Fantastyka politycznie poprawna czyli żydowskie gobliny i polskie mizoginy herbataiobiektyw, 15 marca, 202315 maja, 2024 Szczerze odrzuca mnie twórczość Jacka Piekary czy głupawe wywody Komudy. Istnieje granica, której przekroczenie skutkuje powstaniem zakalcowatego gniota. Pytanie jednak postawmy inne. Czy można stworzyć doskonale poprawną politycznie powieść? Wyobrażacie sobie fantastykę doskonale poprawną politycznie? -Czy szanownu osobu wyraża zgodę na bycie porwanu? -Nie w najbliższym czasie. -Dziękuję polecam się na przyszłość. Do widzenia. -Do widzenia. Jako, że osobu nie wyraziłu zgody na bycie porwanu, zbójczynie, bowiem wymagana jest poprawna ilość proto i antagonistek żeńskich, identyfikujących się jako cis kobiety, porwały, naturalnie za jego zgodą, syna lokalnego księcia z Zadupskiej Doliny. Jako, że dobrowolnie się na to zgodził, a mówimy zgodził bo tak się identyfikował, nikt nie chciał zapłacić okupu ani wysłać nikogo na ratunek. Toteż bohaterka, która potencjalnie miała tego dokonać, siedziała z durną miną na koniu i dłubała mieczem w zębach. Również, jako że zgodę można cofnąć w trakcie, zrobił to po trzech dniach porwania i wrócił do domu. Zbójczynie nie wiedząc co robić zaczęły pisać do lokalnego periodyku feministycznego. I wszystkim wraz z autorem było bardzo głupio i żyli długo i szczęśliwie Podchodząc do literatury Zacznę od zacytowania samego siebie. Z nudów przeczytałem. Zalegało na półce od dawna. Podobno pierwsze przygody Mordimera, zwłaszcza te pierwsze nie są takie złe, ale TO jest jakaś kpina. Świat w którym Jezus zszedł z krzyża, brzmi jak…no właśnie jak? Świat, w którym Jezus nie zszedł z krzyża dał nam sześć wieków inkwizycji, która w swych urojeniach wysyłała ludzi na stos, za to że sprzyjały im prawa fizyki. Nieznane im wprawdzie, ale nieznajomość prawa nie zwalnia z odpowiedzialności. Tyle tylko, że książka promowana była jako coś jeszcze mroczniejszego. A co dostałem? Seksualne obsesje autora, obleczone w wyobrażenie o prawdziwej męskości. Wszyscy kolesie mają ponure i posępne oblicza, silni są ciałem i duchem albo tylko duchem, kobiety zaś są wprawdzie bystre, ale o dziwo wszystkie chętne i ponętne. Tylko główny bohater co autor podkreśla na każdym kroku opiera się ich wdziękom, choć ciągle o nich myśli. Gdy zaś nie są młode i chętne autor opisuje je jako wieporzowate maszkarony. Właściwie na podstawie tekstów Piekary można dokonać bez mała psychoanalizy i po ich lekturze żadne wyskoki nie powinny dziwić. Postaci w książce są takie jak i sam autor. Nieskomplikowane, sprośne i tyle. Jedyna zaleta to fakt, że akcja raczej rozwija się poprzez pseudointrygi i śledztwa. Facet nie umie tworzyć prawdziwych zagadek, tkać sieci intryg ale sprawnie udaje, że jest inaczej. W efekcie wielki Pan Inkwizytor błądzi jak ślepe kocię od wyjaśnień, do wyjaśnień. Cudzych. Czy należy jednoznacznie odciąć autora od dzieła? Często w kontekście pominięcia autora w ocenie dzieła literackiego, przytacza się „Śmierć autora” Barthesa. Najpopularniejsza interpretacja tego eseju, zakłada iż nie należy brać autora pod uwagę w akcie interpretacji. Sam Barthes zrewidował swój pogląd, iż autor zawsze jest uwikłany w swe dzieło. Jednak zdecydowanie lepiej postawić tezę, pytanie, czy stosować metodę biograficzną, czy też nie. Metoda biograficzna polega na analizie dzieła, przez pryzmat życiorysu, poglądów autora prezentowanych w innych publikacjach, wypowiedziach, niż omawiane dzieło. Susan Sontag w swoim poczytnym eseju, „Przeciw interpretacji”, stwierdza, że dzieł nie należy interpretować w ogóle. Zaznacza, że czułaby odrazę do znajomego, który dopuszcza się jakiegoś haniebnego czynu, ale nie czuje do bohatera powieści. Powieść jest bowiem powieścią, zamkniętym, wyimaginowanym światem i nie ma sensu oceniać autora, przez pryzmat bohaterów, dopisując coś, czego nie ma. Piekara pisze zatem tandetne książki i nic ponadto, ale sam fakt, że Kasia Babis kpi z czyjego potencjalnie skrywanego homoseksualizmu, jest strzałem poniżej pasa, zwłaszcza z ust tak zacięcie lewicowej publicystki. Czego też w krytyce Piekary nie bierze pod uwagę, to faktu, że nieudolna pisaninie, jaką jest jest „Cykl Inkwizytorski”, nie jest publicystyką. Fantastyka to nie felieton, ale najprawdopodobniej odbiorcy, w tym sama Kasia mają problem z medium a ono jest przekazem. W tym wypadku raczej gatunek. W chwili gdy autor niejako skrywa się za dziełem, nie będąc osobą publiczną, można narzędzie biograficzne odłożyć. Gdy autor zabiera głos jako publicysta, udziela wywiadów, wypowiada się w sprawach społecznych i politycznych, chociażby Twitterze, jak najbardziej można wciągnąć te wypowiedzi do analizy jego książek fantastycznych, bowiem w takim jeno wypadku, stanowią zawoalowaną formę publicystyki, zwłaszcza, że odbiorcy mają problem z odróżnieniem z czym mają do czynienia. Istnieje też cienka granica pomiędzy fantastyką a ubranym w fantastyczne szaty manifestem światopoglądowym oraz wyraźna granica między fantastyką dobrą a zwyczajnie tandetną. Nawet gdyby Jacek Piekara nie publikował swych myśli w mediach społecznościowych, nie bywał publicystą, to książki jego czyta się po prostu źle. Ile razy można czytać te same marne przemyślenia kolesia na temat kobiet, męskości, siły ducha? Żart bywa dobry raz, powtarzany w kółko wyciera się jak kiepski dywan. Nie mam nic przeciwko, gdy w fantastyce dzieją się rzeczy złe i okrutne. Prześladowania, niewolnictwo, dyskryminacja, żart o geju, czarnoskórym, Japończyku czy Polaku, nie determinuje końcowej, negatywnej oceny. Dopiero źle użyte, w nadmiarze, siląc się na gówniarską prześmiewczość, sprawiają, że książka stają się niesmaczna. Owo „złe użycie”, to manifest światopoglądowy, który ma pod przykrywką żartu, zaszczepić nienawiść do określonej grupy. Żart musi być czytelny, być na miejscu, nawet najbardziej niepoprawny politycznie. Fragment książki Piekary / za Kasia Babis Pozostaje też pewna kwestia wolności. Stwierdzenie, że mężczyźni wolą obfitsze kształty w formie wypowiedzi publicystycznej może spotkać się z krytyką, chociażby ze strony mężczyzn, preferujących kobiety z małym biustem. Oraz samych kobiet, bowiem zaraz uderzą w tony, że jest to dyskryminacja, ale jak wiadomo mężczyzna zaczyna się od metra osiemdziesięciu. Piekara dał wyraz swym poglądom na temat takich mężczyzn, chociażby w opowiadaniu „Świat jest pełen