Masło – Asako Yuzuki herbataiobiektyw, 6 maja, 2025 Fanki literatury japońskiej, rzuciły się na „Masło”, z wielką zachłannością, gdyż głód tejże jest wielki. Stąd też bez większego namysłu wydają się konsumować co popadnie. Nie w tym jednak rzecz by jeść dużo a dobrze. Masło Literatura japońska przeżywa w Polsce renesans a fani głodni są nowych tłumaczeń. Problem w tym, że sprowadzana do nas literatura nie ma w sobie ani grama wysokiej jakości składników, natomiast autorom brakuje umiejętności potrzebnych by nadać jej smak i polot. Nie chodzi o ucztę, pokroju tych, serwowanych przez najwybitniejszych japońskich pisarzy, których dzieła często są wznawiane. Mowa o przyzwoitym posiłku, który nie spowoduje odruchu wymiotnego ani chorobliwej nadwagi. Dobra literatura jest jak dobry posiłek. Może być wyrazisty, ostry, pikantny, łagodny, lekki, bowiem różne doznania kulinarne są pożądane. I tak, mochi, są często mdłe, nawet gdy nadziane słodką pastą z czerwonej fasoli. Niemniej ich jedzenie dostarcza przyjemnych doznań. Słynną, pozbawioną jakiegokolwiek smaku fugu, spożywa się dla bezpośredniego doświadczenia bliskości śmierci. Innym daniem, które oferuje niebanalne jakoby doznania, jest shirouo no odorigui. Składa się z ono z małych, żywych rybek, które podaje się z jajkiem i zieloną cebulką. Ich dramatyczne ruchy, przypominające paniczny taniec, mają dostarczyć jedzącemu niezapomnianych doznań, gdy setki żywych istot pędzą przełykiem do nieuchronnej zguby. Mniej więcej tego oczekiwałem po kulinarnym kryminale, który wedle opisów, miał być niczym wariacja na temat „Milczenia Owiec”, z tą różnicą, że żadna z ofiar nie została podana w formie sashimi. Nie oczekiwałem, że książkę zrozumiem, tak jak nie rozumiem dziwacznej fascynacji Japończyków śmiercią i rozkoszowania się okrucieństwem, w trakcie spożywania żywych jeszcze stworzeń. Nie są to wprawdzie potrawy codzienne a odświętne czy też spożywanie niekiedy dosłownie wraz w życiu, ale tak właśnie przedstawiana była powieść Asako Yuzuki, „Masło”. Niebanalne doświadczenie, wynikające z połączenia japońskich smaków, kryminału i powieści obyczajowej. Niestety, nawet luźne oparcie na historii Kanay Kijimy, morderczyni która otruła trzech swoich kochanków, nie dodaje tej bardzo mdłej mieszance wszystkiego żadnego polotu. Sprawę pogarsza fakt, że autorka wrzuciła do gara wszystko co miała. Niewielu jest takich, którzy potrafią wykorzystać wszystkie zmarniałe resztki z dnia lodówki, by wywołać w jedzących efekt zadowolenia a co dopiero zachwytu. Nie ważne też ile masła wsadzi się do zapiekanki, nie uda się ukryć, że powstała ona ze śmieci. Nie do końca jest jasnym czym „Masło” miało być, bowiem jest tam wszystko. Początkowy zamysł, mianowicie historia rzekomej morderczyni uwodzącej mężczyzn pomimo niespełniania surowych, japońskich wymogów urody, wydawał się pociągający. Motyw zjawiskowej femme fatale, stał się wszak nudny i oklepany. Niestety, Yuzuki nie potrafiła ani przekonująco przedstawić dziennikarskiego śledztwa ani nakreślić postaci Manako Kajii. Nie chodzi o to, by były wiarygodne, wszak jest to fikcja literacka. Książka ma być satysfakcjonująca, a jak to zrobi, to całkowicie inna sprawa. Relacje między postaciami zostały przemyślane byle jak, byle były. Wątek przybierania na wadze głównej bohaterki jest tego doskonałym przykładem. Rika robi sobie wyrzuty w momentach, gdy autorce przypomina się, że powinna albo gdy ktoś powinien rzucić jakąś uwagą całkowicie nie na miejscu. I nie chodzi