Saga o Wiedźminie. Największe polskie dzieło fantasy. Najwspanialsza polska powieść, najwybitniejszego mistrza pióra jakiego ten kraj zrodził. W jego dorobku znajdziemy lepszą powieść, ale Wiesiek zapisał się w polskiej popkulturze. Zdecydowanie jest przeceniany.
Co więcej, jego „egranizacja” przyszła w czasach, gdy gry komputerowe przestały być hobby pryszczatych nastolatków, zamkniętych w piwnicach. Fałszywy stereotyp, ale idealny na potrzeby ubarwienia. Powiem, więcej „Saga o Wiedźminie” składa się z Gerlata, kilku jajcarskich cytatów i niczego więcej. Gdyby nie gra zapomniałbym że istnieje. W końcu, kogo obchodzi książka o którą nie dba sam autor, sprzedając prawa doń na lewo i właśnie prawo, do każdego jak sam mówi badziewia byle zarobić parę groszy? Rozmienianie marki na drobne czy przemyślana strategia Mistrza, który doskonale wie, że z materiałem źródłowym nikt sobie nie poradzi?
Saga o Wiedźminie
Nierzadko można spotkać opinie – sam tak kiedyś myślałem – że wiesiek, to najlepsza polska książka fantasy. Po wielu latach od pierwszej lektury, wróciłem do pięcioksięgu. Cóż, czasem lepiej sobie takie powroty darować. Pomiędzy pierwszym a piątym tomem mamy spory rozziew. Właściwie gdyby Sapkowski tymi samymi słowy dzisiaj napisał pierwszy tom sagi, to nie zostawiono by na nim suchej nitki. Czyta się to jakoś dziwnie. Widać, że pisząc tę powieść, sagę, zwał jak zwał, AS polskiego fantasy uczył się rzemiosła. Humor trzeba przyznać, jest niezły ale nastoletni. Fabuła trzyma się kupy, wciąga ale kreacje postaci są ponownie, gówniarskie i nastoletnie. I na nic jakieś nawiązania do baśni i legend. Celne uwagi i riposty. Właściwie Wiedźmin składa się z Geralta i kilku zabawnych tekstów.
Słuchaj no, obwiesiu — Jaskier wstał i udał, że robi groźną minę. — Brzydzę się gwałtem i przemocą. Ale zaraz zawołam Mamę Lantieri, a ona wezwie niejakiego Gruziłę, który pełni w tym przybytku zaszczytną i odpowiedzialną funkcję wykidajły. To prawdziwy artysta w swoim fachu. On kopnie cię w rzyć, a ty wówczas przelecisz nad dachami tego grodu, tak pięknie, że nieliczni o tej porze przechodnie wezmą cię za pegaza. „
Naturalnie koloryzuję, celem uzyskania należytego efektu. Na wielki plus można zaliczyć mało baśniowy świat, który wydaje się żywy i całkiem nieźle zarysowane relacje między postaciami. Opisano je zdecydowanie lepiej niż w takiej dajmy na to prozie Sandersona, gdzie jakiś kmiot pyskuje królowi i jeszcze mu za to jaj nie urżnęli. Więcej! Wszyscy zachowują się jak bada szczeniaków, która radośnie turla się po trawie szczerząc mleczne ząbki. Tutaj, Sapkowski wychodzi obronną ręką, choć nie przez nokaut a jedynie symboliczną przewagą punktową. Pod względem zamysłu konstrukcji świata, bohaterów, wzajemnych ich powiązań i relacji, ciężko powiedzieć, że jest tragicznie ale wszystko bierze w łeb za sprawą tak zwanych cwaniackich opisów. Widać to u twórców którzy chcą grać twardzieli i swoje fantazje przelewają na papier wraz z całą ich siermiężnością. Chyba każdy kojarzy osoby chcące być luzakami, mającymi zawsze ciętą ripostę, ale często rzucona w trakcie rozmowy wywołuje jedynie uczucie zażenowania. Dlatego po jakże wprawnie zrobionej grze, książkom będzie bardzo trudno wybronić się wśród nowych czytelników. One naprawdę brzmią trochę jak dopisany naprędce prequel celem wyrzeźbienia kilku euro. Przykro mi, ale lektura anglojęzycznego Wiedźmina brzmi równie mizernie jak wersji polskiej. Tłumaczenie jest be mała jeden do jednego co oznacza, że wiele niedoróbek warsztatowych zostało przeniesionych. Sentyment jakim polscy fani darzą przygody Gerlata z czasów gdy mieli naście lat musi ustąpić zderzeniu z rzeczywistością. Zachodnie rynki nie stały w miejscach, ukazała się masa książek a czytelnicy anglojęzyczni nie żyli przez te lata w pustce. Pamiętajmy, że mieli wielu wybitnych pisarze świetnie operujących angielszczyzną, znacznie lepiej niż Sapkowski polszczyzną na początku swojej drogi.
