Nie wiem czy wiecie, ale tak zwany influence marketing nie jest zjawiskiem nowym. Wszystkim się wydaje, że to fenomen epoki instagrama – dalej nie wiem jak to się odmienia – facebooka i innych takich. Tyle tylko, że nie do końca. Influencerzy nie są zjawiskiem nowym, tylko naturalną etapem rozwoju, zjawisk dotychczas istniejących i omawianych.
Lewandowski, McNally i inni
Zwróćcie uwagę, że firmy od dawna zatrudniają znane osoby. Gdy byłem nastolatkiem moim kolegom można było sprzedać każdy szajs byle w reklamie pojawił się znany piłkarz. Sportowcem można było nawet sprzedawać słodzone napoje typu cola. W końcu każdy sportowiec zapija się nimi na potęgę. Były też reklamy wszelkiej maści gadżetów, które ze sportem nie miały nic wspólnego, ale trzeba je opchnąć dwóm grupom, mniej zainteresowanym, czyli chociażby „niedzielnym pstrykaczom” i fanatycznym fanom danej osoby. Takim przykładem z ostatnich lat, będzie reklama jakiegoś tam modelu Huawei i jego fotograficznych możliwości z udziałem Lewandowskiego. Oczywiście taka reklama może sprzedać aparat komuś, kto potrzebuje fajnego smartfona z potencjalnie fajnym aparatem ale nie jest zainteresowany fotografią. Tyle. Bardziej też chodzi o prosty mechanizm „on to ma, jest znany, to ja chcę też”. Gdy zaś przyjdzie potrzeba zareklamowania najnowszej lustrzaneczki ze stajni znanego producenta, no tu Lewandowski nie wystarczy. Potrzebny jest ktoś, kto robi fajne zdjęcia. I tak firma Nikon zatrudniła jako swojego ambasadora niejakiego McNallego.
Fotograf ów był i jest podziwiany przez młodszych i uczących się fotografów, bo co robi? Dobre zdjęcia robi. Trochę wtórne, ok, ale dobre. Facet jest naprawdę dobry. Lewandowski nie przekona chyba nikogo do zakupu Nikona D5 za 31 000 zł. Co innego McNally. Co mu dasz do ręki, udowodni że jest to warte zakupu. Zatem gdybym miał dużo pieniędzy i potrzebował nowego sprzętu, popatrzyłbym na wyposażenie faceta nazwiskiem McNally. Jakich używa blend? Jakich lamp? Jakich obiektywów? Jakich korpusów? Nie jest to oczywiście ślepe kupowanie choć i tak się zdarza, ale musząc wybrać Canon-Nikon-Sony, muszę znaleźć jakiś dowód słuszności. Potwierdzenie mojej decyzji.
- McNally ma Nikona.
- McNally robi dobre zdjęca
- Kupię Nikona = uzyskam takie same potencjalne możliwości
Oczywiście ostatni podpunkt może brzmieć: Kupię Nikona = Będę robił takie same zdjęcia, zależy od stanu wiedzy i świadomości fotografującego, co oczywiście równo zwisa producentowi bylebyś to kupił. Zwróćcie też proszę uwagę, że wszyscy fotograficy wybierani na ambasadorów marek rzadko kiedy są Artystami. Jasne, robią fenomenalne zdjęcia, ale nie przekraczają pewnego poziomu. Muszą to być osoby poruszające się w ramach chwytliwej, zrozumiałej estetyki. Gdyby użyto kogoś pokroju Anny Fox czy Jeffa Clarka, to gwarantuję wam, że pies z kulawą nogą by tego nie kupił a „znafcy” zostawili by prosy komentarz, iż do takich zdjęć nie trzeba takiego sprzętu. Zobaczcie, że mamy dwa rozwiązania podyktowane z jednej strony różnymi potrzebami reklamowymi a z drugiej podejściem samym w sobie: Zatrudniamy kogoś znanego, choć to z czego jest znany nie ma totalnie żadnego związku z naszym produktem jak koszykarz promujący garnki, zawodnik MMA gładzie gipsowe, czyli mówiąc prościej idola albo zatrudniamy fachowca w swojej dziedzinie, jakiś autorytet, do reklamy produktu, którego używa na co dzień. I właściwie dział to po dziś dzień.
