Fotografia prasowa herbataiobiektyw, 6 lutego, 201928 marca, 2021 Umarła. Fotografia prasowa umarła. Jak zwykle fotograficzna brać znajduje bardzo proste wytłumaczenia dlaczego tak się stało. Winny jest widz. Nie docenia dobrej, ambitnej fotografii. Jest w tym trochę racji, jednak jak to zwykle bywa z tak prostymi wytłumaczeniami – prawda leży dalej i jest bardziej złożona. Dziś – historia upadku fotografii prasowej. Fotografia Prasowa Zanim zaczniemy zdefiniujmy sobie czym jest fotografia prasowa. Możemy ją postrzegać jako fotoreportaż czyli fotograficzną formę wypowiedzi o otaczającym świecie albo jako każdą fotografię tworzoną z myślą o prasie. Wraz z drugą definicją będzie to każda dziedzina fotografii. Moda, architektura, wszystko. W końcu fotograf jadący dla jakiegoś portalu zrobić kilka ujęć nowo powstałego budynku też jest w jakimś stopniu reporterem. Prasa. Pojęcie to swym znaczeniem objęło też Internet. Choć kolejnym aktualizacjom portalu brakuje kolejnego numeru, możemy zaliczyć go do prasy, choć sam termin jest trochę archaiczny. Zatem: prasa to zarówno druk jak i portale, chyba że mowa o jakimś okresie PI fotografia prasowa = fotografia reporterska Dzięki temu będzie łatwiej. Człowiek szlachetny wymaga od siebie, prostak od innych Kong Zhongni Nim jednak przejdziemy dalej, jeszcze jedna uwaga. Zauważcie, że wszyscy malkontenci, którzy powtarzają że nie ma już dobrej, ambitnej fotografii – nie mają ambicji. Przyjemnie się narzeka, że nikt nie tworzy tego co chcę oglądać, choć sam mam aparat. Ja będę pstrykał to co daje kasę i sławę a wy twórzcie ambitne, głodowe treści. Część może by i chciała, ale ma podejście naprawdę irytujące. Ja chcę na pół roku do rezerwatu nosorożców, niech mi ktoś da pieniążki. Ale już! Może jeszcze niech zaczną produkować dyliżanse i ma pretensje, że nikt nie chce się na nie przesiąść w epoce Airbusa A380. Złota Era Fotoreportażu W tym okresie tworzyli wszyscy ci fotoreporterzy, którzy przeszli do historii i stali się ikonami fotografii prasowej. Panowie z Magnum, ekipa Star. Capa, Marinovich, Miller. I cała masa innych nazwisk – ikon z różnych zakątków świata. II Woja Światowa była pierwszą naprawdę medialną. Dynamicznie też rozwijała się technologia druku oraz same aparaty, które umożliwiły udział fotografów w samych wydarzeniach. Wcześniej, często gęsto fotograf przybywał na pole bitwy post factum celem zobrazowania poniesionych strat. Apogeum nastąpiło w trakcie Wojny w Wietnamie, uważanej za jedną z wielu porażek USA. Media, a zwłaszcza fotoreporterzy utrwalili na zawsze, że Stany przegrały tę wojnę. Medialnie na pewno, militarnie chyba wręcz przeciwnie. Przy czym warto zaznaczyć, że telewizja od początku była do wojny nastawiona negatywnie i prezentowała dość surowe ujęcia prosto po starciach. Prasa zmieniała swoje nastawienie po 1968 roku, czyli Ofensywie Tet. W 1971 kolejnym przełomem było opublikowanie Papierów Pentagonu na temat Wietnamu w New York Times oraz szerzej w Washingont Post. Właśnie wtedy narodziło się wiele tytułów prasowych, które prawdziwie ukształtowały fotoreportaż. Time, Life, New York Time, Ladies` Home Journal . Przez dekady nadawały później rytm będąc jednymi z najbardziej opiniotwórczych. Ten kto miał dobrą informację przed pozostałymi wygrywał. Zatem potrzebni byli ludzie, którzy udadzą się po nią nawet do piekła. Można śmiało powiedzieć, że fotoreporter był trochę romantycznym bohaterem tamtej epoki 😉 Telewizja rozwijała się od dawna, ale to prasa, słowo drukowane nadal dyktowało warunki. Przed wybuchem II Wojny w Anglii działało 19, może 20 000 odbiorników. W USA ponoć kilkaset. Dopiero w połowie XX wieku w USA świeciło 8 milionów ekranów, by na przestrzeni kolejnych lat