Seksualny charakter został dostrzeżony, przez niejednego popkulturowego publicystę. Interesującym pytaniem jest, czy tezę o „freudowskości” nowej wersji „Nosferatu” można obronić.
Robert Eggers
Eggers to kolejne objawienie dla fanów popkultury. Wcześniej tytuł czołowego intelektualisty przypadł Wesowi Andersonowi, który nie licząc dwóch świetnych animacji ma na koncie tylko jeden dobry film, mianowicie „The French Dispatch”. Najmocniejszą stroną filmów tego reżysera jest plastyka, kolorystyka i scenografie. Poza tym nie wyróżnia się niczym szczególnym. Yórgosa Lánthimosa trochę unikali aż do momentu premiery „Biednych Istot”, z którymi poradzili sobie o tyle, że dostali jakieś materiały od dystrybutorów i potrafili sparafrazować. Gdy zaś upatrzyli sobie Eggersa na kolejnego guru Nowej Fali czy tam to ochrzcili, nikt nie przysłał gotowej interpretacji. Prawdopodobnie to jest powodem, dla którego wszystkie strony, blogi i portale filmowe tak kochają starocie. Nie ma dnia, by autorzy nie podzielili się sentymentalnym wspomnieniem o filmie, który nakręcono przed ich narodzinami. Równie prawdopodobnym jest, że to właśnie motywuje Hollywood do masowego odgrzewania kotletów. Nie jest to bowiem tylko polska przypadłość. Sentymentalizm dręczy cały popkulturowy świat. Postawię tutaj śmiałą tezę, iż rozwój blogosfery a następnie mediów społecznościowych sprawił, że nastała Era Odgrzewania. Co by nie mówić, praca w zespole redakcyjnym pozwalała dojrzeć jako krytyk czy recenzent. Samodzielne prowadzenie bloga czy kanału w mediach społecznościowych, oznacza konieczność zdania się na czerpanie informacji od ważniejszych graczy albo kaprysy algorytmu.
Filmy Eggersa, choć ogólnie spotkały się z dobrym przyjęciem, zostały potraktowane po łebkach. „Norhman” ochrzczono mianem antropologicznego, co w najlepszym wypadku wywołuje śmiech na sali, bowiem była to produkcja inspirowane teatrem szekspirowskim, połączona ze współczesnym wyobrażeniem, mitem, na temat wikingów oraz kinem akcji a wszystko to w aurze sag i pierwotnego poematem o Amlethie. Efektem jest film, którego znaczna część mogła by trafić na deski teatru, przepleciony wizerunkiem opętanego rządzą krwi berserka – idioty. Notabene, poemat o Amlethie, był inspiracją dla Hamleta, pióra Wiliama Szekspira. „The Nothman”, wydany w Polsce jako „Wiking” miał być „antropologiczną próba ujęcia ówczesnej Skandynawii oraz krytyką toksycznej męskości”. Wygląda na to, że wystarczy używać popularnych terminów, żeby zostać krytykiem filmowym. Nie sposób powiedzieć, jak ująć krytykę „toksycznej męskości” w kontekście „zwierzęcej pierwotności”. Teoretycznie jest to możliwe, jednakże istotne jest wykazanie nieprzystawania archaicznych wzorców męskości do stadium rozwoju cywilizacyjnego, przy wcześniejszym ich zdefiniowaniu. Popkulturowi publicyści chyba ponownie poprzepisywali fragmenty broszur, które im rozesłali dystrybutorzy, bowiem nie wiedzieli jak ugryźć sztukę teatralną, przełożoną na język współczesnego filmu. Bitwy zaprezentowane na ekranie, nie były ani bardziej ani mniej krwawe od typowego, współczesnego filmu o machaniu siekierą. Historia opowiedziana w sztuce Szekspira, to nic innego jak tragedia, do której wiedzie nie tylko zemsta ale też mord, który ją prowokuje. Całość można rozpatrywać jako opowieść o bezsensie ludzkich działań, zwłaszcza mordu i zemsty jako samonapędzające j spirali przemocy. Mord prowadzi do zemsty, zemsta do kolejnych mordów, w które uwikłać można się na całe lata. Tyle tylko, że jest to motyw znany od wieków. Eggers opowiada raz jeszcze znaną już widzowi historię, łącząc logikę teatru z dynamiką kina i współczesnym wyobrażeniu o wikingu. Sprowadza się ono do przedstawiania tej grupy, jako krwiożerczych potworów, kierujących się w życiu przemocą, fallusem i honorem.
