Fotograficy o fotografach

Les Miserables – nędznicy rynku fotograficznego

Raz na jakiś czas przepełnia się czara goryczy. Wówczas fotograficy podejmują mniej lub bardziej rozpaczliwe próby wyjaśnienia klientom za co właściwie płacą. Pojawiają się table pełne podpunktów, które wpływają na wysokość żądanej kwoty. Padają szumne słowa i w słusznym gniewie wznoszą się pięści i grożą rewoltą. Żaden klient tego nie przeczytał i nie przeczyta. Zawsze mnie to zastanawiało, że żadna restauracja nie wywiesza na drzwiach ani na stronie listy składowej ceny. Przychodzisz, płacisz, dziękujesz, wychodzisz. To czemu fotograficy tak zawzięcie walczą o uświadamianie klientów? To znaczy tak po cichutku, między sobą bo przy kliencie to nie mają odwagi.

Les Miserables

Znalazłem w sieci stary już post, bo ponad czteroletni, w którym pro fotograf pisał tak, jakby jakość fotografii uzależniona była od dokonanych inwestycji sprzętowych. Niby jest tam dłuższy akapit o wiedzy i doświadczeniu, ale nie brzmi on przekonująco. Jakby sam autor nie do końca wierzył w to co pisze. W literaturze fachowej, zowie się to syndromem oszusta. Piszący nie wierzy w jakość własnej usługi, jej sens, opłacalność dla klienta. Co więcej, wpis odnosi się do nieszczęsnej fotografii brzuszkowej, noworodkowej, ślubnej. Czy na tym nieszczęsnym świecie istnieje jakaś inna fotografia? Chyba już nie. A właściwie tak, tylko bądźmy szczerzy na co masz większe szanse? Zdobycie zlecenia na ślub w remizie czy na fotografowanie nowej kolekcji butów Jimmyiego Choo? No właśnie. Wyszło to jeszcze wyraźniej przy okazji badania jakie przeprowadzili twórcy bloga i podcastu Niezłe Aparaty. Nadal twierdzę, że próbę źle dobrali i nie jest to reprezentatywne dla Polski, ale istotne jest coś innego. Dyskusje po publikacji tegoż badania rozgorzały w kilku miejscach. O sprzęcie, podatkach, amortyzacji, zusach, srusach i statywach. Jakoś mało kto powołuje się na mniej wymierne wartości takie jak jakość, styl, uczucia, emocje. Ta, wiem. Trochę to niemęskie. Kto to widział żeby chop chciał wywoływać wzruszenie, przypływ wspomnień.

Nędznicy rynku fotograficznego

Nasi nędznicy fotografii próbują przekonywać klientów, że ich usługi są warte 2, 3, 4 tysiące złotych, ale argumentując to składowymi ceny. Gdyby hotele podchodziły do kwestii uzasadniania ceny pokoju jak fotograficy, obok prostej specyfikacji kwatery pojawiła by się lista rzeczy, które hotel musi opłacić. Od pensji dyrektora, obsługi, po konserwację dachu, prąd, wodę, gaz, marchew do zupy, program księgowy itp. Widzieliście taką rzewną listę? Nie. Nie licząc może absurdalnej sytuacji gdy pewna osoba zaproponowała jednemu hotelowi układ barterowy, a właściciel być może pierwszy raz potraktował swoich pracowników jak ludzi. Mimo to – wynajmując pokój w hotelu nie dostajesz karteczki, że w cenę wchodzi pranie pościeli. Tłumaczysz zatem fotografiku swym klientom, dlaczego cena jest jaka jest, wymieniając wszystko co ci przyjdzie do głowy, bez mała błagając o zrozumienie. W tych wyliczeniach fotografia ma marginalne znaczenie. Sprzęt, dojazd, koszt albumu, odbitek, kleju do odbitek, nożyczek zdają się dominować nad samą fotografią. I jeszcze raz: żaden klient tego nie przeczyta bo mu to zwisa. Co więc decyduje, że jesteśmy gotowi zapłacić kupę kasy za luksusowy hotel, nie wiedząc że część naszych pieniędzy pójdzie na pensję chłopaka ze zmywaka?

