Saga o Wiedźminie

Saga o Wiedźminie

Saga o Wiedźminie, to jakoby największe polskie dzieło fantasy. Najwspanialsza polska powieść, najwybitniejszego mistrza pióra jakiego ten kraj zrodził. W jego dorobku znajdziemy lepszą powieść, ale to Wiesiek zapisał się na stałe w polskiej popkulturze.

Na Wiedźmina trzeba spojrzeć zarówno z perspektywy książek oraz gry komputerowej, bowiem twórcom z CD-Project RED udało się coś, co jeszcze do niedawna było nie do pomyślenia. Do tego trzeba dołożyć zachowanie autora, pokazujące, że twórcę z dziełem często łączy tylko osobiste prawo autorskie. Sam autor sprzedawał prawa czy to ekranizacji czy egranizacj  na lewo i właśnie prawo, do każdego jak sam mówi badziewia, byle zarobić parę groszy. Rozmienianie marki na drobne czy przemyślana strategia Mistrza, który liczył, że Polsce z materiałem źródłowym nikt sobie nie poradzi?

Saga o Wiedźminie

Nierzadko można spotkać opinie, że wiesiek, to najlepsza polska książka fantasy. Po wielu latach od pierwszej lektury, wróciłem do pięcioksięgu. Cóż, czasem lepiej sobie takie powroty darować. Pomiędzy pierwszym a piątym tomem zieje spory rozziew. Właściwie gdyby Sapkowski tymi samymi słowy, dzisiaj napisał pierwszy tom sagi, to nie zostawiono by na nim suchej nitki. Niemniej pewnej jakości nie można jego flagowemu dziełu odmówić. Mimo tego, czyta się to jakoś dziwnie. Widać, że pisząc tę powieść, sagę, zwał jak zwał, AS polskiego fantasy uczył się rzemiosła. Humor trzeba przyznać, jest niezły ale często nastoletni, wręcz gówniarski, co jest dziwne o tyle, że autor miał wówczas ze czterdzieści lat. Fabuła trzyma się kupy, wciąga ale kreacje postaci są ponownie, gówniarskie i nastoletnie, choć genialne, ale pod innym względem. Otóż Sapkowski dokonał czegoś wyjątkowego, choć wyjątkowość ta, została rozsmarowana na jednej tylko płaszczyźnie. Pierwsza, to ten karczemny, szczeniacki humor, z którego składa się duża część Sagi.

Słuchaj no, obwiesiu — Jaskier wstał i udał, że robi groźną minę. — Brzydzę się gwałtem i przemocą. Ale zaraz zawołam Mamę Lantieri, a ona wezwie niejakiego Gruziłę, który pełni w tym przybytku zaszczytną i odpowiedzialną funkcję wykidajły. To prawdziwy artysta w swoim fachu. On kopnie cię w rzyć, a ty wówczas przelecisz nad dachami tego grodu, tak pięknie, że nieliczni o tej porze przechodnie wezmą cię za pegaza. „

Druga, to złożony świat, pełen postaci, które kierują się własną moralnością, mają swoje historie, motywacje i perspektywy. Stanowiło to powiew świeżości wśród pozycji, gdzie świat dzielił się na dobro i zło, które starano przedstawić w kategoriach uniwersalnych i ostatecznych. Na wielki plus można zaliczyć specyficznie baśniowy świat, który wydaje się żywy i całkiem nieźle zarysowane relacje między postaciami. Opisano je zdecydowanie lepiej niż w głośnej ostatnio prozie Sandersona, która to pozycja jest dość świeża. Jest to jednak świat, gdzie jakiś kmiot pyskuje królowi i jeszcze mu za to jaj nie urżnęli. Więcej, wszyscy zachowują się jak bada szczeniaków, która radośnie turla się po trawie szczerząc mleczne ząbki. Tutaj, Sapkowski wychodzi obronną ręką, wprawdzie nie przez nokaut ale znaczną przewagą punktową. Pod względem zamysłu konstrukcji świata, bohaterów, wzajemnych ich powiązań i relacji jest naprawdę nieźle, choć wszystko gdzieniegdzie bierze w łeb za sprawą tak zwanych cwaniackich opisów. Widać to u twórców którzy chcą grać twardzieli  i swoje fantazje przelewają na papier wraz z całą ich siermiężnością. Chyba każdy kojarzy osoby chcące być luzakami, mającymi zawsze ciętą ripostę, ale często rzucona w trakcie rozmowy wywołuje jedynie uczucie zażenowania. Twórcom gry udała się ta sztuka dużo lepiej, przez co postacie są prawdziwsze a właśnie o to tu chodzi. Poczynić należy małe wtrącenie, czy od fantastyki oczekujemy prawdziwości. Wszak fantastyka, ma stanowić oderwanie od codziennych doświadczeń, czyli właśnie relatywizmu moralnego, sprawić by świat stał się jasny. Tymczasem Sapkowski w świat fantastyczny, plótł to, z czym czytelnik mierzy się na co dzień. Wracając do przerwanego wątku, twórcy gry dopieścili pomysł pisarza i sprawili, że gówniarskie odzywki postaci są idealnie wkomponowane w ich charakter i sytuacje, w których się znajdują. W książkach było to trochę niespójne a przecież każdy nas, zachowuje się raz dorośle a innym razem, będąc nawet dorosłym człowiekiem powie coś tak głupiego, że wstyd się przyznać. Stąd też można zrozumieć rozgoryczenie Sapkowskiego. Kojarzony przede wszystkim z Wiedźminem, osiągnął przed jego premierą.