ich liczba wzrosła do około 20 milionów. Zdajcie sobie jednak sprawę, że nie było to 8K na urządzeniu wielkości lotniska? Co innego fotografia. Wydrukowana na niezłym papierze, w jakimś przyzwoitym formacie. Pozornie tytułów było multum, ale naprawdę ważnych – kilkanaście. One wyznaczały kierunek rozwoju. Konsument zaś jeśli chciał się czegoś dowiedzieć wielkiego wyboru nie miał. Zatem zatrudnianie dobrych dziennikarzy i fotografów było jak najbardziej opłacalne. Czasem dzięki dobremu reportażowi nakłady sięgały rekordowych ilości i schodziły na pniu. Gwiazd też nie było za dużo, np. muzyków. Fotorelacja z koncertu Rolling Stones mogła wyprzedać na pniu nakład magazynu. Obecnie trochę się to zmieniło. Aby jednak nadmiernie nie mitologizować, nie było też tak że każdy zapytany przechodzień jak z rękawa wymieniał znanych fotoreporterów. Cieszyli się sławą, ale w pewnych kręgach. Konsumenci jako tacy, też nie byli jakimiś znawcami fotografii sami z siebie. Zapewne było im łatwiej, bo na co dzień obcowali z niezłą fotografią za sprawą wydawnictw, redaktorów naczelnych, krytycznych fotoedytorów i fotografów. Były dobre bo wydawcom na tym zależało a przede wszystkim mogli sobie na to pozwolić. Dziś? Telefon wibruje nieprzyjemnie chcąc poinformować mnie – choć myślałem, że wyłączyłem wszystko – o aktywności kolegi, którego nigdy na oczy nie widziałem. Właściwie to nie jest mój kolega, ale skomentował śmiesznego pieska na profilu dziewczyny, z którą 5 lat temu zamieniłem jedno słowo w barze i zaprosiła mnie do znajomych. Rozwój mediów Wiem o każdym ze 100 wypadków na feralnym zakręcie, który zaprojektował jakiś idiota, bo tam nawet doświadczony kierowca może się rozwalić. Wiem też o urwanym znaku drogowym, niewyrzuconych śmieciach w bloku nr 8 na ulicy Nigdziebądź. Rozwój mediów ma swój udział w upadku fotografii prasowej. Ile można? Wojna, głód, źle, dobrze, celebryci, idioci, geniusze, uchodźcy, ekonomia, coś tam, nie słucham, nie czytam. Konsumenta zaczęła zalewać informacja. Zaczął odczuwać mdłości. Musi uronić łzę nad losem uchodźcy, przeanalizować nowe trendy w modzie, współczuć ofiarom zamieszek, omówić sytuację pól ryżowych, zająć się plastikiem w oceanach, nadchodzącym kryzysem i ciągle być szczęśliwym. Z każdej strony atakują konsumenta informacje, które musi biedak przetworzyć, przeanalizować. Gdy głównym źródłem wiedzy była prasa codzienna czytana przy śniadaniu, jeden tygodnik i jakiś popularny miesięcznik – spoko. Przeczytam przy porannej herbatce i do pracy. Tam co najwyżej ktoś włączy radio w trakcie południowej audycji. Wiem o każdym ze 100 wypadków na feralnym zakręcie, który zaprojektował jakiś idiota, bo tam nawet doświadczony kierowca może się rozwalić. Wiem też o urwanym znaku drogowym, niewyrzuconych śmieciach w bloku nr 8 na ulicy Nigdziebądź. Muszę w tym wszystkim wygospodarować dość mocy mózgowej by wszystko to ogarnąć. Tylko jak? Im szybciej przybywało podmiotów na rynku tym bardziej trzeba było zabiegać o szybkość i czytelnika. Myślicie, że gazety i czasopisma nie prowadziły badań? Konsument coraz mniej czasu i uwagi poświęca naszym merytorycznym, przygotowywanym przez pół roku fotoreportażom. W 2013 roku polski rynek fotografii prasowej był skurczony już połowę. Pozornie niedawno. Jednak jest to pokłosie dynamicznego rozwoju portali internetowych, który przypomina bańkę tzw. dotcomów w 1995, która eksplodowała w 2000 roku. Szkoda pieniędzy, sprzedaż spada. Obecnie portale .com maja coś wartościowego na sprzedaż. Użytkowników. Social media No właśnie. Facebook, rozwijał się w tym samym czasie co smartfony. Uzbrojony w smartfona konsument może stać się twórcą i dostarczyć materiał szybciej niż fotoreporter. Zaczęła się era