Marka

Czyli cały system wartości który sprawia że jesteśmy gotowi zapłacić za coś drogiego choć często nie do końca rozumiemy dlaczego. Jednak jaki splendor! Jakie uznanie! Wszyscy tak mamy. Jeśli coś leży w granicach naszych zainteresowań, to będę siedział porównywał, myślał aby wybrać najlepsze urządzenie. Samochody zaś nie specjalnie. Nic mi nie mówią TDI czy inne Sky Active. Podejrzewam, że są tym samym czym formuła „duo ova” w szamponach. Pewnie jakiś „zanfca” motoryzacji by mi to wyłożył, ale dla mnie to nic nie znaczy. Wykazuję się najwyższą ignorancją bo i znajomość jednego terminu nie sprawi, że zrozumiem w jednej chwili jak działają współczesne silniki. Nie mówiąc już o tym, że znajomość kilku terminów albo puli modeli aparatów danego producenta od razu oznacza, że w ogóle wiem jak to działa także ten…Kupię sobie coś na co mnie stać spośród marek które uważam za fajne.

Wielu fotografów nie jest w ogóle zainteresowanych budowaniem swojego wizerunku. Co ja mówię. Wielu nie jest zainteresowanych choćby budową portfolio a już otwierają biznes. Owszem, część pracuje nad portfolio w nadziei że zostaną przez kogoś dostrzeżeni. Jednak nie jest to chyba powszechne zjawisko, że ktoś odkrywszy wielki talent postanawia wynieść go na szczyt. No chyba, że w bajkach, od pucybuta do milionera.

A to ci się zwróci?

W końcu jak jeden wujcio dobra rada* zapytał koleżankę gdy staliśmy w kolejce do kasy w markecie czy zakup aparatu jej się zwróci. Odpowiedziała mu, czy kupiona właśnie butelka wódki zrobi to samo.

Zwróciła. Z nawiązką.

Podejrzewam, że większość osób, które związały się jakoś z fotografią, usłyszały od kogoś mądrego, że zakup aparatu powinien się zwrócić. Też takie słyszałem. Naturalnie proponowano mi śluby. Głównym powodem było, że to łatwa chałturka więc nietrudno się wkręcić. Nikt nie akceptował, że fotografia to pasja, chcę sobie pofotografować. Nie zamierzałem nie mając do końca pojęcia co robię rzucać się do zarabiania. W końcu jak jeden wujcio dobra rada zapytał koleżankę gdy staliśmy w kolejce do kasy w markecie czy jej się to zwróci, odpowiedziała mu czy kupiona właśnie butelka wódki zrobi to samo. Zwróciła. Z nawiązką.

Myślę, że tak przygodę z fotografią komercyjną zaczęło bardzo wiele osób. Skoro już mają pasję na której można dorobić to trzeba spróbować. Śluby będą łatwą i przyjemną drogą do spłacenia sobie sprzętu. Naturalnie później przyszło rozczarowanie i znaczną część osób gadających o psuciu rynku stanowią osoby, które albo kupiły aparat z zamiarem stworzenia sobie łatwego źródła dochodu albo takie wepchnięte do tej fatamorgany siłą, przez co nie bardzo wierzą w to co robią. Klient zaś serio wyczuwa zniechęcenie. Po prostu wie, że wolałbyś fotografować modelki w strojach kąpielowych niż być tam, w jego rodzinnym gronie celem rejestracji jakiejś imprezy z bombelkiem w roli głównej.

*dawny kolega

Praca

Poznałem trochę osób, które chciały spróbować swoich sił w komercyjnej fotografii. Ich zaangażowanie jest godne podziwu. Będę robił zdjęcia, a ty będziesz mi płacił. Dlaczego, pytam  mam ci za to płacić? Bo ja tak powiedziałem (głupcze, dodane w myślach). Tak to właśnie wygląda. Młody adept fotografii, z głową przepełnioną mądrościami internetów, wie że posiadł niepowtarzalny styl, na który jego klient nie jest gotowy. Nie rozumie go Janusz jeden. Awangarda! Trzeba wyprzedzać epokę. To już nie jest moim wymysłem a sparafrazowaną wypowiedzią ucznia technikum fotograficznego. Trzeba im przyznać, że mają zapał i to bynajmniej nie słomiany. Jednak nie specjalnie wielu takich twórców interesuje aspekt powiedzmy biznesowy. Widziałem gdzieś stwierdzenie, że w USA jest tradycja, kultura fotografowania się na dorocznych portretach a cebulactwo takiej nie ma. Jeśli potrzeba nie istnieje to się ją stwarza. Oczywiście w sprzyjających warunkach, a nie narzeka, że klient jeszcze sam jej sobie nie wytworzył.

