Nie wiem kiedy Halloween przywędrowało do Polski. Pamiętam, że już w gimnazjum przestrzegano nas przed nim na lekcjach religii. Ksiądz opowiadał jak to każdego roku zabija się tysiące a może miliony dzieci, celem złożenia ich w ofierze ciemnym mocom. Gwarantował też opętanie każdemu kto weźmie udział w obchodach. Odkąd zaś w Polsce prężnie rozwija się facebook, rok rocznie trzy strony ścierają się z sobą. Właściciele klubów i kin promują swoje dyniowe imprezy, Katolicy przypominają, że jedynym właściwym świętem jest Dzień Wszystkich Świętych a rodzimowiercy negują oba i promują dziady. Chyba głównie część II.
Wydarzenie nie będące świętem, pozostałość dawnych obrzędów służąca dziś zabawie, zbieraniu słodyczy przez dzieci i spożywaniu przetworzonych płodów rolnych przez dorosłych. Głównie destylowanych.
Kalendarz
- Noc 31 października / 1 listopada – dziady. Święto na cześć przodków
- Noc 31 października / 1 listopada – samhain. Celtowie inaczej postrzegali dzień.
- 31 października Wigilia Dnia Wszystkich Świętych – All Hallows’ Eve lub w skrócie Halloween
- w 8 wieku Kościół Rzymsko – Katolicki ustanowił 1 Listopada – Dniem Wszystkich Świętych
- 1 listopada Dzień Wszystkich Świętych
- 2 listopada Dzień Zaduszny
Skok na kasę
Jest wiele świąt, które próbuje się u nas zaszczepić. Walentynki, Dzień Św. Patryka itp. celem zarobienia jeszcze kilku złociszy. Nie dziwię się, że tak jest bo nasze święta zostały zawłaszczone, przez co lepiej wychylić marcowe niż słuchać w listopadzie o kolejnej zadymie. Święta nasze mają też bardzo męczeński charakter, gdyż martyrologia jest wśród włodarzy bardzo żywa i ciężko zorganizować imprezę na Wszystkich Świętych, które wielu kojarzy się z korkami, mgłą i wszystkim co ponure. Warto zawsze zaznaczyć, że Halloween jest z jednej strony okazją do dobrej zabawy, gdyż w żaden sposób klubowe dynie nie godzą w katolickie obrzędy dnia Wszystkich Świętych, który i tak jest dzień później. Z drugiej strony jest bliższe naszej kulturze niż się pozornie wydaje. Halloween jest i nie jest świętem. Poszukajcie w języku angielskim. Wiele stron protestanckich i katolickich popiera Wigilię Dnia Wszystkich Świętych, nie widząc niczego złego w dobrej zabawie.
Poza tym, niech sobie ludzie zarobią na fajnym motywie. Czemu nigdy nie można się bawić? Tym bardziej, że coraz więcej sieci handlowych w październiku sprzedaje stroje i gadżety dla dzieci. Natomiast na profilach moich znajomych, którzy definitywnie do grona dzieci nie należą, już od lat pojawiają się halloweenowe makijaże i przebrania. Natychmiast przestańcie się dobrze bawić! Ale już! Ma być ponuro! Z nimi tak zawsze. Natomiast wszyscy obrońcy prasłowiańskich wierzeń niech czytają uważnie dalej.
Halloween
Przyjrzyjmy się zatem „Halloween”, tej straszliwej nocy w trakcie której zabija się dziesiątki nowo narodzonych dzieci, gdyż szatańskie siły grasują na ziemi… Jako dziecko byłem pod wrażeniem amerykańskich filmideł, gdzie dzieciaki przebierają się za upiory i noszą dyniowe latarnie. Byłem też bardzo zawiedziony, że u nas nie ma takiej fajnej tradycji tylko to smutne święto zmarłych, kiedy trzeba godzinami wystawać nad grobami w akompaniamencie zimnego wiatru. Potem się okazało, że w katolickim kraju Kościół sobie wierni sobie a Wszystkich Świętych nie jest żadnym świętem zmarłych. Zapoznałem się z tradycją Dziadów, która jak się okazało przetrwała po dziś dzień. Wizyta na grobach zmarłych, palenie ognia i popijanie wódeczki w wyniku czego drogi są intensywniej patrolowane przez drogówkę w ramach akcji „Znicz” to właśnie kontynuacja Dziadów w linii prawie prostej. Przeżywając zaś bunt przeciwko „amerykanizacji”, starałem unikać wszystkiego co związane z „hejlołin”. Wiele osób „patriotycznie” domaga się właśnie obchodzenia Dziadów zamiast święta zmarłych albo hamerykańskich pseudoświąt. Tymczasem można bez żadnego problemu pogodzić jedno z drugim a ludowa tradycja przetrwała. Zacznijmy jednak od początku.
