Zawoalowany rasizm

Zawoalowany rasizm

Rasizm nie prowadzi do niczego dobrego. Fałszywa wiara w wyższość jednej rasy na drugą, ma pomóc człowiekowi w nic nierobieniu. Urodziłem się taki a taki, to nie musze się uczyć, rozwijać, udowadniać własnej wartości. Jestem lepszy i już. Gdy rasizm jest jawny, łatwo go wskazać palcem. Co gdy rasizm ukrywa się równościowymi postulatami?

Odwrócony świat

Długo myślałem jak zacząć ten tekst. Po jego kilkukrotnej lekturze doszedłem do wniosku, że wyszła mi całkowita negacja zjawisk takich jak rasizm, dyskryminacja post i neokolonializm. Uznałem, że muszę poczynić jakiś stosowny wstęp, który pozwoli lepiej odebrać pozostałą część tekstu.

Teoria neokolonialna powstała na polu postmodernizmu by wyjaśnić relacje pomiędzy ludami skolonizowanymi i kolonizującymi. Słowo teoria jest tutaj niedostateczne, bowiem perspektywa badawcza lub analityczna byłyby zdecydowanie trafniejszym ujęciem. Analiza nie może odbywać się bez aparatu pojęciowego, ale słowo teoria może sugerować jakieś skończone dzieło. Problemem tego procesu pozostaje zachodocentryczność, bez uwzględniania że niektóre kraje skolonizowane przez potęgo zachodnie same miały kolonialne aspiracje w swoim regionie a czasem nawet aspiracje światowe. Stąd czasem dochodzi do skupienia się na krajach afrykańskich albo słabo rozwiniętych krajach azjatyckich.
Oczywiście od teorii należy przejść do działań. Jednym z elementów tego procesu jest chociażby analiza języka i próba usuwania z niego elementów sugerujących dominację jednej grupy nad drugą. Należy odróżnić działania pozorne, pochłonięte przez kapitalizm uwagi od działań mających swe źródło w teorii postkolonialnej. Od tych najprostszych by nie nazywać czarnoskórych „murzynami” czy też „Murzynami” jeśli proszą by tego nie robić aż po bardziej złożone. Analogicznie nie należałoby się obrażać gdyby czarnoskórzy określali białych jakimś niepożądanym terminem. Słowo „murzyn”, które wypowiadane jest bez rozróżnienia na duże i małe litery dorobiło się wielu negatywnych znaczeń. Oznaczać może niewolnika, osobę ciężko pracującą pod przymusem albo nierozwiniętą. „Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść” czy też „być sto lat za murzynami” to powszechne związki frazeologiczne, ale powszechność stosowania nie zawsze jest usprawiedliwieniem zwłaszcza gdy Murzyn stoi obok. Nie oznacza to jednak, że zawłaszczenie jakiejś idei albo wypaczenie teorii postkolonialnej nie podlegają krytyce. Teoria postkolonialna ma związki z postmodernizmem, przez co często bywa krytykowana, tyle że w sposób dość prymitywny, bowiem krytycy najczęściej nie odróżniają konkretnej teorii od kapitalistycznego zawłaszczenia sugerując, że to postmodernizm szkodzi współczesnej nauce a nie ludzie chcący wycisnąć ze wszystkiego jeszcze parę centów, groszy. Bywa też stosowana w sposób nader zyskowny. Właśnie to dochodowe zastosowanie teorii postkolonialnej chcę przedstawić. Czasem zdarza się, że nurt myślowy bywa wchłaniany przez kapitalizm uwagi. Przez chwilę obchodzą kogoś osoby czarnoskóre bo jest miesiąc pamięci, przez chwilę wszystkie logotypy wielkich marek stają się tęczowe bo jest czerwiec, pride month by za chwilę wrócić do dawnych praktyk, chociażby neokolonialnego wywierania wpływu na kraje Afryki by kontrolować ich roponośne złoża. Ostatnia kwestia jest już przedmiotem debaty w ramach dyskursu postkolonialnego, ale wersja stosowana przez korporacje skapuje niżej i bywa wykorzystywanie zupełnie niezgodnie ze swoim duchem.
W Polsce teoria postkolonialna ma się trochę inaczej niż w USA czy Wielkiej Brytanii czy Kanadzie, które to kraje były koloniami, posiadały kolonie i jak w Kanadzie skrywają mroczne sekrety ludobójstw na rdzennej ludności. W naszym kraju to my często jesteśmy przestawiani jako dawana kolonia ZSRR. Postkolonialne schematy myślenia przejawiają się u wielu pokoleń Polaków przez co zmienia się perspektywa. Nie rozpatrujemy naszych relacji z innymi jako metropolia a jako była kolonia. Stąd też w Polakach ciężko wytwarza się poczucie winy za czyny Brytyjczyków, tym bardziej że w historii Polski rozbiory, zabory i okupacje są ważną częścią świadomości historycznej. Silny import perspektywy imperialnej do Polski spotyka się ze sporym oporem nawet w środowiskach lewicowych, bowiem mało kto rozumie czemu wydarzenia z USA w tym chociażby przemoc policji wobec mniejszości etnicznych mają są palącym problemem rodzimego czytelnika i dlaczego powinien czuć się winny z tego powodu. Ponownie Polska okazuje się być w neokolonialnych relacjach z państwami zachodnimi. Przy czym zdecydowanie nie jest tutaj metropolią.
Winny nie jest postmodernizm i teoria postkolonialna, jak zdarzyło się palnąć niektórym blogerom a kapitalizm. Ten ostatni wchłania w siebie wszystko by następnie wypluć w jakiejś dochodowej formie. Kapitalizm potrzebuje uwagi, która jest formą kapitału, niczego więcej. Teksty, produkcje filmowe, książki, nie będące zgodne z duchem teorii postkolonialnej są jedynie magnesami uwagi. Udają, że zależy im na dobru ludzi, udają że jako podstawę stosują istotą teorię, ale tak naprawdę zależy im jedynie na generowaniu agresji, złości, która jest najprostsza metodą generowania interakcje. Kliknięcia, komentarze jedynym celem. Pozornie poruszamy się w obrębie postkolonializmu ale w praktyce wszystko to kapitalizm, mający za cel wyciśnięcie paru groszy. Myślę, że reszta tekstu uzupełniona tym wstępem nabierze należytego wydźwięku.

