trochę to niepoważne. Następnego dnia jedna z Pań zadzwoniła do mnie z ofertą pracy za najniższą krajową u swojego kolegi na jakimś szemranym stanowisku. Odpowiadam grzecznie, że to mało opłacalne, żeby przejść na niższe wynagrodzenie na co pani ociekającym słodyczą głosem stwierdziła, że to tak na początek, za kilka lat byłoby więcej. Tutaj nie wytrzymałem. W niedzielę rano nie będę prowadził debilnych rozmów.

Janusze ekonomii

Trzymajcie się teraz krzeseł, bo opowieść jest dobra. Z czystym sumieniem można powiedzieć, że jest wręcz wyśmienita. Poszedłem swego czasu na rozmowę do hotelu, która wyglądała mniej więcej tak. Niedoszły Pan szef nawet nie chciał słyszeć o etacie ani nawet umowie zleceniu. Tylko i wyłącznie samozatrudnienie, przy pracy etatowej. Powiedziałem, że zakładanie działalności jest mi obecnie nie na rękę, więc zaproponował takie rozwiązanie. Sprawdził, że mam w znajomych na Facebooku, kogoś kogo zna, ten ktoś ma zaś działalność gospodarczą. Zróbmy zatem tak, zaproponował. Kolega da mi etat, szef hotelu będzie przekazywał mu trzy tysiące miesięcznie i tenże kolega będzie mi tę kasę wypłacał. Podpisze się umowę między firmami i wszystko będzie w najlepszym porządku.

Patrzę na faceta jak na idiotę i mówię mu grzecznie, że jeszcze trochę brakuje. I to dużo, bo łączny koszt pracodawcy to będzie oscylowało w okolicach pięciu tysięcy. Kolega musiałby -dołożyć od siebie jeszcze dwa tysiące złotych. Facet patrzy na mnie wielkimi oczami i pyta skąd to wiem. Odpowiadam, że policzyłem sobie pod stołem na kalkulatorze. Jednym z wielu kalkulatorów płac, jakie można znaleźć w Sieci.  Szefunio mruga, kręci się na krześle i pyta co proponuję. Odpowiadam, że można przecież podpisać umowę o pracę albo w umowę zlecenie. Ten patrzy na mnie i mówi, że jak to są takie koszty, to mowy nie ma. Dla odmiany ja wlepiam w niego oczęta i pytam, jakimże cudem on tego nie wie. Tu zaczyna się ciekawy fragment opowieści w którym paplający bez ładu i składu szefi wyjawił, że jest tutaj bo ojciec nie maił co z nim zrobić. Kazał mu dyrektorować hotelem, ale on nie ma prawa nikogo zatrudniać ani zwalniać, właściwie to nie ma żadnej władzy. Pomyślałem, że chyba coś z chłopiną jest nie tak i bredzi jak potłuczony.

Później okazało się to prawdą. Chłop, dobrze już po czterdziestce, dostał od przedsiębiorczego ojca stanowisko dyrektora hotelu, który wypromowała i rozkręciła poprzednia pani dyrektor a gdy ten stał się dobrze prosperującym biznesem, wyleciała na zbity pysk by jej miejsce zajął aktualny szefo, który nie do końca miał pojęcie co robi, ale rodzic musiał go gdzieś ulokować. Na wszelki jednak wypadek odebrał mu w całości decyzyjność aby czegoś nie spaprał. Okazało się, że nie ma prawa nawet kupić nowej zastawy czy ekranu do komputera.

Szpanerzy

Tych lubię. Naprawdę. Przyjeżdża potężna furą, ryczy kilkusetkonnym silnikiem jak ciele. Tak, żeby wszyscy widzieli, że ma. Wchodzi i zaprasza do biura. W tym momencie wyjmuje nowiusieńki telefon, rozkłada wypasionego laptopa, kij, że z rozładowaną baterią, ale na biurku stać musi i zaczyna dalszą popisówkę. Na takich rozmowach byłem dwóch. na jednej facet opowiedział mi jak kupił sobie meble, dom, mieszkanie, ile kosztuje roczny przegląd jego auta. Wyszło, że jakieś pięć tysięcy złotych, co może dla fana motoryzacji nie jest zawrotną kwotą, ale gdy idziesz na rozmowę o pracę, która ma ci przynieść złotych dwa, może dwa i pół tysiąca miesięcznie, to koszt przeglądu gwarancyjnego w wysokości dwumiesięcznej pensji robi wrażenie.

Do tej kategorii szefów można zaliczyć też osoby przynoszące różne prezenty dla znajomych i rodziny do pracy. Kolega, w rękodziele biegły, musiał kiedyś pakować zestawy klocków warte więcej niż jego miesięczna premia, żeby dzieciaczki szefa dostały w ładnych opakowaniach. Robił to w Wigilię Bożego Narodzenia, po godzinach pracy. Ja musiałem wysłuchać przydługawej tyrrady na temat jakości alkoholu, rokrocznie wręczanego kumplom szefa w ramach tradycji wielkanocnej czy jakiejś tam. Warto Wam wiedzieć, że był na tyle dużo wart, żebym się poważnie zstanowił czy kogoś nim poczęstować a co dopiero kogoś tym obdarować. Właściwie nie wiem czy chciałbym kupić butelkę na własne urodziny, bo jedna czwarta pensji to naprawdę dużo.

