Halloween czy Dziady? herbataiobiektyw, 28 października, 201725 października, 2024 Halloween stanowi interesujące urozmaicenie kalendarza. Warto by jednak zastanowić się nad genezą tego zwyczaju oraz tym, jak powiązany jest ze słowiańskimi Dziadami. Halloween przywędrowało do Polski w okolicach końca lat 90′. Pamiętam, że już w gimnazjum przestrzegano nas przed nim na lekcjach religii. Także w technikum, ksiądz opowiadał, jak to każdego roku zabija się tysiące a może miliony dzieci, celem złożenia ich w ofierze ciemnym mocom. Gwarantował też opętanie każdemu kto weźmie udział w obchodach. Celne pytania zbijały go z pantałyku, bowiem nie potrafił wyjaśnić jak miliony kobiet ukrywają ciąże by następnie złożyć noworodki w ofierze. Puszczaliśmy tę gadaninę mimo uszu radośnie ewakuując się ze szkoły ilekroć katecheza była lekcją ostatnią. Minęły lata, sklepowe półki w okresie jesieni zastawione są dyniowymi i upiornymi dekoracjami. Oto kalendarz wzbogacił się o jeszcze jedną okazję do radosnej zabawy. W tle wydarza się jednak cała masa rzeczy, które warto poruszyć. Przede wszystkim fakt, że dawne, słowiańskie zwyczaje nigdy nie odeszły. Choć pierwszy listopada stał się dniem na cześć wszystkich świętych, cmentarze pozostały celem wędrówek wiernych. Z ogniem ruszali oni na groby zmarłych, kupując słodycze na przydrożnych straganach. rokrocznie też drogówka ma pełne ręce roboty, starając się pochwycić tych, którzy pędząc na podwójnym gazie, spieszą się na spotkanie z przodkami. Nie ma jednak lepsze niż alkohol metody na udobruchanie dusz tych, którzy odeszli… Halloween to pozostałość dawnych obrzędów, wydarzenie służące zabawie, zbieraniu słodyczy przez dzieci i spożywaniu przetworzonych płodów rolnych przez dorosłych. Głównie destylowanych. Kalendarz Noc 31 października / 1 listopada – Dziady. Święto na cześć przodków Noc 31 października / 1 listopada – Samhain. Dzień celtycki rozpoczynał się i kończył o zachodzie słońca 31 października Wigilia Dnia Wszystkich Świętych – All Hallows’ Eve lub w skrócie Halloween 1 listopada Dzień Wszystkich Świętych 2 listopada Dzień Zaduszny Halloween Przyjrzyjmy się zatem Halloween, tej straszliwej nocy w trakcie której zabija się dziesiątki nowo narodzonych dzieci, gdyż szatańskie siły grasują na ziemi. Jako dziecko byłem pod wrażeniem amerykańskich filmów, na których dzieciaki przebierały się i niosąc dyniowe latarnie zbierały słodycze. Byłem szczerze zawiedziony, że u nas nie ma takiej fajnej tradycji tylko to smutne święto zmarłych, kiedy trzeba godzinami wystawać nad grobami w akompaniamencie nierzadko zimnego wiatru. Nie udało mi się wówczas połączyć zbieranych do wiaderek słodyczy z tymi sprzedawanymi na straganach, ustawionych przy wielu cmentarzach. Moi rodzice i dziadkowie, pamiętają po dziś dzień, że Wszystkich Świętych było hałaśliwe, bowiem wszechobecne korki i kapiszony, dawały dzieciakom masę radości. Sprzedawano też bardziej klimatyczne zabawki, w tym diabełki oraz wszelkiej maści czaszki. Często wspominanym „cmentarnym przysmakiem” była pańska skórka, Wydaje się, że przypomina to rachatłukum zwane też lokum. Istotnym elementem tych wspomnień był zwyczaj objeżdżania całej rodziny, wieczornych spotkań często powiązanych ze wspominaniem zmarłych. Wystarczy tych kilka zdań, by zdać sobie sprawę, że Dziady nigdy nie odeszły. Wizyta na grobach zmarłych, palenie ognia i popijanie wódeczki, w którego to procederu drogi są intensywniej patrolowane przez drogówkę w ramach akcji „Znicz”, to właśnie kontynuacja Dziadów w linii prawie prostej. Okazuje się, że w