dziennikarstwa obywatelskiego. Zamiast opłacać zawodowców, skorzystajmy z materiałów zwykłych ludzi! Raz, że nada to całości większej wiarygodności a dwa, tej amatorskiej naturalności, autentyczności, to jeszcze oszczędzimy masę kasy. Jakie to proste. Zmieniło się też postrzeganie fotografii. Zaczęła się era tagowania. O ile jeszcze niedawno czytelnik miał mały wybór tego co chce oglądać, tak teraz on dyktuje co będzie oglądane. W centrum uwagi zaś nie będzie już gwiazda estrady a on, widz, w tłumie. Ludzie zaczęli się szukać na zdjęciach by się otagować. Nie mogąc odnaleźć się na zdjęciach profesjonalistów, robili własne. Zainteresowanie profesjonalnymi zdjęciami z wydarzenia zaczęło spadać. Po co zatem utrzymywać fotografa skoro to i tak nikogo nie interesuje? Media przyspieszył. Reportażowi w miesięczniku można poświęcić miesiąc aż do następnego wydania. Reportaż na FB ma kilkanaście sekund, zanim stanie się zeszłorocznym śniegiem. Zaczął się wówczas proces, który doprowadził nas do epoki influencerów. Nie ważny jest muzyk, ważny jestem ja na czyimś koncercie. Ja widz, zaszczycam koncert tego albo innego. Siła ciężkości zaczęła przesuwać się w stronę wówczas jeszcze zwykłych ludzi, którzy dziś stali się medialnymi profesjonalistami, ale wówczas to był powiew świeżości. 40 lat temu idolem był rozczochrany wokalista, dziś muzyka stanowi tylko tło dla medialnej kreacji nowego idola. To również było gwoździem do trumny fotografii prasowej. Było nas mniej Bardzo popularny mit. Do redakcji spływały CV i portfolio wielu, bardzo wielu fotografów. Jeśli myślicie, że na rynku było 8 fotografów i nikt nie aspirował do zajęcia ich miejsca to grubo się mylicie. Nie mieli Internetu by tam publikować swoje prace. Gdy Magnum urosło w siłę i obrosło w sławę walili tam młodzi adepci fotografii celem dostania się do grona mistrzów. W ciągu pierwszych siedmiu lat istnienia Magnum przyjęło dwóch nowych fotografów do swego grona. W końcu założycielom – właścicielom trzeba było zapewnić zlecenia. Finansowo było nieźle, ale Magnum nie wyżywiłoby 100 fotografów. Pomówmy też o kasie. John G. Morris, fotoedytor największych tytułów prasowych w swojej biografii mówi o 25 000 USD dla Capy za reportaż. Dziś byłoby to plus – minus 215 000 USD? Przynajmniej wg. znalezionych w Sieci kalkulatorów. Jednakże trzeba pamiętać, że mówimy o czołowych fotografach tamtej epoki i największych tytułach na rynku. Choć nurtuje mnie czy tłumacz nie uaktualnił kwot. 25 000 USD przekraczałoby roczne dochody fotoedytora. Kwestia do jednoznacznego ustalenia, choć z innych fragmentów wynika jasno, że żyć można z tego było nieźle, tylko Capa uwielbiał przegrywać wszystko co zarobił. Głównie na wyścigach. Zarobki z całą pewnością kształtowały się różnie. Na inne stawiki mógł liczyć Chim Seymour a na inne chłopaczek od nieopróżnionych koszów na śmieci z jakiegoś zadupia w Montanie. Zwróćcie też uwagę, że cały czas mówimy o USA. Jeśli tak olbrzymi rynek ma dziś problemy w kwestii fotografii prasowej to co ma powiedzieć Polska? Na relatywnie niewielkim rynku o uwagę czytelnika – konsumenta walczy zbyt wiele tytułów. Zabójczy analog Spotkałem się też taką teoria, że fotografia analogowa przestała nadążać. Co z tego, że artyści świetni jak za dużo babrania się z negatywami aby trafić do sieci? Fotograficy przestali nadążać za zmianami. W 2005 wprawdzie zaczęli przesiadać się na cyfrę ale było za późno. Długo jeszcze technologia nie mogła dogonić zrodzonych w 2007 smartfonów. Dzięki coraz lepszej ofercie dostępu do Internetu przeciętny pstrykacz wyprzedzał fotoreporterów o kilka długości – pomiędzy wydarzeniem a pokojem prasowym albo redakcją. Zmiana społeczna, ekonomiczna Musimy też pamiętać, że