Kobieta na deskach

Kobieta, jako istota będąca pozostałością po wszystkich pozytywnych cechach jakie otrzymał mężczyzna, sama posiadająca tylko zdolność rodzenia dzieci, nie mogła występować w teatrze. Niekiedy radykalne poglądy mędrców Starożytnej Grecji ulegały zmianie, czasem aż do skrajnie równowściowych. Małą zemstą wobec aktorów był fakt, że przez pewien czas w historii Europy uważano ich za najniższą kastę społeczną. Choć sam teatr cieszył się powodzeniem, paranie się aktorstwem gorsze było od wywożenia nieczystości. Ludzie są dziwni. W ramach ciekawostki, podobnie było swego czasu w Japonii z projektantami ogrodów. Zachwycano się ogrodami, były ważnym elementem zadbanej posiadłości ale sami ogrodnicy uchodzili za coś gorszego od żebraka i bezdomnego. Nie do końca znamy poglądy Japończyków w temacie aktorstwa, w których teatrach również kobiety występować nie mogły, ale nie przeszkadzało to w istnieniu śpiewaczek czy tancerek, które cieszyły się pewnym poważaniem. Najzwyczajniej stworzyli „teatr kobiecy”, co bywa dość zabawne. Tam bowiem gdzie trzech chłopa potrzeba do animacji jednej lalki, radzi sobie jedna kobieta. Ciekawostką jest, że teatr Kabuki w swym początkowym okresie był domeną kobiet. Wprawdzie Japończycy ratowali się grą cieni, specyficznym doborem aktorów a Grecy maskami, ale historia daje nam przykład aktorów „nie pasujących do roli”. Mniejsza jednak o historię teatru. Ważne, że mężczyźni grywali kobiety. Z czasem, wraz z rozwojem kultury i technologii, w pewnych określonych warunkach zaczęliśmy traktować sztuki i media wizualne bardziej dosłownie. Naturalnie znajdą się przypadki, gdy ktoś „nie pasujący” do roli jak John Wayne który grał Genghis Khana, albo inny aktor Chińczyka czy Japończyka w bardzo dziwnym z dzisiejszego punktu widzenia przebraniu. Natomiast 1933 Merle Oberon, będąca pół Lankijką grała Annę Boleyn. Choć doszukiwanie się w niej lankijskich korzeni jest co najmniej trudne. W Polsce symbolem wybielania jest Jerzy Zelnik, grający postać Faraona w ekranizacji Powieści Bolesława Prusa. Czasem po prostu aktorów brakuje i rolę czarnoskórego władcy z dalekiej Afryki musi zagrać jeden z naszych chłopców pomalowany czarną farbą, ale warto też zwrócić uwagę, że Egipcjanie trochę różnią od Nioliotów z Tanzanii, choć określenie „Egipcjanin” jest trochę nieścisłe. Starożytny Egipt trochę różnił się od współczesnego. Z resztą nie wiemy jaki kolor skóry miał Ramzes. Numeracja nie odgrywa większej roli.

