Czy zdjęcie powinno bronić się samo

Czy zdjęcie może bronić się samo?

Czy zdjęcie powinno bronić się samo aby mogło zostać uznane za dobre?  Oczywiście, że tak. Intencje autora powinny być czytelne na pierwszy rzut oka. Wtedy i tylko wtedy zostanie uznane za dobre. Temat samoobrony zdjęć przewija się od zawsze, choć jak się okazuje jest to jedna z tych fraz, które powtarzamy ale bez zastanowienia co to właściwie znaczy.

Czytając obrazy

Obrazy czyta się mniej więcej tak samo jak książki. Różnica polega na tym, że obraz choć wydaje się bardziej dosłowny jest przeważnie bardziej metaforyczny od słowa pisanego. Pewne elementy są jednak wspólne. Jedne dzieła napisane są prostszym, inne trudniejszym językiem. W jednych znajdziemy jedynie rozrywkową warstwę fabularną w innych jakieś przesłanie, dodatkową treść, którą trzeba odszyfrować. Dokładnie tak samo jest ze zdjęciami. Znaczącą różnicą jest, iż fotografia jest w pewien sposób wobec pisma uprzywilejowana. Choć już dawno zwalczyliśmy analfabetyzm w społeczeństwie, tak poziom czytelnictwa zbyt wysoki nie jest. Zdjęcia mają większą moc oddziaływania i zasięg niż tekst, ale nie sprawdziła się wizja, że zupełnie go zastąpią a nieumiejętność ich czytania będzie nowoczesnym analfabetyzmem.

Stwierdzenie, że zdjęcie a właściwie każde dzieło powinno mówić samo za siebie sugeruje, że powinno bez pomocy dodatkowych słów, przekazać swoją treść, wywrzeć wrażenie na oglądającym. I w tym momencie zaczynają się problemy. Skąd bowiem wiemy, że „Mona Lisa” to ważne dzieło w historii sztuki? Odpowiedź jest dość prosta. Z podręcznika. Każdy wie, że „Mona Lisa” to wielkie dzieło, tak samo jak „Dziewczyna z Perłą” albo „Grande Odalisque”, choć ostatni tytuł może nie budzić żadnych skojarzeń. Tak czy siak, wiemy to z podręcznika. Jak inaczej docenić kunszt malarza? Jak docenić kunszt pisarza? Wybrałem dzieła losowo, ale teraz widzę że ładnie ułożyły się pewien logiczny ciąg. Formalny portret do dokumentu, pamiątkowy portrecik na ścianę i goła baba. Cóż w tym wielkiego? Ostatni z wymienionych obrazów długo jeszcze od swego powstania uważany był za marne dzieło.

Wystarczy by zmienił się nurt, trend, dyskurs, jakkolwiek to zostanie nazwane, by nieudane dzieło sztuki stało się udane. Właściwie największe zdjęcia w historii fotografii dopiero niedawno zaczęły stawać się sztuką, ale o tym już mieliście okazję przeczytać. Jest to o tyle istotne, że już sam sposób myślenia o czymś wpływa na sposób w jaki to odczytujemy.
Fotografia stała się popularna i poważana. Dołączając do wywodu warstwę techniczną sprawa jeszcze bardziej się komplikuje. Docenienie kunsztu z jakim malarz operuje pędzlem, fotograf chemią wymaga nie lada wiedzy. Można opisywać, opowiadać, dowodzić i wykładać, ale dopiero godziny wpatrywania się, porównań, czasem samodzielne próby lub obserwacja warsztatu, dają pełnię wiedzy i poczucie zrozumienia. Idziemy dalej. Mamy zdjęcie. Jakieś. Aby móc poprawnie je odczytać, należy wiedzieć jakie intencje przyświecały twórcy w chwili gdy naciskał spust migawki albo jakie emocje nim kierowały. Inaczej będzie ciężko.