katolickim jakoby kraju, kościół sobie a wierni sobie. Dzień Wszystkich Świętych nie jest bowiem świętem zmarłych. Jest to uroczystość ku czci wszystkich chrześcijan, którzy osiągnęli stan zbawienia. Rolę tę pełni dopiero Dzień Zaduszny, ale zamiast tłumnie udawać się na mszę, wierni gromadzili się przy grobach bliskich, odwiedzali w domach. W latach wcześniejszych, uczestnictwo we mszy było prawdopodobnie częstsze. Obecnie wielu pomija tę część programu i tłumnie rusza na groby bliskich by zapalić znicz. Geneza Współcześnie znaną nam formę, Halloween przyjęło w Stanach Zjednoczonych. Stało się tak dlatego, że zwyczajowi temu udało się zachować ciągłość. Stanowi doskonały przykład ewolucji, podobnie jak Boże Narodzenie, Wielkanoc, które nijak nie przypominają samych siebie sprzed tysiąca lat. Większość znanych z hollywoodzkich filmów elementów, ma swoje korzenie w Europie. Część z nich wykształciła się w północnej Francji oraz na wyspach brytyjskich. Halloween to także przykład, iż przedchrześcijańskie zwyczaje często trwają po dziś dzień. W symbolice nie sposób bowiem doszukać się czegokolwiek chrześcijańskiego, co jest o tyle interesujące, iż Stany Zjednoczone są dziś krajem w 75% chrześcijańskim. W tym miejscu warto poruszyć mit wielkiej kradzieży, mówiący iż chrześcijanie kradli lokalne zwyczaje, celem uzupełnienia luk w wierze. Stanowi to klasyczną teorię spiskową, w myśl której chrześcijaństwo to „sztuczna” religia, będąca zlepkiem religii „naturalnych”. Chrześcijaństwo w antropologii religii, podobnie jak islam czy judaizm, nazywane są objawionymi lub założycielskimi. Oznacza to, że można wskazać palcem ich teoretycznych założycieli, od których biorą swój początek. Wierzenia Celtów czy Słowian, faktycznie zwane są naturalnymi, bowiem nie sposób wyodrębnić ich początku, wydają się właśnie naturalne, odwieczne, związane z samym początkiem. Wywołuje to złudne wrażenie, że wierzenia od niepamiętnych czasów splecione z danym ludem, zostały nagle brutalnie zeń wyrwane przez wymyślone naprędce chrześcijaństwo. Każda religia odpowiada potrzebom wyznawców, na płaszczyźnie psychologicznej, społecznej i kulturowej. Obchody na cześć zmarłych, zaleźć można praktycznie wszędzie, także najwcześniejszym ośrodku rozprzestrzeniania się chrześcijaństwa, czyli w Rzymie. Nie oznacza to, że nie myślano o jakiejś organizacji. Wśród pierwszych chrześcijan panowały spory bałagan, i tak chociażby Wielkanoc obchodzona była prawdopodobnie w różnych terminach, choć najpopularniejszym wydaje się być początek wiosny. Jako, że pierwszymi wyznawcami chrześcijaństwa byli Rzymianie świętujący Hilaria, to oni sami wybrali ten okres. Dopiero widząc to, sobór nicejski, w oparciu także o rozważania teologiczne, obrał datę wiosennych świąt, na pierwszą niedzielę po wiosennej pełni księżyca. Dla odmiany data Bożego Narodzenia wprowadzana była przynajmniej dwa razy. Za pierwszym razem był to cesarz Konstantyn a kilka lat później Juliusz I, biskup Rzymu. Najprawdopodobniej zrobili to widząc, że wierni i tak celebrują Saturnalia a nawet Boże Narodzenie. Chrześcijaństwo rodziło się w dużej mierze oddolnie, na podstawie przekazów ustnych. Ewangelie są wtórne wobec podań i przekazów ustnych. Rzymianie również mieli swoje zwyczaje na cześć zmarłych czy wypędzania złych duchów. Lemuria, bowiem tak zwała się ta uroczystość, obchodzone były w maju. Chrześcijaństwo zaś nie posiadało scentralizowanej władzy. Stąd też potrzeba organizowania soborów, które są argumentem na rzecz sztucznego, celowego tworu, z całkowitym pominięciem perspektywy osób