fantastyka politycznie poprawna

Fantastyka politycznie poprawna czyli żydowskie gobliny i polskie mizoginy

Szczerze odrzuca mnie twórczość Jacka Piekary czy głupawe wywody Komudy. Istnieje granica, której przekroczenie skutkuje powstaniem zakalcowatego gniota. Pytanie jednak postawmy inne. Czy można stworzyć doskonale poprawną politycznie powieść?

Wyobrażacie sobie fantastykę doskonale poprawną politycznie?
-Czy szanownu osobu wyraża zgodę na bycie porwanu?
-Nie w najbliższym czasie.
-Dziękuję polecam się na przyszłość. Do widzenia.
-Do widzenia.
Jako, że osobu nie wyraziłu zgody na bycie porwanu, zbójczynie, bowiem wymagana jest poprawna ilość proto i antagonistek żeńskich, identyfikujących się jako cis kobiety, porwały, naturalnie za jego zgodą, syna lokalnego księcia z Zadupskiej Doliny. Jako, że dobrowolnie się na to zgodził, a mówimy zgodził bo tak się identyfikował, nikt nie chciał zapłacić okupu ani wysłać nikogo na ratunek. Toteż bohaterka, która potencjalnie miała tego dokonać, siedziała z durną miną na koniu i dłubała mieczem w zębach. Również, jako że zgodę można cofnąć w trakcie, zrobił to po trzech dniach porwania i wrócił do domu. Zbójczynie nie wiedząc co robić zaczęły pisać do lokalnego periodyku feministycznego.
I wszystkim wraz z autorem było bardzo głupio i żyli długo i szczęśliwie

Podchodząc do literatury

Zacznę od zacytowania samego siebie.

Z nudów przeczytałem. Zalegało na półce od dawna. Podobno pierwsze przygody Mordimera, zwłaszcza te pierwsze nie są takie złe, ale TO jest jakaś kpina. Świat w którym Jezus zszedł z krzyża, brzmi jak…no właśnie jak? Świat, w którym Jezus nie zszedł z krzyża dał nam sześć wieków inkwizycji, która w swych urojeniach wysyłała ludzi na stos, za to że sprzyjały im prawa fizyki. Nieznane im wprawdzie, ale nieznajomość prawa nie zwalnia z odpowiedzialności. Tyle tylko, że książka promowana była jako coś jeszcze mroczniejszego. A co dostałem? Seksualne obsesje autora, obleczone w wyobrażenie o prawdziwej męskości. Wszyscy kolesie mają ponure i posępne oblicza, silni są ciałem i duchem albo tylko duchem, kobiety zaś są wprawdzie bystre, ale o dziwo wszystkie chętne i ponętne. Tylko główny bohater co autor podkreśla na każdym kroku opiera się ich wdziękom, choć ciągle o nich myśli. Gdy zaś nie są młode i chętne autor opisuje je jako wieporzowate maszkarony. Właściwie na podstawie tekstów Piekary można dokonać bez mała psychoanalizy i po ich lekturze żadne wyskoki nie powinny dziwić. Postaci w książce są takie jak i sam autor. Nieskomplikowane, sprośne i tyle. Jedyna zaleta to fakt, że akcja raczej rozwija się poprzez pseudointrygi i śledztwa. Facet nie umie tworzyć prawdziwych zagadek, tkać sieci intryg ale sprawnie udaje, że jest inaczej. W efekcie wielki Pan Inkwizytor błądzi jak ślepe kocię od wyjaśnień, do wyjaśnień. Cudzych.

Czy należy jednoznacznie odciąć autora od dzieła? Często w kontekście pominięcia autora w ocenie dzieła literackiego, przytacza się „Śmierć autora” Barthesa. Najpopularniejsza interpretacja tego eseju, zakłada iż nie należy brać autora pod uwagę w akcie interpretacji. Sam Barthes zrewidował swój pogląd, iż autor zawsze jest uwikłany w swe dzieło. Jednak zdecydowanie lepiej postawić tezę, pytanie, czy stosować metodę biograficzną, czy też nie. Metoda biograficzna polega na analizie dzieła, przez pryzmat życiorysu, poglądów autora prezentowanych w innych publikacjach, wypowiedziach, niż omawiane dzieło. Czego w krytyce Piekary nie bierze pod uwagę, to faktu, że dzieło ma prawo oderwać się od autora, jego poglądów, zacząć żyć własnym życiem, nabierając nowych znaczeń. Dotyczy to jednak tylko części dzieł, zwłaszcza literackich czy artystycznych.

W chwili gdy autor niejako skrywa się za dziełem, nie będąc osobą publiczną, można narzędzie biograficzne odłożyć. Gdy autor zabiera głos jako publicysta, udziela wywiadów, wypowiada się w sprawach społecznych i politycznych, chociażby Twitterze, jak najbardziej można wciągnąć te wypowiedzi do analizy jego książek fantastycznych. Istnieje też cienka granica pomiędzy fantastyką a ubranym w fantastyczne szaty manifestem światopoglądowym oraz wyraźna granica między fantastyką dobrą a zwyczajnie tandetną. Nawet gdyby Jacek Piekara nie publikował swych myśli w mediach społecznościowych, nie bywał publicystą, to książki jego czyta się po prostu źle. Ile razy można czytać te same marne przemyślenia kolesia na temat kobiet, męskości, siły ducha? Żart bywa dobry raz, powtarzany w kółko wyciera się jak kiepski dywan. Nie mam nic przeciwko, gdy w fantastyce dzieją się rzeczy złe i okrutne. Prześladowania, niewolnictwo, dyskryminacja,  żart o geju, czarnoskórym, Japończyku czy Polaku, nie determinuje końcowej, negatywnej oceny. Dopiero źle użyte, w nadmiarze, siląc się na gówniarską prześmiewczość, sprawiają, że książka stają się niesmaczna. Owo „złe użycie”, to manifest światopoglądowy, który ma pod przykrywką żartu, zaszczepić nienawiść do określonej grupy. Żart musi być czytelny, być na miejscu, nawet najbardziej niepoprawny politycznie.

