Civil War herbataiobiektyw, 14 października, 20242 listopada, 2024 Film Civil War Alexa Garlanda, dorobił się łatki antywojennego, choć nikt nie potrafi jednoznacznie powiedzieć dlaczego. Film ten mogli zrozumieć tylko dziennikarze, ale tych, nikt ich nie słucha. Pulp Fiction Ilość banałów na temat tego filmu jest wręcz przytłaczająca. Sam Garland wychwalany jest pod niebiosa, choć jego dorobek nie jest spektakularny. W niewielkiej puli jego własnych pomysłów nie ma niczego oryginalnego, natomiast „Anihilacja” to ekranizacja powieści Jeffa VanderMeera, skądinąd całkiem udana. W przestrzeni Internetu, funkcjonują obecnie dwie interpretacje tego filmu. Pulpowa, obecna zwłaszcza w polskojęzycznych mediach, iż jest to jakoby film antywojenny, choć nikt nie jest w stanie powiedzieć dlaczego. Druga to dziennikarska, obecna w mediach anglojęzycznych, iż jest to film o fotografii wojennej. Druga interpretacja jest znacznie bliższa temu, co można zobaczyć na ekranie. Autorzy pulpowatych blogów popkulturowych, musieli zostać sowicie wynagrodzeni za promocję tego dzieła, bowiem rozpisują się o nim absolutnie wszyscy. Bywa, że oddają się pogłębionej refleksji, ale przeważnie budzi ona pewien niesmak. Mogąc przez ostatni rok wypowiadać się o „Zielonej Granicy” wyrazili swój zachwyt nad filmem, który jest czystą fikcją. Tymczasem film Holland, to wyśmienita podstawa do refleksji o roli mediów jako czwartej władzy. Dotknięcie tematu uchodźców na polsko-białoruskiej granicy mogłoby jednak wzbudzić furię w odbiorcach popularnej pulpy. Dużo łatwiej jest rozwodzić się nad losami nieistniejących bohaterów, w trakcie fikcyjnych wydarzeń w odległym kraju. Decyzja twórców, by wykastrować film z jakiegokolwiek tła politycznego wydaje się przejawem słabości, zwłaszcza, że film ten bywa porównywany z legendarnym „Czasem Apokalipsy”. Plakat sugeruje, że Garland faktycznie bardzo chciał stworzyć współczesny „Czas Apokalipsy”, ale zabrakło mu odwagi. Dzieło Francisa Forda Coppoli należy do grona najbardziej wyrazistych obrazów o wojnie w Wietnamie. Film ten nakręcono gdy rana, jaką był okres pomiędzy 1955 a 1975 rokiem była ciągle świeża. Film ten, zwrócił uwagę samego Jeanna Baudrillarda. Możliwe, że współcześni widzowie również powinni rozliczyć się z filmami tego typu w ujęciu myśli francuskiego filozofa. Całkowite odcięcie się od sympatii politycznych świadczy jedynie o słabości reżysera. Jakby nie było Holland zmierzyła się z groźbami pozbawienia życia a Garland zaserwował widzom wykastrowany, pluszowy zbiór obrazków. Ta apolityczność wydaje się przemawiać do widzów, więc dobrze, że reżysernie uczynił bohaterki Palestynką albo Izraelką. Film musiałby bowiem zostać pominięty, albo jego istnienie musiałoby zostać zaledwie symbolicznie zaznaczone, by nie nadwyrężać intelektu odbiorców. Filmowe Stany Zjednoczone przeżyły już wszystko. Najazdy obcych, zwycięstwo nazistów, apokalipsę i bóg wie co jeszcze. Dla odbiorcy mieszkającego w Stanach, jest to kolejny obraz skupiony na najważniejszym państwie świata a dla odbiorcy zewnętrznego wymówka by nie zwracać uwagi na polską granicę, wojnę w Ukrainie Strefę Gazy czy inne toczące się w różny regionach konflikty zbrojne. W kontekście filmów o fotoreporterach, które oparte są na biografiach znanych dziennikarzy, „Civil