Geneza
Współcześnie znany nam zwyczaj Halloween nie jest towarem typowo amerykańskim. Zwyczaje, które znamy z amerykańskich filmów rodziły się często w Anglii. Stany Zjednoczone są dziś krajem w 75% chrześcijańskim. Zatem jakim cudem chrześcijański kraj jest ostoją demonów i zabobonu? Halloween wywodzi się wprost ze święta Samhain. Było to święto końca roku, żniw, oddawania czci bóstwom i duchom przodków. Czyli jakoweś celtyckie dożynki plus Sylwester w jednym. Było to zatem święto poważne i obchodzone w sposób szczególny, tak w pół drogi pomiędzy równonocą jesienną a przesileniem zimowym. Trochę problematyczne jest datowanie. Celtowie za „dzień” uważali okres od zachodu do zachodu słońca. Stąd też, mówienie o wigilii święta Samhain jest nie do końca precyzyjne. Dzień świąteczny rozpoczynał się bowiem wraz z początkiem zachodu słońca 31 października. Zatem z naszej perspektywy, nie mniej istotny od samego święta, był wieczór je poprzedzający, czyli właśnie Halloween, choć słowo to wówczas nie funkcjonowało, bowiem ciężko mówić o wieczorze poprzedzającym, wigilii. Wieczór ten, poświęcony był kultowi przodków, dusz zmarłych. Otwierało się wtedy przejście pomiędzy światami, dzięki któremu zmarli mogli na chwilę powrócić do świta żywych. Niestety, nie wszyscy byli szczególnie sympatyczni.
„Halloween” to ponoć skrót, przeinaczenie, All Hallows’ Eve, czyli „wigilii dnia Wszystkich Świętych”, powstałe w Anglii w okolicach IX wieku, gdy wigilia święta Samhain, zaczęła bardziej przybierać formę obrzędów stricte na cześć zmarłych. Wspomniane już święto, pewnie nie uwierzycie, obchodzone miało być 1 listopada. W VIII wieku, Kościół nadał świętu nową nazwę „All Saints’ Day” albo „All Hallows Day”. Bardzo często bowiem nowa religia nie wykorzenia dawnych wierzeń a jedynie nadaje im nową otoczkę. Groby, ogień, słodycze przy cemntarzach.
Dodać trzeba, że na „naszych ziemiach” czyli terenach współczesnej Polski, znaleziono artefakty należące właśnie do Celtów. Zarówno broń, naczynia czy elementy pracowni bursztyniarskiej. Co więcej sami Celtowie pochodzą, tu zza granicy, z terenów współczesnych Niemiec. Zatem biorąc pod uwagę, że mieszkali tu nie daleko, bywali u nas, tak samo z resztą jak ludy północne, oznacza, że nasze święta mogą mieć dużo wspólnego. Tym bardziej, że ludy słowiańskie również swym zasięgiem obejmowały wspomniane tereny współczesnych Niemiec. Celtowie nie pochodzą z Irlandii.
