Fotografia analogowa - materialność medium

Fotografia analogowa – materialność medium

Nie ma piękniejszego stwierdzenia niż „medium jest przekazem”. Właściwie kryje się za nim prawdziwy geniusz i choć odeszliśmy w dyskursie od myśli McLuhana, to stwierdzenie iż medium jest takim samym przekazem jak treść dzieła, jest zaprawdę genialne. Pojmują je także fotograficy, którzy wybierając fotografię analogową manifestują swoje poglądy, podejście do sztuki. Tak, fotografia analogowa czy cyfrowa sama w sobie jest informacją dla oglądającego.

Podobnie jak we wszystkich dziedzinach sztuki tak i w fotografii istnieją różne nurty, które często wzajemnie się zwalczają, dowodzą swojej wyższości. Jest to zupełnie naturalne zjawisko. I tak jeden będzie uważał, że jedyną słuszną drogą jest cyfra, gdyż pozwala ominąć żmudny etap mechanicznej pracy i skupić się na poszukiwaniu nowych obszarów widzialnego, ingerować w obraz tworząc bajeczne fotomontaże, tak inni wybiorą właśnie pracę na materiałach pracochłonnych. Bardzo ciężko jest też przyznać wszystkim rację i z każdym się zgodzić. Jedne nurty uważamy za gorsze, drugie za lepsze, bliższe temu co chcemy robić.

Fotografia analogowa – materialność obrazu

Medium, nośnik, technika, wydają się być ważniejsze od tego co zawrzemy na fotografii. Osobiście nie przepadam za tym podejściem, bo redukuję fotografię do sprzętu fotograficznego i technikaliów. Choć fotografia jest medium technicznym i bez aparatu niewiele się zdziała, to sprowadzenie fotografii do techniki, nośnika, sprowadza ją do procesu technologicznego. Trochę jakby rodzaj pędzla był ważniejszy od fresków Michała Anioła. Powód jest bardzo prosty. Są to elementy bardziej wymierne, pozwalające na dyskusję. Tymczasem medium jest przekazem. Słowa ta należą do Marshalla McLuhana, teoretyka popularnego w latach 60te XX wieku.

Wybór zatem aparatu analogowego, wielkoformatowego, cyfrowego, obiektywu, sam format odbitki, czy aparatu nad malarstwo w ogóle, również stanowi informację dla widza, którą należy w krytyce dzieła uwzględnić. Poprzedni wpis był dość, krytyczny wobec fotografujących z użyciem materiałów tradycyjnych. Niektórzy z pełną rozwagą sięgają po wszystkie niecyfrowe formy fotografii, gdyż stanowią one swoisty manifest. Same w sobie są przekazem, który artysta serwuje odbiorcy. Fotografia komercyjna jest szybka. Musi być tworzona szybko, masowo, na czasie. I co najważniejsze, musi przemijać. Znikać za dolną krawędzią ekranu ustępując napływającym z góry obrazom. Choć jest to wyjaśnienie nie dość precyzyjne. Nim pojawiły się media społecznościowe zaistniała już fotografia prasowa, która żyła tylko do wydania kolejnego numeru. Masowość fotografii stanowi jeden z jej postulatów, który dziedzina ta osiągnęła wraz ze swoją dojrzałością w XXI wieku i cyfryzacją, choć era analogowa wcale nie była jak widzicie gorsza.

Tak, fotografia potrzebowała długiego czasu by sprostać swoim szumnym założeniom z chwili narodzin. Jednakże! Praca na analogowym materiale światłoczułym jest podporządkowana pewnemu rygorowi. Nie ma opcji cofnij, nie ma możliwości bezpiecznego zapisania plików. Co nie znaczy, że nie eksperymentowano chociażby w redakcyjnych ciemniach. Trzeba to było robić po prostu szybko. Decyzja zapada i mamy efekt. Czasem można zacząć od nowa, wszak na przykład klisza, pozwala nam wykonać wiele różnorakich odbitek, ale już techniki takie jak dagerotypia pozwalają stworzyć jeden unikatowy egzemplarz.

