Stanisław Lem – agent KGB herbataiobiektyw, 31 lipca, 20173 sierpnia, 2024 Zachwyt nad Lemem trwa od wielu lat, bowiem przewidział on jakoby wiele wynalazków współczesności, w tym Internet i nieprzerwane potoki informacji zeń płynące. Tyle tylko, że to nieprawda. Agent KGB Philip Dick powiedział o Lemie, że nie może być to jedna osoba, bowiem jeden człowiek nie mógłby pisać tak różnorodnych powieści. Musi to zatem być komórka KGB. Lem zaś podobno nie wiedział o tych słowach i chwalił Dicka za jego twórczość nazywając wizjonerem pośród szarlatanów. Niestety anegdota jest wypaczona, bowiem Dick nie mógł znać całej twórczości Lema w tamtym czasie. Mniej znaną częścią anegdoty jest natomiast powód powstania tego donosu. Możliwe, że niektórym czytelnikom obiło się o uszy, że Lem miał wydać jedną z ważniejszych książek Dicka „Ubik”, nielegalnie. Tymczasem amerykański autor a podobno także sama Le Guin, nie rozumieli o co chodzi w proponowanym przez Lema systemie rozliczeń. Normą było dla nich, że wynagrodzenie odbiera się po prostu w dolarach lub czekiem. Nigdy nie słyszeli o dewizach, jak potocznie zwano waluty krajów kapitalistycznych w naszej części świata. Stąd też nazbyt kochający pigułki Amerykanin pospieszył z donosem do FBI i bardzo dobrze zrobił. Dicka rozumował całkiem poprawnie. Lem pisywał doń czasem osobiście, czasem nie. Sprawiło to, że listy docierające do Dicka były pisane różnorodnym stylem, łamaną angielszczyzną, bardzo różnorodne, w dodatku niejasne. Mówiąc wprost był to jakieś brednie, które były niezrozumiałe także dla trzeźwomyślącej Ursuli Le Guin. Uznała ona, że cała sprawa to zwykły przekręt i nie drążyła tematu. Dick postąpił ciut bardziej paranoicznie, ale nie znacz to, że można się zeń śmiać. Cóż takiego znalazło się w tych listach? Po pierwsze, iż wynagrodzenie nie może zostać wypłacone w dolarach, bowiem nie ma takiej możliwości i już. Ażeby wynagrodzenie odebrać trzeba się udać do Polski czyli z perspektywy obywatela USA do Związku Radzieckiego. Więcej, pieniędzy nie można wywieźć za granicę, trzeba je wydać na miejscu. I teraz należy zapytać czytelnika czy dziś poszedł by na taki układ po otrzymaniu wiadomości z Chin, RPA albo jakiegokolwiek innego kraju o wątpliwej reputacji? O ile jeszcze dziś, w Chinach nabyć można dobra z naszej perspektywy wartościowe, tak jakież komunistyczne dobra, mogły zainteresować przybyszów z USA? Nie cała korespondencja zagraniczna była inwigilowana. Przedstawia się dziś służby peerelowskie, jako demoniczne i wszechwiedne, ale prawda jest taka, że miały one na to mniejsze zakusy niż współczesne polskie władze albo dowolna korporacja. Gdy funkcjonariusz uznawał, że należy się kimś zainteresować, należało mieć ku temu powód albo przełożeni uznaliby, że ktoś chyba nie wie na czym jego praca polega po czym dostałby zwykłą reprymendę. Nie inwigilowano poczty bez konkretnych podejrzeń, wyraźnych poleceń z góry bowiem służby nie dysponowały wystarczającymi zasobami ludzkimi by inwigilować każdego. Korespondencja z amerykańskim pisarzem mogła wzbudzić ciekawość, ale nie podejrzewam by Lem musiał kluczyć. On napisał prawdę, która była zbyt absurdalna, by nie uznać, że jest to jakaś prowokacja. Dick uznał, że ze strony KGB, bo jak powszechnie wiadomo tam gdzie komunizm tam i Komitet Bezpieczeństwa Państwowego przy Radzie Ministrów ZSRR czyli KGB. Wracają do Dicka, nie do końca widomo co właściwie wymyślił. Oficjalnie podejrzewał, że mogło to być KGB więc czym prędzej zawiadomił FBI. Równie dobrze mógł podejrzewać, że jest to prowokacja rodzimych służb, więc postanowił dowieść, że nie współpracuje z wrażym obozem. Miało to swoje uzasadnienie, bowiem każdemu roztropnemu człowiekowi wydałoby się to dziwne. I to z dwóch powodów. Nagła propozycja wydania książki za żelazną kurtyną, w kraju z