Skip to content
Herbata i Obiektyw
Herbata i Obiektyw

O fotografii, herbacie, kulturze i sztuce

  • O mnie
  • Kontakt
  • YouTube
  • Facebook
  • Instagram
  • Patronite
  • Lista patronów
Herbata i Obiektyw

O fotografii, herbacie, kulturze i sztuce

Dopamina

Krótka rzecz o dopaminie

herbataiobiektyw, 12 grudnia, 202512 grudnia, 2025

Ostatnimi czasy ciągle słyszę od dopaminie, która ma być silnie uzależniającym hormonem, produkowanym przez nasze mózgi gdy tylko zrobimy coś przyjemnego. Stąd też zaleca się posty dopaminowe, które mają ocalić nas przed uzależnieniem. Cóż, demony wygania się nie inaczej niż modlitwą i postem.

Krótka rzecz o dopaminie

Dopamina robi w mediach społecznościowych większą karierę niż celebrytka w TVN. Pojawia się zawsze w kontekście tak zwanych uzależnień behawioralnych, czyli uzależnień czynnościowych. Te zaś obejmują bardzo ubogą za to wyrazistą pulę czynności uzależniających, mianowicie masturbację, oglądanie pornografii, gry komputerowe i dotykanie telefonu. Wszystkie one mają uzależniać tak samo jak heroina, co brzmi prawdziwie przerażająco. Gdyby nie dopamina i porównanie do heroiny, żaden popularny mówca nie potrafiłby wyjaśnić mechanizmu tych dziwnych uzależnień. Mówiąc najprościej jak się da, w trakcie masturbacji, gry czy w chwili sięgnięcia po telefon, dochodzić ma do wyrzutu dopaminy, która działa jak naturalny narkotyk, wywołujący jeśli nie stan euforyczny to poczucie błogości albo przyjemności. Określane jest to mianem „natychmiastowej gratyfikacji”. Wytłumaczenie dziwnie precyzyjnie pasuje do długości przeciętnej rolki na Instagramie czy TikToku. Nie sposób nie zauważyć, że wszystkie wymienione czynności zawsze przyobleczone są w płaszczyk zarzutów natury moralnej. Internetowi specjaliści prześcigają się w wymyślaniu coraz to nowych absurdów. Niech przykładem będzie dwójką mądrali, którzy sparafrazowali fragment filmu „Mad Max” i słowa Wiecznego Joe, by nie uzależniać się od jedzenia. Jakkolwiek pozornie ma to sens, bowiem objadanie się do nieprzytomności nie należy do najzdrowszych, tak post był najzwyklejszą parafrazą przemowy, by nie uzależniać się od wody. Okazuje się, iż chodzi posty i głodzenie, polegające na unikaniu jedzenia w ogóle. Czytając komentarze łatwo odkryć, iż wielu ich zwolenników zabija głód litrami kawy i energetyków. Tak oto otwierają się drzwi do sprzedaży kolejnych treści, w postaci książek, diet i reklam. Tym razem uzależnionym od kofeiny z zaburzeniami żywienia. Równocześnie, dawne uzależnienia, chociażby od telewizji, zniknęło jak sen złoty, chociaż tak zwane smart TV oraz serwisy streamingowe powinny wykazać znaczący wzrost osób uzależnionych. Rzecz jest też o tyle ciekawa, bowiem nie sposób takich rewelacji usłyszeć od nikogo poza specjalistami żyjącymi z leczenia uzależnień, w tym behawioralnych, które najprawdopodobniej nie istnieją. Coraz ciężej zaprzeczyć, że żyjemy w kulturze terapeutycznej nastawionej na wynajdywanie problemów tam, gdzie ich nie ma.

Uzależnienie behawioralne to bardzo kontrowersyjna kategoria uzależnień. Zapewne wielu czytelników słyszało o praco czy seksoholizmie, czyli uzależnieniach od pracy i seksu. Na przestrzeni lat okazało się, że remedium na pracoholizm jest zmiana środowiska pracy a seksoholizm najprawdopodobniej nie istnieje. Stwierdzono za to istnienie zaburzenia zwanego kompulsywnym zachowaniem seksualnym, które ma zostać wprowadzone do ICD-11. O ile jednak uzależnienie natury seksualnej można jakoś z dopaminą połączyć, tak pracoholizm wydaje się absurdalna formą odczuwania przyjemności. Skoro jednak jednostka nie może bez pracy funkcjonować, to znaczy, że musi z tejże ciężej pracy czerpać nie lada dopaminową satysfakcję. Zważywszy, że niektóre czynności porównuje się do zażywania substancji takich jak heroina, praca musiałby dawać takiego samego kopa jak działka browna. Dopaminowa narracja zaczyna się budzić uzasadnione podejrzenia. Siły dodaje jej, jakkolwiek absurdalnie to zabrzmi, zwrotność czasownika. Otóż ten czy ów „uzależnił się”. Tutaj rozumiana jest jako dobrowolna decyzja o robieniu czegoś szkodliwego. Stąd też uzależniony jest sam sobie winny a ocena następuje w kategoriach moralnych. Wydawać by się mogło, że taka narracja odeszła do lamusa niemal sto lat temu a jednak nadal pozostaje żywa. Jeszcze w latach trzydziestych dwudziestego wieku uważano bowiem, że uzależnienie to brak silnej wolni, dowód na degenerację jednostki. Dokładnie to jest obserwowalne w świecie psychologii popularnej, czy może raczej, poppsychologii. Dzięki tej metodzie można odrzucić wszystkie czynniki zewnętrzne, zrzucając winę na jednostkę, jej słabą wolę i demony jakoweś. Przypominam zaś raz jeszcze, że złe duchy wygania się nie inaczej jak modlitwą i postem. Dopaminowym.