Babis Piekara
Fragment książki Piekary / za Kasia Babis

Pozostaje też pewna kwestia wolności. Stwierdzenie, że mężczyźni wolą obfitsze kształty w formie wypowiedzi publicystycznej może spotkać się z krytyką, chociażby ze strony mężczyzn, preferujących kobiety z małym biustem. Piekara dał wyraz swym poglądom na temat takich mężczyzn także w w opowiadaniu „Świat jest pełen chętnych suk” , gdzie również sugeruje, że są oni homoseksualistami. W przypadku publicystyki zawsze można wdać się w polemikę z autorem i przekazać mu zdanie na jego temat. Książka fantasy zdecydowanie nie jest jednak subiektywną formą wypowiedzi dziennikarskiej a bytem, który przedstawia różnorakie postacie, o różnorakich motywacjach, w różnorakich sytuacjach. Mordmier, bowiem imię padające we wskazanym fragmencie wskazuje na to, że cytat pochodzi  z „Cyklu Inkwizytorskiego” , którego nie przeczytałem za wiele, bowiem zgadzam się, że jest dość odrzucający, jest taką właśnie postacią. Cóż, przypomina się, że zgodę można wycofać w trakcie. Miał ją przelecieć na siłę czy co? Lewicowcy chcąc być tolerancyjnymi wpadają w pewien paradoks tolerancji, z którego nie potrafią wybrnąć. Żaden człowiek nie jest wolny od skłonności do oceniania, także oni. Mam prawdo odrzucić partnera, choć powinienem napisać partnerkę seksualną choćby dlatego, że ma krzywy nos. Że sam też mam krzywy? I wychodzi, że kto wybredny ten nie rucha. Hipokryzją byłoby wymagać od kobiet, żeby były smukłe i wysportowane, samemu mając piwny bebzol. Czy innym jest też walka z nierealnymi kanonami urody, czyli takimi, które trudno osiągnąć żyjąc tylko dla urody, dyskryminacja ze względu na kształt biustu, penisa, nóg, głowy, kolor skóry a czym innym próba całkowitej likwidacji subiektywnych odczuć co do preferowanych kształtów ciała partnera seksualnego. Usprawiedliwiający być może jedynie brak ochoty, ale wraz z ochotą na seks „doskonała lewaczka” powinna zaakceptować dowolnego mężczyznę. Każdy czytelnik przyzna, że brzmi to idiotycznie i tak też jest. Problemem jest cwaniactwo, które wiedzie do zguby. Rozbieranie na czynniki pierwsze mechanizmów społecznych wymaga pogłębionego zrozumienia, analizy by koniec końców postawić jakieś rozwiązanie. Żadna teoria krytyczna nie jest jednak w stanie dać rozwiązania. Więcej, sprawa jest wbrew pozorom trudna a argumenty „jak nie rozumiesz nie mamy o czym gadać” są na porządku dziennym. Można uznać fantastykę Piekary za denną, jak najbardziej. Ciężko jednak nie potraktować tego fragmentu jako nietrafionego. Zakładam, że Babis atakuje homoseksualne obsesje autora, wyłożone w usta Mordimera. Tani żart, ale mnie bawi. Nie za bardzo tylko wiadomo czego Babis by chciała, bo jej jazda z Piekarą sięga chyba 2016 roku a przynajmniej tak datowane posty na Twitterze odnajduję. Efektem jest nie tyle krytyka, recenzja co pozorancki spór politycznospołeczny, który ma nabić pięćdziesięcioletniemu wówczas chłopu i dwudziestoczteroletniej dziewczynce trochę lajków. Wszak w związku, chłop musi być starszy. Chwała konserwatywnemu Piekarze i wstyd hańba postępowej Kasi.

Problematyczną jest argumentacja obrońców Piekary. W myśl tejże, fantastyka ma być fantastyczna, czyli oderwana od rzeczywistości. Zamiłowanie do brutalnych, pełnych niejednoznaczności moralnej światów stanowi niemałe wyzwanie intelektualne. Kochają fantastykę, która z natury ma być nierealna, nieprawdziwa czy nierzeczywista, ale gdy oddaje rzeczywistość, pewne stany faktyczne, takie jak niewolnictwo, uprzedzenia, przemoc, ludzkie emocje i namiętności. Gdyby bowiem za dobrą monetę przyjąć ich argumentację  to powinni czytać tylko dzieła z gatunku Solar Punk, lub takie w których ludzie niczym bogowie, żyją bez trosk i zmartwień, które zawsze kończą się dobrze a bohaterowie walczą w imię wyższych, uniwersalnych wartości jak dobrosprawiedliwość. Albo co tam, od razu prawo i sprawiedliwość. I porządek do tego. Popularnością cieszą się postacie niejednoznaczne, których moralność poddać należy w wątpliwość. Dlaczego ktoś miałby chcieć przeżywać takie przygody? Przemoc, zło, wątpliwa moralność to rzeczy, których można doświadczyć na co dzień. Po co jeszcze o tym czytać? Jaki jest cel ubierania zła i przemocy w magiczne szaty? Możliwe, że fani fantastyki, lubują się w takich postawach, doskonale je rozumieją. Łatwiej im wówczas zatopić się w świecie, który jest im w jakiś sposób bliski. Świat utopijny jest im obcy, boją się go, przeraża ich, więc pozycje takie nie cieszą się większą popularnością. Odpowiedź może brzmieć oczywiście z goła inaczej. Fantastyka, może być nie tyle potrzebą kreowania światów alternatywnych, co dawać jakąkolwiek formę sprawczości. Większość ludzi jest tejże pozbawiona, natomiast większość powieści fantastycznych, skupia się na ludziach sprawczych, odważnych, inteligentnych albo mężnych. Ta krótka chwila, gdy muskularna łapa dzierży miecz albo będąc kowbojem cyberprzestrzeni zasiada do konsoli, daje poczucie sprawczości. Częściej wybierana jest sprawczość wyrażana przez brutalną siłę, prącie i miecz, jak w przypadku fanów Komudy czy Piekary, a rzadziej intelekt. Sta też mała popularność Dukaja, który lubi bohaterów stawiających na rozum. Zatem może i nastąpiła śmierć autora, ale ktoś się odwadnia przy tych wypocinach.

Duże zastrzeżenia do wywodów takich jak te autorstwa Kasi Babis, można mieć nie tyle do analizy treści, co pewnych nadużyć. Jacek Piekara uchodzi jakoby za poczytnego polskiego autora fantasy. Zacząć więc musimy od sprostowania. Ni cholery. Wśród czytelników fantastyki z niższej półki i owszem ale nie należy nawet do pierwszej dziesiątki w rankingach poczytności polskich pisarzy. Jego czy to kolega, czy konkurent, Komuda, czasem na ową listę trafia razem z Pilipiukiem, ale tylko w kategorii „polski pisarz fantasy”. W Polsce za najpoczytniejszych autorów uchodzą Mróz, Tokarczuk oraz niejaki Coben. W 2003 roku, gdy rynek rozwijał się bardzo dynamicznie i nowe nazwiska wyskakiwały jak z rękawa, Piekara uchodził raczej za twórcę niszowego. Ciężko zatem zgodzić się z postulatem pani Katarzyny, że wychowały się na tym całe pokolenia chłopców, chłonąc treści oraz wzorce patriarchalne, homofobiczne, mizoginistyczne, i maskulinistyczne. Książki Komudy chociażby były raczej nieudolną, cięższą wersją już i tak przyciężkiej prozy Sienkiewicza, kierowaną raczej do pokolenia ojców, współczesnych millenialsów, którzy byli wówczas między trzydziestym a czterdziestym rokiem życia. Postulat Babis, że fantastyka Piekary, Komudy czy Pilipiuka wychowuje kolejne pokolenia mizoginów, jest zatem całkowicie absurdalny. Przede wszystkim trzeba czytać. I smutnym jest mój kontrapunkt, bowiem chłopcy czytają koszmarnie mało. Lecz niestety jest to kontrargument prawdziwy. Pani Katarzyna niewiele ma na poparcie swojej tezy. Kolejny problem polega na tym, że żaden nastolatek nie jest w stanie odczytać tych książek w sposób, w jaki zrobiła to Babis. Możliwym jest dokonanie tego przez osobę dorosłą, która już posiada jakiś system wartości. Niemniej dla nastolatka, liczą się wampiry, bimber, który jest dość zabawnym słowem w nastoletnim umyśle, duchy, egzorcyści i dziwaczne przygody. W najlepszym przypadku powinniśmy biegać za Bardakami z widłami, co nikomu nawet przez myśl nie przeszło. Wybiórczość tej krytyki jest wręcz niesamowicie stronnicza. Przemoc męsko męska, jest męskim problemem. Pseudofeministki, zainteresowane są jedynie przemocą męską, skierowaną w stronę kobiet. Względnie PRLu, bowiem na tym też podejrzanie mocno Kasia się skupia, analizując „Kuzynki”. 

