Źle urodzone

Źle urodzone

PRL jest epoką, która jest obecnie demonizowana do granic możliwości. Wiele budynków, traktowanych jest jako bękarty słusznie minionego ustroju, bez względu na ich realną wartość. Filip Springer, zabiera czytelnika w demitologizująca podróż po źle urodzonych budynkach, przywracając im blask.

Źle urodzone

Raz jeszcze Springer zadaje kłam narracji ostatnich lat, która sprowadza się do narzekania na PRL, jako epokę radzieckich blokowisk. Warto na każdym kroku zaznaczać, że pierwsze próby miały miejsce w Holandii po I Wojnie Światowej,  następnie w Berlinie. Dopiero Francuzi w latach 30 XX wieku postawili trochę większe konstrukcje. Historia nie tylko blokowisk, ale też prawdziwych pereł architektury, często nie jest znana, przez co łatwo rzucić je do worka z napisem socrealizm. Sama książka napisana jest w sposób dość dynamiczny, co może wydawać się określeniem nijak pasującym do architektury. Autor przygląda się dziejom budynków, architektom, ich poglądom. Opisuje zwolenników i przeciwników danych pomysłów. Pokazuje, że miasto, architektura to procesy, które trwają. Całość podzielona jest na rozdziały dotyczące poszczególnych budowli. Nie jest to suchy opis, rodem z podręcznika dla studentów pierwszego roku studiów licencjackich. Cały czas ma się wrażenie lektur czegoś fabularnego. Los architekta i jego dzieła spleciony w pewną opowieść, która naprawdę w ciąga. czytelnik odnajdzie historie wielu polskich osiedli i budynków, ich twórców oraz pewien mały spór, mianowicie właśnie modernizm kontra socrealizm. Całkiem przyjemnie czyta się jak powstawała Superjednostka czy Osiedle Tysiąclecia w Katowicach., czyli Unité d’Habitation w realiach PRL. Źle urodzona można powiedzieć. Szkoda, że francuska wersja też przeciekała, była dziwna a niejeden mieszkaniec narzekał. W swym dziele Springer podkreśla realia epoki, pośpiech, braki materiałowe czy konieczność zapewnienia większej liczby mieszkań, kosztem kawiarni na dachu czy na parterze. Z jego wywodów nie wynika jednak, że zła komuna gardziła takimi przyjemnościami, ale miała jasny i konkretny cel, który realizowała w określonych warunkach, za które nie była w całości odpowiedzialna. Choć o ty akurat Springer nie pisze a szkoda. Chwali za to rozwiązania różnej maści, od formy poczynając, przez inżynieryjne aż po urbanistyczne. Wszak osiedla z tego złego ustroju miały to do siebie, że były pełne zieleni oraz usytuowane tak, by lekki wiatr ni kołysał nimi na boki. Co niestety zdarza się współczesnym kapitalistycznym tworom, rosnącym w morzu betonu.

Pomówmy o fotografii

Szkoda, że materiały wizualne kierunkują odbiór tego dzieła. Pan Springer ma sporo do powiedzenia o swojej fotografii i oczekiwaniach wobec widza. Szkoda tylko, że jego fotografia nie koreluje ze słowem. Dokumentalna, szara, przeczy bardzo często temu co znajduje się tekście. Szare, ponure zdjęcia nie pasują do często entuzjastycznych opisów, pereł architektury. Więcej, jest to popularna estetyka fotografowania ruin. Marne pojęcie ma Springer o fotografii architektury.

Dziś fotografia architektury to swoista fotografia produktowa – w taki sam sposób, tylko w innej skali fotografuje się i flakon perfum, i nowy budynek. Mnie to zupełnie nie pociąga. Interesuje mnie wrażenie, jakie wywołuje architektura na widzu i użytkowniku. W mojej fotografii niezwykle ważny jest kontekst – to on pozwala zrozumieć moje intencje i spojrzenie na daną przestrzeń. Zależy mi jednak na wyrobionym odbiorcy o dużej wrażliwości. Mam nadzieję, że taki widz poradzi sobie nawet bez kontekstu, że zdjęcia wywołają w nim emocje podobne do tych, które były moim udziałem, gdy fotografowałem daną scenę. Zdecydowanie mniej mi zależy na byciu zrozumiałym niż na współodczuwaniu – to emocje są tutaj najważniejsze. Fotografia jest dla mnie medium prywatnej, osobistej wypowiedzi, dlatego z moich zdjęć architektury nikt się nie dowie, jak wyglądają budynki, które skłoniły mnie do naciśnięcia spustu migawki.

