Cyberpunk Edgerunners

Cyberpunk Edgerunners a sprawa lolity

Zarzuciłem sobie wychwalany „Cyberpunk Edgerunners”, także dlatego, że ostatnio anime to otrzymało jakąś nagrodę. Wrażenia? Cóż, nieszczególne.

Wizualna klasyka

W końcu zdecydowałem się obejrzeć to wychwalane anime, które można określić jako Poziom Netflix. Nie wiem co fani w tym widzą, bo jest bardziej przeciętne niż moje pomysły na obiad. Ot, kolorowa sieczka, którą ratuje zakończenie i Małe Psycho imieniem Rebecca. Szurnięta fanka broni samopalnej okazała się być też ulubienicą Internautów ale niestety przez zasadę 34. Rozgorzały zatem dyskusje czy jest [tytuł powieści faceta o rosyjskim nazwisku] czy też nie. W zależności od definicji, jest i nie jest. Równocześnie jest jedyną emocjonalnie rozwinięta postacią w serialu. Ujmując to tymi słowy, może zabrzmieć to jak zabiega fabularny, ale tak nie jest. Dla całej reszty zabrakło najzwyczajniej inwencji.
Cyberpunk Edgerunners
Uboga wersja Motoko Kusanagi albo Faye Valentine
„Cyberpunk Edgerunners” to wizualna klasyka cyberpunkowego anime, przepleciona scenami rodem z innych popularnych produkcji. Można pokusić się, iż powiela wszystkie najgorsze klisze, do których przyzwyczaiły nas produkcje tego typu. Latające pół nago panny z papierosami, wyciągające się w neonowym świetle, przypakowani mordercy o gołębim sercu, którzy lubią opiekować się porzuconymi szczeniaczkami. Znamy to większości japońskich produkcji z tego gatunku. Szybka przyjaźń Mainego z Davidem, to również klasyka spod znaku, nie wiem jak rozwinąć fabułę więc wprowadzę wątek figury ojca – kumpla, którego główny bohater nigdy nie miał. Klisza wszystkich produkcji nastawionych na akcję, gdzie trzeba jakoś zebrać drużynę do kupy, przed wyruszeniem w drogę. Mane to w gruncie rzeczy dobry, troskliwy chłop, który zabija tylko dlatego, że wszyscy zabijają, ot, taki klimat na dzielnicy. Główni bohaterowie muszą być lubiani, nawet jeśli są bezwartościowi. Opiekuje się Davidem częściowo niczym ojciec, ale nawiązuje kumpleską relację. Co mi po tym, że w kadrach można odnaleźć miejscówki z gry, w którą akurat nie grałem, ale po to są gemeplaye na YT, żeby sobie popatrzeć, skoro mamy totalnie nie cyberpunkowy klimat. Ojcowsko-synowska otoczka pasuje do Night City, jeszcze mniej niż loli. Chcąc obejrzeć coś o ciepłej relacji i obojętnej famme fatale mógłbym znaleźć dużo lepszych tytułów, które nie żerowałby na popularności znanej marki. Komediowa otoczka, która towarzyszy mordobiciu i rzeźni sprawia, że nie bardzo wiadomo co oglądamy. Być może jest to komediowy serial akcji. Postacie są bezbarwne, nijakie i zwyczajnie nudne. Całość ratuje wspomniane już zakończenie i właśnie małe psycho loli, Rebecca.

Loli must stay

 

„Lolita” to termin spopularyzowany w USA przez pisarza rosyjskiego pochodzenia, Władymira Naobokowa (Владимир Владимирович Набоков). Dokładnie zaś przez jego powieść pod takim właśnie tytułem. Ogólnie chodzi o fascynację dojrzałych mężczyzn niedojrzałymi dziewczętami, choć zaraz zaczną się problemy teoretyczne. Książka Nabokowa skupiała się na obsesji Humberta Humberta na punkcie dwunastolatki. Stąd też dziwnie zachowująca się Rebecca wzbudziła pewne obawy Internautów, co do motywów fascynacji tą postacią. Właściwie wybuchła awantura z użyciem gazów bojowych, czy też mała psychopatka nie jest aby po prostu „mała”, przez co określanie jej mianem lolity albo loli stanowi body shaming. 

Problem jest taki, że termin lolita został zaadaptowany przez Japonki na potrzeby specyficznego cospleyu, zainspirowanego zachodnią kulturą. Zrodziła się wówczas gothic lolita, która miała być z wyglądu czymś przypominającym Claudie z „Wywiadu z Wampirem”. I to doskonale oddaje ideę. Małe, mroczne, infantylne, z tym że odgrywane przez nastolatki albo dojrzałe kobiety. Przy czym książka ani film nie stanowiły bezpośredniej inspiracji. Właściwie nie wiadomo dokładnie kiedy ani jak narodził się ten nurt. Ogólnie wygląda jak połączenie zrodzonej w latach 80 dwudziestego wieku subkultury goth z japońskim słodziaśnym nurtem kawaii. Japończycy mieli taką samą fazę na kulturę Europy jak Europejczycy na kulturę Japonii. Przy czym Japończykom za jedno było czy chodzi o Francję czy wiktoriańską Anglię.