Widzicie, współczesna fotografia jest dynamiczna ale w trochę innym sensie niż myślicie, jej zadaniem jest przemijać tak szybko jak powstaje. Fotografia cyfrowa chociażby w mediach społecznościowych ma za zadanie przepaść, zniknąć. Fotografia na materiale niecyfrowym, początkowo pełniła tę samą funkcję. Magazyn związany czy to z polityką czy modą musiał serwować co miesiąc, co tydzień, codziennie coś nowego. Z czasem zrodziło się nowe zastosowanie, nowe podejście, które żywe może być tylko w świecie sztuki. Stąd też nie traktuję poważnie osób, które chwalą się pracą z materiałami tradycyjnymi, ale publikują na Instagramie czy w ogóle w Internecie. Zabijają bowiem ideę, której jakoby hołdują. Zwłaszcza jeśli pracują, szybko, wtórnie, masowo.

Pracując z materiałem światłoczułym, zwłaszcza w tych technikach które nie pozwalają tworzyć tysięcy odbitek artysta daje sobie czas. Następnie robi coś, czego współczesna fotografia już nie czyni. Zatrzymuje go. Idea polega na tym, by obcować z unikatem. Efektem świadomego procesu twórczego od tematu aż pod namacalny efekt. Niestety na to czasu nie macie, by rocznie robić 12 dobrych fotografii. Tylko jak pogodzić instagramowy pęd, w którym walka o uwagę jest bardziej zażarta niż swego czasu o ogień z wymagającą czasu i refleksji ideą? Cóż, zrezygnować, pogodzić się, że inni mają więcej followersów albo kłamać. Pokazywać się z analogiem na ramieniu, następnie skanować, obrabiać w Photoshopie i publikować na instagramie zdając kłam wyznawanym wartościom.

Podziwiając odbitkę

Nie zawsze jest to „papierowa dobitka”, bo nie każda technika na to pozwala, ale bardzo ważne jest samo obcowanie z finalnym obrazem. Chodzi o jego fizyczność, namacalność nie może to być cyfrowa kopia wyświetla na ekranie telefonu z #analogphotography pod spodem. Nie może to być nawet żadna forma cyfrowej galerii. Tutaj zostajemy w klasycznym benjaminowskim ujęciu namacalności, jednostkowości. Zatem w przypadku fotografii swoistego samozaprzeczenia. Nie, to zdecydowanie za mało, tu potrzeba czegoś więcej. Istotny jest także sam etap tworzenia, sama praca która przebiega od chwili gdy naciśniemy spust migawki aż do chwili uzyskania rezultatu. Finałem jest właśnie kontakt widza ze zdjęciem, ze świadomością ile pracy włożył w nią twórca. Stanowi ona zapis całego tego procesu, są ze sobą nierozerwalne i żadnego nie można pominąć. Kontakt mamy nie ze świecącymi pikselami a ze zdjęciem w jego fizycznej formie. Mamy tutaj zupełnie inne podejście do samego procesu twórczego, stanowiące kwintesencję pracy na „analogowym” materiale światłoczułym. Po żmudnej pracy, pełnej niebezpieczeństw, musi powstać fizyczny, namacalny nośnik, który będzie cieszył oko odbiorcy. Będzie on stanowił jeden z ważnych elementów interpretacji dzieła. Dlaczego twórca zdecydował się na ten aparat, ten obiektyw, ten materiał? Co nim kierowało? Czy sam proces był istotny? I tak dalej. Buduje to zupełnie nową perspektywę.

Przeciw spektaklowi

Fotografia zwana analogową była kiedyś taką samą masówką jak obecnie fotografia cyfrowa. Iluzja iż kiedyś zdjęć robiono mniej, wywołana jest przez cykl wydawniczy magazynów
i czasopism oraz przez ilość miejsca, którą można było fotografii poświęcić. Wraz z nastaniem wieku XXI oraz powszechnej cyfryzacji fotografia z użyciem bardziej szlachetnych czy czasochłonnych materiałów, stanowi swoisty bunt przeciwko rosnącemu tempu publikacji. Ot zmieniła się filozofia, podejście. Niestety, nie jest to droga dla każdego. Aby zbudować swoją renomę na czymś takim, trzeba mieć niesamowity zmysł marketingowy, potrafić dotrzeć do osób które „rządzą sztuką”. Można oczywiście próbować schlebiać gustom masowego odbiorcy, produkując przy pomocy aparatu analogowego dokładnie to samo co przy pomocy cyfrowego i nobilitować to wyborem medium, ale nie okłamujmy się, nie tędy droga. Większość twórców z tego nurtu już wyrobiło sobie nazwisko, więc mogli obejść się bez Internetu, albo  Ich domeną są galerie, mają uznanie kuratorów, marszandów i kolekcjonerów. Nie oznacza to, że było im łatwiej. Na swoją pozycję musieli zapracować, tak czy inaczej.