Bardzo wiele osób broni pisarza, twierdząc że już w 1998 wiesiek był silną marką, nawet bardzo. Tyle, że w kręgach fanów fantastyki. Gdyby ich zebrać razem do kupy, może sprzedaż pokryłaby koszty licencji. Mam ciut inne zdanie. Sapkowski myślał perspektywicznie. Po pierwszej klapie nastąpił serial i film. Szansa, że kolejna gra przyniesie twórcom kodu jakieś pieniądze była znikoma. Niech zatem chociaż pisarzowi coś skapnie. Perspektywą było zarobić, równocześnie nie tracąc nic ze swego wizerunku Mistrza Polskiej Fantastyki, który nie daje się przetłumaczyć ani na angielski ani na język innego medium. Na nieszczęście dla ASa CD-Project RED zrobił coś zupełnie innego.
Słowiańskość
Wielkim problemem jest dla mnie słowiańskość tej powieści. Stała się jakąś obsesją pewnej grupy, choć ciężko powiedzieć czy czytelników czy klasycznych komentatorów, którzy mają coś do powiedzenia na ten temat. Pierwszy raz z tą opinią spotkałem się w pożal się Boże magazynie o grach komputerowych CD-Action, gdzie jeden z redaktorów wygłaszał takie właśnie mądrości. Slogan o słowiańskości wiedźmina, której w tej powieści prawie nie ma jest chyba wyrazem tęsknoty za czymś własnym. Skoro Saga to najlepsza polska powieść fantasy a Polacy to Słowianie to saga musi być wzorowana na mitologii Słowian i słowiańskości. Ok, Myszowór albo Wyzima, brzmią swojsko, cokolwiek ta swojskość by miała oznaczać. Jednak cała reszta już nie koniecznie. Sapkowski wzorował się na AD&D, zachodnich legendach i mitach. Dlaczego wspomniany druid jest druidem? Przypomina bardzo mocno znaną właśnie z RPGów klasę postaci, choć równie dobrze może być wzorowany na współczesnym archetypie czyli Panoramixie. Wołchw, żerca albo niech by był i litewski kriwe. Tutaj trzeba przyznać, że twórcy gry trochę bardziej się popisali, wprowadzając chociażby niesamowicie klimatyczne zadanie „Dziady”, w którym występuje nikt inny, jak Guślarz. Jest to jednak zaledwie dodatek, smaczek, w tworze, którego podstawą była fascynacja Zachodem.
Książkowy Wiedźmin jest tworem wzorowanym na zachodniej fantastyce właściwie w całości, w połączeniu z legendami arturiańskimi i tamtejszymi baśniami. Wyspa Jabłoni, Avalon to wszystko elementy żywcem zaczerpnięte z nie słowiańskiej mitologii. Nawet nazwy potworów mało mają wspólnego z naszą, słowiańską mitologią. Napisałem naszą? Zależy w ogóle co przez to rozumieć. Słowiańskość w Czarnogórze, gdzie rosną oliwki i uprawia się winorośl będzie nacechowana inaczej niż w Polsce. Gdybyśmy z resztą w ogóle wiedzieli co to znaczy… Jednakże ciepłe, pełne słońca Toussaint jest tak bardzo słowiańskie jak tylko można, prócz nazwy naturalnie. Oliwki i młode wino w promieniach południowego słońca to codzienność grupy Słowian Południowych do których zaliczyć można Chorwatów albo Czarnogórców. Nie wiem czy wiecie, ale jeszcze przed wynalezieniem tirów, kupieckie karawany wędrowały chociażby Szlakiem Bursztynowym. Zatem biorąc pod uwagę, że w świecie Wieśka dalekie podróże kupców, czarodziejów, najemników, są normą, tak osoby o trochę innym kolorze skóry są jak najbardziej na miejscu w środku Wyzimy i jeden nazzairski Zaklinacz Słów to naprawdę niewiele.