chętnych suk” , gdzie również sugeruje, że są oni homoseksualistami. Raz jeszcze trzeba zapytać czy robi to Piekara, ustami swego bohatera czy może są to tylko poglądy kogoś, kogo imienia i tak nie pamiętam. Przyjmijmy zatem stanowisko, że są to poglądy samego Jacka, który uważa, iż mężczyźni lubiący małe biusty, są homoseksualistami. Tym bardziej, że w takim przypadku jak najbardziej można wdać się w polemikę z autorem i przekazać mu zdanie na jego temat. Skrytykować może taż krytyków, bowiem nie zawsze im ta krytyka wychodzi jak należy. Zagranie, polegające na zasugerowaniu, iż kolejny wielki wróg homoseksualizmu sam jest gejem, stanowi marny chwyt ze strony lewicowej publicystki. Ludzie na różne sposoby radzą sobie ze swoją, zwłaszcza niehetronormatywną orientacją. Niektórzy, czego dowodem są ostatnie wydarzenia, jak chociażby ucieczki po rynnie z homoseksualnych orgii, popadają w nienawiść i agresję. Babis, stosując argument, iż Piekara musi być gejem, czyni z homoseksualizmu coś śmiesznego. Możemy się śmiać z Piekary, za homoerotyczne fantazje. Prawdopodobnie, gdyby nie ta stygmatyzacja homoseksualizmu, więcej osób, które nie godząc się z własną orientacją, mogłaby uniknąć pułapki nienawiści. Niestety, lewicowa, feministyczna, tęczowa aktywistka daje zielone światło do nabijania się z cudzej orientacji, jeśli zajdzie taka potrzeba. Sprawa ma się jeszcze gorzej, gdy okaże się, że Mordmier, którego imię padające we wskazanym fragmencie, wskazuje do obleśny „Cykl Inkwizytorski”, cofa zgodę na stosunek. Nie ważne jakie powody podał zaprzestając zabawy, ale miał do tego pełne prawo. Tymczasem z ataków Babis, wyłania się obraz, że mężczyzna, który cofa zgodę na seks, z tak prozaicznego powodu jak rozmiar biustu, musi być gejem. Przez ostatnie lata w mediach lewicowych, ciągle krzyczano, że cofnięcie zgody na stosunek, nawet w trakcie, musi być przez partnera natychmiast zaakceptowana, choćby właśnie miał orgazm. Mordimer stwierdza, że brzydzi go mały biust i ma do tego pełnie, niepodważalne prawo. Natomiast dzięki Babis, rodzi się skojarzenie, że jak facet nie chce kontynuować, wycofuje się, to musi być gejem, co jest zabawne, bowiem prawdziwy facet rucha jak automat. Ciężko w tym kontekście nie potraktować tego fragmentu, jako nietrafionego. Zakładam, że Babis atakuje homoseksualne obsesje autora, wyłożone w usta Mordimera. Tani żart, ale mnie bawi. Nie za bardzo tylko wiadomo czego Babis by chciała, bo jej jazda z Piekarą sięga chyba 2016 roku a przynajmniej tak datowane posty na Twitterze odnajduję. Efektem jest nie tyle krytyka, recenzja co pozorancki spór politycznospołeczny, który ma nabić pięćdziesięcioletniemu wówczas chłopu i dwudziestoczteroletniej dziewczynce trochę lajków. Wszak w związku, chłop musi być starszy. Chwała konserwatywnemu Piekarze i hańba postępowej Kasi. Problematyczną jest argumentacja obrońców Piekary. W myśl tejże, fantastyka ma być fantastyczna, czyli oderwana od rzeczywistości. Zamiłowanie do brutalnych, pełnych niejednoznaczności moralnej światów stanowi niemałe wyzwanie intelektualne. Kochają fantastykę, która z natury ma być nierealna, nieprawdziwa czy nierzeczywista, ale gdy oddaje rzeczywistość, pewne stany faktyczne, takie jak niewolnictwo, uprzedzenia, przemoc, ludzkie emocje i namiętności. Gdyby bowiem za dobrą monetę przyjąć ich argumentację to powinni czytać tylko dzieła z gatunku Solar Punk, lub takie w których ludzie niczym bogowie, żyją bez trosk i zmartwień, które zawsze kończą się dobrze a bohaterowie walczą w imię wyższych, uniwersalnych wartości jak dobro i sprawiedliwość. Albo co tam, od razu prawo i sprawiedliwość. I porządek do tego. Popularnością cieszą się postacie niejednoznaczne, których moralność poddać należy w wątpliwość. Dlaczego ktoś miałby chcieć przeżywać takie przygody? Przemoc, zło, wątpliwa moralność to rzeczy, których można doświadczyć na co dzień. Po co jeszcze o tym czytać? Jaki jest cel ubierania zła i przemocy w magiczne szaty? Możliwe, że fani fantastyki, lubują się w takich postawach, doskonale je rozumieją. Łatwiej im wówczas zatopić się w świecie, który jest im w jakiś sposób bliski. Świat utopijny jest im obcy, boją się go, przeraża ich, więc pozycje takie nie cieszą się większą popularnością. Odpowiedź może brzmieć oczywiście z goła inaczej. Fantastyka, może być nie tyle potrzebą kreowania światów alternatywnych, co dawać jakąkolwiek formę sprawczości. Większość ludzi jest tejże pozbawiona, natomiast większość powieści fantastycznych, skupia się na ludziach sprawczych, odważnych, inteligentnych albo mężnych. Ta krótka chwila, gdy muskularna łapa dzierży miecz albo będąc kowbojem cyberprzestrzeni zasiada do konsoli, daje poczucie sprawczości. Częściej wybierana jest sprawczość wyrażana przez brutalną siłę, prącie i miecz, jak w przypadku fanów Komudy czy Piekary, a rzadziej intelekt. Sta też mała popularność Dukaja, który lubi bohaterów stawiających na rozum. Zatem może i nastąpiła śmierć autora, ale ktoś się odwadnia przy tych wypocinach. Duże zastrzeżenia do wywodów takich jak te autorstwa Kasi Babis, można mieć nie tyle do analizy treści, co pewnych nadużyć. Jacek Piekara uchodzi jakoby za poczytnego polskiego autora fantasy. Zacząć więc musimy od sprostowania. Ni cholery. Wśród czytelników fantastyki z niższej półki i owszem ale nie należy nawet do pierwszej dziesiątki w rankingach poczytności polskich pisarzy. Jego czy to kolega, czy konkurent, Komuda, czasem na ową listę trafia razem z Pilipiukiem, ale tylko w kategorii „polski pisarz fantasy”. W Polsce za najpoczytniejszych autorów uchodzą Mróz, Tokarczuk oraz niejaki Coben. W 2003 roku, gdy rynek rozwijał się bardzo dynamicznie i nowe nazwiska wyskakiwały jak z rękawa, Piekara uchodził raczej za twórcę niszowego. Ciężko zatem zgodzić się z postulatem pani Katarzyny, że wychowały się na tym całe pokolenia chłopców, chłonąc treści oraz wzorce patriarchalne, homofobiczne, mizoginistyczne, i maskulinistyczne. Książki Komudy chociażby były raczej nieudolną, cięższą wersją już i tak przyciężkiej prozy Sienkiewicza, kierowaną raczej do pokolenia ojców, współczesnych millenialsów, którzy byli wówczas między trzydziestym a czterdziestym rokiem życia. Postulat Babis, że fantastyka Piekary, Komudy czy Pilipiuka wychowuje kolejne pokolenia mizoginów, jest zatem całkowicie absurdalny. Przede wszystkim trzeba