Dlatego po jakże wprawnie zrobionej grze, książkom będzie bardzo trudno wybronić się wśród nowych czytelników. One naprawdę brzmią trochę jak dopisany naprędce prequel celem wyrzeźbienia kilku euro. Przykro mi, ale lektura anglojęzycznego Wiedźmina brzmi równie mizernie jak wersji polskiej. Tłumaczenie jest be mała jeden do jednego co oznacza, że wiele niedoróbek warsztatowych zostało przeniesionych. Sentyment jakim polscy fani darzą przygody Gerlata z czasów gdy mieli naście lat musi ustąpić zderzeniu z rzeczywistością. Zachodnie rynki nie stały w miejscach, ukazała się masa książek a czytelnicy anglojęzyczni nie żyli przez te lata w pustce. Pamiętajmy, że mieli wielu wybitnych pisarze świetnie operujących angielszczyzną, znacznie lepiej niż Sapkowski polszczyzną na początku swojej drogi.

Bardzo wiele osób broni pisarza, twierdząc że już w 1998 wiesiek był silną marką, nawet bardzo. Tyle, że w kręgach fanów fantastyki. Gdyby ich zebrać razem do kupy, może sprzedaż pokryłaby koszty licencji. Mam ciut inne zdanie. Sapkowski myślał perspektywicznie. Po pierwszej klapie nastąpił serial i film. Szansa, że kolejna gra przyniesie twórcom kodu jakieś pieniądze była znikoma. Niech zatem chociaż pisarzowi coś skapnie. Perspektywą było zarobić, równocześnie nie tracąc nic ze swego wizerunku Mistrza Polskiej Fantastyki, który nie daje się przetłumaczyć ani na angielski ani na język innego medium. Na nieszczęście dla ASa CD-Project RED zrobił coś zupełnie innego.

Słowiańskość

Wielkim problemem dla fanów jest słowiańskość tej powieści. Stała się jakąś obsesją pewnej grupy, choć ciężko powiedzieć czy czytelników czy klasycznych internetowych malkontentów komentatorów, którzy bardzo chcą zabrać głos i zawsze mają coś do powiedzenia na ten temat. Pierwszy raz z tym sporem, spotkałem się w pożal się Boże magazynie o grach komputerowych CD-Action, gdzie redaktorzy wygłaszali taki sprzeczne mądrości. jeden z redaktorów wygłaszał takie właśnie mądrości. Pierwszy, poparł fakt nie słowiańskości Geralta faktem, iż wiele motywów z jego przygód, pochodzi z legend arturiańskich. W innym numerze jeden z jego redakcyjnych kolegów, jął dowodzić, że Sapkowski nie jest tłumaczony za zachodnie języki, bo na zachodzi nie zrozumiano by słowiańskości tej powieści.