wierzących. Choć z wiarą u ludzi najczęściej jest tak, jak im akurat pasuje. Prawdopodobnie ani Jowisz ani Dadźbóg nie budzili takiego strachu i szacunku jaki im się nieraz przypasuje w fantastyce. Bogi bogami a żyć trzeba tu i teraz. Niektórzy uważają, że Jezusa cechowało właśnie takie podejście i niewiele w jego nauczaniu było o życiu po śmierci. Zostało to dopisane dopiero w późniejszych wiekach. Niechże i fani zwalczanej w tym akapicie tezy, mając coś z życia. Pierwsze istotne informacje o obchodach na cześć męczenników chrześcijańskich, pochodzą z IX wieku, z terenów Irlandii oraz Bawarii. Tutaj jak najbardziej jest to próbą połączenia wierzeń pogańskich z chrześcijaństwem, choć nie wydaje się by starano się jako intensywnie wykorzenić zwyczaje pogańskie, które jak widać przetrwały i mają się dobrze. Podobno w roku 835 papież Grzegorz IV zalecił by uroczystości na cześć męczenników obchodzić 1 listopada, jednak było to tylko zalecenie. O bardziej stanowczy nacisk, obejmujący cały kościół zwrócił się doń Ludwik Pobożny. Przyczyna była prozaiczna, otóż tłumy pielgrzymów przybywały do Rzymu wiosną, w okolicach Lemuriów, przez co były problemy z ich wyżywieniem. Zrównanie daty z dawnym Samhanin, miało chociażby podłoże organizacyjne, by łatwiej było wykarmić pielgrzymów po jesiennych zbiorach. Nie ma też zgody, co do genezy dnia zadusznego, bowiem tutaj pojawiają się źródła o pochodzących z VII wieku zalecaniach Izydora z Sewilli, by odprawiać też mszę w intencji zmarłych zakonników a później wszystkich chrześcijan. Poszczególne kościoły miały święta związane ze wspomnieniem męczenników chrześcijańskich, chociażby bezpośrednio po Wielkanocy. Nie wydaje się by chrześcijanie we wczesnych wiekach przywiązywali do przemianowywania tak wielką wagę jak się im przypisuje. Zapędy takie pojawiają się później, gdy próbowano chociażby Noc Kupały zastąpić nocą Świętego Jana. Proceder ten zaczął się jednak dopiero w wieku XVI i nigdy się to jednak nie powiódł. Istotne było też zaangażowanie lokalnych władz kościelnych w zwalczaniu zabobonu. Na terenach słowiańszczyzny, wprowadzono nawet tak zwany ryt słowiański, by nowo nawróceni łatwiej zaakceptowali Jezu Chrysta. Pierwsi kapłani było słabo wykształceni, bowiem nie było seminariów a niewielu kształciło się na uniwersytetach. Ich wiedza była bardzo powierzchowna, prawdopodobnie nie potrafili nawet czytać. Były to też często osoby, które lokalna społeczność szanowała i znała, więc ich głowy nabite były nierzadko dawnymi wierzeniami. Najprawdopodobniej pierwsi księża przyłączali się do większości lokalnych obchodów. W ten sposób na przestrzeni wieków zapomniano imienia Welesa czy Dziewanny, ale zwyczaje zaduszne wydają się być całkowicie oderwane od kościoła. Wprawdzie wierzący, kierują swe modły do chrześcijańskiego boga, ale cała to proces ewolucji. Widuję czasami w Sieci reportaże ze współczesnych obchodów Dziadów. Wystylizowane grupy rekonstrukcyjne próbują udawać Prasłowian, w trakcie jakichś obrzędów. Jednak jest to mickiewiczowsko – neopogański mix, który najprawdopodobniej niewiele ma wspólnego ze zwyczajami naszych przodków. Tym bardziej, że to jak wyglądają współczesne obchody Dziadów widać doskonale na każdym cmentarzu. Naiwnym byłoby twierdzić, że gdyby nie chrześcijaństwo, to biegalibyśmy nadal po łąkach w onucach paląc ogniska i odprawiając gusła, w które z resztą nikt nie wierzy. Spektakle te, wyglądają jak wyobrażenie niejakiego Mickiewicza o tymże obrzędzie. Już raz popełniono ten błąd, bowiem przez lata katowano młodzież opisami walk i tortur