Praca traktowana jest tutaj jako wartość sama w sobie. Odbitka nie jest efektem a składową całego efektu jakim proces twórczy. Przy czym praca nie jest tutaj próbą zatuszowania braku wiary, próbą nadania jakiejś szlachetności w oczach klasy średniej jak ma to miejsce u twórców masowych. Praca w ciemni, jest nie tyle pracą co doświadczeniem artystycznym. Nie ma na celu sztucznego podniesienia wartości i jak już wspomniałem, ma zapewnić trwanie. Zatem jeśli jesteście gotowi z pełną świadomością i pewną odpowiedzialnością, wrócić skorzystać z tych niecyfrowych rozwiązań, to czemu nie? Może zaprowadzi Was to w nowe, rejony które dotychczas nie były zbyt interesujące.

Poprzednio naśmiewałem, się że jednym z argumentów przemawiających za fotografią analogową lub tradycyjną jest praca. Fizyczna praca, godna uczciwego proletariusza. ujawniania ona syndrom oszusta, który zechciał parać się czymś takim jak fotografia. Burżuazyjnym wynalazkiem, godnym lekkoducha, któremu murarka śmierdzi. I tak przeważnie jest. Większość fotografów cierpi na syndrom oszusta. Tymczasem praca o której tu mówimy jest zupełnie innej jakości.  Lepszym określeniem byłaby „praca twórcza” albo jeszcze lepiej „proces twórczy”, który wiedzie od wyboru tematu, przez naciśnięcie spustu migawki, pracę w ciemni aż po finalny obraz, który właściwie nie jest finalny. Stanowi bowiem integralną część owego procesu twórczego. Nie ma zatem początku i końca, dziełem jest proces. W ujęciu, które omawiamy proces jest powolny. Procesów takich można podjąć równocześnie niewiele o ile w ogóle się to robi.

Na masową skalę

Widzicie, pewna masowość wcale nie jest czymś złym. Po dziś dzień wstydzimy się przemysłowego rodowodu fotografii, zwłaszcza w ramach tej „fotograficznej klasy średniej” uwięzionej gdzieś pomiędzy uczciwą harówką a sztuką. Przynajmniej w naszym zawstydzonym mniemaniu. Masowość również jest tutaj słowem złym, bowiem kojarzy się z wyrobem przemysłowym. Nie chcę Was zasmucać, ale najdroższy malarz w historii ma na koncie ponad dwa tysiące dzieł. Tak, dwa tysiące. Mowa o Van Goghu. Malarstwo powinno zajmować czas, być efektem natchnionej refleksji, wielogodzinnej, żmudnej pracy. Cytujemy Adamsa, który mawiał, że dwanaście znaczących zdjęć w ciągu roku to świetny wynik. Mamy malarza, który tworzył pięćdziesiąt cztery dzieła rocznie przez całe swoje życie. Nawet jeśli większość stworzył w ostatnich latach życia to średnia roczna dla tego okresu znacząco rośnie. Picasso powinno być wiele mówiącym nazwiskiem a któremu przypisano trzynaście tysięcy pięćset obrazów. Ile to daje rocznie? Vivian Maier robiła około trzech tysięcy zdjęć rocznie a obecnie przypisuje się jej około stu pięćdziesięciu tysięcy fotografii. Oczywiście wydaje się to niewiele, bowiem to zaledwie połowa życia dla przeciętnej lustrzanki. Pytanie czy gdyby dysponowała nowoczesnym bezlusterkowcem ograniczałaby się w jakiś sposób? Zatem jak najbardziej można być płodnym twórcą, artystą korzystając z mediów analogowych. Nic nie stoi na przeszkodzie.  Eugene Smith też się nie ograniczał. Naciskał spust migawki, wywoływał, naciskał.

Pytanie, które należy postawić to jak właściwie rozpatrywać masowość? Może chodzić o liczbę produkowanych unikatowych dzieł. Większość fotografów ogranicza miejsca publikacji powiedzmy do Instagrama, bowiem jest to portal pozwalający dotrzeć do odbiorców nie będących fotografami w przeciwieństwie do 500px, gdzie swoje praca prezentuje się głównie innym fotografom. Zatem tworzenie dużej liczby unikatowych, nie reprodukowanych dzieł będzie również zjawiskiem podpadającym pod tę masowość. W ujęciu benjaminowskim chodzi o możliwość reprodukcji jednego dzieła w tysiącach egzemplarzy. Zatem przetwarzanie oryginału na cyfrowy plik, który pozwala się łatwo powielać będzie zaprzeczeniem korzystania z metod dających unikatowy egzemplarz. Po co korzystać z dagerotypii jeśli zostanie jakoś zeskanowany, sfotografowany i powielony w nieskończonej liczbie egzemplarzy? Walter Benjamin zakładał, że do obcowania z dziełem sztuki potrzebna jest swoista aura, możliwość kontaktu z unikatowym, nie poddającym się reprodukcji dziełem, do którego najczęściej trzeba się pofatygować czyli udać do galerii.