Obecnie słowo loli oznacza postać albo osobę drobnej, dziewczęcej budowie ciała albo osoby, które chcą się stylizować, na młodsze, lekko infantylne. Zatem i czterdziestolatka, może określać się lub być określana tym terminem, jeśli ma filigranową budowę ciała. Lolita to dla odmiany, specyficzna japońska moda. Lolicon, jest zaś terminem do końca zepsutym, bowiem wcale nie oznacza „kompleksu lolity”, w postaci ukochanego przez Rosjan i Japończyków skrótowca. Serio, Rosjanie kochają skrótowce. Miedbrat, miedsies, kambat, który to ostatni oznacza kamandir bataliona. Комбат – Командир батальона. Choć nie jestem pewny czy akanie występuje, zwyczajnie nie pamiętam. Natomiast Wendie’s First Kitchen to…fakkin. Choć to już wyczyn rdzennie japoński, podobnie jak makudo. Wracając do loliconu, to początkowo oznaczał on konwent, dokładnie lolita convent albo convention. Z czasem zjazdy fanów otrzymały skróconą nazwę fancon. Dziś ma raczej pejoratywne znaczenie i oznacza niezdrową fascynację młodymi dziewczętami. Natomiast na Zachodzie używa się raczej określenia „syndrom”, który jeśli ni ukuła to rozpowszechniła Simone de Beauvoir w felietonie „Brigitte Bardot and the Lolita Syndrome”, który ukazał się w 1959 roku w magazynie „Esquire”.  Określenie „syndrom lolity” mógł powstać wszak dopiero po publikacji powieści Nabokowa, bowiem wcześniej słowo lolita właściwie nie funkcjonowało. Kłopotliwą kwestią jest małe wymieszanie się tych dwóch kwestii, które zlepiły się w jedno. Sama de Beauvoir odwołuje się do aktorki Brigitte Bardot, która w chwili pisania owego eseju, przekroczyła dwudziesty rok życia. Stąd też wywody de Beauvoir odnoszą się do czegoś zupełnie innego. Chodzi o istotę „nijaką”, która nie ma właściwie własnej woli, może być wszystkim co fantazja podpowiada, będąc przy tym dorosłą kobietą. Różni się tym samym od kreacji Nabokowa, bowiem nie posiada żadnej sprawczości. Jest nijaka, bezwolna, lalkowata.

Cyberpunk Edgerunners
Małe psycho wydaje się być bardziej rozgarnięte niż cała reszta emocjonalnych ameb

Rebbeca nie posiada żadnej z tych cech, poza faktem, że jest niska. Dotarliśmy do punktu, który budzi emocje fanów Rebecci. Jako że zachowuje się jak pomylona wariatka, która w swojej infantylności nie ma większych oporów by zachowywać się trójbiegunowo. Miłośniczka plucia ołowiem, nie specjalnie przejmująca się przyodziewkiem, nagle wykazuje się większą empatią niż nudnawa Lucie. Stąd też nie dziwota, że fani pokochali Rebecce, równocześnie mając z nią pewien problem, tym bardziej, że jej wiek nie został określony. Jej postać doskonale pasuje do uniwersum, w którym ciało można modyfikować wedle własnych potrzeb. Stała się też największą ofiarą zasady 34, co zapewne nie w smak twórcom Cyberpunk 2077.

I tutaj zaczyna się ciekawa kwestia.

CD Project Red bardzo chciał aby loli Rebecca zniknęła raz na zawsze. Przyczyna tego stanu rzeczy jest bardziej mroczna niż najmroczniejsza fabuła gatunku cyberpunk. Ten świat, nasz świat jest ciężko chory. Słowo będące tytułem powieści budzi taki strach, że nawet PornHub się go boi, nawet w wydaniu pełnoletnich aktorek. Całkowicie zakazane. Wszystko pod pozorem ochrony dzieci, ale prawda jest taka, że rządy USA czy UK wydały wojnę rysunkom. Dokładnie, rysunkom. Za posiadanie fikcji, chociażby z udziałem Rebecci można iść siedzieć. Przy czym twórca, posiadacz i propagator z innego paragrafu. Rysunków. Gdy Boston Globe, dokładnie ekipa Spotlight, ukazały okrucieństwo wobec dzieciaków, którym zjebano życie rząd USA czy UK wydał walkę rysunkom, fikcji.

