Facebook

Bardzo zły Facebook

Facebookowi obrywa się za różne rzeczy. Szpiegowanie użytkowników, kreowanie rzeczywistości, przenoszenie życia realnego co cyberprzestrzeni, uzależnianie swoich klientów. O ile trzy pierwsze zarzuty są raczej niepoważne tak ostatni możemy potraktować całkiem serio i powiedzieć o nim kilka złych słów.

Naiwni Ci, którzy wierzą że tylko zły Facebook kolekcjonuje nasze dane. Facebook miał dostęp do smsów i całej reszty inwentarza? Google ma taki sam a nawet lepszy! Do tego dorzućmy Microsoft, Apple i każdego operatora sieci komórkowej. I zakupy Facebooka. Bojkoty konsumenckie, z reguły odbywają się w mediach. Pamiętam, że pierwszym Wielkim Winnym był MS oraz słynne ciasteczka, które oskarżane były o szpiegowanie użytkowników. Postulowano wówczas masowe przesiadki na alternatywne systemy. Szkoda tylko, że te same strzeliły sobie w stopę, chcąc przez lata uchodzić za undergroundowe. W każdym razie bojkot konsumencki nie wypalił. Mac i Windows niepodzielnie królują na komputerach osobistych.

Widows pełni rolę szpiega, który tylko przypadkiem jest system operacyjnym

Dzwonię z andka

Jeśli twój system operacyjny pochodzi od google, zapewne masz też konto pocztowe znane jako gmail. I wierzysz, że google nie posiada informacji o twoich kontaktach w telefonie? Smsach, mailach, fotografiach, które tak pazernie próbuje archiwizować w swojej chmurze? Do tego chyba 80% internautów korzysta z tejże wyszukiwarki. Serio wierzycie, że są lepsi? Widows pełni rolę szpiega, który tylko przypadkiem jest system operacyjnym a Apple nie podejrzewałbym o bardziej honorowe zachowania. Instagram, WhatsApp, to zakupy, których FB dokonał swego czasu. Dzięki nim jego władza sięga jeszcze dalej. Nikt nie krzyczy, żeby odchodzić od Instagrama albo WhatsApp, które na 100% mają nie lepszą kolekcję danych na nasz temat. Zatem dlaczego pojawiła się taka nagonka na FB? Cóż, bo ludzie potrzebują sensacji.

Nie ma darmowych obiadów

Słynna sentencja spopularyzowana jakoby przez Roberta A. Heinleina. Nie ma czegoś takiego jak darmowy obiad. Za bezpłatny dostęp do czegoś musi być jakaś opłata. Przeważnie płacimy danymi, które są potem wykorzystywane do sprzedawani nam różnych rzeczy adekwatnie do naszych preferencji. Natomiast bojkoty konsumenckie są przeważnie działaniem pokazowym, chwilowym rzadko kończą się czym więcej niż wznoszeniem piąch w słusznym gniewie. Znajomych mi jakoś nie ubyło. Tak po prawdzie całą aferą przejmują się tylko firmy i portale zajmujące się Public Relations i marketingiem. Tak zwany przeciętny użytkownik raczej doskonale zadaje sobie z tego sprawę. Wszyscy zaś, którzy twierdzą, że facebooczkiem gardzą i raczej nie korzystają mają telefon z Androidem od Google albo Apple. Korzystają z systemu Windows albo Mac, są podłączeni do sieci przy pomocy jednego z popularnych dostawców usług. Ok, jest 1% siedzący na systemach znanych pod potoczną nazwą Linux. W tym pewnie jest jakaś 10 osobowa grupa paranoików, którzy korzystają siedząc ukryci w cebulkach i nawet w telefonach mają systemy rodem z Dark Netu…

Prawdziwy exodus jest możliwy jeśli pojawi się gracz, który ściągnie do siebie całą młodzież, której tropem będą mogli iść inni użytkownicy. G+ nigdy nie udało się dokonać podobnego wyczynu. Instagram szybko został kupiony przez FB, ale też powstał w oparciu o inne założenia. FB stanowi obecnie coś na kształt hmmm kanałów RSS, nie wiem czy jeszcze pamiętacie to narzędzie. W jednym miejscu mam newsy od każdego kto mnie interesuje. 90% mojej aktywności na FB ma związek z moją pracą. Ten portal to taki skostniały twór, który wpisał się w krajobraz Internetu do tego stopnia, że mało kto się nim już bardziej przejmuje. Ot jest, bo jest. Trochę żywszy jest Instagram, który ciągle zalewany jest milionami powiedzmy eufemistycznie, autoportretów. Tym bardziej, że interakcje tam są znacznie prostsze niż na FB. W sumie dwa kliknięcia – serduszko a potem 👍🤜💪💪💪💪 i mamy pełną wypowiedź. Jeśli ktoś jest bardzo uparty dopatrzy się pełnego zdania.

