Stanisław Lem

Stanisław Lem – agent KGB

Philip Dick powiedział o nim, że musi być komórką KGB. Lem zaś podobno nie wiedział o tych słowach i chwalił Dicka za jego twórczość nazywając wizjonerem pośród szarlatanów.
Jednak dość powszechnie znanych anegdot. Spróbujmy rozważyć co sprawiło, że Stanisław Lem zaczął uchodzić za wielkiego wizjonera a  jego twórczość ciągle jest aktualna.

Mniej znaną częścią anegdoty jest natomiast powód powstania tego donosu. Zapewne słyszeliście, że Lem miał wydać jedną z ważniejszych książek Dicka „Ubik”, nielegalnie, piracko. Tymczasem amerykański autor a podobno także sama Le Guin, nie rozumieli o co chodzi z proponowanym przez Lema system rozliczeń. Normą było dla nich, że wynagrodzenie odbiera się po prostu w dolarach, czy to przelewem, przekazem czy w gotówce. Nigdy nie słyszeli o dewizach, jak potocznie zwano waluty krajów kapitalistycznych. Stąd też nazbyt kochający pigułki Amerykanin pospieszył z donosem do FBI i bardzo dobrze zrobił. Dicka rozumował całkiem poprawnie. Lem pisywał doń czasem osobiście, czasem nie. Sprawiło to, że listy docierające do Dicka były pisane różnorodnym stylem, łamaną angielszczyzną, bardzo różnorodne, w dodatku niejasne. Mówiąc wprost był to jakieś brednie, które były niezrozumiałe także dla Ursuli Le Guin, która uznała, że ktoś z niej drwi albo próbuje zwabić w jakąś pułapkę. Zatem nie tylko Dick paranoik wyciągnął takie wnioski. Cóż takiego znalazło się w tych listach? Po pierwsze, iż wynagrodzenie nie może zostać wypłacone w dolarach, bowiem nie ma takiej możliwości i już. Ażeby wynagrodzenie odebrać trzeba się udać do Polski czyli z perspektywy obywatela USA do Związku Radzieckiego. Więcej, pieniędzy nie można wywieźć za granicę, trzeba je wydać na miejscu. I teraz należy zapytać czytelnika czy dziś poszedł by na taki układ po otrzymaniu wiadomości z Chin, RPA albo jakiegokolwiek innego kraju o wątpliwej reputacji? Nie cała korespondencja zagraniczna była inwigilowana. Przedstawiamy dziś służby peerelowskie służby jako demoniczne i wszechwiedne, ale prawda jest taka, że miały one na to mniejsze zakusy niż współczesne polskie władze albo dowolna korporacja. Gdyby funkcjonariusz uznał, że należy się kimś zainteresować należało mieć ku temu powód albo przełożeni uznaliby, że ktoś chyba nie wie na czym jego praca polega po czym dostałby zwykłą zjebę. Korespondencja z amerykańskim pisarzem mogła wzbudzić ciekawość, ale nie podejrzewam by Lem musiał kluczyć. On napisał prawdę, która była zbyt absurdalna by nie uznać, że jest to jakaś prowokacja. Dick uznał, że ze strony KGB, bo jak powszechnie wiadomo tam gdzie komunizm tam i Komitet Bezpieczeństwa Państwowego przy Radzie Ministrów ZSRR.

Wracają do Dicka, uznał on że może to być prowokacja rodzimego FBI, co miało swoje uzasadnienie albo faktyczna zaczepka ze strony KGB i przezornie, patriotycznie doniósł służbom, że taka sytuacja miała miejsce. Każdemu roztropnemu człowiekowi wydałoby się to dziwne. Nagła propozycja wydania książki za żelazną kurtyną, w kraju z którym toczy się zimna wojna musi być podejrzane. Powrót zza żelaznej kurtyny musiałby wiązać się z nieprzyjemnościami. Mając na uwadze, że amerykańska propaganda przedstawiająca Związek Radziecki jako zamknięty obóz działa w najlepsze, raz jeszcze trzeba postawić się na miejscu Dicka. Kto mógł pozwolić sobie na pisanie listów do USA z ZSRR? Obsesja służb na punkcie „komuchów” była olbrzymia i Dick ryzykował zawinięcie przez FBI. Wprawdzie era makkartyzmu skończyła się oficjalnie w 1954 ale obsesja trwała do samego upadku sojuza. Zatem wcale nie był śmiesznym mitomanem. Był logicznie myślącym człowiekiem, który doniósł o próbie werbunku strony ZSRR albo bał się prowokacji FBI. Każdy pisarz, wolnomyśliciel miał w tym czasie teczkę. Sławni fotoreporterzy z agencji Magnum też byli inwigilowani, tak samo jak Susan Sontag i szerokie grono jej znajomych, tym bardziej, że często mieli sympatie lewicowe. Le Guin o ile mi wiadomo, nie kontaktowała się z federalnym biurem śledczym, ale nie można mieć pewności.