Elfy, krasnoludy, niziołki, to Tolkien w czystej postaci. Dobra, nadał mu Sapkowski ciut mroczniejszy charakter, ale nie aż tak jakby się mogło wydawać. Osobiście uważam, że to co rozumiemy przez słowiańskość wiedźmina to bluzgi i brud. W naszych głowach Zachód nadal jest kryształowy, reprezentowany przez Białe Miasto Gondor, Złoty Gród albo mityczny Camelot, zamek króla Artura gdzie po brukowanych ulicach przechadzają się rycerze w lśniących zbrojach, uosobienie cnót. Choć to idiotyczne miejsce.
Tymczasem u Słowian śmierdzi gównem i jest zimno. Dwunastowieczna Polska raczej mało różniła się od dwunastowiecznej Anglii. W sensie ogólnym, ale tak bardzo wyobrażenie cywilizowanego Zachodu i dzikiego Wschodu utkwiło nam w głowach, że część z nas nie potrafi się go pozbyć. Stanowi to pewne uzewnętrznienie kompleksów narodowych. Ot, cała słowiańskość, której tak pragniemy, to brodzenie w gównie po kolana, smród przetrawionego, wysokoprocentowego alkoholu połączony z odorem długo niemytego ciała i bieda. Zatem mit Wielkiej Lechii był prawdziwym powiewem świeżości i to dosłownie, w wyobrażeniach o Słowianach i ich krajach. W dodatku nie stanowi wcale złego pomysłu, który można by twórczo wykorzystać, chociażby przekładając na realia gry albo dobrej powieści.
Problemem ze słowiańskością jest również to, że jeśli coś wytworzyli, to nie różniło się to na pierwszy rzut oka od wytworów Celtów czy Skandynawów. Wiele się od siebie różnić nie mogli, choć popkultura nadała, wyolbrzymiła pewne cechy tworząc chociażby archetyp wikinga, zwalistego, brodatego wojownika odzianego w stal i skóry. Słowiańskość najprawdopodobniej oznaczało kulturę, która ceni prostotę. Nie lubowali się w ozdobach, przepychu, długo nie korzystali z koła garncarskiego, bowiem zręcznie lepionej miski je się tak samo dobrze. Stąd też nie bardzo wiadomo jak miałby wyglądać ów słowiański klimat. W dodatku Słowian traktuje się jako jednorodną, homogeniczną grupę, nie zważając chociażby na wspomnianych Słowian Południowych. W dodatku trzeba pamiętać, co niektórym może być nie w smak, że Słowianami są też Rosjanie czy Ukraińcy. Terany zamieszkałe przez tę kulturę są bardzo rozległe. Nie wiemy nawet które wierzenia są „czysto słowiańskie” a które to jedynie zaadaptowane kultury, jak w przypadku Peruna, który jest tylko wariacją na temat Thora. Jakby tego było mało, co ponownie dla wielu może okazać się ciężko strawne, to pewna matriarchalność. Otóż Słowianie mogli bardziej czcić Perperunę, niźli jej męskiego odpowiednika. Ważną boginią mogła być również Mokosz. O upodobaniu do kobiecości, świadczyć rozbudowany kult maryjny, chociażby w Polsce. Stanowić może spadek po żeńskich bóstwach, dalece ważniejszych od męskich, bo związanych z płodnością. Dopiero kiełkujące na ziemiach słowiańskich chrześcijaństwo nadało znaczenia bogom męskim, bowiem Trójca Święta, jak żywo przypominająca Trygława, była w całości męska.
Cenniejszą cechą tej książki jest świat jako taki. Świat postępu cywilizacyjnego i technicznego gdzie istnieje możliwość tworzenia mutantów o nadludzkich zdolnościach. I potrzeba, bo za stodołą bies się czai…Właściwie jest to wyraz lekkiej nostalgii. Postęp technologiczny, rozwój wiedzy wyklucza istnienie bożątek i jaroszków. Tymczasem tutaj, choć przerzedzone nadal istnieją, nieostrożny wędrowiec może zginąć w paszczy wywerny, ghule grasują po cmentarzach a wampiry wysysają nocą krew. I nadal na trzy przykłady, dwa nawet nie pochodzą z wierzeń słowiańskich. Tylko swojski wąpierz ma jako tako lokalne korzenie. Czyli też po japońsku. Jako tako.