No i wyrosły platformy takie jak FB, Insta, YT, cała reszta, nie chce mi się wymieniać. Wraz z nimi pojawili się twórcy. Jedni kręcą śmieszne filmiki, inni bardzo merytoryczne filmy, jeszcze inni całkiem fachowe poradniki, w których pokazują swój proces twórczy. Są też ludzie, potrzebujący takich treści. Choćby do nauki fotografii. No to mamy mnóstwo kanałów gdzie możemy to znaleźć. Inni wprawdzie porad nie udzielają, ale kręcą przyjemne dla oka filmy, dobre się ich słucha, dobrze się to ogląda. Nie zawsze jest to merytoryczne i wnoszące coś do naszego życia, ale jakoś oglądamy Avengers i nie narzekamy, prawda? Rozrywka też jest potrzebna. Zatem ludzie ci są twórcami treści rozrywkowych.
Influencerzy – celebryci Internetu
Lewandowski znany był z tego że ponoć, serio, nie znam się, jest czy też był dobrym piłkarzem. McNally z tego, że robi dobre zdjęcia. Są też osoby takie, które są znane z tego że są znane, ale nit nie łączy ich z żadną konkretną czynnością. Nie piszą książek, nie mają nic mądrego do powiedzenia są takimi wydmuszkami, ale z jakieś przyczyny podziwiają je miliony osób. Są pożądani przez konsumentów zatem opłacalnym jest ich promowanie i finansowanie. I tak, są całe rzesze osób, które samomianują się „influencerami” czyli osobami mającymi wpływ na publiczność. Są i tacy, których jakoś tak kojarzysz z twarzy, ale nie wiesz czym się właściwie zajmuje poza uśmiechaniem do obiektywu. Ani to modelka, ano fotograf. Czasem to chwyta i właściwie nie wiesz czemu idziesz do kawiarni gdzie kawę piła ta dziwna panna czy ten dziwny koleś którzy właściwie nie znają się na kawie, ale tam byli to też pójdziesz. Chociaż? Kawa nie budzi we mnie żadnych emocji. Piję ją bo nigdzie nie podają dobrej herbaty. Zatem muszę jakoś zdecydować. To dobra opcja dla osób, które w pewien sposób nie mają zdania i temat nie jest aż tak istotny. Ot, ktoś musi je lekko szturchnąć w jakimś kierunku. Dlatego łażą po kawiarniach oferując zrobienia zdjęcia siebie w lokalu i publikację na swoim profilu. Czasem profil taki składa się z kupionych lajków czasem wyrasta naturalnie. W drugim przypadku, jest to nadal niezła oferta bo zdjęcie + popularność + przestrzeń reklamowa to zawsze lepsza oferta, niż
Proszę nam zrobić zdjęcia i je dać, w zamian może się Pan pochwalić, że nam je Pan dał. Koszty ponosi Pan, prawda?
Gdy wielki hotel albo salon samochodowy przychodzi do fotografa czy grafika z pytaniem czy nie popracuje za darmo, to nikt poza branżą stanie za nami murem a i to tylko w ramach specyficznych branżowych profili. Nikt nie ma odwagi sprzeciwić się Panom. Dziewczyna czy chłopak uzbrojony w telefon i darmowe konto na instagramie w odwrotnej sytuacji jest natomiast pośmiewiskiem znacznie szerszej grupy, bo wieść obiegnie łamy portali o większej różnorodności.
Profesjonaliści Internetu
Czyli wszyscy ci, którzy tworzą bardzo konkretne treści albo bardzo przyjemne wizualnie. Wiadomo zatem, że firmy podtykają im różne produkty abyśmy my, widzowie, kojarzyli je z nimi. Tutaj już tylko od klasy i wprawy twórcy zależy jak nachalna będzie reklama. Jedni potrafią zrobić to naprawdę fajnie przykład, Historia bez Cenzury i płyty indukcyjne. Gdybym kupował lepszy sprzęt do filmowania mógłbym pomóc sobie w podjęciu decyzji na dwa sposoby. Opiniami losowych ludzi z Internetu, którzy znają specyfikacją Sony lepiej niż sam producent, ale fotografują i filmują swoje pieski, kwiatuszki, robią fociałki z wakacji, tyle że drogim sprzętem albo poszperać czym filmują osoby których twórczość naprawdę mi się podoba. Wiadomo jak typa nie lubię, to będę go omijał, poszukam sobie takiego którego lubię i używa sprzętu który sobie wybrałem.