War” również wypada dość blado. Nie przybliża odbiorcom pulpy sylwetki żadnego znanego fotoreportera, którego zdjęcia zachowały światło odbite od prawdziwych wydarzeń. Tylko przegląd zdjęć z kilku ostatnich edycji World Press Photo, jest wyzwaniem dalece bardziej wymagającym niż obraz Garlanda. Uruchamia to poczucie winy, iż oglądający nie wie nawet, że niektóre rejony w ogóle istnieją a co dopiero, że są objęte wojną. Pluszowy filmik pozwoli zostawić kilka wzniosłych, patetycznych komentarzy i ruszyć dalej. W tym celu reżyser stosuje przebiegły acz skuteczny zabieg. „Civil War” stylizowany jest na filmy fabularne albo dokumentalne o fotoreporterach. W kilku miejscach pojawiają się statyczne obrazy, będące jakoby wykonanymi przez Jessie zdjęciami. Podobny zabieg zastosowano w fabularnym a jednak wyprzedzającym „Civil War” o lata świetlne „Mieście Boga”, który to film jest wariacją na temat książki pod tym samym tytułem, autorstwa Paulano Linsa. Różnica polega na tym, że „Miasto Boga” przypominało o sytuacji w fawelach. Kontynuacja, choć również będąca fikcją, obejmuje autentyczne wydarzenia, jak chociażby policyjne rajdy na dzielnice biedoty, w których ginęli tak cywile jak uzbrojeni po zęby dealerzy narkotyków. fot. Sebastian Liste / Życie w fawelach Rio nie jest lekkie Civil War Fabuła „Civil War” osadzona jest w bliżej nieokreślonej przyszłości. W Stanach Zjednoczonych toczy się wojna domowa, która wybuchła prawdopodobnie za sprawą prezydenta, który podjął kilka niefortunnych decyzji. Jedną z nich, była likwidacja FBI kilka lat wcześniej. Same Stany podzieliły się na kilka frakcji, z którymi siły rządowe toczą nierówną walkę. Część interpretacji, także tych, których autorzy dostrzegli, że jest to film o fotoreporterach, chwali decyzję o braku wyrazistego tła politycznego. Wszak dobry fotoreporter nie zajmuje się polityką. Jest to całkowitą i wierutną bzdurą. Decyzję reżysera można obronić, ale trzeba posłużyć się innymi argumentami. Fotografia z natury rzeczy nie może dotknąć polityki w takim ujęciu jak pisemne formy wypowiedzi dziennikarskiej, bowiem nie da się wyjaśnić zdjęciem zawiłości konfliktu. Temu zadaniu służy chociażby reportaż, który można napisać na kilka sposobów. Reporter ma wybór, czy przytoczyć historie ludzi, których przedstawić może z imienia i nazwiska czy wdać się w zawiłości polityczne i społeczne, które doprowadziły do aktualnej sytuacji. Można też posłużyć się innymi formami i próbować ją przybliżyć, nakreślić perspektywę poszczególnych stron konfliktu. Czy będzie naocznym świadkiem czy posłuży się relacjami, dostępnymi informacjami zależy od publicysty i jego stylu pracy. Fotoreporter zawsze dotyka szczegółów, żołnierzy, cywilów, chwil tryumfu i klęski. I wbrew temu co można przeczytać w Sieci, to jest polityka. Od tego bowiem na co skieruje obiektyw aparatu, zależeć będzie nastawienie odbiorców do toczących się wydarzeń. Wojna w Wietnamie została przegrana, bowiem taką decyzję polityczną podjęły media. Nie oznacza to, że media nie mogą dążyć do wojny, iż z zasady są antywojenne. Orwell, będący także felietonistą, wydawał się popierać bezpośredni atak Wielkiej Brytanii na Trzecią Rzeszę Niemiecką. Szeroko rozumiane media, mogą i najczęściej mają orientację polityczną. O ich jakości świadczy