Raport mniejszości

Wbrew pozorom wcale nie jestem w mniejszości, bowiem większość znakomitych specjalistów, jak chociażby profesor Lidia Cierpiałkowska, psycholożka kliniczna czy Christopher J. Ferguson, profesor psychologii na uniwersytecie Stetson, podziela pogląd, że uzależnienia behawioralne nie istnieją. Ferguson jest jednym z dwudziestu ośmiu sygnatariuszy listu, sprzeciwiającego się wpisaniu uzależnienia od gier na listę ICD-11. Cierpiałkowska uważa, iż są one wymysłem autorów parających się popularyzacją nauki, bardzo często biorących objawy zaburzeń kompulsywno-obsesyjnych za przejaw uzależnienia behawioralnego. Tutaj warto przytoczyć historię badań Valerie Voon z Uniwersytetu Cambridge, które stały się podstawą rewelacji o pornografii. Otóż obszarze jej zainteresowań znajdują się tak zwane compulsive sexual behaviour disorder (csbd) czyli kompulsywne zachowania seksualne. Porównała aktywność mózgów dziewiętnastu mężczyzn, u których stwierdzono kompulsywne zachowania seksualne z mózgami dziewiętnastu zdrowych ochotników. Ażeby wywołać pożądaną reakcję, uczestnikom wyświetlano różne filmy, w tym pornograficzne. Co ciekawe, materiały bardziej subtelne, zawoalowane, działały lepiej niż bezpośrednia, dosłowna pornografia, ale nikt się o tym nie zająknął. Kolejne czasopisma grzmiały, że przełomowe badania dowodzą, iż pornografia uszkadza mózg albo wpływa na tenże tak samo jak narkotyki. Problem w tym, że badanie niczego takiego nie wykazało i nie miało tego na celu. Ażeby sprawdzić co też dzieje się w mózgu, trzeba go pobudzić. Najprostszą zaś formą wywołania reakcji na tle seksualnym jest prezentacja treści o takimż charakterze. Oczywiście, jak w każdym badaniu, pojawiła się także grupa kontrolna, u której nie stwierdzono żadnych efektów. W myśl przyjętych przez media interpretacji, mężczyźni ci powinni być odporni na heroinę. Wniosek ten jest jednakże całkowicie absurdalny. Ideą badania, było odkrycie jak mózgi osób, u których występuje CSBD reagują na bodźce w porównaniu z mózgami osób zdrowych. Reakcję może wywołać przysłowiowa dziura w płocie. Pornografia była po prostu najoczywistszym bodźcem. Nie do końca jednak tak skutecznym jak podejrzewano. 

Daniel Dombeck, z uniwersytetu Northwestern upatruje źródła problemu w latach 80. Wówczas to odkryto, że poziom dopaminy wzrasta podczas jedzenia, przez co połączono ją z odczuwaniem przyjemności. Warto jednak dodać, iż badania przeprowadzano na myszach, umieszczając w ich mózgach elektrody pozwalające poddać ich aktywność analizie. Jak łatwo się domyślić, na ludziach nie przeprowadza się tak inwazyjnych badań. Najczęściej monitoruje się aktywność poszczególnych części mózgu, powiązanych z wydzielaniem dopaminy na podstawie badań na myszkach. Myszy, których mózgi został pozbawione możliwości produkowania dopaminy, czerpały taką samą radość z jedzenia jak grupka kontrolna. Różnica polegała na czymś z goła odmiennym. Następne dekady zaowocowały poszerzeniem wiedzy na temat roli dopaminy w naszym organizmie. Przede wszystkim bierze udział w motywacji do działania, a także procesach poznawczych, takich jak zapamiętywanie, myślenie i rozwiązywanie problemów. Odpowiada także za kontrolę motoryczną, napięcie mięśniowe czy koordynację ruchów. Stąd też największym błędem jest bezpośrednie łącznie dopaminy ze stanami euforycznymi czy przyjemnością. U zmodyfikowanych genetycznie myszy, brak dopaminy nie powodował spadku przyjemności z konsumpcji podsuniętego pod nos pożywienia. Jednakże nie wykształcały one motywacji i zdolności poszukiwania pokarmu w efekcie czego żywot ich kończył się śmiercią głodową. Wspomniana już Lidia Cierpiałkowska, wymienia cztery szlaki, które mogą, lecz nie musza aktywować się równocześnie, w chwili zażycia substancji psychoaktywnych. Są to szlak gaba-ergiczny, szlak noradrenergiczny, szlak dopaminergiczny, szlak serotoninergiczny. Właściwie to wystarczy by wprawić w konsternację większość terapeutów czy publicystów, bowiem uczepili się dopaminy jak rzep psiego chwostu. Owszem, razem tworzą one kaskadę nagradzającą, jednak zachodzi tutaj konieczność wgłębienia się dyscyplinę określaną jakże nieeleganckim mianem „neuronauki”. Stąd też prawdopodobnie nie potrafiłaby wyjaśnić działania tych szlaków. Sama dopamina nie ma też związku z odczuwaniem przyjemności czy stanami euforycznymi. Podejrzewa się jedynie, że bierze jakiś niejasny udział w rozwoju uzależnień, ale nikt jeszcze nie potrafi powiedzieć jaki. Biorąc pod uwagę zakres zadań w których bierze udział a pojawia się praktycznie zawsze gdy coś robimy i nie ważne czy jest to czytanie czy kopanie rowu, jest to trudne zadanie. Żaden jednak poważny, żądny wszechwiedzy człowiek nie zadowoli się takim wyjaśnieniem. Nie może być mowy o żadnych niedomówieniach, czy otwartych kwestiach. Sprawa musi zostać jednoznacznie zamknięta i zakończona, bez żadnych niedomówień. Niestety, takie myślenie sprawia, że wiedza dystrybuowana w Internecie bardzo często jest przestarzała albo oparta na drastycznych uproszczeniach, byle tylko zamknąć temat. Wiąże się to z potrzebą wypowiadania z pozycji nie tyle autorytetu, co autorytarnej, nietolerującej sprzeciwu. Nie jest to jednak nic nowego, bowiem nawet najtęższe umysły świata nauki nie są od tego wolne.

Człowiek nie jest jednak prostą sumą reakcji zachodzących w mózgu. Otwiera się jednak pytanie co właściwie czyni daną rzecz przyjemną lub nieprzyjemną? W kwestii seksu czy masturbacji sprawa jest dość prosta, bowiem „od zawsze wiemy”, ze są to czynności przyjemne. Dzieje się tak za sprawą chociażby masturbacji rozwojowej. Okazuje się, iż już jako dzieci mamy tendencję do dotykania narządów płciowych, stąd też wiedza o przyjemności płynącej z tej czynności płynie z pierwszych dni naszego życia. Stąd też kontr koncepcja, iż chociażby ludzie, nie tyle dążą do rozmnażania, co do przyjemności. Jednakże sfera seksualna jest bardzo silnie zideologizowana. Wprawdzie masturbować uczymy się sami, ale to złe lewactwo chce nauczać tego dzieciątka w szkołach. Wprawdzie na drodze ewolucji mechanizm dostarczania przyjemności poprzez stymulację narządów płciowych stał się integralną częścią wielu organizmów, tak nie koniecznie wszyscy odczuwają przyjemność z tego płynącą. Więcej, przykre doświadczenia mogą skutecznie do seksu zniechęcić. Stąd też prosty mechanizm dopaminowy ponownie bierze w łeb. Ze wszystkich bowiem wypowiedzi jednoznacznie wynika, że pewne czynności są przyjemne bo są i można się z tego powodu odeń uzależnić. Prostokątny przedmiot zwany smartfonem ciężko zaliczyć do kategorii „przyjemnych” patrząc na jego nijaką powierzchnię. Nie łatwo zatem zrozumieć jak to szkliste ustrojstwo może powodować postulowany w mediach wyrzut dopaminy. Dzieci wychowane od maleńkości w obecności tych urządzeń, mogą łączyć je z zabawą na kilka sposobów. Pierwszym i najważniejszym, jest uczenie dzieci, że smartfon stanowi formę nagrody. Z resztą nie tylko współczesne maluchy były tego uczone. Możesz pooglądać telewizję albo pograć na konsoli jak posprzątasz pokój. Nie wydaje się by popularne kreskówki mały zaszyte w sobie jakieś mechanizmy uzależniające. Druga sprawa, to wgapieni w ekrany na każdym kroku rodzice. Już dawno temu odkryto, że dzieci wychowane przez osoby aktywne fizycznie chętniej uprawiają sport, dzieci czytelników więcej czytają i tak dalej. Rodzice gapiący się całymi dniami smartfony, wychowują kolejne pokolenia gapiów.