Styl Lema

Chciałbym zacząć od pewnej rzeczy, którą zauważyć miał niejaki Leszek Kołakowski, uważany za wybitnego polskiego filozofa. Lem pisał szkaradnie. Przeczytajcie „Summa Technologia”, to zrozumiecie. Zdania są czasem tak dziwacznie złożone, że nie sposób domyślić się o co mu chodzi. Dodatkowo ma on styl pisania starszego pana, który pisze skargę na psa sąsiada. Dawniej zrzucałem to odebrane przez Lema wychowanie, lwowska przeszłość, edukację. Dziś stwierdzam jednak, że styl pisania pana Stanisława jest jak on sam zapewne. Ciężki, trochę sztuczny i pretensjonalny. Jakże to?! Tak o Wielkim Pisarzu?! Cóż, tak. Lem pisał najzwyczajniej ciężko i trochę nudno. Jego powieści, choć w warstwie treściowej genialne, w warstwie narracyjnej, są ciężkie i trochę nudne. Asimow czy też Azimow, Strugaccy, Verne, pokazują że można pisać lżej, przyjemniej.

Symulakry – fantomaty

Stanisław Lem
Najważniejsze dzieła dyskursywne / Moloch – zbiór felietonów / Summa Technologiae / Dialogi

Summa Technologiae. Dość ważna ale mało popularna książka polskiego autora. Simulacra and Simulation Jeana Baudrillarda, została wydana po raz pierwszy w roku 1981. To właśnie w tej książce Francuz rozpisuje się o symulakrach. Czym dokładnie one są, nie bardzo wiadomo. Gdy – wówczas jeszcze – bracia Wachowscy ogłosili, iż jedną z głównych inspiracji była książka Baudrillarda, ten miał jakoby stwierdzić, że wypaczono jego wizję. Poza tym nigdy filmu nie widział. Dziś, zgadzam się, że macierz nie ma nic wspólnego z myślą francuskiego filozofa. Koncepcja jego, choć dziwna jest dość wyrafinowana i bardzo inna od lemowskiej, bowiem szybsza w realizacji.

Stanisław Lem natomiast, opisał coś bardzo podobnego w książce wydanej po praz pierwszy w 1964 roku. Nazwał to fantomatami. Czym one w ogóle są? Tutaj jest jasna i przejrzysta odpowiedź. To po prostu systemy „sztucznej rzeczywistości”. Lem, jak później Baudrillard, jako przykład podaje Disneyland. Polak jednak poszedł w swoich rozważaniach zupełnie gdzie indziej. Opisał system, który stymulując odpowiedni ośrodki nerwowe, zaprezentować nam może nieodróżnialną od „prawdziwej” rzeczywistość. Czyli opisał maszynę znaną nam z filmu Matrix. Ot. Wszystko jasne.

Rozprawa o fantomatach wydaje się być niezwykle istotna dziś, gdy coraz częściej rozważamy „kreowanie rzeczywistości”. Dlatego też niesamowicie dziwi mnie, że ten autor nie pojawia się w ogóle na polskich uczelniach a przerabiany i wałkowany jest tylko Francuz. Choć w społeczeństwie dwudziestego pierwszego wieku, to Baudrillard ma więcej do powiedzenia niźli Lem. Przynajmniej gdy piszę te słowa. Nie chcę Was też martwić, ale Lem nie wymyślił „implantów mózgowych”. Stało się to dawno temu, gdy Luigi Galvani odkrył, że mięśnie martwej żaby można stymulować elektrycznością. W 1952, José Manuel Rodríguez Delgado zatrzymał szarżującego byka przy pomocy niczego innego jak prymitywnego implantu.

