Fotografia dziecięca

Fotografia dziecięca – O fotografowaniu dzieci

Fotografia dziecięca to bez mała rytuał. Podstawowym zadaniem młodej matki jest zrobienie dziecku zdjęcia. Właściwie już w okresie prenatalnym wykonują USG, następnie sesje brzuszkowe – już samo słowo doprowadza mnie do szału – i w końcu paskudne sesje noworodkowe. Jednakże nie ważne jak bardzo by mnie to nie irytowało z jednej strony rozumiem dlaczego to robią, z drugiej nie wymyślono tego dzisiaj. Naprawdę, fotografie od sali porodowej a aż po przedszkole nie są wymysłem ostatnich 5 lat. Zatem dziś zapraszam do opowieści o fotografowaniu dzieci. I tym, jak bardzo tego nie lubię, choć rozumiem potrzebę.

Fotografia dziecięca

Przy jakiejś okazji babcia wyciągnęła wielki album rodzinny, w którym znajdowała się nie jedna fotografia mojego taty z czasów jego dzieciństwa. Od kołyski, przez przedszkole aż po ślub.
Ku uciesze wszystkich – prawie wszystkich – oglądaliśmy stare fotografie słuchając babcinych anegdot o ich powstaniu.

Były tam fotografie najróżniejsze. Od dostojnych acz sztywnych jak żelbetonowy kloc portretów rodzinnych jeszcze z XIX wieku – tak, tak! – na których dzieci ubrane były tak, że wszyscy wyznawcy ideologii gender posikaliby się z radości. Strój który w naszym mniemaniu uchodził za dziewczęcy stanowi elegancki przyodziewek jak się okazało mojego pradziadka, będącego wówczas berbeciem.

Nastał wiek XX, zmiana estetyki, nowe pomysły. Dzieci przebrane za słoneczniki, na paskudnych, obrzydliwych tłach, z jeszcze gorszym oświetleniem. W sumie był taki etap przejściowy, właśnie w erze fotografii analogowej, gdy za przeproszeniem każdy Ziutek brał się za aparat tworząc rzeczy gorsze, albo jeszcze gorsze. Jednakże skończmy, narzekać. Wróćmy do samych zdjęć. Były noworodki i przedszkolaki. Były zdjęcia formalne i bardzo nieformalne. Oczywiście zmieniało się to z czasem. Zdjęcia powiedzmy z wieku XIX było bardzo  dopieczone, formalne, nieskazitelne. Zamówienie fotografa nie było byle czym! Ale jakoś tam dowodzi, że moja familia fundusze miała 😉 Z czasem gdy zaczęły popularyzować się wszelkiej maści Zenity i inne małe aparaty do domowego użytku, ilość zdjęć dokumentujących życie potomków gwałtownie wzrasta. Ja sam mam trzy albo cztery albumy, w których rodzice zapisali sceny różne. Dlatego należy trzymać je w metalowej szafie z solidnym zamkiem. I kilkoma spawami. Na wszelki wypadek.

Czego należy się wystrzegać? Sądów i ocen kategorycznych. JA nie lubię oglądać ciążowych brzuchów, JA nie lubię być atakowany przez infantylne focie pociech znajomych. Jednak nie mogę mówić w taki sposób, jakbym był sumieniem społeczności Facebooka i ostoją moralności Instagramu. Nie lubisz? Nie oglądaj. Może ktoś inny nie ma ochoty oglądać kolejnej ralacji zawierającej zdjęcia twoich nóg.

Tajemnica albumu

Nie myślcie, że fotografie te zamykane były na lata w albumach. Co ważniejsze zdjęcia, zgodnie z panującą modą, wisiały na ścianach, zajmując miejsce portretów i zwiastując czasy dominacji fotografii. Robiło się odbitki, rozdawało rodzinie, pokazywało sobie na wzajem przy spotkaniach rodzinnych i towarzyskich. Młode matki nosiły ze sobą mniej lub bardziej formalne fotografie swoich pociech, celem pokazania ich rodzinie i znajomym. Naturalnie nie napadało się ludzi na ulicy i przystawiwszy lufę do skroni prezentowało zawartość minialbumu.