Zasadnicze i podstawowe pytanie brzmi, czym jest słowiańskość. Problem polega na tym, że najprawdopodobniej Słowianie, nie wiedzieli, że są Słowianami. Poszczególne grupy, miały własne nazwy dla siebie i swych sąsiadów, z którymi raz żyli w zgodzie, raz w waśni. Ażeby dokonać jednoznacznej oceny prozy Sapkowskiego, należy przyjąć jakieś kryterium. Sprawa jest problematyczna, bowiem kultura wizualna mocno zaburzyła to, jak postrzegamy Słowianina czy Wikinga. Ci ostatni coraz rzadziej noszą rogate hełmy, ale nadal są to nieustraszeni wojownicy, półidioci z siekierami rzucający na wszystko co można zabić i zgwałcić. Nasi teoretyczni przodkowie, wypadają na tym tle w lepszym świetle, ale często przedstawiani są jako złotowłosi miłośnicy natury. Jako, że są przy tym przedstawiani jako trochę ciapowaci, kojarzą się z rezerwuarem niewolników, co jest popularną teorią na temat znaczenia i pochodzenia nazwy tej grupy. Tyle tylko, jak pośród wszystkich szerokich grup etnicznych, jedno sprzedawali, drudzy byli sprzedawani. Słowianie, nie wiedząc, że są Słowianami, często wypuszczali się na łupieżcze wyprawy z Wikingami, parali się handlem. Właściwie nie wiadomo kim byli i jacy byli. W zależności od potrzeb, każdy przytacza swoje źródła. Pewnym jest, iż niewiele z tamtych czasów zostało a na terenach zamieszkanych przez naszych przodków, próżno szukać imperiów, co niektórym czasem się marzy.

Stąd też slogan o słowiańskości wiedźmina, jest chyba wyrazem tęsknoty za czymś własnym. Skoro Saga to najlepsza polska powieść fantasy a Polacy to Słowianie to saga musi być wzorowana na mitologii Słowian i słowiańskości. Wyspa Jabłoni, Avalon to wszystko elementy żywcem zaczerpnięte z mitologii celtyckiej, które następnie zostały przejęte lub włączone w kulturę anglosaską. Książkowy Wiedźmin jest połączeniem wszystkich popularnych motywów, które przez lata wtopiły się w kanon fantastyki, opracowany właściwie przez Tolkiena.

Nawet nazwy potworów mało mają wspólnego z naszą, słowiańską mitologią. Napisałem naszą? Zależy w ogóle co przez to rozumieć. Słowiańskość w Czarnogórze, gdzie rosną oliwki i uprawia się winorośl będzie nacechowana inaczej niż w Polsce. Gdybyśmy z resztą w ogóle wiedzieli co to znaczy… Jednakże ciepłe, pełne słońca Toussaint jest tak bardzo słowiańskie jak tylko można, prócz nazwy naturalnie. Oliwki i młode wino w promieniach południowego słońca to codzienność grupy Słowian Południowych do których zaliczyć można Chorwatów albo Czarnogórców. Nie wiem czy wiecie, ale jeszcze przed wynalezieniem tirów, kupieckie karawany wędrowały chociażby Szlakiem Bursztynowym. Zatem biorąc pod uwagę, że w świecie Wieśka dalekie podróże kupców, czarodziejów, najemników, są normą, tak osoby o trochę innym kolorze skóry są jak najbardziej na miejscu w środku Wyzimy i jeden nazzairski Zaklinacz Słów to naprawdę niewiele.

Ok, Myszowór albo Wyzima, brzmią swojsko, cokolwiek ta swojskość by miała oznaczać. Jednak cała reszta już nie koniecznie. Sapkowski wzorował się na AD&D, zachodnich legendach i mitach. Dlaczego wspomniany druid jest druidem? Przypomina bardzo mocno znaną właśnie z RPGów klasę postaci, choć równie dobrze może być wzorowany na współczesnym archetypie czyli Panoramixie. Wołchw, żerca albo niech by był i litewski kriwe, brzmią już bardziej słowiański. Tutaj trzeba przyznać, że twórcy gry trochę bardziej się popisali, wprowadzając chociażby niesamowicie klimatyczne zadanie „Dziady”, w którym występuje nikt inny, jak Guślarz. Jest to jednak zaledwie dodatek, smaczek, w tworze, którego podstawą była fascynacja współczesnym miksem kulturowym, wywodzącym się bardziej ze Stanów Zjednoczonych.

