Lem. Życie nie z tej Ziemi

Lem. „Życie nie z tej Ziemi” to długo wyczekiwana przez fanów biografia mistrza polskiej fantastyki naukowej, który wcale nie chciał być jej mistrzem. Marzyło mu się coś zupełnie innego, ale ugiąwszy się, przyjął to miano. Właściwie był trochę marudnym facetem, czemu często dawał wyraz chociażby przy okazji ekranizacji jego powieści.

Biografia biografii nie równa

To co dla maluczkich było tylko zgubnym i uciążliwym nałogiem, dla jego geniuszu było drogą do poszerzenia własnej świadomości być dać światu muzykę, która przetrwa wieki. Jim jest niejako skazany na wielkość i autodestrukcję w imię pozostawienia po sobie ponadczasowej spuścizny.

Zacznę od kilku krytycznych słów. Wiemy,  i nie potrzeba do tego biografa, że Lem nie lubił mówić o swoich wojennych przeżyciach. Uchylił rąbka tajemnicy w wyznaniu wspomnianego Rappaporta oraz Szpitalu Przemienienia. I to mnie uderzyło na początku biografii. Szanowny autor mógł mieć różne intencje, ale intencje to jedno a odbiór to drugie. Otóż, mam wrażenie że Orliński oskarża Lema. Lem, pochodzący z żydowskiej rodziny nie wsławił się działaniami z bronią w ręku. Wojnę przeczekał, ukrył się. Naturalnie pochodzenie ściągało na niego wielkie ryzyko. Czy biograf oskarża Lema o jakieś nieczyste zagranie? Jak żeś pan przeżył panie Stanisławie? Jak się panu udało? Później ukończyłeś Pan niezłe studia, nieźle ci się wiodło…czegóż to zasługa? Może to nieuwrażliwienie, ale nie brzmi to dobrze zwłaszcza w kontekście ostatnich spięć kulturowych i historycznych.

Lem. Życie nie z tej ziemi

Z drugiej strony, aby postawić śmiałe tezy, trzeba mieć w ręku dowody. Osobiście nie mam dostępu do żadnych dokumentów, poza jednym linkiem ale trafiłem gdzieś na informację, niepotwierdzoną, że Samuel Lem, ojciec Stanisława, był pracownikiem Urzędu Bezpieczeństwa. Być może Orliński też ich nie posiadał. Tym bardziej, że być lekarzem pracującym w UB, pewnie w stopniu oficera, to nie to samo co być faktycznym funkcjonariuszem, zwijającym ludzi z ulicy. Lekarzy wcielali przymusowo. Samuel Lem był bowiem laryngologiem. Dziś można by na przykład oskarżyć wszystkich lekarzy pracujących w przychodniach MSW albo wojskowych specjalistycznych za pracę dla siepaczy systemu. Mimo to, będąc lekarzem w służbie UB mógł wypracować sobie sieć znajomości.

Trzeba jednak zadać kilka niewygodnych pytań. Panie Lem, pan żeś jeździł po całym ZSRR z wykładami. Zbudował dom. Biorąc pod uwagę nieopisaną i Orlińskiego plotkę, możemy wnioskować, że Lem potrafił sobie z systemem radzić. Jak? Nie sposób powiedzieć, ale luksusowe samochody, produkowane w wersji deluxe, które stawały się jego własnością budzą pewne podejrzenia. Orliński oficjalnie obstaje, że system komunistyczny Lema brzydził, ale czy faktycznie aż tak brzydził? Jak też było z tą służbą wojskową i medycyną? Jako odbiorcy biografii możemy przyjąć jakąś wersję. Musimy być jednak realistami. Czy można wydawać książki, będąc zagorzałym antykomunistą w wydawnictwach państwowych? Przecież wystarczyło mu raz na zawsze odciąć drogę do wszelkich publikacji. Cała afera z „Czasem nieutraconym”, napisanym jakoby z obrzydzeniem i pogardą jest trochę mętna. Osobiście uważam, że Lem po latach trochę się zmienił. Możliwe, że jako młody człowiek, uwierzył w nowy system?

Powiedzmy sobie szczerze. Nasza współczesna wiedza o tak zwanej „komunie” wymaga sporego uzupełnienia. W osądach kierujemy się uprzedzeniami i propagandą. Komunizm, mówiąc potocznie, nie był przecież z założenia systemem totalitarnym. W utopijne, szumne założenia można było uwierzyć, dać się oczarować. Dopiero czas pokazał, jak bardzo jest to niewydolne. Trzeba też jeszcze raz powtórzyć. Lem za komuny osiągnął więcej, niż kiedykolwiek później. Jego sława wówczas się zrodziła i okrzepła. Najważniejsze, że sława ta opierała się na beletrystyce, z której był znany także następnym pokoleniom.