Podobna rzecz, rynek nieruchomości. Kolega, którego poznałem już lata temu wymyślił sobie, że miesięcznie wyrzeźbi 32 000 zł na fotografowaniu wnętrz dla biur pośrednictwa Tyle tylko, że nikt nie chciał korzystać z jego usług. Pożalił nam się, obficie rzucając „cebulą” w co drugim zdaniu i nie chciał zrozumieć, że trochę ma wygórowane oczekiwania. Zgadnijcie jak to sobie wykombinował. Skoro biuro sprzedaje dom, za powiedzmy 500 000 polskich nowych, to może spokojnie odpalić fotografowi dychę za zdjęcia. I nijak nie udało mu się wytłumaczyć, że te pół miliona złotych, nie stanowi wynagrodzenia biura. Podobny pomysł miał ostatnio poznany jegomość, który wymyślił sobie, że będzie kasował 1900 zł, choć ten wielkodusznie uznał że brutto, za jeden film z mieszkania na wynajem. Agencje mają hajs, zapłacą. Wszak każdy chce zapłacić za reklamę więcej niż wynosi dochód z usługi. Dowiedziawszy się, że nie otrzyma takiej kwoty obraził się. Trzeba też dodać całkowitą nieznajomość podstawowej zasady biznesowej, jaką jest milczenie. Złotem jest bowiem ono. Wielu fotografów gdy piszę ten tekst, chętnie wypowiadało się o pośrednikach. Pogardy było co nie miara. Następnie zaś w twarz oświadczywszy, że ich nienawidzą, gardzą, co myślą o ich pracy oznajmiali, że widzą możliwość współpracy. Geniusz. Z resztą nawet bardzo doświadczeni fotograficy, którzy wstają pewnego dnia z zamysłem zamiany swego hobby w źródło dochodu całą tę biznesową otoczkę gdzieś.

i płaca

Naturalnie za problemy z cenami obwiniani są wszyscy pracujący na niskich stawkach albo na czarno. Ergo, jakość ich usług jest taka sama jak najwyższej klasy profesjonalistów. Dają usługę dobrą i tanią choć na lewo. Najwyższa półka nie walczy z najniższą. Wyeliminowanie najtańszych usług nie sprawi że ceny wzrosną. Eliminacja tych „robiących na czarno” leży tylko w interesie tych, którzy pracują legalnie ale nie odbiegają poziomem od wspomnianych przez ciebie amatorów i półamatorów. Dobra profesjonalistów też ale bardziej dla „zasady”. Klienci, którzy poszukują tych super najtańszych usług nie zwrócą się też z „automatu” w stronę droższych fotografów. Dobra, kilka procent przeskoczy ale czy wszyscy? Wątpię. Raczej zdadzą się na kolegów i koleżanki oraz zdolności fotokomórkowe gości. Pisałem o tym szerzej przy okazji kwestii „psucia rynku”. Kwestię samego rynku, bardziej ogólnie omówimy sobie przy innej okazji.

Wiara

Mam też wrażenie, że my sami czasem nie wierzymy w to co robimy. Fotograficy nie są do końca przekonani, że ich praca ma jakąś prawdziwą wartość i próbują ciągle sami się motywować. Są ludzie, którzy potrafią robić pewne rzeczy dla pieniędzy i jest im obojętne, czy handlują przetworami rybnymi czy dziełami impresjonistów. Robią to z takim samym zaangażowaniem. W końcu nie ma nic złego w impresjonizmie. Żadna ujma. Niestety fotograficy wydają się nie być przekonani do swojej roboty. Chcieliby fotografować Royal Wedding a nie potańcówkę w remizie. Niechęć aż z nich bije, przez co klient też jest zniechęcony. Naturalnie zapominają, że drogą do Wielkiego Świata Fotografii trzeba sobie wypracować kontaktami, znajomościami, poleceniami i portfolio. Stanowi ono tylko ćwiartkę sukcesu. Właściwie w tej całej pogoni za tym by zarabiać, choćby grosze na fotografii wszyscy zapominają o pasji. O fotografowaniu. Naprawdę znam ludzi, którzy harują jak woły, żeby zaopatrzyć się w najnowszy sprzęt, celem pstryknięcia paru zdjęć za 100-200 zł. Od bardzo dawna zaś, nie zrobili ani jednego zdjęcia, którym mogliby się pochwalić. Tak usilnie dążą do bycia fotografami, że brakuje im czasu na fotografię.

 

Patronite Herbata i Obiektyw

Słuchajcie założyłem sobie konto na Patronite, żeby trochę usprawnić prace nad treściami na blogu. Odrobina czasu i nowych, często rzadkich książek zawsze się przyda.  Mój profil znajdziecie pod linkiem Patronite Herbata i Obiektyw