Kapitalizm kontrowersji – Mała Syrenka herbataiobiektyw, 13 maja, 20231 września, 2023 Obsadzenie Halle Lynn Bailey w roli małej syrenki imieniem Ariel, wywołało jak zwykle kontrowersje, awantury i kłótnie. Medialne, bowiem żadnych innych najprawdopodobniej nie ma. Co ciekawe wątek Urszuli jest o niebo ciekawszy. Syrena Syreny, jako stworzenia mityczne mogą przybierać w głowach swych twórców dowolne kolory i kształty. W mitologii greckiej, ratują życie załogi Odyseusza. Wyglądają jak skrzyżowanie pięknych kobiet z ptakami. Często z resztą kobiety przyrównywano do ptaków. Wariacją na temat syren były harpie, z tym że niosły one śmierć i zniszczenie. Dla odmiany wyglądały jak szkaradne kobiety o ptasich ciałach. Nie do końca wiadomo kiedy kobiety o rybich ogonach ochrzczono mianem syren. Być może najbliższym słowem jest nerida. Jednak i tutaj pojawia się pewna niespójność, bowiem neridy miały być nimfami morskimi. W języku angielskim używa się słowa mermaid. W mitologiach nam najbliższych syreny nie występowały. W wielu mitologiach pojawiają się kobiety wabiące młodych mężczyzn w okolice wody. Wśród części Słowian popularny był mit o rusałkach, pięknych i nieprzyzwoicie młodych kobietach, które wabiły mężczyzn w pobliże jezior by następnie załaskotać lub zatańcować ich na śmierć. Względnie utopić, bo czemu by nie. Mity nie są kategoria jednorodną i różnią się między sobą w zależności od regionu. Słowianie nie byli wybitnymi żeglarzami więc może nie mieli opowieści o stworzeniach podobnych do współczesnych syren? Co innego Grecy, którzy przepłynęli cały znany i nieznany świat, handlując z najdalszymi krainami. Niemniej, istoty kobiet związanych z wodą pojawiają się w wielu kulturach, nawet w Japonii i zwą się ningyo人魚. Słowo to oznacza człowieka rybę, choć najczęściej chodzi o pół kobietę, pół rybę. Nie odgrywały chyba większej roli w japońskim folklorze, bowiem ci nie byli jakoś bardzo skorzy do żeglugi, w przeciwieństwie do Chińczyków, z których to podań mogą się japońskie syreny wywodzić. Znacznie bardziej niebezpieczne były wodniki kappa. Syreny powracają liczebniej po pierwszych kontaktach z Europejczykami. W tym kontekście ciekawa staje się syrenka w herbie warszawy. Gdzieniegdzie w stolicy, na starych drzwiach chociażby, spotkać można pół kobiety – pół ptaki. Wiele stron pisze o maszkarze, która była swobodnym wyobrażeniem na temat greckiej syrenki. Tymczasem właśnie ów ptasi „maszkaron”, podobny niektórym autorom stron internetowych do smoka jest najbliższy syrenom. Faktycznie, przedstawienia są czasem trochę smoczo-gadzie, ale ogólnie rzecz biorąc syreny to istoty latające. Współczesny wizerunek kobiety z rybim ogonem, pojawił się w wieku XVIII, czyli stosunkowo późno. Co więcej, nie wiadomo dlaczego dokonano tak drastycznej zmiany. Mitologie nie są spójne. One stają się spójne za sprawą współczesnych badaczy, historyków, którzy starają się je usystematyzować na podstawie pism i podań, które zachowały się do naszych czasów. Nie wiadomo nawet do jakiego stopnia Starożytni wierzyli w te opowieści, jak bardzo byli podporządkowani tym opowieściom. Wiemy, chociażby z Japonii, że wiele stworzeń, nie istniało w podaniach ludowych. Zostały zmyślone przez artystów, takich jak Kyōsai Kawanabe, ale z czasem zaczęły funkcjonować w filmach. I mniej więcej tak jest z syrenami. Czarna syrenka Kolor skóry syrenki nie ma żadnego znaczenia. Na przestrzeni lat z niebezpiecznych morskich