Ciągle też istnieje bardzo duża grupa rodziców, którzy za młodu kontaktu z grami nie mieli. Stąd też łatwo ich przekonać, że wszystkie gry wideo zaprojektowano z myślą o wyzwalaniu dopaminy. Ciężko w taką tezę uwierzyć a jeszcze ciężej potwierdzić. Mówienie o przyjemności w kategoriach obiektywnych jest jak już zostało powiedziane, błędem. Więcej, gry komputerowe nierzadko nastręczają masę frustracji, nie oferując w zamian żadnej natychmiastowej gratyfikacji. Kto mierzył się z serią Dark Souls, Elden Ring albo nader uroczą zręcznościówką Hollow Knight wie, że one nie wybaczają błędów. Pomyślawszy o tym chwilę, mało jest gier, które ciągle i od pierwszych minut nagradzają gracza. Przeważnie najwięcej czasu spędzało się i spędza przed grami dość wymagającymi, poczynając od czasów Planscape Torment a na Silksong kończąc. Nawet sławetny Counter Strike miał relatywnie wysoki próg wejścia, bowiem doświadczeni gracze zmiatali nowicjusza z mapy. Patrząc na listy gier, które uchodzą za najbardziej uzależniające, nie sposób znaleźć tytułów łatwych, prostych i przyjemnych. Stąd też mówienie o „natychmiastowej gratyfikacji” wydaje się nieadekwatne lecz jest całkowicie zrozumiałe. Także większość gier komputerowych ery pierwszej fali donosów o uzależnieniu od nich była dość wymagająca. Levelowanie paladyna w Baldur’s Gates nie należało do zadań łatwych a nagrody, zwłaszcza na początku były raczej mizerne. Dopiero po znojnej, wielogodzinnej eksploracji Wybrzeża Meczy, można było natrafić na cenne okazy uzbrojenia czy innych artefaktów. Podobnie seria Fallout, zwłaszcza część pierwsza i druga, nijak nie głaskały gracza po pupci, chyba, że dobrze podkłutym buciorem i nie głaskały tylko kopały, nawet jak już leżał. Wśród najbardziej uzależniających współczesnych gier wymieniany jest Fortnite, który również nie pasuje do schematu natychmiastowej gratyfikacji. Stąd też mówienie o grach jako przeciwieństwie sportu, który jest wymagający i nagradzający dopiero po dłuższym czasie nie błędem. Najpopularniejsze gry wcale nie oferują nagrody za sam fakt przejścia z menu głównego do rozgrywki.

Większość terapeutów, rodziców, wychowawców zatrzymało się erze Doom’a. Mało który rodzic potrafi w ogóle wymienić tytuły lubianych przez pociechę gier, często przytaczając tę nieszczęsną strzelankę. Zatrważającym jest, że gra z 1993 roku nadal straszy.
Gry komputerowe to świetna formy rozrywki, której można poświęcić kilka chwil. Zwłaszcza młodsze dzieci, w okresie gdy rodzice są dla nich całym światem chętnie dzielą się z nimi wszystkim. Zamiast jednak zainteresować się w co też pociecha gra, najczęściej pada suche stwierdzenie, że jest to głupie. Wprawdzie wszyscy uczenie bredzą, iż dziećmi trzeba się interesować, jednak gdy zachodzi konieczność wysłuchania staję się to ciężarem nie do zniesienia. Nie sposób zaprzeczyć, że dorosłe życie ma swoje trudy, jednak osobiście uważam, że większość ludzi źle pojmuje dorosłość. Za wszelką cenę starają się raczej dopasować tak siebie jak dzieciaki, do swojego dziwacznego wyobrażenia o dorosłości. Wprawdzie ciągle powtarzają, iż należy serwować dzieciakom rozrywkę adekwatną do etapu rozwoju, tak woleliby by zamiast Bluey czytały Dostojewskiego, którego sami widzieli tylko przez szybkę w księgarni. Właściwie nie trzeba nawet samemu grać, można popatrzeć dzieciakowi przez ramę, bo z całą pewnością chętnie pokaże co właściwie robi. Nikt jednak nie będzie spędzał czasu na tak infantylnych zajęciach jak gry komputerowe. Nie dziwota, że sami zainteresowani często nie wiedzą czego rodzice czy nauczyciele w ogóle od nich chcą. Pisząc te słowa raz jeszcze zrozumiałem co wielu adeptów psychologii ma na myśli mówiąc, że teoria nie pasuje do faktów. Jakkolwiek to wtrącenie wydawać się może dziwne i przerywa ciąg wywodu, tak jest ono nie bez znaczenia. Otóż teoria zakłada, by dostosować przekaz do etapu rozwojowego dziecka ale czy nie mogłoby z własnej woli zacząć zachowywać się jak dorosły? Wszak oni w ich wieku byli dwa razy starsi. Wracając, zaś do przerwanego wątku, rodziców nierzadko zdradza język. Gdy rozmowa schodzi na gry komputerowe pada, że oni to już wolą książkę poczytać. Taka konstrukcja jasno daje do zrozumienia, że z pośród dwóch bezwartościowych rzeczy, to już wolą tę książkę poczytać lecz i to bez entuzjazmu. Następuje tu oczywiście pewna generalizacja, bowiem wielu rodziców gra i przeciwstawia się ciągłym utyskiwaniom na teksty kultury, ale są oni wmimo wszystko w mniejszości.

