A na wojnie, jak na wojnie – Fotografia wojenna herbataiobiektyw, 15 maja, 201815 czerwca, 2022 Fotografia wojenna. Nader specyficzna dziedzina fotografii, choć nie budzi dziś większych emocji poza okresami popularnych konkursów prasowych nadal ma w sobie pewną „magię”. Magię nader niejednoznaczną. Czarną „Dla młodych chłopaków prawdziwą szkołą życia miało być wojsko przyuczające do porządku, obowiązkowości, patriotyzmu, sprawności, ale także, dla niewyedukowanych, będącą miejscem zdobywania zawodu na dorosłe życie. Opowieść o przemianie z młodzika w mężczyznę zaczyna się przed bramą koszar, gdzie młodzi poborowi, jeszcze zatopieni w cywilnym życiu, oczekują na przekroczenie namacalnego progu męskiej dorosłości. I tu następuje szok. Po drugiej stronie bramy koszar jest zupełnie inny świat, za nic mający człowieka. Pierwszy krok to postrzyżyny, wraz ze spadającymi na posadzkę lokami ostatecznie kończy się czas niewinności. Następny krok to zbiórka na golasa przed medykiem, sprawdzającym przydatność kawalerki dla potrzeb armii. Zero intymności, każdy z przyrodzeniem na wierzchu. Ta nagość, zwracająca nachalnie uwagę na męskie genitalia, wręcz konfrontująca je, przypomina badanie prowadzone przez lekarza weterynarii sprawdzającego możliwości knura lub ogiera. To jeden z mocniejszych elementów dołowania młodych chłopaków już na wstępie ich obecności w Ludowym Wojsku Polskim. A później szkoła życia w identycznych białych podkoszulkach z krótkim rękawkiem, „ruskich slipach” i mundurach, unifikujących wszystkich. Wojsko czyni z nich anonimową masę bez znaków szczególnych.” Andrzej Zygmuntowicz Wojenko, wojenko, cóżeś Ty za pani… nie wiem czy wszyscy trzecioklasiści musieli śpiewać tę piosnkę z okresu I Wojny Światowej, w dodatku na dość skoczną melodię, ale gdy padały słowa chłopcy malowani widziałem raczej stereotypowego, współczesnego komandosa, przyczajonego gdzieś w krzakach lub ponure zdjęcia śmierci i rozpaczy z książek, których rodzice sporo mieli w domu, niż romantyczny obraz, który chciały wywołać w nas wychowawczynie klas o dość dziwacznych z resztą poglądach. Potem się okazało, że mój kaganek oświaty skrzętnie ukrywał resztę tej nader patriotycznej piosenki. Nigdy nie pałałem miłością do wojny ani wojska. Wojsko fot. Andrzej Baturo / komisja poborowa / Zdjęcia pana Andrzeja świetnie obalają popularny w ostatnich czasach mit, kiedyś to były chłopy! Same mięśnie, dwa metry wzrostu. Kurła kiedyś to było! Podzielam zdanie pana Zygmuntowicza, zacytowane przez fotografa którego wypadało by znać – Andrzeja Baturo. Wprawdzie pochodzi z poprzedniej epoki, ale tak szczerze. Czy armia potrzebuje indywidualistów? Gdyby wierzyć współczesnej retoryce, każdy kto odbył służbę wojskową jest nienagannym dżentelmenem o muskulaturze greckiego boga, gotowym własnym ciałem bronić słabszych i bezbronnych, równocześnie z pamięci recytując Puszkina i Szekspira. A nie, Puszkina nie, toć to ruski. Prawda zaś jest, jak to zawsze ona, bardziej podła. Zapytałem kilka osób, pogadałem. Do woja szło mięsko armatnie, którego zadaniem była obrana własną piersią Ducha Narodu, czyli tych którzy szeroką wiedzę na studiach mieli zdobyć. Podział na trepów i studentów był ostry i wyraźny. Po prostu zależy z kim gadacie. Trepem czy intelektualistą. I nie piszę Wam tego przez złośliwość. Nie przez tak dużą jak myślicie. Wyobrażenie, że żołnierz był otoczony jakąś czcią, to mit. fot. Andrzej Baturo / Cała prawda o „masie” poborowych. Jednorodna za to nie mięśniowa, jak obecnie niektórzy to sobie wyobrażają Ciekawie zaznaczyła to kanadyjska socjolożka