Droga z której się nie wraca
Saga jest dość nierówna, czasami męcząca, na końcu ostro już udziwniona. Do tego właśnie rosnący poziom w trakcie pisania kolejnych tomów. Znacznie lepsze pod względem technicznym jest Narrenturum, ale nie zdobyło sobie ono takiej popularności jak białowłosy zabójca potworów. Widać perypetie Reinmara z Bielawy nie są dość wyraziste, choć zdecydowanie lepsze. I to by było na tyle jeśli chodzi o dorobek literacki Sapkowskego.
Czytałeś Sapkowskiego?
Tak.
A co?
No dużo to tego nie ma.
CD-Project też zapewne kalkulował zyski i straty. Wiedźmin był popularny w środowiskach fanów fantastyki, ale pozostała część czytelników i społeczeństwa…no jakby gra okazała się sukcesem jesteśmy w domu, jeśli będzie klapą to czwartą z kolei, trudno, za rok zapomną. Proza Sapkowskiego darzona jest trochę nabożną czcią a właściwie połowa, bo o drugiej nikt nie pamięta. W sumie to jedna postać. W tym punkcie można po raz kolejny uzasadnić złość naszego wąsacza. Jeśli planował jakieś kontynuacje, REDzi mu to w pewien sposób odebrali i właściwie nie wiemy jakie były ustalenia co do samej postaci Geralta. Nie wiem czy pamiętacie, ale początkowo bohaterem gry bo prawda był wiedźmin, ale nie sam Rzeźnik Blaviken.
Gdyby w Gwynbleidd miał jeszcze przenieść się na karty powieści – będzie to niebywale karkołomne zadanie. Gry pozwoliły graczom opowiedzieć się po jednej ze stron. Mogli zadecydować jak potoczą się losy naszego bohatera. Oraz czy w końcu wybierze właściwą czarodziejkę. #teamtriss #ruderządzą #nadrzewoktomyśliinaczej. Czekałaby zatem Andrzeja S. nie lada przeprawa. Która ścieżka fabularna jest kanoniczna? Jak powinny się potoczyć losy…no całego bez mała świata. Wydać kilka książek na podstawie gry?
Niech nas przed gniewem Sapka Melitele i Wieczny Ogień uchronią. Z drugiej strony nie zrobić tego, to w przypadku książkowej kontynuacji, oznacza pozbawienie wielu nie grających sporej części fabuły. Wydać własną? Toć nie pożyje ani chwili jak ten sędzia z Awinionu co go w lesie powiesili, za śledzionę, bez pardonu. Wiedźmin wszedł na drogę z której się nie wraca.
Gry w (pop)kulturze
Powieść, książka towarzyszy nam od dość dawana. Można być youtuberem, fotografem, kimkolwiek, ale pewnym osiągnięciem jest wydanie książki. Pisarz jest na trochę bardziej uprzywilejowanej pozycji, bo druk uchodzi za bardziej szlachetny. I tak rzadko kiedy filmy na podstawie książek dostają lepsze noty od pierwowzoru. Są naturalnie chlubne wyjątki. „Imię Róży”, „Tożsamość Bourna”, ta z 88 roku, „Mechaniczna Pomarańcza” czy „Czas apokalipsy”. W końcu film nie musi być wierną adaptacją. Natomiast film sam w sobie idzie już z książką łeb w łeb od bardzo dawna, jako przedstawiciel sztuki i to pełnowartościowy.
Trochę gorzej mają gry. One ciągle są jeszcze gdzieś w ogonie stawki, bo mało kto zwraca uwagę na interesujące, pomniejsze produkcje, skupiając się najprostszych tytułach, które są tak samo reprezentacyjne dla gier jak Ślepnąc od świateł dla literatury Avengers dla kinematografii. Oczywiście gdy można i należy krytykować. Nie robiąc tego, dalej latalibyśmy po kanałach szukając guzika otwierającego główne wrota fortecy. Nie wiem co ludzie widzą w starych grach, ale mnie jest ciut gorzej na samo wspomnienie.