Dalece częstszym zjawiskiem, jest kupowanie gier, które następnie porzuca się po półgodzinie, ale rzadko przybiera to rozmiary mogące sugerować problemy z codziennym funkcjonowaniem. Rzecz w tym, że czerpania przyjemności z danej rzeczy trzeba się nierzadko nauczyć, nie ważne czy będzie to sport, czytelnictwo czy gry komputerowe. Posunę się dalej, bowiem nawet picie alkoholu nie jest przyjemne dla wszystkich, którym się tę substancję poda. Faktem jest, iż projektanci portali zwanych społecznościowymi starają się za wszelką cenę przyciągnąć użytkownika do ekranu. Na szczęście niektórzy pracownicy zachowali dozę przyzwoitości, przez co poufne notatki wewnętrzne dotyczące nieetycznych działań wyciekają do mediów. Okazuje się jednak, iż nie są one uzależniające same w sobie a muszą być dostosowywane do preferencji użytkownika. Stąd chociażby zmyślne algorytmy, starające się za wszelką cenę dopasować prezentowane treści do zainteresowań odbiorcy. Co ciekawe, do ekranów przyciągają nas głównie informacje nieprzyjemne, poświęcone rzeczom strasznym przerażającym kontrowersyjnym.

Zaczyna się robić skomplikowanie, przez co łatwe, wręcz prymitywne wytłumaczenie dopaminowe staje się kuszące. O ile jednak gry zaczynają być powoli zaliczane do ważnych dzieł kultury, stanowią cenioną formę rozrywki, tak nijak nie można obronić tak zwanego scrollowania. Bezmyślne przewijanie rolek na TikToku, Instagramie czy jakiejkolwiek innej platformie wydaje się bezwartościowym marnowaniem czasu. Jeśli wierzyć badaniom, pracownik biurowy, jest w stanie efektywnie wykonywać swoje obowiązki od trzech do czterech godzin. Oznacza to, że tylko połowa z ośmiu etatowych godzin przepracowana zostaje z maksymalną wydajnością. Od lat grzmi się, że polski uczeń poświęca na naukę więcej czasu niż etatowiec na pracę. Wszystkie przewidziane przez rodziców i pozostałą część społeczeństwa przyjemności to przeważnie dodatkowe obowiązki. Ekstremalni rodzice potrafią zagospodarować czas dziecka od rana do wieczora a to kursami językowym, to zaś judo, basenem i grą na skrzypcach. Następnie pędzą do terapeuty bo dziecko bezmyślnie patrzy w ekran zamiast pracować. Nikt jednak nie powie rodzicowi, żeby poszedł wywinąć baranka o ścianę. Wszystko to brzmi jak próba zwiększenia wydajności dziecięcej dziecka. Nie powinno ono robić niczego nieefektywnego, powinno uprawiać sport, rozwijać zdolności językowe, społeczne a wszystko jest pracą. Japonia pokazała nam że kończy się to dość tragicznie a jednak idziemy w stronę zwiększenia już nawet dziecięcej wydajności. Wszystko można zamienić w ciężką, meczącą pracę, poczynając od czytania na podnoszeniu ciężarów kończąc. Języka można uczyć się by dostać lepszą pracę, jak mawiali moi nauczyciele, albo żeby przeczytać dobrą książkę czy obejrzeć film. Debata, awantura i karczemna burda na temat podejścia do czytania w polskiej szkole toczy się od lat. Szkoła nie rozwija pasji czytelniczej a jedynie egzaminacyjny przymus. Im zaś bardziej rodzice sarkają, tym bardziej młodzi ludzie ich ignorują przewracając oczami. Po całym dniu nauki szkolnej powinni wrócić do domu, iść pobiegać, następnie basen, nauka mandaryńskiego i bóg wie co jeszcze. Przeważnie podaje się liczbę godzin spędzanych przed ekranem ale bez informacji co dokładnie dzieciaki robią. Wystarczą jednak dwie informacje o dorosłych, by zakończyć dyskusję. Otóż polscy dorośli nie czytają i nie uprawiają sportu, co właściwie dyskwalifikuje ich w moralizowaniu o marnowaniu czasu przez dzieciaki. Stąd też owo bezmyślne przewijanie staje pod olbrzymim znakiem zapytania. Jako dorośli tak silnie wrośliśmy w kulturę zapierdolu, że nie potrafimy już nawet nie tyle bronić prawa do lenistwa co otwarcie przyznać, że czerpiemy z czegoś radość. Wszystko ma albo ujędrnić uda, albo zredukować tankę tłuszczową, poprawić kondycję albo stanowić ciężką pracę nad samorozwojem. Nawet nieszczęsnej herbaty nie można się już napić dla przyjemności. Nawet jeśli nie smakuje, trzeba pić matchę, bo jest zdrowa. Przypomina to skąd inąd wmuszanie w dzieci brukselki, choć można ją zastąpić masą innych warzyw i owoców.

Faktem jest, że kolejne badania pokazują, że polska młodzież czuje się coraz gorzej. Stwierdziwszy, że przez rodziców, nauczycieli i całą resztę wyznawców zapierdolu, można co najwyżej wywołać awanturę. Tyle tylko, że to są główne powody wymieniane przez głównych zainteresowanych. Dokładnie tak, dzieciaki w badaniach deklarują, że nie czują bliskości i więzi z rodzicami, nie wiedzą gdzie szukać pomocy. Stąd też wielką popularnością cieszą się dopaminowe rewelacje, zrzucające całą winę na telefony. Dzieciaki na TikToku szukają nie tylko monotonnego wytchnienia, polegającego na mechanicznym, bezmyślnym przewijaniu rolek ale też nierzadko porad i pomocy. Zaczyna się robić nader interesująco, tym bardziej, że ostatnio mam okazję przebywać w otoczeniu osób pracujących z młodzieżą. Zainwestowali już tak dużo energii, że otwarcie ignorują wszystkie informacje nie pasujące do uzależnienia. Oczywiście w wszystko w akompaniamencie utyskiwań na głupotę gier i obawę przed wykluczeniem dziecka z grupy rówieśniczej, jeśli im się tego smartfona czy gry nie da. Jakkolwiek racją jest, że z grup dziecięcych można zostać wykluczonym z byle powodu, co pewnie wielu z nas doskonale pamięta, tak można pograć z dzieckiem. Na przestrzeni ostatnich piętnastu lat nie widziałem też jednego pochlebnego tekstu o młodzieży. Dorośli zatrzymali się na lekturach szkolnych i sarkaniu, że dzieciaki za mało robią. W trakcie pracy nad tym tekstem wszystkie badania wskazują, iż najwięcej negatywnych emocji rodzi się w związku ze szkołą. Nauczyciele zgodnie twierdzą, że młodzież nie jest zbyt bystra a następnie wygłaszają kalumnie, że Konfucjusz urodził się po Jezusie i wyparł z Chin pierwotne nauki chrześcijańskie. Tego anegdotycznego zdarzenia byłem niestety świadkiem i bardzo żałuję bo mi z wrażenia herbata wystygła. Punktem drugim jest brak kontaktu z bliskimi, czyli właśnie z rodzicami. Niestety, ale większość rodziców woli odesłać dziecko do psychologa czy terapeuty niż z nim porozmawiać. Wydaje się, że polski rodzic ma dwa skrajne tryby działania, którymi są albo całkowity brak zainteresowania albo chorobliwa inwazyjność.