czytać. I smutnym jest mój kontrapunkt, bowiem chłopcy czytają koszmarnie mało. Lecz niestety jest to kontrargument prawdziwy. Pani Katarzyna niewiele ma na poparcie swojej tezy. Kolejny problem polega na tym, że żaden nastolatek nie jest w stanie odczytać tych książek w sposób, w jaki zrobiła to Babis. Możliwym jest dokonanie tego przez osobę dorosłą, która już posiada jakiś system wartości. Niemniej dla nastolatka, liczą się wampiry, bimber, który jest dość zabawnym słowem w nastoletnim umyśle, duchy, egzorcyści i dziwaczne przygody. W najlepszym przypadku powinniśmy biegać za Bardakami z widłami, co nikomu nawet przez myśl nie przeszło. Wybiórczość tej krytyki jest wręcz niesamowicie stronnicza. Przemoc męsko męska, jest męskim problemem. Pseudofeministki, zainteresowane są jedynie przemocą męską, skierowaną w stronę kobiet. Względnie PRLu, bowiem na tym też podejrzanie mocno Kasia się skupia, analizując „Kuzynki”. Stad też analiza Babis, jest wyjątkowo jednowymiarowa, w dodatku utrwala negatywne stereotypy. W swych złośliwych, cynicznych wypowiedziach, sugeruje jakieś kompleksy czytelników i samego autora. Historia pełna jest zatwardziałych, radykalnych homofobów, którzy następnie okazywali się homoseksualistami. Najczęściej wstydzący się, muszący ukrywać swą orientację ludzie są najradykalniejsi, najokrutniejsi w swych działaniach. Kpina ze strony Babis nie stwarza pola do coming outu, przeciwnie będzie ich radykalizować, bowiem bycie gejem jest śmieszne i żałosne. I taki przekaz płynie z ust lewicowej, otwartej, wolnościowej feministycznej aktywistki. Popełniłem też kiedyś tekst „Ośmiopiętrowy idiota„, w którym dowodziłem dwóch rzeczy. Iż ludzie czują się winni spożywania takiej papki, więc nazywają to „guilty pleasure”, choć stanowi ona podstawę ich diety, oraz, że łatwo się wytyka palcem braki w rzeczach z natury marnych. Krytyka literacka powinna obejmować dzieła wartościowe, złożone, być przewodnikiem po najlepszych pozycjach świata sztuki a nie łatwą próbą nabicia sobie oglądalności prze krytykę czegoś, poniżej wszelkiej krytyki. W dodatku Babis jest w swoich przemyśleniach dość niekonsekwentna. Dziady polskiej fantastyki miały wytykać mizoginię, maczyzm i tego typu kwiatki. Tymczasem bardzo szybko, zwłaszcza w przypadku Pilipiuka przechodzi do kwestii chociażby remontu dachu kamienicy, którego dokonać miał mistrz Sędziwój. Nawet gdyby fragment był kiepski, nie świadczy to o byciu dziadem, bądź dziadersem. Fantastyka stała się przedmiotem politycznokulturalnego sporu. Faktem jest, że polskich fantastów dopadł j jakiś dziwny syndrom czy obsesja. Póki co, nie wyrosły kolejne nazwiska, które wykopałaby starą gwardię, czyli Pilipiuka, Piekarę, Komudę i resztę ferajny. Z nieznanych też dla mnie przyczyn, każdy kto próbuje wyrosnąć ponad poziom bułki z kotletem, wzbudza w czytelnikach furię o czym świadczy chociażby niechęć kierowana w stronę Dukaja. Nie pomaga również fakt, że czytelnicy fantastyki ze szkoły Piekary, zakochani są w światach pełnych pogardy, przemocy i nienawiści, nienawidzą Tokarczuk, zarzucając jej, że gardzi Polakami. Można gardzić gejem, ale nie można gardzić Polakiem, choć Tokarczuk wcale nie jest pogardliwa a krytyczna. W dodatku w polskich mediach literackich, noblistka na poważnie niemal nie figuruje, w przeciwieństwie do New Yorkera. Właściwie nawet Abdulrazak Gurnah, którego twórczość dotyka kwestii kolonialnych czy ubiegłoroczna laureatka Annie Ernaux, które książki poruszają chociażby międzypokoleniowe wyobcowanie, przeszły w naszych mediach bez echa. Dużo łatwiej bowiem popularnej, liczącej swych fanów w tysiącach, Babis mówić o Komudzie, niż omówić Ernaux, rozwijając zainteresowanie jej twórczością. Tyle, że nie o to chodzi. Chodzi o to, by czuć się lepszym. Fani Kasi, mogli przez naście minut jej wywodu czuć się lepiej, bo nie-czytają Piekary. Nie czytają też niczego lepszego, nie czytają właściwie niczego, ale w tym środowisku powodem do dumy jest nie-czytanie czegoś będącego jawnym przejawem złego smaku. Nie ma natomiast słowa o smaku dobrym. Sama krytyka ze strony Babis, nie jest całkowicie pozbawiona podstaw, czy oparta na odgórnie wadliwej tezie. Jest jednak zbyt powierzchowna, płytka, stronnicza, chaotyczna i zogniskowana na wywołanie awantury dla zasięgów. Ciężko powiedzieć za czym tęskni taki Pilipiuk, wygłaszający kolejne farmazony ale piszący dość zabawne książki, dające trochę frajdy. Zdecydowanie łatwiej powiedzieć, coś o Komudzie czy Piekarze, którzy własne obsesje wlewają w swoje dzieła. Ich książki są manifestacją ich poglądów oraz projekcją, wyobrażeniem na temat samego siebie. Najgorzej wypadł wspomniany milion razy Piekara. Taki męski, na wywody Babis Pan Inkwizytor zareagował jak osoba z hipolaktazją na cappuccino. Są to autorzy tłukący kolejne dzieła masowo, mniej więcej według tego samego schematu, niemniej wrzucenie Pilipiuka do jednego wora z Piekarą, jest bezasadne. Większość omawianych przez Babis twórców, wegetując gdzieś na końcu układu fantastycznego, raczej nie zdobędzie już rzeszy nowych, wiernych czytelników. Zwłaszcza w czasach gdy fanfiki mają wyższy poziom literacki a człowiek odchodzi o literatury na rzecz filmów. Niektórzy, jak Pekara czy Komuda, jawnie nienawidzą kobiet, homoseksualistów i marzy im się hulanka na dzikich polach, gdzie nie trzeba było się przejmować ile piwa leje się w gardło, ile na koszulę, klepać dziewki po zadkach i nie obawiać się pozwu za molestowanie. Głównie dlatego, że wesoła kompania wesprze w potrzebie, bowiem w kupie siła! Kupy nikt nie ruszy. Słuszne podejście. Sprawa Harrego „Dla większości europejskich nastolatków – także dla mnie – imię i nazwisko „Cho Chang” brzmiało prawdopodobnie wystarczająco azjatycko, jednak u wielu Azjatów powodowało uniesienie brwi, gdyż trudno było przypisać je do konkretnego pochodzenia” Herzyk, Noizz.pl Krytyka dzieł takich jak „Harry Potter” ma długą tradycję. Kochany przez miliony, prawdziwie kochany, Gary Stu, zawsze będzie dobrym, nośnym tematem. Niejaka Herzyk, pisząca dla takich wątpliwej jakości pociotków Onetu jak Noizz, największy problem ma z Cho Chang, bo przedstawicielom mniejszości azjatyckiej ciężko się z nią utożsamić. Już to zdanie wskazuje na ignorancję piszącej, jeśli nie rasizm. Azja to potężny kontynent, który zamieszkuje masa grup etnicznych. Dlaczego postać nazwiskiem Xiao Lu, miałby