Problemem ze słowiańskością jest również to, że jeśli coś wytworzyli, to nie różniło się to na pierwszy rzut oka od wytworów Celtów czy Skandynawów. Wiele się od siebie różnić nie mogli, choć popkultura nadała, wyolbrzymiła pewne cechy tworząc chociażby archetyp wikinga, zwalistego, brodatego wojownika odzianego w stal i skóry. Słowiańskość najprawdopodobniej oznaczało kulturę, która ceni prostotę. Nie lubowali się w ozdobach, przepychu, długo nie korzystali z koła garncarskiego, bowiem zręcznie lepionej miski je się tak samo dobrze. Stąd też nie bardzo wiadomo jak miałby wyglądać ów słowiański klimat. W dodatku Słowian traktuje się jako jednorodną, homogeniczną grupę, nie zważając chociażby na wspomnianych Słowian Południowych. W dodatku trzeba pamiętać, co niektórym może być nie w smak, że Słowianami są też Rosjanie czy Ukraińcy. Terany zamieszkałe przez tę kulturę są bardzo rozległe. Nie wiemy nawet które wierzenia są „czysto słowiańskie” a które to jedynie zaadaptowane kultury, jak w przypadku Peruna, który jest tylko wariacją na temat Thora. Jakby tego było mało, co ponownie dla wielu może okazać się ciężko strawne, to pewna matriarchalność. Otóż Słowianie mogli bardziej czcić Perperunę, niźli jej męskiego odpowiednika. Ważną boginią mogła być również Mokosz. O upodobaniu do kobiecości, świadczyć rozbudowany kult maryjny, chociażby w Polsce. Stanowić może spadek po żeńskich bóstwach, dalece ważniejszych od męskich, bo związanych z płodnością. Dopiero kiełkujące na ziemiach słowiańskich chrześcijaństwo nadało znaczenia bogom męskim, bowiem Trójca Święta, jak żywo przypominająca Trygława, była w całości męska.

Elfy, krasnoludy, niziołki, to Tolkien w czystej postaci. W ramach ciekawostki, Radagast, brzmi dziwnie podobnie do Radogost, który może być jedynie przechrzczonym Swarożycem, albo całkowicie niezależnym, słowiańskim bóstwem słońca. Dobra, nadał mu Sapkowski ciut mroczniejszy charakter, ale nie aż tak jakby się mogło wydawać. Osobiście uważam, że to co rozumiemy przez słowiańskość wiedźmina to bluzgi i brud. W naszych głowach Zachód nadal jest kryształowy, reprezentowany przez Białe Miasto Gondor, Złoty Gród albo mityczny Camelot, zamek króla Artura gdzie po brukowanych ulicach przechadzają się rycerze w lśniących zbrojach, uosobienie cnót. Choć to idiotyczne miejsce.

Tymczasem u Słowian śmierdzi gównem i jest zimno. Dwunastowieczna Polska raczej mało różniła się od dwunastowiecznej Anglii. W sensie ogólnym, bowiem istotny jest okres średniowiecza, ale tak bardzo wyobrażenie cywilizowanego Zachodu i dzikiego Wschodu utkwiło nam w głowach, że część z nas nie potrafi się go pozbyć. Zatem Saga, jest powieścią o bardzo silnym słowiańskim charakterze, ale źle ujętym. Stanowi to pewne uzewnętrznienie kompleksów narodowych. Ot, cała słowiańskość, której tak pragniemy, to brodzenie w gównie po kolana, smród przetrawionego, wysokoprocentowego alkoholu połączony z odorem długo niemytego ciała i bieda. Co ciekawe, można znaleźć opracowania, których autorzy piszą, iż nasi przodkowie mieszkali w skromnych domach, wręcz ziemiankach, lecz chętnie korzystali z rzek i swoistych łaźni, przez co, jest to lud czysty i zadbany, choć skromny. Zatem mit Wielkiej Lechii był prawdziwym powiewem świeżości i to dosłownie, w wyobrażeniach o Słowianach i ich krajach. W dodatku nie stanowi wcale złego pomysłu, który można by twórczo wykorzystać, chociażby przekładając na realia gry albo dobrej powieści.