Niekategoryzowani

Nie wiem jak nazwać ludzi tego typu. Dziewczyna nawijała i pytała. Zadowolona z moich odpowiedzi kazała mi powiedzieć coś w języku angielskim. Nie mówię w tym języku jakoś perfekcyjnie, ale w ojczystym też nie mogę się równać Jerzym Bralczykiem ani Janem Miodkiem. Zawsze też drażnią mnie ludzie, którzy zwracają uwagę na czyjąś znajomość języka angielskiego gdy sami uważają, że „pretensjonalny” oznacza osobę mającą pretensje, ale do dziś pamiętają że w jednej grze, w której występuje kilka jak nie kilkanaście tysięcy opcji dialogowych, ktoś 20 lat temu przetłumaczył „pathetic” jako „patetyczny”.

Oka, bo odbiegam znów od tematu. Po kilku dniach zadzwoniła do mnie owa pani z uwagą, że mój akcent za mało przypomina walijski. Tak, dobrze słyszycie. Akcent faceta z południowej Polski za mało przypomina akcent rodowitego mieszkańca Cardiff. Minę miałem tak głupią, jak to tylko możliwe. Przyznaję, że żaden język nie był w stanie wówczas wyrazić mojego bezdennego zdziwienia. Docelowo powinienem mówić z akcentem londyńskim i walijskim. Kogo oni szukali to ja nie wiem, ale chyba prościej byłoby poszukać w UK a nie RP.

Porady i uwagi

Mamy jakoby rynek pracownika. W pewnych branżach owszem. Wręcz rozpaczliwie brakuje pracujących fizycznie, kasjerów oraz programistów. Kilka branż ma prawo upominać się o swoje. Niestety wiele miejsc pracy istnieje tylko z nazwy. Nie są potrzebni, ale są bo firma mająca Specjalistę do spraw Marketingu wygląda poważniej. Z resztą, w okolicy można lepiej zarobić na kasie niż na specjaliście. Budżet zaś oznacza „ile nasz tak zwany specjalista może wyrzeźbić po prośbie i jałmużnie”. Dochodzi do takich absurdów, że nawet ubodzy przybysze z Ukrainy już nie chcą tu pracować. Nie mówię też o małych i tak dorżniętych firemkach, które muszą utrzymać cały sponsoring i minimalne podatki gigantów. Mówię właśnie o potężnych przedsiębiorcach, którzy właściwie nie wiedzą już co z kasą robić, ale jak da się freelancera – fotografa urobić, żeby oddał co ma – jeszcze lepiej!

Szkoda, że większość portali, które specjalizują się w ogłoszeniach o pracę, daje tysiące porad pracownikom jak wypaść na rozmowie a nie szefom jak je prowadzić. Doskonale zdają sobie sprawę jaka jest propaganda a jaka rzeczywistość. Przede wszystkim warto od razu zaznaczać, czy wynagrodzenie jest prowizyjne, stałe i ile wynosi. To jest do zrobienia, ale tylko gdy w Polsce przestaniemy się wstydzić. Zostało nam coś w mentalności – cóż, może faktycznie mamy mentalność postkolonialną? – że pieniądze są złe. Wiecie czemu przez lata opowiadaliśmy te wszystkie bzdury, że pragnę się rozwijać, wykazać i takie tam dyrdymały? Ze wstydu. Temat pieniędzy jest bardzo drażliwy, stanowi jakieś tabu. I pamiętam rekcję dwóch pań, który nie miały wprawdzie zielonego pojęcia o czym mówię,

Rynek

Są to oczywiście pewne skrajności, które mniej lub bardziej się uwidaczniają. Nie wiem czy należycie to eksponuję, ale staram się pisać z różnych perspektyw, żeby pokazać, że świat nie jest czarno biały. Czasem freelancer wymaga od budki z hot – dogami budżetu na miarę McDonalds celem stworzenia niepowtarzalnej kampanii, z naciskiem na media społecznościowe w tym pracę z czołowymi influencerami.

Innym razem, pozytywnie nastawiony młody człowiek przychodzi na rozmowę o pracę, z ogłoszenia w którym jasno oferowano etat a dowiaduje się, że dobrze by było gdyby popracował jako samozatrudniony, dzięki czemu będzie mógł za najniższą krajową pracować piątek, świątek i niedziela. Gdy odrzuca taką szczodrą ofertę dowiaduje się, że jestem nierobem. W końcu pokolenie pana szefa samo do wszystkiego dochodziło i żyło by pracować. A takie darmozjady, chcą pracować by żyć…

Mam zatem nadzieję, że udaje mi się pokazać pewne wypaczenia z obu stron barykady. Naturalnie te najbardziej jaskrawe, przerysowane, patologiczne. Kiedyś pokuszę się o bardziej suchą analizę tego stanu rzeczy.

\

 

Patronite

Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” 😉

Ps

*pomogłem sobie google bo słabo pamiętam łacinę ale chyba jest dobrze 😀

Fot. w nagłówkuDesigned by jcomp / Freepik