Zwyczaje
Spróbujmy zebrać wszystkie halloweenowe zwyczaje w jednym punkcie. Współcześnie dzieciaki chodzą od drzwi do drzwi i zbierają słodycze. Dorośli raczą się przetworzonymi płodami rolnymi, wszyscy zaś przebierają się za upiorne i straszne istoty. Nieodłącznym atrybutem święta jest też dyniowy lampion. Pełni on funkcję latarni i karaboszki w jednym. Dawniej wierzono, iż w święto Samhain, później w wieczór je poprzedzający, czyli wigilię, na świat powracają dusze umarłych. By je udobruchać składano im ofiary z płodów rolnych, słodkości, głównie miodu, alkoholu. Być może było to jedno i to samo. Nie udało mi się znaleźć informacji by Celtowie sycili miód. Oprócz tego rozpalano ognie w warzywnych lampionach, malowano twarze, celem wtopienia się w tłum duchów i upiorów, by je zmylić. Inaczej gotowe były porwać nieszczęśnika w zaświaty. Zwyczaje te, przetrwały chrystianizację i ewoluowały do naszych czasów. Halloween obchodzone jest od dawna na terenie Anglii a wraz z kolonializmem zawiezione zostało przez różne nacje do Nowego Świata tworząc wielokulturowy miks i przybierając znaną nam dzisiaj formę. Tutaj możemy też dodać, że dynie jako latarnie zostały ponoć pierwszy raz wykorzystane właśnie w Anglii, gdyż rzeźbienie w nich było łatwiejsze niż w rzepie.
W opowiadaniu znanym jako „Jeździec bez głowy” lub pod swym oryginalnym tytułem „The Legend of Sleepy Hollow” niejaki Brom, przebrany za postać z okolicznych legend, ciska w Ichaboda Cranea dyniowym lampionem. Samo opowiadanie zostało napisane w trakcie wyprawy Irvinga do Europy i wydana w 1819 roku. Przyznacie, że z rzepowym czerepem wyglądałby co najmniej komicznie w swym przebraniu. Jeździec jest natomiast oparty na popularnej legendzie o bezgłowym jeźdźcu. Chociażby w Irlandii znany jest jako Dullahan. Na ternie USA, legenda ożyła po bitwie o White Pains, która miała miejsce 28 października 1776. Przy starym kościele w Sleepy Hollow pochować miano heskiego najemnika, który został zdekapitowany przez kulę armatnią. Od tamtej pory wstawał ze swego grobu i szukał utraconej części ciała, zastępując ją właśnie wydrążoną dynią.
Można zatem założyć, że obywatele młodego tworu, znanego jako Stany Zjednoczone, szybko wpadli na ten pomysł a ciągle oburzeni mieszkańcy metropolii postanowili przypisać sobie palmę pierwszeństwa. Powieść „The Legend of Sleepy Hollow”, przysporzyła dyni wielkiej popularności a bezgłowy jeździec stał się nieodłącznym elementem Halloween. Sama nazwa dyniowej latarni, Jack-o’-lantern, ma kilka źródeł. Otóż w języku angielskim jest jakoby zwyczaj nazywania nieznajomego mężczyzny „Jack”. Wiecie, coś jak nasze „co to za gość”, tak tam stosowano „Who’s that Jack?”. Jack of the lantern, stało się określeniem na latarników a jako że wszyscy lubią skrótowce – Jack-o’-lantern. W 1858 powieść Irvinga doczekała się wznowienia, choć można założyć że już za sprawą dyń, napędzając jej popularność. Istnieje też irlandzka legenda o Stingy Jacku, który po śmierci błąkał się po bagnach ze swą rzepową latarnią. Lub całkiem zwykłą latarnią. Jak się pewnie domyślacie Jack, nazywany był czasem Jack-o’-lantern, Jackiem Latarnikiem. Równocześnie opowieść o nim tłumaczy istnienie błędnych ogników. Źródeł jest zatem wiele i być może wszystkie walnie przyczyniły się do powstania współczesnego Halloween.