którym toczy się zimna wojna musi być podejrzane. Powrót zza żelaznej kurtyny musiałby wiązać się z nieprzyjemnościami. Mając na uwadze, że amerykańska propaganda przedstawiająca Związek Radziecki jako zamknięty obóz działa w najlepsze, raz jeszcze trzeba postawić się na miejscu Dicka. Kto mógł pozwolić sobie na pisanie listów do USA z ZSRR? Dodatkowo obsesja służb na punkcie „komuchów” była olbrzymia i Dick naprawdę ryzykował aresztowanie przez FBI. Wprawdzie era makkartyzmu skończyła się oficjalnie w 1954 ale obsesja trwała do samego upadku ZSRR. Zatem wcale nie był śmiesznym mitomanem. Był logicznie myślącym człowiekiem, który doniósł o próbie werbunku strony ZSRR albo bał się prowokacji FBI. Każdy pisarz, wolnomyśliciel miał w tym czasie teczkę. Sławni fotoreporterzy z agencji Magnum też byli inwigilowani, tak samo jak Susan Sontag i szerokie grono jej znajomych, tym bardziej, że często mieli sympatie lewicowe. Le Guin o ile wiadomo, nie kontaktowała się z federalnym biurem śledczym, ale nie można mieć pewności. Wizje pana Lema Warto zacząć od tego, iż Lem pisał stylem podobnym do Związku Radzieckiego, mianowicie topornym i siermiężnym. doskonale obrazuje to „Summa Technologia”. Zdania są czasem tak dziwacznie złożone, że nie sposób domyślić się o co autorowi chodzi. Dodatkowo ma on styl pisania starszego pana, który pisze skargę na psa sąsiada. Dawniej zrzucałem to, na odebrane przez Lema wychowanie, lwowska przeszłość, edukację. Dziś stwierdzam jednak, że styl pisania pana Stanisława jest jak on sam zapewne. Ciężki, trochę sztuczny, pretensjonalny i lekko siermiężny. Lem pisał najzwyczajniej ciężko i trochę nudno. Jego powieści, choć w warstwie treściowej genialne, w warstwie narracyjnej, są ciężkie, trochę nudne. Bohaterowie strugani są na jedno kopyto, wszyscy nieco przypominają samego Lema. Nawet kosmiczni awanturnicy wydają się być starszymi panami w nadgryzionych przez mole swetrach i domowych kapciach. Co gorsza, Lemowi nie udało się przewidzieć absolutnie niczego, bowiem większość jego wizji, to kompilacje poglądów zachodnich teoretyków. Najważniejsze dzieła dyskursywne / Moloch – zbiór felietonów / Summa Technologiae / Dialogi Chyba jedyną zagadką pozostaje Internet jako taki, czyli komputery podziemnymi kablami łączone. Idea ta wcale nie była jednak obca polskim informatykom, którzy tworząc komputer Odra, mieli w głowie takie założenie. Oficjalnie produkcja ruszyła w 1959 roku, ale nie zaczyna się produkcji bez fazy projektowej. Obracający się w kręgach intelektualnych Lem, mógł po prostu usłyszeć od kogoś o tym pomyśle albo ponownie wykazał się oczytaniem. Andrew Michael Ramsay jest kimś w rodzaju prekursorów wielkich baz danych. Był on przedstawicielem ruchu zwanego encyklopedyzmem, czyli zebrania wiedzy ludzkości w jednym dziele. H.G Wells opisał mózg światowy w zbiorze esejów wydanych jako „Mózg Światowy”. Także zachwyty, iż Lem dokładnie opisał urządzenie, jakim posługiwała się sztuczna inteligencja, celem zniewolenia ludzkości w Matrixie, na długo przed powstaniem filmu są nieco przesadzone. Lem nie wymyślił „implantów mózgowych”. Stało się to dawno temu, gdy Luigi Galvani odkrył, że mięśnie martwej żaby można stymulować elektrycznością. W 1952, José Manuel Rodríguez Delgado zatrzymał szarżującego byka przy pomocy niczego innego jak prymitywnego implantu. Także owady, znane z kart „Niezwyciężonego” to żadne odkrycie, bowiem dokładnie to, sztuczna ewolucja zostały opisane przez Von Neumana. Chodzi oczywiście o samoreplikującą się sondę, która miałby pomóc w eksploracji kosmosu. Zasada działania jest bardzo prosta, mianowicie sonda jest autonomiczną fabryką, zdolną do szukania surowców i produkcji kolejnych sond. Jednakże już twórca konceptu wpadł na pomysł, że sonda taka może wyprodukować wadliwy egzemplarz a ten