Słowo „wikingowie”, nie jest nawet nazwą grupy etnicznej, tylko zawodu, który można było wykonywać. Jedni specjalizowali się w walce zbrojnej, inni stawiali na handel. Nazwa profesji może wywodzić się od słowa oznaczającego „obóz handlowy” albo też zatokę, nie wiadomo dokładnie. Wikingowie zaś, nie zawsze byli bersekowskimi topornikami, częściej bowiem kupcami, osadnikami, podróżnikami i rzemieślnikami. Oczywiście, zapuszczali się na wyprawy łupieżcze i siali postrach, ale trzeba zwrócić uwagę na fakt, iż w historii ludzkości opowieści o kupcach korzennych nie zyskały sobie większej popularności. Przypomniawszy sobie scenę ze słowiańską wiedźmą, to choć ten „pióropusz” zrobiony jest z pszenicy bodajże, stylizowany jest na kapłanów azteckich. Wiara, że wikingowie byli tak pokorni wobec swych bogów również jest naiwna. Nie latali też jak oparzeni w poszukiwaniu śmierci, celem dostania się do Valhalli. Zabijanie starców czy Ättestupa, również od dawna są kwestionowane, tym bardziej że starszyzna, jest bardzo poważna a większości kultur tego typu. Owa zwierzęca dzikość również nijak nie pasuje do X wieku. Stąd też można między bajki włożyć antropologiczne zacięcie reżysera. W filmie więcej jest współczesnych legend i mitów, niż faktów, za to fenomenalnie łączących logikę teatru z dynamiką kina. Spojrzawszy na dorobek reżysera, który ma na koncie jeszcze „Latarnię” oraz „Bajkę ludową z Nowej Anglii”, całość będzie zrozumiała. „Wiking” to kolejna teatralna forma, gdzie jawa miesza się ze snem, wizjami, co więcej doskonale się sprawdza. Tutaj Eggers postawił jeszcze na bardzo współczesne, kinowe sceny akcji, które przeplatają się z szekspirowskim dramatem. Film kieruje się logiką dramatu oraz starych poematów i Sag. Próba wplecenia jakiejkolwiek współczesnej racjonalności, choćby minimalnej, a już na pewno jakichś antropologicznych interpretacji sprawia, że film jest bezsensowny. Bohater, będąc szanowanym wojownikiem, który rzuca się w niewolę, choć mógłby kompanów w trzy minuty przekonać do załadowania siekier na drakkary i wyprawienia się przeciw wujowi. Luki fabularne czy logiczne dają się wytłumaczyć tylko logiką teatru. Rozwiązanie to powinno być jednak czytelne, bowiem wszyscy jak jeden mąż specjaliści z nostalgią wspominają „Tron we Krwi” czy „Ran”.
Freudowskie sny
Freudowska symbolika pojawia się już w wersji z 1922 roku, choć zostaje ona jedynie widzowi subtelnie zasugerowana. Także sama powieść została niezliczona liczbę razy poddana interpretacjom w duchu klasycznej, freudowskiej psychoanalizy. Co ciekawe, fakt ten został najprawdopodobniej polskim krytykom zasugerowany relatywnie niedawno. Przez całe lata, taka interpretacja pierwszego „Nosferatu” praktycznie nie przeniknęła do mediów społecznościowych. W 1922 Europa była pod silnym wpływem Zygmunta Freuda i prawdę powiedziawszy pozostaje pod nim po dziś dzień. Klasyczna, freudowska psychoanaliza, choć od dawna nie jest już stosowana, odcisnęła silnie piętno na kulturze i to w dwojaki sposób. Austriak miał przede wszystkim olbrzymi wpływ na rozwój współczesnej psychoterapii. Nie dokonał tego jednak sam a we współpracy ze swym rodakiem, Josefem Breuerem, twórcą metody katartycznej. Freudyzm stał się również ważnym motywem literackim a stało się to głównie za sprawą faktu, iż genezy większości problemów upatruje Freud w sferze seksualnej życia człowieka. Być może łatwiej będzie to zrozumieć, przytaczając fragmenty „Historii seksualności” Michela Foucaulta. Już we wstępnie do swego niekończonego dzieła, zauważa on, iż seksualność jest represjonowana ale w bardzo paradoksalny sposób. Otóż zdaniem francuskiego filozofa, żyjemy w kulturze, która teoretycznie stroni od spraw seksualnych a z drugiej nakazuje ciągle mówić o seksie, płci i seksualności. Widać to doskonale