Wiele zwyczajów, które znamy z amerykańskiej wersji tego święta wywodzi się ze Starego Świata. I tak na przykład brytyjski zwyczaj zwany „souling” dla niektórych badaczy jest bezpośrednim wzorem dla „Trick-or-treating”. Polegał on na chodzeniu od drzwi do drzwi i zbieraniu pieniędzy przez przebrane za upiory dzieci. Możliwe że i starsze osobniki praktykowały ów zwyczaj jednak zamiast zbierać słodyczy wypijały z gospodarzami kielicha. Zatem miej więcej jasna staje się tradycja przebierania za duchy i chodzenia od domu do domu w celu zdobycia słodyczy. Jack-o’-lantern czyli wydrążona dynia jak żywo przypomina karaboszkę a słodkości, którymi częstuje się „upiory” mają je udobruchać aby nie spłatały domownikom psikusa – Trick-or-treating. Z zaznaczeniem, że staroceltyckie upiory dziwnie definiowały psikusa. Istnieje też wiele innych zwyczajów takich jak „soul cake”, choć ten chyba praktykowany jest już tylko gdzieniegdzie na Wyspach. Soul cake to forma słodkie placka albo chlebka, którym częstowano odwiedzających. Może jakiś rodzaj podpłomyka z miodem? Jak widzicie halloweenowe zwyczaje bardzo są podobne do staropolskich Dziadów.
Dziady
Swojskie dziady, były dniem – nocą – gdy dusze zmarłych powracały i aby zaskarbić sobie ich przychylność należało ugościć je strawą, słodkościami i wódką. Imprezy organizowano albo w domach albo na grobach zmarłych. Palono ognie na rozstajnych drogach i z chleba lub drewna wyrabiano upiorne maski, twarze upiorów zwane karaboszki. Pieczono też specjalny chleb mający być strawą dla zbłąkanych dusz. Różnica polega na tym, że według różnych źródeł Dziady obchodzono dwa razy do roku. W maju, lecz tu nie ma jednej daty, chyba zależna była od fazy księżyca, zaś jesienią właśnie w nocy 31 października na 1 listopada. Dzień zaduszny, również pojawia się w opracowaniach poświęconych wierzeniom dawnych Słowian, ale trzeba pamiętać o tym, że nie jest to jednorodna grupa. Mówimy o pewnych uogólnieniach. Gdyby zaś zwyczaj nie przepadł na przestrzeni dziejów, kto wie jak wyglądałyby obchody Dziadów obecnie? Być może właśnie tak samo jak dzień zwany Halloween. W końcu słodycze, lampiony, duchy i coś mocniejszego dla dorosłych są jak najbardziej na miejscu. Gusła pewnie odeszłyby do lamusa o ile mickiewiczowskie opisy brać można za dobrą monetę.
W Polsce jakoby spadkobiercą jesiennych dziadów jest Dzień Zaduszny, który obchodzony jest po Wszystkich Świętych. Lampiony i ognie przybrały formę zniczy a przy cmentarzach nadal sprzedawane są słodycze. Nigdy nie interesowało was o co chodzi z tymi straganami? No to już wiecie. Szkoda, że tylu kierowców chcąc szybko połączyć się z duszami utraconych bliskich wsiada do aut na podwójnym gazie, ale cóż. Tradycja rzecz święta. Wiosenne dziady zaś znajdują jakoby swoją kontynuację w krakowskim festiwalu Rękawki. Samo słowo „dziady”, słusznie kojarzy się ze słowem „dziadek”. Otóż słowo „dziad” to po prostu przodek. W niektórych regionach w okolicy świąt Bożego Narodzenia, w kącie chaty gościł diduch, słomiany snopek symbolizujący, jak się już domyślacie dziady, czyli przodków.
Crom Cruah
Teoretycznie w dzień Samhain jakieś ludy irlandzkie składały krwawe ofiary bóstwu znanemu jako Crom Cruach. W zależności od podania, składano w ofierze pierworodnego syna albo trzeciego syna. Jakby nie było, archeolodzy musieliby natknąć się na liczne szczątki dzieci, ale wymagałoby to bardzo wielkiej, fanatycznej wiary i było co najmniej nieekonomiczne. W czasach gdy posiadanie jednego, który dziedziczył majątek było sporym sukcesem chyba nikt nie pokusiłby się o złożenie go w ofierze. Trzeciego? Trochę prędzej. Tylko trzeba się go dorobić. Trzeba jednak pamiętać, że podania są starochrześcijańskie a oni bardzo demonizowali poprzedników.
