Fotografia analogowa

Fotografia analogowa

Fotografia analogowa wraca do łask. Przynajmniej bardzo pozornie. Skąd taka moda, hype, na fotografię tradycyjną? Przecież cyfra jest z nami raptem trzynaście może czternaście lat.  2005 rok, to mniej więcej okres gdy zawodowi fotograficy zaczęli nieśmiało przesiadać się na lustrzanki cyfrowe. Oczywiście ciężko przyjąć jedną datę, ale mniej więcej to pasuje. Zatem czemu analog nagle wraca do łask?

Fotografia analogowa czy tradycyjna?

Nie rozumiem określenia fotografia tradycyjna. Tradycją jest tworzenie zdjęć na kliszy, czy bez układu optycznego? Do tego dochodzą podziały typu, fotografia tradycyjna, fotografia analogowa, prze co w kategoriach powstaje taki miszmasz, że nie bardzo wiadomo czego się trzymać. Cholera wie jaka tradycja się za tym kryje, ale ok. Użycie słowa tradycyjna, ma też zupełnie inne zastosowanie. Co to jest bowiem tradycja? Coś uświęconego, przekazywanego z pokolenia na pokolenie. Zobaczcie, to jest rzecz rozwijana i pielęgnowana przez pokolenia a nie jakaś tam nowomodna ciekawostka, która przeminie jak sen złoty.

Mamy tutaj pierwsze uzasadnienie dla tej mody. Otóż, moda przemija, jest elementem świata w którym nie ma nic stałego. Tymczasem tradycja, to coś stałego a za razem uznanego za wartościowe przez całe pokolenia. Spójrz, korzystam z rozwiązań które dobrze służyły przodkom, zatem to już samo w sobie jest wartościowe, musisz mnie bardziej szanować. Każdy szuka w czymś oparcia. Równocześnie dochodzi do dziwnego mariażu tradycji i nowoczesności. Połączenia sztuki z rynkiem konsumenckim. I choć sztuka również lubi zarobić, tak rynek konsumencki nie zawsze sztuki potrzebuje ale jest ona aspiracją wielu fotografujących, tyle że nikt nie chce ich artystami okrzyknąć. Trzeba to zatem zrobić samemu, solidne podpierając się tradycją.

Nie jesteś artystą

Zatem z grubej rury. Sam fakt, że bezrefleksyjnie powtarzasz coś za kimś, wcale nie czyni cię artystą takim jak on. Możesz sobie cytować Rolkego, jego słowa o wyborze Rolleiflexa, ale to nie znaczy, że z miejsca stajesz się artystą. Podejrzewam, że tutaj straciłem znaczną część czytelników. W całej tej zabawie niezwykle ważne jest zrozumienie tego co właściwie robimy. Spieszymy się do tego stopnia, że właściwie większość z nas powtarza jakieś tam frazesy

Zdjęcie powinno mówić samo za siebie

Jednak rzadko zastanawiamy się, to właściwie znaczy i czy może istnieć zdjęcie nie wymagające obrony, wyjaśnienia. Kochamy głębokie cytaty, wklejamy fotograficzne aforyzmy ale wystarczy chwila zastanowienia, by samodzielnie odkryć, że większość z nich jest albo bez sensu albo nieprawdziwa. Naprawdę, nie potrzebowałem Barthesa ani Sontag by samemu dojść dość wcześnie do pewnych rzeczy, jak chociażby to, że nie ma wypowiedzi uniwersalnych, mogących zostać zrozumianymi przez każdego odbiorcę, w każdej kulturze, czasie i realiach.

Świadomość

Często czytałem, że fotografowie pracujący na kliszy są, byli bardziej świadomi. Świadomość ta wyraża się w robieniu mniejszej ilości zdjęć, gdyż materiały światłoczułe są drogie, więc trzeba każdą scenę przygotować zawczasu. Kiedyś filmy 36/200ISO kosztowały 2-4 złote. Nawet w zagranicznych walutach. McNally też gdzieś napisał, że z reportażu przywiózł 1000 zdjęć. Naprawdę myślicie, że fotoreporterom żałowano materiału światłoczułego? To i tak szło w koszty redakcji a biorąc pod uwagę powszechność fotografii, można było wszystko kupić naprawdę tanio do tego w hurcie. Argument ten jest bardziej zrozumiały w przypadku tak zwanych technik szlachetnych, które wymagają zasobniejszego portfela. Mamy tutaj zabieg typowo wizerunkowy, próba przyłączenia się do pewnej grupy, która ma opromienić nowego członka.