być godną utożsamienia przez Naoko Takeuchi, nie wiadomo. Z całą pewnością ktoś nazwiskiem Raja Ravi Varma doskonale odróżnia fikcyjne, kiepsko sklecone nazwiska niby chińskie, od tych faktycznie występujących w tyglu dialektów, jakim są Chiny. Podejrzewam, że nasza Naoko Takeuchi też tego nie potrafi. Pisanie o mniejszości azjatyckiej, jest poważnym nadużyciem, bowiem „Azjaci” nie tworzą wspólnej społeczności. Hindusi, Japończycy, Koreańczycy, Chińczycy, to zaledwie ogólnikowe, łatwe do zrozumienia, terminy, bowiem Bengalczycy nie muszą kochać się z mieszkańcami Gudźaraty. Ajnu zdecydowanie nie kochają przybyłych nie wiadomo skąd Japończyków, za lata prześladowań i czystek etnicznych. Ludu Ryūkyū, Japończycy w ogóle nie uznają i ciężko znaleźć chociażby wzmiankę o tej grupie. Rząd Japonii najzwyczajniej nie uznaje ich odrębności etnicznej. Identycznie sprawa ma się, gdy mowa o dziedzictwie Afryki. Często niestety, posuwają się do tego także osoby czarnoskóre, mówiąc jakby kultura całek Afryki, od Tunisu po Gqeberhe, była monolitem, pozbawionym antagonizmów, różnić i indywidualnych cech, którego to monolitu są oczywiście spadkobiercami. Trochę tak, jakby Polak rościł sobie prawo do kultury Hiszpanii, ze względu na położenie Polski w Europie. Postulat, iż w dziele takim jak „Harry Potter”, powinni występować przedstawiciele najróżniejszych mniejszości, z którymi czytelnicy mogliby się utożsamić, jest absurdalny. Powinien zatem, występować też heteroseksualny Polak, bowiem taka mniejszość istnieje w Anglii. Jak bowiem mam identyfikować się z Brytyjczykiem Harrym, będąc przedstawicielem mniejszości polskiej? Być może pytanie należy postawić inaczej, skierować ja do dziewcząt i kobiet. Która chciałby identyfikować się z drugoplanową postacią, niespełnioną miłością głównego bohatera, który zapomniał o niej tak szybko, jak uczeń o zadaniu domowym na wakacjach? Prawdopodobnie marzeniem większości dziewcząt, jest być przelotną miłostką głównego bohatera, choć akurat Harry cnotę dopiero Ginny oddał. Dlaczego żadne nazwisko nie brzmi należycie polsko? Tylko co znaczy „brzmieć polsko”? Sławomir czy może Ciecierad? I jak miałbym się z kimś takim utożsamić, nosząc imię pochodzenia greckiego? Zatem brakuje w tej książce heteroseksualnych Polaków grekoimiennych. Zgoda, Lechsinka jest trochę dziwacznym tworem, ale pochodzi z innej książki, nie występuje w Harrym Potterze. Równie dobrze może to być zwykła gafa, bowiem przy odrobinie chęci może stać się Lechsińską. Nie ma się tutaj czego czepiać. Alojzy natomiast, to jest imię! Przecież mniejszość śląska, nie tylko na Wyspach, ale w samej Polsce, powinna mieć swoją reprezentację z chwilą gdy HP stało się światową marką. Stąd być może Alojzy Bahrij mógłby się okazać nader wiarygodną postacią. Plotka głosi, że w wersji mandaryńskiej felerne imię, szkolnej miłości Harrego, brzmi Zhang Qiu. Podejrzewam, że większość czytelników nie władająca językiem mandaryńskim a jedynie angielskim, nie wiedziałaby jak to wymówić, więc Cho Chang okazało się prostym wybrnięciem z sytuacji. Osobiście nie miałby nic przeciwko bohaterowi nazwiskiem Józefowicz, choć nie wiadomo skąd to nazwisko pochodzi. W zależności od źródła, pochodzi z Rosji albo z Polski. Zatem bohater Jewgienij Józefowicz, również nosi imię pochodzenia greckiego i nie bardzo wiadomo czy jest Polakiem, Rosjaninem czy Ukraińcem, choć u nas popularniejszą wersją jest Eugeniusz. Co gorsza, przez lata nikt nie zwrócił na to większej uwagi. Prawdopodobnie, nikt nie zwrócił na to uwagi, do chwili gdy nie pojawili się biali zbawcy, których lewica tak nienawidzi. Oni potrafią dopatrzyć się konieczności obrony czarnoskórych fotografów, ze względu na rasistowskie nazewnictwo parowania lamp błyskowych. Chodzi o słowa master i slave, które najczęściej kojarzone były złośliwie z pewnymi praktykami seksualnymi, ale co tam. Mogą mieć też konotacje niewolnicze, kolonialne. Choć jak zauważa pewien fotograf afrykańskiego pochodzenia, bowiem określenie dokładnej grupy etnicznej jest problematyczne, wszystkie lampy są czarne. Do tego całość powiela stereotypy, że każdy Brytyjczyk o chińskich korzeniach, włada „chińskim”, co jest zwyczajnie szkodliwe. Można Rowling zarzucić brak schludności w worzeniu nazwisk, zwłaszcza spoza jej kręgu kulturowego. Dobrze byłoby dopracować Cho Chang do postaci Chou Chang. Chou może być używane jako chińskie nazwisko albo japońskie imię żeńskie. Zwracam jednak uwagę, iż sprawa nie była podnoszona przez ponad dwadzieścia lat. Sprawa imienia i nazwiska pierwszej miłości Harrego nabrała rozgłosu na przestrzeni ostatnich dwóch lat. Dużo też częściej głos zabierali biali antropologowie niż osoby o korzeniach japońskich, koreańskich czy chińskich. Nie o schludność tu jednak chodzi a o sugestię, że brak tejże poprawności jest widocznym utrudnieniem w identyfikacji z postacią, dal każdego mieszkańca Azji. Zwłaszcza Arabii Saudyjskiej, który to kraj leży w Azji. Pytaniem otwartym pozostaje kim są Azjaci i czy Arabów aby nie zaliczyć do tej grupy. Kolejny problem w tym, w dodatku nie najważniejszy, to fakt że Cho Chang nie była główną postacią tejże powieści. Stanowi postać drugiego planu i nie została zarysowana w sposób wystarczający by ktokolwiek się z nią identyfikował. Identyfikacja głównego bohatera w osobie Pottera, nie jest zadaniem interpretacyjnym ponad możliwość ucznia klasy trzeciej, omawiającego „Małego Księcia”. Ron i Hermiona, choć wysuwają się na bliższy plan, nadal są dodatkami do Wybrańca, czyli kanonu fantastyki. Na ich tle, postacie takie jak Cho są jedynie cieniami, niczym NPC udającymi, że świat żyje. Identyfikować się można z bohaterem, który w jakimś stopniu przypomina czytelnika, jego sylwetka została należycie nakreślona. Wówczas grupa docelowa takiej powieści, staje się znacząco zawężona i wymaga świadomego wysiłku ze strony autora. Najczęściej jednak, nie chodzi o identyfikację, co pewną więź, sympatię. Wówczas z wypiekami na twarzy śledzi się przygody bohatera o dowolnym pochodzeniu etnicznym, dowolnej płci i orientacji, jeśli ta jest istotna dla fabuły. Kto nie chciał być Jackie Chanem albo walecznym samurajem? Sugestia, że dziecko o korzeniach azjatyckich, może się identyfikować tylko z postacią o takim tle, jest przejawem ignorancji i rasizmu. Mali, biali Polacy, nigdy nie mieli problemów, by śledzić i kochać postaci