Jak zaś wiemy PR i marketing istnieją dłużej niż nam się wydaje i do dziś wielu bierze stare kroniki za dobrą monetę, przez co na historycznej mapie świata rozpleniają się demoniczne kulty albo lechickie imperia. Może wszystko wzięło się od jednego nawiedzonego władyki? Zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że takie przypadki się zdarzały. W końcu w Indiach grasowali dość morderczy sekciarze, wyznawcy bogini Kali. Zatem czemu nie na Zielonej Wyspie? Podobno to właśnie patron Irlandii, św. Patryk zwalczył kult Crom Cruaha, któremu oddawać miano cześć właśnie w okolicy święta Samhain.
Zapewne te nie do końca potwierdzone zdarzenia są podstawą do współczesnych opowieści o zabijaniu każdego roku milionów nowo narodzonych dzieci. Nie jest jednak łatwo uwierzyć, że USA co roku znika tyle noworodków i nikt tego nie zauważa, a tabuny kobiet skrzętnie ukrywają ciążę. Z resztą przedstawiciele wszystkich religii miel tendencję do ofiar, palenia, torturowania. Palonemu naprawdę obojętne w czyje imię go palą. Także Crom nie jest najlepszym argumentem przeciw.
Dziady równa się Halloween
Jeśli uważnie przeczytaliście poprzednie akapity, dostrzeżecie że Halloween i Dziady to właściwie to samo. Uproszczenie takie jest jak najbardziej uzasadnione. Dziś, funkcję Dziadów pełni Dzień Zaduszny. Zatem wigilia dnia Wszystkich Świętych straciła na znaczeniu. Zanim zaczniecie w tym roku narzekać na „hejlołon” i domagać się wprowadzenia Dziadów, jako naszej prawdziwej tradycji pomyślcie inaczej, mianowicie po co zastępować Halloween Dziadami, skoro oba wydarzenia mają niemal identyczną symbolikę i obrzędy. Czyż nie prościej założyć, że są to Dziady pod anglojęzyczną nazwą? Daje to olbrzymie pole do popisu by w przyszłości zmienić nazwę na polską, tym bardziej, że nawet daty pasują a sam zwyczaj pięknie łączy się z jesiennymi klimatami i całą symboliką towarzyszącą zmianom pór roku. Będzie to znacznie bardziej sensowna próba odtworzenia dawnego obrzędu, niż biegnie po polach w teatralnych ciuchach, co do których nawet nie mamy pewności, że były noszone przez dawnych Słowian z tych rejonów. Równie dobrze, mogą być artystycznym wyobrażeniem co Słowianin nosić powinien. Cofanie się w czasie celem rozpoczęcia nowej ewolucji mija się z celem. Gdyby taka argumentacja nie przypadła Wam do gustu, to proszę odstawić pomidory, paprykę, kakao i zapomnieć o niedzielnym schabowym z ziemniaczkami. Skoro rozstawione tu i ówdzie dynie są tak rażące to przypominam, że wymienione płody rolne też przybyły z Nowego Świata. Żeby dodatkowo obalić słowiański mit, nasi przodkowie byli raczej wegetarianami. Ich dieta składała się z kasz, warzyw, owoców, ryb, mleka i jaj. Byli peskatarianami czyli takimi pół wegetarianami.
Halloween a sprawa polska
No właśnie. Widuję czasami w Sieci reportaże ze współczesnych obchodów Dziadów. Wystylizowane grupy rekonstrukcyjne próbują udawać Prasłowian, w trakcie jakichś obrzędów. Jednak jest to mickiewiczowsko – neopogański miks, który być może niewiele ma wspólnego ze zwyczajami naszych przodków. Naszych. Jasne. Od chwili gdy ostatni raz praktykowano te zwyczaje w Polsce, mija kilkaset lat. Gdyby nie zaprzestano to na sto procent zwyczaj uległby ewolucji, jak każdy inny. Naiwnym byłoby twierdzić, że biegalibyśmy nadal po łąkach w onucach paląc ogniska i odprawiając gusła, w które z resztą nikt nie wierzy. Trochę jak wróżby andrzejkowe. Napiszę jeszcze raz: te spektakle wyglądają jak wyobrażenie niejakiego Mickiewicza o tymże obrzędzie. Już raz popełniono ten błąd. Przez lata katowano mnie na historii opisami walk i tortur na rzymskich arenach zaczerpniętymi ze stron powieści Sienkiewicza. Zowie się to „Błędem Sienkiewiczowskim”. Jeśli zaś tak zwani rodzimowiercy nie dostrzegają podobieństw, to niezbyt się przyłożyli do odrobienia pracy domowej.