zdolność do krytyki posunięć popieranych kandydatów. Z chwilą gdy przestają być krytyczne wobec popieranego stronnictwa, stają się tubą propagandową. Zadaniem mediów, jest wpływanie na opinię publiczną, by ta oddziaływała na poczynania polityków. Tymczasem, wszystko czego widz doświadcza w „Civil War”, jest całkowicie wyprane z emocji i znaczenia. fot. Maya Levin, izraelska policja atakuje kondukt pogrzebowy Shireen Abu Akleh, którzy przeszedł w proteście, po tym jak dziennikarka telewizji Al Jazeera została zamordowana przez siły izraelskie. Publikacja zdjęcia oznacza wybór strony konfliktu, przyznanie mu racji Każdy obraz, ma znaczenie polityczne i nigdy nie jest od niej oderwany, zwłaszcza gdy fotoreporter pochodzi z jednej ze stron konfliktu i jest z nim związany. Często nawet bycie zewnętrznym obserwatorem uniemożliwia przyjęcie obustronne, obiektywnej perspektywy. Nie zawsze można relacjonować z obu stron, przedstawiając ich poglądy. Wkrada się tutaj pewna niewiedza, polegająca na traktowaniu dziennikarstwa jako działalności stricte informacyjnej. Faktem jest, że 22 lutego 2024 roku, wojska rosyjskie wkroczyły na terytorium Ukrainy, eskalując konflikt trwający od 2014 roku. Obalenie prezydenta Janukowycza, również należy do pewnych wydarzeń, o których można i należy poinformować. Jednakże czy była to słuszna decyzja, nie jest możliwe do obiektywnego ustalenia. Doskonały obiektywizm nie jest możliwy i co gorsza zakrawa na idiotyzm. Oznacza bowiem wyłączenie oceny moralnej. Bohaterowie „Civil War” nie wydają się sprzyjać prezydentowi i takie sytuacje miały już miejsce w historii USA jak i innych krajów. Przykładem może być publikacja Papierów Pentagonu, które to uderzyły w administrację Nixona. Współcześnie, nie wszyscy dziennikarze stoją po stronie Trumpa czy Bidena. Nawet media przychylne demokratom, widząc co dzieje się z prezydentem seniorem, starały się wymusić na partii zmianę kandydatka na Kamalę Harris, udzielając jej swego poparcia. Zatem obiektywizm nie oznacza pozbawionego emocji, oceny moralnej, politycznej, relacjonowania ale krytycznego spojrzenia na własny obóz. Patrząc na bieżące wydarzenia, nie sposób znaleźć zdjęć tryumfujących żołnierzy Rosyjskich a przecież odnosili zwycięstwa w wojnie na Ukrainie. Fotoreporter czy dziennikarstwo nie są obiektywną formą przekazu, w dodatku pozbawioną emocji, poglądów, czy zdolności oceny. Gdyby tak było, należałoby zdobyć zdjęcia rodyjskich fotoreporterów, którzy są obecni w szeregach wojsk Putnia, chociażby w celach propagandowych. Zachód, zwłaszcza media, opowiadają się jednak po stronie Ukrainy. Wypowiedź tę można przeformułować, stwierdzając, że media są przeciwko Rosji. Wydaje się to bardzo nieetyczne, zważywszy na domaganie się owego obiektywizmu. Postawą krytyczną, jest analiza czy Zachód ze Stanami Zjednoczonymi na czele, nie pchnął Rosji do ataku na Ukrainę. Identycznie można przeanalizować konflikt w izraelsko-palestyński. Obecnie szalka sympatii przechyla się na stronę Palestyny, tym bardziej, że siły Izraela nie wahają się strzelać do dziennikarzy. Szczególną falę emocji wywołała śmierć Shireen Abu Akleh, dziennikarki telewizji Al Jazeera, która miała zostać zamordowana przez izraelskich żołnierzy a następnie siły policyjne brutalnie zaatakowały kondukt pogrzebowy, co