Baudrillarad i Lem

Lem jest bardzo konkretny, tak Baudrillard porusza się w świecie znaków. Najprościej zobrazować to prostym, ale trafiającym do wyobraźni przykładem. W początkowej fazie istnienia, fotografia mnie więcej była odciskiem istniejącego przedmiotu albo osoby. Atrakcyjna kobieta albo przystojny mężczyzna musieli być na co dzień bardzo zbliżeni do swojego odcisku ze zdjęcia. Oczywiście retusz to młodszy brat fotografii, co więcej niewiele ich dzieli. Jednak dziś boska influencerka czy jej męski odpowiednik, niewiele mają na zdjęciach wspólnego z samymi sobą. Jej piersi rosną niebotycznie, skóra staje się coraz bardziej aksamitna a talia zaczyna przypominać jakieś zawężenie czasoprzestrzenne. Zdjęcie takie zawiera w sobie wszystko, od prostych szczutek z pozą aż po mistrzowski retusz. Spotkana na ulicy nie wzbudza emocji więc zostajemy przy dowodzie jej urody jakim jest zdjęcia, które nie ma już pokrycia w rzeczywistości, nie stanowi odcisku. Zaczynamy więc pożądać nierealnego, nadrealnego. Nawet gdyby Francuz znał dzieła Polaka, to rewizja jego jest znaczenie lepsza na potrzeby naszych analiz, niźli lemowska.

Sztuczna inteligencja, Internet

Obecnie wiele firm zaczyna „poważnie” bawić się sieciami neuronowymi, pracuje nad sztuczną inteligencją. Jak zawsze pojawia się wówczas wiele dylematów moralnych czy etycznych. W jednym z rozdziałów Summy, Lem rozważa właśnie czym różni się inteligencja od świadomości. W którym momencie maszyna staje się świadoma? Jeśli pierwsza maszyna, z 10 ustawionych w rzędzie, jest nieświadoma a ostatnia z całą pewnością świadoma, to w którym momencie zaczyna się świadomość? Od 8 czy 7? A może już 5?
Zdecydowanie, pomimo upływu tytlu lat, warto przeczytać ten rozdział. Pozornie książka jest przestarzała. Jej warstwa technologiczna, no nie ukrywajmy, ma swoje lata. Jeśli jednak w trakcie czytania troszkę pogłówkujemy, to zobaczymy że postawione pytania filozoficzne są nadal aktualne albo niedługo będą. Trzeba jednak pamiętać, że „Ja, robot”, ukazał się w 1940 roku. Choć fabuła powieści Asimowa, nijak nie przystaje do filmu o tym samym tytule.

W „Dialogach” z lat 50 XX wieku, Lem rozważa łączenie komputerów celem zwiększenia ich mocy obliczeniowej. Tutaj mamy prawdziwą zagadkę, bo w tym okresie dopiero zaczyna się rozwój komputerów. Tak daleko idące pomysły mogły nie zrodzić się jeszcze w głowach samych twórców. Czy możemy śmiało powiedzieć, że Internet lub sieci komputerowe w ogóle, są autorskim pomysłem S. Lema? Ciekawe czy dałby radę przeforsować takie pomysły w ówczesnej Polsce, pamiętając los komputera Odra. Musze Was jednak trochę zmartwić. Choć niektórzy nawet przypisują mu przewidzenie Google, tutaj nie szedłbym tak daleko bo choć Lem miał olbrzymi wpływ na myślicieli i twórców, także Zachodnich, to wywodzenie Google od Trionów wydaje mi się zbyt daleko idące, bowiem pierwszym był H.G Wells i jego Mózg Światowy. Tutaj trafniejszymi wydają się przewidywania Marshalla McLuhana z wydanej w 1962 Galaktyki Gutenberga.