Oni przeważnie nie określają się mianem influencerów, raczej twórca, filmowiec, fotograf. Ci bardziej doświadczeni zdają sobie sprawę ze swojego wpływu na odbiorców. Dobra, czasem im odbija, przez co stają się internetowymi celebrytami, którzy totalnie odcinają się od tego na czym się wylansowali i zamieniają się w twarze kampanii każdego kto dobrze zapłaci, przez co jakość treści leci na łeb na szyję a zgromadzona społeczność zaczyna być traktowana jak worek bez dna, z którego można doić kasę jak długo popadnie. Można ich za to winić, ale podejrzewam że pokusa kasy ze sławy jest spora i wymaga to silnej woli. Łatwo się mówi, „ja bym się tak nie zachował”. Pewnie, że nie bo nam nikt tej kasy nie proponuje.
Różnice
Główna różnica pomiędzy tymi dwiema epokami jest taka, że takich fotografów jak Mcnally, Kelby czy im podobni ktoś musiał wypromować. Pracowali dajmy na to dla czasopism, które ich zdjęcia publikowały. Nie oznacza to, że nie włożyli w to ciężkiej, systematycznej pracy. Zostali niejako wylosowani. Obok nich mogło istnieć tysiące równie dobrych twórców. Co z tego, że ktoś był najlepszym nawet fotografem, ale nikt o nim nie usłyszał bo nie przebił się przez osobę redaktora naczelnego np. Vogue albo Harper`s Bazaar?
Celebryci rodzili się w poprzez na przykład wydmuszkowe kanały telewizyjne, które oglądało się w trakcie prasowania albo byle tylko telewizor był włączony i coś leciało w tle 😉
I nagle puf! Miejsce dla wszystkich. Nie potrzebny jest już Duży Tytuł, możesz dotrzeć bezpośrednio do konsumenta, który jest twoim rówieśnikiem. Dwa różne mechanizmy, odgórny i oddolny. Jeśli treść przypadła do gustu konsumenci sami wynoszą takiego twórcę na szczyt internetowej popularności. Poprzez różnorakie platformy mogą mu nawet finansowo pomóc. Dodatkowo, na rynku było kilka liczących się tytułów, które mogły dać fotografowi sławę. Obecnie walczy o nią na raz kilkaset osób, ale wcześniej tego nie widzieliście. Walka toczyła w zamkniętym gabinecie naczelnego. Dziś jesteście jej świadkami. To nie ilość aspirujących się zmieniała tylko widoczność. Dawniej po prostu musieli odejść.
Oprócz tego, w czasach wybierania do reklam czy na ambasadorów gwiazd marki, relacje między nami klientami a nimi, gwiazdami, były trochę beznamiętne. Ot, wiem, że to wielki fotograf, ale nic poza tym. Doskonale zdajesz sobie sobie sprawę, że to tylko zatrudniony słup reklamowy. Czasem ktoś na niezłego filmowca wyrasta na naszych oczach, fani dorastają wraz z nim. Tutaj to widzowie zachłysnęli się tym, że oto pojawiają się ludzie, którzy nie będą nas kantować, powiedzą prawdę, będą ze swoimi widzami uczciwi. Naturalnie branża reklamowa wchłania wszystko i w końcu wymusiła na nich „profesjonalizację”. To co początkowo było eksperymentem, modą, takim przecieraniem nowych szlaków, stało się biznesem. Dziś dużo osób zakłada dzióbko – konto na insta celem zrobienia sławy. Jest to bardzie obliczone. Chcę sławy, chcę kasy. Szybko, łatwo, przyjemnie. Ale czy do foto biznesu ludzie nie ciągnęli bo wydało im się, ze będą robili zdjęcia za bajońskie sumy a świat sam się na nich rzuci? Bez promocji, doświadczenia, zaufania?
Rzeczywistość
Najczęstszy zarzut pod względem medialnych kreacji. Bardzo boli to wielu Internautów. Cóż, początkowy etap już minął i jak można zauważyć nastąpiła pewna profesjonalizacja a wraz z nią kreacja. Tyle tylko, że ten temat już sobie dokładniej omówiliśmy przy innej okazji, zatem nie będę powielał zawartych tam przemyśleń a po prostu zaproszę was do lektury poprzedniego wpisu. Klik!