Jednak gdy przy popołudniowej herbacie albo wieczornym kieliszku ludzie zaczynali opowiadać sobie te czy inne historie na stoły wjeżdżały rodzinne zdjęcia. Tak jak teraz, gdy siedzimy na imieninach babci, która właśnie poznała K i postanowiła się z nią podzielić rodzinną historią zawartą w albumach roboty mojego dziadka. Nie wiem czy K sama wyjęła by tę kobyłę z szafki, ale widać dziadek nie lubił minimalizmu. Album to także obecność. Rozproszona po świecie rodzina nagle znów się jednoczy. Staje się obecna. Osoby, które odeszły są nadal żywe. Jeszcze żywe, ale już martwe. Dzięki temu wiele odległych pokoleń może się ze sobą spotkać w świadomości oglądającego.

Widzialność

W jednym z poprzednich tekstów już o tym pisałem, ale trzeba do tego wrócić. Otóż różnica między czasami mojej babci a moimi jest widzialność. Grupa odbiorców mniej więcej zawsze ograniczała się do znajomych i rodziny. Trochę jak ustawienie na facebooku. Dziś jest trochę inaczej, bo fotografie prezentujemy naprawdę szerokiemu gronu odbiorców. Poprzednio napisałem, że zdjęcia są bardziej ulotne. Otóż zainteresowanie nimi tracimy po chwili, muszą przemijać. Fotografia nie służy do zatrzymywania chwili na wieczność.

Jednakże zawsze może wrócić jak bumerang i strzelić nas w pysk. Nigdy nie wiesz kiedy ktoś odkopie słodkie focie twojego bobasa gdy będzie on już nastolatkiem, dając mu solidnego kopa z tego tytułu. Jeśli natomiast chodzi o samo robienie zdjęć tego typu: nic się nie zmieniło. Być może przez chwilę zyskała większą popularność fotografia z sal porodowych – która tez ma swoją wartość ale o niej za chwilę – oraz fotografie „brzuszków”. Tutaj mamy kwestię zmiany obyczajów. Mówiąc prościej nie wypadałoby się  w XIX wieku albo na początku XX kobiecie chwalić „takimi!” zdjęciami 😉 To znaczy oficjalnie. Ludzie bowiem mieli najróżniejsze pomysły, które najzwyczajniej nie były omawiane a których efekty całkiem nieźle funkcjonowały.

Dokument

Według Sontag, niektórzy tak haniebne zachowanie łączą wręcz z zaniedbaniem jakieś części obowiązków rodzica. W końcu dlaczego nie uwiecznić dla dziecka tego okresu jego życia, którego jako dorosły nie będzie pamiętało? A właściwie jego wyobrażenia.

Brzydzi niektórych chwila narodzin. Spocona matka, niezbyt atrakcyjna nowa istota ludzka.
Z jakiejś nieokreślonej przyczyny bardziej cenimy śmierć niż narodziny. Lubujemy się w obrazach ludzi ginących od kuli, zamieniając obrazy śmierci w ikony kultury.

Narodziny są dla nas niesmaczne. Obrzydliwe. O ile sam szczerze nie przepadam za dziećmi, nie wyobrażam sobie też siebie jako fotografującego dzieci właśnie to nie wydaje mi się żeby było to obrzydliwe. Co więcej stanowi to doskonały dokument, że życie przeważnie wygląda inaczej niż to sobie wyobrażamy. Cóż, trochę osób chyba jednak żyje wyidealizowanym obrazem serwowanym przez celebrytki i influencerki, które jakoby w godzinę po porodzie mają już na sobie suknię Diora, będąc gotowymi do sesji zdjęciowej. Po godzinie? One rodziły w tych sukniach dalej robiąc sześciopak! Tutaj nie miałbym nic przeciwko, ale też mało kto ma tyle odwagi.