Natomiast jego przewidywania co do „szkodliwości” Internetu, chociażby w wywiadzie na temat antymaterii, którego udzielił Der Spiegel, są totalnie do bani. Po pierwsze, ważne książki krytyczne wobec Internetu, takie jak „Resisting the Virtual Life: The Culture and Politics of Informationukazywały się już w 1995 roku a krytyka telewizyjnej papki, była tak powszechna, że tylko głupiec nie odniósłby tego do rozrastającej się Sieci. Poza tym, w wywiadzie tym, którego rozwinięcie znalazło się w formie felietonu w „Molochu” z 2003 roku, jest zwyczajnie powierzchowne. Tandeta. Lem nie przepadał w swoich felietonach za pogłębionymi analizami społecznymi. Krytykowanie ludzi za konsumowanie papki, nie zwracając większej uwagi na prawa edukacyjne większości społeczeństwa. Sam pochodził uprzywilejowanej rodziny lekarzy.

Psychemia stosowana i związki partnerskie

Dzięki transmutynie może pan mieć romans z kozą, sądząc, że to sama Wenus z Milo.

Stanisław Lem
Kongres Futurologiczny

Stanisław Lem nie był futurologiem. Sądząc po wypowiedziach, raczej gardził tą „nauką”, która nie bazuje żadnych solidnych przesłankach a jedynie na pomysłowości ludzkiej. Nawet jeśli Kongres Futurologiczny to żart czy też żartobliwie opisane obawy autora co do przyszłości, to jest to książka bez wątpienia dość aktualna i trafna, ale nie jest prorocza. W kosmos nie latamy, nie wiem jak z rakietami a i komputery nie stały się mózgami elektronowymi. Nie ważą kilku ton i nie zajmują dużych powierzchni. Ale leków produkujemy więcej niż potrzeba. Na wszystko znajdzie się specyfik. Nie chce ci się jeść ani gotować? Oto „zdrowa dieta w proszku”. Przecież musisz być fit! Pracowałeś 24h non stop, wróciłeś do domu i nie masz siły na zabawę z dziećmi? Weź sobie to i zaraz ci się zachce. Jesteś zły, rozdrażniony i agresywny? Co z tego, że właśnie zalałeś sobie nogi wrzącą kawą bo jakiś matoł jeździ po biurze na desce? Weź pastylkę i będziesz szczęśliwy i pozytywnie nastawiony. Trochę tabsów na ból i nawet wrzątek na nodze przestanie ci przeszkadzać! Gdy zaś świat wyda ci się szary i nudny, weź pigułkę. Jest środek na wszystko. Na szczęście nie doszliśmy jeszcze do etapu, w którym aerozolem lub tabletkami zamaskujemy wygląd całego świata, choć jeśli tylko zajdzie taka potrzeba, preparat taki na 100% znajdzie się na rynku.

Tytuł notatki miejskiej kroniki w „Heraldzie”: Od półmatka do półmatka. Mowa w niej o
jakimś jajkonoszu, który pomylił jajnię. Odpisuję z dużego Webstera: Półmatek, jak półbabek,
półgęsek. Jedna z dwu kobiet, kolektywnie wydających na świat dziecko. Jajkonosz — od
(anachr.) listonosz. Euplanista dostarczający licencyjnych jajeczek ludzkich do domu. Nie
powiem, żebym to rozumiał.

Brzmi to też trochę jak invitro, w bardzo swobodnym wydaniu. Problem w tym, że „Kongres”, opublikowano w 1971 roku, gdy świat medycyny wiedział już, że technologia invitro jest możliwą do zastosowania w przypadku ludzi. Płyną z tego dwa wnioski. Miał facet wyczucie, oraz że ostatnie lata nie są pełne nowych odkryć w tym temacie. Lem był świetnym obserwatorem nie tylko świata nauk ścisłych, ale także zmian społecznych. Cieszył się też przywilejem częstych wyjazdów na Zachód, gdzie chętnie czytał różnorakie opracowania. W jednym z fragmentów Kongresu, możemy dostrzec rozważania na temat związków z robotami, lalkami, o których nie tak dawno było całkiem głośno. Lata 70 to także oraz wyraźnej walki o prawa mniejszości seksualnych, zwłaszcza w UK i USA, ale zdecydowanie łatwiej było o takie informacje po wyjeździe z Polski.