na rzymskich arenach, zaczerpniętymi ze stron powieści Sienkiewicza. Zowie się to „błędem Sienkiewiczowskim”. Jeśli zaś tak zwani rodzimowiercy nie dostrzegają podobieństw, to niezbyt się przyłożyli do odrobienia pracy domowej. Wracając bezpośrednio do Halloween, to początkowo nie wszyscy zasiedlający nowe ziemie przybysze, byli przychylnie doń nastawieni. Podobno, w Nowej Anglii, ze względu na liczną grupę protestantów, był to zwyczaj wręcz zakazany albo marginalizowany. Natomiast w już Maryland, cieszyły się sporą popularnością a im dalej na południe, tym częściej spotykano dożynkowe obchody. Około 1800 roku, starano się wykorzystać Halloween do zacieśniania więzi w ramach lokalnej społeczności, odcinając je od czarostwa, wiedźm i żartów. Warto zauważyć, że większą popularnością cieszy się ono na terenach pozamiejskich, przedmieściach w ramach lokalnych społeczności. Współcześnie kościoły protestanckie wykazują się większą tolerancją niż katolicki, choć tutaj również dostrzec można znaczącą różnicę między Polską a Stanami. Ilość publikacji, jaka rokrocznie ukazuje się nawet w jakoby poważnych polskich mediach jest rozbrajająca. Redaktorzy starają się chyba podlizać kościołowi na wszystkie możliwe sposoby, cytując księży, rozpisując się o związkach z szatanem. Wszystko w laicyzującym się kraju. Chyba ma to tylko na celu wzbudzenie niezdrowej sensacji wśród obiorców. W anglojęzycznej przestrzenie medialnej jest ich zdecydowanie mniej i nie są aż tak ostentacyjnie nastawione na prowokację. Aby to lepiej zrozumieć trzeba przyjrzeć się genezie Halloween. Halloween wywodzi się wprost ze święta Samhain. Było to święto końca roku, żniw, oddawania czci bóstwom i duchom przodków, czyli celtyckie dożynki oraz Sylwester w jednym. Święto to stanowiło ważny punkt w celtyckim kalendarzu, przez co obchodzone było w sposób szczególny. W trakcie Samhain, granica między światem żywych i umarłych, była najcieńsza. Do świata żywych przenikały wówczas najróżniejsze duchy, nie zawsze pozytywnie nastawione. Istniał cały szereg czynności, które należało poczynić zarówno dla tych przychylnych jak i wrogo nastawionych. Ażeby ochronić domostwo przed nieprzychylnymi siłami, należało wygasić wszystkie ognie w domu. Rozpalano je zaś na rozstajnych drogach, wędrowano z pochodniami. Na progach domostw ustawiano zaś naczynia z jadłem i napitkiem, by ugościć tych, którzy nie mieli złych zamiarów. Podobno malowano twarze, przebierano się, by wtopić się w tłum dusz, powracających do świata żyjących. Wiele źródeł podaje, iż wszystko to działo się w wigilię święta Samhain, lecz Celtowie nieco inaczej postrzegali dzień. Mianowicie od zachodu do zachodu słońca, więc święto rozpoczynało się z chwilą zachodu słońca 31 października i trwało do zachodu 1 listopada. Mówienie zatem, że Halloween to wigilia święta Samhain, jest nie do końca precyzyjne, jednakże oddaje ideę w kontekście współczesnego postrzegania dnia. Halloween zaś, to skrót, przeinaczenie wywodzące się od All Hallows’ Eve, czyli „wigilii dnia Wszystkich Świętych”, powstałe w Anglii w okolicach IX wieku, gdy pierwszy listopada zaczął już przybierać formę obrzędów stricte na cześć zmarłych. Nazwy „All Saints’ Day” albo „All Hallows Day”, pojawiły się około VII wieku. Swojskie dziady, były zaś dniem czy raczej nocą, gdy dusze zmarłych powracały i aby zaskarbić sobie ich przychylność należało ugościć je strawą, słodkościami i wódką. Imprezy organizowano albo w domach albo na grobach zmarłych. Palono ognie na rozstajnych drogach i z chleba lub drewna wyrabiano upiorne maski