PRL jest epoką, która jest obecnie demonizowana do granic możliwości. Cóż, przywódcy rewolucyjni tak mają, że nie potrafią przestać. Zatem nawet wiele budynków, całkiem z resztą dobrych, traktowanych jest jako bękarty słusznie minionego ustroju. Zobaczmy zatem co autor ma do powiedzenia o powojennym, polskim modernizmie i wielu twarzach socrealizmu. Jako, że architekturę lubię, mając kilka – ekhem – złotych w kieszeni kupiłem sobie książkę zatytułowaną Źle urodzone. Wspomnianym autorem tejże jest Filip Springer, który ostatnimi czasy próbuje być autorytetem także w kwestii gustu narodowego i żyje trochę mitem Williego Zachodu. Dopóki jednak nie próbuje być Martą Stewart wnętrz i architektury, jest nawet bardzo dobry.
Odbiór
Podchodziłem do tej książki z duża dozą nieufności, myśląc coś w stylu:
Kolejny oszołom będzie bredził o tym całym PRL i truł dupę jako to źle było za komuny.
Przystanąłem zatem w Empiku, żeby w końcu przyjrzeć się tej książce i uznałem, że mogłem się pomylić. Jest o czymś innym.
Napisana jest w sposób dość dynamiczny, co może wydawać się określeniem nijak pasującym do architektury. Autor przygląda się dziejom budynków, architektom, ich poglądom. Opisuje zwolenników i przeciwników danych pomysłów. Co więcej nie odnosi się w jednoznaczny sposób do epoki i ludzi zostawiając czytelnikowi bardzo dużo miejsca na wyrobienie sobie własnego zdania. Efekt psują tylko fotografie, wykonane bardzo poprawnie, ale z manierą dokumentalisty. Są one szare, odrobinę pozbawione wyrazu, narzucają ton odbioru czytanego tekstu.
Z kadrów bije swoisty marazm. Ach, ta miniona epoka pełna szarzyzny, złych decyzji. Szara szarzyzna w szarudze 🙂 Naturalnie ktoś może powiedzieć, że tekst wraz z tytułem również ciążą w stronę oskarżenia słusznie minionego ustroju. Modernizm przerwany socrealizmem.
Co w środku?
Całość podzielona jest na rozdziały dotyczące poszczególnych budowli. Nie jest to suchy opis, rodem z podręcznika dla studentów pierwszego roku studiów licencjackich. Cały czas mamy wrażenie, że czytamy coś fabularnego. Los architekta i jego dzieła spleciony w pewną opowieść, która naprawdę w ciąga.Odnajdziemy historie wielu polskich osiedli i budynków ich twórców oraz pewien mały spór : modernizm vs. socrealizm. Całkiem przyjemnie czyta się jak powstawała Superjednostka czy Osiedle Tysiąclecia w Katowicach. Unité d’Habitation w realiach PRL. Źle urodzona można powiedzieć. Szkoda, że francuska wersja też przeciekała, była dziwna a nie jeden mieszkaniec narzekał 😉 Sam tekst budzi emocje, jednak jak już wspomniałem, bardziej jak opowieść niż jak typowy reportaż. Szkoda, że materiały wizualne kierunkują jego odbiór. Być może miały być bez wyrazu, nie podsuwać żadnej myśli przewodniej podobnie jak tekst. Słowu się udało a oraz ciąży w stronę stereotypu.
Pomówmy o fotografii
Dziś fotografia architektury to swoista fotografia produktowa – w taki sam sposób, tylko w innej skali fotografuje się i flakon perfum, i nowy budynek. Mnie to zupełnie nie pociąga. Interesuje mnie wrażenie, jakie wywołuje architektura na widzu i użytkowniku. W mojej fotografii niezwykle ważny jest kontekst – to on pozwala zrozumieć moje intencje i spojrzenie na daną przestrzeń. Zależy mi jednak na wyrobionym odbiorcy o dużej wrażliwości. Mam nadzieję, że taki widz poradzi sobie nawet bez kontekstu, że zdjęcia wywołają w nim emocje podobne do tych, które były moim udziałem, gdy fotografowałem daną scenę. Zdecydowanie mniej mi zależy na byciu zrozumiałym niż na współodczuwaniu – to emocje są tutaj najważniejsze. Fotografia jest dla mnie medium prywatnej, osobistej wypowiedzi, dlatego z moich zdjęć architektury nikt się nie dowie, jak wyglądają budynki, które skłoniły mnie do naciśnięcia spustu migawki.