Przejdźmy zatem do cyfrowego Wiesława. Musimy być szczerzy. Coraz mniej osób sięgało po sagę ale ciągle funkcjonowała ona w świadomości kilku pokoleń czytelników jako jedna z ważniejszych. Pokuszę się o stwierdzenie, że gry doprowadziły książkowy pierwowzór do pełnej dojrzałości
i stanowią najlepsze jego zwieńczenie o jakim autor mógł marzyć.
Jeśli zaś pod wpływem gry, trochę osób sięgnęło po książkę – mamy dodatkowy plus.
I musimy zrozumieć żal Sapka. Te książki, zwłaszcza pierwsze tomy brzmią trochę tak, jakby napisano je odcinając kupony od gry. Przeważnie, gdy sięgamy po pierwowzór głośnego filmu okazuje się on być dobry albo bardzo dobry. Tymczasem ktoś zauroczony grami, może być lekko rozczarowany książkami. Gdyby zegranizowano Narrenturrum, była by to zdecydowanie inna bajka. Gdy wróciłem do świata wieśka po wielu latach, tego książkowego, poczułem… że nie mam ochoty tego czytać. Lepiej zostawić dobre wspomnienie z dzieciństwa niż zderzyć je ze powstającą obecnie literaturą.
Równocześnie trzeba pamiętać, że sam świat wykreowany w książce, czy relacje między bohaterami nadal stanowią pewną jakość samą w sobie. Osobiście uważam, że warsztatowo całość trochę leży i może wydawać się siermiężna w odbiorze. Nie okłamujmy się też, że ktoś na Zachodzie czytałby polską fantastykę autorstwa Sapkowskiego. Oni tam mają inną manierę pisania. Bardziej uniwersalną, która sprawia że można się ich czytadłami cieszyć tu i tam. Natomiast proza Sapkowskiego jest raczej silnie osadzona w słowiańskich klimatach, niewyczuwalnych dla czytelnika z Walii czy Anglii, choć gdzieniegdzie czerpie chyba z legend arturiańskich. Swoją drogą, ciekawe czasy mogą nadejść 😉 Wyobraźcie sobie, że więcej dobrych książek zyska niektóre rozdziały w formie gier by później ponownie wrócić do druku.
Wizerunek jest wszystkim
Można zrozumieć, że po pierwszych trzech niewypałach wolał coś zarobić niż liczyć na Bóg wie jakie zyski, które wówczas wydawały się bardziej mirażem. Klapa pierwszej gry, serialu i filmu to właściwie pół biedy. Kasa była, fani zapomnieli, szkody zerowe, portfel napełniony. Dobrze jest. Naturalnie ma Sapkowski pecha. Gdyby na dzień dobry za jego dzieło zabrało się HBO, byłaby to inna bajka. Niestety, produkt powstał w 2001 roku w Polsce.
Zobaczcie jaki szał napadł czytelników po premierze serialu GoT. Jest to nudna, przeciętna, wlecze się a mimo to sprawiła, że po 15 latach od premiery oryginału – świat oszalał. I chyba każdy wie, że GoT to serial na podstawie wspaniałej, wiekopomnej, niezjednanej Pieśni Lodu i Ognia R. R Martina. Jakoś nie narzeka, że serial narobił mu smrodu, że teraz jego dzieło jest traktowane jak kupon, odcięty od popularności produkcji HBO. Więcej, nowe wydanie ma okładki zgodne ze stylistyką serialu.
Niestety, nasz rodak prowadzi jakąś dziwaczną politykę. Gry mogły sprawić, że byłby kolejnym polskim pisarzem wielce znanym za granicami Polski, ale on sam albo za czyjąś kretyńską radą postanowił pójść na noże z całą popkulturą zapominając, że jest wielki tak długo jak za wielkiego uważają go fani. Jeśli się odwrócą to wielka marka zniknie. Prawda jest taka, że sprawny PRowiec mógłby całą tę sytuację przekuć w ogromny sukces.
Naprawdę wystarczyła odrobina pomyślunku. Kasa z góry? Ok. I siedzieć cicho. Nawet nie cicho, wyrazić sceptycyzm ale pokazać zaangażowanie, myśleć o wartości marki jaką zaczyna naprawdę być Saga o Wiedźminie. Już nie niszową, popularną wśród fanów polskiej fantastyki najdalej w Rosji i Czechach a światową. Zarobili grubą kasę? Zagadać, załatwić, ubrać wszystko tak że oto spadkobiercy Wielkiego Sapkowskiego z dumą dzielą się kasą, którą zarobili poprzez jego geniusz, on szczęśliwy bo kasa wpływa, maszyna nabiera rozpędu, lecimy z taką promocją jeszcze jakiś czas.