Michele Lamont. W swojej książce, pokazała jak „prawdziwe chłopy” z klasy robotniczej odróżniają „swoich” od „nieswoich” czyli właśnie „prawdziwych mężczyzn” od „nie mężczyzn” choć często status wszystkich zainteresowanych jest podobny. Można to potraktować, jak ucieczkę od pewnych znaczeń, wartości. Stawianie wyraźnych granic symbolicznych, mających oddzielić ludzi podobnych do mnie, do ludzi innych niż ja. W omawianym przypadku różnica jest znacząca i wyraźna. Mamy dwie grupy prawdziwych mężczyzn, które może nie tyle za sobą nie przepadają, co patrzą na siebie z kpiącym uśmiechem. Choć zdecydowanie bardziej wojskowi na mądrali, bo ci drudzy wydają się nie być zainteresowani i nie udzielają się w publicznych debatach. Dopiero zapytani opowiadają jak to było, jak myśleli. Dziś może mają coś lepszego do roboty niż awanturować się na fejsbuniu? Zasadniczą służbę wojskową zniesiono ku mojej uldze w 2008 roku. Niemal od razu zaczęto sarkać, że właśnie nastał koniec męskości. Z bliżej nieznanych mi przyczyn wszyscy zapominają a raczej nie chcą powiedzieć wprost o podstawowym celu istnienia armii jak świat długi i szeroki, czyli czymś co zwie się eufemistycznie neutralizacją siły żywej przeciwnika, czyli o zabijaniu. Obrona brzmi lepiej niż atak i każdy deklaruje, że chce się bronić ale ciężko się bronić nie zdając strat przeciwnikowi. Od tamtej pory potrzebujące sensacji pismaki przy różnych okazjach siały panikę, że oto taki a taki rocznik idzie w kamasze bo coś się dzieje. Ciekawostką jest, że wówczas zaczynał się istny atak społecznej histerii, że przecież bezprawie, że nie można, ludzie mają swoje życie. Ot, weźcie sobie innego ale nie mojego, nie mnie. Czyli klasyka. Poważniejąc, póki co nie udało się nikomu, ale to nikomu nie udało się wykazać jakichkolwiek pozytywnych cech obowiązkowej służby wojskowej. Pisząc ten tekst czytam argumenty za budowaniem patriotyzmu, budowaniem obronności kraju, tyle że nikt, ale to nikt nie podał jednego racjonalnego argumentu za. Natomiast coraz częściej słyszy się o spektaklu przemocy wobec słabszych, znęcaniu. Nikt nigdy nie wytłumaczył mi jak porządku i dyscypliny ma uczyć znęcanie przełożonych na podwładnym polegająca na notorycznym sprzątaniu rozwalonych przez niego rzeczy. Pawłow czy coś? Za to doskonale wiem jak przekłada się to na znęcanie nad żoną i dziećmi. Żona i dzieci, to ciekawa kwestia. Młodego chłopaka odrywa się od codziennego życia, umieszczając w symulowanym środowisku, bez kontaktu z kobietami za to z rozmaitymi formami przemocy i oczekuje, że zostanie on wzorowym mężem i ojcem. Jeszcze zabawniej jest, gdy takiemu poborowemu dziecko rodzi się w chwili gdy otrzymuje list od umiłowanej ojczyzny i porzuca dziecko i partnerkę na okres dwóch lat. Komiczny jest też argument, że znosząc zasadniczą służbę pozbawiamy kraj potencjału obronnego. Naprawdę ktoś wierzy, że osoba, która odbyła służbę w latach 80 nadawała się do czegoś na początku nowego millenium? Z argumentacji zwolenników wynika, że tak bo na przestrzeni lat nie zmienia się w wojskowości, samym prowadzeniu wojny absolutnie nic, wszystko będzie toczyć się jak w Normandii. Nie zająkując się przy tym słowem o umiejętnościach samych rezerwistów. Chyba świadczy to, o ich lichym zamiłowaniu do tejże wojskowości i równie lichej wiedzy, co objawia się choćby notorycznym gadaniem o obsłudze kałacha, oczywiście 47. Gdzieżby jakiś Beryl 96…Dodawać że współczesnym poborowym trzeba by zapewnić coś więcej niż umiejętność ścielenia łóżka? Możliwość rozpoczęcia studiów, kursy. Relacje o słynnej fali przyprawiają