Stad też analiza Babis, jest wyjątkowo jednowymiarowa, w dodatku utrwala negatywne stereotypy. W swych złośliwych, cynicznych wypowiedziach, sugeruje jakieś kompleksy czytelników i samego autora. Historia pełna jest zatwardziałych, radykalnych  homofobów, którzy następnie okazywali się homoseksualistami. Najczęściej wstydzący się, muszący ukrywać swą orientację ludzie są najradykalniejsi, najokrutniejsi w swych działaniach. Kpina ze strony Babis nie stwarza pola do coming outu, przeciwnie będzie ich radykalizować, bowiem bycie gejem jest śmieszne i żałosne. I taki przekaz płynie z ust lewicowej, otwartej, wolnościowej feministycznej aktywistki.

Popełniłem też kiedyś tekst „Ośmiopiętrowy idiota„, w którym dowodziłem dwóch rzeczy. Iż ludzie czują się winni spożywania takiej papki, więc nazywają to „guilty pleasure”, choć stanowi ona podstawę ich diety, oraz, że łatwo się wytyka palcem braki w rzeczach z natury marnych. Krytyka literacka powinna obejmować dzieła wartościowe, złożone, być przewodnikiem po najlepszych pozycjach świata sztuki a nie łatwą próbą nabicia sobie oglądalności prze krytykę czegoś, poniżej wszelkiej krytyki. W dodatku Babis jest w swoich przemyśleniach dość niekonsekwentna. Dziady polskiej fantastyki miały wytykać mizoginię, maczyzm i tego typu kwiatki. Tymczasem bardzo szybko, zwłaszcza w przypadku Pilipiuka przechodzi do kwestii chociażby remontu dachu kamienicy, którego dokonać miał mistrz Sędziwój. Nawet gdyby fragment był kiepski, nie świadczy to o byciu dziadem, bądź dziadersem.

Fantastyka stała się przedmiotem politycznokulturalnego sporu. Faktem jest, że polskich fantastów dopadł j jakiś dziwny syndrom czy obsesja. Póki co, nie wyrosły kolejne nazwiska, które wykopałaby starą gwardię, czyli Pilipiuka, Piekarę, Komudę i resztę ferajny.
Z nieznanych też dla mnie przyczyn, każdy kto próbuje wyrosnąć ponad poziom bułki z kotletem, wzbudza w czytelnikach furię o czym świadczy chociażby niechęć kierowana w stronę Dukaja. Nie pomaga również fakt, że czytelnicy fantastyki ze szkoły Piekary, zakochani są w światach pełnych pogardy, przemocy i nienawiści, nienawidzą Tokarczuk, zarzucając jej, że gardzi Polakami. Można gardzić gejem, ale nie można gardzić Polakiem, choć Tokarczuk wcale nie jest pogardliwa a krytyczna. W dodatku w polskich mediach literackich, noblistka na poważnie niemal nie figuruje, w przeciwieństwie do New Yorkera. Właściwie nawet Abdulrazak Gurnah, którego twórczość dotyka kwestii kolonialnych czy ubiegłoroczna laureatka Annie Ernaux, które książki poruszają chociażby międzypokoleniowe wyobcowanie, przeszły w naszych mediach bez echa. Dużo łatwiej bowiem popularnej, liczącej swych fanów w tysiącach, Babis mówić o Komudzie, niż omówić Ernaux, rozwijając zainteresowanie jej twórczością. Tyle, że nie o to chodzi. Chodzi o to, by czuć się lepszym. Fani Kasi, mogli przez naście minut jej wywodu czuć się lepiej, bo nie-czytają Piekary. Nie czytają też niczego lepszego, nie czytają właściwie niczego, ale w tym środowisku powodem do dumy jest nie-czytanie czegoś będącego jawnym przejawem złego smaku. Nie ma natomiast słowa o smaku dobrym.

Sama krytyka ze strony Babis, nie jest całkowicie pozbawiona podstaw, czy oparta na odgórnie wadliwej tezie. Jest jednak zbyt powierzchowna, płytka, stronnicza, chaotyczna i zogniskowana na wywołanie awantury dla zasięgów. Ciężko powiedzieć za czym tęskni taki Pilipiuk, wygłaszający kolejne farmazony ale piszący dość zabawne książki, dające trochę frajdy. Zdecydowanie łatwiej powiedzieć, coś o Komudzie czy Piekarze, którzy własne obsesje wlewają w swoje dzieła. Ich książki są manifestacją ich poglądów oraz projekcją, wyobrażeniem na temat samego siebie. Najgorzej wypadł wspomniany milion razy Piekara. Taki męski, na wywody Babis Pan Inkwizytor zareagował jak osoba z hipolaktazją na cappuccino. Są to autorzy tłukący kolejne dzieła masowo, mniej więcej według tego samego schematu, niemniej wrzucenie Pilipiuka do jednego wora z Piekarą, jest bezasadne. Większość omawianych przez Babis twórców, wegetując gdzieś na końcu układu fantastycznego, raczej nie zdobędzie już rzeszy nowych, wiernych czytelników. Zwłaszcza w czasach gdy fanfiki mają wyższy poziom literacki a człowiek odchodzi o literatury na rzecz filmów. Niektórzy, jak Pekara czy Komuda, jawnie nienawidzą kobiet, homoseksualistów i marzy im się hulanka na dzikich polach, gdzie nie trzeba było się przejmować ile piwa leje się w gardło, ile na koszulę, klepać dziewki po zadkach i nie obawiać się pozwu za molestowanie. Głównie dlatego, że wesoła kompania wesprze w potrzebie, bowiem w kupie siła! Kupy nikt nie ruszy. Słuszne podejście.