Kreowanie rzeczywistości

Facebook nie produkuje treści. Żongluje nimi, owszem. Twórco mnie zależy na tym, żebyśmy sporadycznie korzystali z tego portalu. Spędzamy na nim masę czasu a im więcej spędzimy tym większe będą potencjalne dochody zarządu. System działa prostu, im więcej klikamy tym większa szansa że coś się nam opchnie a tym samym ktoś zapłaci. Czasem płaci się za dotarcie do czytelników, jak robię to chociażby Ja. Zatem im bardziej będziecie uzależnieni od fb tym większa szansa, że moja reklama do Was dotrze, że klikniecie, że zostaniecie ze mną.

Czy Facebook kreuje rzeczywistość? Ciężko powiedzieć co znaczy kreuje. Zwodniczo korzysta z dostarczonych mu danych. Faktem jest, że podsuwa nam rzeczy które sprawiają nam radość czasem wsuwając między kartki coś co podniesie nam ciśnienie. Wówczas wdajemy się w kretyńskie boje, które jeszcze na chwilę zatrzymają nas przed ekranem. Facebook w swoich założeniach jest genialną platformą. Poziom głupoty treści jest wprost proporcjonalny do poziomu głupoty użytkowników. Zamknąwszy się przypadek w jakiejś bańce informacyjnej, o których kiedyś sobie więcej powiemy, można wpaść w przekonanie, że świat jest wspaniały przez co dołujący bo zawsze będzie nam czegoś brakowało albo przerażający i wszędzie gwałt, mord i bezeceństwo. Facebook jako korporacja nie odpowiada za tworzenie informacji. Może natomiast je wykorzystywać do prezentowania opłaconej wersji świata, co dowodzi tylko tego, że wolny rynek nie jest etyczny sam z siebie, trzeba go regulować albo pragnienie zysku i władzy zawsze weźmie górę.

Błękity nałóg

Ludzie mają tendencję do uzależnień. Po prostu. Podejrzewa się, że część populacji ma taką skłonność uwarunkowaną genetycznie ale wyjaśnienie ewolucyjne iż świat zmienia się szybciej niż nasz gatunek się przystosowuje też jest dobre. Część badaczy rozróżnia uzależnienie od mediów społecznościowych od uzależnienia od Internetu w ogóle, dla innych jest to po prostu ewoluującej uzależnienie od Sieci. W przypadku uzależnienia od pewnych form komunikacji występuje taki syndrom jak FOMO –  fear of missing out, czyli syndrom strachu przed przegapieniem czegoś, utratą okazji do interakcji. Czasem łączy się go z innym zjawiskiem jakim jest poczucie bycia gorszym, gdyż nie prowadzi się tak interesującego życia jak inni użytkownicy. Tutaj jednak media społecznościowe odgrywają relatywnie małą rolę. Poczucie prowadzenia gorszej jakości życia od znajomych to stara bajka. Wszyscy się przechwalamy. niektórzy po prostu pokładają w tych przechwałkach zbyt wielką wiarę przez co ich samopoczucie jest zaniżone.

Badania na ten temat są różne. Wykazywane są typy osobowości, które chętniej się uzależniają, jakie jest tło społeczne takich osób, czy są to kobiety czy mężczyźni. Przeważnie skłonni do uzależnień są ludzi już mający niską samoocenę, odczuwający niepokój, zwłaszcza kobiety, które w naszej kulturze są poddane w naszej kulturze znacznie większej presji niż mężczyźni. Zatem wydawać by się mogło, że z mediów społecznościowych płynie samo zło. Choć socjologia i psychologia istnieją już od pewnego czasu to wiele zjawisk społecznych istniało już w trakcie ich powstania. Media społecznościowe są zaś jednym z niewielu wyrazistych punktów powstałych później. Nie możemy zatem jednoznacznie porównać powiedzmy poziomu szczęśliwości, satysfakcji z życia przed i po ich powstaniu, tym bardziej że wiele osób na przestrzeni lat istnienia psychologii i socjologii było zwyczajnie wykluczonych z obszaru ich zainteresowań.