W omawianej narracji, twórca jest zimnym, kalkulatywnym automatem całkowicie wyzutym z emocji. Człowiek ulega emocjom i w zależności jaką formą twórczości się zajmuje musi wyrobić sobie pewne nawyki. Albo ich nie wyrabiać, bowiem na to nie ma recepty. Projektant graficzny musi bardziej polegać na zimnej kalkulacji. Artysta podobnie, zwłaszcza jeśli mowa o rynku sztuki. Warsztat jednak artysty może polegać na ubieraniu emocji w kadry. Przybywa artysta we wspaniałe miejsca, szuka, naświetla, kadruje. Następnie przeważnie wybiera najlepsze ujęcia. W pracy z modelem czy modelką często udziela się atmosfera sesji, rodzi się podniecenie. Aparat pod rozkazem palca fotografa naświetla kolejne klatki po czym następuje proces selekcji. Emocje są widoczne na zdjęciach i ciężko jest je wzbudzać zimnym wyrachowaniem. Wariantów pracy, warsztatów i potrzeb jest cała masa. Czym innym jest pewien zmysł biznesowy, pozwalający swoje prace sprzedawać a czym innym proces twórczy. Można by spędzić cały dzień na rozpisywaniu wariantów co jest dla kogo lepsze ale często każdy wypracowuje dość indywidualny sposób pracy z klientami, kuratorami oraz sam proces twórczy. Może istnieć wiele procesów twórczych, z których żaden nie będzie lepszy ani gorszy. Podejrzewam, że nie jeden malarz cisnął nożem w obraz do którego stracił cały zapał, zwłaszcza jeśli był tworzony z własnej inicjatywy a nie na zamówienie. Robotę trzeba dokończyć, ale własne dzieła na pewno nie raz powodowały frustrację. Następnie zaczynał od nowa, próbował, malował, myślał czasem rzucał się w wir pracy spowodowany „natchnieniem”. Swoistym napadem euforii. Natchnienie często przychodzi we śnie, co akurat można uzasadnić mechanikną naszego organizmu. Rzeczy, których nie rozumieliśmy ucząc się ich, myśląc nad nimi, ranieniem stają się zupełnie jasne.

Aparat fotograficzny raz jeszcze dominuje nad fotografem. Nie sięga on po aparat analogowy bo stał się bardziej świadomy. Sięga by ten uczynił go bardziej świadomym. Jeśli zaś wróci do cyfry, ta weźmie górę narzucając robienie milionów klatek. Odbierze mu tę świadomość zdając nieboraka na ślepy traf, że na przepastnej karcie pamięci coś się trafi. Nadal aparaty robią zdjęcia a nie fotografowie. Aparat dominuje nad twórcą.

Praca fizyczna jako wyraz artyzmu

Już dawno temu spotkałem się z opinią, że fotografia analogowa czy tradycyjna, stoi wyżej w hierarchii niż fotografia cyfrowa ze względu na potrzebę włożenia większej ilości pracy. Praca w programie graficznym, jest pozornie znacznie mniej pracochłonna i bezpieczniejsza. Zwłaszcza takim jak Lightroom czy inny DxO, pozwalające na bardzo komfortową obróbkę, bowiem błędy popełnione przy postprodukcji, niczym nie skutkują. Klikam reset i zaczynam od nowa. Tymczasem spartolona odbitka to konkret. Klisza, czas, papier, chemia, pieniądz.

W stworzenie jednej odbitki, trzeba włożyć fizyczną, konkretną pracę. Dlatego powstają fotałki na średnim i wielki formacie, które tak czy siak zostaną pożarte przez Instagram. Czym różnią się efekty pracy z wielkim formatem od małego cyfrowego obrazka? Wiem, ale nie dostrzegam bo smartfon jest za mały. Z resztą poza kilkoma „sztuczkami” właściwymi danemu formatowi treść jest tama sama. Estetyka również. Skoro robię takie zdjęcia jak milion innych fotografów, muszę nadać im wartości. Wywołuje to u mnie nieprzyjemne uczucie, zafiksowani na punkcie analogów fotografowie, nie wierzą w to co robią. Sami czują niedostatek włożonej we własne zdjęcia pracy i podejrzewają, że odbiorcy albo nawet klienci też to widzą. Czują, ze oszukują sami siebie i innych. Mamy tutaj pracę źle pojętą. Następuje porównanie fotografa i murarza. Ten pierwszy niegodny jest miana człowieka pracy. Jak świat długi i szeroki, wiele osób nie ceni efektu a pracę. Kto się poci, ten uczciwie zarabia na chleb. Nie ma tutaj, żadnej głębszej myśli. Praca nie jest elementem procesu twórczego na który składa się fotografowanie, praca w ciemni, finalny obraz. Wszystkie etapy są tak samo istotne. Widz musi być zaznajomiony z każdym etapem aby właściwie odczytać dzieło. Tutaj mamy do czynienia z wyłażącą na wierzch mentalnością. Praca, to praca fizyczna. Grafik, fotograf, copywriter to nie są prawdziwe zawody. Roznoszenie towaru na półki, murowanie to są zajęcia godne człowieka pracy. Ujawnia się dręczący fotografów syndrom oszusta. Wstyd za własne lenistwo, że wybrało się zawód jawiący się jako lekki, łatwy i przyjemny. Względnie ma się pasję, hobby. Pasja jest dla burżuazji, która zawodowo zajmuje się zabijaniem czasu, spędzaniem czasu. Człowiek pracy nie ma czasu na zabawy, hobby i pasje. Brak mu go, by go trwonić. Tego typu rozrywki to domena leniwych pięknoduchów, którzy pracą się nie zhańbili. Praca jako usprawiedliwienie. Stąd też wszystkie rzewne listy co musi opłacić fotograf i dlaczego zdjęcia są takie drogie. 