W całej Europie możemy znaleźć bardzo podobne obrzędy na cześć zmarłych. Jeśli zaś nie lubicie rzeźbionych dyni jako zupełnie nie polskiego zwyczaju – polecam odstawić ziemniaki, kukurydzę, pomidory, tytoń, kakao, ubieranie choinki. Właściwie to o wierzeniach dawnych Słowian wiemy mało albo bardzo mało. Nie mamy nawet pewności jakie bóstwa należały do naszego panteonu a które przyszły z zewnątrz. Perun może być nasz a mógł być jedynie kultem Thora, który przyszedł z północy. Dziadów w czystej postaci i tak nie przywrócicie oraz nie nawrócicie Polaków na wiarę w Siwe i Daźboga. Gdy ktoś mówi wam, że „mamy swoje święta” warto popatrzyć z przymrużeniem oka. Fakt, że Polacy to lud słowiański nic w kwestii kontynuowania ich wierzeń nie znaczy. Na tej zasadzie powinniśmy odrzucić też alfabet łaciński. Zapominają rodzimowiercy i inni piewcy kultury słowiańskiej, że ciężko wierzyć w boga w którego się nie wierzy. Co równie ważne, Halloween nie koliduje z Dniem Wszystkich Świętych, gdyż jak wspomniałem jest to wigilia Dnia Wszystkich Świętych, zatem wieczór 31 października. I co najważniejsze, to nie jest żadne święto. Jeśli ktoś chce w Halloween napić się piwa przy latarni z dyni? Straszne.
Słowianie
Muszę to napisać. Nie ważne ile słowiańskich genów znajdziecie w populacji naszego kraju. Ma to praktycznie zerowe znaczenie. Co mi bowiem po tym, że część mojej puli genów pokrywa się z tą, którą posiadali kumple Mieszka I? Nic. Dla człowieka znacznie ważniejsza jest kultura. Na przestrzeni dziejów, kilka razy grubą krechą odcinaliśmy się od tego co było wcześniej. Symbolicznie. Weźmy sobie Chrzest Polski. Na lekcjach polskiego i historii można odnieść wrażenie, że tego dnia obalono stare bogi i wprowadzono wiarę w Jezu Chrysta. Myślicie, że dla jakiegoś mieszkańca jakieś zapadłej wiochy, miało to jakieś znaczenie? Żadnego. Jeszcze przez lata, jeśli nie stulecia, później w ukryciu praktykowano dawne obrzędy i tylko gdzieś tam jakiś nieokreślony władyka, z którym nic wspomnianego wieśniaka nie łączyło przyjął sobie inną wiarę. Wielkie mecyje. Jednak zapoczątkowało to proces chrystianizacji, który stopniowo lecz nieubłaganie zmieniał oblicze czyichś tam, bo nie naszych, ziem.
