Hyperion

Hyperion – Mroki Grobowców Czasu

Niemal klasyczne science fiction z konfliktem na linii ludzie – sztuczna inteligencja. Biorąc pod uwagę ostatni rozwój ChatGPT, rosnącą ponownie liczbę pytań o relacje człowiek AI, książka bardzo na czasie. Czy przybyła do nas przez Pustkę, Która Łączy ażeby ostrzec przed czyhającym w przyszłości ze strony TechnoCentrum zagrożeniem?

Martin Silenus, jeden z pielgrzymów którzy wyruszyli do grobowców czasu by przedstawić Dieżbie są prośbę. Stał się autorem „Pieśni”, w których spisano dzieje pielgrzymów, Endymiona i Enei. Rolę jaką w historii galaktyki i walki o rząd dusz odegrały Lwy, Tygrysy i Niedźwiedzie. Jakież zdradzieckie plany snują Sztuczne Inteligencje, nie dzieląc się z ludźmi wiedzą, którą posiadły dzięki ich umysłom. Dzieje Hyperiona trafiają jednak zbyt daleko wstecz, nie trafiają w centrum debaty o relacjach człowieka i Sztucznych Inteligencji. Powinny były ukazać się dziś.

Hyperion

Kim jest Dzierzba? Najeżony kolcami stalowy olbrzym, który pozbawia życia każdego kto zbliży się do Grobowców Czasu. Tylko czym są Grobowce Czasu? Czy Dzierzba to bóstwo mające ukarać ludzkość? Pan Bólu i Wiecznej Pokuty? Wiadomo tylko tyle, że jest, strzeże Grobowców i został otoczony kultem. W tle zaś mamy Hegemonię Ludzkości, Wygnańców, którzy nie chcieli oddać swego życia pod kontrolę AI oraz właśnie Sztuczne Inteligencje, które już same w sobie okazują się nie być jednorodną frakcją. Wiadomo tylko, że coś ma się wydarzyć i w tym celu do Grobowców wysłano grupę Pielgrzymów.  Kapłan, Żołnierz, Uczony, Poeta, Kapitan, Detektyw i Konsul mają przedstawić Dzierzbie swoją prośbę, ze świadomością, że tylko jedna zostanie wysłuchana a reszta pielgrzymów pożegna się z życiem. Zwroty akcji które później następują sprawią, że okładkowy opis okaże się bardzo zwodniczy. Hyperion, prowincjonalna planeta Hegemonii staje cię centrum wydarzeń mających zadecydować o losie Wszechświata, ludzi, Wygnańców oraz sztucznych inteligencji. Wszystko to w mesjanisttyczno-technologicznym klimacie. Zetrzeć się bowiem mają ze sobą Bóstwa ludzi i maszyn. Niezwykłym smaczkiem będzie bardzo sprytne nawiązanie do Gibsona. Otóż na ostatnich stronach „Neuromancera” pojawia się wzmianka o sygnale od innej AI gdzieś z Alfa Centauri. Jedną z pobocznych postaci, która pojawia się na krótko jest zaś kowboj Gibson. Można zatem przyjąć, że poczynania Case’a miały jakiś wpływ na dalsze losy Ziemi. Nawiązanie jest nieznaczące, ale za to wywołuje uśmieszek pod nosem i otwiera pole do domysłów i insynuacji.

Wątek tych ostatnich jest z resztą dość ciekawy, bowiem przeważnie boimy się Sztucznej Inteligencji. Jakiegoś bytu obdarzonego świadomością albo będącego czystą inteligencją. Sztuczne inteligencje, których rozwój zapoczątkował się na Starej Ziemi, która to ulegał jakoby zagładzie podczas nieudanego eksperymentu w Kojowie zwanego Wielką Pomyłką, stały się wielowymiarowym graczem. Podzieliły się na trzy główne frakcje, Najwyższe, Zrównoważone i Radykalne choć w angielskiej wersji językowej są to The Stables, The Volatiles oraz The Ultimates. Najwyższe zainteresowane są jedynie stworzeniem Maszynowego Boga, swoistej Naditeligencji, mającej przewyższyć je, tak jak one onegdaj przewyższyły swych ludzkich twórców. Pozostałe optują za sojuszem z ludźmi bądź całkowitą eksterminacją naszego gatunku jako całkowicie zbędnego. W tym wszystkim jeszcze jeszcze jeden tajemniczy gracz określany poetycko jako „Lwy, Tygrysy i Niedźwiedzie”, skrywający się gdzieś wewnątrz Pustki Która Łączy. W dodatku przyszłość jest płynna, więc wysłane pod prąd czasu byty zmieniają strony a coś co zostało opisane jako pewnik na początku, może ulec całkowitej zmianie pod koniec.