stworzeń, które śpiewem wabiły żeglarzy ku zgubie, przeistoczyły się wpierw w romantyczne stworzenia z baśni Andersena a później przygłupie istoty z bajek Disneya. Docieramy tutaj do strony wizualnej tego pokracznego filmu, wyglądającego jak tandetna reklama szamponu, który może sam nie szczypie w oczy, ale za to oprawa wizualna już tak. Animacja wygląda tragicznie a sceny wokalnotaneczne sklecone są chyba przez pana Wiesia. Na odpierdol, bo robione u obcego. Bardzo sztuczne, przesłodzone i kiczowate. Twórcy próbowali może rywalizować z Avatarem, choć nie robi to większego wrażenia. Interesującą decyzja jest obsadzenie Halle Lynn Bailey w roli Arielki. Studio zrobiło to naturalnie dla draki, bowiem dzięki tej decyzji każdy koślawy magazyn może napisać coś na temat kontrowersji, zbydlęcenia białych, którzy nie tolerują inkluzywności albo jeszcze coś takiego. Mamy zatem tandetny film, z marną aktorką w ważnej roli, bowiem Mała Syrenka jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci i nie chodzi tylko o filmy Disneya. Kolor skóry odbiorców jest przy tym nieważny. Miliony rodziców na całym świecie puszczają maluchom starsze wersje filmu, czytają baśnie Andersena. Pytanie, które teraz nastąpi jest natury, co było pierwsze. Jajko czy kura? Czy rasiści faktycznie przypuścili szturm na tę produkcję, czy może media opisały nieistniejący problem, by koniec końców go wywołać. Studio wykorzystuje całe rzesze kiepsko opłacanych dziennikarzy do promocji swojego gniota, który ma jedynie odciąć jeszcze kilka milionów kuponów od popularności rudowłosego ryboludzia. W imię zysków Kapitalizm wchłania w siebie wszystko. Następnie mieli, trawi i wydala w postaci obrzydliwej papki. Papka ta jest następnie przez rzesze konsumentów zjadana, oglądana i oceniana. Twórcy nowego filmu o przygodach pluszowego drapieżnika z greckich legend, celowo wybrali ciemnoskórą aktorkę, bowiem na tym opiera się ich kampania promocyjna. Dziwnym, że obrońcy poprawności nie zwrócili uwagi na odtwórczynię roli Urszuli. Melissa McCarthy jest jasnoskórą osobą w rozmiarze plus size i obsadzono ją w roli fioletowoskórej morskiej wiedźmy. Dlaczego osoba w rozmiarze plus ma kojarzyć się ze złem i niegodziwością? Gdy teraz o tym myślę, nie przypominam sobie skarg na tuszę Barona Harkonnena. Zło skryte w fałdach tłuszczu. I dlaczego skóra McCarthy została poddana temu dziwacznemu cyfrowemu zabiegowi? Mało kto zwraca na to większą uwagę, bowiem temat nie miał zostać podjęty. Melissa McCarthy / „Mała Syrenka” / Zło w rozmiarze plus Aktualnie na temat filmu toczy się ciekawa debata pomiędzy bliżej niezdefiniowanymi rasistami a łokistami. Najgorsze jest to, że nie wiadomo gdzie są łokiści i gdzie są rasiści. Cała sztuczka jest bardzo prosta. Polega na notorycznym publikowaniu tekstów, których nagłówki informują o „czarnej syrence”. Następnie wybiera się kadry z filmu tak, by widoczna była nie tylko Ariel, ale też Król Tryton, w roli którego obsadzono faceta, który mógłby grać ojca Królewny Śnieżki. Uruchamia to w widzu zwykły dysonans poznawczy, który jest sprytnie podsycany przez masę publikacji o rasizmie i łokiźmie. Problem widoczny jest tylko wtedy, gdy ktoś wyraźnie go zasygnalizuje a następnie podsyca. