Czarny Piątek. Dzień który symbolicznie otwiera sezon bożonarodzeniowy w USA. Następuje w pierwszy piątek po Święcie Dziękczynienia i zakorzenił się w kulturze Stanów Zjednoczonych. Wiadomo, że każdy chce zarobić. Pomiędzy szóstym a dwudziestym czwartym grudnia mamy tylko osiemnaście dni na zakupy. Udana próba wprowadzenia Czarnego Piątku oznacza jakieś dwanaście dodatkowych dni. Można wykorzystywać Boże Narodzenie coraz wcześniej. Ok. W marketingu tak trzeba, spoko. Jednak to już lekkie przegięcie…
Czarny Piątek
znany w USA jako początek sezonu zakupów na Boże Narodzenie. Symbolicznie kończy – na płaszczyźnie komercyjnej, handlowej – okres jesienny, związany ze Świętem Dziękczynienia i rozpoczyna okres zimy, Świąt i Sylwestra. W Polsce jedno centrum handlowe zrobiło czarny piątek w sobotę. W sobotę! Reszta, twardo w pierwszy piątek po święcie dziękczynienia. Tyle, że u nas nie ma takiego święta… U nas okres jesienny kończą Andrzejki. Oznaczają one również zbliżający się adwent (w myśl różnych teorii, podaję tę). Wróćmy jednak do tego nieszczęsnego piątku, który bije po oczach z tablic reklamowych…
Co to do cholery jest? Nic. W USA czarny piątek następuje po Święcie Dziękczynienia. U nas miałoby to sens w okolicach 6 grudnia i można by to nazwać inaczej. Poza tym słyszałem legendę, że Czarny Piątek, to nazwa ukuta po tym jak kilku sklepowiczów zostało stratowanych. Inne wersje są bardziej optymistyczne – np. dobry utarg zapisywany czarnym tuszem. Choć nazwa jakaś taka…patrz Czarny Czwartek w USA. Próba wprowadzenia – i tutaj chyba pochleją się na umór socjologowie do spóły z filozofami kultury – święta zakupów ma mały sens. W mitycznym i kulturotwórczym USA jest to już tradycja. Bitwy o pantofle są tak samo zakorzenione jak u nas obdarowywanie się w dniu Świętego Mikołaja.
Rozumiem, że sklepy szukają kolejnych okazji sprzedaży, nie mam im tego za złe, po to są. Sieci często chyba nie mają oddziałów regionalnych związanych z PR
i marketingiem, które mogłyby przygotować oddzielne strategie dla danego kraju. Bo jeśli mają, to może warto zatrudnić kogoś znającego się na lokalnej specyfice a nie odwalać manianę. Idąc dalej mamy aspekt ekonomiczny. Jeśli sieć jest międzynarodowa to chce minimalizować koszty i nie będzie dbać o specyfikę danego rynku robiąc inne promocje z innych okazji w różnych krajach. Jednak już polska sieć powinna się wstydzić.
Nie rozumiem nazwy „czarny piątek”. Rozumiem czym jest w USA. Dzieli mnie od nich ocean i pół Europy ale mogę zrozumieć jak to działa. Nie potrafię załapać czemu w Polsce nazwano to tak samo. Czarny piątek nie razi mnie wprawdzie jeszcze tak bardzo, jak impreza studencka, z czasów gdy zaczynałem studiowanie – Noc Kryształowa. Co ciekawe, kolega powiedział, że fajna, taka szykowna.
Nie ważne.
Ważne jest to, że taką noc zakupów można by wprowadzić innego dnia. Pod inną nazwą. Zakupy rzecz bardzo ważna – i przy następnej okazji, opowiem Wam co myślę o konsumpcjonizmie w kontekście Bożego Narodzenia, ale zostańmy przy piątku. Potrafię uzasadnić Halloween. Natomiast z czarnym piątkiem mam szczególny problem i to z dwóch powodów. To jest jakiś tam amerykański zakupowy zwyczaj. Niech sobie mają, przecież zakupy to nic złego. Po drugie, to nie ma u nas żadnego zakotwiczenia. To nie wywołuje emocji. Tak bardzo się nie postarać? Dlatego tutaj jestem przeciwny takiemu kalkowaniu ichniejszych zwyczajów. Dojrzewa we mnie pewna obawa, że gotowi są zasypać nam sklepy indykami i spróbować wprowadzić Święto Dziękczynienia niż wymyślić lepszą okazję. W końcu jak Centrala powie, że Polak ma obchodzić dziękczynienie, to ma obchodzić!
Ale! Mnóstwo sklepów które pozornie lansują się na zagraniczne marki, to polskie przedsiębiorstwa. Przecież to już marketingowa porażka, aby kopiować zwyczaj rodem z USA będąc polską firmą. Dlaczego? Po co? Mamy naprawdę bardzo dużo okazji żeby pofolgować zakupowemu szaleństwu, ale nie. Cóż. Marketing na najwyższym poziomie. Rozumiem jeszcze firmy, które faktycznie pochodzą z Zachodu. Wówczas Centrala każe, oddział musi. W porządku. Przecież nie będziemy w dobie mcdonaldyzacji zastanawiali się nad tradycjami tak mało istotnego kraju jakim Polska.
Ok, być może to fragment strategi udawania gości z zagranicy. Robimy Black Friday, jesteśmy zachodnią firmą, może się nie połapią. To zakrawa na ignorancję a coraz więcej osób wie że popularne sieciówki angielską mają tylko nazwę. Andrzejkowa Noc Zakupów? Mikołajkowa Noc Zakupów? Czemu nie, brzmi całkiem dobrze, co więcej daje aż dwie dobre okazje, zwłaszcza ta druga, gdy zwyczajowo obdarowujemy się prezentami.
Przekręt
Owe wielkie promocje to i tak ściema w 99% przypadków. Ceny na tydzień przed jadą 100 zł do góry, żeby w BF spaść o te 100 zł. Czyli kupujemy produkt w regularnej cenie. Gorzej jeśli ceny rosną o 100 zł, żeby następnie stanieć o 50 albo nawet 5. Z resztą ze świecą szukać tych produktów przecenionych o połowę.
A, że do 50%? Tyle tylko, że o połowę przeceniono wszystko to, czego już nie ma bo skończyło się wraz z poprzednią kolekcją, zatem maksymalnie walcząc o miejsce na parkingu, następnie tratując kogo popadnie kupujemy te same tandetne jeansy 50 zł drożej, niż tydzień wcześniej. Zwróćcie uwagę idąc na zakupy, że niektóre marki chwalą się, że ich jeansy w ogóle zwierają bawełnę. Tak mili państwo, najczęściej jeans – czyli formalne odpowiednio przetworzona, splatana bawełna, jest obecnie nazwą modelu, typu spodni i gdy ostatnio założyłem na tyłek najzwyklejsze legginsy, których nazwa na półce mówiła zupełnie coś innego, poczułem, że ktoś ze mnie robi kretyna. Dopiero po chwili zauważyłem dumną tabliczkę z napisem, że zawierają trochę bawełny.
Jeansy męskie! Zawierają prawdziwą bawełnę!
I za to 250 albo i 300 zł. 350 bo Black Friday.