Pozytywną stroną mediów społecznościowych jest ułatwienie dotarcia z ciekawymi treściami do potencjalnych odbiorców. Przecież nie każda strona na FB to bzdury, idiotyzmy i kretynizm w jednym. Istnieje przecież cała masa stron poświęconych nauce i kulturze, które choć często podobne razem tworzą olbrzymie społeczności. Nie do wszystkich to trafia ale zawsze jest to COŚ i to nie byle jakie. Kolejna kwestią jest

Cyberprzestrzeń

Tutaj wchodzimy już w obszary skrajnego bełkotu. Życie na krawędzi, na granicy świata realnego i wirtualnego? Cyberprzestrzeń? Najczęściej przez wirtualny rozumie się nierzeczywisty albo symulowany. Symulacja albo nierzeczywistość niosą ze sobą pewne kwestie. Co znaczy rzeczywisty? Jeśli za rzeczywistość przyjmiemy zbiór rzeczy mogących zaistnieć, to tak samo Batman jak Saul Kripke są rzeczywiści. Batman przecież istnieje, jako postać z komiksów. Zatem jest rzeczywisty. Kwestią osobą jest fikcyjność lub prawdziwość. Batman jako postać fantastyczna ma jednak wpływ na kulturę lub też twórca Batmana poprzez komiksy o nim ma wpływ na kulturę.

Jakiego też rodzaju Internet ma być przestrzenią? Symulacją? Internet jest medium, czyli nośnikiem informacji, które to informacja mogą mieć konkretny wpływ na życie jednostek lub grup. Zatem interakcje międzyjednostkowe podjęte przy pomocy sieci Internet nie są symulacją. Symulacje najczęściej stosowane są jako forma bezpiecznego środowiska, gdzie nie ponosi się konsekwencji swoich działań. Czym też jest rzeczywistość? Czym jest prawda? Moja rzeczywistość różni się od powiedzmy rzeczywistości CEO potężnej korporacji. Niemniej, w swym najbardziej przyziemnym rozumieniu Internet nie jest przestrzenią. Jeśli już to jest interprzestrzenią, co nie znaczy że jest symulacją. O ile kwestia uzależniania jest jak najbardziej istotną, tak niszczenie więzi społecznych z powodu Facebooka już nie. Myślę, że jeszcze wiele raz poruszymy tę kwestię, ale teraz spojrzyjmy na nią po krótce. Wirtualny świat ma zastępować ten realny. Wirtualny jest bowiem ciekawszy, bardziej kolorowy, doskonalszy. Do pewnego stopnia zgoda. Do pewnego. Moje włosy naturalnie układają się jakby piorun w czosnek strzelił. Natomiast każdego ranka przy pomocy grzebienia i pasty do układania włosów misternie dbam o swoją fryzurę. Skutek jest raczej mizerny, ale staram się jak mogę. Zatem fałszuje rzeczywistość? Symuluję coś? Nawet siłownia to nienaturalna forma rekreacji. Jakie normalnie zwierzę pracuje siłowo gdy nie musi? Mimo to robię to by wyglądać lepiej niż w stanie naturalnym, który jest bardziej prawdziwy? Wątpliwej jakości rozumowanie.

Moja koncepcja odnosi się do braku czasu. Co jest najcenniejsza rzeczą jaką ma człowiek? Czas. Wyeksploatowani w neoliberalnym piekiełku nie bardzo mamy czas by korzystać z życia. Zastępujemy zatem interakcje niezapośredniczone zapośredniczonymi wpędzając się nawzajem w kompleksy. Gdy już bowiem wybierzemy się do Austrii na narty musimy pokazać jak cudownie było wpędzając naszych znajomych w kompleksy na temat ich życia. Z podświadomości wyziera bowiem akcydentalność tego typu przygód. Powstaje wrażenie, że nasi znajomi tylko i wyłącznie jeżdżą na nartach a my tkwimy w pracy, która więcej zabiera niż daje. Tyle tylko, że oni patrzą na nas tak samo. Popularność mediów społecznościowych w tej materii wynika zatem z możliwości życia cudzym życiem, otrzymania natychmiastowej gratyfikacji a koniec końców jest to substytut podobny do wódki. Lecz nie dlatego, że wódka jest zła sama w sobie czy media społecznościowe są złe same w sobie. Gdy mamy możliwość realizowania potrzeb społecznych w pełni a do tego potrzeba przede wszystkim czasu, to media społecznościowe nie będą większym zagrożeniem. Powiem więcej, mogą być doskonałą formą ich realizacji. Niestety mamy cienką granicę pomiędzy spotkaniem ze znjomymi przy piwie a piciem piwa pod pretekstem spotkania ze znajomymi. Obstawiam, że tak jak wódka jest substytutem lepszych rozrywek tak bezwiedne śledznie mediów społecznościowych jest w niektórych przypadkach substytutem interakcji międzyludzkich, na które nie starcza już sił i czasu. W sumie pieniądz też dobra rzecz, warto mieć kilka złotych w kieszeni żeby skoczyć do kina czy te narty sobie kupić.