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że nikt nie zwróciłby na to większej uwagi, gdyby nie wałkowanie tej kwestii przez media. Widzowie zaś bombardowani tego typu komunikatami, w końcu zaczynają reagować. Padają wówczas pytania, dlaczego w adaptacji Królestwach Północy, ma pojawiać się duża liczba postaci czarnoskórych, choć w Wakandzie nie ma ani jednego białego? I tak wyhodowany został rasista, przeciwnik ideologii woke. Media to zaiste czwarta władza. Ludzie kierują się pewną specyficzną logiką, w odbiorze filmów. Otóż intuicyjnie reagują na gatunek, konwencję w jakiej powstało dane dzieło. Pierwszą głośną zmianą, było obsadzenie Jodie Turner-Smith w roli Anny Boleyn. Różnica jest tu jednak znacząca, bowiem jest to postać historyczna a syrena mitologiczna. Gdyby nie nadmuchanie sprawy przez media, nowa adaptacja przygód Ariel przeszła by bez większego echa. Fantastyka, film historyczny, są komunikatami, które wysyła się widzom, a które to komunikaty pozwalają odczytać dane dzieło. Prawdopodobnie nie byłoby większych problemów z czarnymi elfami, gdyby nie systematyczne utrzymywanie, że jakieś rzesze rasistów zwalczają czarne elfy, bowiem Tolkien był biały. Źródła są bardzo skąpe, sprowadzają się do kilku zrzutów ekranu, ale koniec końców to wystarczy. Rusza lawina komentarzy. Choć trzeba tutaj widza pochwalić, przyznać, że nie wstyd że przegrywa ze zmasowanym medialnym atakiem i daje się w to wciągnąć. Każdy może ulec. Treść wielu komentarzy jest jednak budująca. Starają się wykrzyczeć, to co napisałem powyżej. Przegrana polega na samym fakcie komentowania. Ponownie, uruchamia się ten mechanizm obronny, który bierze górę. Komentujący starają się bronić siebie i swojej społeczności. Pokazać, że nie każdy to mizogin, rasitsa i antywokista. Polemizują jednak z bezdusznym aparatem medialny, który przelicza ich głosy na przeróżne waluty. Javier Bardem / „To nie jest kraj dla starych ludzi” / Gra Króla Trytona Trzeba być skrajnie naiwnym by wierzyć, że dowolna korporacja zrobi cokolwiek dla idei. Gdy przychodzi czerwiec, pride month, korporacje przywdziewają tęczowe ciuszki. Czasem dla atencji wykorzystają modelkę mającą więcej niż późne naście lat a czasem obsadzą w roli dobrze znanej postaci o jasnej karnacji, aktora czy aktorkę rodem z Afryki. Nie robią tego z dobroci serca, pod wpływem lewicowych ideologii. Dlaczego miałyby to robić? Jaki jest sens, by nastawione na zysk molochy promowały jakiekolwiek ideologie? Nie ma żadnego marksizmu, woke, sroke ani niczego takiego. Jest tylko pieniądz, który dyktuje wszystkie posunięcia. Jeśli z badań, analiz, wytwórni wyjdzie, że więcej kobiet niż mężczyzn chodzi do kina, to zaczną produkować więcej filmów z kobietami w rolach głównych. Film trzeba jednak zareklamować. Przeróbki znanych tytułów jak chociażby „Pogromcy Duchów” na wersję nowoczesną, spełniają swoją rolę. Dużo łatwiej sprzedać film na bazie kultowego pierwowzoru, niż stworzyć coś od zera. Wykreowanie nowych bohaterek jest trudne, bowiem w zalewie produkcji ciężko się na dłużej zatrzymać. Obie strony teoretycznego sporu zwyczajnie kłamią i naginają fakty do swoich potrzeb. Efektem jest tworzenie zarówno łokistów jak rasistów przez media, prasę. Przykładem niech będą doniesienia, że patriarchalni mizogini atakują twórców „Horizon Zero Down”, iż pod wpływem łokizmu, Aloy nie jest już seksbombą. Bardzo podobna jazda miała miejsce z Lolą z „Kosmicznego Meczu”. Odszukanie forów, grup gdzie hejt wylewa się na twórców „Horizon Zero Down” jest prawie niemożliwe. Tak samo jak znalezienie fanów Wielkiej Lechii albo płaskiej Ziemi. Chciałbym posłuchać, co maja do powiedzenia, ale nie mogę