Głębia

Chwalmy Bladego Króla

Głębia to jedno z tych dzieł w których nie ma żadnej głębi. Doskonale za to wykorzystuje fabularne elementy klasyki SF i łączy w nową jakość. Czasem nie ma sensu wywarzać otwartych drzwi. Trzeba uważać, bo taki miks może okazać się niestrawny. Podlewski pokazał jednak, że na literackim kucharzeniu się zna i zaserwował nam jedną z najlepszych Space Oper ostatnich wielu, wielu lat.

Dla tych którzy tęsknią za Niezwyciężonym, dla tych którzy pokochali ród Atrydów – Głębia.

Skok w Głębię

Głębia

 

Pierwszy tom ukazał się jakoś w 2015 roku i zaserwował nam całkiem przyzwoity miks. Podobnie do autora Trylogii Southern Reach, Podlewski oferuje nam zagadki bez odpowiedzi. Dla wyjaśnienia. Southern Reach, znana niektórym jako Anihilacja/Unicestwienie, to książka która doskonale operuje niedomówieniami, symbolami, metafizyką. Wprawdzie to nie Lem, to nie Herbert. Czytelnik ma olbrzymią pulę interpretacji i mają sobie sam dorobić i bardzo chętnie to czyni. Zaiste genialny zabieg. Do tego stopnia, że niektórzy gotowi są przekleństwami bronić niebanalnego przesłania, bez mała oświecenia którego zaznali…po adaptacji filmowej. Tu oczywiście klasyczna mała złośliwość z mojej strony. Autor Trylogii daje nam masę symboliki i tylko od nas zależy czy będzie to opowieść relacjach człowieka z przyrodą czy poszukiwanie samego siebie. Tym bardziej, że stosuje on zabiegi dość podobne do tych jakimi posłużył się Tarkowski w sowim filmie – Stalker.

Polak dla odmiany podaje nam bardzo smaczny miks Lema właśnie, Herberta i innych pisarzy SF. Czytając całość nie sposób oprzeć się wrażeniu, że jest tam odrobina racjonalności, którą w swych powieściach wprowadził właśnie Stanisław Lem. Nie aż w takim stopniu, ale czuć tenże klimat. Przeanalizujcie kosmiczne bitwy, ilość myśliwców na pokładzie większych jednostek czy w końcu kwestie kontaktu z kosmitami. Naturalnie Lem nie był pionierem, mistrzowsko manipulował i adaptował wiedzę jaką posiadał. Jeśli zwrócicie uwagę na kwestie spotkania z Obcymi to łatwo dostrzeżecie w Paradoksie, elementy Głosu Pana czy Fiaska. Jeśli zaś chodzi o samą Głębię, Bladego Króla, konflikt Maszynowy nie sposób oprzeć się ważeniu, że obficie autor czerpał z prozy Herberta i jego sposobu tworzenia uniwersum. Bardzo wiele skojarzeń pojawia się w czasie lektury a takich na wiązań jest w bród, Maszyny i ich główna baza, Bene Geserit, mentaci ect. Albo dobra, żeby nie było: Maszyny mogą być nawiązaniem do Gethów. Od razu jednak zaznaczam: prawdziwa zabawa zaczyna się wraz z tomem IV, ostatnim.

Głębia

Głębia

Zaserwowana lektura, choc ma trochę wad: np. marginalizacja załogi Skokowca i absolutny brak rozwoju osobowości bohaterów jest szalenie satysfakcjonująca. I choć nie zmusza nas do takich analiz jak Diuna: totalitaryzm, społeczeństwo, świadomość, narkotyki czy proza Lema, to ciężko się oderwać. Metafizyczna galaktyka, w której doszło do wojny z Maszynami a teraz na scenę wchodzi dowódca upiornej floty złożonej z bez mała duchów i potępieńców. Znów, trąci Diuną, Wyrocznią Czasu ale naprawdę świetnie się to czyta. Taki na poły racjonalny odlot. Dzieje się dużo. Nie ma czasu na rozważania o naturze rzeczy. Całość wciąga niczym czarna dziura na horyzoncie zdarzeń. A horyzont jest szeroki, że tak sobie napiszę. Obcy, Maszyny i Blady Król, który wraca niczym strach z bajek dla dzieci, okazuje się być jak najbardziej realny w swej nierealności. Dodać jeszcze nieistniejący napęd, którym porusza się załoga jednego ze statków, byty transgresyjne… no nie za dużo tego żeby wymieniać. Akcja toczy się wartko i nie koniecznie tylko w huku – metaforycznie – dział. Uf. Do tego zastosowano bardzo lemowski chwyt. Choć poznajemy fabułę z kilku perspektyw, w najmniejszym stopniu z punktu widzenia Obcych czy Floty Bladego Króla, które powinny pozostać dla nas niezrozumiałą zagadką.

Chwalmy Bladego Króla

Głębia

I choć nie ma głębi w tej głębi, to jest wartka akcja pełna smaczków dla fanów największych pisarzy SF i reszty ferajny. Naprawdę, autor odwalił kawał dobrej roboty bo od kiedy mając naście lat przeczytałem Dalekie Szlaki – w tym Szpital Kosmiczny i Rejs Gwiezdnego Pługa, nie trafiłem na wciągającą Space Operę. Jasne, gry w tym Mass Effect zabrały mnie na niejedną przygodę, ale literatura tego gatunku…no kręciłem nosem. Nawet Sześć Światów Hain jakoś tak nie bardzo mi podchodziło biorąc pod uwagę specyficzny styl LeGuin. I choć na rynku pojawia się sporo zachodniej SO, to Podlewski stanowi jakość samą w sobie.

Tymczasem czterotomowa opowieść o Wypalonej Galaktyce! To jest rzecz, która wymaga godnego zakończenia. Chwalmy Bladego Króla oraz Podlewskiego, gdyż zakończył cykle w pięknym stylu. Zakończenie otwiera mnóstwo drzwi do dalszej zabawy, zostawiając czytelnikowi sporo miejsca do popisu. Tom IV wprawdzie jest najbardziej…burzliwy i można by zarzucać autorowi, że przez pierwsze trzy tomy był jakby powściągliwy, aby całą ciężką metafizyką zarzucić nas w tomie ostatnim, przez co jakby nie pasuje on do reszty ale nie byłaby to krytyka a czepialstwo. Mam nadzieję, że jeszcze nas zabierze w podróż po Wypalonej Galaktyce.

Głębia