uwieczniła Maya Levin. Fotoreportaż zawsze jest polityczny, stąd też całkowite odarcie „Civil War” z tej właśnie warstwy całkowicie wypiera go z emocji, czyni pluszowym, wykastrowanym, bezpiecznym. Film ten można omawiać ogólnikami, nie narażając się na negatywne oceny. Nie oznacza to, że Garlandowi nic się nie udało. Dużo ciekawsza i głębsza jest inna warstwa tego filmu, mianowicie proces dojrzewania Jessie. Grana przez Cailee Spaeny, po tym jak zostaje trafiona w głowę, zostaje odciągnięta poza zasięg policyjnych pałek przez Lee Smith, w którą wcieliła się Kirsten Dunst. Trochę później, Jessie informuje Lee, że ta jest jej idolką i chciałby pójść w jej ślady. Dodaje, że, uwielbia także Lee Miller. Rolę tę powierzono Kate Winslet, choć nie w tym samym filmie. Ciekawe, że nikt z pulpistów, nie zająknął się nawet o filmie „Lee”, którego bohaterka przeszła podobną drogę co Jessie, z tym, że w trakcie drugiej wojny światowej. Jessie pragnie zostać fotoreporterką, choć jeszcze nie do końca wie z czym to się wiąże. Próbuje zatem przyłączyć się do Lee, która dość sceptycznie podchodzi do pomysłu przyjęcia roli mentorki młodej fotografki. Joel, dziennikarz towarzyszący Lee, daje się przekonać, bowiem ciągle pamięta jak sami byli młodymi idealistami. Najistotniejsza w tym filmie nie jest sytuacja polityczna, tylko właśnie przemiana Jessie. Wprawdzie dzielnie fotografuje starcie cywilów z policją, przyjmuje cios pałką, po którym wygląda jak gdyby nigdy nic, ale nie widziała jeszcze ofiar wojny. Trochę to dziwne, zważywszy, że wojna domowa trwa od kilku jeśli nie kilkunastu lat. Jest to jednak szczegół, który można uzasadnić i nie psuje odbioru tej warstwy filmu. Pierwsze spotkanie z przemocą, całkowicie ją paraliżuje. Gdy mężczyzna z karabinem pokazuje jej torturowanych jeńców, nie wie co robić. Jego zachowanie jasno sugeruje, że jest to prymityw z bronią palną, który nie tyle każe szabrowników, co mści się na inteligentniejszym koledze ze szkoły, który nie chciał z nim rozmawiać w trakcie szkolnych lat. Jess przekonuje się, że wojna nie do końca oznacza strony, racje, szlachetną walkę. Nie ma kolorowych chłopców, którzy idą na święty bój o sprawiedliwość a prymitywy, które w końcu czują się jak ryby w wodzie bowiem zasady współżycia społecznego zostały zawieszone. W innej scenie zostaje ocalona przez fakt bycia prawdziwa Amerykanką z jakiegoś rolniczego stanu, podczas gdy Tony, grany przez Nelsona Lee, ginie od kuli jakiegoś prymitywa za niewłaściwe pochodzenie. Dla wielu wojenny chaos okazuje się rajem. Pomimo tego, nie jest to film antywojenny. Wydarzenia te stanowią jedynie kubeł zimnej wody wylany na pełną ideałów głowę młodej reporterki. Jessie, początkowo sparaliżowana, chwyta za aparat gdy dochodzi do egzekucji żołnierzy czy bojowników jednej z frakcji. Śmierć przeraża ją coraz mniej a górę bierze adrenalina. W końcowej scenie, żołnierze którym towarzyszy muszą co rusz pilnować, by zbłąkana kul nie pozbawiła jej głowy. Efektem tej nowo wyuczonej brawury jest śmierć Lee, ale ta nie wzrusza Jess. Gdy mentorka pada na ziemię, ta fotografuje. W każdym innym filmie akcja symbolicznie by zwolniła, Jess pewnie padłaby na kolana nad ciałem starszej koleżanki, ale zamiast tego pędzi przed siebie z aparatem, by uchwycić coś, co może