tutaj o brak taktu w ocenianiu cudzej fizjonomii, nie będąc do tego uprawnionym. Mowa o konstrukcji powieści, którą można określić mianem od czapy. Uwagi na temat aparycji dziennikarki poczynione przez znajomych mają tyle polotu, że można je bez większego wyrzutu sumienia przekartkować. Właściwie między poszczególnymi postaciami żadne emocje nie występują, bowiem wszystkie relacje są z nich całkowicie wyprane, wyzute, przez co dialogi są albo sztucznie histeryczne albo przypominają interakcje dwóch zepsutych kserokopiarek w pomieszczeniu bez prądu. Autorka mogła całkowicie darować sobie motyw morderstwa i napisać książkę o krytyczce kulinarnej. Wątki przyjemności z jedzenia oraz przybierania na wadze zostałyby zachowane, przy czym być może lepiej połączyłyby się z kobiecą przyjaźnią, nienawiścią, zawiścią i standardami kobiecej urody. Wszak krytyczka kulinarna, to osoba od której oczekuje się, że spróbuje wszystkiego, przy czym winna zachować nienaganną sylwetkę. Najlepiej wypadają te fragmenty, gdy Rika zajmuje się zwykłymi, codziennymi sprawami. Kryminał, w którym, bardziej emocjonujący od sprawy morderstwa jest fakt, czy dziennikarka zajmująca się tąże, ma w domu piekarnik. Przypomina to kolację, której najprzyjemniejszym momentem jest wyrzucenie resztek do kosza i umycie naczyń. Wprawdzie zakończenie rzuca nieco światła na niekompetencję pozornie głównej bohaterki oraz na fakt, ze nałożyła sobie na talerz więcej niż mogła zjeść, ale nie jest to satysfakcjonujące. Próba obrony powieści jako opowieści o „prozie życia”, wzlotach, szansach upadkach i przeszkodach, niestety się nie jest przekonujące. Japońscy autorzy przyzwyczaili nas, że potrafią snuć prozaiczne prozatorskie opowieści bez celu, ale nie jest to ten przypadek. Yuzuki próbowała chyba nadać relacjom między bohaterami bardziej bezpośredni, amerykański charakter. Otóż Japończycy mają równie mylnie wyobrażenie o Stanach, jak Stany o Japonii. Biorąc pod uwagę dotychczasowe opisy oraz lata, w których toczy się powieść, tylko osoba bardzo, ale to bardzo bliska lub zajmująca wysokie stanowisko, mogłaby powiedzieć kobiecie, że przytyła. Prawdopodobnie autorka tak wyobraża sobie amerykańską otwartość. Znaleźć można liczne doniesienia, iż mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni, chętnie i bezpośrednio komentują cudzy wygląd, ale ciężko w to uwierzyć. Słuchając opowieści mieszkających w Polsce Japończyków, wydaje się to całkowicie wyssane z palca. Yzuki chciała napisać powieść, która sprzeda się nie tylko w Japonii ale też poza jej granicami, co niestety nie wyszło na dobre. Nie oznacza to, że Japończycy są ludźmi wielkiej kultury i uprzejmości. Znani są bowiem z okrucieństwa, które potrafią stosować z prawdziwą maestrią. Podejrzewam więc, że krytyka wobec rosnącej tuszy Riki, zostałaby wyrażona całkowicie inaczej. Zamiar autorki staje się czytelny mniej więcej pod koniec powieści. Wydaje się, że chciała ona stworzyć powieść, która zwróci uwagę na absurdy japońskich standardów kobiecej urody, mobbing w miejscu pracy ale będzie też opowieścią zarówno o wzajemnej kobiecej wrogości jak przyjaźni. Chciała napisać coś bardzo realistycznego, równocześnie wprowadzając jakąś wariację na temat Hannibala Lectera. Niestety, żadne z tych zamierzeń nie zostało spełnione, bowiem poszczególne warstwy pojawiają się tam, gdzie Yuzuki przypominała sobie, że dawno o czymś nie wspominała. Wielka szkoda, że wszystkie „pulchne” uwagi zostały wplecione w tak sztuczny sposób, przez