zwane karaboszkami. Pieczono też specjalny chleb mający być strawą dla zbłąkanych dusz. Różnica polega na tym, że według różnych źródeł Dziady obchodzono dwa razy do roku. W maju, lecz data zależna była prawdopodobnie od fazy księżyca oraz jesienią właśnie w nocy 31 października na 1 listopada. Dzień zaduszny, również pojawia się w opracowaniach poświęconych wierzeniom dawnych Słowian, ale trzeba pamiętać o tym, że nie jest to jednorodna grupa. Mówimy o pewnych uogólnieniach. Słowianie stanowili i stanowią niejednorodną grupę, zamieszkującą obszar od gorących Bałkanów pro mroźną Rosję. Mówiąc o wierzeniach słowiańskich, trzeba mieć na uwadze, że nie wszystko wszędzie występowało, jak chociażby kulty poszczególnych bogów. Prasłowianie nie wiedzieli też, że są Słowianami. Tym zbiorczym terminem określali mieszkańców pewnej części świata, mieszkańcy innej części świata. Dawniej, identyfikowano się bardziej z grodem, obszarem, który się zamieszkiwało. O ile poszczególne grody, tworzyły nieraz większe organizmy o charakterze zbrojnym, politycznym, tak nie było wśród ich członków „słowiańskiej tożsamości”. Żeby daleko nie szukać, z Chorwatami czy Serbami niewiele chociażby Polaków łączy. Wręcz ciężko sobie wyobrazić, że Słowianie mogli rzyć w takim „greckim” klimacie wina i oliwek. Natomiast gdyby ktoś powiedział, że Polak czuje więź etniczną z Rosjaninem, wywoła awanturę trwającą dłużej niż państwo polskie. W Polsce bezpośrednią kontynuacją jesiennych Dziadów jest Dzień Zaduszny, który obchodzony jest po Wszystkich Świętych. Lampiony i ognie przybrały formę zniczy a przy cmentarzach nadal sprzedawane są słodycze. Szkoda, że tylu kierowców chcąc szybko połączyć się z duszami utraconych bliskich wsiada do aut na podwójnym gazie, ale cóż. Tradycja rzecz święta. Wiosenne dziady zaś znajdują jakoby swoją kontynuację w krakowskim festiwalu Rękawki. Samo słowo „dziady”, słusznie kojarzy się ze słowem „dziad”, które później uległo zdrobnieniu i obecnie brzmi „dziadek”. Otóż słowo „dziad” to po prostu przodek. W niektórych regionach w okolicy świąt Bożego Narodzenia, w kącie chaty gościł diduch, słomiany snopek symbolizujący, jak się już domyślacie dziady, czyli przodków. Na „naszych ziemiach” czyli terenach współczesnej Polski, znajdowano artefakty należące właśnie do Celtów. Zarówno broń, naczynia czy elementy pracowni bursztyniarskiej. Co więcej sami Celtowie pochodzą, tu zza granicy, z terenów współczesnych Niemiec. Zatem biorąc pod uwagę, że mieszkali tu nie daleko, bywali u nas, tak samo z resztą jak ludy północne, oznacza, że nasze święta mogą mieć dużo wspólnego. Tym bardziej, że ludy słowiańskie również swym zasięgiem obejmowały wspomniane tereny współczesnych Niemiec. Celtowie wbrew częstej opinii nie pochodzą z Irlandii. Wiele zwyczajów wywodzi się wprost ze Starego Świata. I tak na przykład brytyjski zwyczaj zwany „souling” dla niektórych badaczy jest bezpośrednim wzorem dla „Trick-or-treating”. Polegał on na chodzeniu od drzwi do drzwi, celem zbieraniu słodkości przez przebrane za upiory dzieci. Możliwe że i starsze osobniki praktykowały ów zwyczaj jednak zamiast zbierać słodycze, wybierały drobne datki i wypijały z gospodarzami kielicha. Jack-o’-lantern czyli wydrążona dynia jak żywo przypomina karaboszkę a słodkości, którymi częstuje się „upiory” mają je udobruchać aby nie spłatały domownikom psikusa. Z zaznaczeniem, że celtycki i słowiańskie upiory dziwnie definiowały psikusa, poprzez porwanie w zaświaty. Słowianie także praktykowali ten zwyczaj, lecz jadło i napitek zostawiano na progu domostwa, w