Pan Springer ma sporo do powiedzenia o swojej fotografii i oczekiwaniach wobec widza. Szkoda tylko, że nie fotografia nie koreluje ze słowem autora. Dokumentalna, szara, przeczy bardzo często temu co znajduje się tekście. Szare, ponure zdjęcia nie pasują do często entuzjastycznych opisów. Więcej! Jest to popularna estetyka fotografowania ruin. Marne pojęcie ma Springer o fotografii architektury.
Na plus, należy zaliczyć spójność. Część fotografii to archiwa, więc zdecydowanie nie wykonał ich Springer. Mimo to, są tak dobrane, że tworzą spójną całość z tymi wykonanymi przez autora książki. Natomiast te ostatnie mają bardzo równy poziom. Nie ma zatem uczucia pstrokacizny. Jest to nie mała sztuka. Trzeba też przyznać, że książkę dobrze się czyta a same fotografie są ładnie wyeksponowane. Zajmują albo jedną stronę, albo rozkładówkę. Nie zdarza się by pod fotografią pojawiał się dalszy ciąg tekstu z poprzedniej strony, w postaci kilku porzuconych zdań. To bardzo ułatwia czytanie i sprawia, że całość jest przyjemna dla oka, równocześnie nie wywołując uczucia monotonii.
Mógłbym pokusić się o interpretację, że zdjęcia oddają wyobrażenie o epoce, któremu zaprzeczyć ma tekst. Wywołuje to poczucie dyskomfortu i zmusza czytelnika do większej uwagi. Równocześnie mogą one wyrażać zawód, że wiele naprawdę wartościowych budynków popada w ruinę, jest zaniedbanych i pogardzanych tylko dlatego, że są źle urodzone. Powstały w podłym PRL, który nie mógł spłodzić nic dobrego. Mimo to w PRL częściowo chociaż zrealizował swoją politykę mieszkaniową w przeciwieństwie do III RP, która wprawdzie obiecuje ale niewiele robi siedząc okrakiem na płocie. Podatki coraz wyższe a opieki państwa coraz mniej na rzecz wolnego rynku. Bardzo wolnego. W takim tempie głodu mieszkaniowego nie zaspokoi.
Skład
Na wielki plus należy zaliczyć skład książki. Dobrze złożony tekst, świetnie wyeksponowane zdjęcia. Nie zdarza się, żeby na spodzie strony, pod zdjęciem ukrywały się dwie linijki tekstu, rozpraszając uwagę czytelnika i powodując wizualny chaos. Być może zbyt wiele miejsca poświecono na marginesy z przypisami, ale po zastanoiwieniu uznałem, że spełnia to swojąrolę. Książkę czyta się płynnie, przechodząc od tekstu do zdjęć i wracając do tekstu.
Źle urodzone?
Ha. Źle czy dobrze? Projekty samego Le Corbusiera ponoć były pełne ubytków, wad, problemów i niedoróbek. Czasem problemem jest rząd i ograniczone zasoby a czasem inwestor. Każdy dzisiejszy projektant wie, że nie jeden klient ma do wtrącenia swoja trzy grosze, które czasem zamieniają udany projekt, w co najmniej dziwo. Nie ważne czy chodzi o architekturę w centrum Warszawy czy ulotkę pizzerii. Nie ma 100% pewności, że gdyby projekty – nie rzadko innowacyjne – wyszły spod ręki projektantów Zachodu byłyby bardziej dopracowane czy docenione. Z resztą gdyby nawet obiekty tak interesujące powstały w ciągu ostatnich 20 lat i tak zalałaby je fala krytyki z każdej strony.
Nie jest to typowa książka z dziedziny architektury, ale każdy interesujący się tą dziedziną powinien rzucić doń okiem.
Polecam.