kolejne. Postępowanie wad zapoczątkuje sztuczną ewolucję. Nie jest zatem Lem wielkim odkrywcą i w tej materii. Miał też lem przewidzieć chociażby audiobooki, ale te wymyślono nim Stanisław przyszedł na świat. Chciano dystrybuować je w formie woskowych wałków, dla osób niedowidzących. Zatem ponownie, nie są wielkim wymysłem Lema. Także słynny Demon Drugiego Rodzaju nie jest przewidywaniem na temat natury Internetu. Jest sprytną szaradą, w której autor bawi się z czytelnikiem koncepcją Demona Maxwella. Jest tu wprawdzie pewna sztuczka ale odnosi się też do rzeczywistości informacyjnej samego autora. Wiele gazet już w tamtym czasie wydawano codziennie, czasem dwa razy, rano i po południu. Ażeby zapełnić szpaltę, dziennikarze dwoili się i troili by dostarczyć informacji. Demon wymyślony przez Trurla i Klapaucjusza, wyciska nawet najmniejsze, najnieistotniejsze informacje z zatęchłego powietrza w beczce. Wszystko brzmi świetnie lecz już w 1962 roku, Daniel J. Boorstin zauważa ten problem. Stwierdza też, że odbiorcy, rzadko odróżniają informacje istotne od nieistotnych. Natomiast jego przewidywania co do „szkodliwości” Internetu, chociażby w wywiadzie na temat antymaterii, którego udzielił Der Spiegel, są totalnie do bani. Po pierwsze, ważne książki krytyczne wobec Internetu, takie jak „Resisting the Virtual Life: The Culture and Politics of Information” ukazywały się już w 1995 roku a krytyka telewizyjnej papki, była tak powszechna, że tylko głupiec nie odniósłby tego do rozrastającej się Sieci. Poza tym, w wywiadzie tym, którego rozwinięcie znalazło się w formie felietonu w „Molochu” z 2003 roku, jest zwyczajnie powierzchowne. Tandeta. Lem nie przepadał w swoich felietonach za pogłębionymi analizami społecznymi. Krytykowanie ludzi za konsumowanie papki, nie zwracając większej uwagi na prawa edukacyjne większości społeczeństwa. Sam pochodził uprzywilejowanej rodziny lekarzy. Nie oznacza to, że proza Lema jest zła czy bezwartościowa. Jest barwną kompilacją różnorakich poglądów ale traktowanie jej jako jakiegoś wizjonerstwa to gruba przesada. Lem nie żył w oderwaniu od rzeczywistości, wymyślając kolejne wynalazki przyszłości. Nie przyszedł mu bowiem nigdy do głowy mikroprocesor, który odmienił nasz świat. Gdy on sam o tym wspomina, prace są na zaawansowanym etapie. W tym samym roku co Kongres, premierę ma Intel 4004 a eksperymenty z tego typu układami zaczęły się minimum na początku lat 60 tyle, że nie były one jawne, może nawet tajne, bowiem pierwsze mikroprocesory miały posłużyć wojskowości. O ile wkład Lema w polską literaturę pozostaje bezsprzeczny, to raczej wszystkie opisane procesy społeczne, nie są tylko tworem jego wyobraźni. W czasach gdy Lem tworzył w Polsce, na Zachodzie pisał Philip Dick, trwała rewolucja seksualna a środki „poszerzające świadomość” były na porządku dziennym, rodziły się wielkie teorie miedioznawcze, tryumfy święcił Marshal McLuhan. Nie jest zatem Lem prorokiem, tylko przekaźnikiem zachodnich idei do Polski. Cieszył się pewnymi względami władzy, więc mógł sobie na to pozwolić. Tym bardziej, że władza nieszczególnie utrudniała mu pisanie, bowiem do „Astronautów” dopisał tylko śmiechu warty fragment o światowym komunizmie i poszło do druku. Lem był wielkim fantastą ale żadnym prorokiem. Patronite Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” Share this:Click to share on Facebook (Opens in new window)Click to share on Twitter (Opens in new window)Click to share on Tumblr (Opens in new window)Click to share on Reddit (Opens in new window)Like this:Like Loading... Podobne Książka O książkach Przemyślenia biographyfantastyka naukowafilozofiafuturologiaIsaac AsimovIzaak AsimowJean BaudrillardKGBKsiążkakulturalemLem agent KGBlemologialiteratura polskaPhilip DickSatnisław Lem agent KGBSfsocjologiaStanisław Lemsztuka