Culture.pl

Zdjęcia całkowicie nie korelują z tekstem, który jest entuzjastyczną pochwała cudownej architektury. Utrzymane są tonie źle pojętego reportażu socjologicznego, skupionego na biedzie i beznadziei. Z kadrów bije swoisty marazm, ta miniona epoka pełna szarzyzny, złych decyzji. Szara szarzyzna w szarudze. Naturalnie ktoś może powiedzieć, że tekst wraz z tytułem również ciążą w stronę oskarżenia słusznie minionego ustroju. Modernizm przerwany socrealizmem. Na plus, należy zaliczyć spójność. Część fotografii to archiwa, więc zdecydowanie nie wykonał ich Springer. Mimo to, są tak dobrane, że tworzą spójną całość z tymi wykonanymi przez autora książki. Natomiast te ostatnie mają bardzo równy poziom. Nie ma zatem uczucia pstrokacizny. Jest to nie mała sztuka. Trzeba też przyznać, że książkę dobrze się czyta a same fotografie są ładnie wyeksponowane. Zajmują albo jedną stronę, albo rozkładówkę. Nie zdarza się by pod fotografią pojawiał się dalszy ciąg tekstu z poprzedniej strony, w postaci kilku porzuconych zdań. To bardzo ułatwia czytanie i sprawia, że całość jest przyjemna dla oka, równocześnie nie wywołując uczucia monotonii.

Można pokusić się o interpretację, że zdjęcia oddają wyobrażenie o epoce, któremu zaprzeczyć ma tekst. Wywołuje to poczucie dyskomfortu i zmusza czytelnika do większej uwagi. Równocześnie mogą one wyrażać zawód, że wiele naprawdę wartościowych budynków popada w ruinę, jest zaniedbanych i pogardzanych tylko dlatego, że są źle urodzone. Powstały w podłym PRL, który nie mógł spłodzić nic dobrego. Mimo to w PRL częściowo chociaż zrealizował swoją politykę mieszkaniową w przeciwieństwie do III RP, która wprawdzie obiecuje ale niewiele robi siedząc okrakiem na płocie. Podatki coraz wyższe a opieki państwa coraz mniej na rzecz wolnego rynku. Bardzo wolnego. W takim tempie głodu mieszkaniowego nie zaspokoi. W wywiadzie dla „Culture” posuwa się do zwykłej manipulacji, jeśli nie kłamstwa. Współczesna fotografia architektury jest wielowymiarowa i przytoczyć można tak prace Martina Stavarsa jak kolorowej, pełnej radości, minimalistycznej Karen Vikke. Jako że mieszkania czy domy są przedmiotami wymiany rynkowej, to wielu fotografów specjalizuje się w fotografii komercyjnej, w ramach pracy na rynku nieruchomości. Wielu pracuje dla magazynów wnętrzarskich albo ma takie ambicje. Stąd też Springer jest niesprawiedliwy w swej ocenie współczesnej fotografii architektury.

Skład

Na wielki plus należy zaliczyć skład książki. Trzeba też przyznać, że książkę dobrze się czyta a same fotografie są ładnie wyeksponowane. Zajmują albo jedną stronę, albo rozkładówkę. Nie zdarza się by pod fotografią pojawiał się dalszy ciąg tekstu z poprzedniej strony, w postaci kilku porzuconych zdań. To bardzo ułatwia czytanie i sprawia, że całość jest przyjemna dla oka, równocześnie nie wywołując uczucia monotonii. Być może zbyt wiele miejsca poświecono na marginesy z przypisami, ale po zastanowieniu można śmiało powiedzieć, że spełnia to swoją rolę. Książkę czyta się płynnie, przechodząc od tekstu do zdjęć i wracając do tekstu. Powstaje w ten sposób logiczny, przyjemny wizualnie, spójny przekaz, będący połączeniem obrazu i tekstu, co jest rzadkością. Tutaj wielkie brawa dla wydawcy i detepeowca. Samo wydanie, jakość papieru również sprzyjają reprodukcji zdjęć, przez co nie tracą one na jakości. Tutaj brawa dla wydawcy.

Źle urodzone?

Książkę można z czystym sercem polecić każdemu fanowi architektury i zdjęć. Będzie wartościową lekturą także dla tych, którzy mają dość ciągłe i wszechobecnego narzekania, że w PRL nie powstało nic dobrego, choć wiele ówczesnych konstrukcji znanych jest na świecie a nietuzinkowe i genialne wręcz rozwiązania sprawiły, że są to prawdziwe perły architektury nie tylko polskiej, europejskiej ale światowej. Zdecydowanie warto.

Patronite Herbata i Obiektyw

Słuchajcie założyłem sobie konto na Patronite, żeby trochę usprawnić prace nad treściami na blogu. Odrobina czasu i nowych, często rzadkich książek zawsze się przyda. Mój profil znajdziecie pod linkiem Patronite Herbata i Obiektyw