Gdy popatrzmy na tę sprawę z innej strony, okaże się że popularność dręczy nastolatków od zawsze a FOMO nie jest syndromem nowy. Już w latach 80, na długo przed spopularyzowaniem się komputerów osobistych, socjologowie dostrzegli, że wśród nastolatków są osoby które niesamowicie zabiegają o popularność. Bycie popularnym, zabieganie o to zabiera im tak dużo czasu, że nie mają go już na naukę. By zaś być popularnym trzeba notorycznie uczestniczyć, chociażby w imprezach. Nieobecność na ważnej imprezie czy pominięcie przy innej okazji napędzały ów strach przez pominięciem. Badania wykazały, że dzieciaki popularne w szkole przeważnie nie osiągały takich wyników w dorosłym życiu jak ich cichsi koledzy. Przy czym wtedy było wtedy a teraz jest teraz i na popularności, umiejętności jej budowania można nieźle czasem zarobić. Choć czy różnica ilościowa jest diametralna?

Zawsze istniała pewna grupa osób szczęśliwych z faktu nieuczestniczenia, bowiem ich zainteresowania, potrzeby społeczne były zupełnie inne. Nie oznacza to zupełnej samotności, ale powiedzmy potrzebę spędzania większej ilości w gronie kilku bliskich znajomych, niż wśród zgrai nawalonych nieznajomych albo z nosem w książce. I takie osoby istnieją po dziś dzień. Prócz nich istniała też zawsze grupa osób odrzuconych. Czyli takich, które chciałby uczestniczyć w zabawach osób popularnych ale nie mieli ku temu środków czy też odrzucani byli z innych powodów takich jak wygląd zewnętrzny. Osoby te, często wspominają swoje lata szkolne jako pasmo utrapień, przykrości, zaniżonego poczucia własnej wartości. Identycznie sprawa ma się z osobami, które z różnych powodów nie mogą aktywnie uczestniczyć w życiu znajomych, którym powiodło się trochę lepiej albo którzy posiadają większy dar przechwalania się. Powstaje wówczas uczucie odrzucenia, nieuczestniczenia.

Wniosek jest zatem prosty. Media społecznościowe nie są jakimś Nowym Złem a jedynie projekcją tego co w społeczeństwie działo się od lat tylko mało kogo to obchodziło. Przecież świat jest jaki jest. Natomiast zainteresowanie mediami społecznościowymi padło na żyzny grunt zwłaszcza wśród tych, na których oczach one się rodziły. Nie jestem pewny czy dzisiejszych nastolatków wychowanych w ich obecności jakoś szczególnie obchodzi. Dla mojego dziadka poważną kwestią był rozwój indywidualnych środków transportu. Dla mnie samochody są wszechobecne i choć jako socjologa interesują mnie chociażby społecznie akceptowalne formy legitymizacji łamania przepisów drogowych albo postuluję rozwój taniego i szybkiego transportu kolejowego to daleki jestem od demonizowania samochodów jako takich.

Mało kto zwaraca uwagę, że dzięki mediom społecznościowym mamy okazję pozostać w kontakcie, tym bardziej że dziś mobilność ludzka jest coraz większa. Ci wyjechali do Londynu a ci do Gdańska. Ciężko pozostawać w ciągłym kontakcie z ludźmi, którzy wyjechali dość daleko, natomiast można z nimi wymienić kilka zdań. Okazuje się, że Facebook ma też pewną właściwość podtrzymującą zawarte znajomości. Badania wykazały, że na FB zachodzi masa interakcji jeden do jednego czyli po prostu rozmów na messengerze. Daje to możliwość podtrzymania znajomości pomimo dzielących ludzi odległości. Nie mamy też uczciwych badań nad jakością relacji tworzonych w sposób zapośredniczony. Czy nasza biologia oblikguje nas do kontaktów bezpośrednich? Nie jest to powiedziane. Forma kontaktu międzyludzkiego naprawdopodobniej może być dowolna, żeby była satysfakcjonująca.

Założenie, że żyjemy częściowo w świecie nierealnym jest absurdalne. Osoby, które je wspierają są przeważnie trochę bajdurzą. Ah, oto wy prostaczkowie przenosicie się do świata wirtualnego. My, intelektualiści – moraliści, znamy prawdę. Rozumiemy zagrożenia. Guzik prawda. Każde społeczne zjawisko ma swoje powody i skutki. Zdaję sobie sprawę z potrzeby pewnych regulacji i popieram je, ale zdecydowanie wolałbym rozwiązania prowadzące do przemiany życia użytkowników, którzy mogliby realizować swoje pasje, rozwijać się jako ludzie i nie szukać substytutu w mediach społecznościowych zamiast ograniczać im do nich dostęp.

Nie można zmusić ludzi do szczęścia. Trzeba dać im powód.

 

 

grafika w nagłówku: freepik.com