Świat Wiedźmina, jest rozległy, wielonarodowościowy i wieloetniczny, więc nie można powiedzieć, że całość ma jednoznacznie „słowiański charakter”, bowiem określeni to, nic nie znaczy. Twórcy gry zrobili natomiast bardzo dużo w tym kierunku, zwłaszcza w częściach pierwszej i trzeciej, jednakże odbywa się to poprzez demitologizację epoki średniowiecza, wplecenie pewnych elementów związanych trwale z polską kulturą, choć wcale nie średniowiecznych a romantycznych. Tutaj warto wtrącić, że kultura się zmienia, ulega wpływom. Słowianie, podzieleni byli na przeróżne plemiona, które miały kontakt z innymi grupami, chociażby Celtami, Germanami oraz całą zbieraniną zwaną wikingami. Warto też pamiętać, że w skład narodów słowiańskich wchodzą też Czesi, Słowacy, Ukraińcy. Do tego od X wieku na terenach polskich, mieszkało już sporo żydów, przez co ich legendy wtopiły się „naszą” mitologie i folklor. wydzielenie mitów czysto słowiańskich, będzie bardzo, ale bardzo trudnym zajęciem, bowiem nie wiadomo, które wierzenia zrodził się w jakim czasie. Istoty takie jak wampiry, znane są na całym świecie, choć nie zawsze piją one krew. Ponoć niektóre z nich miały wykradać mleko zwierząt, czego przykładem jest islandzki tilberadraugar. Natomiast istotny, które swymi korzeniami sięgają Mezopotamii lub Starożytnego Egiptu, lubowały się w krwi. Niemniej, wierzenia też ewoluują. Warto zatem zapytać, na bazie którego etapu rozwoju, chce się budować swoją opowieść. Nawet sprawa miecza jest dyskusyjna, bowiem była to broń najrzadziej używana w walce, bowiem topór, włócznia czy sękata pała, były powszechniejsze.

Sam Sapkowski jakby nie było pochodzi z Polski, która zaliczana jest do krajów słowiańskich. Zatem tutaj można poszukać pewnego charakteru, którego autor sam jest nieświadomy. Z jednej strony, jest to klasyczny syndrom zachodni, właściwy dla krajów postkomunistycznych oraz osób obarczonych mentalnością postkolonialną. Stąd też właśnie to świadczy o pewnej słowiańskości Wiedźmina. Historia odcisnęła na wielu pewne piętno, które następnie wkradło się w wykreowany przez Sapkowskiego świat. Jest tam jednak też pewna praktyczność, pewien realizm, być może właściwy prasłowiańskiemu stylowi życia i mentalności. Raz jeszcze warto napisać, że Słowianie byli duża grupą, którą tworzyli ludzie bardzo praktyczni, będący być może realistami. Stąd też proza polskiego fantasty ma w sobie pewien ryt demitologizacyjny, przez co skradła serca czytelników. Warto zwrócić uwagę na wcześniejsza uwagę o lśniących zbrojach. Czytając importowaną zwłaszcza z USA fantasy, można zauważyć pewien prymitywizm bohaterów. Otóż przez długi czas, nie licząc naprawdę wybitnych powieści, bohaterowie fantasy dzielili się na złych, dobrych oraz tych, których można nawrócić. Świat dzielił się dobro i zło, bez uwzględnienia odcieni szarości, pespektyw i moralności. W „Sadze o Wiedźminie” właśnie to się pojawia. Pomimo tego, że Geralt przyjmowany jest przez koronowane głowy, często traktowany jest jak coś podrzędnego, bywa, że instrumentalnie. Bez względu na wszystko musi baczyć, by nie zostać zgniecionym przez koła władzy. Wszystkie postacie mają swoje cele, motywacje, poglądy, zdradzają by następnie wrócić. Nie zdarza się by szczurołap został serdecznym kolegą księcia, z którym rusza ratować świat. Bo i przeważnie nie o świat chodzi, choć Białe Zimno, gdzieś tam majaczy w tle. Możliwe, że słowiańskości można upatrywać właśnie w tym bardzo realistycznym jak na fantastykę spojrzeniu na świat. Świat Wiedźmina, to również świat pewnej nostalgii. Jest to bowiem świat postępu cywilizacyjnego i technicznego gdzie istnieje możliwość tworzenia mutantów o nadludzkich zdolnościach. I potrzeba, bo za stodołą bies się czai. Postęp technologiczny, rozwój wiedzy wyklucza istnienie bożątek i jaroszków. Tymczasem tutaj, choć przerzedzone nadal istnieją, nieostrożny wędrowiec może zginąć w paszczy wywerny, ghule grasują po cmentarzach a wampiry wysysają nocą krew.