Wszystkich dziwi zachowanie tego faceta. Oliwą do ognia, który przez lata i tak ostro nadpalił wizerunek mistrza jest stosowanie wobec tworu REDów wszelkich możliwych inwektyw, równocześnie domagając się wypłacenia większej ilości gównianych pieniędzy. Ciężko powiedzieć, że to taka forma autopromocji. Wiecie, marketing oparty na kontrowersjach i kryzysie. Jeśli tak to strasznie denny. Wierni fani, moi zwolennicy kupią więcej książek. Efekt wydaje się być coraz bardziej odwrotny. Nie ma już Wiedźmina, tylko Witcher CD-Projekt i książka. Słychać też westchnięcia ulgi. Dobrze, że ktoś utalentowany przejął pałeczkę, bo Sapkowski gotów był swoje najważniejsze dzieło do reszty pogrążyć. Pozornie.
Osobowość wieloraka Sapkowskiego
Wściekł się, bo gra miała być jakimś koszmarkiem, tymczasem dostał tak solidnego kopa że przeleciał tak pięknie nad popkulturą, że go wzięli za wąsatego pegaza.
Pierwszy to uznawany przez część czytelników, za mistrza polskiej fantasy, znany pisarz. Drugi to jakiś burak. Wprawdzie ma na koncie mniej niż Mickiewicz, ale za to tworzy nową jakość jeśli chodzi o kształtowanie wizerunku pisarza w XXI wieku. Właściwie jest książka autorstwa Sapkowskiego i jest Sapkowski. Wąsaty Janusz, oferujący Gerlatowi umowę zlecenie bo już ma przybyszów ze Wschodu na jego miejsce.
Sam jestem wielkim fanem literatury, ale mam takie dziwne uczucie, że Wiedźmin to gra komputerowa. Wiem, wiem, trochę popadam w skrajność. Mimo to, jakoś zeszła w cień saga, nie pomógł jej nijaki „Sezon Burz”. CD-Project Red stworzył nową jakość i dał Geraltowi
z Rivii drugie życie, co więcej dość światowe. Zatem nie dziwi zachowanie Sapka, który raczej ze swoimi książkami nie wyszedł poza Polskę i kraje ościenne. Można go ciut zrozumieć, że traktuje grę jako produkt wtórny do swojej prozy, a który to nie dość że przynosi sławę komu innemu, to jeszcze nie gorszy jest od pierwowzoru.
Zatem i dzieła w pewien sposób są dwa. Gra, autorstwa CD-Project RED oraz książka pióra Andrzeja Sapkowskiego. Jego zachowanie tworzy olbrzymi rozdźwięk pomiędzy tworami które powinny się wizerunkowo wzajemnie uzupełniać. Napisałem kilka akapitów wyżej, że gra jest zwieńczeniem wiedźminskiej historii, może jeszcze Netflix ucieszy nasze oczy serialem, ale póki co gra zasługuje na same pochwały i powinna swoją popularnością przysparzać jej powieści. Tym bardziej, że jest jakby nie było jej bezpośrednią kontynuacją. To nie jest tylko adaptacja, to kontynuacja. Więcej! Kontynuacja przeniesiona na język zupełnie innego medium, co samo w sobie jest ciekawym i nad wyraz udanym eksperymentem. Szkoda, że nasz „AS” literatury fantasy ma takie podejście do swojego dzieła. Denny serial, denna – w jego mniemaniu – gra. Czyli nawet dobry trzon otoczony gównem.
Im dalej w to brnie, tym bardziej wydaje się że wręcz, że pan pisarz liczył na to, że wszystko do czego sprzeda prawa, będzie nieudane dowodząc jego kunsztu. Wściekł się, gdyż gra miała być jakimś koszmarkiem tymczasem dostał tak solidnego kopa że przeleciał tak pięknie nad popkulturą, że go wzięli za wąsatego pegaza.
Andrzej „Janusz Biznesu Literackiego” Sapkowski.
You must be logged in to post a comment.