Sprawa Harrego

„Dla większości europejskich nastolatków – także dla mnie – imię i nazwisko „Cho Chang” brzmiało prawdopodobnie wystarczająco azjatycko, jednak u wielu Azjatów powodowało uniesienie brwi, gdyż trudno było przypisać je do konkretnego pochodzenia”

Herzyk, Noizz.pl

Krytyka dzieł takich jak „Harry Potter” ma długą tradycję. Kochany przez miliony, prawdziwie kochany, Gary Stu, zawsze będzie dobrym, nośnym tematem. Niejaka Herzyk, pisząca dla takich wątpliwej jakości pociotków Onetu jak Noizz, największy problem ma z Cho Chang, bo przedstawicielom mniejszości azjatyckiej ciężko się z nią utożsamić. Już to zdanie wskazuje na ignorancję piszącej, jeśli nie rasizm. Warto zaznaczyć, że Azja to potężny kontynent, który zamieszkuje masa grup etnicznych. Dlaczego postać nazwiskiem Xiao Lu, miałby być godną utożsamienia przez Naoko Takeuchi? Nie wiadomo. Z całą pewnością ktoś nazwiskiem Raja Ravi Varma doskonale odróżnia fikcyjne, kiepsko sklecone nazwiska niby chińskie, od tych faktycznie występujących w tyglu dialektów, jakim są Chiny czy Korea. Podejrzewam, że nasza Naoko Takeuchi też tego nie potrafi. Pisanie o mniejszości azjatyckiej, jest poważnym nadużyciem, bowiem „Azjaci” nie tworzą wspólnej społeczności. Hindusi, Japończycy, Koreańczycy, Chińczycy, to zaledwie ogólnikowe, łatwe do zrozumienia, terminy, bowiem Bengalczycy nie muszą kochać się z mieszkańcami Gudźaraty. Identycznie sprawa ma się, gdy mowa o dziedzictwie Afryki. Często posuwają się do tego osoby czarnoskóre, jakby kultura całek Afryki, od Tunisu po Gqeberhe, była monolitem, pozbawionym antagonizmów, którego to monolitu są oczywiście spadkobiercami. Trochę tak, jakby Polak rościł sobie prawo do kultury Hiszpanii, ze względu na położenie Polski w Europie.

Postulat, iż w dziele takim jak „Harry Potter”, powinni występować przedstawiciele najróżniejszych mniejszości, z którymi czytelnicy mogliby się utożsamić, jest absurdalny. Powinien zatem, występować też heteroseksualny Polak, bowiem taka mniejszość istnieje w Anglii. Jak bowiem mam identyfikować się z Brytyjczykiem Harrym, będąc przedstawicielem mniejszości polskiej? Być może pytanie należy postawić inaczej, skierować ja do dziewcząt i kobiet. Która chciałby identyfikować się z drugoplanową postacią, niespełnioną miłością głównego bohatera, który zapomniał o niej tak szybko, jak uczeń o zadaniu domowym na wakacjach? Dlaczego żadne nazwisko nie brzmi należycie polsko? Tylko co znaczy „brzmieć polsko”? Sławomir czy może Ciecierad? I jak miałbym się z tym utożsamić nosząc imię pochodzenia greckiego? Zatem brakuje w tej książce heteroseksualnych Polaków grekoimiennych. Zgoda, Lechsinka jest trochę dziwacznym tworem, ale pochodzi z innej książki. Nie występuje w Harrym Potterze. Równie dobrze może to być zwykła gafa, bowiem przy odrobinie chęci może stać się Lechsińską. Nie ma się tutaj czego czepiać. Alojzy natomiast, to jest imię! Przecież mniejszość śląska, nie tylko na Wyspach, ale w samej Polsce, powinna mieć swoją reprezentację z chwilą gdy HP stało się światową marką. Stąd być może Alojzy Bahrij mógłby się okazać nader wiarygodną postacią. Plotka głosi, że w wersji mandaryńskiej felerne imię, szkolnej miłości Harrego brzmi Zhang Qiu. Podejrzewam, że większość czytelników nie władająca językiem mandaryńskim a jedynie angielskim, nie wiedziałaby jak to wymówić, więc Cho Chang okazało się prostym wybrnięciem z sytuacji. Osobiście nie miałby nic przeciwko bohaterowi nazwiskiem Józefowicz, choć nie wiadomo skąd to nazwisko pochodzi. W zależności od źródła pochodzi z Rosji albo z Polski. Zatem bohater Jewgienij Józefowicz również nosi imię pochodzenia greckiego i nie bardzo wiadomo czy jest Polakiem, Rosjaninem czy Ukraińcem, choć u nas popularniejszą wersją jest Eugeniusz.

Można Rowling zarzucić brak schludności w worzeniu nazwisk, zwłaszcza spoza jej kręgu kulturowego. Dobrze byłoby dopracować Cho Chang do postaci Chou Chang. Chou może być używane jako chińskie nazwisko albo japońskie imię żeńskie. Zwracam jednak uwagę, iż sprawa nie była podnoszona przez ponad dwadzieścia lat. Sprawa imienia i nazwiska pierwszej miłości Harrego nabrała rozgłosu na przestrzeni ostatnich dwóch lat. Dużo też częściej głos zabierali biali antropologowie niż osoby o korzeniach japońskich, koreańskich czy chińskich. Nie o schludność tu jednak chodzi a o sugestię, że brak tejże poprawności jest widocznym utrudnieniem w identyfikacji z postacią, dal każdego mieszkańca Azji. Zwłaszcza Arabii Saudyjskiej, który to kraj leży w Azji. Pytaniem otwartym pozostaje kim są Azjaci i czy Arabów aby nie zaliczyć do tej grupy.

Kolejny problem w tym, w dodatku nie najważniejszy, to fakt że Cho Chang nie była główną postacią tejże powieści. Stanowi postać drugiego planu i nie została zarysowana w sposób wystarczający by ktokolwiek się z nią identyfikował. Identyfikacja głównego bohatera w osobie Pottera nie jest zadaniem interpretacyjnym ponad możliwość ucznia klasy trzeciej, omawiającego „Małego Księcia”. Ron i Hermiona, choć wysuwają się na bliższy plan, nadal są dodatkami do Wybrańca, czyli kanonu fantastyki. Na ich tle, postacie takie jak Cho są jedynie cieniami, niczym NPC udający, że świat żyje. Identyfikować się można z bohaterem, który w jakimś stopniu przypomina czytelnika, jego sylwetka została należycie nakreślona. Nie zawsze chodzi nawet o identyfikację z bohaterem, co pewną więź, sympatię. Wówczas z wypiekami na twarzy śledzi się przygody bohatera o dowolnym pochodzeniu etnicznym, dowolnej płci i orientacji, jeśli ta jest istotna dla fabuły. Kto nie chciał być Jackie Chanem albo walecznym samurajem? Sugestia, że dziecko o korzeniach azjatyckich, może się identyfikować tylko z postacią o takim tle, jest przejawem ignorancji i rasizmu. Mali, biali Polacy, nigdy nie mieli problemów, by śledzić i kochać postaci z japońskich animacji czy komiksów. Do tego całość powiela stereotypy, że każdy Brytyjczyk o chińskich korzeniach włada „chińskim”, co jest zwyczajnie szkodliwe.