Mówiąc za siebie

Przekonaliśmy się już, że sztuka nie zawsze potrafi bronić się sama, bo jak właściwie ma to robić? Podoba mi się ta idea „kodu”. Zapisania w dziele wszelkiej informacji, jaka będzie potrzebna czytelnikowi do odczytania całości. Przecież to absurd. Często znajomość biografii autora okazuje się nieodzowna. Zawarcie w obrazie a nawet książce wszystkich informacji, tak by były zawsze i wszędzie czytelne jest niemożliwe. Każde dzieło dedykujemy jakiemuś odbiorcy, w określonym czasie, choć bywa że przekracza ono swój czas i staje się wyraźniejsze za lat pięćdziesiąt czy sto. Zdarza się. Odbiorca musi posiadać określone cechy, wiedzę, ogólnie ujmując pewien kapitał intelektualny i kulturowy, który pozwoli mu odczytać to, co zostało zawarte w obrazie. Zwiera się w tym także wiedza techniczna. W przeciwnym wypadku nie uda mu się odczytać treści dzieła, osadzić go we właściwym kontekście. Często gęsto ich nie posiada, natomiast krytyka bywa zawodna. Wystarczy bowiem, że jest nieprzychylnie nastawiona do tego czy innego nurtu, patrz historia sztuki.

Stwierdzenie, że dzieło powinno bronić się samo jest bezrefleksyjnie powtarzaną, wyświechtaną  frazą która ma niewielkie szanse realizacji. Może tego dokonać o ile zostanie wpisane w ogólnie przyjęte zasady, czytelne dla danej grupy odbiorców. Najpierw powstaje rama a potem od zdolności fotografa zależy jak dobrze wpasuje w nią zdjęcie. Trochę jak z egzaminem maturalnym. Przykładamy, sprawdzamy, choć w przypadku twórczości mamy więcej swobody, poprawnych rozwiązań jest kilka, stąd też tak częste i jałowe spory o jakość tego czy innego zdjęcia, które może dla jednych słusznie być dziełem udanym, dla drugich dziełem nieudanym. Jednakże nie zawsze zdanie te mają taką samą wagę, ostatecznie zaś które może wziąć górę.

Takie proste hasło jak „sztuka dla sztuki”, jedno o ile nie główne, z propagowanych przez modernistów. Jedna z wielu prób oderwania sztuki od jakiegoś przekazu, służalczości a przede wszystkim rynkowości. Wszak wiele dzieł powstało na zamówienie. Twórca, artysta jako usługodawca? Niby czemu też sztuka ma być umoralniająca, edukująca albo ? Nie może służyć jedynie przyjemności, pełnić funkcję estetyczną? Po co zaraz dorabiać morały, choć oczywiście nierzadko się to zdarza. Bez znajomości tych założeń ciężko odnieść się do dzieł stworzonych przez popierających ten ruch twórców. Sztuka broniąca się sama, to przyjęcie że istnieje jakaś Idealna Sztuka, której metoda odczytywania zapisana jest w każdym oglądającym? Trochę dziwne i naciągane przyznacie.

Nie ma takiej możliwości by dzieło było czytelne zawsze i wszędzie, choć świat coraz bardziej przypomina globalną wioskę. Na krytyce, galeriach bez mała wymuszono przyjęcie fotografii w poczet sztuk co dziś wydaje nam się absurdalne. Przecież tamte zdjęcia były świetne, to dlaczego nie zostały uznane za wielką sztukę od razu, z marszu? Z tej samej przyczyny, dla której często gęsto nie przepada się za tą dziwaczną, głupią, beznadziejną, sztuką współczesną. Bohomazy beztalenci. Przecież dobre zdjęcie to nawet dziecko zrobi, to narzędzie dla nieuków. Można wziąc na warsztat jakiś obraz, może być Marka Rothko. Są tam często jakieś kolorowe kształty o nieostrych krawędziach? Nic konkretnego. Zabawa polega na tym, że tutaj nie chodzi o konkrety tylko emocje. Czerwień, co oznacza czerwień? Miłość, podniecenie, ciepło ale też nienawiść, agresję, złość, ostrzeżenie, niebezpieczeństwo. Wszystko zależy od tego jakie skojarzenie jest w oglądającym silniejsze. W Chinach oznacza szczęście, a gdzieś w Afryce żałobę. Zaś w dalekiej Japonii, taka biel z jednej strony jest kolorem szczęścia, czystości ale też żałoby.

Jako przykładem posłużę się dwoma zdjęciami

Czy zdjęcie powinno bronić się samo
fot. Ansel Adams / Snake River
Czy zdjęcie powinno bronić się samo
fot. Hiroshi Sugimoto / Day Seascapes Series, 1982–88

Na obu przedstawiono krajobraz. Pierwszy to jedno z ikonicznych zdjęć światowej fotografii, znany i podziwiany Ansel Adams. Wijąca się w dolinie rzeka, pięknie prowadzi oko widza w stronę ostrych, górskich szczytów. Konkret. Drugi to nie wiadomo co. Pozioma linia dzieli kadr na dwie części, co stanowi kardynalny błąd kompozycyjny i właściwie dyskwalifikuje zdjęcie pośród forumowych znawców. Na zdjęciu właściwie nic się nie dzieje. Morze, bo to morze widzimy, jest nieruchome, jedynie drobne zmarszczki fal dają do zrozumienia, że to nie stół. Dramatyczne światło u Adamsa i nijakie, jednorodne światło u Sugimoto. Problem z Japończykami jest taki, że zwyczajowo podaje się najpierw nazwisko a potem imię ale dla wygody świata zachodniego stosują też zapis imię – nazwisko, przez co czasem można się pomylić. W dodatku zdjęcie wydaje się nieostre, co również będzie solą w oku wielu oglądających.