W kontekście tak młodzieży jak dorosłych, chociażby Kasia Gandor zaczyna swój film od przerażających statystyk. Wyliczyła, że w ciągu pięciu lat straci na gapienie się w ekran smartofna niemal dziewięć miesięcy. Brak jednak konkretów na czym to jej gapienie miałby polegać. Gdy cytuje statystyki, nie wyjawia czym jest dla niej marnowanie czasu, ażeby widz przypadkiem nie wyłączył filmu. Sprytna sztuczka, mająca połączyć samo korzystanie ze smartfona z trwonieniem jakże bezcennego czasu. Brzmi też prawdziwie przerażająco, zwłaszcza w połączeniu z informacją, że 47% Polaków uznaje za problematyczne ile czasu spędza czasu przed ekranem, niemal 50% czuje, że smartfon zakłóca ich relację z bliskimi i tak dalej. Oglądając film Kasi postanowiłem przeprowadzić rachunek sumienia. Okazuje się, że przegrałem dwa tysiące dwieście trzydzieści pięć godzin w Apex Legends, tracąc tym samym około trzech miesięcy życia. Nie wiem co się ze mną stanie, gdy dobiorę się do „Clair Obscure”. Podawszy zaś tylko tę liczbę, wydaje się, że dosłownie przegrałem swoje życie. Po obejrzeniu filmu Kasi czuję, że poniosłem kolejną życiową porażkę. Jestem przegrywem, już na tylu polach, że jakakolwiek zmiana wydaje się niemożliwa. Ze wszystkich stron docierają do mnie komunikaty o tym, jak powinno wyglądać moje ciało, ile powinienem zarabiać, jak spędzać czas. Słuchając autorki czuję się źle, do chwili gdy przypomnę sobie, że w ramach własnych możliwości opanowałem kanę, podciągnąłem rosyjski, angielski, jestem zdecydowanie szerszy w ramionach, choć nad brzuchem muszę jeszcze popracować, zacząłem studia psychologiczne, po których uzyskam trzeci w życiu dyplom, napisałem kilkanaście naprawdę dobrych tekstów, przeczytałem masę wyśmienitych książek, zrobiłem niejedno zdjęcie, z których kilka wygrało konkursy. Nie sposób też nie wspomnieć o niesamowitym skoku kondycyjnym, bowiem wiele wzniesień przestało dla mnie istnieć. Na tym tle liczba godzin spędzonych w Apex nie wydaje się taka straszna. Warto też dodać, że jest to łączną liczba godzin, od chwili instalacji, która nastąpiła pięć lat temu, w czasie pandemii. Zapewne mógłbym wówczas jeszcze się czegoś pouczyć, poćwiczyć ale nie jestem geniuszem i prawdopodobnie mózg by mi się zagotował.

Początkowo, wysiłek fizyczny jest bardzo nieprzyjemny, powodując zadyszkę, bóle mięśni, stanowiące przykre doznania. Ich przezwyciężenie, powoduje poczucie lekkości, odczuwane zwłaszcza po przebudzeniu na drugi dzień po treningu. Sprawia to, że zaczyna się poszukiwać kolejnych okazji do aktywności i wysiłku. Po jakimś czasie, samo wskoczenie na rower czy ujęcie gryfu w dłonie wywołuje radość, poczucie szczęścia, chęci do życia i podnoszenia jeszcze większych ciężarów. Oznaczałoby to, że gdy doznanie płynące z treningu stanie się przyjemne, następować będą wyrzuty dopaminy za każdym razem gdy zadek poczuje siodełko. Wprawny zaś czytelnik odczuwa euforię już z chwilą przerzucenia pierwszych stron najciężej kobyły. Samo ujęcie książki w dłonie, sprawia, że niebezpiecznie zbliżamy się do uzależnienia. Tyle tylko, że w długiej historii psychologii negatywnej, nie stwierdzono uzależnienia od czytania, bowiem raz jeszcze, uzależniania behawioralne nie istnieją. U zapalonych sportowców, częściej występują różne formy zaburzeń odżywania albo postrzegania własnego ciała, zwane dysmorfofobią.

Żyjemy w czasach wcale nie gorszych niż inne, ale mających swoje bolączki. Jedną z nich jest mentalność kapitalistyczna, która nakazuje wszystko przekuwać w źródło dochodu. Przypadek Kasi nie jest odosobniony, bowiem z bliżej nieznanych przyczyn, wszyscy lubimy konsumować treści wyzwalające negatywne emocje, takie jak strach. Z jakieś przyczyny lubimy się bać, lubimy czytać sensacyjne doniesienia o śmierci i zniszczeniu, co samo w sobie jest niepokojące. Stąd też wszechobecne doniesienia o ogólnym upadku, zwłaszcza młodzieży, która z roku na rok staje się coraz gorsza, zmianach klimatycznych, przez które pozabijamy się o wodę i ani słowa o czymkolwiek pozytywnym. Przykłady idiotyzmów można mnożyć, ale akurat wpadł mi w oko jeden najwyższej próby. Otóż pokolenie Z jakoby boi się stancji benzynowych czy też tankowania. Nie sposób jednoznacznie powiedzieć, bowiem jest to kalka jakiegoś sensacyjnego doniesienia wprost z tabloidów. Samochody ich mają regularnie zatrzymywać na drogach w wyniku braku paliwa, gdyż przedstawiciele tegoż pokolenia boją się dystrybutorów czy tez odczuwają niepokój związany z tankowaniem. Wierutna bzdura wyssana z palca, ale za to chwytliwa i niepokojąca, bowiem nigdy nie wiadomo kiedy jadący przed nami pojazd z młodym kierowcą za kółkiem zatrzyma się nagle z powodu pustego baku… Grzmią więc kolejne nagłówki, że pokolenie zet, czyli ludzie mający niemal trzydzieści lat, nie radzą sobie w szkole i nieśmiało wkraczają na rynek pracy prowadząc do upadku gospodarki. Nie powiem, żebym sam nie przykładał do tego ręki, bowiem właśnie popełniam tekst poświęcony kapitalizmowi zagrożeń oraz kulturze terapeutycznej, choć mam nadzieję, że konkluzja będzie optymistyczna. Nadmierna konsumpcja negatywnych treści, stanowiła jeden z powodów, dla których Kasia wyłączyła powiadomienia ze stron z newsami. Za to ja, jak ostatni głupiec, oglądam film Kasi, sugerujący, ze urządzenie, które trzymam w ręce zagraża mojej psychice i powinienem je odłożyć. Jak już wspomniałem, Kasia poradziła sobie samodzielnie, choć w filmie pojawia się terapeuta. Dla chcącego nic trudnego czy po prostu uzależnienia behawioralne nie istnieją?