znaleźć dość materiałów. Znajduję za to masę tekstów krytycznych wobec tych założeń, ale sami płaskoziemcy dobrze się chowają. Oczywiście, znajdzie się mem z przeróbką Aloy, tak by wyglądała na seksualnie atrakcyjniejszą, ale ten jeden mem stał się podstawą tysiąca filmów. Wstyd się przyznać, ale nawet nie wiedziałem o istnieniu serii „Horizion”. Wszystkie informacje trafiły do mnie przez facebookowe polecajki o bardzo emocjonalnych tytułach. Dowiedziałem się, że gracze atakują twórców za otyłą Aloy, że gra bombardowana jest negatywnymi recenzjami. Włącza się wówczas jakiś mechanizm obronny, który nakazuje przeciwstawić się takiej dyskryminacji. Na szczęście, coś innego nakazuje zastanowić się, kim są ci nienawistni ludzie. Nienawidzący otyłych kobiet hejterzy, którzy wstawili oceny dające średnią 9/10 a było ich siedemdziesiąt dwa tysiące. Muszą istnieć, bo komentarze nie zawsze piszą boty, nie zawsze są to efekty pracy farm trolli, a hejtu jest pod różnymi treściami nie mało. Tylko obraz zjawiska jest wypadkową widzimisię, tego co ktoś zasłyszał, powielania jednego mema tak długo, aż zamieni się w milion. Obraz jest zamazany przez ocena skali zjawiska jest bardzo trudna. Sprawa może, ale nie musi wyglądać następująco. Disney obsadza czarnoskórą aktorkę w roli Ariel. Następnie zaczyna się cała kampania, mająca niskim kosztem zwrócić uwagę mediów na problem rasizmu, który dotknął biedną Halle Lynn Bailey, osoby chcące zbić kapitał chociażby polityczny, społeczny, medialny, podchwytują temat i zaczynają bić pianę, że woke odbiera kobietom biusty, urodę, zmusza mężczyzn do sypiania z tanskobietami, podmienia białych na czarnych, cokolwiek akurat trafi na tapet. Rozchodzi się to wręcz wirusowo, bowiem jedni, piszą na podstawie tekstów drugich. W ten sposób rozprzestrzeniają się informacje o łokistach i rasistach, uwypukla się ludzkie strachy. Rodzą się jacyś bliżej nieokreśleni Inni. Fakt, ludziom czasem odbija. Wówczas goni ich woke, czasem postmodernizm, czasem prześladują ich feministki albo transaktywiści, rozdający pigułki na zmianę płci. Niekiedy pismakom tego typu udaje się zgromadzić wokół siebie jakichś fanów, czasem nawet dwieście tysięcy. Ludzie tacy zamknięci w bańce informacyjnej swojego guru wierzą, że naprawdę ktoś na nich dybie. Można to nazwać syndromem oblężonej twierdzy. Disney został oskarżony przez Pixar o wycinanie wszystkich wątków LGBT, przez doszło do wewnętrznych spięć. Nagle okazuje się „woke”, działa tak średnio i Disney, nie życzy sobie marksistowskich treści w swoich filmach. Przy czym mowa o marksizmie kulturowym, który właściwie nie istnieje, ale jest ambitnie zwalczany. Czasem kontrowersje są tworzone na podstawie dwóch, trzech głosów krytycznych. Próbowano kręcić dramę wokół filmu „Turning Red” wydanego w Polsce jako „To nie wypanda”. Został jakoby oskarżony o seksizm i promocję „dorosłych” tematów, jak menstruacja, ale ktoś chyba nie pomyślał i cała sprawa spaliła na panewce. Aktualnie modna była kwestia ubóstwa menstruacyjnego, wprowadzanie urlopów, menstruacyjnych właśnie, bezpłatne środki higieniczne, których kwestia jakoś ostatnio ucichała. Pokrzyczano, pokrzyczano i zapomniano o sprawie a w polskich szkołach jak nie było papieru toaletowego, tak nie ma o podpaskach czy tamponach nie mówiąc. Nie można z czystym sumieniem powiedzieć, że nie ma rasistów, nie ma lewicowych oszołomów. Są, tylko nie wiadomo do jakiego stopnia się ich stwarza w