Droga z której się nie wraca

Niestety, Saga jest dość nierówna, czasami męcząca, na końcu ostro już udziwniona, ale to ostatnie to już kwestia osobistych preferencji. Choć wyraźnie widać rosnący poziom warsztatu literackiego w trakcie pisania kolejnych tomów. Znacznie lepsze pod względem technicznym jest Narrenturum, ale nie zdobyło sobie ono takiej popularności jak białowłosy zabójca potworów. Widać perypetie Reinmara z Bielawy nie są dość wyraziste, choć zdecydowanie lepsze. I to by było na tyle jeśli chodzi o dorobek literacki Sapkowskiego.

Czytałeś Sapkowskiego?
Tak.
A co?
No dużo to tego nie ma.

CD-Project też zapewne kalkulował zyski i straty. Wiedźmin był popularny w środowiskach fanów fantastyki, ale nie był aż takim fenomenem, by znał go każdy czytelnik w Polsce. Prawdę powiedziawszy była to powieść dość niszowa. Zapewne twórcy podeszli do sprawy bardzo prosto. Jeśli gra okaże się sukcesem, to doskonale, jeśli będzie klapą to czwartą z kolei, trudno, za rok zapomną. Proza Sapkowskiego darzona jest trochę nabożną czcią a właściwie połowa, bo o drugiej nikt nie pamięta. W sumie to jedna postać. W tym punkcie można po raz kolejny uzasadnić złość naszego wąsacza. Wydany w 2013 „Sezon Burz” okazał się całkowitą klapą, poziomem nie sięgającym nawet pięt części pierwszej gry a co dopiero trzeciej. Prawdopodobnie plan Sapkowskiego był prosty. Po klapie gry, wyjdzie na scenę i sam sobie nałoży na skronie koronę króla polskiej fantastyki. Jest to o tyle prawdopodobne, że pierwotnie bohaterem gry był wiedźmin, ale nie sam Rzeźnik Blaviken. Gdyby w Gwynbleidd miał jeszcze przenieść się na karty powieści, będzie to niebywale karkołomne zadanie.

Gry pozwoliły graczom opowiedzieć się po jednej ze stron. Mogli zadecydować jak potoczą się losy wielbionego bohatera, oraz czy w końcu wybierze tę właściwą czarodziejkę. W tej kwestii namieszał, dodatek „Serca z Kamienia”, który przywołał wspomnienia części pierwszej, gdy Geralt mógł związać się z Triss lub Shani. Czekałaby zatem Andrzeja S. nie lada przeprawa. Która ścieżka fabularna jest kanoniczna? Jak powinny się potoczyć losy, no całego bez mała świata. Wydać kilka książek na podstawie gry? Niech nas przed gniewem Sapka Melitele i Wieczny Ogień uchronią. Z drugiej strony nie zrobić tego, to w przypadku książkowej kontynuacji, oznacza pozbawienie wielu nie grających sporej części fabuły. Wydać własną? Toć nie pożyje ani chwili jak ten sędzia z Awinionu co go w lesie powiesili, za śledzionę, bez pardonu. Wiedźmin wszedł na drogę z której się nie wraca.

