Perfect Days herbataiobiektyw, 2 maja, 202412 maja, 2024 „Perfect Days” nie jest filmem o człowieku, który kocha życie, który cieszy się każdą chwilą, to nie jest film o drobiazgach, prozie życia w japońskim duchu. Film ten, jest o człowieku, który nie chce zostać odnaleziony. Kraina z marzeń Japonia nie istnieje. Nie ma na mapie świata takiego kraju jak Japonia. Gdyby poszukać, znajdzie się tam kraj o tej nazwie, ale nie jest to kraj o którym tyle się pisze, mówi, który się podziwia. Większość Polaków zakochanych w Kraju Kwitnącej Wiśni, podobnie jak Ja, nigdy tam nie była. Ci którzy byli, często odwiedzili zamki, ogrody, miejsca kwitnienia wspomnianych drzew. Tyle tylko, że to nie jest Japonia. Jest to jakiś jej fragment, ale wszystko zależy od tego, jak funkcjonuje on w świadomości mieszkańców danego kraju. Ta, jest wszędzie na około, jest w też w ceremonii parzenia herbaty, różowych płatkach, ale na Japonię, podobnie jak na Polskę, na Japonię składają się niezliczone elementy, które razem tworzą tożsamość i determinują rzeczywistość mieszkańców. Co więcej, dla każdej grupy a czasem dla każdego inaczej. Żaden socjolog czy antropolog nie pokusi się o próbę stworzenia kompleksowego obrazu całego społeczeństwa, nakreślenia wspólnej charakterystyki tożsamości. Japonia czy Polska, nie są dla każdego ich mieszkańca identyczne. Romantyczny zachwyt nad tym krajem nie jest niczym niezwykłym, bowiem ludzie od stuleci zachwycali się odległymi krainami. Dla Japończyków, krainą taką były Chiny, które nazwali Państwem Środka, axis mundi ich wszechświata. Uczeni, dobrze wychowani mieszkańcy archipelagu, podziwiali malowidła chińskie, zachwycali się tamtejszą porcelaną, kulturą i sztuką. Większość nigdy nie odwiedziła tego kraju, więc nie mieli pojęcia jak wyglądają realia tam panujące. Prawdopodobnie wyobrażali sobie tę krainę, jako bezkres nefrytu i jadeitu. Przekonanie, że Japończycy to ludzie rozmiłowani w codzienności, zaczęło się rodzić za sprawą pierwszego zakochanego w tym kraju dziennikarza, jakim był Lafcadio Hearn, znany w Japonii jako Yakumo Koizumi. Możliwe, że mówiąc pierwszy popełniam błąd, ale na pewno był pierwszym autorem, którego książki wywołały szeroko zakrojoną modę na japońskość. Od tamtej pory kraj ten, jawi się jako ostoja ludzi, którzy umiłowali sobie prostotę, codzienność, powtarzalność, nie przywiązani są do ziemskich spraw czy dobrobytu. Niejeden popełnił taki błąd i niejeden jeszcze popełni. Bardzo podobne przekonanie wytworzyło się na temat Indii, jako kraju wielce uduchowionego. Choć nie bezpodstawnym będzie stwierdzenie, że taka opinia dotyczy całej Azji, to chociażby Chiny wyłamują się z tego stereotypu ale mało kto zwraca na to uwagę. Azja jest krainą duchowości, w przeciwieństwie do racjonalnego Zachodu, choć same chin to ojczyzna urzędników, wynalazców, odkrywców. My, ludzie Zachodu, choć jako Polacy wcale nie należymy do kultury Zachodu, mimo to będąc pod jej wpływem, lubimy stawiać się w opozycji do spokojnych mieszkańców tych przedziwnych krain. Japonia znajduje się pod takim samym wpływem kultury zachodniej, jak Polska. Przy czym epicentrum tej kultury, są hegemoniczne Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Kraj ten jest zabiegany, skupiony na zysku, kapitalistyczny. Na drugiej szali, znajdować się mają spokojne, wyciszone kraje Wschodu, ale tego dalekiego. Nie ma mowy by była to despotyczna Rosja czy Ukraina