o mdłości. Jak mam to interpretować? Że starsi życzą młodym tego samego? Jakaś zawiść, że ktoś ma za młodu lepiej? Podejrzewam jednak, że szybciej wydamy miliardy na zakoszarowanie poborowych, którzy będą uczyć się nienawiści do kobiet, kraju i siebie nawzajem niż na ochronę zdrowia. Przeca ruskie jado…oczywiście w T34. A na wojnie, jak na wojnie – Fotografia wojenna Osobiście doszedłem do wniosku, że fotograficy wojenni, sami chętnie by postrzelali do ludzi ale coś ich blokuje. Zobaczcie, że po raz kolejny strzelecka metafora, choć obca językowi polskiemu, nabiera mocy. Ciężko będzie wymyślić w kwestii fotografii coś lepszego niż Sontag. Poszukiwanie adrenaliny? Cóż, reporterzy i fotoreporterzy wojenni często przyznają, że z czasem wojna zamienia się dla nich w sport ekstremalny. Przestaje się liczyć jakaś misja, przesłanie. Liczy się udział sam w sobie. Cóż, człowiek uzależnia się od adrenaliny i z czasem potrzebuje jej więcej i więcej. Fotografia wojenna zamieniła się w swoistą kategorię konkursową. Sowicie nagradzaną. Obrazy śmierci, nędzy i rozpaczy nadal wyjątkowo często wygrywają konkursy fotografii prasowej. Zwróćcie jednak uwagę jak są robione. Choć często znajdziemy na nich sceny przemocy, cierpienia, to całość jest uspokajająca. Zdjęcia są bardzo estetyczne. Właśnie estetyka, ma rozładować negatywne emocje, które towarzyszą ich oglądaniu. Nie należy zostawiać widza w stanie smutku, napięcia. Po oczyszczającym, poruszającym sumienie widoku cudzego cierpienia, trzeba dać mu coś co pozwoli kliknąć „lubię to” i iść na burgera do maczka. Samo cierpienie stanowi kategorię estetyczną, estetykę martyrologiczną. Zastanawiam się co mogę powiedzieć o czytelnikach. Co nimi kieruje? Ciekawość? Czy też znudzeni ślubami fotograficy rekompensują sobie coś w podobny sposób jak fotoreporterzy wojenni? Jedni bali się strzelać, drudzy bali się pojechać. Ciężko powiedzieć. Podejmijmy kolejną myśl, inną, choć nie biegunowo, niż poprzednia. Możliwym jest, że oglądanie obrazów tego typu nie pełni dokładnie takiej samej roli. Nie chodzi o żadne katharsis a o możliwość popatrzenia sobie jak ludzie cierpią? Każdy czasem czuje złość, chce dać upust agresji, frustracji. Być może zdjęcia zabijających się nawzajem ludzi zastępują pewne formy wzajemnej przemocy? Stanowią upust negatywnych emocji, nienawiści? Podobną radość odczuwa się gdy dwóch facetów obija sobie twarzyczki w ringu. Obecnie im więcej krwi, prymitywnego machania rękami, agresji, tym lepiej. Fotografia wojenna stanowi zastępstwo, ujście potrzeby żeby zamiast rękawic dać im noże. I choć gladiatorzy w starożytnym Rzymie rzadko, wręcz nigdy się wzajemnie nie zabijali, dbano by spektakl wyglądał realistycznie. Stąd maski, sztuczna krew. Prawdziwy wrestling amerykański. Zatem choć Sontag odrzuca metaforę spektaklu, to wojna jest spektaklem. Spektaklem medialnym, wręcz gladiatorskim, gdy możemy z wygodnej pozycji popatrzeć jak ludzi się zabijają. Pofantazjować o tym. I choć zarzuca się zdjęciom estetyzację śmierci i przemocy, przez kadrowanie, oświetlenie, postprodukcję, to nie spotkałem się jeszcze z koncepcją, że fotoreporterzy wojenni po prostu lubią przemoc, ale nie potrafią jej bezpośrednio stosować. Dostarczają obrazów nędzy i cierpienia osobom, które mają podobne potrzeby. Ubierają przemoc estetyczne szaty spektaklu. A na wojnie, jak na wojnie, Naboje, wódka, machorka w cenie. A na wojnie niewielki trud, A sam strzelaj, albo zabiją. A na wojnie, jak na wojnie, Kochana, wspomnij czasem mnie. A na wojnie niejasny czas, A może my, a może nas. Nawet życie fotografów