tak zwanym dwojaku. Czasem też zanoszono na miejsce pochówku. Dynia Nie wiadomo gdzie po praz pierwszy wydrążono dyniowy lampion. Jedna z wersji mówi, że miało to miejsce na Wyspach Brytyjskich, druga, że na terenie kolonii. Druga wersja wydaje się bardziej prawdopodobna a to za sprawą pewnej legendy. Mówi ona, iż w bitwie o White Plains, która miała miejsce 28 października 1776, dekapitowany kulą armatnią został heski najemnik. Pochowany przy starym kościele nieopodal Sleepy Hollow, miał powstawać z grobu by na czarnym rumaku poszukiwać utraconej części ciała, zastępując ją wydrążoną dynią. Na legendę z pewnością wpływ miał irlandzki Dullahan, który przedstawiany jest właśnie jako bezgłowy jeździec. Druga wersja mówi, iż wszystko zaczęło się od opowiadania znanego jako „Jeździec bez głowy” lub pod swym oryginalnym tytułem „The Legend of Sleepy Hollow”. Niejaki Brom, przebrany za postać z okolicznych legend, ciska w Ichaboda Cranea dyniowym lampionem. Samo opowiadanie zostało napisane w trakcie wyprawy Irvinga do Europy i wydane w 1820 roku. Nie ma pewności, iż w oryginalnej wersji legendy ze Sleepy Hollow jeździec miał dyniowy czerep. Mógł dorobić się go za sprawą Irvinga, który podpatrzył zwyczaj drążenia dyni na Wyspach. Przyznacie, że z rzepowym łbem tak Hess jak Bron wyglądaliby co najmniej komicznie w swym przebraniu. Z tegoż bowiem bulwiastego warzywa drążono lampiony nim dynia przybyła z Nowego Świata. Najbardziej prozaiczna wersja mówi, że zwyczaj drążenia dyni narodził się na terenie przyszłych Stanów Zjednoczonych w stanie Maryland. Wszak ludziom nie brakuje kreatywności, więc któryś z farmerów musiał wpaść na to, że będzie z niej piękny lampion. Można zatem założyć, że obywatele młodego tworu, znanego jako Stany Zjednoczone, szybko wpadli na ten pomysł a ciągle oburzeni mieszkańcy metropolii postanowili przypisać sobie palmę pierwszeństwa. Powieść „The Legend of Sleepy Hollow”, przysporzyła dyni wielkiej popularności a bezgłowy jeździec stał się nieodłącznym elementem Halloween. Tim Burton bezbłędnie wykorzystał zarówno opowiadanie Irvinga jak również nowojorską legendę w filmie zacytowanym nie inaczej jak „Sleepy Hollow”. Sama nazwa dyniowej latarni, Jack-o’-lantern, ma kilka źródeł. Otóż w języku angielskim jest jakoby zwyczaj nazywania nieznajomego mężczyzny „Jack”. Prawdopodobnie jest to odpowiednik naszego słowa „gość”. Początkowo w zapytaniu, kimże jest ten gość, czy kimże jesteś gościu, nie było szyderstwa czy wrogości. Jack of the lantern, stało się określeniem na latarników a jako że wszyscy lubią skrótowce, szybko zaczęto wymawiać to jako Jack-o’-lantern. W 1858 opowiadanie Irvinga doczekało się wznowienia, choć można założyć że już za sprawą dyń, napędzając jej popularność. Istnieje też irlandzka legenda o Stingy Jacku, który po śmierci błąkał się po bagnach ze swą rzepową latarnią. Lub też całkiem zwykłą latarnią, bowiem legendy nie mają jednej wersji. Jak się pewnie domyślacie Jack, nazywany był czasem Jack-o’-lantern, Jackiem Latarnikiem. Równocześnie opowieść o nim tłumaczy istnienie błędnych ogników. Źródeł jest zatem wiele i być może wszystkie walnie przyczyniły się do nazwania współczesnego hallowenowego zwyczaju, wywodzącego się pochodni święta Samhain. Crom Cruah Teoretycznie w dzień Samhain jakieś ludy irlandzkie składać miały krwawe ofiary bóstwu znanemu jako Crom Cruach. W zależności od podania, składano w ofierze pierworodnego syna albo trzeciego syna. Jakby nie było, archeolodzy musieliby natknąć się na liczne szczątki dzieci, ale wymagałoby to bardzo