Autorki wymieniają zresztą przykłady analiz, które tracą swoją siłę, kiedy zrozumiemy ich ramy metodologiczne i założenia, na jakich zostały oparte. Choćby badania przywoływane w kontekście zdrowia psychicznego młodych osób, które przeprowadzone zostały z udziałem kobiet w średnim wieku, rekrutowanych online. Albo badania realizowane na niewielkiej grupie studentów i studentek, których poproszono o rezygnację z mediów społecznościowych, a wyniki oparte zostały głównie na ich deklaracjach (nie jest zaskoczeniem, że „uczestnicy zgłaszali, że czuli się lepiej po tym, jak poproszono ich o rezygnację z czegoś, co – jak im powiedziano – jest dla nich złe”).

Karol Jachymek, „Poza Dychotomię” / Dwutygodnik

W tym momencie zdaję sobie sprawę, że jako socjolog nigdy nie zostanę dobrym terapeutą. Problemy psychiczne wymyślają kapitaliści, celem sprzedaży terapii. Nie powiedział Karl Marx, ale mógł. Zatem pozostaje mi tylko napisać to zdanie. Problemy psychiczne wymyślają kapitaliści, celem sprzedaży swoich usług terapeutycznych. Przytoczony fragment tekstu Karola Jachymka świetnie pomaga zrozumieć jak prowadzona jest większość badań deklaratywnych. Ciągle mówi się, że smartfony szkodzą, są przyczyną problemów a higiena cyfrowa może temu zapobiec. Choć sama higiena cyfrowa to już za mało, stąd też ostatnio bardzo modne są „posty dopaminowe”. Wmówiwszy komuś, że coś jest dla niego bardzo szkodliwe, można doczekać się deklaracji poprawy samopoczucia pod odstawieniu tegoż czynnika. Efekt ten można spotęgować, porównując smartfony, internet a nawet pornografię do alkoholu lub heroiny, czyli substancji powszechnie i bezspornie uważanych za szkodliwe. Nikt przy zdrowych zmysłach, nie będzie ich czy zachęcał do ich zażywania. Przynajmniej dopóki nie padnie propozycja ograniczenia promocji na alkohol. Wprawdzie nikt nie pije, alkohol jest dla słabych, ale nie ważcie się ingerować w wolny rynek oferujący w promocji 12+12 gratis!

Tutaj zaś przechodzimy do sedna sprawy. W mediach popularnonaukowych dochodzi do pewnego pomieszania. Otóż nie ważne czy korzysta się ze smartfona, zażywa metamfetaminę czy masturbuje, wszystko zostaje sprowadzone do dopaminy. Heroina, metamfetmina, kokaina, dopamina, wszystkie te słowa brzmią do siebie bardzo podobnie, co jest sprytnym zabiegiem publicystycznym. Ma on wywołać trwałe skojarzenie z substancjami powszechnie uważanymi za niebezpieczne. Technologia jest tutaj traktowana właśnie jak substancja wprowadzana do krwioobiegu, co słusznie zauważa Jachymek w cytowanym już felietonie. Natrafić można na różne informacje, chociażby ilustracje sugerujące, że radio powodowało wolniejsze uwalnianie dopaminy w stosunku do smartfonów, ale na tym koniec. Nie wiadomo dlaczego dopamina ma być uwalniania natychmiastowo po sięgnięciu po telefon. Efektem jest budowanie przeświadczenia, iż w chwili wykonywania niektórych czynności, w naszych organizmach dochodzi do wyrzutu narkotyku, czyli dopaminy. Patrząc na sprawę w sposób powszechnie przedstawiany w Internecie, nie ma dla nas innego ratunku, niż noszenie włosienicy i bobrzy plusk na obiad. Genialne, bowiem skoro nasz własny organizm, ciało, mózg, produkują silnie uzależniającą substancję psychoaktywną odpowiedzialną za uczucie błogostanu, można przejść do sprzedaży postów dopaminowych. W anglojęzycznej przestrzeni medialnej zostały ochrzczone mianem „monk mode”. Po polsku, mówi się po prostu o ascezie, ale widać termin jest zbyt trudny do zagospodarowania przez marketingowców. Wszystko bowiem bowiem może powodować wyrzuty dopaminy, stąd też przyjemność w życiu trzeba ograniczyć do minimum. Równie absurdalne co zwyczajnie nieprawdziwe z naukowego punktu widzenia. Postulowane posty dopaminowe na niewiele się zdadzą, bowiem nie da się wyłączyć czegoś, co towarzyszy nam od tysięcy lat siłą woli. Okazują się za to prawdziwą żyłą złota, zwłaszcza w kontekście oglądalności. Zwłaszcza przytłaczająca większość parających się terapią mężczyzn, doskonale zdaje sobie sprawę, że bzdury o emocjach nie przejdą. Silna wolna, biologia, walka, sprzedadzą się lepiej niż karpie na promocji w Lidlu. Żyjemy obecnie w kulturze terapeutycznej, w której nawet chęć poleżenia sobie na plaży może zostać zmedykalizowana. Wszak można by w tym czasie uprawiać seks. Jak bowiem wiadomo, Polacy uprawiają coraz mniej seksu a z tym koniecznie trzeba coś zrobić. Za drobną opłatą, mniej więcej dwustu złotych za godzinę ten czy inny specjalista przekona nas do większej ilości stosunków, by później skutecznie wyleczyć z uzależnienia od wydzielanej wówczas dopaminy…