Koniec końców Harry wybiera Ginevrę Weasley, rudą heteroseksualną dziewuszkę, będącą stereotypem na temat rudych Irlandczyków, którzy są biedni, wielodzietni i mieszkają w Norze. „Burrow” dosłownie oznacza norę. Dziwne, że ten stereotyp nie zostaje poruszony. Irlandczyków jest za dużo czy są jakieś inne powody by nie walczyć z tym stereotypem? W ogóle ten cały Hogwart, którego nazwa w jakiś sposób kojarzy się z wieprzem a „wart” to po prostu kurzajka, to miejsce ostro zjebane. W dniu przydziału czytająca w myślach czapka klasyfikuje dzieci do jednego z czterech domów, które reprezentują przymioty ducha i charakteru. Nie ma opcji, by w młodziku zaszła jakaś zmiana. By z małego chudzielca stał się zaprawionym w walce na pięści kafarem, by z niechętnego do nauki został profesorem. Najpierw trzymają dzieci w lochu, sugerując im, że są złe i mroczne a potem nie wiadomo czemu wyrasta im Voldemort. Niesamowite, ale jakie prawdziwe. Czyż nasze niemagiczne szkoły nie szufladkują ludzi skazując ich na potępienie tylko dlatego, że do kogoś przylgnie łatka nieudacznika, mało utalentowanego albo po prostu „złego dziecka”? W psychologii nazywa się to podstawowym błędem atrybucji, czyli przypisaniem komuś jakichś cech charakteru na podstawie powierzchownej obserwacji. Łatka taka, może ciągnąć się za dzieciakiem całe życie by następnie zacząć je kształtować. Tym bardziej, że wiele wzorców wynosi się z domu, ale przecież szkoła nie jest od tego by wychowywać, od tego są rodzice. Gorzej gdy rodzice pochodzą ultrakonserwatywnej rodziny wpajając dziecku pogardę dla wszystkiego co „nietradycyjne” albo „nieczyste”. Rodzina Malfoyów również zostaje przedstawiona jako stereotypowi neonaziści. Blondwłosa arystokracja, gardząca każdym kto nie jest bogatym czarodziejem czystej krwi. Mimo to nikt nie staje w obronie małego chłopca imieniem Draco, który pierwszego dnia zostaje przydzielony do „domu dla mrocznych dzieci” i naśladuje jedynie postawy rodziców. Biedny chłopak stara się zdobyć uznanie w oczach własnego ojca. Jako, że jest majętny, nie potrzebuje drogich prezentów a wskazania innej drogi, której nikt nie chce mu zaoferować. Harry nie prosił o pomoc, a jednak otrzymuje drogą miotłę, zakupioną z bliżej nieokreślonych środków, choć stać go na jej zakup. Problemy rodzinne, przemoc fizyczna i psychologiczna wobec innego chłopca są ignorowane. Często prośby są głośne a błaganie jest nieme. Ponownie, nikt też nie rozpisuje się o rodzinie Weasleyów w kontekście biedy. 

Świat Harrego to dość ponure miejsce, w którym Voldemort szczerze nienawidzi czarodziejów „nieczystej krwi”, choć sam chyba do nich należał. Czyż to nie cudownie prawdziwa prawidłowość? Bo to raz homofob uciekał po rynnie, został przyłapany z facetem in flagrante? Mówiąc wprost jest zwykłym rasistą, który uważa czarodzieje powinni rządzić także Mugolami, czyli niemagicznymi ludźmi. Ogólnie po latach w przeciwieństwie do tego co głosi Herzyk jest lepszą powieścią niż gdy miało się lat jedenaście. Stosunek czarodziejów do ludzi niemagicznych jest cudowną projekcją tego jak lewaczki podchodzą do walki o sprawiedliwość dziejowo rasową. Spróbujmy to razem przeanalizować.

Voldemort czy rodziny Black i Malfoy uważają, że czarodzieje, najlepiej czystej krwi, powinni rządzić światem, zarówno samych czarodziejów jak i osób genetycznie odmiennych, czyli zdolności magicznych pozbawionych. Wszelkie magiczne istoty takie jak gobliny, skrzaty domowe i reszta tej baśniowej hałastry nie powinny mieć prawa głosu, służąc w pokorze swym panom. Będąc szczerym nie powinny mieć prawa do życia. Grupa obrońców sprawiedliwości taka jak Weasleyowie oraz ich kumple, których nazwisk nie pamiętam bo mi się nie chce, wcale nie są krystalicznie czyści. Ron wprawdzie nie uważa, żeby należało się znęcać nad skrzatami na modłę wspomnianych prastarych rodów ale żyje w przekonaniu, że taka ich wszystkich natura by służyć, bo to lubią. Hermiona, która zakłada Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych inaczej W.E.S.Z jest nieświadoma stanu w jakim skrzaty się znajdują. Czarodzieje nawet postępowi w swoich poglądach, jak właśnie Ron i jego rodzinka, nie rozumieją dlaczego należy to zmieniać. Ot, Hermiona wnosi nową jakość światopoglądową, na którą nikt nie jest gotowy. Na kartach powieści skrzaty postrzegają swoje zniewolenie jakoś część własne tożsamości i tylko Zgredek, wyróżnia się na ich tle jako coś w rodzaju anarchisty, dziwoląga czy może nawet zdrajcy. Bezpłatna, niewolnicza praca jest elementem tożsamości skrzatów, której nie da się zmienić ot tak, w wyniku fanaberii jednej dziewuszki, bo ruszyło ją sumienie, choć oczywiście postawy Zgredka i Hermiony są powiewem świeżości w skostniałym świecie. O ile pamiętam jakiś wydział Ministerstwa Magii zajmuje się kontrolą magicznych stworzeń i mało komu to przeszkadza. Teraz nie przypomnę sobie czy polegało to na ich rejestracji? Dość osobliwa kwestia. Dokładnie tak samo jest z lewicowcami, którzy uważają, że osoby o azjatyckich korzeniach czyli Indusi lub też Indianie, szeroko rozumiani Chińczycy, Japończycy, Koreańczycy, Ainu, powinni mieć „azjatycką reprezentację” w postaci jednej czy dwóch osób. Macie Lu You podzielcie się, macie Czarownika Iwanowa, będzie na Polskę, Czechy, Słowację i Rosję, toż to jeden pies. Ciągle nie dostrzegają, że dyskryminowani Japończycy pochodzenia koreańskiego, noszą nieraz japońskie imiona i koreańskie nazwiska lub odwrotnie. Wiele rodzin pod wpływem polityki Sōshi-kaimei, wymuszającej przyjmowanie japońskich nazwisk i imion pozostała przy nich by uniknąć dalszej dyskryminacji.