Czarna królowa, biały poeta

Jazda z Anną Boleyn jest pokłosiem innej jazdy. Otóż gruchnęła kiedyś plotka, że w nowym filmie biograficznym o poecie znanym jako Rumi, zagra jakiś znany, biały hollywoodzki aktor, co miało być straszną rasową zniewagą. W USA. Rumi był swoją drogą Persem a ci w USA obecnie identyfikują się jako „kolorowi” z angielskiego people of color, więc nie godzi się by Persa grał biały. Swoją drogą jest to dość jajcarskie, bo są biali i kolorowi. Względnie BIPOC – czarni, rdzenni i kolorowi, powiedzcie mi, czy to nie brzmi rasistowsko? Wprawdzie nie wiemy jak identyfikują się Persowie jako irańska grupa etniczna ale w USA uważają się za POC, więc na całym świecie tak musi być. Fajnie, nie? Mieszkać w innym kraju i narzucać identyfikację ludziom, od których twoi przodkowie odłączyli się powiedzmy sto lat temu. Serial wprawdzie jest brytyjski, ale USA i Wielka Brytania mają pewne wspólne problemy a USA to naprawdę potężny ośrodek kulturowy a USA i Wielką Brytanię łączą kwestie rasowe, kolonizacyjne i niewolnicze. Właściwie takie relacje łączą całą masę krajów i narodów, ale ciii. W Afryce nikt brał nikogo w niewolę. Ani w Indiach, ani w Japonii, Chinach, nigdzie. 
 
No i nagle mamy czarną królową Anglii, choć Rumiego za żadną cenę nie mógł zagrać biały. Psychologowie tłumaczą, jadą z bańkami, uprzedzeniami i strachem. Tyle tylko, że kino przyzwyczaiło nas do pewnych rzeczy na przestrzeni lat. Eksperyment sam w sobie byłby dobrym wytłumaczeniem, ale w tedy i tylko wtedy gdy każdy mógłby zagrać każdego. Natomiast owacja na stojąco należy się reżyserowi, który do roli osoby trans zatrudnia prawdziwą osobę trans. Wszak, inaczej umniejsza to realności, doznaniu widza. Choć czarnoskóra osoba, może grać białą postać. Zabawa z konwencją jest bardzo ważnym elementem rozwoju. Wciąganie w to natomiast kwestii rasowych działa na tegoż eksperymentu niekorzyść. Sensownym argumentem, będzie powołanie się na istnienie filmów fantastycznych. Elfy widuje się rzadko. Podobnie jak wróżki, choć bywały okresy wzmożonych kontaktów z tymi istotami, choć podejrzewa się tutaj nadmierne spożycie absyntu. Przynajmniej do czasu gdy normy unijne nie zepsuły zabawy… No dobra, przedunijne. Tymczasem proste słowo, „historyczny”, „fantastyczny”, „dokumentalny” czy „biograficzny”, mają olbrzymi wpływ na postrzeganie produkcji. Wizualne oczekiwania względem filmu historycznego albo wykorzystującego postacie historyczne będą inne niż od filmu fantasy. Choć nie jest to do końca prawdziwe zdanie. Fantastyka nie może być jawnie nielogiczna. Dziury trzeba czymś zasklepić, tak by czytelnik ich nie dostrzegł. Film, ma to do siebie, że opowiada także obrazem, który jest składowym narracji. Ciężko uzasadnić czemu aktorzy grający rodziców młodego elfa, wyglądają jak Nubijka, stereotypowy wiking, ono samo zaś, nie będąc adoptowanym jak mieszkaniec Indii środkowych. Zatem czarnoskórzy Nordlingowie, gdzie wiecznie jest zimno, bez jakiegoś logicznego uzasadnienia wydają się być dla widza, totalnie bez sensu choć promieniowanie gamma zamieniające faceta w zielonego troglodytę jest zupełnie sensowne. Nakładają się tutaj proste do zrozumienia fakty, potęgą wyobraźni oraz siła samego dzieła. To ostatnie, jest dobre wówczas gdy jest w stanie narzucić oglądającemu swoją logię tak, by nie zadawał pytań. Z chwilą gdy widz przyjmuje przekaz bezkrytycznie, oznacza iż ma do czynienia z dobrym dziełem. Jest jednak jeszcze jedna sprawa, która jest niebagatelna. Nie ma bowiem, czarnych elfów. Są drwoy lub drowowie, zwani mrocznymi elfami zwyczajowo, jak Inuici Eskimosami. Otoczenie medialne, wykreowało wizerunek jasnoskórej istoty, mieszkańca puszcz i lasów, co odpowiadało pewnej formie powszechnie przyjętego rozumowania. Tam gdzie szumią bujne lasy, nie ma ludzi o ciemnym kolorze skóry. Wyobrażenie elfa stało się „faktem” a osadzenie w tej roli ciemnoskórego aktora, faktom przeczy. Ludzie posługują się zawiłą logiką, przy czym logiki mogą się różnić między sobą.