Dziś, każdy kto nie latał z pałką celem demolowania, wszechobecnych choć nie wiadomo gdzie, popierś Lenina i Stalina, był aparatczykiem. Choć wszyscy nasi współcześni politycy skończyli za komuny studia. Niektórzy nawet obronili doktoraty, ale, to te dobre doktoraty. System jest zerojedynkowy. Aparatczyk systemu totalitarnego albo waleczny opozycjonista. Najgorsze jest to, że chyba się to ludziom na głowy rzuciło. Wywód jakiegoś zapomnianego muzyka, jak to wojował z komuną niszcząc wraży pomnik za co został internowany, został sprostowany, iż milicja zawinęła go za zwykły wandalizm i zanieczyszczanie wymiocinami przestrzeni publicznej. Wywalił jabola na hejnał i się awanturował to go zwinęli na ówczesną izbę a nie internowali za działalność opozycyjną. Współcześnie bardzo łatwo zniszczyć czyjeś dokonania, wspominając, że nie obgryzał kory z drzew za PRL. Stąd chociażby Zajdlowi, dorobiono tak kretyńską legendę, że chce się płakać, byle uzasadnić jakim cudem jego krytyka ustroju komunistycznego została wydana przez państwowe, komunistyczne wydawnictwo. Tylko, że to już inna historia.

Lem. Życie nie z tej ziemi

Wróćmy jednak do naszego pisarza. Biografia wydaje się być rzetelna, obfitująca w ciekawostki, ale również sugerująca niewygodne pytania. Przybliżająca nam człowieka, którego znamy jako geniusza polskiej fantastyki naukowej. Brakuje mi jednak właśnie tego geniuszu. W książce mamy dwie osoby Pisarza Lema, który jest owym geniuszem i Stanisława Lema, który jakby nie przystaje do tego drugiego. Stateczne, nie licząc okresu wojny, życie Stanisława nijak nie pasuje też do tytułu. Taki tam rozdźwięk. To co napisałem wyżej można przekuć w zaletę. Pokazuje nam oblicze człowieka. Możemy zatem powiedzieć, że następuje demitologizacja postaci pisarza. Był człowiekiem marudnym, wręcz upierdliwym. W sumie nic dziwnego, bo oni przeważnie tak mają. Bardzo często wybitna inteligencja nie idzie w parze z łatwością obsługi. Jaki naprawdę był Stanisław Lem? Jak wyglądało jego całe życie? Ile prawdy jest w Lemie? Do jakiego stopnia Lem, którego wszyscy znamy i podziwiamy, był człowiekiem a do jakiego kreacją? Musze też przyznać, że tytuł jest dość mylący. Oczekiwałem cholera wie czego, a Lem to po prostu pisarz i myśliciel. Pojechał na konferencję, kupił auto, pisał. Powiem szczerze, że tytuł pasowałby chyba bardziej do biografii Tonego Halika. Z którym też był ten problem, bowiem często ściemniał. Choć ponoć pomijał rzeczy naprawdę pasjonujące a ubarwiał to, co nieszczególnie ciekawe ale jemu się bardziej podobało. Czy tak było z Lemem? Nie wiem. Przesiadywanie w Zakopanem, ponownie rodzą się pytania, jest trochę nudne. Kontrą słuszną będzie argument, że Lem był intelektualistą. Życie intelektualne może być fascynujące. Tylko Orliński go nie opisuje. Nie czuć wymiany wielkich myśli a przecież Lem znał wielu wybitnych poetów i filozofów. Patrząc na perypetie trochę młodszego Baumana, może Lem wolał przemilczeć pewne rzeczy. Tym bardziej, że współczesny stosunek Polaków do Żydów bywa…interesujący. Więc do jakiego stopnia było na przykład Lemowi z jego żydowskim dziedzictwem naprawdę nie po drodze a do jakiego po prostu wolał to ukryć?

Orliński stawia malutki, cichutki krok w demitologizacji Lema. Oto mamy trochę kłótliwego, marudnego i wrednego pana, który równocześnie pisze wspaniałe książki. Trochę jak Sontag. Jej wczesne życie w całości było przesycone ustaleniem relacji z żydowskim pochodzeniem. I była wredna. Wyjątkowo wredna, choć jej felietony pomimo upływu lat rozpalają kolejne pokolenia czytelników. Czy Lem mógł łączyć w sobie te dwie osobowości? Pewnie, że mógł. Mamy zatem trochę odczarowaną osobę wielkiego pisarza. Na zdjęciach widzimy przeważnie zamyślonego, dobrotliwe uśmiechającego się starszego pana, który troskliwie tłumaczy zawiłości świata. Pana, który nawrzuca koledze przy pierwszej okazji? Fragmenty związane z ekranizacjami sugerują też, że panu Lemowi nie podobało się nic, co nie było jego pomysłem, nie wyszło spod jego ręki. Odrobina megalomanii, albo całkiem spora jej doza towarzyszy często takim ludziom. Dopiero po latach, w licznych biografiach, artykułach i felietonach zderza się prawdziwy obraz danej osoby, z jej wyobrażeniem w głowach czytelników.

Koniec końców, Orliński, skłania się ku wersji z legend, dodatkowo nadając poprawny politycznie charakter jego postaci. Genialny pisarz w starciu z systemem. Równocześnie pojawiają się pewne niedopowiedzenia, które być może zostaną w przyszłości uzupełnione. Ocena biografii to dość trudne zadanie, bowiem nie dysponuję materiałem na podstawie którego mógłbym tego dokonać. Z drugiej też strony, zwyczajnie mi się nie chce. Bardzo lubię twórczość Lema. Biografie jednak zostawiam biografom. Przeczytałem. Jestem zadowolony. Czekam na kolejne publikacje.

Patronite

Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” 😉