wojennych jest istnym medialnym spektaklem. Zdecydowanie więcej poświęca publikacji wspomnień, przemyśleń, fotografów wojennych; Nachtwey, Capa, João Silva, Kevin Carter, Don McCullin, Patrick Chauvel, Michael Herr czy tych mniej znanych jak Dickey Chapelle, Lynsey Addario czy Gerda Taro. Traficie na biografie, czy to filmowe czy książkowe innych fotografów jak choćby Arakimentari, Life thru the lens, czy po prostu Fotograf o Janie Saudku, ale nie zdobywają one tak wielkiej publiczności, nie zapadają w pamięć. Pokazać światu Być może jeszcze pomiędzy II Wojną Światową a Wojną w Wietnamie, fotografia wojenna miała na celu pokazać światu prawdziwe oblicze wojny. Przy czym chyba tylko raz zdecydowano się dać prasie prawdziwą wolność przez co mówi się, że USA przegrało w Wietnamie właśnie przez fotoreporterów, którzy przyjęli poglądy antywojenne, przez co opinia publiczna otrzymywała znacznie więcej drastycznych obrazów niż kiedykolwiek wcześniej i później. Obecnie właściwie nikt się tymi obrazami nie interesuje, choć co rusz na świecie coś się dzieje. Ma to oczywiście swoje logiczne uzasadnienie. O ile świat się zdecydowanie zmniejsza, choć paradoksalnie łatwiej dostać się do Singapuru niż z Katowic do Warszawy, to informacje wolimy lokalne. Zalew wiadomości lokalnych jest olbrzymi a co więcej, ma charakter bardziej rozrywkowy. Media nie chcą już pobudzać czytelnika czy widza. Chcą go bawić, uspokajać i czasem stymulować, podnosząc mu adrenalinę gdy zaczyna być zbyt spokojny. Największym powodzeniem cieszył się ostatnio wypadki na pewnym feralnym zakręcie, do spóły z każdym innym lokalnym wypadkiem samochodowym. Przy czym nikogo nie obchodził stan ofiar, niech i byli sprawcami. Internauci mogli sobie pogratulować znajomości przepisów, czego dowodzi ich bezwypadkowa jazda. Większość społeczeństwa nie rozumie czytanego tekstu a przepisy w małym palcu. Zatem jak widzicie, media poszły w inną stronę i zamiast zmuszać do czegoś konsumenta, serwują mu to co zna, lubi i z czym czuje się bezpiecznie. Panie i panowie Fotografia wojenna stanowi raczej „męską” dziedzinę fotografii, choć panie obecne są na polach bitew jako korespondentki lub fotografki od niemal samego początku istnienia tego gatunku fotografii. Niektórzy uważają że pierwsza była Margaret Bourke, ale też praktycznie nie wymienia się kobiet w kontekście historii fotografii a było ich jak się okazuje bardzo wiele i wniosły sporo pionierskich koncepcji. Teoretycznie powinna istnieć jakaś różnica w fotografii wykonywanej przez kobiety i mężczyzn. I wiecie co? Istnieje. Kobiety pozwalają sobie na wykonywanie większej ilości zdjęć sierot, ofiar i kobiet na terenach dotkniętych wojną, podczas gdy mężczyźni wydają się skupiać jedynie na dynamicznych kadrach, często z pola bitwy. Nie oznacza to, że kobiety tego nie robią. Próbują pokazać szerszy obraz. Patronite Herbata i Obiektyw Słuchajcie założyłem sobie konto na Patronite, żeby trochę usprawnić prace nad treściami na blogu. Odrobina czasu i nowych, często rzadkich książek zawsze się przyda. Mój profil znajdziecie pod linkiem Patronite Herbata i Obiektyw Share this:Click to share on Facebook (Opens in new window)Click to share on Twitter (Opens in new window)Click to share on Tumblr (Opens in new window)Click to share on Reddit (Opens in new window)Like this:Like Loading... Podobne Książka O fotografii O książkach Przemyślenia andrzej baturoarmiaBaturobaturo andrzejfotografiafotografia wojennakomisja lekarskaKsiążkakulturao fotografiipoborowiPolskaprzemyśleniarecenzjareportażwojnawojskozasadnicza służba wojskowa