o bliżej nieokreślonej charakterystyce. Japonia to dziwny kraj, bowiem każdy zna tam swoje miejsce, jest pogodzony ze swoim losem, nie szuka zaszczytów. To chyba najsmutniejszy dla socjologa, romantyczny opis niskiej mobilności klasowej, którego geneza sięga feudalnej myśli konfucjańskiej. Co zabawniejsze, Restauracja Meiji, obaliła klasowy system Tokugawów by z czasem wytworzyć nowy. Jednakże, wyobrażenie o Japonii to jakaś mieszanka, historycznego ujęcia ery Edo, buddyzmu oraz przewodników turystycznych. Europejczyk czy Amerykanin, będzie bolał nad losem sprzątacza toalet, w przeciwieństwie do Japończyka, który z tymże losem, jest pogodzony a może nawet zachwycony. Dziwnym jest, że tylko jeden Japończyk w całym filmie pasuje do tego stereotypu. Możliwe, że to pogodzenie ma być powodem do szczęścia, jakąś przeciwwagą dla amerykańskiego snu, który zamienia się w koszmar. Sama idea nie jest zła, bowiem gdybyśmy wszyscy pogodzili się z faktem, że umrzemy tam gdzie się narodziliśmy, system się zwali. Nie będzie bowiem komu pracować na nowe samochody szefów. Z tym, że w Japonii są szefowie, jest feudalny kapitalizm a ludzie nigdy nie pogodzili się z tym faktem. Romantyzacja wizerunku wizerunek Japonii, sprawiła iż powstał inny kraj o tej nazwie, który to coraz bardziej oddala się od Japonii. Na pacyficznych wyspach nie ma krainy szczęśliwości, w której wszyscy z dumą i uśmiechem na ustach wykonują swe obowiązki. Jest świat, gdzie za uśmiechem skrywana jest frustracja, złość, nienawiść. Pod tym romantycznym opisem, skrywa się zaś rzeczywistość, której winna dotykać socjologia czy antropologia. Zachwyt nad człowiekiem, który wręcz z zamiłowaniem czyści toalety, jest problematyczny. Okazuje się, że widz nie radzi sobie z oddzieleniem filmowej fikcji od dokumentu, natomiast krytycy oczekują dokumentalizmu od filmowej fikcji. Dla widza, jest to symulakryczne doświadczenie. Wyidealizowany, nadrzeczywisty obraz, zostaje potraktowany jako bardziej rzeczywisty, niż sama rzeczywistość. Pewnym problemem jest fakt, że obraz ten jest częścią tego, co przysłania. Niemniej, obrazy tego typu są bardziej prawdziwe niż sama Japonia, która jest krajem takim samym jak wszystkie inne. Nikt nie chce czyścić toalet czy raczej szorować sraczy. Dobrze jednak zadeklarować taką wolę, podziw, powtórzyć raz jeszcze, że żadna praca nie hańbi. Hańbi, chyba, że ktoś ma dobry powód by ją wykonywać. Dekonstrukcja Film fabularny nie musi być zaangażowany. Czy mógł powstać film, który jak pisze Tomasz Raczek, to „Rozkosz dla tych, którzy w środku gonitwy potrafią się zatrzymać i pozostać dłuższy czas w szlachetnym milczeniu. To kino to nieinwazyjne spa dla duszy.” Raczek odbiera ten film, takim jakim jest, nie próbując dokonywać jego dekonstrukcji. Zrozumiał, że film taki powstać mógł, tak samo jak każdy inny film. Kraina z marzeń, wyimaginowana Kraina czy to Kwitnącej Wiśni, czy Wschodzącego Słońca, która nie jest Japonią. Godzimy się z istnieniem fantastyki, osadzonej hen w zamierzchłych czasach gdy słońce było bogiem, ale jakoś ciężko niektórym zrozumieć, że może powstawać współczesna fantastyka. Gorzej, film nie musi mieć znaczenia, przesłania, czy rozbudowanej treści. Ten konkretny, opowiada o mężczyźnie, który czyści toalety, robi zdjęcia, cieszy się chwilą oraz rutyną. Trzeba umieć odróżnić fikcję, która jest zamkniętą całością od komentarza, odniesienia. Niestety, owa symulakryczność