z japońskich animacji czy komiksów. Nigdy jednak nie dochodziło do identyfikacji, z bohaterem a chęć wcielenia się weń. Dotyczy to zwłaszcza dzieci, natomiast starsi czytelnicy, najczęściej wytwarzają inny rodzaj relacji z bohaterem. Koniec końców, Harry wybiera Ginevrę Weasley, rudą heteroseksualną dziewuszkę, będącą stereotypem na temat rudych Irlandczyków, którzy są biedni, wielodzietni i mieszkają w Norze. „Burrow” dosłownie oznacza norę. Dziwne, że ten stereotyp nie zostaje poruszony. Irlandczyków jest za dużo czy są jakieś inne powody, by nie walczyć z tym stereotypem? Możliwe, że siostrzeństwo kończy się tam, gdzie w grę wchodzą białe, heteroseksualne kobiety. Wiadomo bowiem, że nie mogą mieć za dobrze, bo zaszkodzi to walczącej feministce w realizacji indywidualnych, egoistycznych celów. Kłania się w pas kochana bell hooks, wielka krytyczka wynaturzeń ruchu, takich jak Babis czy Herzyk. W ogóle ten cały Hogwart, którego nazwa w jakiś sposób kojarzy się z wieprzem a „wart” to po prostu kurzajka, to miejsce ostro zjebane. W dniu przydziału czytająca w myślach czapka klasyfikuje dzieci do jednego z czterech domów, które reprezentują przymioty ducha i charakteru. Nie ma opcji, by w młodziku zaszła jakaś zmiana. By z małego chudzielca, stał się zaprawionym w walce na pięści kafarem, by z niechętnego do nauki został profesorem. Najpierw trzymają dzieci w lochu, sugerując im, że są złe i mroczne a potem nie wiadomo czemu wyrasta im Voldemort. Niesamowite, ale jakie prawdziwe. Czyż nasze niemagiczne szkoły nie szufladkują ludzi skazując ich na potępienie, tylko dlatego, że do kogoś przylgnie łatka nieudacznika, mało utalentowanego albo po prostu „złego dziecka”? W psychologii nazywa się to podstawowym błędem atrybucji, czyli przypisaniem komuś jakichś cech charakteru na podstawie powierzchownej obserwacji. Gorzej, bowiem błąd atrybucji, nie działa pozbawiony antypatii. Najpopularniejszym przykładem działania błędu, jest ocena dziecka przez nauczyciela, jako leniwego, bez analizy środowiska, w jakim się wychowuje. Jednakże, dział to tylko, gdy nauczycielowi nie zależy na uczniu albo nim gardzi. Przypisana łatka, może ciągnąć się za dzieciakiem przez całą młodość, życie, kształtując je nieprzerwanie. Tym bardziej, szkoła nie jest od tego by wychowywać, od tego są rodzice. Gorzej gdy rodzice pochodzą ultrakonserwatywnej rodziny wpajając dziecku pogardę dla wszystkiego co „nietradycyjne” albo „nieczyste”. Rodzina Malfoyów również zostaje przedstawiona jako stereotypowi neonaziści. Blondwłosa arystokracja, gardząca każdym, kto nie jest bogatym czarodziejem czystej krwi. Mimo to nikt nie staje w obronie małego chłopca imieniem Draco, który pierwszego dnia zostaje przydzielony do „domu dla mrocznych dzieci” i naśladuje jedynie postawy rodziców. Biedny chłopak stara się zdobyć uznanie w oczach własnego ojca. Jako, że jest majętny, nie potrzebuje drogich prezentów a wskazania innej drogi, której nikt nie chce mu zaoferować. Harry nie prosił o pomoc, a jednak otrzymuje drogą miotłę, zakupioną z bliżej nieokreślonych środków, choć stać go na jej zakup. Problemy rodzinne, przemoc fizyczna i psychologiczna wobec innego chłopca są ignorowane. Często prośby są głośne a błaganie jest nieme. Ponownie, nikt też nie rozpisuje się o rodzinie Weasleyów w kontekście biedy. Świat Harrego to dość ponure miejsce, w którym Voldemort szczerze nienawidzi czarodziejów „nieczystej krwi”, choć sam chyba do nich należał. Czyż to nie cudownie prawdziwa prawidłowość? Bo to raz homofob został przyłapany z facetem in flagrante? Mówiąc wprost jest zwykłym rasistą, który uważa, że czarodzieje powinni rządzić także Mugolami, czyli niemagicznymi ludźmi. Ogólnie po latach w przeciwieństwie do tego co głosi Herzyk jest lepszą powieścią niż gdy miało się lat jedenaście. Stosunek czarodziejów do ludzi niemagicznych jest cudowną projekcją tego jak lewaczki podchodzą do walki o sprawiedliwość dziejowo rasową. Spróbujmy to razem przeanalizować. Voldemort czy rodziny Black i Malfoy uważają, że czarodzieje, najlepiej czystej krwi, powinni rządzić światem, zarówno samych czarodziejów jak i osób genetycznie odmiennych, czyli zdolności magicznych pozbawionych. Wszelkie magiczne istoty takie jak gobliny, skrzaty domowe i reszta tej baśniowej hałastry nie powinny mieć prawa głosu, służąc w pokorze swym panom. Będąc szczerym nie powinny mieć prawa do życia. Grupa obrońców sprawiedliwości taka jak Weasleyowie oraz ich kumple, których nazwisk nie pamiętam bo mi się nie chce, wcale nie są krystalicznie czyści. Ron wprawdzie nie uważa, żeby należało się znęcać nad skrzatami na modłę wspomnianych prastarych rodów ale żyje w przekonaniu, że taka ich wszystkich natura by służyć, bo to lubią. Hermiona, która zakłada Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych inaczej W.E.S.Z jest nieświadoma stanu w jakim skrzaty się znajdują. Czarodzieje nawet postępowi w swoich poglądach, jak właśnie Ron i jego rodzinka, nie rozumieją dlaczego należy to zmieniać. Ot, Hermiona wnosi nową jakość światopoglądową, na którą nikt nie jest gotowy. Na kartach powieści skrzaty postrzegają swoje zniewolenie jakoś część własne tożsamości i tylko Zgredek, wyróżnia się na ich tle jako coś w rodzaju anarchisty, dziwoląga czy może nawet zdrajcy. Bezpłatna, niewolnicza praca jest elementem tożsamości skrzatów, której nie da się zmienić ot tak, w wyniku fanaberii jednej dziewuszki, bo ruszyło ją sumienie, choć oczywiście postawy Zgredka i Hermiony są powiewem świeżości w skostniałym świecie. O ile pamiętam jakiś wydział Ministerstwa Magii zajmuje się kontrolą magicznych stworzeń i mało komu to przeszkadza. Teraz nie przypomnę sobie czy polegało to na ich rejestracji? Dość osobliwa kwestia. Dokładnie tak samo jest z lewicowcami, którzy uważają, że osoby o azjatyckich korzeniach czyli Indusi lub też Indianie, szeroko rozumiani Chińczycy, Japończycy, Koreańczycy, Ainu, powinni mieć „azjatycką reprezentację” w postaci jednej czy dwóch osób. Macie Lu You podzielcie się, macie Czarownika Iwanowa, będzie na Polskę, Czechy, Słowację i Rosję, toż to jeden pies. Ciągle nie dostrzegają, że dyskryminowani Japończycy pochodzenia koreańskiego, noszą nieraz japońskie imiona i koreańskie nazwiska lub odwrotnie. Wiele rodzin pod wpływem polityki Sōshi-kaimei, wymuszającej przyjmowanie japońskich nazwisk i imion pozostała przy nich