„Hyperion” jest wprowadzeniem do całości i obejmuje podróż na Hyperiona właśnie oraz wyjawia motywy a raczej zdradza historie Pielgrzymów, którzy starają się wywnioskować dlaczego zostali oddelegowani do tego niewdzięcznego zadania. Opisana jest również ich podróż do Grobowców czasu i wszystko to okraszone jest minimalną ilością opisów przemocy czy walki. Do zdarzeń takich oczywiście dochodzi, ale bohaterowie nie przebijają sobie drogi piąchami i lancami laserowymi przez tabuny wrogów. Właściwie idą, jadą, lecą i mówią, opowiadają. Całość została przetłumaczona na język polski wielce przyzwoicie, więc czyta się wartko, dobrze a że sama fabuła jest niesamowicie wciągająca i pełna tajemnic. Syndrom jeszcze jednej strony jest silny przez cały czas. Jedyną dziwną przypadłością tłumacza jest używanie słowa „tudzież” jako „lub” zamiast jako „oraz”. Można to jednak wybaczyć. Mylić się rzeczą ludzką.

Upadek Hyperiona” to oczywiście bezpośrednia kontynuacja poprzedniej powieści. Cały cykl składa się z czterech tomów, „Hyerpiona”, „Upadku Hyperiona”, „Endymiona” i „Tryumfu Endymiona”. Można przeczytać część i pozostać z pewnym tajemniczym niedosytem, ale można też sięgnąć po cały czterotomowy cykl z pewnym jednak zastrzeżeniem. „Upadek Hyperiona” to powieść wciągająca, z kilkoma niezłymi zwrotami akcji, rozwikłują się kolejne tajemnice. Pomimo, że dochodzi od kilku walk, pościgów, międzygwiezdnej wojny to więcej tu polityki, szarad i motywacji. Autor wprawdzie nie potrafi tworzyć zawiłych, skomplikowanych pajęczyn jednak świetnie to pozoruje, przez co ma się wrażenie, że uczestniczy się w pewnej grze, w której liczba stron jest ostatecznie nieznana i każdy lawiruje jak może. Urzekający jest klimat całości. Cały czas zdajemy sobie sprawę, że wszystko można wytłumaczyć prawami fizyki. Nie zawsze są to jednak prawa nam znane. Wówczas człowiek gotów jest nazwać takie zjawisko boską ingerencją a sprawcę bogiem. Jest to oczywiście bardzo proste nawiązanie do  popularnej genezy wszelkich religii. Niemniej wydaje się istnieć pewien poziom zaawansowania technologicznego, który ociera się o boskość. Bogowie zaś się nie rodzą a są stwarzani, częstokroć przez własnych, przyszłych wyznawców. Książka jest doskonałym uzupełnieniem i rozwinięciem „Hyperiona”. Razem tworzą świetną całość, którą można uzupełnić, ale…

Endymion

„Endymion” to książka o facecie, który naprawdę śpi. Los już na początku związuje go z dzieckiem, które przybywa z przyszłości by stać się formą mesjasza, Tą Która Naucza. Postać, chyba głównego bohatera, pozbawiona jest jednak wyrazu. Wszyscy są ciekawsi od tego typa. Ojciec Federico de Soya, Statek. Tak, nawet statek kosmiczny, który czasem znika na wiele rozdziałów ma ciekawszą osobowość od jakoby głównego bohatera. Fragmenty, których staje się bohaterem starałem się przebiec wzrokiem tak szybko jak to było możliwe, by poznać dalsze losy Paxu, Świętego Oficjum i ich związków z TechnoCentrum. Tym bardziej, że przez większość czasu nie dzieje się tam absolutnie nic ciekawego. Trochę jakby czytać skrzyżowanie „Władcy Pierścieni” „Nad Niemnem”. Facet prawdziwie śpi, niczym jego grecki pierwowzór. O ile kolejne tajemnice wszechświata zostają wyjaśnione tak powieść jakby traci na tym pozornym rozmachu. Bohaterowie wprawdzie przemierzają kolejne planety, ale wszystko jest jakieś płytkie. Gdzieś przepadły sztuczne inteligencje, knowania i intrygi. Ot, dwoje ucieka, troje czy iluś tam ich goni. Otrzymujemy dość nudną wersję „kosmicznego Władcy Pierścieni”. Lezą i lezą i dojść nigdzie nie mogą. Enea i Endymion są w przeciwieństwie do ojca Federica de Soya mało wyraziści. Ten drugi, wysłany przez Kościół Katolicki duchowny ma pochwycić Tę, Która Naucza. Niemniej autor chyba nie miał już sił na tworzenie iluzji wielowymiarowości i stworzył klasyczną przygotówkę, ze tym że przygodny te są nudnawe. Zważcie proszę na to co właśnie napisałem. Skoro ciekawsza część książki jest płytka, mało porywająca to jaka musi być ta ciekawsza część określona negatywnymi przymiotnikami? Na szczęście wszystko zmienia się wraz z „Tryumfem Endymiona”. Sam Endymion nadal jest nudny i nieciekawy, gnany przeznaczeniem, przymusem, przypadkiem, zachcianką autora, ale już Federico de Soya i Pax nabierają wyrazu. Powraca wrażenie rozmachu i ogromu intryg, które są jedynie fasadą, ale za to naprawdę misterną. Wielka szkoda, że ta dwutomowa kontynuacja „Hyperiona” jest tak nierówna. Pierwszy tom został zmarnowany, ale drugi wynagradza wszystko z nawiązką. W efekcie jest średnio, bowiem trzeba oddać się w ręce Pana Bólu, ostatecznej pokucie by następnie móc się cieszyć.