W debacie o masowości, jej negatywnym ujęciu, fotografia jest zawsze trochę na przegranej pozycji, zwłaszcza analogowa i cyfrowa. Jakby nie było negatyw czy pozytyw, pozwala na stworzenie dowolnej liczby odbitek identycznej jakości. Fotografia cyfrowa nie zna właściwie ograniczeń czasowych. Niemal dowolna liczba kopii jednego zdjęcia może powstać w czasie krótszym niż samo wykonanie tegoż. Obraz, rzeźba, instalacja, nawet jeśli artysta stworzył ich całe tony, zawsze pozostają unikatowymi egzemplarzami. Stąd też niektórzy artyści pracują przy pomocy technik, które pozwalają na stworzenie jednego, jedynego egzemplarza finalnego dzieła jako formy pewnego zabezpieczenia na rynku sztuki, podnoszącego wartość ich dzieł albo ściśle kontrolują ile odbitek może powstać z danego negatywu. Słyszałem nawet o praktyce niszczenia negatywu gdy owa liczba odbitek zostanie osiągnięta, ale nie znam nazwiska artysty, który by tak czynił. Stąd istotna jest także kwestia posiadania, wartości posiadanego egzemplarza.

Podsumowując, jeśli chcecie pracować z materiałami analogowymi, tradycyjnymi, to oczywiście śmiało. W jaki sposób będziecie to robić, jest tylko i wyłącznie waszą sprawą. Pamiętajcie jednak, że wycięcie fragmentu idei przyświecającej jakiemuś artyście nie da identycznych rezultatów. Powiem więcej, może wywołać podejrzenia, że ktoś tu ściemnia. Jeśli bowiem będziecie publikować zbyt często pojawi się podejrzenie, że coś jest nie tak z tym sprzeciwem wobec masowości. Uda się może na jakimś modnym portalu, ale przez chwilę. Tym bardziej, że mody zmieniają się jak w kalejdoskopie. Nie oznacza to, że przekonania czy pomysły wielkich artystów, ich twórczość, się nie zmieniały, nie ewoluowały, nie eksperymentowali z różnymi środkami wyrazu. Cóż, niektórzy nie. Natomiast musicie podjąć jakąś decyzję, czy biegacie za kolejnymi modami, ergo bardziej Wam zależy na byciu jakąś formą influencerów, bo masa fotografów już dawno przesiadła się z fotografii na YT. Nawet nie film a po prostu na YT. W dobie mody na rękodzieło, narzekanie na masowość, brak kontaktów międzyludzkich i takich tam, łatwo jest bezrefleksyjnie podchwytywać pewne trendy. Istotą jest w jakim stopniu twórca mówi to co chcą usłyszeć inni a w jakim to co chce powiedzieć.

ps.

Akurat gdy piszę sobie te słowa, gdzieś tam ponoć w szerokim świecie ktoś zadał pytanie odnośnie serialu Stranger Things.

A cóż to za czerwony pokój, gdzie moczą coś w wodzie i pojawia się zdjęcie?
(parafrazuję)

I oczyścicie obudzili się mędrcy fotografii, dowodząc tez różnorakich i oczywiście zaczęli mnie irytować. Wszyscy jak jeden mąż publikują swoje prace w Internecie, ale każdy jest wielkim orędownikiem ciemni a każdy młody fotograf powinien się z ciemną zaznajomić. Równie dobrze można by wymagać od każdego programisty aby korzystał z taśm perforowanych a każdy malarz przynajmniej raz sporządzić musiał farbę z jakichś toksycznych składników w domowym zaciszu. Bez środków ochronnych. Tak samo jak specjaliści, którzy wprawdzie nie mają aparatu, nie wiedzą jak działa, nie mają bladego pojęcia o podstawach fizyki, ale doskonale wiedzą jak zachowuje się światło w szczątkowej atmosferze Księżyca a tym samym lądowanie to spisek a sam Księżyc to hologram.

Patronite

Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” 😉