Na pierwszym zdjęciu dużo się dzieje. Mamy rzeczy które można nazwać, określić, to co uwielbiamy. Góry, las, rzeka. Chciałoby się tam być, popatrzyć z tego samego punktu. Na drugim praktycznie nic się nie dzieje. O ile oba zorientowane są na wywołanie emocji u widza, tak oba w zupełnie odmienny sposób. Pierwszy ma zachwycać pięknem krajobrazu, maestrią natury, pobudzić. Drugie jest uspokajające, jakby autor szukał spokoju. Pewnie można by podejść do tych zdjęć na zasadzie zderzenia dwóch kultur. Kultury Zachodu, z jej konkretami oraz kultury Wschodu, z jej minimalizmem, poszukiwaniem spokoju, prostoty, cieszeniem się tym co jest. Ansel Adams jest dobrze znamy fotografem, ale właściwie dzięki temu jednemu zdjęciu. Gdyby zaś były to zdjęcia Neoli McDavid, Francesci Allen? Sugimoto również, choć tworzy zdecydowanie dłużej do wymienionych kobiet, jest praktycznie nie wymienianym w popularnych mediach fotografem.

Czy zdjęcie może bronić się samo?

Człowiek jest uczonym tym bardziej, w im większym stopniu zmusi swoje człowieczeństwo do milczenia, tak aby przemawiała przezeń niejako sama Natura, artysta natomiast jest nim tym bardziej, im potężniej narzuca nam samego siebie, całą wielkością i ułomnością swego niepowtarzalnego istnienia.

Zdjęcia często mówią bardzo, ale to bardzo dużo, tyle że nie to co byśmy chcieli. Grzej, zdjęcia czasem wyrażają więcej niż tysiąc słów, ale to odbiorca dobiera owe słowa. Czasem ze zdjęć można wyczytać pragnienia czy fascynacje autora, jego lęki, obsesje, doświadczenia. Bywa też tak, że zdjęcia są bardzo nieczytelne, bo fotografujący za wszelką cenę stara się naśladować kogoś, wykorzystując jego środki wyrazu. Zjawisko to nie jest wcale rzadkie. Gdy jakaś forma okrzepnie, stanie się akceptowalna całe tłumy ruszają by spróbować uszczknąć coś dla siebie, przez co zdjęcia stają się nieautentyczne. Nie ma nic złego, w naśladownictwie, dopracowywaniu rozwiązań innych fotografów. Problem leży w wyborze ścieżek wydających się bardziej interesującymi. Patrząc jeszcze inaczej, pionier ów, pozwala masom powiedzieć to, co naprawdę myślą, czują, ale do tej pory wszelkiej maści kulturowe zakazy je ograniczały choć przeważnie ich zdjęcia nie mają już tej mocy odziaływania.