Symulakrum

Okazuje się, że w niektórych stanach USA, można dostać kilka lat, za posiadanie „pornografii dziecięcej”, w postaci sugestywnych rysunków. I nie chodzi tutaj o wykorzystanie dziecka do ich powstania. Chodzi o wytwór fantazji, w postaci pornograficznych wyobrażeń jednej z bohaterek, która w dodatku ma około dwudziestu lat, jak zadeklarował jeden z twórców po premierze, na czym też spór się kończy. Wiek postaci fikcyjnych jest rzeczą arbitralną. Ludzie, którzy dopuścili się przestępstwa wobec lub na młodych ludziach zwanych dziećmi, bowiem warto przypomnieć, że dziecko to człowiek, są bezkarni. Większe prawo do ochrony mają postacie fikcyjne ale traktowane jak czujące osoby z krwi i kości. I bez znaczenia jest tutaj spór o słowo „rzeczywisty”. Zlepek pikseli, ślad ołówka na papierze, nie osiągnie świadomości. W ten sposób ustawodawcy mogą oczyścić sobie nieco sumienie. Sprawa jest o tyle kuriozalna, że sprawy molestowania dzieci przez księży, które wyszły na światło dzienne w 2002 roku, nadal się ciągną. Chronione są natomiast ołówkowe szkice, którym nadaje się większe prawa niż dziecku, które będzie żyć, rozwijać się. Być może powodem jest, że dzieci, które padły ofiarami przestępstw nie są już dziećmi a dorosłymi. Czym innym,
Może popełni samobójstwo? Może ktoś w szkole urządzi sobie strzelnicę? Kogo to obchodzi. Tylko w pościgu samochodowym David zabija kilka bogu ducha winnych ludzi, więc czemu nie przyznaje się im praw? Powieść erotyczna, kryminalna to również przejawy zbrodni. Czy fan kryminałów marzy o mordzie? Rozwiązanie zagadki kryminalnej, wymaga sprawy kryminalnej. Fascynują go rozwiązania czy same zbrodnie? Zatem mamy podstawy to ścigania pisarzy, dystrybutorów i czytelników powieści erotycznych, kryminalnych. Przyznajemy prawa człowieka fikcji, symulakrom, równocześnie ignorując fakt, że przemoc stosowana jest wobec ludzi żyjących tu i teraz.
W kontekście tego fenomenu, fascynującym jest nawoływanie do prawnego zakazu produkcji sekslalek albo przyznanie im jakichś praw, nałożenia na konsumentów obwarowań, które uniemożliwiałby produkcję lalek o określonym typie urody albo całkowity zakaz tworzenia tego typu przedmiotów. Bardziej interesujący jest los kukły, golema bezrozumnego niż człowieka, który z natury rzeczy staje się winny i mowa tu o użytkowniku. Autorka tekstu poświęconego sekslalkom wydaje się być bardziej zaniepokojona ich dobrostanem niż kobiet i mężczyzn. Bardzo przypomina to wrażliwość na losy bohaterów książek czy filmów. Zdecydowanie ciekawsza dla widza wydaje się tania psychoanaliza Wednesday Addams niż ludzi, którzy może z jakimiś problemami się zmagają. Forma dziennikarska poświęcona chociażby wypaleniu trzydziestolatków nie spotyka się taką aprobatą jak niedorzeczne produkcje pokroju „Euforii” i wszystkich jej krewnych, których to przez lata było niemało. Problemy tych wyimaginowanych, wykreowanych person są bardziej realnie niż te, z którymi mierzą się ich nieciekawi rówieśnicy z klatki obok. Historia  Nony Gaprindaszwili, której nazwisko przewinęło się kilka razy przy okazji popularności „Gambitu Królowej”, nie stała się idolką chwilowo zafascynowanej szachami gawiedzi. Nie była bowiem dość realna. Królową szachów stała się grana przez Taylor-Jo Beth Harmon. Ponure wizje Houellebecqa traktowane są poważniej niż wywody Baumana, choć nie ma w nich większego sensu. Borykający się z problemami nastolatek, młody czy stary człowiek będący wytworem wyobraźni pisarza, może liczyć na empatię i współczucie. Udzielający wywiadu dwudziestoparolatek, którego nie stać na mieszkanie zostanie oskarżony o nieróbstwo, lenistwo, bycie płatkiem śniegu. Gdyby raczył nie przeszkadzać w analizach złożonej psychiki bohaterki czy bohatera książki, filmu, serialu. Dużo większe zainteresowanie budzi sylwetka bohatera filmu, książki. Dochodzi nieraz do takich absurdów, że bohater „American Psycho”, jakoby cierpiący na narcystyczne zaburzenie osobowości oraz jakoby aspołeczne zaburzenie tejże, stawiany jest jako wzór do naśladowania, podczas gdy osoby, chociażby publicyści, oskarżani jedynie o narcyzm prezentowani są jako zagrożenie dla społeczeństwa. Brak logicznej spójności jest równie problematyczny, co symulakryczność.

 

Patronite

Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” 😉