co powieść nie uzyskała jednolitej konsystencji. Śledztwo, przyjaźń Riki i Reiko, wątek wymagań dotyczących wyglądu ciała, rozwarstwiły się jak źle utarty krem. W swoich opisach wyglądu poszczególnych postaci, Yuzuki jest jednak niesprawiedliwa. Kobiety są krągłe, pulchne, obfite, w czym zapewne znaczna zasługa tłumaczki, podczas gdy mężczyzna ma wystający brzuch. Ciężko pogodzić akceptację dogadzania sobie poprzez pożeranie całej kostki masła na raz, w kontekście wystającego brzucha. Odnosi się wrażenie, że Yuzuki chciałby być akceptowana przez otocznie, pomimo nie przystawania do społecznych oczekiwań, natomiast nie specjalnie przejmuje się kimkolwiek poza sobą. Być może właśnie dlatego jej Manako Kajii pragnie być wielbiona mimo wszystko. Wielkim zaskoczeniem byłoby, gdyby to nie Rika a Kajii okazała się główną bohaterką, choć niczym nieudolny Hannibal Lecter, pojawia się rzadko. Przyznam, że takim zwrotem akcji byłbym zaskoczony i zdecydowanie ubarwiłby tę pozbawioną wyrazu papkę, którą lansowana jest jako feministyczna. Niemniej, byłby to wyrazisty akcent, gdyby autorka okazała się bardziej sympatyzować z Kajii, chcąc być wielbioną mimo łamania wszelkich norm. Przyznam, że trochę marzyłem by napisać, że frustracja aż wylewa się z kart powieści. Patrząc na zdjęcia, autorka nie pasuje do kanonu urody, pożądanego we współczesnej Japonii. Można by zatem napisać, że jest to dzieło sfrustrowanej, nieprzystającej do surowych kanonów kobiecej urody pisarki, która chciała wyżyć się na całym świecie. Pojawia się bowiem wiele przemyśleń, podobnych do tych które w swoje powieści wplata Michel Houellebecq. Trzeba jednak szczerze przyznać, iż Francuz jest mistrzem powieści mizoginicznej. Wszystkie dziwaczne uwagi i przemyślenia wkłada on w usta swoich bohaterów w sposób mistrzowski. Także narracja, często przypominająca przydługie felietony, wpasowana jest w całość w sposób nie pozwalający znaleźć dziury w całym. Wywody Yuzuki są jednak powierzchowne, chaotyczne, nijakie. Zabrakło jej tego houellebecqowskiego polotu, który sprawia, że choc wtórne i wałkowane w kółko, są wciągające. Nie oznacza to, że zgadzam się książkowymi poglądami francuskiego pisarza. Chodzi o spójność konstrukcji powieści. Asako Yuzuki tej sztuki nie posiadała Po przemyśleniu, nie można powiedzieć by autorka była sfrustrowana. Trzeba przyznać, iż „frustracja” to bardzo brzydkie słowo, bowiem frustraci postrzegani są jako życiowi nieudacznicy, którym coś nie wyszło i teraz wyżywają się na całym świecie. Frustracja może rodzić się z najpóźniejszych przyczyn i jest całkowicie naturalna reakcją. Rodzi się, gdy wkłada się dużo wysiłku w słuszną pracę, która nie przynosi efektów. Stanowi zbiorczą nazwę dla całego zespołu emocji. Wprawdzie dużo się pisze, mówi się o równości tolerancji, to jednak nie widać efektów. Na jednej ze stron poświęconych domorosłej psychologii, można znaleźć informację, iż nie należy zrzucać winy na innych. Co jednak w sytuacji, gdy społeczeństwo wymusza na jednostce nierealne standardy, którym nie można ona sprostać a cała praca na rzecz ich zmiany okazuje się daremna? Wszak właśnie dlatego zrodził się specyficznie japoński syndrom ciężkiej depresji, jakim jest wycofanie społeczne zwane hikikomori. Rzecz charakterystyczna dla Kraju Wschodzącego Słońca oraz przykład szkód, jakie surowe oczekiwania wyrządzają w połączeniu z drapieżnym kapitalizmem. Frustracja może być też drogą do agresji. Gonienie zajączka coraz bardziej wyśrubowanych standardów, jest