w krajach takich jak Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone, gdzie debata o poświęcona tym tematom trwa od bardzo dawna. Świetnym przykładem jest homoseksualizm, który w Zjednoczonych Królestwach, pełnił formę obrazy publicznej moralności. Orientacja seksualna, stała się podstawą śledztw, przesłuchań, wyznań. Do Polski sprawa dotarła we wczesnych latach dwutysięcznych i od tamtej pory, zwłaszcza konserwatywni politycy, ciągle grzmią o cudzej seksualności, podkreślając jak jest to niewłaściwe. Nawet sami zainteresowani, czyli homoseksualiści, nigdy nie podnosili swojej orientacji do rangi sprawy państwowej. Większa część tej debaty przybrała jednak wymiar politycznej, populistycznej histerii. Foucault łączy to z przyćmieniem ars erotica przez scienta sexualis. Nie ze wszystkimi poglądami Francuza można się zgodzić, bowiem „Historia Seksualności” już na początku przejawia silnego ducha liberté, czyli typowo francuskiego umiłowania wolności totalnej. Ta, w sferze seksualnej nie jest możliwa ani akceptowalna. Więcej, wydaje się on celowo nie zauważać pewnych relacji władzy dla podkreślenia relacji władzy. Nie wdając się w detale, tam gdzie jedna osoba ma zwierzchność nad drugą, tam muszą pojawić się bariery chroniące osobę znajdującą się na słabszej pozycji, przed nadużyciem władzy. Postawa liberté nie jest akceptowalna, chociażby w kontekście współczesnej psychologii, którą to Foucault obwinia za owo specyficzne represjonowanie ludzkiej seksualności. Płynie z tego lekcja, iż książki nie są święte a z myśli dowolnego filozofa można wybrać niektóre tylko elementy.
Kluczowe jest też zrozumienie różnicy pomiędzy psychoanalizą a motywem literackim. Mówienie, że film jest „freudowski” czy „jungowski”, nie ma żadnego sensu z punktu widzenia psychoanalizy, bowiem są to szkoły, które można wybrać celem interpretacji danego dzieła. „Nosferatu” można interpretować zgodnie z klasycznymi albo współczesnymi szkołami psychoanalitycznymi, bowiem i takie istnieją. Potraktowawszy film jako fantazję czy wręcz sen, w zależności od wybranej szkoły, otrzyma się całkowicie inne znaczenie. Motyw literacki funkcjonuje zaś odwrotnie. Dopiero potraktowanie owej „freudowskości”, jako motywu literackiego, pozwala jednoznacznie odczytać symbolikę poszczególnych elementów. Mówiąc, iż film, książka, obraz, jest freudowski, od razu wiadomo, że trzeba dokonać interpretacji przez pryzmat seksualny, najprawdopodobniej związany z wyparciem, ale też popędami życia i śmierci. Carl Gustav Jung zaproponował znacznie bardziej różnorodną interpretację marzeń sennych. Więcej, współcześnie poglądy Freuda wydają się być łatwiej akceptowalne niż jego nieformalnego ucznia, być może współpracownika a z całą pewnością późniejszego krytyka. Koncept animusa i animy, chyba nigdy nie przypadł ludziom do gustu tak, jak falliczna interpretacja sennej symboliki w wydaniu Freuda.
Nikt też nie będzie próbował tworzyć filmów opartych o współczesną psychologię, bowiem byłoby to zadanie zbyt skomplikowane i co gorsza, nudne. Trafiają się rzecz jasna produkcje takie jak „The Father”, w których tematem przewodnim jest rozpad więzi rodzinnych na skutek demencji tytułowego ojca. Większość „dramatów psychologicznych” opiera się jednak na niejasnych kategoriach, takich jak szaleństwo albo wręcz mitach, których najlepszym przykładem będzie osobowość wieloraka. Choć wpisana zarówno do ICD-11 oraz DSM-V, nie ma pewności czy zaburzenie to w ogóle istnieje. Jeśli nawet, najczęściej jego objawy i skutki są silnie romantyzowane albo demonizowane, jak w filmach „Czarny Łabędź”, „Podziemny Krąg” czy „Split”. Również popularne filmy takie jak „Shutter Island” stanowią podstawę budowania błędnego rozumienia zaburzeń psychicznych, przedstawiając je w sposób fabularnie interesujący.