„Europocentryczny punkt widzenia Rowling potwierdza rozmieszczenie szkół magii na świecie: aż cztery w Europie i tylko siedem w innych częściach świata — do tego opisanych bardzo zdawkowo, wręcz leniwie, opisanych niezgodnie z lokalną kulturą i z niedbałymi nazwami jakby wyplutymi przez translator Google’a.”

Herzyk, Noizz.pl

Tak, bowiem w Ugandzie znajdziemy masę współczesnych uniwersytetów, na które aspiruje masa studentów z całego świata. Oxbridge zostało zdeklasyfikowane i w rankingu wyprzedzone przez ugandyjski koledż. Oczywiście wszystko z poszanowaniem miejscowej kultury, która obejmuje czasem ludy nieświadome geopolitycznych bytów zwanych „państwami”. Mógłbym się zaperzyć i przyczepić, dlaczego żadna szkoła magii i czarodziejstwa nie znajduje się na terenie Przenajświętszej Rzeczpospolitej Polskiej? Raz jeszcze przytoczę nazwę „Hogwart”, która jest zlepkiem słów wieprz i kurzajka.

 Nie oznacza to oczywiście, że każda autorka musi być chodzącą encyklopedią kulturoznawstwa i antropologii, ale kiedy twoja publika staje się globalna, to warto zrobić lepsze rozeznanie i kompletnie opisać światową czarodziejską społeczność, z którą identyfikować mogłyby się osoby z Azji albo Afryki.

Herzyk, Noizz.pl

Ponownie ten sam błąd, który przewija się prze cały tekst. Nazwa rosyjskiej szkoły Koldovstoretz, колдовсторец, chyba faktycznie wywodzi się od słów czary i twórca, co będzie prawdopodobnie brzmieć jako „Czarotwórcy”. Podobnie nazwa szkoły japońskiej to  Mahōtokoro  魔法処, co też oznacza „miejsce magii” albo coś bardzo podobnego. Wybaczcie, ale z kanji praktycznie sobie nie radzę, jedynie słownikowo, z rosyjskim idzie mi nieco lepiej acz też nie wybitnie. Możliwe, że też kryje się tam jakieś zamierzenie żartu, podobnie jak w Hogwarcie. Warto też uczepić się tej kultury. Chciałbym przypomnieć, że „lokalna” kultura to sprawa bardzo złożona, bowiem już sama idea magii, która w Japonii działa bardziej na zasadzie szamanizmu, podobnie jak w wierzeniach staro rosyjskich  czy afrykańskich, będzie zaprzeczeniem tejże lokalnej kultury. Podobnie sprawa miałby się w Polsce, bowiem czary i magia, które proponuje Rowling, to spuścizna legend arturiańskich. Następne pytanie brzmi, czego pragnie Japończyk? System szkolny w Japonii jest do bani. Zakuwanie, sztywne reguły, podobno dużo przemocy. Może czytelnik wolałby odrobinę wyobrażenia na temat Zachodu, z luzem i swobodą, możliwością buntu przeciwko panującym zasadom? I jaka jest kultura Afryki? Przecież to jest olbrzymi kontynent zamieszkany przez plemiona żyjące po dziś dzień w słomianych chatach, często przez ludzi niepiśmiennych. Tak, autorka mogłaby zrobić lepsze rozeznanie i mam tu na myśli nie Rowling a Herzyk, bowiem sama Rosja to kraj rozległy, wielokulturowy. W którym mieszkają Azjaci, ale może identyfikują się jako Rosjanie i aspirują do Europy Zachodniej, pomimo tego, że aktualnie przedstawiani są jako terrorystyczna, imperialistyczna biedota i dzicz.

Prawdę powiedziawszy gdyby nie lewicowi antysemici, nie wiedziałbym że krzywonose gobliny to karykaturalne przedstawienia Żydów. W bogatym dorobku światowej fantastyki istnieje cała masa istot pokracznych, często złych i łasych na bogactwa. Przez całą długą karierę gracza nie spotkałem się z koncepcją by przestawiały one konkretną grupę etniczną a nawet jeśli, to mało od razu było to zakrzykiwane i nietolerowane. Być może kiedyś tak było i karykatura była czytelna, ale widać trzeba o niej przypominać. „Dziennikarz zobaczył Żydów w goblinach z banku Gringotta” jak głosi nagłówek jednego z tekstów zamieszczonych na łamach Spider’s Web. Fakt, że sto, dwieście lat temu kogoś tak traktowano nie oznacza, że dziś społeczność czytelników, graczy, również postrzega Żydów w taki sposób. Wprzódy należy sprawdzić jak jakimi stereotypami posługuje się dana społeczność, grupa i upewnić, że są one przez nich możliwe do odczytania a dopiero później zacząć awanturę. Nawet gdyby J.K.Rowling była zagorzałą antysemitką, ale żaden jej czytelnik nie był w stanie odczytać aluzji to cóż po tym? Natomiast takie postawienie sprawy, iż w twórczości Brytyjki gobliny z całą pewnością są karykaturalnym przedstawieniem Żydów stawia w złym świetle tak autorkę jak i czytelników. Autor felietonu z łatwością odczytuje antysemicki przekaz, lecz nie świadczy to o jego niechęci do tejże grupy. Błąd popełnia tak Bartosz Godziński jak Herzyk, z tym że ta druga wykazuje się tak daleko idącą ignorancją, że zahaczającą o rasizm. W myśl tego co napisałem wcześniej, najpierw należy chociażby sprawdzić jak postrzegani są Żydzi przez czytelników tej autorki. Stwierdzenie, iż gobliny to antysemicki, szkodliwy stereotyp prawdziwe jest wtedy i tylko wtedy, gdy dorośli i dzieci czytający Pottera są w stanie od razu zrozumieć przekaz autorki. Zatem ten stereotyp musi być w ich umysłach żywy, muszą posiadać taką wiedzę.

 

Fantastyka politycznie poprawna
Wyszperane w google.pl

 

Fantastyka politycznie poprawna
Obrazek za Spider’s Web

Nie ma większego sensu analizować całej treści tekstu, może poza jednym fragmentem.

„Nie ma co się dziwić, bo goblin na zdjęciu powyżej bardzo przypomina przedwojenne (i nie tylko) plakaty, komiksy czy karykatury z gazet oraz obrazek Żyda z pieniążkiem na szczęście, który wisi, w co drugim polskim domu, co akurat jest mocno antysemickie.”