Gry w (pop)kulturze

Powieść, książka towarzyszy nam od dość dawana. Można być youtuberem, fotografem, kimkolwiek, ale pewnym osiągnięciem jest wydanie książki. Wprawdzie zarabianie na literaturze nie jest łatwe, ale każdy chce napisać książkę. Druk uchodzi za bardziej szlachetny. I tak, rzadko kiedy filmy na podstawie książek dostają lepsze noty od pierwowzoru. Są naturalnie chlubne wyjątki jak „Imię Róży”, „Tożsamość Bourna”, ta z 88 roku, „Mechaniczna Pomarańcza” czy „Czas apokalipsy”. W końcu film nie musi być wierną adaptacją. Natomiast film sam w sobie idzie już z książką łeb w łeb od bardzo dawna, jako przedstawiciel sztuki i to pełnowartościowy. Trochę gorzej mają gry. One ciągle są jeszcze gdzieś w ogonie stawki, bo mało kto zwraca uwagę na interesujące, pomniejsze produkcje, skupiając się najprostszych tytułach, które są tak samo reprezentacyjne dla gier jak „Ślepnąc od świateł” dla literatury a „Avengers” dal całej kinematografii. Gdy komputerowe zaczęły jednak wkradać się w obszar zainteresowania krytyków. Są coraz ważniejszym dziełem kultury, którego nie można już ignorować. Tym bardziej, że twórcy „Wiedźmina” dokonali czegoś nieprawdopodobnego. Otóż stworzyli grę lepsza od książki. Poszerzyli świat, nadali głębi postaciom, doskonale je wykreowali, dobrali idealnych aktorów i aktorki do podłożenia głosów a nawet więcej. Dokończyli „Sage o Wiedźminie” na poziomie, na który Sapkowski nie jest już w stanie się wznieść. Pokuszę się o stwierdzenie, że gry doprowadziły książkowy pierwowzór do pełnej dojrzałości i stanowią najlepsze jego zwieńczenie o jakim autor mógł marzyć.

I można zrozumieć żal Sapka. Te książki, zwłaszcza pierwsze tomy, brzmią trochę tak, jakby napisano je odcinając kupony od gry. Przeważnie, gdy sięga się po pierwowzór głośnego filmu, okazuje się on być dobry albo bardzo dobry. Tymczasem ktoś zauroczony grami, może być lekko rozczarowany książkami. Gdyby zegranizowano Narrenturrum, była by to zdecydowanie inna bajka. Gdy sam wróciłem do świata Wieśka po wielu latach, tego książkowego, poczułem, że nie mam ochoty tego czytać. Lepiej zostawić dobre wspomnienie z dzieciństwa niż zderzyć je ze powstającą obecnie literaturą, która jest o niebo lepsza. Sam Sapkowski wydaje się też zmęczony Wiedźminem, czego dał dowód pisząc wyśmienitą „Trylogię Husycką”. Chciałby pójść w inną stronę, pokazać, że nie jest autorem jednej piosenki i jednego sezonu a wielowymiarowym twórcą, który potrafi poruszać się po przeróżnych obszarach. Fani jednak nie pozwalają mu się odciąć od Sagi i z uporem maniaka ignorują inne przedsięwzięcia.

Wizerunek jest wszystkim

Przy tym Sapkowski bardzo dba o swój wizerunek. Po pierwszych trzech klapach, napełniwszy nieco portfel, chętnie przyklaskiwał opiniom o niepodzielnym królowaniu w polskiej fantastyce. Fantastyce tak złożonej, pełnej niuansów, że żadne inne medium nie jest w stanie tego ugryźć. Gdyby na dzień dobry za jego dzieło zabrało się HBO, byłaby to inna bajka. Niestety, produkt powstał w 2001 roku w Polsce. Tym bardziej, że HBO potrafi w seriale i pokazali, że z nudnej, nieciekawej, wlokącej się jak papier toaletowy powieści, potrafią wyrzeźbić wciągające, porywającą opowieść fantasy. Zowie się on „Grą o Tron”, na punkcie której świat oszalał. Po piętnastu latach od premiery pierwszego tomu Pieśni Lodu i Ognia żyła właściwie już tylko w sercach największych fanów. Choć oczywiście Martin też narzeka, bo oni wszyscy narzekają.

Nasz rodak prowadzi równie dziwaczną politykę. Gry mogły sprawić, że byłby kolejnym polskim pisarzem wielce znanym za granicami Polski, ale on sam albo za czyjąś kretyńską radą postanowił pójść na noże z całą popkulturą zapominając, że jest wielki tak długo jak za wielkiego uważają go fani. Jeśli się odwrócą to wielka marka zniknie. Prawda jest taka, że sprawny PRowiec mógłby całą tę sytuację przekuć w ogromny sukces. Naprawdę wystarczyła odrobina pomyślunku. Sapkowski jest wściekły, bo komuś się udało a liczył, że projekt REDsów poniesie porażkę. Naprawdę liczył, że ta gra będzie porażką, która da mu parę złotych. W wywiadzie udzielonym w 2016 roku, twierdził, że gra nie może być kontynuacją książki, bo kontynuacją wierzby, nie może być krowa. Cóż, może i Sapkowski nie ma w tym temacie nic do powiedzenia. Właściwie za sprawą jego własnej buty, czasem chamstwa i trochę prostactwa, przestał być najwybitniejszym polskim fantastą.