W przypadku polskiej awantury o Wiedźmina, który pozostawiał OLBRZYMIE pole do popisu wydarzyło się kilka rzeczy. Część z nas ma bardzo silnie zakorzenioną potrzebę wywodzenia wszystkiego z historii. Nie ma prawa w Polsce powstać nowa tożsamość regionalna jeśli nie ma na nią dowodów, sięgających co najmniej pięciuset lat wstecz. Widać to wszędzie. W polityce, w kulturze, sztuce. Nawet bardzo młodzi ludzie dowodzą, że kiedyś fotografia była lepsza i to, co nawiązuje do początków XX wieku jest lepsze niż to co dzieje się obecnie. Chyba wynika to bardzo silnego zagubienia, osadzenia w historii, które zaczyna się już w szkole podstawowej. Zważcie, że dopiero na studiach z zakresu historii sztuki człowiek ma okazję na kontakt ze sztuką współczesną. Ta historyczna legitymizacja jest ważną częścią naszej mentalności. Tyle tylko, że potem wychodzą właśnie takie kwiatki w postaci walk o słowiański wygląd istot, które raz, że nie istniały w słowiańskiej, cokolwiek to znaczy, mitologii, bowiem jak już kiedyś pisałem Słowianie mieszkają także na Bałkanach. Dwa w świecie przestawionym przybyły cholera wie jak, cholera wie skąd. Zatem mamy olbrzymie pole do popisu, bowiem rozciągający się daleko na południe Nilfgaard i Nazair doskonale argumentują istnienie osób ciemnoskórych. Po drugie, Polacy zawsze traktowali „Wiedźmina” jako coś swojego, co wyszło na Zachód a nie odwrotnie. Stąd być może pewne rozczarowanie, że trzeba dostosować produkcję o polskich korzeniach do cudzych problemów, które nijak nas nie obchodzą.
Wartym zaznaczenia będą też przypadki wybielania, czyli przedstawiania znanych osób jako białych, choć nie koniecznie tacy byli. Zabawa ta dotyczy wszystkich nacji. Japończycy w gazetach przedstawiali Barthesa czy Hearna o rysach tak japońskich, że chłopów nie sposób poznać. Portrety często były szkicowane. Dzięki temu rasiści z Kraju Kwitnącej Wiśni czuli się lepiej. Nie wiem czy wiecie, Japończycy chlubią się swoją czystością etniczną. My zaś ich za to kochamy. Nie spotkałem jeszcze tekstu, przewodnika turystycznego albo nacisków międzynarodowych na Japonię, by otworzyła granice, wpuściła każdego chętnego i zamknęła japy. Czystość etniczną Japonii trzeba uszanować wraz z faktem, że wyspiarze mogą nie zrozumieć naszych zwyczajów gdy wybierzemy się tam na wakacje. Fajnie, nie? Tymczasem Japonia nie jest jednorodna etnicznie. Tylko wymordowali rdzennych mieszkańców Wysp Japońskich, trzymają na uboczu i liczą, że sami zdechną. Peszek.
Ciekawe co by się stało jakbym w roli królowej Nandi obsadził aktorkę o skórze tak białej jak śnieg? Co się raczej nie stanie. Obsadzimy mężczyznę. O ile wiem, twórcy tego miniserialu robią sobie po prostu jaja, bo dzięki wyborowi aktorki każdy choć raz słyszał o tej produkcji, tak jest to piękny przejaw wyższości rasy białej. Idźmy zaś za powyższą sugestią. Czemu nie obsadzono mężczyzny? Czarnoskórego mężczyzny? Skoro to tylko konwencja, gra wyobraźni, to czemu nie? Lepiej, obsadźmy wszystkie kobiece role na powrót mężczyznami. Co za różnica? Feminizm, zapomniałem, sorry. Chyba śmieszniej byłoby tylko gdyby obsadzono czarnoskórego w filmie o prezydencie Andrew Johnsonie, który uważał, że niewolnictwo jest ważnym elementem gospodarki plantacyjnej. Hej, to tylko konwencja! Użyj wyobraźni.