Obcość

Stanisław Lem nie raz zadawał pytania o obcość. Eden, Niezwyciężony, Fiasko, Głos Pana czy słynne Solaris, to najlepsze przykłady. Oczywiście można przełożyć ową „obcość” na kontakty międzyludzkie i na wszelkie zajścia w obrębie naszej planety. Tymczasem można i należy traktować te książki również zupełnie dosłownie. Otóż, we wszystkich wymienionych tytułach, obce życie jest jakieś…obce. Niepodobne do naszego, ziemskiego pod żadnym względem. Tutaj czołowymi przykładami będą Solaris i Fiasko. Może ten ktoś jest tak obcy, że żadne sygnały nie są możliwe do odebrania lub zrozumienia? Może i ślemy sygnał w Przestrzeń, ale cywilizacje, nie mogą go odebrać bo najzwyczajniej wyginęły? Zostały po nich tylko automaty, które w dodatku są dość wrogo nastawione do życia organicznego, co widzimy w Niezwyciężonym. Przyczyn braku konaku może być naprawdę wiele.

Zwróćmy uwagę, że w znacznej części popularnych dzieł SF obcy są jakoś do nas podobni. Czasem cała ich natura lub kultura oparta jest na jakiejś ludzkiej cesze albo jej braku. Posunąłbym się do stwierdzenia, że w tytułach takich jak Mass Effect tylko ludzie mają prawdziwie złożoną kulturę i osobowość w przeciwieństwie do reszty ras, na które składa się zaledwie jedna, za to niezwykle podkreślana, dominująca. Stają się przez to mniej obcy, bliżsi, łatwiejsi do prostego podziału na dobrych i złych.

Tymczasem u Lema

Mamy myślący ocean. Nie społeczeństwo, nie kraj, nie naród. Byt będący jedynym mieszkańcem planety albo i planetą. Jak mamy próbować odebrać sygnał z innej planety jeśli może nas dzielić wszystko. Popatrzmy na nasze „planetarne podwórko”. Dla żołnierza armii USA wyciągnięta przed siebie dłoń znaczy „stój!”, a jadący w pobliże Irakijczycy często odbierali to jako powitanie, „proszę podjechać, podejść” i byli dziurawieni z broni automatycznej… To jak możemy liczyć na to, że jakakolwiek wiadomość wysłana w przestrzeń, zostanie odczytana? Obcość, to niezwykle pojemy temat w twórczości Lema. Można go analizować całymi godzinami, ale nie jest to nic odkrywczego. Antropologowie zajmowali się tym, zanim jeszcze Lem na świat przyszedł. Relatywizm kulturowy wiązany jest z Franzem Boasem, zmarłym w 1942 roku, gdy Lem nie marzył jeszcze o karierze pisarskiej.

Eden na przykład, ma jeszcze jeden wymiar. Można go odczytać przez chore doświadczenia prowadzone w trakcie II Wojny Światowej. Inżynieria genetyczna wprawdzie rozwija się znacznie później, ale struktura DNA odkryta została 1953 a Eden wydano 1959. Na pewno powstała masa publikacji potencjalnych zastosowań nowego odkrycia. Nie wolno też zapominać, że modyfikowane genetycznie i psychologicznie społeczeństwo widzimy od 1931 roku, czyli od Nowego Wspaniałego Świata Huxleya. Nie używa on słowa genetyczny, ale klony identycznych ludzi wychodzą z próbówek – słoików.

Stanisław Lem – agent KGB

Przykłady wyrwałem z kontekstu. Ot, moje ulubione. Właściwie każdą książkę trzeba brać na warsztat osobno. Gdyż w każdej zawarł wiele wątków, podtekstów, analiz.
Można doszukać się również przyszłych z jego perspektywy wynalazków, takich jak, czytnik książek czy audiobook. Lem nazwał je bodaj optonami i lektonami. Można takowych odkryć doszukiwać się całej masy. Trzeba jednak pamiętać, że Lem nie żył w oderwaniu od rzeczywistości, wymyślając kolejne wynalazki przyszłości. Nie przyszedł mu bowiem nigdy do głowy mikroprocesor, który odmienił nasz świat. Gdy on sam o tym wspomina, prace są na zaawansowanym etapie, w tym samym roku co Kongres premierę ma Intel 4004 a eksperymenty z tego typu układami zaczęły się minimum na początku lat 60. Natomiast pierwsze audiobooki dostępne były od lat 30 XX wieku, choć pierwsze próby miały miejsce już końcem wieku dziewiętnastego.