O rozwoju uzależnień

Nic jednak nie stoi na przeszkodzie by rozważyć możliwości istnienia uzależnień behawioralnych. Istnieją przynajmniej cztery popularne modele używania i nadużywania substancji psychoaktywnych, więc nic nie stoi na przeszkodzie by nie odnieść ich do uzależnień behawioralnych. Wyróżnić można model psychoanalityczny, behawioralny, społecznego uczenia oraz egzystencjalny. Interesujący jest model egzystencjalny, który częściowo omówiłem w tekście, który poświęciłem spożywaniu alkoholu. Warto tutaj dodać, że nie jestem zwolennikiem całkowitej jego medykalizacji, co również wyłożyłem, w przytoczonym tekście. Spożywanie alkoholu pomóc ma w łagodzeniu lęku, przeżywanych problemów, czyli przestawić świadomość na inne tory. Nie znając innych ku temu narzędzi, jednostka sięga po uznany i popularny środek, służący wprowadzenie elementu baśniowego do rzeczywistości. Jakkolwiek przypisywana Himilsbachowi zabawna wypowiedź może wydawać się nie miejscu gdy mowa o uzależnieniach, tak jest ona wręcz kwintesencją niektórych powodów rozwoju choroby alkoholowej. Niezbędne jest zrozumienie kulturowych, społecznych i jednostkowych powodów picia a wraz z nimi przyczyn nadużywania substancji psychoaktywnych. Stanowi to bowiem szkodliwą formę samoleczenia problemów, szczególnie cierpienia fizycznego i psychicznego. Nie każda osoba pijąca alkohol, korzysta z niej terapeutycznie a rekreacyjnie, stosują go po prostu jako formę osiągnięcia odmiennych stanów świadomości, ale w tej spawie odsyłam do przywołanego tekstu. Człowiek po spożyciu alkoholu czuje się dobrze wtedy, gdy wywołuje od pożądany efekt. Jeśli chce odsunąć od siebie problemy, zapomnieć, rozluźnić się wówczas będzie poszukiwał okazji do picia. Gdy problemy, życie, świat, społeczeństwo zaczynają przytłaczać pojawia się potrzeba uporania z nimi. Nie dla każdego jednak spożywanie alkoholu jest tak samo przyjemne. Mając cele, pasje, zainteresowania, uporządkowaną sferę emocjonalną, społeczną, człowiek będzie odczuwał dyskomfort po spożyciu alkoholu nie mogąc się realizować. Stąd też niektórzy unikają alkoholu, bowiem rozleniwienie, które towarzyszy jego spożywaniu są nie jest dlań przyjemne.

Jako, że alkohol jest wszechobecny, informacje o efektach jego spożycia dostępne są nawet dzieciom. Każdy nie raz widział czy to strudzonych bohaterów filmów wpadających na piwo po pracy, czy faceta samotnie popijającego whisky, w trakcie smutnej rozmowy z barmanem. Stąd też, nim jeszcze sięgniemy po alkohol, wiemy jakiego działania oczekiwać oraz w jakich sytuacjach towarzyskich czy życiowych, można go stosować. Korzystający zeń oczekuje, że po wypiciu poczuje się lepiej, problemy czy ból znikną. Efekt jest chwilowy, co gorsza organizm się uodparnia, przez co trzeba zwiększać ilość zażywanej substancji. Spośród zaś wielu czynników, największe znacznie przypisuje się obniżonej tolerancji na frustrację. Stąd też bredzenie tylko i wyłącznie o dopaminie jest bezzasadne, bowiem to nie od dopaminy ludzie się uzależniają. Istnieje zgoda, co do udziału dopaminy w rozwoju uzależnień, dokładnie uczeniu i poszukiwaniu środków mających zagłuszyć przykre doznania, lecz jest ona niejasna a sama dopamina nie jest odpowiedzialna za poczucie szczęścia, przyjemności czy euforii. Dopamina, odgrywa rolę w systemie motywacji do działania, nie zaś odczuwania. Błędnie nazywana hormonem szczęścia, który niczym narkotyk powoduje poczucie błogostanu. Pokuszę o kontrowersyjne stwierdzenie, że przytłaczająca większość internetowych publicystów, terapeutów, nie ma zielonego pojęcia jak to właściwie działa. Bo i skąd mieli by mieć, skoro niemal nikt nie wie. Wielka szkoda, że nie aktualizują swojej wiedzy a co grosza, bardzo często celowo przeinaczają fakty.

Przyjąwszy zaś, że uzależnienie od smartfona, korzystania z niego czy łatwego dostępu do absorbujących treści istnieje, trzeba zadać sobie pytanie, jakie ma ono podłoże. Internetowi specjaliści powiedzą oczywiście, że dopamina, ale nie wiele ma to wspólnego z prawdą.  Nikt nie uzależnia się od czegokolwiek bo ma taki kaprys albo pobudziło to receptory dopaminowe. Szanowni państwo, drodzy czytelnicy, od dziś zostaję seksoholikiem i będę spędzał dwanaście godzin z nosem w telefonie i penisem w ręce. Jest to równie absurdalny pomysł jak wyprawa do sklepu celem zakupu skrzynki wódki by popaść w nałóg. Jeden z internetowych terapeutów, wspomina coś o mało kolorowej rzeczywistości i z miejsca rodzi się pytanie, co to właściwie znaczy. Sarkastycznie można odpowiedzieć, że gówniarzom się w dupach poprzewracało i nie potrafią się cieszyć tym, co mają. Dajmy na to przemocą w szkole, nierealnymi oczekiwaniami rodziców, brakiem kontaktu z nimi oraz dziesiątkami innych powodów, dla których warto na chwilę się od dostępnej w sposób niezapośredniczony rzeczywistości odciąć. Tutaj porównanie do alkoholu czy innych substancji ma pewien sens. Jeszcze z czasów socjologii zapamiętałem zdanie pana profesora, który pracował z ludźmi uzależnionymi na jakieś zabitej dechami wsi. Nikt nie uzależnia się od alkoholu w wyniki chwilowego kaprysu. Najczęściej dzieje się to z powodu przytłaczającego poczucia beznadziei. Samo zaś odstawienie alkoholu często okazywało się dość proste, natomiast najtrudniejsze było nadanie sensu życiu po alkoholu. Niby wszyscy czytali „Dzieci z Dworca Zoo”, gdzie większość uzależnionych jasno przyznawała, że aby rzucić, trzeba mieć powód a jednak gdzieś to umyka. Większość terapeutów potrafi wypracować odstawienie, ale za nic nie potrafi nadać życiu klienta sensu.

Współczesną debatę dotyczącą higieny cyfrowej często kształtuje dezinformacja. W mediach powielane są nieprawdziwe i niezweryfikowane informacje na ten temat, ubrane w język rzetelnej wiedzy i udowodnionych przez naukę faktów. „Badania potwierdzają, że…” – słyszymy z ust ekspertów i ekspertek zajmujących się tą tematyką w Polsce i na całym świecie. Tymczasem po sprawdzeniu założeń metodologicznych często okazuje się, że badanie, na które się ktoś powołuje – mające świadczyć o powszechnym naukowym konsensusie – zostało przeprowadzone na nie do końca reprezentatywnej próbie. Albo że zrealizowane zostało w 2014 roku i wzięło w nim udział 60 osób pochodzących z Francji, które korzystają na co dzień z Facebooka, choć refleksja dotyczy Snapchata, i nigdy potem nie zostało zreplikowane. Albo że założony efekt wystąpił u 7 z 70 badanych, choć wynik opisuje się, mówiąc o „10% całej populacji”. Tych badań, nawet jeśli wydają się ciekawe, nie można traktować jako ostatecznego głosu całej nauki, choć właśnie w taki zakłamany sposób zazwyczaj przedstawiane są w debacie publicznej.