Zawoalowany rasizm

I kolonializm. Będę to powtarzał, ale nikt nie będzie tego słuchał. Nie wiem czy wiecie, ale podbój Afryki odbywał się w dużej mierze z udziałem lokalnej, dobrowolnej siły militarno-handlowej. Handlem niewolnikami zajmowali się Afrykańczycy. Myślicie, że to można sobie tak wylądować na brzegu i nałapać ludzi? Nie. Składasz zamówienie do handlarza, ten dostarcza nieludzi z plemion niższych. Takimi plemionami niższymi byli dla Rzymian chociażby Słowianie. Przeskok ten ma na celu trochę bardziej „emocjonalne zrozumienie” relacji.
Już nie powiem, kto w Europie handlował bo to antysemityzm. Zachodzi tutaj ciekawe zjawisko. Zatem praktycznie każdy kraj ma w swojej przednarodowej historii osoby, które handlowały niewolnikami albo były niewolnikami. Osoby które podbijały i były podbijane. Współcześni Indianie, dawniej zwani Indusami przez małą pomyłkę nawigacyjno – geograficzną, nie są pierwotnymi mieszkańcami tych ziem. Pierwotnych najechano, podbito i w dużej mierze wybito. I tak nie interesuje nas przedbrytyjska historia Indii. Albo rzeź dokonana na Chińczykach przez Japończyków. Dziwne też, że w filmach made in USA, występować musi reprezentacja mniejszości na modłę właśnie amerykańską. Rozumiem, że USA było powodem narodzin koncepcji tygli kulturowych, ale mamy kraje Afryki złożone w całości z czarnych, kraje Azji z żółtych, choć to trochę niepoprawne określenie. Wszystko kręci się wokół USA, jakby byli kulturowym pępkiem świata, choć takiemu CD Project Red zarzucono właśnie małą ilość osób ciemnoskórych. No właśnie, czemu ciemnoskórych? Geografia Kontynentu pozwala sugerować ich istnienie, ale dlaczego zabrakło właśnie kwestii osób o rysach azjatyckich? Powinni się pojawić zatem i tacy podobni do Indian, ale tych z Indii, rdzennych mieszkańców Ameryki ale tych też jest całkiem sporo, bo Majowie nie wyglądali jak Chipewyan z grupy arktycznej. Zatem w poprawnym politycznie filmie powinni występować dosłownie wszyscy. W głównych rolach i tylko biały antagonista. Tyle według teoretyków tolerancji. Zaraz przekonamy się jak to jest z tolerancją.
Nie domagajmy się niczego za „pewne dziejowe incydenty”, choć sporo ludzi z terenu tego kraju wywieziono do niewolniczej pracy po sąsiedzku, ale zadośćuczyńmy ofiarom handlu niewolnikami w USA. Rasizm ma miejsce nie tylko wtedy, gdy dyskryminuje się kogoś ze względu na kolor skóry albo inne cechy wrodzone. Ma też miejsce gdy bierze się kogoś pod opiekę, kontrolując jego szanse. Indianina ma zagrać Indianin? Żebyście się nie sparzyli. O ile z USA takie stanowisko może być słyszalne, tak Indie nie do końca są jednorodne w kwestii świadomości narodowej. Potrafią między regionami nadal istnieć nieliche animozje na tle rasowym. Stworzenie osobnej kategorii konkursowej dla czarnoskórych aktorów to właśnie taka forma rasizmu. Pozornie wydaje się wyrównywaniem szans, ale można to interpretować jako niemożność czarnego do konkurowania z białym. Podobnie osobne konkursy fotograficzne dla kobiet i mężczyzn. Pomiędzy poszukiwaniem jakiejś społecznej sprawiedliwości, wyrównywaniem szans a protekcjonalnością mamy w tym momencie cienką granicę, które przekroczenie może skutkować czymś zupełnie innym od tego, czego oczekujemy. Mianowicie segregacją, ograniczeniem mobilności klasowej, rasizmem i co najważniejsze stagnacją. Co się stanie gdy uciśnieni się wyzwolą? No fundacje splajtują, aktywiści pójdą na bruk. Nie oznacza to by nic nie robić, ale zdecydowanie robione jest to źle. Każde działanie podlega krytyce. I teraz całą tą sytuację każdy musi przetworzyć przez własny pryzmat. USA to ważny ośrodek kulturowy i stamtąd płynie do nas konflikt na linii biali – czarni. Seria wprawdzie jest produkcji brytyjskiej, ale oni również do dziś przerabiają kolonialne dziedzictwo, dzieląc się tym z USA na kilku płaszczyznach.