doświadczeń widzów, wymaga działalności innego rodzaju krytyków, którzy dementują owo niezrozumienie. Dokonają swoistego odsłonięcia rzeczywistości, dekonstrukcji symulakrycznośći. W tej kwestii sążniście rozpisał się Łukasz Mańkowski, w swojej recenzji dla Mint.pl. Niestety, jego krytyka zawiera w sobie poprawnie przeprowadzoną dekonstrukcję, ale zabrakło ponownej syntezy. Skoro Wanders nie zawiera w swoim filmie a nawet filmach, kwestii klasowych, to winien zrobić to krytyk. Wkroczyć powinien odważnie na pole socjologii, skoro uważa też tak powinno się stać. Niestety, nie robi tego bowiem wielu krytyków jest niezłych w dekonstrukcji, która jest bardzo ważna, ale nie interesują się na tyle naukami społecznymi by zaprezentować odbiorcy jakąś pogłębioną analizę faktów. Zwolennicy tego podejścia, oczekują dla odmiany, że każdy film będzie dotykał jakichś zjawisk społecznych, będzie zaangażowany. Nie wiadomo jednak dlaczego reżyser miałby się na to zdecydować. Trafnie diagnozują, że tego typu romantyczne obrazki niewiele mają wspólnego z doświadczeniem mieszkańców Japonii, ale nic ponad to. Myślenie takie również problematyczne, bowiem odbiera znaczą część radości z obcowania z kinem, literaturą czy teatrem. Tak widzowie, jak krytycy, potrafią przyjąć tylko jedną perspektywę. Ważniejszym być może zdaniem stojącym przed krytykiem, jest nauczenie odbiorcy patrzeć. Pokazać mu sposoby identyfikacji, rozróżnienia, kiedy ma do czynienia z fikcją, kiedy dokumentem, kiedy obraz jest obrazem samym w sobie, kiedy jest przeźroczysty, kiedy jest komentarzem, metaforą. Największym grzechem Mańkowskiego, jest stwierdzenie, iż film skrojony został na potrzeby zachodniego widza. Cóż za brak wrażliwości na kwestie klasowe, narodowe, etniczne. Poprzez „zachodniego widza” rozumie zapewne grupę docelową, do której został skierowany. Zatem grupa ta, nie oznacza stu procent widzów na zachód od Japonii, może Rosji, może z kręgu wpływu Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Oznacza fanów, miłośników kraju, który nie istnieje. Pewnej wyimaginowanej Japonii, choć może jest to kolejny błąd. Dlaczego bowiem, ów „zachodni widz”, ma nie rozumieć tego co widzi. Tak, zdarza się, że filmy tego typu pełnią rolę symulakrów, przez co wpływają na przekonania i wyobrażenia odbiorców. Są też widzowie, którzy potrzebują tego typu produkcji, by na chwilę poczuć się lepiej. Filmy te, pełnią dlań tę samą rolę co komedie romantyczne, filmy akcji czy fantastyka. Ilość sądów sprzecznych tylko w jednym tekście, sprawia, że tak jak nie sposób stworzyć jednoznacznej charakterystyki wszystkich Japończyków, Polaków, tak nie sposób stworzyć jednoznacznej charakterystyki odbiorców tego filmu. Można co najwyżej wypowiedzieć się o tych, którzy popełniwszy komentarze, dali wyraz swego niezrozumienia. Gdyby przeprowadzić kontraanalizę japońskiego wyobrażenia Zachodu, może okazać się, że jest ono równie dziwaczne. Pytaniem otwartym pozostaje, i co z tego? Czy zadaniem kina, lekko fantastycznego, jest przybliżanie widzom kultury danego kraju w całej jej złożoności? Z tej perspektywy, nikt nie jest w stanie nakręcić żadnego filmu o czymkolwiek. Można to porównać do utyskiwań Pajączkowskiej, że chłopi nie oddawali się wewnątrzklasowej analizie fotograficznej. Wiele spojrzeń jest romantyzowanych albo egzotyzowanych. Oczywiście, narzuca to na widza, zwłaszcza widza który ma problem z czytaniem, pewne