Spider’s Web, Bartosz Godziński

Po pierwsze nie wisi i  jako fotograf miałem okazję zwiedzić wystarczającą liczbę domów, by móc z całą pewnością stwierdzić, że nie w co drugim, trzecim, ani nawet co setnym. Przyjąwszy, że jest to sprawa regionalna, to wówczas ani Ja, ani Godziński, nie prezentujemy obserwacji z regionu reprezentatywnego dla całego kraju. Druga sprawa, w zależności od wersji, obrazek może przedstawiać na przykład Chasyda, których wielu w Polsce żyło przed II Wojną. Obecnie odłam ten w Polsce nie występuje i co ciekawe jego przedstawiciele, co ponownie fascynujące, mówiący po polsku, nie postrzegają tego jako przejawu antysemityzmu. Po trzecie nijak goblin z „obrazka powyżej” nie przypomina Żyda z obrazka, jakoby przynoszącego szczęście czy też powodzenie w biznesie. Tylko umysł spaczony, chory, na wskroś przeżarty antysemityzmem, może semickie rysy utożsamić z goblinem.

Dążenia lewicowe już dawno przestały być progresywne. Tworzenie postaci o określonej charakterystyce, by mniejszości miały swoją reprezentację jest błędnym założeniem. Sam fakt widoczności, wprowadzenia do sfery widzialnego jest sensowny i można go wspierać, ale nie w ramach absurdalnych, nieracjonalnych założeń. Zgodnie z założeniem identyfikacji w „Umbrella Academy” ulubieńcem białego, heteroseksualnego mężczyzny powinien być Luther, tymczasem Klaus i Vanya, obecnie Viktor, są postaciami wywołującymi dużo pozytywnych emocji, dobrze się z nimi sympatyzuje, pomimo faktu, że Klasus za nic ma sobie odzieżowe normy płciowe. Dalece bardziej interesujące jest jego tło, także romantyczne, bowiem chyba każdy wyraził jakąś formę współczucia oglądając jego wspomnienia z Wietnamu. Zagubienie Viktora sprawia, że wielu widzów z nim sympatyzuje, podziwiając rozwój bohatera, pod wieloma względami. Trzeba się natomiast zastanowić kim jest gej. Pytanie jak najbardziej zasadne, bo wiem czy gej może być sadystycznym mordercą? Dlaczego akurat grany przez Scotta Shepherda David w „the Last o Us”, próbuje zamordować, zgwałcić i zjeść Ellie? Czy nie mogłaby to być, psychopatyczna, czarnoskóra lesbijka? Przez jedną, ale nieodpowiedzialną, Ellie niemal już raz postradała życie, więc czemu nie pociągnąć tego wątku dalej?

Herzyk wprawdzie dzielnie broni Dudleya, którego tusza faktycznie wielokrotnie dostarczyła czytelnikowi uciechy, choć w znacznej mierze jego zachowanie jest winą jego średnio rozgarniętych rodziców. Co ciekawe nie zauważa, że rodzinka składająca się z trojga głupców, w tym dwojga otyłych, trzyma chłopca w komórce pod schodami. Nie poprę wyśmiewania się z osób otyłych o czym sam pisałem ale nie wiem czym ocieplić wizerunek trojga jełopów, trzymających dziecko w schowku na miotły. Motyw znęcania się nad dzieckiem przez rodzinę zastępczą jest godny rozważenia. Może należy przytoczyć mądrość samego Erica Cartmana? Nie należy wyśmiewać się z nikogo dlatego, że jest gruby. Z faktu, że wygląda jak buldog, któremu ktoś przywalił rozżarzonym szpadlem owszem, ale nie dlatego że jest gruby. Choćby i był sadystą, tusza jego jest święta. O ile pamiętam, jedna z uczennic spędzająca szkolne lata w domu imieniem Salazara Slytherina, została porównana właśnie do buldoga, gdyż była po prostu brzydka. Czy była to Millicenta Bulstrode, naprawdę nie pomnę, ale pamiętam dość dobrze ten opis. Jednak jako, że chyba była białą heteroseksualną dziewczyną, nikt nie nawołuje do zaprzestania bodyshamingu. Jakże dziwnie się to pisze, bowiem jeszcze niedawno tylko biały uprzywilejowany heteryk nie podlegał ochronie. Może przedstawicielki społeczności LGBTQ+ inaczej postrzegają owo „siostrzeństwo”. 

Harry wcale nie ma łatwego życia. Wprawdzie profesorowie tacy jak Dumbledore czy Mcgonagall wydają się go faworyzować w przeciwieństwie do Snape’a, ale równocześnie każdy reaguje na niego dość dziwnie. Nie bardzo wie czego świat od niego oczekuje, ale cokolwiek to będzie musi być wielkie i musi sprostać cudzym wyobrażeniom o nim. Istnieje też drugi świat, nie do końca świadom istnienia jego gatunku, ale za to gardzący nim gdy tylko się dowie. I tak dzieciak żyje w bardzo specyficznym dwuświecie, z których każdy ma wobec niego inne oczekiwania. 

Wbrew pozorom cykl powieści o Harrym jest dużo lepszy niż się początkowo wydaje. Mając lat jedenaście, dostrzega się tylko przyśpiewki przy stole, czekoladowe żaby, ruchome zdjęcia zawierające w sobie chyba część świadomości sportretowanego i fasolki wszystkich smaków. Dosłownie wszystkich smaków, więc mając lat piętnaście, można zastanowić się, czy kilka smaków całkowicie nieznanych, może być tymi do których ciągnie hormonalna burza. Następnie zaczyna się dostrzegać pewną niesprawiedliwość. Wydaje się, że kilku potężnych ludzi wiedziało, że Pettigrew żyje a kogoś posadzili na jego miejsce, bo władze domagały się winnego. Dzieci wychowują się w toksycznych domach, ale nikt nie reaguje. Czasem rodzice doprowadzają je do stanu  smukłych lub otyłych sadystów. W trakcie bitwy o Hogwart, Ślizgoni zostają wyprowadzeni do lochu, choć chyba wszyscy od początku oczekiwali, że w takiej sytuacji okażą się bandą suprematystów, choć to system edukacji z gadającą czapką na czele skazuje ich na taki stereotyp, bo jakiś błazen postanowił stworzyć domy, w których gromadzeniu będą uczniowie podejrzewani o posiadanie cech charakteru podobnych do ich założycieli. Dość podobnie działa to większości szkół, z tym że nazywa się to klasami. Niektórym wydaje się, że są bardzo postępowi bo akceptują czarodziejów z niemagicznych rodzin, choć nie zwracają uwagi na skrzaty, gobliny i masę innych świadomych stworzeń, które tylko chcą żyć. 