Toczy się zatem zabawna kulturowa gra. USA i UK próbują poradzić sobie z kolonialną przeszłością, z którą na ten przykład my nie mamy nic wspólnego. Wybaczcie, ale pomimo lat starań nie stwierdzono istnienia tożsamości „europejskiej”. Póki co następuje atomizacja. Po latach kosmopolityzmu, obywateli świata, okazało się że świat to nie za mało, ale za dużo. Pomimo tego próbuje się stworzyć jakąś dziwną tożsamość – most z USA. Mamy więcej informacji o ruchu Black Life Matter z USA niż o umierających z głodu pracownikach kopalni pod totalitarnymi reżimami w Afryce. BLM ale tak wybiórczo. Ma to swoje uzasadnienie, ale zostańmy jeszcze na chwilę przy tym kulturowym moście. Jedenaście lat temu w Polsce zastrzelono Maxwella Itoyię, handlarza z Nigerii. Jego śmiercią próbowano uzasadniać rasizm polskich funkcjonariuszy, którzy tak samo jak ich amerykańscy koledzy zabijają czarnoskórych bez powodu. Itoyia zginął bo pomimo znajomości języka polskiego, zbliżał się do funkcjonariuszy którzy próbowali skuć uciekającego chwilę wcześniej mężczyznę. Nie mogąc oddać strzału ostrzegawczego oddali strzał w stronę mężczyzny, który próbował utrudnić zatrzymanie kolegi. Całkiem logiczne, mógł mieć nóż albo broń. Policjant, który zachował pełną ufność wobec zatrzymanego mężczyzny zginął w maju tego roku zastrzelony. Odwraca to jednak uwagę od ważniejszego problemu. Okazuje się, że w USA policja nie tylko dusi czarnoskórych ale też strzela do kobiet, mężczyzn i dzieci bez względu na rasę i wyznanie. Dziecko szukające pomocy u funkcjonariusza, będąc ofiarą przemocy domowej dostało gazem i zostało obezwładnione. Polska policja pałuje i gazuje kobiety w trakcie protestów, mamy coraz więcej zgonów przy zatrzymaniach ale wydaje się że motyw rasizmu wobec czarnoskórych jest istotniejszy. No, chyba, że chodzi o nasilenie podziału rasowego. Nad społeczeństwem podzielonym łatwiej panować, gdy każdy rzuca się każdemu do gardła. W Polsce trochę trudniej wywołać podział na tle rasowym, ale sprawny manipulator narysuje sobie linie podziału tam gdzie mu pasują. Częstokroć wykorzystuje się w tym celu statystykę. Osoba, która nigdy nie doświadczyła przemocy ze strony policji, rasizmu ze strony współobywateli, czuje się ofiarą gdyż jej grupa etniczna częściej nią pada. Trochę jak kobiety, które nigdy nie padły ofiarą przemocy, marginalizują przemoc wobec mężczyzn, chociażby w związkach, bo zdarza się statystycznie rzadziej. Nie przejmuj się. Inni biali, mężczyźni, nie padają tak często ofiarami przemocy. Są uprzywilejowani. Czyli mężczyzna może mówić o swoich problemach ale są one statystycznie mniej znaczące. I potem się biedafeministki dziwią, czemu ci latają po ulicach z bronią palną.
Natomiast nad czarnymi w Afryce znęcają się inni czarni a dyskurs lub narracja, jaki kto tam termin woli skupia się na konflikcie dalmatyńskim, czyli czarnobiałym. Czarni znęcają się nad czarnymi? Nie może być! Ignorancją jest natomiast wypowiadać się w imieniu całej Afryki, jak to czasem robią obrońcy ich zawłaszczonej przez Picassa kultury. Pochodzący z Hiszpanii artysta inspirował się sztuką z różnych regionów Afryki jawnie, zostało to odnotowane z wielką skrupulatnością przez historyków sztuki. Aktywiści natomiast potrafią przywalić. Przy każdym dziele powinna znaleźć się adnotacja „influenced by African art”. Afryka to kulturowy monolit do tego stopnia, że nie ma sztuki bo ja wiem Zuluskiej, Hotentockiej, Baga czy Mossi. Jest sztuka afrykańska. Trochę jakbym ja teraz domagał się przy dziełach japońskiego artysty jasnego podkreślenia inspiracji sztuką włoskiego renesansu, bowiem należy ona do Europy i nie życzymy sobie zawłaszczenia kulturowego! Podejrzewam, że na faceta wylałaby się masa krytyki, gdyby nie był pochodzenia właśnie afrykańskiego. Ciekawe czy żyjący w Tanzanii Wahehe wiedzą, że stanowią jedną, monolityczną kulturę z mieszkającym w Republice Gwinei Bissau ludem Baga i podzielają jego poglądy? W Afryce nie ma też rasistów. Rasizmu nie ma nigdzie na świecie. Tylko biali nienawidzą czarnych. Japończycy wcale nie kochali się w idei panowania rasy japońskiej nad Azją, wcale nie uważali Chińczyków z gorszych rasowo i wcale nie dyskryminują mieszańców Japonii. Zwłaszcza japońsko-koreańskich.
I tak w przepięknym zwrocie akcji poemat Amandy Gorman, czarnoskórej artystki, nie został przetłumaczony przez Marieke Lucas Rijneveld, osobę niebinarną ale trochę zbyt białą, bo zostau zaatakowau przez Janice Deul, niderlandzką ale bardzo czarną dziennikarkę, która później próbowała się z tego węgorzem wywinąć, choć nijak nie było to wiarygodne. Chcą uniknąć kłopotów Rijneveld wycofau się, choć sama Gorman była zachwycona tym wyborem. I właśnie takie jazdy sprawiają, że czarnoskóra królowa Anglii jest totalnie na miejscu. Czemu zaś? Zaraz wyjaśnię.