reżimy widzenia. Mówiąc o problemach z czytaniem, mam na myśli problem z odbiorem treści wizualnych. Wydaje się, że coraz częściej oczekiwania są bardzo skrajne. Obrazy brane są albo za prawdę albo tejże zaprzeczenie, bez cienia refleksji czemu obraz właściwie ma służyć. Perfect Days Film ten może budzić niechęć, tak jak to miało miejsce u Mańkowskiego, tylko jeśli nie słyszało o Vivian Meier albo Yoshidzie Kenkō. Uprzywilejowany człowiek, który porzucił żywot dworskiego urzędnika na rzecz kesy czyli buddyjskiego habitu. Człowiek ten uchodzi za jednego z najważniejszych japońskich pisarzy ale przy tym rzadko wspomina się o jego pustelniczym życiu. Autor strony Kinema Chromatica, krytykuje Wima Wandersa za brak wymiaru klasowego. Za stworzenie bohatera, który miał z czego zrezygnować. Większość znanych opowieści o ubóstwie, nie wychwala ubóstwa jako takiego. Dalece ważniejsze jest wyrzeczenie się bogactwa. Tutaj chyba najlepiej przytoczyć historię księcia Siddhartha Gautamy, znanego lepiej jako Budda. Drogą do zbawienia, oświecenia czy szlachetnego życia, nie jest urodzenie się biedakiem, bowiem biedak nie ma z czego zrezygnować. Istotą życia szlachetnego, co pojawia się także w jednej z opowieści Akutagawy, jest rezygnacja z majątku, luksusów które to oferuje. Nie można bowiem osiągnąć oświecenia, godnego i szlachetnego życia przez nieświadomy przypadek. Nie jest jednak opowieść Wandersa, opowieścią o oświeceniu, bowiem tego Hirayama nie doświadcza. Nie jest to jednak wyrzeczenie skrajne, bowiem czerpie on dochody ze swej pracy, posiada książki, aparat fotograficzny czy samochód. Mimo tego, decyzja Hirayamy ma w sobie również coś diogenejskiego. Daleko mu zatem do mieszkającego w glinianej beczce cynika, ale sam fakt wyrzeczenia bogactwa, uznania i pieniędzy, tak pożądanych w jak świat długi i szeroki, ma w sobie owo coś. Jest to człowiek, który żył na szczycie i postanowił zeń zejść, by zniknąć. On nie chce być odnalezionym, choć widz nigdy nie dowiaduje się, co było tego przyczyną. Być może był to konflikt z ojcem, którego ten nie chce odwiedzić w szpitalu. Czytelny staje się motyw wieży, bodajże Tokyo Skytree, który to budynek staje się z jednej strony symbolem szczytu, z drugiej Axis Mundi. Staje się on osią świata, w którym żyje Hirayama. Metafora osi świata jest całkiem niezła, zwłaszcza kontekście poprzednich akapitów. Napisałem, iż dla Japończyków osią świata, Państwem Środka, były Chiny. Jednakże, były one osią świata dla człowieka postawionego wysoko, oczytanego, wykształconego albo na majętnego prostaka, który do tych cech aspirował. Dla człowieka ubogiego pod każdym względem, osią jego świata była plac w sercu osady. Osoba żyjąca na społecznych nizinach, za oś świata będzie mieć chociażby Tokyo Skytree za centrum swego świata, bowiem jest górująca nad nim, widoczna zewsząd konstrukcja. Jednakże, człowiek z nizin nie zawsze jest pod każdym względem ubogi. Do „Perfect Days” można podejść na wiele sposób. Najdziwniejsze jest to, że nikt nie chciał spróbować interpretacji jednostkowej. Dlaczego film ma poruszać losy grup, analizować walkę klas, nie wiadomo. Opowieść o człowieku, który z uśmiechem na ustach czyści podejrzanie czyste publiczne toalety, jest opowieścią samą w sobie. Nie ma sensu jej krytykować, próbować nadać jej znaczenia. Raczej nie byłoby sensu, gdyby nie fakt, że widzowie mają najwyraźniej problem ze zrozumieniem, co