wielkiej, fanatycznej wiary i było co najmniej nieekonomiczne. W czasach gdy posiadanie jednego męskiego potomka, który dziedziczył majątek, było sporym sukcesem, chyba nikt nie pokusiłby się o złożenie go w ofierze. Możliwe, że trzeci syn mógłby zostać poświęcony, ale trzeba się go dorobić. Warto też pamiętać, że informacje o tych krwawych ofiarach, pochodzą ze źródeł starochrześcijańskich. Ich autorzy bardzo często demonizowali dawne wierzenia w swych pismach, które później traktowane były jak źródła historyczne. Nierzadko zwyczajnie kłamali, choć nie zawsze ich misja chrystianizacyjna przebiegała krwawo albo ambitnie. Dużo większy wpływ na rozwój chrześcijaństwa miała polityka a ono samo mocno rózni się na szczeblu instytucjonalnym i ludowym. Można śmiało powiedzieć, że wersja instytucjonalna zrozumiała jest może przez procent wyznawców nie dochodzący do dziesięciu. PR i marketing istnieją dłużej niż nam się wydaje i do dziś, wielu bierze stare kroniki za dobrą monetę, przez co na historycznej mapie świata rozpleniają się demoniczne kulty albo lechickie imperia. Może wszystko wzięło się od jednego nawiedzonego władyki? Zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że takie przypadki się zdarzały. W końcu w Indiach grasowali dość morderczy sekciarze, wyznawcy bogini Kali, choć ciężko określić skalę zjawiska. Podobno to właśnie patron Irlandii, św. Patryk zwalczył kult Crom Cruaha, któremu oddawać miano cześć właśnie w okolicy święta Samhain. Zapewne te nie do końca potwierdzone zdarzenia, są podstawą do współczesnych opowieści o zabijaniu każdego roku milionów nowonarodzonych dzieci. Nie jest jednak łatwo uwierzyć, że USA co roku znika tyle noworodków i nikt tego nie zauważa, a tabuny kobiet skrzętnie ukrywają ciążę. Z resztą przedstawiciele wszystkich religii miel tendencję do ofiar, palenia, torturowania. Palonemu naprawdę obojętne w czyje imię go palą. Także Crom nie jest najlepszym argumentem przeciw. Święta Śmierć czyli Santa Muerte Niezwykły przypadek żywej przedchrześcijańskiej wiary, wpleciony ku zgrozie kościoła w meksykański katolicyzm. W Meksyku, począwszy od wigilii Dnia Wszystkich Świętych aż po dzień zaduszny, oddaje się część specyficznemu bytowi. Choć Meksyk, to kraj w 89% katolicki, tak kult Santa Muerte jest tam nadal…żywy. Nadaje on kolorytu tamtejszym zwyczajom. Kościół katolicki stara się z nim walczyć, ale jest to niemal niemożliwe, zważywszy na ciężką sytuację mieszkańców tego kraju. Santa Muerte, jest patronką przestępców, głównie handlarzy narkotyków, ale też swoistym cieniem albo zaprzeczeniem Marki Boskiej. Nierzadko traktowana jest jak druga strona tej samej monety, bowiem nie ma dobra bez zła. Ciężko powiedzieć, czy powstała spontanicznie, gdzieś w latach 40 czy 50 XX wieku, czy też wywodzi się z wierzeń azteckich, przemieszanych z chrześcijaństwem. Modlą się do niej zwłaszcza wspomniani handlarze narkotyków oraz wszelkiej maści przestępcy, bowiem nie wypada matki zbawiciela prosić o wstawiennictwo w wojnie gangów. Także przeciętni obywatele stawiają jej ołtarzyki, prosząc chociażby o nieszczęście czy śmierć dla wroga. Kult Santa Muerte jest silnie zakorzeniony w obrzędowości meksykańskiej. Stanowić może przykład kultu, będącego współczesną inwencją, choć częściowo opartą o stare wierzenia azteckie. W kraju, gdzie bardzo łatwo postradać życie a kariera gangstera jest jedną z niewielu dostępnych, śmierć jest wszechobecna. Santa Muerte, nie jest personifikacją śmierci jak ponury żniwiarz, również przestawiany jako szkielet z kosą. On sam wywodzi się wprawdzie od