Kali zawsze był Murzynem

Wbrew pozorom nie da się przenieść, przeszczepić, problemów, często sprzecznych z problemami innych grup całego świata. Nie wszyscy to zrozumieli i medialnie serwują „ogólnoświatowy miks”, ale jak już wspomniałem, bardzo stronniczy. Dalej nie wiem a pytałem jak sytuacja Ainu w Japonii. Sorry, racja, nadal mają ich w dupie ale w 2019 łaskawie wprowadzili ustawę, dzięki której Ainu mogą zachować resztki własnego dziedzictwa kulturowego. Dziedzictwa, które przybysze z zewnątrz zawłaszczyli, przetworzyli a następnie próbowali wyeliminować prawowitych właścicieli. Podobnie sprawa ma się z ludem Rjukju. Los Ainów, nie różni się niczym od losu Rdzennych Amerykanów lub też Indian Amerykańskich. Trochę to stawia w złym świetle mieszkających od pokoleń w USA Japończyków, bredzących coś o zawłaszczeniu kulturowym. Ciekawe ilu z Was wie o Liście? Otóż w Japonii istniała i nadal istnieje lista nazwisk ludzi z klasy a raczej podklasy społecznej zwanej burakuminami. Adresy, nazwiska, kategorycznie nie zatrudniać. Ludzie z tej listy nie mogąc znaleźć uczciwej pracy wybierali jedyne sensowne rozwiązanie, stając się członkami Jakuzy. Oni stworzyli Jakuzę. Sześćdziesiąt procent członków Yamaguchi-gumi, największej organizacji tego typu wywodzi się właśnie z burakuminów. Więcej uwagi poświęcono nawet Ujgurom w Chinach, ale nie za dużo, bo przecież tylko Black Life Matter. Chiny i Japonia są zbyt silne a mniejszości zbyt mało istotne by się nimi na poważnie przejmować. Ci z Was, którzy kupują autka BMW czy telefony Apple, partycypują w wykorzystywaniu niewolniczej pracy Ujgurów w obozach konce…ośrodkach reedukacyjnych. Potrafią też świetnie grać motywem kolonializmu ze strony krajów tak zwanego Zachodu. Dodatkowo rasistowskie jest już samo mówienie o Chińczykach, bowiem za prześladowania Ujgurów odpowiadają włodarze geopolitycznego bytu zwanego Chinami albo Ludową Republiką Chin. Tymczasem po dziś dzień nie wykształciła się jakaś jednorodna tożsamość chińska. Dlaczego zatem osoby czarnoskóre są tak nadreprezentowane w debacie publicznej? Otóż murzyn jest nadal żywy i ma się dobrze. Murzyn, to dzikus, który nie rozumie i trzeba go bronić. Nie wspierać, bronić. Jak Staś Kalego wziąć w opiekę. Chińczyk czy Japończyk kojarzą nam się już z krajami rozwiniętymi, tymczasem wizerunek murzyna jako zagłodzonego dzikusa, czasem trochę nowocześniejszego, bo z kałachem, nadal jest żywy. Dodatkowo gdy Chinom coś się nie podoba, chociażby różnorodność etniczna to przerabia się filmy pod nich. Dokładnie pod wytyczne rządu, ale przerabia. I tyle. Idąc tropem nietolerancji i ignorancji rasistowskie jest mówienie o Afroamerykanach jako wszystkich osobach czarnoskórych zamieszkujących terytorium kontynentalnych Stanów Zjednoczonych.  Trochę jak mówienie o Rdzennych Amerykanach jak jednolitej grupie etnicznej, połączonej wspólnymi interesami czy Afrykanach jako jednolitej tożsamościowo masie, co ostatnio zdarza się coraz częściej, ale tylko w wykonaniu obywateli USA. Nawet nie chcę się wdawać w rozważania kim jest Afropolak i czemu nie Afroeuropejczy, bo tekst będzie dłuższy niż papier toaletowy, trójwarstwowy.
Pomijam, że wielu Rdzennych Amerykanów ma zupełnie gdzieś dziedzictwo kulturowe, czy kwestie rasowe bo akurat są zajęci prowadzeniem kasyn czy czerpaniem zysków z ropy naftowej. Ci zaś, którzy nie mają tego gdzieś proszą by nie łączyć wszystkich w jedną, homogeniczną całość, bowiem nią nie są. Mówiąc „rdzenni mieszkańcy Ameryki” najczęściej ma się na myśli osoby mieszkające na terytorium właśnie USA, z pominięciem bo ja wiem ludu Jagan, który zamieszkiwał okolice Ziemi Ognistej oraz Sahtu, zamieszkujących okolice Wielkiego Jeziora Niedźwiedziego. Czasem rdzenni Amerykanie zamieszkujący przed kolonizacją obszar współczesnego USA, mają wspólne, zbieżne interesy w jakimś zakresie, ale nadal żywe bywają animozje. Jeśli ktoś myśli, że wśród Indian panowały miłość i braterstwo to jest w wielkim błędzie.