efekcie serwowania całej tej medialnej papki. Nie wiadomo też, kto jest w tym sporze gorszy. Rasista jest przynajmniej rasistą i wiadomo kogo się trzymać. Lewica serwuje dla odmiany rasizm zawoalowany. Większość widzów, czytelników, radzi sobie z szopem. Rocket, w trzeciej części „Guardians of the Galaxy”, choć większość filmu przeleżał w śpiączce na stole operacyjnym, skradł serca oglądających bez względu na kolor skóry. I wychodzi, że również gatunek. Okazuje się, że można pokochać genetycznie i cybernetycznie podkręconego szopa. Natomiast lewaczki, bo brylują w tym marne lewicowe publicystki, nie dość, że potrafią wrzucić do jednego wora Chinkę i Indiankę, to jeszcze uważają, że jeśli postać nie jest dokładnie opisana jako posiadająca identyczny kolor skóry, nie nadaje się na bohaterkę dla nich, bowiem nie mają swojej reprezentacji. I tak szacunek, że po raz pierwszy zwrócono uwagę na kogoś innego, niż Uesańczyków afrykańskiego pochodzenia. Wielka szkoda, że małe Ajnuski nie otrzymują swojej reprezentacji i w najlepszym wypadku muszą się zadowolić Japonkami, w ramach narzuconej im tożsamości narodowo-etnicznej po latach prób eksterminacji. Efektem jest kłótnia o mitologicznego stworka, który nie ma żadnego znaczenia. Cała para idzie w gwizdek a można by poświęcić ją na znacznie lepsze filmy. Wielka szkoda, że festiwale takie jak Pięć Smaków, Nowe Horyzonty czy Millenium Docs Against Gravity nie cieszą się taką popularnością. O problemach z Małą Syrenką jest głośno w świecie gier, filmu, polityki i kultury. Niestety, widz pozwala się tym karmić na własne życzenie. Publicystki i publicyści nawet nie wierzą w to co piszą. Wszystko na potrzeby kapitalistycznej maszynki do mielenia. Nie dajcie się złapać w tę pułapkę. Tak długo jak koncerny związane z przemysłem rozrywkowym będą widzieć komentarze, niezdrowe emocje związane z syrenkami, będą korzystać z tych emocji wabiąc nas w pułapkę straty czasu. Ich szefostwo będzie się rozbijać nowymi brykami, latać odrzutowcami a scenarzyści strajkują. Dlaczego polskie, lewicowe pisemka nie analizują strajku scenarzystów w USA skoro ciągle marzy im się walka w imieniu związków zawodowych? Cóż, to są przedstawiciele inteligencji pracującej. Tymczasem lewicowiec chciałby perorować do stoczniowych związkowców. Efektem jest taki sam jak zawsze. Korporacje rzucą ochłap w postaci obsadzenia czarnoskórej aktorki w roli rozpoznawalnej, dotychczas jasnoskórej postaci i nadal wykorzystują pracowników. Jakim cudem zniewolone przez lewicową ideologię woke korporacje sprzyjają kapitalistycznym potrzebom, nie wiadomo. Są natomiast zwycięzcami w tej rozgrywce o niejasnych zasadach. Rocketowi jest bardzo przykro, że dajemy się jak debile wciągać w ten szajs / Guardians of the Galaxy vol. 3 Patronite Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” Share this:Click to share on Facebook (Opens in new window)Click to share on Twitter (Opens in new window)Click to share on Tumblr (Opens in new window)Click to share on Reddit (Opens in new window)Like this:Like Loading... Podobne Kultura Przemyślenia DisneyGuardians of the GalaxyGuardians of the glaxyideologia lewicowaideologia wokeideologia łokeJavier BardemKapitalizmkapitalizm kulturowykorporacjekulturakultura masowakultura popularnalewactwolittle mermaidmarksizm kulturowyMała SyrenkaMelissa McCarthymermaidneomarksizmPixarpopkulturarasiścirasizmRocketRocket RacoonStrażnicy GalaktykisyrenaWOKEzyskłokełokizm