Symbole miast

Rzecz o symbolach

Będąc w Paryżu, trzeba sfotografować Wieżę Eiffela. W Gdańsku musisz skoczyć na Stare Miasto i machnąć Żurawia. Ten w stoczni też może być. W Pieninach była to jeszcze do niedawna pewna sosna, fotografowana na 4 albo pięć sposobów w kółko. Time Square? Jak najbardziej. Jakieś zadupie w Nebrasce? Kogo to obchodzi. Jadąc w jakieś miejsce musisz sfotografować jego symbole. Jeśli tego nie zrobisz, to tak jakbyś tam nie był.

 

Symbole miast

Co nas pcha do robienia tego samego? Moda, to na pewno. Tylko moda przemija, a pewne rzeczy czy tematy w fotografii są poniekąd niezmienne, jeśli nie zajdzie taka potrzeba – patrz zniszczenie, częściowe, tej sosny w Pieninach – robimy identyczne ujęcia znanych rzeczy. Zatem co powoduje, że fotografujemy w kółko i w kółko to samo miejsce, w ten sam co nasi poprzednicy sposób?

Z jednej strony każdy z nas znajdzie swoją grupę odbiorców, z drugiej strony…oni już to znają. Właściwie każdy widział kiedyś Time Square albo słynne przejście dla pieszych w Shibuyi. Widuję to przejście to czasu gdy niejaki Mr. Jedi – Paweł Musiałowski zaczął promować kulturę Japonii w Polsce poprzez magazyn Kawaii. Dzięki mediom niewiele więcej z Japonii widziałem. Tokio, Shibuya, Tokio, Shibuya. Dobra, trochę przesadzam. Jest jeszcze Kioto z  Fushimi Inari, panoramy Fudżi, lolitki i przerośnięte pokemony w dzielnicach rozrywkowych. Jasne, jeśli ktoś poszuka znajdzie więcej ale jeśli zaczniesz prezentację zdjęć z Arizony i widzowie nie znajdą Wielkiego Kanionu, będą rozczarowani.

Tak sobie skaczę po miejscach, ale zauważmy że każde ma swoje symbole. Znaki rozpoznawcze, które częściowo definiują dane miejsce zwłaszcza dla turystów. Na tej zasadzie kolejni podróżnicy, pokazują nam dokładnie to samo, w kółko to samo. Każdy znajdzie swoją grupę docelową, która będzie zachwycona oglądając to samo ale u kogoś innego. I tak mnie cieszyły japońskie opowieści Pawła Musiałowskiego ale czytałem to już tyle razy, że kolejni „travelerzy” nie robią większego wrażenia powtarzając dokładnie to samo co powiedziano dwadzieścia jeden lat temu a zapewne także i wcześniej. Różnicą jest że uczymy się robić trochę lepsze obrazy, mamy Sieć, filmy, dzięki czemu możemy lepiej zobaczyć to co już znamy.

Symbol

Co to jest symbol?

1. «znak, osoba, przedmiot itp., które coś oznaczają»

2. «osoba lub zwierzę będące uosobieniem czegoś»

3. «znak literowy lub cyfrowy stosowany do oznaczania wielkości, jednostek miar, artykułów handlowych, pierwiastków chemicznych itp.»

4. «motyw lub zespół motywów w dziele literackim pełniący funkcję znaku odnoszącego się do innej, nieukazanej bezpośrednio sfery rzeczywistości»

W tym przypadku pojedyncze miejsca lub budynki oznaczają całe miasto, kraj. Budzą emocje.

Oczywiście taki Nowy Jork ma więcej symboli. Panorama Manhattanu, Statua Wolności, Most Brookliński, czasem Muzeum Guggenheima i obowiązkowo żółte taksówki. Pomyśl teraz o swoim mieście. Na pewno ma jakieś charakterystyczne miejsca, które są w kółko fotografowane. Wyobraź sobie teraz mapę swojej miejscowości z naniesionymi takimi punktami. Niech w twojej głowie jaśnieją jak latarnie otoczone pustką. Tak jest postrzegane. Wszystko co wspaniałe, najlepsze zawiera się w tych kilku miejscach, po których turysta podróżuje niczym tunelami. Jeśli zaś mieszkasz w Warszawie albo Gdańsku może ci się to wydawać dziwne. Dla Ciebie, ważnych punktów na mapie miasta może być wiele, bardzo wiele. Tyle tylko, że ich znaczenie, rozpoznawalność też będzie bardzo ograniczona.