Gdyby ktoś nie fotografował własnych dzieci. Co byście powiedzieli? Według Sontag, niektórzy tak haniebne zachowanie łączą wręcz z zaniedbaniem jakieś części obowiązków rodzica. W końcu dlaczego nie uwiecznić dla dziecka tego okresu jego życia, którego jako dorosły nie będzie pamiętało? A właściwie jego wyobrażenia. Z drugiej, ma pokazać jak dobrym rodzicem jestem. Popatrz jak dbam, ubieram, karmię, otaczam troską!
Tu mamy piękny styk kreacji i dokumentu. Kreują się głównie rodzice, na należycie troskliwych i dbających o dziecko. 😉 Fotografowanie swojej rodziny, dzieci, to swoisty rytuał. Tak jak wynajmuje się fotografa na ślub, często nie po to by robił zdjęcia ale żeby był, tak uwiecznianie pewnych etapów życia dziecka w mniej lub bardziej dokumentalny sposób należy do społecznych rytuałów. Wyprawa do studia, wsadzenie dziecka do koszyka i wszelkie inne zabiegi są właśnie rytualne 😉

Zatrzymany czas

Ma to też na celu zatrzymanie dziecka w czasie. Przecież do tego służy fotografia, choć ostatnimi czas nie jestem już tego taki pewny. Gdy będzie dorosły, z jednej strony z zawstydzoną miną obejrzy wszystkie te cudowne pomysły – myślicie że czemu babcia wyjęła album? Dla uciechy zgromadzonych! – z drugiej strony na fotografiach maluch pozostanie mały, słodki i niewinny na zawsze. Już dorosły, ale ciągle dziecko.

I nie ważne, za jak głupie to uważam. Pewnie jak każda osoba bez dzieci. Największa szkoda, że nie da się odzobaczyć. Jakichś znajomych na FB mam a niestety nie ma aż tak dokładnych filtrów. Trudno, raz na jakiś czas muszę zobaczyć ciążowe brzuszysko tej czy innej koleżanki sprzed 20 lat, które bardzo mało mnie obchodzi. I pewnie ich tak samo to co ja publikuję. Uczciwie.  Do tego dochodzi milion słodkich fotek, prezentujących idealne małżeństwo. Do rozwodu, ale to już inna historia…

Ssak

Inną kwestią są fotografie karmienia piersią. Otóż z jakiejś totalnie nie zrozumiałej dla mnie przyczyny wzbudzają one kontrowersje. Raz nawet jakaś pani w wieku +/- lat 50 dowodziła, iż dla jej męża było wysoce erotycznym oglądanie jej w trakcie karmienia ich potomka, przez co nie chciałby narażać dzieci na ten zbereźny widok i wszystkie babsztyle powinny

  • karmić w kiblu
  • nie czynić zgorszenia swoją obrzydliwością
  • i TAKIMI zdjęciami

Szanowana Pani! Nie obchodzą nas freudowskie fetysze pani męża i proszę zachować je dla siebie. Dla większości dzieci nie jest to erotyczny widok, bo znaczna część jeszcze niedawno żywiła się w ten sposób i żadne skojarzenia się się nie wykształciły a człowiek jest ssakiem.  Tak samo jak waleń, krowa, foka albo dziobak. Ten ostatni jest do tego wyjątkowo słodki i komiczny.

Zrozumienie

Tak, definitywnie rozumiem dlaczego w pewnej chwili musiałem zacząć mozolnie przebijać się przez kolejne profile mamuś, celem zaprzestania ich obserwowania. Choć rozumiem ich motywację, nie koniecznie mam ochotę oglądać kolejne foty bąbelka – bombelka właściwie :P. Zaczyna się wówczas specyficzna gra konwenansów XXI. Przestać obserwować a nie brutalnie wywalić ze znajomych, choć nie utrzymujemy ze sobą kontaktu od bez mała 15 lat. Właściwie nigdy nie byliśmy znajomymi. Nie pamiętam gdzie się poznaliśmy, czy w ogóle zamieniliśmy ze sobą słowo, choćbyśmy teoretycznie chodzili do jednej klasy. One zapewne też nie.

Wczoraj fotki w łazienkowym lustrze jednego z klubów, dziś totalna zmiana systemu wartości. Wierna żona, oddana matka, manifestująca swoje zaangażowanie w rodzicielstwo wpierw poprzez sensualne sesje rosnącego brzucha a następnie kolejne etapy rozwoju bombelka. I może ktoś podchwytliwie zapytać, celem wytknięcia mi hipokryzji która może nadejdzie, może nie.

Jesteś fotografem, to nie zrobisz żonie zdjęć w ciąży a później dziecku?