równie frustrujące jak walka z nimi. Żadne bowiem nie przynosi efektów. Wczoraj wystarczyło przeczytać cztery książki miesięcznie, dziś musi to być już sto. Rzecz ma się dokładnie tak samo w kwestii naszego wyglądu. Powstają coraz bardziej wyśrubowane normy, których nie da się spełnić nawet w połowie. Niestety, problem wyglądu nie dotyczy tylko kobiet. Na kartach powieści kobiety także czynią Rikce przytyki, jednak to mężczyźni wydają się być bardziej demoniczni. Trzeba pamiętać, że japońscy chłopcy i mężczyźni wcale nie mogą być grubi, otyli, rozlaźli. Japoński mężczyzna, zgodnie z kobiecymi oczekiwaniami, powinien być muskularną wersją japońskiego dziewczęcia. Kanony urody dążą bowiem do androgynii, gdzie poszczególne płcie odróżnia dopiero kaloryfer skryty pod garniturem. Delikatnie zostaje to zaznaczone w relacjach Riki z młodości, gdy jej ciało było bardziej chłopięce niźli dziewczęce, choć to już tylko moja nadinterpretacja. Nie można jednak powiedzieć, by żywiła do mężczyzn jakieś negatywne uczucia. Absolwentka filologii francuskiej, prawdopodobnie chciała pójść w ślady Wielkiego Mizogina, ładując na karty powieści tyle mizoandrii ile tylko udało się jej zebrać. Ostatecznie jest jej tyle, co kot napłakał. W japońskiej tradycji literackiej opowieści o kotach są dobrze ugruntowane, jednak nijak to „Masłu” nie pomaga. Choć trochę soli nigdy nie zawadzi. Wielka szkoda, że Yuzuki nie zdecydowała się na przykład na formę dziennika albo pamiętnika. Wówczas ten chaos byłby całkowicie akceptowalny. Bardzo często bowiem w naszych głowach rodzą się myśli, które nie koniecznie są doskonale spójne czy sensowne. Nawet wybitna publicznie Susan Sontag, w swych dziennikach bywała zagubiona, snuła rozważania, zmieniała poglądy. Felietony, którymi raczyła czytelników uczyniły z niej najwybitniejszą intelektualistkę dwudziestego wieku. Stąd też intymna forma dziennika mogłaby nadać całości polotu. Trzeba też oduczyć się patrzenia na Japonię przez różowe okulary. Książka tak marna w wydaniu pisarki francuskiej, brytyjskiej czy amerykańskiej, zostałby zjechana z góry na dół. Nie ma bowiem w Polsce silnego zafiksowania na kulturę francuską czy brytyjską. Są to pisarze po prostu „zachodni”, ale Japonia to Japonia. Czytelnicy powinni stać się bardziej krytyczni, wówczas otrzymają wyższej jakości literaturę. Widać, że autorka chciała poruszyć ważne dla niej kwestie, ale choć cały czas zachwala naturalne masło całość jest sztuczna jak margaryna. Utwardzone tłuszcze roślinne, taki tytuł powinna nosić ta powieść. Patronite Herbata i Obiektyw Słuchajcie założyłem sobie konto na Patronite, żeby trochę usprawnić prace nad treściami na blogu. Odrobina czasu i nowych, często rzadkich książek zawsze się przyda. Mój profil znajdziecie pod linkiem Patronite Herbata i Obiektyw Share this:Click to share on Facebook (Opens in new window)Click to share on Twitter (Opens in new window)Click to share on Tumblr (Opens in new window)Click to share on Reddit (Opens in new window)Like this:Like Loading... Podobne Krytyka kultury Książka Kultura Literatura Recenzja Socjologia androgyniandrogyniaAsako Yuzukiemocjefat fobifat fobiafatfobiafrustracjaKanae Kijimakanony męskiej urodykanony pięknakanony urodykobietykulturaliteratura japońskaMasłoMasło Asako YuzukiMasło recenzjaMasło recenzja książkimężczyźnimizoandriamizoginianadwaganienawiść wobec kobietnienawiść wobec mężczyznnierealistyczne kanony pięknaotyłośćPowieść japońskaprawo do emocjispołeczeństwo japońskiewymogi