przedchrześcijańskich bóstw śmierci, ale z czasem stał się jedynie uosobieniem pewnej siły, której nie sposób oszukać. Status Santa Muerte jest trudny do jednoznaczność ustalenia, bowiem w zależności od regionu, jest to albo ponura święta, niezależne bóstwo albo alter ego Matki Boskiej. Bogata, barwna estetyka związana z jej kultem silnie przenika do zwyczajów związanych z Halloween, nadając im dodatkowego kolorytu. Image by wirestock on Freepik Wielki Powrót Kościoły pustoszeją a jednak rokrocznie tłumy ludzi tak starych jak młodych, udają się ze zniczami na groby przodków. Coraz mniej wiernych udaje się po wigilii na pasterkę a jednak domy, ogrody i całe miasta rozświetlone są misternymi aranżacjami. Wielkanoc traci swoją chrześcijańską symbolikę a jajka i zajączki odgrywają rolę większą niż Jezus. O ile szukanie początków różnych zwyczajów w zamierzchłych czasach jest interesującą zabawą, tak świat nie przestał się zmieniać. Tu i teraz dzieją się rzeczy, które będą miały wpływ na przyszłe formy oddawania czci zmarłym. Widząc to, można przypuszczać, że chrześcijaństwo czy katolicyzm choć nie zaniknie całkowicie jeszcze przez długi czas, to straci na znaczeniu. Pradawne obrzędy zaś będą praktykowane, bowiem symbolika ognia, nawet jeśli nieświadoma, pozostanie w mocy. Obserwować możemy jak spod chrześcijańskiej powłoczki, wyłaniają się dawne, słowiańskie zwyczaje, choć oczywiście chrześcijaństwem naznaczone. W kontekście zaś tego co zostało napisane powyżej, rosnąca popularność Halloween, jest krokiem w stronę renesansu Dziadów. Zważywszy, że wywodzi się ono z bliźniaczego zwyczaju, można śmiało powiedzieć, iż zlaicyzowane Dziady powróciły do Polski. Symbolika, znaczenie, obrzędy tak w przypadku Samhain jak Dziadów był tak zbliżone, że kłótnia o wyższość jednego nad drugim nie ma żadnego sensu. Stanowi też formę radosnej zabawy, jakże odmienną od tego co miało do zaproponowania kilka ostatnich dekad. Oznacza to ważną zmianę mentalnościową, która zachodzi wśród Polaków. Już nie posypywanie głowy popiołem i martyrologia a radość życia. Wbrew bowiem temu co często pada z ust księży, Samhain, Halloween czy Dziady, nie służyły celebracji śmierci. Była to raczej pochwała, podzięka wobec przodków, za dar życia, oddanie im czci za ich ciężka pracą, dzięki której żyjący mogą się tym faktem radować. Picie i ucztowanie zdecydowanie nie nalezą do form pokutnych. W pełni zdaję sobie sprawę, że XXI wiek nie jest tak pasjonujący dla czytelników, jak opisy obrzędów, które żercy odprawiali w chramach czy kącinach. Znacznie ciekawsze wydają się czasy, gdy po świecie przechadzali się liczni bogowie a lasy zamieszkiwał leszy. Niemniej z punktu widzenia nauk społecznych, proces który obecnie ma miejsce jest niemniej fascynujący, zważywszy na zachodząc religijności, mentalności, obrzędowości zmiany. Patronite Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” Share this:Click to share on Facebook (Opens in new window)Click to share on Twitter (Opens in new window)Click to share on Tumblr (Opens in new window)Click to share on Reddit (Opens in new window)Like this:Like Loading... Podobne Kultura Odrobina antropologii Przemyślenia Socjologia all hallows eveangliaantropologiaCeltowiedawne wierzenia celtyckiedawne wierzenia słowiańskiedziadyFrancjahalloweenHalloween czy Dziadyhistoriakulturala Santa Muerteneopogaństwoobrzędyobrzędy słowiańskiepoganiePolskapowrót dawnych wierzeńreligia Celtówreligia słowianSamhainsocjologiaSłowianiesłowiańskośćUSAwierzenia celtyckieWierzenia słowiańskiezwyczaje celtyckiezwyczaje słowiańskie