Lalki w ogniu

Lalki w Ogniu – demitologizacja Indii

Raz na jakiś czas warto wrócić do starszej książki. Zwłaszcza jeśli przykład jest dobry. Bo mam tu świetną książkę z fotografią a nie o fotografii. Choć oba typy są jak najbardziej wartościowe to czasem trzeba sobie pooglądać i poczytać dla przyjemności. Lalki w Ogniu: opowieści z Indii

Dawno temu, wyrobiłem sobie nawyk sięgania po rzeczy, które mnie nie interesują. Wymaga to pewnego samozaparcia, ale z czasem może stać się pasją, hobby. Tak było w moim przypadku chociażby z socjologią. Gdy aplikowałem na ten kierunek miałem bardzo negatywne nastawienie do nauk zwanych humanistycznymi i społecznymi. Ot, nie lubię się ograniczać.

Lalki w ogniu

Z takiego właśnie powodu sięgnąłem po Lalki w Ogniu. Gdyż kultura Indii nigdy mnie nie interesowała. Posiadałem jakąś wiedzę na ich temat, ale raczej niezbyt głęboką. Nigdy nie pasjonowała mnie duchowość, kuchnia, jakikolwiek aspekt kultury tego kraju być może poza Kalaripayattu. To taka hinduska sztuka walki, która albo była pierwszą tego typu albo jest wtórna wobec greckiego Pankrationu. Oczywiście musiałem się z pewnymi opracowaniami na wspomniane tematy zetknąć, gdyż bez tego ciężko podjąć próby zrozumienia Chin czy Japonii, ale mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi. Być może znanym bodźcem były fotografie Barta Pogody, o którym to autorze dowiedziałem się wcześniej na łamach Szerokiego Kadru. Na tej podstawie trochę bez namysłu sięgnąłem po ilustrowaną wersję książki. Z której jednak nie dowiecie się nic o Indiach. Autorka podeszła do tematu dość racjonalnie i serwuje nam opowieść z jednego dnia w Indiach. Nie próbuje tworzyć zawiłych hipotez, generalizować, snuć rozważań. Wraz fotografem zabierają nas w jeden bardzo pobieżny, lekko stereotypowy dzień na subkontynencie.

Lalki w ogniu to swoista demitologizacja Indii, ale nie popadająca w krytykanctwo. W moim odczuciu ten zróżnicowany kraj, nadal postrzegany jest jako trochę sielska kraina głębokiej duchowości. Jeszcze niedawno relatywnie rzadko pisało się, że wścieklizna, bieda i wszechobecny brud to typowe cechy krajobrazu tego uduchowionego kraju. Rozdarty między nowoczesnością, tradycją, biedą wydaje się być bardzo kontrastowy. Raz jeszcze warto podksreślić, że autorka książki nie próbuje nawet nakreślić jakiegoś ogólnego szkicu kultury, realiów tego kraju gdyż jest to niemożliwe.

Fotografia

Zdjęcia utrzymane są jednorodnej konwencji. Wraz z tekstem stanowią bardzo spójną całość, służą za ilustracje, równocześnie będąc wartością samą w sobie podobnie jak tekst. Można wracać do fragmentów teksu albo do poszczególnych zdjęć. Świetnie pokazano omówione przez Paulinę Wilk kontrasty. Tradycyjne sari pośród stosów śmieci. Można wręcz poczuć aromat imbiru walczący o pierwszeństwo ze smrodem syfu płynącego świętą rzeką. Całość tworzy wyrazisty reportaż pod tytułem jeden indyjski dzień. Ciężko dodać coś więcej, mamy tutaj do czynienia ze zdjęciami podróżniczymi, trochę dokumentalnymi jednak niepozbawionymi osobistego komentarza.

Zdjęcia i tekst połączono całkiem dobrze. Wzrok płynnie przechodzi od jednego do drugiego, nic nie rozprasza, nie trzeba szukać ciągu dalszego tylko dlatego, że zatrzymało się na chwilę przy obrazku. Są też zdjęcia należycie wyeksponowane, przez co jak wspomniałem mogą stanowić wartość samą w sobie, można do Lalek w Ogniu wracać jak do albumu podróżniczego, zupełnie ignorując tekst.

Zdecydowanie warto te książkę polecić wszystkim, którzy lubią dobrą fotografię podróżniczą, zainteresowanym Indiami oraz tym, którzy szukają książki z fotografią, nie o fotografii.