Ktoś sfotografował tę nieszczęsną sosnę w Pieninach i zaraz cała zgraja fotografów ruszyła jego tropem, żeby pokazać też potrafię! Nie neguję, że zawędrować tam w mrozie, wstawszy bladym świtem, jest pewnym wyzwaniem ale ile można oglądać tę samą sosnę? W Pieninach nie ma absolutnie innych miejsc? Są, ale nie budzą emocji. Nie takie. Symbol ma szczególną siłę oddziaływania. Reprezentuje całą okolicę. Właściwie Pieniny sprowadzają się do tej sosny a sosna do Pienin.

Podobna rzecz dotyka innych miejsc. Skutek jest taki, że tłumy fototurystów zaczynają walić drzwiami i oknami. Im bardziej dany symbol jest powielany, tym większa ma siłę oddziaływania. Nie ma Warszawy bez Pałacu, nie ma Nowego Jorku bez Time Square. Odwiedzić jakieś miasto znaczy znaleźć się i sfotografować tych kilka miejsc czy rzeczy, które decydują o jego rozpoznawalności. Każdy nowo przybyły dzieli się „odkryciem” ze swoją widownią, choćby mieli to być tylko najbliżsi znajomi.

Zetknięcie zaś z symbolem jest pewnym przeżyciem. Symbol reprezentuje sobą całe miejsce, jego historię. Miejsce zaś sprowadza się do tego jednego punktu. Dla wielu przybyłych z Europy Stany sprowadzają się właśnie do Nowego Jorku i wspomnianego Time Square. Wspomniana Nebraska nawet nikogo nie zainteresuje. Jeśli przywieziesz znajomym zdjęcia z Nebraski, na przykład miasteczka na mapie oznaczonego nazwą Grand Island, to jakbyś w ogóle nie był w USA. Symbolem USA jest Nowy Jork a nowego Jorku – Time Square. Możesz sobie jechać do Prefektury Gunma  i okaże się, że równie dobrze mógłbyś jechać przez Beskidy. Nagle okaże się, że na każdym rogu nie stoją pagody, nie ma pokemonów, gdzieś wcięło lolitki. Właściwie to są krowy, szklarnie i domki niewiele różniące się od tych, które widzisz jadąc przez centralną Polskę z okna pociągu. Japonia to Tokio.

Pałac

I tak czułem się poirytowany nim po raz kolejny nie dotarłem pod Pałac Kultury i Nauki. Spora cześć kadrów przedstawia właśnie ten charakterystyczny i czasem kontrowersyjny budynek będący – teraz uwaga – kondensacją Warszawy, choć wielu Warszawiaków może to stwierdzenie przyprawić o zawał. Obiekty takie są jak latarnie. Oczywiście fotograf powinien umieć przełamać tę manierę. Zdaję sobie jednak doskonale sprawę, że ilość uwagi poświęcona innym kadrom będzie znacznie mniejsza jeśli te najważniejsze nie zostaną sfotografowane. Pytanie brzmi czy zaspokoiwszy oczekiwania widza wspominanymi kadrami, pozostałe doczekają się większej ilości uwagi? Śmiem wątpić.

Jaki może stać za tym mechanizm? Lubimy to, co już znamy. Niezaprzeczalnie. Gdy po raz tysięczny dostaję przeklęte przejście dla pieszych cieszę się jak dziecko, które po raz pierwszy zobaczyło śnieg. Pytanie brzmi, dlaczego nie chce wyjść poza ten oklepany zbiór? Wiem, że zdjęcia takie są dobre choć by były nie dobre. Nie wyściubię nosa poza to co znam. Im więcej obrazów danego miejsca powstaje, im bardziej utrwala się w kulturze tym większą siłę zyskuje. W ten sposób jaśnieje coraz bardziej a wszystko wokół tonie w coraz większym mroku.