zostało im zaprezentowane. Fikcyjna opowieść staje się nieudanym dokumentem. Sprawa ma się jeszcze gorzej, bowiem dokumenty ich nie interesują. Gdyby film poruszał kwestie społeczne czy klasowe, odciągnąłby uwagę od osób, o których stara się opowiedzieć. Jest to wielki problem relacji ze współczesnym kinem czy literaturą. Zastępuje ono bowiem ludzi z krwi i kości. Dużo większą sympatią, chęcią analizy postaw, psychiki, darzą widzowie postacie fikcyjnie. Zakrawa to na absurd, ale jest to o niebo łatwiejsze niż mierzenie się z problemami prawdziwych ludzi. Niesamowitym jest, że na większą dozę empatii może liczyć bohater gry, książki czy filmu, niż ktoś kto kogo można dotknąć. Hirayama jest przez to bardziej prawdziwy, niż człowiek który porzucił zaszczyty i oddał się bibliotekarstwu, albo kobieta, która choć mogła zostać renomowaną fotografką, wybrała życie niani. Ponowna synteza Świadomość tego, że zdarzają się na świecie dziwni ludzie, którzy rezygnują sprawia, że film nabiera charakteru. Choć określenie rezygnują, nie jest do końca trafne, bowiem możliwe, że nigdy nie mieli tego co niezbędne, by stać się sławnymi, czy to intelektualistami czy artystami. Równie prawdopodobnym jest, że nigdy nie odczuwali takiej potrzeby, albo w ich życiu wydarzyło się coś, co sprawiło, że obrali taką a nie inną drogę. Spośród wszystkich postaci, Hirayama jest dziwny, nawet bardzo dziwny. Wydaje się nie pasować do otoczenia, kontrastuje ze swoimi współpracownikami. Wydaje się być nie na miejscu, oderwany od rzeczywistości, która go otacza. W społeczeństwie, które ceni sukces, brak tych cech jest karygodny. Nadal jednak, żadne z nich nie czyściło toalet. Rezygnować trzeba z pewną wprawą, nie wystarczy rzucić wszystko i zająć się czymkolwiek. Ustalenie motywacji należy przeważnie do wnikliwych biografów, o ile uda się na ślady istnienia tychże osób natrafić. Czasem jest to czysty przypadek a czasem korespondencja z Lwem Tołstojem i Fiodorem Dostojewskim. O rodzicach Meier, podobnie jak Hirayamy, nie wiadomo nic pewnego. Pewnym jest jedynie, że w młodości wielokrotnie przeprowadzała się pomiędzy USA a Francją, co nie wydaje się łatwym zajęciem gdy brakuje funduszy. Nawet w mitycznych czasach domów za dziesięć dolarów, trzeba było się pomiędzy kontynentami przemieszczać. Meier lubowała się też w zabawie aparatem wartym w 1950 roku jakieś dwieście pięćdziesiąt dolarów, co daje odpowiednik współczesnych trzech i pół tysiąca. Oznacza to, że fotografowała sprzętem godnym współczesnego profesjonalisty albo bardzo zasobnego amatora. W przeliczeniu na złotówki, daje to niebagatelną kwotę, czternastu tysięcy złotych. Meier zasłynęła z tego, że większość swego życia zawodowego spędziła jako niania. Nie sposób znaleźć informację, że była to osoba skromna, poczciwa i uczynna. Była raczej opryskliwa, dumna, wyniosła i tajemnicza. Pozostawiła po sobie około stu pięćdziesięciu tysięcy zdjęć, z których świat nie poznał żadnego aż do przypadkowego odnalezienia kilku na pchlim targu. Choć może było to zaplanowane, celem napędzenia popytu, nie wiadomo. Istotne jest, że za życie nie zabiegała o sławę, pieniądze a jedynie chciał pozostać nieznaną nianią, która w wolnych chwilach fotografuje. Tajemnicza niania, nie była więc ubogą kobieciną a osobą, która chciała zniknąć. Nie wiemy dlaczego podjęła taką decyzję. Próby odtworzenia przeszłości Meier, okazały się nie lada wyzwaniem, bowiem