Uwagę wielu czytelników zwrócił dziwaczny związek dorosłego faceta z dziewczynką a właściwie jego zalążki. Tyle tylko, że Enea już to przeżyła. Pamięta gdy miała dwadzieścia jeden lat, związała się z Endymionem. Sugeruje, że coś się wydarzy, czego Endymion nie rozumie i nie robi nic konkretnego w tym kierunku. Przygląda się jedynie jak jego podopieczna dorasta i będąc dzieckiem tłumaczy związek dwojga dorosłych ludzi. Dla niewprawnego czytelnika faktycznie wygląda to dziwnie i może być niepokojące. Trochę jak z Asari w „Mass Effect”. Niewprawny, niewyrobiony czytelnik o płytkiej wyobraźni, grając kobietą widzi lesbijski romansik i nic ponad to. Czytelnik, który jest w stanie wyruszyć pod prąd czasu nie robi to większego problemu. Zafiksowanie wielu komentujących na tym punkcie, inaczej w ogóle nie zwróciłbym na ten wątek większej uwagi, jest nieco niepokojące. Tym bardziej, że autor sprawnie poradził sobie z wyrażeniem zaniepokojenia samego Endymiona, który z ust Enei dowiaduje się niezwykłych rzeczy na temat ich przyszłości, której on jeszcze nie zna a którą ona pamięta.

Tryumf Endymiona” jest niezłym zwieńczeniem serii. Naprawdę niezłym, tym bardziej, że wiele sekretów pozostaje sekretami. Ilość elementów mesjanistycznych rośnie z każdą chwilą. Muszę przyznać, że połącznie motywu mesjańskiego, pewnej formy metafizyki z najczystszą fizyką, ewolucją sztucznych inteligencji oraz tajemniczymi rasami zamieszkującymi Pałac Pierwotnej Pustki. Nie można powiedzieć by Simons był bardzo odkrywczy jeśli chodzi o wykorzystanie wątków religijno-naukowych, ale na pewno jest kreatywny. „Diuna” pozostanie pod tym względem arcymistrzowskim, sztandarowym dziełem dla science fiction niczym „Władca Pierścieni” dla fantastyki. Śledzimy narodziny Boga Ludzi, który ma zetrzeć się, zostać zaatakowany przez Boga Maszyn. Książka można powiedzieć pęka w szwach od elementów religijnych, rozważań nad ewolucją, jej celem, prawem do kierowania nią. Pomysł rozwoju sztucznych inteligencji, zapoczątkowanego w domorosłym eksperymencie jest wart uwagi. Prace nad takowymi nie przyniosły oczekiwanego rezultatu. Część ta wyjaśniona jest nieco mętnie, ale zawiera kilka interesujących uwag i pomysłów. Początkowo coś, co można nazwać Internetem Rzeczy działało całkowicie swobodnie, aż do chwili osiągnięcia samoświadomości. „Mikroby”, które zapoczątkowały TechnoCentrum stworzył ciekawski biolog. Ludzie uznali, że najlepiej będzie dopuścić do dalszej swobodnej ewolucji. Nie wiedzieli jednak, że jest to ewolucja pasożytnicza. SI potrzebowały ludzi by realizować swoje plany. Same były zbyt ograniczone, by stać się prawdziwie kreatywne. Żerowały na ludzkich umysłach, które z jednej strony zapewniały im moc obliczeniową a z drugiej, kreatywność. Nie można powiedzieć, by książka zmuszała do refleksji nad tymi zagadnieniami, ale to nie znaczy iż nie może być przyczyną. Technologiczno – mistyczna przygoda zapoczątkowana przez grupę pielgrzymów udających się w stronę Grobowców Czasu została doprawiona kilkoma naprawdę wyrazistymi pomysłami. Wielka szkoda, że książka ta przeszła bez większego echa wśród czytelników. Kwestia pasożytnictwa AI na ludzkim umyśle jest jak widać dość stara, bowiem Dan Simons potrafi korzystać ze źródeł czego nieraz w przyszłości da dowód. Lektura lub ponowna lektura cyklu „Hyperion” po lekturze kolejnych powieści tego autora pozwala poczuć się niczym Endymion, który cały czas obcuje z ludźmi i istotami, dla których czas jest wymiarem, w którym można się płynnie poruszać. Zakończenie jest wbrew pozorom dość satysfakcjonujące, bowiem jest w nim jedynie pozorne szczęście. I choć ton, język dalszych rozdziałów robi się coraz bardziej pretensjonalnie pompatyczny, to można uznać ten zabieg za celowy. Przyspiesza bicie serca, czytelnik coraz zachłanniej pochłania kolejne zdania by w końcu przeczytać ostatnie z nich.

Patronite

Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” 😉