by uniknąć dalszej dyskryminacji. Sprawa kultury „Europocentryczny punkt widzenia Rowling potwierdza rozmieszczenie szkół magii na świecie: aż cztery w Europie i tylko siedem w innych częściach świata — do tego opisanych bardzo zdawkowo, wręcz leniwie, opisanych niezgodnie z lokalną kulturą i z niedbałymi nazwami jakby wyplutymi przez translator Google’a.” Herzyk, Noizz.pl Po raz kolejny Herzyk daje popis swojej ignorancji, rasizmu i zaściankowego myślenia. Dziewczyna powinna mieć zakaz wypowiadania się na jakikolwiek temat, jak każdy rasista. Trzeba tutaj rozpracować kila rzeczy, bowiem nawarstwienie bzdur jest całkiem spore. O ile jest mi wiadomym, w Ugandzie, znajdziemy bez liku prestiżowych uniwersytetów, na które aspiruje masa studentów z całego świata. Oxbridge zostało zdeklasyfikowane i w rankingu wyprzedzone przez ugandyjski koledż. Oczywiście wszystko z poszanowaniem miejscowej kultury, która obejmuje czasem ludy nieświadome geopolitycznych bytów zwanych „państwami”. Mógłbym się zaperzyć i przyczepić, dlaczego żadna szkoła magii i czarodziejstwa nie znajduje się na terenie Przenajświętszej Rzeczpospolitej Polskiej? Naturalnie, co zostało już zaznaczone i wykazane, fantastyka nie musi odzwierciedlać aktualnej sytuacji geopolitycznej. Zatem wybitna szkoła magii, może sobie w Ugandzie istnieć i szczycić się renomą większa od Hogwartu czy Durmstrangu. Nie oznacza to oczywiście, że każda autorka musi być chodzącą encyklopedią kulturoznawstwa i antropologii, ale kiedy twoja publika staje się globalna, to warto zrobić lepsze rozeznanie i kompletnie opisać światową czarodziejską społeczność, z którą identyfikować mogłyby się osoby z Azji albo Afryki. Herzyk, Noizz.pl Tutaj problem jest nieco bardziej złożony. Magia, której naucza się w Hogwarcie, jest charakterystyczna dla kultury anglosaskiej a postacie rzucających czary magów, to pokłosie legend arturiańskich. Przetwarzane były one przez lata, aż powstał znany współcześnie czarodziej, machający różdżką czy ważący eliksiry. Zgodnie z twierdzeniem Herzyk, w Durmstrangu, powinni nauczać jakiejś formy guślarstwa. Przyjąwszy założenie, że szkoła położona jest gdzieś na terenie Rosji. Magia Hogwartu, nie jest bowiem charakterystyczna dla tego rejonu. Choć jak się okazuje, istnieje inna szkoła, Koldovstoretz, która w Wikipedii opasana jest jako położona w Rosji właśnie. Mamy zatem do czynienia z całkowicie innym pojęciem czarów, magii, właściwym dla szerokiej rodziny ludów słowiańskich. Tyle tylko, ze przesyceni zachodnią fantastyką, traktujemy ją jako najbardziej podstawową, powszechną. W samych Stanach zjednoczonych, znaleźć można przeróżne formy czarostwa, chociażby wywodzące się z mrocznych bagien Luizjany. Także w Japonii magia działa bardziej na zasadzie szamanizmu, podobnie jak w wierzeniach staro rosyjskich czy afrykańskich. Ponownie, do jakiego stopnia, dla czytelnika będzie to rdzenne a do jakiego stanowić będzie dziwaczny folklor? Herzyk, ponownie dała wyraz swojej ignorancji, pokazując, że owa troska o inne kultury, sprowadza się do przewodników turystycznych. Następne pytanie brzmi, czego pragnie Japończyk? System szkolny w Japonii jest wadliwy, sztywny, opresyjny. Zakuwanie, sztywne reguły, podobno dużo przemocy, która chyba nie jest cechą wartą pielęgnacji. Czy jest szansa, że czytelnik wolałby odrobinę wyobrażenia na temat Zachodu, z luzem i swobodą, możliwością buntu przeciwko panującym zasadom? I jaka jest kultura Afryki? Przecież to jest olbrzymi kontynent zamieszkany przez plemiona żyjące po dziś dzień w słomianych chatach, często przez ludzi niepiśmiennych. Tak, autorka mogłaby zrobić lepsze rozeznanie i mam tu na myśli nie Rowling a Herzyk, bowiem sama Rosja to kraj rozległy, wielokulturowy. Mieszkają w nim Azjaci, ale może identyfikują się jako Rosjanie i aspirują do Europy Zachodniej, pomimo tego, że aktualnie przedstawiani są jako terrorystyczna, imperialistyczna biedota i dzicz. Nazwa rosyjskiej szkoły Koldovstoretz, колдовсторец, chyba faktycznie wywodzi się od słów czary i twórca, co prawdopodobnie można przetłumaczyć jako „Czarotwórcy”. Podobnie nazwa szkoły japońskiej, Mahōtokoro 魔法処, może oznaczać „miejsce magii” albo coś bardzo podobnego. Wybaczcie, ale z kanji praktycznie sobie nie radzę, jedynie słownikowo, z rosyjskim idzie mi nieco lepiej acz też nie wybitnie. Możliwe, że też kryje się tam jakieś zamierzenie żartu, podobnie jak w Hogwarcie. Do jakiego stopnia Herzyk jest w stanie ocenić poprawność, niechlujność tych słów, nie sposób powiedzieć, bowiem nie rozgryza tej zagadki a jedynie stwierdza fakt, że wydaje się, iż tak jest. Żydowskie gobliny Prawdę powiedziawszy, gdyby nie lewicowi antysemici, nie wiedziałbym że krzywonose gobliny to karykaturalne przedstawienia Żydów. W bogatym dorobku światowej fantastyki istnieje cała masa istot pokracznych, często złych i łasych na bogactwa. Przez całą długą karierę gracza nie spotkałem się z koncepcją by przestawiały one konkretną grupę etniczną a nawet jeśli, to mało od razu było to zakrzykiwane i nietolerowane. Być może kiedyś tak było i karykatura była czytelna, ale widać trzeba o niej przypominać. „Dziennikarz zobaczył Żydów w goblinach z banku Gringotta” jak głosi nagłówek jednego z tekstów zamieszczonych na łamach Spider’s Web. Fakt, że sto, dwieście lat temu kogoś tak traktowano nie oznacza, że dziś społeczność czytelników, graczy, również postrzega Żydów w taki sposób. Wprzódy należy sprawdzić jak jakimi stereotypami posługuje się dana społeczność, grupa i upewnić, że są one przez nich możliwe do odczytania a dopiero później zacząć awanturę. Nawet gdyby J.K.Rowling była zagorzałą antysemitką, ale żaden jej czytelnik nie był w stanie odczytać aluzji to cóż po tym? Natomiast takie postawienie sprawy, iż w twórczości Brytyjki gobliny z całą pewnością są karykaturalnym przedstawieniem Żydów stawia w złym świetle tak autorkę jak i czytelników. Autor felietonu z łatwością odczytuje antysemicki przekaz, lecz nie świadczy to o jego niechęci do tejże grupy. Błąd popełnia tak Bartosz Godziński jak Herzyk, z tym że ta druga wykazuje się tak daleko idącą ignorancją, że zahaczającą o rasizm. W myśl tego co napisałem wcześniej, najpierw należy chociażby sprawdzić jak postrzegani są Żydzi przez czytelników tej autorki. Stwierdzenie, iż gobliny to antysemicki, szkodliwy stereotyp prawdziwe jest wtedy i tylko wtedy, gdy