Czasem artyści są w stanie wyrazić coś bardzo konkretnego, ale częściej zdjęcia powstają w kontentych okolicznościach społecznokulturowych, przez co można z nich odczytać coś, co nie koniecznie zostało bezpośrednio zawarte w obrazie. Ich wyczucie przez twórcę bywa niezwykle istotne. Gdyby Newton zaczął swoją karierę dziś, byłby jeszcze jednym, nudnym akcistą jakich tysiące w Internecie. Utonąłby w morzu przeciętności bo na nikim nie robi to już wrażenia. W błędzie z resztą jest ten, kto myśli, że przyjęto go z otwartymi ramionami. Panie Helmucie, miliony, proszę brać łopatę i ładować dolary, wszak Pan świat zmieniasz! Paradoksalnie damskie akty Newtona spotkały się z większym oburzeniem, niż ciężkie, męskie, homoseksualne, akty Mapplethorpe’a. Co również ciekawe, ze strony męskiej części publiczności i krytyki. Dzieło może być bowiem sprzeczne z aktualnie obowiązującą moralnością. Jak ma się wówczas bronić samo? Pod wpływem obrazu ludzie zmienią nastawienie? Najpierw muszą zaakceptować możliwość widzenia niewidzialnych dotychczas zjawisk. I tak Cindy Sherman jest praktycznie niewymieniana, bo jej zdjęcia to krytyka sposobu w jaki kobiety są przedstawiane w sztuce ale nie podoba nam się to, więc nie widzimy najważniejszej artystki XX wieku. Zdjęcie podlega właśnie interpretacji, bowiem tan sam akt kobiecy, może zostać przepuszczony przez przeróżne filtry. Może stać się symbolem wyzwolenia lub zniewolenia. Jeden teoretyk powie, iż jest to patriarchalne męskie spojrzenie,  wtłaczające kobietę w narzucone role uległości, obiektu seksualnego, mającego cieszyć męskie oko. Inna teoretyczka powie, że jest to przejaw odzyskania przez kobiety władzy nad własną seksualnością. Newton, może być elementem systemu wyzwolenia lub zniewolenia, podobnie jak Ellen von Unwerth. Przecież można o tej ostatniej powiedzieć dokładnie to samo, co o autorce wydanej w 2018 roku książki „365 dni”.

Można na całą sprawę spojrzeć z innej jeszcze strony. Artysta oferuje nam część przekazu. Drugą musimy dołożyć sami. Najczęściej zaś nasze zdanie o różnych dziełach, buduje się wokół wypowiedzi osób, które żyją sztuką i dla sztuki, czyli można powiedzieć krytyków. Zatem znaczenie dzieł, które wcale nie jest niezmienne na przestrzeni lat, stanowi pewna kulturową grę. Widz, by móc odczytać dane dzieło kultury, czy to będzie książka, obraz, fotografia, potrzebuje wiedzy. Spotkaliście się kiedyś z książką, której autor dołączał wyczerpujący opis epoki, w której tworzył by łatwiej go było zrozumieć? Gdyby bowiem sztuka, czymkolwiek jest, mogła mówić sama za siebie, fotografia nie miałaby problemów z wywalczeniem sobie pozycji w sposób naturalny. Czyli zostałaby po prostu zaakceptowana. Tymczasem jak już wiecie, wcale nie była to droga łatwa. Bardzo wielu fotografujących ma wątpliwości czy to co robi jest sztuką, czy ma jakąś wartość. Stąd wszelkiej maści przeróbki, fotomontaże, dla których fotografia jest jedynie materiałem wyjściowym. Poszukiwanie artyzmu w fizycznej pracy w ciemni, gdyż zapis cyfrowy jest zbyt łatwy, szybki, precyzyjny, przez co potencjalny artysta nie czuje swojej w dziele obecności.

Ostatnio redakcja jednego z portali foto zabawiła się w pewną grę. Które zdjęcie jest autorstwa Ansela Adamsa? Okazało się, że ludzie od lat pracujący w otoczeniu zdjęć, nie potrafią odróżnić prac wybitnego fotografa od innego trochę mniej wybitnego fotografa. W masowej świadomości Dorothea Lange kojarzy się tylko z Wędrującą Matką a Eugene Smith z Minamatą. Pytanie zaś skąd wiecie, że to są dobre zdjęcia? Ze wspomnianej prasy, która z jednej strony nadała im kontekst a z drugiej bez mała wskazała paluchem co jest dobre. Bez wiedzy o kontekście, wielkim kryzysie, portret Florence Owens Thompson, jest wprawdzie przejmujący, ale tylko tyle. Przeważnie tak to działa. Uruchamia się pasja do fotografowania, sięgacie po prasę, także fotograficzną, uczycie pewnego wzorca, bo często redakcje mają pewne profile, wzorce, wedle których prezentują twórców i na tej podstawie jako tako potraficie powiedzieć, że zdjęcie jest lepsze lub gorsze. Gdy trafia się się coś nie pasującego, wszyscy głupieją i na wszelki wypadek rzucają uczenie

Co to zdjęcie miało mi powiedzieć?

Nie wystarczy również do byle jakich zdjęć dopisać manifestu, bo taki zabieg również się nie sprawdza, tym bardziej że widz poinformowany o tym czego ma szukać zacznie to robić i może się okazać, że nie nie znajdzie. By zdjęcie mogło bronić się samo, musi zostać przedstawione publice, która potrafi je jednoznacznie odczytać, zanim zdoła je odczytać musi się tego nauczyć.

Patronite

Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” 😉