Robert Eggers ma obecnie na koncie dwa filmy z silnym podtekstem seksualnym. Pierwszym jest oczywiście „Lighthouse” a drugim omawiany „Nosferatu”. Warto zwrócić uwagę, iż w obu pojawił się nie kto inny a Wielem Dafoe, który ma chyba jakąś słabość do filmów o tematyce seksualnej. Role w tego w tego typu produkcjach, nie przeważają w jego karierze aktorskiej, bowiem wcielał się w najróżniejsze postacie w ponad stu filmach. Nie można jednak zaprzeczyć, że lubi pojawiać się w produkcjach takich jak „Antychryst”, „Lighthouse”, „Biedne Istoty” czy właśnie „Nosferatu”. Przytoczyć można też epizod z „Nimfomanki”, podobnie jak „Antychryst” wyreżyserowanej przez Larsa von Triera. Nie zawsze są to postacie pierwszoplanowe, jednak lubi pojawiać się w filmach o wyrazistej, seksualnej tematyce. W najnowszym remake’u klasycznej opowieści grozy czyli „Nosferatu”, wciela się w nieco szalonego okultystę, który jako jedyny potrafi poprawnie zdiagnozować stan Ellen Hutter.
Eros i Tanatos
Zgodnie z klasyczną interpretacją marzeń sennych Zygmunt Freuda, do symboli męskich należy płaszcz, kapelusz i laska a do kobiecych pudełko, szuflada i kaplica. Ze swojej strony życzę państwu miłego sensu filmu, w którym wszyscy mają płasze, cylindry i laski w dłoniach, główny antagonista śpi w trumnie i nie może wejść do kaplicy bo zdechnie.
Także interpretacje „Lighthouse” zostały w polskojęzycznej przestrzeni wykastrowane z wątków homoseksualnej relacji władzy. Cóż, przeważnie tego typu rzeczy nie wypada publikować na Facebooku, gdzie niestety przeniosło się polskie życie kulturalne. Wielka szkoda, bowiem współpraca z algorytmami tego typu portali sprawia, że odbiorcy wiele tracą. Eggers sam podkreśla, że pomiędzy bohaterami powinno być wyczuwalne niejednoznaczne napięcie. W filmie miało pojawić się więcej nawiązań do fallicznej symboli latarni morskiej, lecz niektóre sceny zostały ostatecznie usunięte po namowach inwestorów. Symbolika filmu nie jest jednoznaczna, bowiem mamy tutaj do czynienia z jednej strony z homotetyczną estetyką a z drugiej z figurą ojca w kontekście kompleksu Edypa oraz lekkim chaosem motywów, które reżyser wrzucał trochę ad hoc. We wszystkich udzielonych wywiadach kręci się wokół podobnej tematyki ale widać, że sam do końca nie wiedział jak to ugryźć. Film, podobnie jak wcześniejsza produkcja Chrisa Crowa, inspirowany jest losami pary latarników, Thomasa Howella i jego imiennika, Thomasa Griffitha.
U Eggersa wszystko utrzymane jest w konwencji snu, co ma olbrzymie znacznie dla freudowskiej psychoanalizy. Stworzenie filmu, który obejmował jungowską różnorodność znaczeń jest dużo trudniejsze. Zawężenie tematyki filmu do seksualności, kwestii relacji seksualnej władzy i figury ojca jest dużo prostsze. Ponownie ujawnia się cecha naszej kultury, która wręcz nakazuje mówić o seksie. Samo użycie słowa freudowski to jednak za mało, bowiem sugeruje to jedynie, że film ma budzić jakieś seksualne skojarzenia, ale nie wiadomo jakie. „Nosferatu”, również nie jest jednorodny i podobnie jak „Lighthouse”, zawiera w sobie dużo symboliki, którą można intepretować na różne sposoby. Jak podkreśla sam reżyser, chodzi mu bardziej o stawianie pytań niż odpowiedzi.


Najprawdopodobniej łączy się to z faktem, iż mało kto ma szersze pojęcie o psychoanalizie, ale pewne elementy myśli Freuda i Junga na stałe przeniknęły do świadomości masowej i są łatwo rozpoznawalne. Nie są to bowiem obserwacje właściwe reżimowi współczesnej nauki. Choć jak dowidzą Lidia Cierpiałowska i Helena Sęk, nie jest ona wolna od naciągaczy i oszustów. Niemniej Austriacy chyba trafili w czuły punkt, tworząc coś na przecięciu nauki, filozofii i romantycznej refleksji nad naturą człowieka. Czytając prace obu autorów, nie ma się wrażenia, że sięgnęło się po podręcznik. Od współczesnych książek z zakresu psychologii czy psychologii klinicznej różni je właściwie wszystko. Brak tam klasyfikacji, tabel i trudnych do zapamiętania definicji. Być może to właśnie ta literacka warstwa ich przemyśleń sprawia, że obaj panowie są ciągle żywi, choc Zygmunt zdecydowanie wygrywa w konkursie popularności.