dorośli i dzieci czytający Pottera są w stanie od razu zrozumieć przekaz autorki. Zatem ten stereotyp musi być w ich umysłach żywy, muszą posiadać taką wiedzę. Wyszperane w google.pl Obrazek za Spider’s Web Nie ma większego sensu analizować całej treści tekstu, może poza jednym fragmentem. „Nie ma co się dziwić, bo goblin na zdjęciu powyżej bardzo przypomina przedwojenne (i nie tylko) plakaty, komiksy czy karykatury z gazet oraz obrazek Żyda z pieniążkiem na szczęście, który wisi, w co drugim polskim domu, co akurat jest mocno antysemickie.” Spider’s Web, Bartosz Godziński Po pierwsze nie wisi i jako fotograf miałem okazję zwiedzić wystarczającą liczbę domów, by móc z całą pewnością stwierdzić, że nie w co drugim, trzecim, ani nawet co setnym. Przyjąwszy, że jest to sprawa regionalna, to wówczas ani Ja, ani Godziński, nie prezentujemy obserwacji z regionu reprezentatywnego dla całego kraju. Druga sprawa, w zależności od wersji, obrazek może przedstawiać na przykład Chasyda, których wielu w Polsce żyło przed II Wojną. Obecnie odłam ten w Polsce nie występuje i co ciekawe jego przedstawiciele, co ponownie fascynujące, mówiący po polsku, nie postrzegają tego jako przejawu antysemityzmu. Po trzecie nijak goblin z „obrazka powyżej” nie przypomina Żyda z obrazka, jakoby przynoszącego szczęście czy też powodzenie w biznesie. Tylko umysł spaczony, chory, na wskroś przeżarty antysemityzmem, może semickie rysy utożsamić z goblinem. Dążenia lewicowe już dawno przestały być progresywne. Tworzenie postaci o określonej charakterystyce, by mniejszości miały swoją reprezentację jest błędnym założeniem. Sam fakt widoczności, wprowadzenia do sfery widzialnego jest sensowny i można go wspierać, ale nie w ramach absurdalnych, nieracjonalnych założeń. Zgodnie z założeniem identyfikacji w „Umbrella Academy” ulubieńcem białego, heteroseksualnego mężczyzny powinien być Luther, tymczasem Klaus i Vanya, obecnie Viktor, są postaciami wywołującymi dużo pozytywnych emocji, dobrze się z nimi sympatyzuje, pomimo faktu, że Klasus za nic ma sobie odzieżowe normy płciowe. Dalece bardziej interesujące jest jego tło, także romantyczne, bowiem chyba każdy wyraził jakąś formę współczucia oglądając jego wspomnienia z Wietnamu. Zagubienie Viktora sprawia, że wielu widzów z nim sympatyzuje, podziwiając rozwój bohatera, pod wieloma względami. Trzeba się natomiast zastanowić kim jest gej. Pytanie jak najbardziej zasadne, bo wiem czy gej może być sadystycznym mordercą? Dlaczego akurat grany przez Scotta Shepherda David w „the Last o Us”, próbuje zamordować, zgwałcić i zjeść Ellie? Czy nie mogłaby to być, psychopatyczna, czarnoskóra lesbijka? Przez jedną, ale nieodpowiedzialną, Ellie niemal już raz postradała życie, więc czemu nie pociągnąć tego wątku dalej? Herzyk wprawdzie dzielnie broni Dudleya, którego tusza faktycznie wielokrotnie dostarczyła czytelnikowi uciechy, choć w znacznej mierze jego zachowanie jest winą jego średnio rozgarniętych rodziców. Co ciekawe nie zauważa, że rodzinka składająca się z trojga głupców, w tym dwojga otyłych, trzyma chłopca w komórce pod schodami. Nie poprę wyśmiewania się z osób otyłych o czym sam pisałem ale nie wiem czym ocieplić wizerunek trojga jełopów, trzymających dziecko w schowku na miotły. Motyw znęcania się nad dzieckiem przez rodzinę zastępczą jest godny rozważenia. Może należy przytoczyć mądrość samego Erica Cartmana? Nie należy wyśmiewać się z nikogo dlatego, że jest gruby. Z faktu, że wygląda jak buldog, któremu ktoś przywalił rozżarzonym szpadlem owszem, ale nie dlatego że jest gruby. Choćby i był sadystą, tusza jego jest święta. O ile pamiętam, jedna z uczennic spędzająca szkolne lata w domu imieniem Salazara Slytherina, została porównana właśnie do buldoga, gdyż była po prostu brzydka. Czy była to Millicenta Bulstrode, naprawdę nie pomnę, ale pamiętam dość dobrze ten opis. Jednak jako, że chyba była białą heteroseksualną dziewczyną, nikt nie nawołuje do zaprzestania bodyshamingu. Jakże dziwnie się to pisze, bowiem jeszcze niedawno tylko biały uprzywilejowany heteryk nie podlegał ochronie. Może przedstawicielki społeczności LGBTQ+ inaczej postrzegają owo „siostrzeństwo”. Harry wcale nie ma łatwego życia. Wprawdzie profesorowie tacy jak Dumbledore czy Mcgonagall wydają się go faworyzować w przeciwieństwie do Snape’a, ale równocześnie każdy reaguje na niego dość dziwnie. Nie bardzo wie czego świat od niego oczekuje, ale cokolwiek to będzie musi być wielkie i musi sprostać cudzym wyobrażeniom o nim. Istnieje też drugi świat, nie do końca świadom istnienia jego gatunku, ale za to gardzący nim gdy tylko się dowie. I tak dzieciak żyje w bardzo specyficznym dwuświecie, z których każdy ma wobec niego inne oczekiwania. Wbrew pozorom cykl powieści o Harrym jest dużo lepszy niż się początkowo wydaje. Mając lat jedenaście, dostrzega się tylko przyśpiewki przy stole, czekoladowe żaby, ruchome zdjęcia zawierające w sobie chyba część świadomości sportretowanego i fasolki wszystkich smaków. Dosłownie wszystkich smaków, więc mając lat piętnaście, można zastanowić się, czy kilka smaków całkowicie nieznanych, może być tymi do których ciągnie hormonalna burza. Następnie zaczyna się dostrzegać pewną niesprawiedliwość. Wydaje się, że kilku potężnych ludzi wiedziało, że Pettigrew żyje a kogoś posadzili na jego miejsce, bo władze domagały się winnego. Dzieci wychowują się w toksycznych domach, ale nikt nie reaguje. Czasem rodzice doprowadzają je do stanu smukłych lub otyłych sadystów. W trakcie bitwy o Hogwart, Ślizgoni zostają wyprowadzeni do lochu, choć chyba wszyscy od początku oczekiwali, że w takiej sytuacji okażą się bandą suprematystów, choć to system edukacji z gadającą czapką na czele skazuje ich na taki stereotyp, bo jakiś błazen postanowił stworzyć domy, w których gromadzeniu będą uczniowie podejrzewani o posiadanie cech charakteru podobnych do ich założycieli. Dość podobnie działa to większości szkół, z tym że nazywa się to klasami. Niektórym wydaje się, że są bardzo postępowi bo akceptują czarodziejów z niemagicznych rodzin, choć nie zwracają uwagi na skrzaty, gobliny i masę innych świadomych stworzeń, które tylko chcą żyć. Fantastyka politycznie poprawna Istnieje cała masa dzieł ciężkich, wymagających. Czy lewicowe krytyczki są w stanie mierzyć się tylko z Piekarą, Pilipiukiem i od biedy Rowling? Myślę, że tak. Nie są w stanie zabrać