zazdrośnie strzegła ona swej prywatności. Został po niej potężny katalog zdjęć, z których wiele nie doczekało się nawet odbitek. fot. Hidefumi Nakamura / „Toilet a Go Go” / Japońska toaleta Hirayama wydaje się być postacią nierealna, ale tylko przez chwilę. Łączy w sobie cechy Meier, ale też Daido Moriyamy, który podobnie jak on, nigdy nie patrzy w wizjer aparatu, Hidefumiego Nakamury, który fotografuje tokijskie toalety oraz rosyjskiego Diogensea, Nikołaja Fedorowicza Fedorowa, znanego też jako Nikołaj Pawłowicz Gagarin. Czasem warto zacząć od końca i przybliżyć kimże był ów rosyjski filozof, który mógł żyć godnie a zmarł w całkowitej nędzy. Fedorow urodził się jako syn szlachcica, lecz z nieprawego łoża. Mimo to jego wuj lub chrzestny, łożył na jego edukację, której to wystarczyło by objąć jakąś lukratywną posadę. Mimo tego zdecydował się na posadę bibliotekarza, który oddawał biednym większość swego skromnego wynagrodzenia i zawsze odmawiał awansów czy podwyżek. Legenda głosi, że przeczytał wszystkie tomy w moskiewskiej bibliotece narodowej. Był to człowiek niezwykły. Jego życiowym dziełem była nieopublikowana za życia praca, w której dał podwaliny transhumanizmu. Postulował, iż winniśmy przywrócić do życia wszystkich zmarłych. Zaprawdę niezwykła to koncepcja, bowiem zakorzeniona głęboko w myśli chrześcijańskiej. Zaproponował on też instalację, która umieszczona na orbicie miałaby sterować pogodą tak, by ta sprzyjała człowiekowi. Zaniechanie patrzenia w wizjer aparatu, ma zapobiegać utracie kontaktu z obiektem czy modelem. Daido Moriyama, nie chce tracić chwili na rzecz zapośredniczenia. Spojrzenie w wizjer ogranicza, podobnie jak oglądanie dobitek czy zdjęć na ekranie. Moriyama pragnie być świadom tego, co dzieje się przed obiektywem, przez co jego zdjęcia bywają lekko chaotyczne, albo trzeba powtarzać je dziesiątki razy. Hirayama wydaje się pracować podobnie, bowiem nigdy nie kadruje w klasycznym tego słowa znaczeniu. Wykonuje zdjęcia, starając się nie tracić kontaktu chwilą. Wanders wydaje się nie skupiać na zdjęciach swego bohatera, bowiem mają one pozostać równie tajemnicze jak on sam. Prace te mają zostać skatalogowane i umieszczone w szafie. Tutaj raz jeszcze pojawia się nawiązanie do Meier, która czyniła dość podobnie, ale była bardziej chaotyczna. Łączy ich niechęć czy też brak potrzeby publikowania czy pokazywania wykonanych ujęć. Fotografem, który skupił się na japońskich toaletach, jest Hidefumi Nakamura. „Toilets a Go Go”, to publikacja poświęcona w całości jednego zagadnieniu. Publiczne toalety, nie są oczywistym motywem, ale pełnią ważną funkcję w przestrzeni publicznej. Hirayama nie jest jednak ani w toaletach ani pracy zakochany bezgranicznie. Jako, że sam zdecydował co będzie robił, swoje obowiązki wykonuje wzorcowo. Nie jest to jednak pasja jego życia, bowiem w rozmowie telefonicznej z przełożonym, wyraża złość na fakt, że musi zastąpić byłego współpracownika. Domaga się znalezienia zastępstwa, bowiem nie będzie wykonywał cudzych obowiązków. Gdyby jego poczucie, obowiązku właśnie, było tak silne, przyjąłby na siebie dodatkowy. Nie zamierza jednak tego robić, bowiem życie upływa mu na sadzeniu roślin, fotografowaniu i lekturze. Słusznie zauważa Mańkowski, że Hirayama jest dziwnie wyniosły. Zadziwiony zachowaniem niektórych ludzi, ale wyniosły, bowiem spotkanie z siostrą wskazuje na to, że pochodzi z całkiem innego świata. Co więcej, jego