Oglądając raz jeszcze historię hrabiego Orloka, pierwsze skojarzania, które przychodzą na myśl, to histeria oraz popędy życia i śmierci. W piśmiennictwie oraz wykładach Freuda nie pada termin Tanatos, który został zaproponowany przez innego psychoanalityka Wilhelma Stekela. Sam Freud mówi po prostu o popędzie śmierci. Częstym błędem jest mylenie popędu do życia czy też popędu życia, określanego mianem Erosa z libido, które jest czystym popędem seksualnym. Nosferatu nie jest całkowicie poprawnie odrobioną pracą domową, podobnie jak „Lighthouse”, bowiem dość luźno wykorzystują elementy freudowskiej psychoanalizy. Warto pamiętać, iż sam Freud nie był niezmienny w swych poglądach. I tak, początkowo uważał, iż histeria powodowana jest molestowaniem seksualnym w dzieciństwie. Z czasem doszedł jednak do wniosku, iż nie jest możliwym, by tak wiele kobiety było molestowanych i przypisał ich histerię fantazjom seksualnym o byciu molestowaną. Tutaj można odnieść się do relacji Ellen, jej wyznania, poczynionego przez profesorem von Franzem, co również stanowi element rozważań Foucaulta. Trzeba też pamiętać, iż reżyserowie bardzo często wrzucają do filmów najróżniejszą symbolikę i elementy, bez większego ładu i składu. Efektem są filmy, które każdy może zinterpretować wedle własnego widzimisię.
Hrabia Orlok jest martwy, choć można go również określić mianem nieumarłego. Przypomina on w ten sposób wirusa, co do których naukowcy po dziś dzień nie są zgodni, czy należą do świata organizmów żywych czy martwych. Stąd też wątek plagi czy zarazy, która przybywa wraz z nim na pokładzie statku. Reprezentuje nic innego jak popęd śmierci, czyli Tanatosa. Dla odmiany Ellen, to to Eros, czyli pęd życia. W psychoanalizie Freuda, człowiek wiedziony jest oboma tymi popędami, z przewagą Erosa. Warto jednak zauważyć, iż nieumarły Orlok, zakochuje się w Ellen, którą dla odmiany ciągnie w stronię Hrabiego. Stąd też żywy trup, wiedziony jest przez Eros a Ellen przez Tanatos. Wspomnienia, tutaj istotny jest element „wyznania”, Ellen, sugerują właśnie coś w rodzaju fantazji o molestowaniu seksualnym, które przeżyła w dzieciństwie. Objawia się to oczywiście w snach a Profesor Albin Eberhart von Franz, pełni rolę psychoanalityka. Wcześniejsze sceny, odwołują się do snu oraz histerii. Ellen wspomina, wyznaje von Franzowi, co wydarzyło się w jej dzieciństwie. Pierwszy kontakt z Hrabią można interpretować na różne sposoby, zarówno jak faktyczne wydarzenie jak i fantazję. Ciężko jednak stworzyć jednorodny, logiczny obraz, bowiem „Nosferatu”, to jedynie wariacja na temat „Draculi”, Brama Stokera. Co ciekawe, Nosferatu Eggersa, bliższy jest książkowemu opisowi niż, cóż, Nosferatu. Ze swojej strony reżyser dodał kilka elementów, podkreślających represjonowaną seksualność, choć nie odrobił do końca pracy domowej. Pierwsze sceny sugerują przemoc na tle seksualnym albo fantazję na jej temat, które u Freuda miały być podstawą zaburzeń w dorosłym życiu. Równocześnie Orlok nie musi czekać na zgodę Ellen, zgodnie z zasadą, iż zło trzeba wpuścić dobrowolnie. Nie sposób powiedzieć, lecz może to oznaczać, iż popędowi śmieci, trzeba ulec dobrowolnie. Można też podejść do kwestii wątków psychoanalitycznych inaczej. Zgodnie z klasyczną interpretacją marzeń sennych Zygmunt Freuda, do symboli męskich należy płaszcz, kapelusz i laska a do kobiecych pudełko, szuflada i kaplica. Ze swojej strony życzę państwu miłego sensu filmu, w którym wszyscy mają płasze, cylindry i laski w dłoniach, główny antagonista śpi w trumnie i nie może wejść do kaplicy bo zdechnie.
Patronite Herbata i Obiektyw
Słuchajcie założyłem sobie konto na Patronite, żeby trochę usprawnić prace nad treściami na blogu. Odrobina czasu i nowych, często rzadkich książek zawsze się przyda. Mój profil znajdziecie pod linkiem Patronite Herbata i Obiektyw
You must be logged in to post a comment.