Dyskusja o higienie cyfrowej głęboko zanurzona jest też w sosie z neuronauki. „To źle wpływa na mózg”, „Zrób to dla dobra swojego mózgu” – mówimy zatem z pełnym przekonaniem, jakbyśmy wszyscy byli ekspertami i ekspertkami w dziedzinie neurobiologii. W powstających na ten temat tekstach nieustannie pojawiają się odniesienia do neuronów, dopaminy i układu nagrody, choć niektórym z tych rozważań bliżej raczej do głośnej książki „Modne bzdury. O nadużywaniu pojęć z zakresu nauk ścisłych przez postmodernistycznych intelektualistów” autorstwa Alana Sokala i Jeana Bricmonta z 1997 roku

Karol Jachymek, „Dwutygodnik”

Spojrzawszy na to z tej strony, warto popatrzeć jak zmieniła się nasza przestrzeń w ciągu ostatnich lat. Dawne place zabaw zostały przekształcone w parkingi, na blokach widnieją napisy zakazujące gry piłkę. Ich liche odpowiedniki na osiedlach deweloperskich latem przypominają patelnię. Mogło by się wydawać, że gdzieniegdzie przybyło skateparków, ale ciężko oczekiwać, że wszyscy jak jeden mąż zainteresują się deskorolką. Szkolne sekcje sportowe nie istnieją a przecież jeszcze niedawno szkoły szczyciły się tym, że można było grać najróżniejszymi piłkami, uprawiać lekkoatletykę a nawet boksować. Dziś wszystko opiera się na, którego każdy szuka w kieszeni rodzica. Ostatnio też miałem okazję spędzić dużo czasu w nader interesującej grupie składającej się z matek nastolatków. Wszystkie one związane z oświata albo jakąś inną formą pracy z młodzieżą, uwielbiają utyskiwać na czas spędzany przez dzieciaki z nosem w smartfonie. Same zaś z maszynową precyzją sięgają po telefon co dwa-trzy zdania, przerywając konwersację. Można wówczas odwrócić się do nich plecami i odejść, co nie wywoła żadnej reakcji. Po prostu zajmą się czymś innym, prawdopodobnie właśnie smartfonem. Bardzo ciekawym zjawiskiem są, jak je nazywam „kręgi przechwałek”, potęgujące „syndrom syna koleżanki twojej starej”. Szanowne panie, ustawiwszy się w okręgu, lubią podyskutować z jednej strony o beznadziei tego świata ale też osiągnieciach swoich synów i córek. Przez bite czterdzieści minut mogą przechwalać się, który syn ma kaloryfer na brzuchu (sic!), która córka szczuplejsze nogi, który mżą częściej chodzi na siłownię i ma mniejszy brzuszek, który więcej zarabia, które dziecko skończyło lepszą szkołę. Jak powszechnie wiadomo, dzieci powinny mniej grać, więcej się ruszać i czytać książki. Rodzice mogą zalegać na kanapach, bo są zmęczeni pracą. Zmęczenie pracą jest całkowicie zrozumiałe, ale ciężko oczekiwać, że dzieciaki będą jeździć na rowerze, czytać i zajmować się filozofią, podczas gdy ich starych na uczelni nie widziano z książką a co dopiero w domu. Wspólne, spędzanie czasu na lekturze jest istotne dla rozwoju czytelniczych zainteresowań, podobnie jak wspólne uprawianie sportu. Statystyki zaś są jakie są, bowiem coraz mniej Polaków czyta i uprawia sport. Nudne ględzenie co dzieci powinny, jeszcze żadnego młodego człowieka nie przekonało do robienia czegokolwiek. Więc zamiast wysyłać dzieciaki do terapeutów można by zacząć czytać książki. Ah, przepraszam, nie nikt nie ma czasu czytać tych wszystkich książek, nawet zaleconych przez wykładowców na studiach na które już niebawem wracamy…

Patronite Herbata i Obiektyw

Słuchajcie założyłem sobie konto na Patronite, żeby trochę usprawnić prace nad treściami na blogu. Odrobina czasu i nowych, często rzadkich książek zawsze się przyda. Mój profil znajdziecie pod linkiem Patronite Herbata i Obiektyw

Share this:

  • Click to share on Facebook (Opens in new window)
  • Click to share on Twitter (Opens in new window)
  • Click to share on Tumblr (Opens in new window)
  • Click to share on Reddit (Opens in new window)

Like this:

Like Loading...

Podobne

Kultura Christopher J. Fergusonczy gry uzależniają?czy masturbacja uzaleznia?czy media uzależniają jak narkotyki?czy pornografia uzależnia?czy technologia uzależnia?czym jest opaminaDaniel DombeckdopaminaDSM-5gratyfikacjagry nie uzależniająhormon szczęściaICD-11jak działa dopaminajak powstają uzależnieniakultura terapeutycznakultura terapiiLidia Cierpiałkowskamasturbacjamasturbacja nie uzależniamediamedia jak heroinamodele rozwoju uzależnieńmózgnatychmiastowa gratyfikacjanaukapoppsychologiapornografiapornografia nie uzależniapsychologiapsychologia popularnauzależnieniauzależnienie od mediówuzależnienie od pornografiiuzależnienie od smartfonazależnienia

Nawigacja wpisu

Previous post

Ostatnie wpisy

  • Krótka rzecz o dopaminie
  • Krótka rzecz o matchy
  • Wszystko jest światłem czyli naukowy mistycyzm
  • Walnąć małpkę czyli rzecz o fałszywej trosce świętych w kraju grzeszników. 
  • Seksualność i erotyka w Japonii Gabriela Matusiak

Postaw herbatę ;)

Buy Me A Coffee

Kategorie

Archiwa

Tagi

akt antropologia architektura chiny fantastyka feminizm film filozofia fotografia herbata historia historia herbaty internet japonia Kapitalizm kobieta kobiety krytyka Książka książka o fotografii kultura lem literatura literatura japońska media media społecznościowe moda męskość mężczyźni nauka o fotografii Polska pornografia praca przemyślenia psychologia recenzja religia Science Fiction socjologia społeczeństwo Stanisław Lem susan sontag sztuka USA
©2025 Herbata i Obiektyw | WordPress Theme by SuperbThemes
%d