się za literaturę wyższych lotów, bo redakcja nie pozwoli. HP to jeden z „punktów węzłowych”, czyli dzieł które w założeniu powinien kojarzyć każdy czytelnik miernego artykułu. Tania indba, gównoburza jaka z tego wyjdzie na pewno ucieszy Onet. W razie gdyby zasięgi spadły zawsze można przypomnieć mało interesujący tekst, że autorka stała się ofiarą hejtu, bo zmniejszyła sobie biust. Przeszkadzał? Zmniejszyła. Fajnie. Może inne kobiety, które mają ten problem pójdą w jej ślady ale dawkowanie bredni bo ktoś powiedział jej coś niemiłego robi się nudne. Może ja zacznę opisywać ile razy proponowano mi obicie ryja, nawrzucano za wygląd, za twarz, za włosy, za to że jestem mniejszy albo brzydszy niż reszta? Ciekawa mieszanka wrażliwości i umiejętności przekuwania własnych problemów w atencję. Widać, że nie mierzy się z tym od dawna, bowiem osoby, które od dziecka obrywały za wygląd, czasem dosłownie bo i w szkole za twarz w ryj dostałem, raczej nie postrzegają tego jak czegoś godnego monetyzacji i próbują od tego uciec. Jest to dla nich coś zbyt prozaicznego by to sprzedawać. Tym bardziej, że doskonale zdaje sobie sprawę, że jest wystarczająco atrakcyjną osobą by jej bronić. Negatywna krytyka dzieł takich jak „Harry Potter” jest bardzo prosta. Każdy słyszał, zawsze wzbudzi inbę, co też sama autorka przyznaje i będzie awantura. Tekst może mieć dowolnie infantylny poziom. Iż sztuczka odniosła sukces niech świadczy fakt, że przecięty tekst na Noizz.pl w ostatnich dniach miał zero komentarzy i kilka reakcji, natomiast ta uboga krytyka dorobiła się ponad tysiąca reakcji oraz niemal siedmiuset komentarzy. Na szczęście w większości krytycznych wobec mędrkowania Herzyk. Pomysł był nawet dobry, ale spłycony tak bardzo, że przykro się to czytało. Zgodzić się można z ostatnim akapitem jej wypowiedzi Niedopatrzenia i błędy poczynione przez Rowling podczas pisania Harry’ego Pottera nie oznaczają oczywiście, że wszyscy czytelnicy i czytelniczki mają obowiązek przestać odczuwać przyjemność z powrotów do lektury. Ja sama mam do jej książek dość szczególny stosunek. Jednak dostrzeganie wraz z upływem czasu problematycznychwątków, dyskusja i krytyka – to rzecz zupełnie normalna i żadne uniwersum, nawet Harry Potter, nie powinno mieć tutaj taryfy ulgowej. Noizz.pl, Herzyk Niestety autorka nie trafia w punkt poprzednimi oraz nie bardzo wiadomo co robić w przyszłości. Jak stworzyć uniwersum, które zadowalałoby wszystkich, tak by każdy miał swoją reprezentację. Kobiety, mężczyźni osoby niebinarne, wszyscy wszystkich tożsamości, orientacji i kolorów skóry. Czy piszący ma taki obowiązek? Czy gej może być sadystą i mizoginem? Czy czarnoskóry antybohater-gwałciciel, może potykać się prawym mieszkańcem Państwa Środka? Trzeba też pamiętać, że mniejszość Japońska w Wielkiej Brytanii, może i znajdzie swoją reprezentację, ale gdy książka ukaże się w Japonii, to czy zadowolona będzie mniejszość afrykańska? Tak, w Japonii jest sporo osób czarnoskórych, którzy przybyli w czasie okupacji wysp przez USA. Zatem nie każda mniejszość będzie miała swoją reprezentację. Herzyk pisze z perspektywy publikacji na rynku brytyjskim, względnie Stanów Zjednoczonych, ale już przełożenie książki na Japoński, nie pozwoli nikomu na pełną identyfikację, bowiem wychowany na wyspach przedstawiciel mniejszości japońskiej, nie będzie poza kwestią rasową i może nazwiska podobny do wychowanego w sztywniejszym systemie mieszkańca Kraju Wschodzącego Słońca. Jako, że nie jestem przedstawicielem mniejszości polskiej na Wyspach Brytyjskich tak naprawdę nie potrzebuję reprezentacji w Hogwarcie. Aby postać taka była wiarygodna musiałby stykać się z jakimiś problemami, kwestiami, które będą istotne także dla czytelnika. Jako Polak mieszkający na terenie RP nie znajdę żadnych wspólnych cech z potomkiem polskich imigrantów na wyspach. Rowling musiałby napisać osobną książkę na rynek Polski, ale ja chcę przeczytać przygody Harrego Pottera, Brytyjczyka w brytyjskiej szkole magii i czarodziejstwa, tak jak chcę poznać dzieje Toru Muranishiego, reżysera porno z Japonii. Herzyk otwiera dobry temat, ale omawia go po łebkach, niechlujnie. Często pisuje dla Noizz, ale może pod skrzydłami innej naczelnej niż Oliwia Bomomtwe, co znamienne przedstawicielki mniejszości etnicznej, która ma chyba polskich czytelników za bandę debili, Herzyk mogłaby rozwinąć skrzydła i dać sobie czas na pisanie? Wiem, że kasa musi się zgadzać, ale bez przesady. Tym bardziej, że okazało się, iż nie jest tylko aseksualną dziewczyną od zmniejszonego biustu, jaki to jej obraz wyłonił się z publikacji Noizz właśnie na jej temat. Rysowniczka, która w często ciętych i celnych komiksowych paskach zwraca uwagę na różne problemy społeczne, choć może trochę za często skupiając się tylko na facetach, mogłaby mieć coś ciekawego do powiedzenia w dłuższej formie, tym bardziej że te komiksowe paski nie pozwalają na pogłębienie kwestii a jedynie celne wypunktowanie i uwidocznienie. Nie zrobi tego jednak pisząc na kolanie. Świat to miejsce nieprzyjemne. Grubi obrywają za to, że są grubi. Gdy gruby jest kutafonem, który znęca się nad kimś tylko dlatego, że reszta rodziny na to pozwala, wówczas nie wolno śmiać się z jego otyłości, chociażby chudy okularnik chodził w wiecznie połamanych okularach, sklejanych taśmą po kolejnych ciosach grubasa. Harry to heteroseksualny biały chłopiec, więc może przyjąć na ryja jeszcze kilka strzałów. Łeb nie szklanka, pysk nie kubek, nie stłucze się. Patronite Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” fot. w nagłówku za https://www.thejc.com / fot. Jeff Spicer/Getty Images for Warner Bros. Studio Tour London Share this:Click to share on Facebook (Opens in new window)Click to share on Twitter (Opens in new window)Click to share on Tumblr (Opens in new window)Click to share on Reddit (Opens in new window)Like this:Like Loading... Podobne Krytyka literatury Krytyka społeczna Kultura Literatura Socjologia Andrzej PilipiukAzjaBabis Piekarablackbody shamingbodyshamingchinaCho ChangDraco Malfoyfat shamingfatfobiafatshamingfeminizmgobliny jako ŻydziHarry PotterHermiona GrangerHerzykhomofobiahomoseksualizmindieJacek KomudaJacek PiekarajaponiaKasia BabiskonserwatyzmlewaczkamediamizoandriamizoginianiewolnictwoNoizz.plOnet.plprasaprawakprawicowiecRonald WeasleRonald Weasleystereotypy o ŻydachsterotypyuprzedzeniaVoldemortŻydzi