decyzja o wyborze takiego życia, jest całkowicie niejasna, ale dokładnie o to chodzi. Bardzo często nie rozumiemy cudzych wyborów, oceniamy je przez pryzmat własnych motywacji, często niezgodny, niepokrywający się z cudzym. Toalety można też potraktować metaforycznie. Otóż czyszczenie toalet to dziwny wybór. Wystarczy jedna decyzja i życie czyściciela toalet zostaje za nim. Tyle tylko, że on chce zniknąć, nie chce zostać odnaleziony. Japońskie społeczeństwo kładzie olbrzymi nacisk na karierę, status, szacunek. Człowiek czyszczący toalety, jest niewidzialny, nieczysty. Należy do klasy burakuminów, na których nikt nie zwraca uwagi i nie przejmuje się ich losem. Zaletą tego stanu rzeczy, jest również brak oczekiwań, presji, kontaktów ze strony wartościowych członków społeczeństwa. Możliwe, że Hirayama chciał zająć się czymś, czego jego ojciec nie aprobował. Zajął się więc czymkolwiek, byle móc robić to, co kocha. Miłością jego życia nie jest czyszczenie toalet. Pytając nowo poznaną osobę czym się zajmuje, najczęściej interesuje nas wykonywany zawód. Odpowiadając, że jest się fotografem, można liczyć na uznanie. Odpowiedź, że jest się czytelnikiem, wywoła zdziwienie albo niechęć. Dorosły człowiek powinien być handlowcem, programistą, tłumaczem czy mechanikiem, zajmować się czymś konkretnym a nazwa zawodu będzie definiować go bardziej, niż pasja i zainteresowania. Hirayama jest fotografem, czytelnikiem, kocha rośliny. Te słowa go definiują a nie zawód, który wykonuje. Nie można zrezygnować z biedy, nędzy czy ubóstwa, ale można zrezygnować z bogactwa, pozycji i zaszczytów. Właśnie to robi bohater filmu, w swej indywidualnej decyzji. Rezygnuje z bogactwa i narzuconych norm, na rzecz swoich pasji. Świat pełen jest dziwnych ludzi, którzy w jakiś sposób nie pasują, nie potrafią się odnaleźć, więc wybierają drogę, która z perspektywy zewnętrznego obserwatora, wydaje się być irracjonalna. W Rosji żył filozof, myśli którego echa słyszalne są w „Braciach Karamazow”, w USA fotografowała ekscentryczna niania, ale ich historie nie pasują do świata, w którym walczy się o każdy okruch sławy. Te opowieści nie pasują do świata, który każdy brak sukcesu zawodowego nazywa nieudacznictwem. Nie inaczej jest w Japonii, w której istnieli i nadal istnieją burakumini, wykonujący zawody nieczyste, takie jak sprzątanie toalet. Historia ta mogła zostać prawdziwie opowiedziana tylko poprzez osadzenie, w krainie, która nie istnieje. fot. Daido Moriyama Patronite Herbata i Obiektyw Słuchajcie założyłem sobie konto na Patronite, żeby trochę usprawnić prace nad treściami na blogu. Odrobina czasu i nowych, często rzadkich książek zawsze się przyda. Mój profil znajdziecie pod linkiem Patronite Herbata i Obiektyw Share this:Click to share on Facebook (Opens in new window)Click to share on Twitter (Opens in new window)Click to share on Tumblr (Opens in new window)Click to share on Reddit (Opens in new window)Like this:Like Loading... Podobne Film Krytyka filmowa Kultura Kultura wizualna Odrobina antropologii Socjologia antropologiaaxis mundiDaido MoriyamadekonstrukcjademitologizacjaHidefumi Nakamurajaponiajapońskie toaletyJean BaudrillardKinema Chromaticakrytyka filmowakrytyka Perfect DaysLafcadio Hearmobilność klasowaPerfect Daysrecenzja filmurecenzja Perfect Daystoaletytoalety publiczneTomasz RaczekubóstwoVivian MeierVivien MaierWim WanderYakumo KoizumiYoshida KenkōŁukasz Mańkowski