społeczeństwo zwróciło się w stronę wydarzeń lokalnych. Z „obywateli świata” ponownie wracamy do małych lokalnych społeczności. Mało interesują nas jakieś tam zamieszki w Wenezueli czy innym egzotycznym kraju. Bardziej angażujemy się w to co dzieje się w naszej okolic niż gdzieś tam daleko za granicą. Tylko z własnego podwórka też mamy tyle danych, że nie nadążamy z przetwarzaniem. Do tego dochodzą wszystkie fake newsy napisane tylko po to by zdobyć nasz komentarz i przyprawić o wrzody żołądka. Niestety największa zaleta Internetu jest tez jego największą wadą. Nawet pewien słynny magazyn liczący sobie 131 lat w tym 120 dość chlubnej ma ostatnio tendencję do publikowania clickbaitowego szajsu licząc na to, że pobiją się trolle wszelkiej maści. Jednak nie wynika to z jakowegoś ogłupienia społeczeństwa poprzez dodawany do wody przez Iluminatów chlor czy uruchomieniem ukrytej anteny nadawczej Duga – 2. Wydawcy szybko zwęszyli, że pisząc powierzchowne, łatwe w odbiorze i lekko kontrowersyjne treści łatwo dotrą do odbiorcy, który woli wszczynać burdy tym samym generując ruch dzięki czemu łatwiej sprzedać przestrzeń reklamową. Tylu zaangażowanych fanów… Szkoda tylko, że ze snajperską precyzją wycelowano w te grupy, których jawnym celem jest bluzgać, nienawidzić i ogólnie drzeć japy. Na upadek fotografii prasowej złożyło się kilka czynników: wzrost ilości publikacji większa segmentacja rynku spadek zainteresowania czytelników zmiana grup docelowych celem utrzymania rentowności coraz większa ilość informacji docierająca do konsumenta Doszło więc do sytuacji by w ogóle utrzymać się na rynku pozycje postrzegane jako cel ostateczny dla publicystów i fotografów, stały się pośmiewiskiem. Nie można mieć pretensji, że kombinują żeby kasa się zgadzała, bo ciężko tworzyć za darmo nawet najniżej jakości treści. Rozwój mediów równocześnie stał się ich największym problemem. Dobra fotografia mogła żyć miesiąc. Dziś będzie żyła tak długo jak media interesują się trwaniem konkursu. Zważcie, że najważniejsze konkursy nadal związane są z reportażem. Tyle tylko, że zdjęć nikt nie omawia dłużej niż te kilka chwil. Zaraz trzeba zająć się czymś nowym, szybciej, szybciej! Gdy patrzę na co niektóre „gazetki” nie pamiętam już do czego wzdychałem gdy pierwszy raz chwyciłem za aparat. Nawet Wielki Vogue nie jest już niczym nadzwyczajnym, bo równie dobre foty można znaleźć na Instagramie. Zwyczajnie nam się „opatrzyły”. Na obronę Trzeba przyznać, że miała prasa w swojej upadłej formie kilka zalet. Otóż, czytelnik nie miał wielkiego wyboru i choć na rynku były naturalnie wszelkiej maści tabloidy to otoczenie wymuszało sięganie po pewne tytuły. Pewne kwestie społeczne, kulturowe, polityczne były poruszane przez nieliczne ale poczytne i opiniotwórcze tytuły. Zatem pod wodzą dobrego naczelnego, redakcja mogła dyktatorsko narzucać poziom pewnych treści które dziś mogą nie znaleźć źródeł finansowania. Nawet najbardziej „ambitne” osoby na yt czy wśród blogerów muszą tworzyć trochę pod publikę, zwłaszcza jeśli chcą zdobyć od nich trochę grosza. Ciężko będzie zebrać kasę na reportaże inspirowane twórczością Sebastiao Salgado. Brak dużego wyboru wymuszał na części czytelników korzystanie z takich a nie innych treści. Z resztą gdy w biurze wszyscy czytali Life ciężko było być jedyną osobą, która nie ogarniała o czym mowa. Infographic vector created by zarubin-leonid – www.freepik.com Share this:Click to share on Facebook (Opens in new window)Click to share on Twitter (Opens in new window)Click to share on Tumblr (Opens in new window)Click to share on Reddit (Opens in new window)Like this:Like Loading... Podobne O fotografii Przemyślenia Socjologia fotografiakulturao fotografiisocjologia