zagwarantować jej nagrodę Pulitzera, jeśli kolumbijski uniwersytet kiedyś się odrodzi. Prawdopodobnie nie wie nawet o istnieniu takiej nagrody, bowiem w trakcie wojny domowej raczej jej nie przyznawano. W filmie nie ma wyrazistych scen, które przeraziłyby widza. Całość utrzymana jest w umownej, hollywoodzkiej konwencji. Podobno kino przyzwyczaiło odbiorców do scen najgorszej przemocy. Gdy się nad tym zastanowić sceny śmierci nawet w filmach, w których trup ściele się gęsto, pozbawione są okrucieństwa na rzecz umowności. Oglądając „Lee”, widz musiałby zmierzyć się z pierwszą fotografką obecną przy wyzwoleniu Dachau. Identyczną przemianę przechodzi Greg Marinovich, po tym jak przyłączył się do Kevina, Kena i João. Tę przemianę przeszły też Gerda Taro, Dickey Chapelle, Lynsey Addario. Wspomina o tym Krzysztof Miller, w jednym z ostatnich udzielonych wywiadów. W rewelacyjnym „Bang Bang Club”, która powstał na bazie wspomnieć Marinovicha i Silvy, zrozpaczony Greg opowiada Robin Comley, jak zrobił zdjęcie zatytułowane później „Burning Man”. W tym momencie wpadają chłopaki i krzyczą, że Greg zdobył Pulitzera. Następna scena pokazuje jak kieliszki unoszą się w górę, następuje huczne i radosne świętowanie owocnego bang bang. I właśnie o tym jest ten film, choć są lepsze. O przemianie, która dotyka fotoreportera jeśli postanowi związać się ze strefami wojny. Pozostanie on dziennikarzem, lecz obecna będzie jeszcze ta druga strona, dla której nie liczy się polityka, strony, racja, prawda a swoista walka o najlepsze zdjęcie. Konkurencja z innymi fotoreporterami, brawura i adrenalina, stają się mieszanką, która gna fotografów od wojny do wojny. Czasem pojawiają się wątpliwości, zarówno moralne jak zawodowe, bowiem pomimo tysięcy, milionów zdjęć, wojny nadal się toczą. Jakoś nie przestrzegły ludzkości przez jej okropieństwami, okrucieństwem. Mimo tego reporterzy nadal jeżdżą do stref objętych wojną, fotografują i nierzadko konkurują ze sobą World Press Photo. Doświadczenie filmów takich jak „Civil War” pozostaje symulakryczne, bowiem zdjęcia Jessie, to nie zdjęcia. Jej postawę, przemianę, możemy oceniać po wielokroć, przewartościowywać, przenalizować po czym podzielić się z zainteresowanymi. Nie grozi jej los Kevina Cartera, który nie poradził sobie z ciężarem opinii publicznej. Patronite Herbata i Obiektyw Słuchajcie założyłem sobie konto na Patronite, żeby trochę usprawnić prace nad treściami na blogu. Odrobina czasu i nowych, często rzadkich książek zawsze się przyda. Mój profil znajdziecie pod linkiem Patronite Herbata i Obiektyw Share this:Click to share on Facebook (Opens in new window)Click to share on Twitter (Opens in new window)Click to share on Tumblr (Opens in new window)Click to share on Reddit (Opens in new window)Like this:Like Loading... Podobne Film Fotografia współczesna Krytyka filmowa O fotografii Polityka Recenzje filmowe Agnieszka HollandAlex GarlandBang Bang ClubCivil Warczwarta władzaDickey Chapelledziennikarze wojennifawelafawelefilm wojennyfotografiafotografowie wojennifotoreportaż wojennyFrancis Ford CoppolaGerda TaroGreg Marinovichinterpretacja Civil WarIzreaelJoão SilvaKen OosterbroekKevin CarterKrzysztof MillerLeeLee MillerLynsey Addario.Maya LevinmediaPalestynaprasarecenzja Civil WarSebastian ListeZielona Granica