Trzeba też pamiętać, że czytał. Dużo czytał. Pasjonował się wieloma rzeczami, więc „przyszłe urządzenia”, mógł planować na podstawie cudzych zamysłów i odkryć. O ile jego wkład w polską literaturę pozostaje bezsprzeczny, to raczej wszystkie opisane procesy społeczne, nie są tylko tworem jego wyobraźni. W czasach gdy Lem tworzył w Polsce, na Zachodzie tworzył Philip Dick, trwała rewolucja seksualna a środki „poszerzające świadomość” były na porządku dziennym, rodziły się wielkie teorie miedioznawcze, tryumfy święcił Marshal McLuhan.  Co więcej, sam Lem był z wykształcenia lekarzem. Choć nie praktykował ani nie obronił dyplomu. Wywodził się też z rodziny lekarskiej. Oprócz nauk ścisłych, pasjonowały go nauki humanistyczne. Był wprawnym obserwatorem zmian społecznych i choć czasem wyrażał się hmmm lekko pogardliwie, jak choćby w Głosie Pana o humanistach, to sam wielce się interesował zachodzącymi w społeczeństwie zmianami i pływem technologii na naszą kulturę i świat.

Stanisław Lem

Nie dziwcie się, że postać tego niepozornego z wyglądu człowieka fascynuje bardziej niż pozostali pisarze. Aldous Huxley potrzebował wybitnych braci, uczonych w niełatwych dziedzinach. Tymczasem Lem był jeden, co zdecydowanie świadczy na jego korzyść, choć ewidentnie Hxuleya poważał. Cóż, jakby nie było Nowy Wspaniały Świat jest powieścią bez mała totalną, która na niecałych 300 stronach rozprawia się z całym społeczeństwem.

Mówienie zatem o przewidywaniu przyszłości, jakiejś prekognicji czy futurologii udającej naukę jest w przypadku Lema co najmniej nietrafione. Logika, analiza i zdolność swoistej „ekstrapolacji” jakoś umniejszają jego geniusz? Wręcz przeciwnie. Cóż, może i nie wiemy jak wykombinował łączenie komputerów podziemnymi kablami ale mikroprocesor nawet mu przez myśl nie przeszedł. Iż można moc wszystkich superkomputerów jego epoki zamknąć w kostce, która napędza maszynę, na której właśnie piszę. Starał się przestawić świat ze swoich rozważań. Typowy fantasta po prostu tworzy przekaźnik masy i sprawa załatwiona. Twórczość Lema jest mieszaniną wspomnianej ekstrapolacji i zwykłej fantastyki. Nie zawsze bowiem Lem miał podstawy to swoich przewidywań. Sztuczna inteligencja, która przybiera u niego formę mózgów elektronowych, nie miała żadnych przesłanek do zaistnienia, nie miała z czego być wyprowadzona. Czasami też dawał nowe życie porzuconym wynalazkom jak choćby wspomnianym audiobookom, dając w ten sposób wyraz żalu, że nie stały się one powszechniejsze. Choć może była to wyraz jakieś obawy, iż porzucimy literaturę w formie pisanej? Zdecydowanie jednak popełniamy pewien błąd. Zachwycamy się nieszczęsnymi optonami i lektonami właściwie ignorując kwestie społeczne, które w prozie Lema są niezwykle wyraźne i rozbudowane. Nie wiem dlaczego tak skupiamy się na technologii, wynalazkach, że cieszy nas, że ktoś sześćdziesiąt lat temu przewidział iphone, ale nie zwracamy uwagi, że dostrzegał, że dwie kobiety wychowujące w związku dziecko nie powinny budzić zdziwienia.

Patronite

Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” 😉