Wszystkich dziwi zachowanie tego faceta. Oliwą do ognia, który przez lata i tak ostro nadpalił wizerunek mistrza jest stosowanie wobec tworu REDów wszelkich możliwych inwektyw, z medialnym sporem o pieniądze włączenie. Gówniane pieniądze, bowiem gry narobiły mu smrodu i gówna, ale wszak powiada się, że pieniądze nie śmierdzą, zwłaszcza w takiej ilości. Ciężko powiedzieć, że to taka forma autopromocji, marketing oparty na kontrowersjach i kryzysie. Jeśli tak, bardzo mizerny, w myśl najgorszych praktyk, godnych celebryty. Wierni fani, moi zwolennicy kupią więcej książek. Efekt wydaje się być coraz bardziej odwrotny. Nie ma już Wiedźmina, tylko Witcher z  CD-Projekt RED i książka. Słychać też westchnięcia ulgi. Dobrze, że ktoś utalentowany przejął pałeczkę, bo Sapkowski gotów był swoje najważniejsze dzieło do reszty pogrążyć. Pisząc nie daj boże kolejne tomy.

Osobowość wieloraka Sapkowskiego

Wściekł się, bo gra miała być jakimś koszmarkiem, tymczasem dostał tak solidnego kopa że przeleciał tak pięknie nad popkulturą, że go wzięli za wąsatego pegaza.

Pierwszy to uznawany przez część czytelników, za mistrza polskiej fantasy, znany pisarz, drugi to jakiś burak.

Wprawdzie ma na koncie mniej niż Mickiewicz, ale za to tworzy nową jakość jeśli chodzi o kształtowanie wizerunku pisarza w XXI wieku. Właściwie jest książka autorstwa Sapkowskiego i jest Sapkowski. Wąsaty Janusz, oferujący Gerlatowi umowę zlecenie bo już ma przybyszów ze Wschodu na jego miejsce.

Sam jestem wielkim fanem literatury, ale mam takie dziwne uczucie, że Wiedźmin to gra komputerowa. Wiem, wiem, trochę popadam w skrajność. Mimo to, jakoś zeszła w cień saga, nie pomógł jej nijaki „Sezon Burz”. CD-Project Red stworzył nową jakość i dał Geraltowi
z Rivii drugie życie, co więcej dość światowe. Zatem nie dziwi zachowanie Sapka, który raczej ze swoimi książkami nie wyszedł poza Polskę i kraje ościenne. Można go ciut zrozumieć, że traktuje grę jako produkt wtórny do swojej prozy, a który to nie dość że przynosi sławę komu innemu, to jeszcze nie gorszy jest od pierwowzoru.

Zatem i dzieła w pewien sposób są dwa. Gra, autorstwa CD-Project RED oraz książka pióra Andrzeja Sapkowskiego. Jego zachowanie tworzy olbrzymi rozdźwięk pomiędzy tworami które powinny się wizerunkowo wzajemnie uzupełniać. Napisałem kilka akapitów wyżej, że gra jest zwieńczeniem wiedźminskiej historii, może jeszcze Netflix ucieszy nasze oczy serialem, ale póki co gra zasługuje na same pochwały i powinna swoją popularnością przysparzać jej powieści. Tym bardziej, że jest jakby nie było jej bezpośrednią kontynuacją. To nie jest tylko adaptacja, to kontynuacja. Więcej! Kontynuacja przeniesiona na język zupełnie innego medium, co samo w sobie jest ciekawym i nad wyraz udanym eksperymentem. Szkoda, że nasz „AS” literatury fantasy ma takie podejście do swojego dzieła. Denny serial, denna – w jego mniemaniu – gra. Czyli nawet dobry trzon otoczony gównem.

Im dalej w to brnie, tym bardziej wydaje się że wręcz, że pan pisarz liczył na to, że wszystko do czego sprzeda prawa, będzie nieudane dowodząc jego kunsztu. Wściekł się, gdyż gra miała być jakimś koszmarkiem tymczasem dostał tak solidnego kopa że przeleciał tak pięknie nad popkulturą, że go wzięli za wąsatego pegaza.

Andrzej „Janusz Biznesu Literackiego” Sapkowski.

 

Patronite

Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” 😉