Fantastyka politycznie poprawna

Istnieje cała masa dzieł ciężkich, wymagających. Czy lewicowe krytyczki są w stanie mierzyć się tylko z Piekarą, Pilipiukiem i od biedy Rowling? Myślę, że tak. Nie są w stanie zabrać się za literaturę wyższych lotów, bo redakcja nie pozwoli. HP to jeden z „punktów węzłowych”, czyli dzieł które w założeniu powinien kojarzyć każdy czytelnik miernego artykułu. Tania indba, gównoburza jaka z tego wyjdzie na pewno ucieszy Onet. W razie gdyby zasięgi spadły zawsze można przypomnieć mało interesujący tekst, że autorka stała się ofiarą hejtu, bo zmniejszyła sobie biust. Przeszkadzał? Zmniejszyła. Fajnie. Może inne kobiety, które mają ten problem pójdą w jej ślady ale dawkowanie bredni bo ktoś powiedział jej coś niemiłego robi się nudne. Może ja zacznę opisywać ile razy proponowano mi obicie ryja, nawrzucano za wygląd, za twarz, za włosy, za to że jestem mniejszy albo brzydszy niż reszta? Ciekawa mieszanka wrażliwości i umiejętności przekuwania własnych problemów w atencję. Widać, że nie mierzy się z tym od dawna, bowiem osoby, które od dziecka obrywały za wygląd, czasem dosłownie bo i w szkole za twarz w ryj dostałem, raczej nie postrzegają tego jak czegoś godnego monetyzacji i próbują od tego uciec. Jest to dla nich coś zbyt prozaicznego by to sprzedawać. Tym bardziej, że doskonale zdaje sobie sprawę, że jest wystarczająco atrakcyjną osobą by jej bronić.

Negatywna krytyka dzieł takich jak „Harry Potter” jest bardzo prosta. Każdy słyszał, zawsze wzbudzi inbę, co też sama autorka przyznaje i będzie awantura. Tekst może mieć dowolnie infantylny poziom. Iż sztuczka odniosła sukces niech świadczy fakt, że przecięty tekst na Noizz.pl w ostatnich dniach miał zero komentarzy i kilka reakcji, natomiast ta uboga krytyka dorobiła się ponad tysiąca reakcji oraz niemal siedmiuset komentarzy. Na szczęście w większości krytycznych wobec mędrkowania Herzyk. Pomysł był nawet dobry, ale spłycony tak bardzo, że przykro się to czytało. Zgodzić się można z ostatnim akapitem jej wypowiedzi

Niedopatrzenia i błędy poczynione przez Rowling podczas pisania Harry’ego Pottera nie oznaczają oczywiście, że wszyscy czytelnicy i czytelniczki mają obowiązek przestać odczuwać przyjemność z powrotów do lektury. Ja sama mam do jej książek dość szczególny stosunek. Jednak dostrzeganie wraz z upływem czasu problematycznychwątków, dyskusja i krytyka – to rzecz zupełnie normalna i żadne uniwersum, nawet Harry Potter, nie powinno mieć tutaj taryfy ulgowej.

Noizz.pl, Herzyk

Niestety autorka nie trafia w punkt poprzednimi oraz nie bardzo wiadomo co robić w przyszłości. Jak stworzyć uniwersum, które zadowalałoby wszystkich, tak by każdy miał swoją reprezentację. Kobiety, mężczyźni osoby niebinarne, wszyscy wszystkich tożsamości, orientacji i kolorów skóry. Czy piszący ma taki obowiązek? Czy gej może być sadystą i mizoginem? Czy czarnoskóry antybohater-gwałciciel, może potykać się prawym mieszkańcem Państwa Środka? Trzeba też pamiętać, że mniejszość Japońska w Wielkiej Brytanii, może i znajdzie swoją reprezentację, ale gdy książka ukaże się w Japonii, to czy zadowolona będzie mniejszość afrykańska? Tak, w Japonii jest sporo osób czarnoskórych, którzy przybyli w czasie okupacji wysp przez USA. Zatem nie każda mniejszość będzie miała swoją reprezentację. Herzyk pisze z perspektywy publikacji na rynku brytyjskim, względnie Stanów Zjednoczonych, ale już przełożenie książki na Japoński, nie pozwoli nikomu na pełną identyfikację, bowiem wychowany na wyspach przedstawiciel mniejszości japońskiej, nie będzie poza kwestią rasową i może nazwiska podobny do wychowanego w sztywniejszym systemie mieszkańca Kraju Wschodzącego Słońca. Jako, że nie jestem przedstawicielem mniejszości polskiej na Wyspach Brytyjskich tak naprawdę nie potrzebuję reprezentacji w Hogwarcie. Aby postać taka była wiarygodna musiałby stykać się z jakimiś problemami, kwestiami, które będą istotne także dla czytelnika. Jako Polak mieszkający na terenie RP nie znajdę żadnych wspólnych cech z potomkiem polskich imigrantów na wyspach. Rowling musiałby napisać osobną książkę na rynek Polski, ale ja chcę przeczytać przygody Harrego Pottera, Brytyjczyka w brytyjskiej szkole magii i czarodziejstwa, tak jak chcę poznać dzieje Toru Muranishiego, reżysera porno z Japonii. Herzyk otwiera dobry temat, ale omawia go po łebkach, niechlujnie. Często pisuje dla Noizz, ale może pod skrzydłami innej naczelnej niż Oliwia Bomomtwe, co znamienne przedstawicielki mniejszości etnicznej, która ma chyba polskich czytelników za bandę debili, Herzyk mogłaby rozwinąć skrzydła i dać sobie czas na pisanie? Wiem, że kasa musi się zgadzać, ale bez przesady. Tym bardziej, że okazało się, iż nie jest tylko aseksualną dziewczyną od zmniejszonego biustu, jaki to jej obraz wyłonił się z publikacji Noizz właśnie na jej temat. Rysowniczka, która w często ciętych i celnych komiksowych paskach zwraca uwagę na różne problemy społeczne, choć może trochę za często skupiając się tylko na facetach, mogłaby mieć coś ciekawego do powiedzenia w dłuższej formie, tym bardziej że te komiksowe paski nie pozwalają na pogłębienie kwestii a jedynie celne wypunktowanie i uwidocznienie. Nie zrobi tego jednak pisząc na kolanie.

Świat to miejsce nieprzyjemne. Grubi obrywają za to, że są grubi. Gdy gruby jest kutafonem, który znęca się nad kimś tylko dlatego, że reszta rodziny na to pozwala, wówczas nie wolno śmiać się z jego otyłości, chociażby chudy okularnik chodził w wiecznie połamanych okularach, sklejanych taśmą po kolejnych ciosach grubasa. Harry to heteroseksualny biały chłopiec, więc może przyjąć na ryja jeszcze kilka strzałów. Łeb nie szklanka, pysk nie kubek, nie stłucze się.

 

Patronite

Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” 😉
fot. w nagłówku za https://www.thejc.com / fot. Jeff Spicer/Getty Images for Warner Bros. Studio Tour London