Prasa
Nie możemy tego tematu zostawić! I nie zostawimy. Szanowni Czytelnicy. Kiedyś „influencerem” był podmiot zbiorowy w postaci redakcji 😉 Słyszeliście kiedyś słowo „opiniotwórczy”? Na pewno. Magazyn, czasopismo opiniotwórcze. I co się stało? Ano pozycja tychże zaczęła być wykorzystywana do reklamy. Najpierw banalnej, jawnej. Później pojawiły się teksty sponsorowane. Te były już podchwytliwe. Zobaczcie co się stało z Vogue. Jeden wielki reklamowy bełkot. Nat Geo? Szmatławiec. Właściwie ten drugi w pewnym momencie zamienił się w tablicę reklamową sprzętu turystycznego. FOTO nie chciało iść tą drogą i upadło. Magazyny fotograficzne które przetrwały już nawet nie udają, że mają was za debili.
Typowy wywiad z Wielkim fotografem:
- Dlaczego kochasz sprzęt X?
- Bo sprzęt X ma – cytuje specyfikację techniczną – co wzmaga moją kreatywność
Oni już nawet nie chcą się maskować! Otwarcie pokazują, że mają nas za debili. Czym właściwie różni się np. bloger foto od czasopisma foto? Niczym! W końcu każdy się sprzeda. Mówiąc metaforycznie. W końcu czasopisma wydaje się dla zysku ale można zachować pewien balans. Zatem gdy jakieś czasopismo serwuje Wam tekst „Influencerzy zdychają! Tak, tak tak!” to co robi? Wywiera na Was wpływ 😉 Wierzycie im, bo musicie. Traktujecie jak autorytet ale ilu z Was weryfikuje pop kulturowe treści serwowane w tych tytułach? No właśnie. Tu nie toczy się walka o chęć dostarczenia Wam najlepszych treści tylko o uwagę. Waszą uwagę, bo jest ona cenna. Tu chodzi o wasze dusze zamknięte w portfelach. Grafomańsko, ale jak to brzmi pisane po północy! W gruncie rzeczy prasa np. podróżnicza również lansowała nierealny styl życia. Że bredzę? Zaczekajcie chwilę. Ilu z Was może pozwolić sobie na wypady a`la Nat Geo z czasów świetności? Ha? Weźmy magazyny lifestylowe. Nikt tam nie opisywał starych 20 letnich, kombików. Porsche, Ferrari, wypasione Mercedesy, Audi i inne takie. Każdy czytelnik pisemka za 9,99 może sobie kupić jeden? Albo żyć wg. wytycznych profesjonalnego kulturysty który oferował 6pak w 48 godzin przed wylotem do Egiptu? No właśnie.
Co mnie rozbraja?
Gdy ludzie w „metryczce” na FB mają wpisane specjalista ds. marketingu albo Wyższa Szkoła Związana z Marketingiem i plują jadem po nieszczęsnych influencerach. Rozumiem, że najbardziej rozbudowana kampania reklamowa opierała się o wydrukowanie 200 ulotek ale bez przesady? Nie da się docierać do klientów tylko poprzez rozwieszanie banerów. W dobie krewnych AdBlocka, właściwie bardzo mało reklam jest wyświetlanych. Do tego mało kto w nie klika, trzeba szukać nowych rozwiązań. Influence marketing nie jest Świętym Graalem i nie rozwiąże wszystkich problemów, ale jest jakimś polem eksperymentu. Rozumiem jednak nienawiść w stronę wszystkich internetowych twórców, którą żywi część społeczeństwa. Ta sama część żywi nienawiść także do mnie za to że jestem fotografem. Z ich punktu widzenia chodzę i żebrzę o parę groszy w zamian za kilka naciśnięć guzika.
Tylko naciskasz guzik, aparat robi resztę. To nie jest prawdziwa praca.
Jesteś dyrektorem miejsca, zbudowanego cudzymi siłami i udostępniasz pokoje sprzątane cudzymi rękami. To nie jest prawdziwa praca.
Fotografów zaś boli to, że nie są potrzebni. Sami chętnie zasililiby portfele kasą od influencerów, ale ci ich nie potrzebują. O ile fotograf z „namaszczenia” jakiegoś znanego tytułu jeszcze ujdzie – choć i tak część powie że nepota i złodziej – to bardziej w oczy kole fakt, że ktoś mógł osiągnąć coś sam. A taki co to się wybija, nie chce jak inni od rana do nocy po dwanaście godzin tyrać za najniższą krajową, zaraz sobie znajdzie wrogów. Bo mu się chciało. A to najgorsza zbrodnia 🙂
fot. w nagłówku Woman photo created by rawpixel.com – www.freepik.com