Masowość

Kolejnym zadającym kłam stwierdzeniem, jest przeciwstawienie się masowości. Oto wybieram proces szlachetny, analogowy, aby przeciwstawić się masowości, produkcji masowej. Docieramy do punktu, w którym stwierdzamy, że masowość jest sama w sobie zła a sztuka musi być elitarna. Pytanie brzmi, dlaczego twórca o elitarnych aspiracjach, tworzy dla masowego odbiorcy publikując poprzez mass media? Nieważnym jest tutaj powstawianie jednostkowego albo trudno powielalnego dzieła, skoro przemienia się ono w ciąg zer i jedynek stając się łatwym w powielaniu. Mamy tutaj małe pomieszanie z poplątaniem. Przy założeniu, że sztuka, dobra sztuka, jest zjawiskiem elitarnym a wszystko co dedykowane masowemu odbiorcy to tandeta, to wykorzystanie techniki trudno powielalnej nie nadaje temu elitarności przy zachowaniu masowej estetyki.

Równocześnie jest to najtańsze możliwe zagranie. Oto deklaruję, że moja twórczość nie jest masowa, więc jej odbiorcy to jakaś wąska elita. Elita masowa, która chętnie chwyta przynętę. Powstaje jakiś masowy elitaryzm, wywodzący się z koncepcji iż sztuka musi być elitarna. Oto odbiorca dostaje dzieło, które istnieje w jednym, niepowtarzalnym egzemplarzu, choć przed chwilą trafiło w formie pliku cyfrowego na jakiś portal dla fotografów i ich widzów, jest powielane, udostępniane, przetwarzane. Trzeba pamiętać, że sztuka może być masowa, nie musi być elitarna. Nie każda sztuka dedykowana szerokiemu gronu odbiorców jest z natury swojej zła i tandetna. Street art czy pop art, są tego przykładem.

Kres inspiracji

Temat jest wręcz oczywisty. Twarze i ciała ładnych ludzi, głównie kobiet. Czasem dla równowagi, zmęczona, brodata facjata kogoś o aparycji wilka morskiego i naturalnie krajobrazy. Na tym się kończy. Samo w sobie, to nic złego. Jednak każdy z nasz czuje się chyba trochę kantowany, gdy musi przeczytać kilka stron opisu fotografii, żeby dowiedzieć, że stoi za nimi więcej ideologii niż za marksizmem.

Hipokryzja z resztą wyłazi na każdym kroku, bo każdy widzi, że na tych analogach tłuką to samo co ich cyfrowi koledzy, do tego w identycznym tempie, równocześnie krytykując wszystkich na około za wtórność. Z resztą jaka pewność, że #lomo to #lomo a nie pobrany na szybko preset do Lightrooma? Żaden internetowy analogowiec, nie może pozwolić sobie na publikowanie dwunastu dobrych zdjęć rocznie. Walka o uwagę widzą musi trwać. Tak długa przerwa to instagramowa śmierć. Podobnie na YT czy gdziekolwiek indziej. Uwaga widza jest bezcenna, nie wolno pozwolić by się nudził, gdyż wtedy odwróci ją w stronę innego twórcy.

Niestety, fotograficy zawsze poświęcają więcej stronie technicznej zagadnienia niż powiedzmy merytorycznej.
Ciągle wałkujemy kwestie sprzed 100 czy więcej lat. Z resztą sami zobaczcie. Jeszcze 6-7 lat temu nowy korpus to była rewolta. Należało wywalić dotychczasowy wydać miliony monet na nowy i cieszyć się do piątku wieczorem, bo wchodził nowy, już nie z segmentu amateur ale semiprofessional. Nagle zonk! Nowy korpus od poprzedniego różni się głębokością gripa. Jeszcze przeskok z filmów z 2k na 4k budzi jakieś tam emocje, ale nikłe. Jednak to już nie to samo, gdy na kolegę z Canonem fan Nikona czatował z bejsbolem. Trzeba jakoś podsycać technologiczne spory. Wszak dorośliśmy. Będziemy artystami.

Wielu, wielu twórców fotografuje nie tyle dla fotografii co dla lajków. One są trochę uzależniające, ale nikt nie chce się przyznać. Wtedy mówimy, że dobrej fotografii to te ciemne masy nie cenią! Rzucamy się na analogi, celem pokazania jak to jesteśmy bardziej uduchowieni, świadomi, dalej robiąc dokładnie to samo. #polishgirl #polishboy #analogue #podziwiajciemnie

 

Patronite

Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” 😉