Każdy system potrzebuje odrobiny luzu. Idea „zdrowego rasizmu” jest dość kretyńska i pominiemy ją milczeniem, bowiem czegoś takiego nie ma. Przyklejanie jednak łatki „rasizmu” do wszystkiego zaczyna powodować tarcia. Czym jest ów luz? Nie obsadzaniem czarnej aktorki w roli brytyjskiej królowej tłumacząc to konwencją. Nie pisaniem tekstów o „zgrai białych ludzi na ekranie” przy okazji spinoffu „Gry o Tron”. Trzeba bowiem pamiętać, że tak jak nie ma jednej tożsamości „indiańskiej” tak nie ma „białej tożsamości”. Równocześnie każdy człowiek ma swoje jednostkowe, niepowtarzalne, istnienie. Opisanie straszliwej sytuacji, gdy dziewczyna została nazwana „Murzynką” a koleś „Bambo” zapewni więcej odsłon niż strzał w pysk za okulary. Bo to raz okularnik dostał w mordę w szkole za to, że jest ślepy? Wspaniałe czasy. Wspominam z nostalgią. Noszę okulary od szóstego roku życia. Wpychanie zaś na siłę odpowiedzialności za cudze grzechy powoduje tarcia. Efektem jest budowanie tejże białej tożsamości. Głównie wśród „białych, wykształconych mężczyzn”. Cała anty rasistowska szopka to tylko show, spektakl. Potem wybuchają minijazdy typu „biała fotografka nie ma prawa fotografować czarnoskórych, bo nie potrafi uchwycić piękna ich skóry”. Autorami takich są głównie aktywiści pokroju Janice Deul, którzy nagle postanawiają powołać specjalny zespół do spraw neutralnej terminologii w branży technologicznej w ramach  Internet Engineering Task Force, śledzący takie terminy jak „master”, „slave”, „white list” czy „black list”, bo są one rasistowskie. Co ciekawe „master” i „slave”, miały zawsze złośliwe powiązanie z BDSM a nie rasizmem czy niewolnictwem w historycznym ujęciu, ale wszystko zależy co kto dostrzega. I tak grupa dobrze sytuowanych ludzi, wprawdzie różnych ras, będzie sobie zwalczała słówka, których masa młodych ludzi z gett może nigdy nie poznać przez wykluczenie technologiczne. Tylko cóż, lepiej przymknąć oko na mielenie milionów niesprzedanych notebooków. Następnie trafią na nielegalne wysypiska w Afryce gdzie w oparach toksycznego dymu okoliczni mieszkańcy będą próbować odzyskać co cenniejsze surowce. Laptopy te, mogłyby przysłużyć się dzieciakom czy ludziom wykluczonym cyfrowo. Olać, wiadomo, że wolny rynek zbawi środowisko naturalne.
W tym czasie zwalczymy listy. Białe i czarne.
Osoby czarnoskóre, choć nie ma czegoś takie jak ich wspólna tożsamość, albo tożsamość afrykańska czy afroamerykańska, mają zbyt donośny głos by można go było zignorować.  Kapitalizm ma zaś to do siebie, że ze wszystkiego wyciśnie parę groszy. I tak oto, Mała Syrenka jest czarna. Co samo w sobie nie ma znaczenia w przypadku postaci mitologicznych, ale czemu czarna a nie czerwona? Na jakiejś też podstawie mieszkający od dłuższego czasu w Ameryce Północnej ludzie czują więź z Afryką? Nie mam pojęcia. I jest to dla wielu irytujące. Można by wprawdzie oddać głos komuś aktualnie zamieszkującemu Afrykę, ale, co to kogo obchodzi. Gdyby sytuacja osób czarnoskórych przypominała sytuację Ujgurów, Ainu, to nikt by się słowem nie zająknął. Już sama struktura rasowej etnicznej nienawiści w Indiach jest tak złożona, że praktycznie niemożliwa do wyjaśnienia. Czemu nikogo nie interesują wydarzenia z subkontynentu? Nie wiem. Natomiast tego typu gesty, są gestami rasy, kultury wyższej wobec niższej. Oto my, światli, zdolni podważyć własną kulturę, pokażemy Wam prostaczkowie jak czynić należy. Tutaj doskonałym przykładem będzie wezwanie do usunięcia z listy lektur W pustyni i w puszczy, które rzekomo utrwala rasowe stereotypy kolonialne. Idąc tym tokiem myślenia, można będzie wyeliminować z lekcji historii II Wojnę Światową, bo przecież nie można postrzegać narodu niemieckiego przez pryzmat wydarzenia sprzed prawie stu lat! Wyjątkowo jest druga strona tej samej monety a nie jakaś prawicowa obsesja. Póki co, patrzymy na jedną, cieszymy się, że wypadła reszka. W ten sposób za dwieście lat będzie można pokazać jacy jesteśmy dobrzy, tolerancyjni. Rasizm? Jaki rasizm. Rasistami są czarni, do tego nienawidzą LGBT. My wyeliminowaliśmy rasizm.
 
I tak ma być.

Patronite Herbata i Obiektyw

Słuchajcie założyłem sobie konto na Patronite, żeby trochę usprawnić prace nad treściami na blogu. Odrobina czasu i nowych, często rzadkich książek zawsze się przyda. Mój profil znajdziecie pod linkiem Patronite Herbata i Obiektyw