Cóż, pewnie bym zrobił ale nie zasypię wszystkich cyfrową szuflą do śniegu. Większość oglądających rozbraja właśnie ta zerojedynkowość, nagłe przeobrażenie się w Matkę Polkę. No właśnie, ten archetyp jest u nasz szczególnie silny przez co świeżo upieczona mama, nagle staje Mamą na Pełen Etat. Wiecie, nie jest już nikim innym, nie ma innej pasji, znajomych. Matka staje się rolą, pasją, zawodem, trzonem i jedynym elementem tożsamości.

Część z Was na pewno przywykła już do moich złośliwości. Wszyscy jesteśmy hipokrytami. Jeden publikuje swoje niegustowanie odpicowane auto, drugi chwali się zdolnością prokreacji, jeszcze inny oczekuje poklasku za to że poszedł na siłownię. Właściwie facebook, nazywany wirtualnym światem, nie różni się nawet minimalnie od typowych relacji międzyludzkich. Z resztą zwróćcie kiedyś uwagę na typową rozmowę np. w klubie:

  • ja to…
  • Ehe, a to ja wolę
  • Yhy, to ja bardziej…
  • Ja
  • Ja
  • Ja
  • Ja

Być na fb i mieć pretensje, że oglądasz treści swoich znajomych. Jesteśmy egoistyczni do tego stopnia, że nie interesują nas zdjęcia ze ślubu najlepszego kolegi o ile na nich nie występujemy. Chcemy mieć dowód naszej tam obecności, a młoda para nie jest liczącym się elementem. Wszyscy jesteśmy tacy sami, egocentryczni. Zależy nam tylko na sobie i na tym by inni oglądali nas. Gdy bowiem przeanalizować treści z każdej facebookowej ściany okaże się, że każdy publikuje rzeczy, w gruncie rzeczy niewarte uwagi, przy których zdjęcia dzieci nie są niczym strasznym. Nie lubię oglądać zdjęć dzieci. Jeszcze mniej lubię kretyńskie memy, które wrogowie madek i bombelków publikują masowo, często w towarzystwie motywacyjnych sloganów Alberta Einsteina, którymi chłop nie miał nic wspólnego.

Ps.

Młode matki mają inną, bardziej wku*** cechę niż publikowanie swoich półnagich fot z wyeksponowanym brzuchem. Jest to doprowadzające do szału pytanie każdego kogo dopadną

Kiedy dzidziuś?!

Nie jetem przeciwnikiem zadawania pytań, ale to samo pytanie można zadać raz. Na rok. Jeśli pytanie o ślub i dziecko pada przy każdej okazji, choć ostatnio udzielałeś odpowiedzi to zaczyna rosnąć poziom złości. Czarę goryczy przelewa kretyńskie stwierdzenie

Cóż, w tym wieku pora dorosnąć

Rzucić siłownię, zostać, tatusiem, wyhodować brzuch i być słodkim

Dla takiego zachowania też mam uzasadnienie i rozumiem dlaczego to robią. Ludzie wolą przebywać z osobami o takich samych poglądach. Dlatego gdy w gronie znajomych niektórzy zaczynają rozmnażać się, zakładać rodziny – kolejność bywa różna, no co – to pozostali chcą się dostosować. Gdy jakaś osoba się wyłamuje powoduje to pewien dyskomfort. Może podjęliśmy złą decyzję? Może wcale nie chcieliśmy dziecka? Nie, to ci są głupi i się alienują. Dlatego presja powoduje, żeby otaczać się innymi mamusiami i tatusiami albo wyeliminować z grona niepokornych znajomych. Nie jest to regułą, w społeczeństwie i ludzkiej psychice rzadko co można ubrać w sztywne ramy definicji, ale da się takie zjawisko zaobserwować. Lubimy przebywać w gronie ludzi podobnie myślących, wyznających te same wartości. Niedobrze też, by koleżanka, która nie ma męża i jeszcze nie rodziła kręciła się obok męża kobiety o poporodowym ciele…

Zyskujemy wówczas tzw. społeczny dowód słuszności, nasze otocznie społeczne, nasze konstelacje społeczne w których przebywamy dają nam podstawę do wiary iż nasze poglądy są jedyne słuszne. Co czasem utwierdza młodą matę w przekonaniu, że szczepienia mają na celu zatruwanie jej dzieciątka…
I to, że je rozumiem nie znaczy że nie doprowadza mnie do szału 🙂

fot. w nagłówku Designed by freepic.diller / Freepik