Popatrzmy z resztą czego my się tu domagamy. Jakiejś więzi na tle naraodowoetnicznym? Pomieszanie z poplątaniem, bo już „naród” to niejasna kategoria, zwłaszcza w czasach feudalnych. Słowianie? Przecież to jest olbrzymia grupa ludów, obejmująca coś sto pięćdziesiąt grup etnicznych, z tego część tradycyjnie woli wino od miodu w połączeniu z oliwkami. Tak, na Bałkanach też mieszkają Słowianie. I co ja mam z tym zrobić? Występuje tu jakieś pragnienie zachowania tradycji. Postulat iż mamy swoich bogów, jest nietrafiony i absurdalny. Wszyscy bogowie istnieją równocześnie i toczą bój o rząd dusz? Czy też rodzimowiercy trzeźwo zakładają, iż wiara w personifikacje sił natury jest tak samo absurdalna jak w boga w trzech osobach i gadające węże ale z dwóch bajek lepsze są rodzime niż z importu? Tylko co znaczy to rodzime? Nie potrafię odpowiedzieć. Poza tym zapominają o ważnym składniku. Mianowicie wierze. Wiara to coś więcej niż odprawianie nic nie znaczących rytuałów. Z Prasłowianami nic nas już nie łączy. Nie ma ciągłości kulturowej. Dodam też, że tradycja tylko pozornie jest niezmienna. Współczesne Boże Narodzenie ma niewiele wspólnego w swej formie z tym jak obchodzono je trzysta lat temu. Nie wspomnę już o fakcie, że Wigilia Bożego Narodzenia wiedzie prym przed samym Bożym Narodzeniem, choinka z Niemiec zastąpiła swojską podłaźniczkę. Tradycja daje pozory niezmienności, choć ulega zmianie, ewolucji. Tak było kiedyś, tak będzie za sto i więcej lat. Stąd też wiele osób obawia się wszelkich ingerencji w tradycje, nie widząc że niektóre z nich narodziły się niedawno. Istotny jest zatem stosunek emocjonalny, więź emocjonalna, zapewniająca ciągłość. Została ona zerwana wieki temu. Nie można zatem powiedzieć, że dziady to „nasz zwyczaj”.
Inną kwestią jest tożsamość etniczna. Naprawdę myślicie, że dawni mieszkańcy tych terenów uważali się za Słowian od Tatr po Bałtyk? Dzisiaj mamy problem z tym kto jest prawdziwym Polakiem i co to jest naród, tożsamość narodowa i choć żyjemy w granicach administracyjnych Polski to widzimy masę grup wzajemnie zantagonizowanych. Natomiast Prasłowianie jak jeden mąż wiedzieli, że są Słowianami. Fajnie.
Święta Śmierć czyli Santa Muerte
Zwyczaj ten czy wierzenie bywa mylony z Halloween. W Meksyku, w Wigilię Dnia Wszystkich Świętych obchodzi się pewne szczególne święto. Choć Meksyk, to kraj w 89% katolicki to kult Santa Muerte jest tam nadal… żywy. Nadaje on koloryt tamtejszym zwyczajom. Kościół katolicki stara się z nim walczyć, ale jest to niemal niemożliwe. Ważne jest natomiast, że kult Santa Muerte jest prawdziwym i żywy. Wielu nadal się doń modli, czasem utożsamiając z Matką Boską, przez co całość nabiera trochę makabrycznego klimatu. Zerknijcie choćby tutaj, albo wrzućcie w Google „La Santa Muerte”.
Istnieje sporo wersji czym jest owa Święta Śmierć, ale przeważnie stanowi albo jakąś formę Matki Boskiej albo jej przeciwieństwo. Ciężko powiedzieć, czy powstała spontanicznie, gdzieś w latach 40 czy 50 XX wieku, czy też wywodzi się z wierzeń azteckich, przemieszanych z Chrześcijaństwem. Zasadniczo jest patronką handlarzy narkotyków czy prostytutek. Modlą się do niej też przeciętni ludzie, chociażby o nieszczęście czy śmierć dla wroga. Czyli o wszystkie te rzeczy, o które nie wypada prosić porządnych świętych czy Matki Boskiej. Ot, taki tam demoniczny byt do spraw specjalnych. Jej święto przypada na 1 listopada i stanowi element obchodów święta zmarłych. W końcu Śmierć to Śmierć. Łatwo zaobserwować, że pewne elementy kultu Santa Muerte przenikają do Halloween, ale nie w postaci wierzeń, tylko estetyki, imprezowego makijażu, który jak zobaczycie jest dość ciekawy. Trzeba przyznać, że kult Santa Muerte istnieje i ma się całkiem dobrze, natomiast Halloween jest już puste jak ta wydrążona dynia.
Podsumowanie
Jeśli jesteś katolikiem, to wiedz że nie namawiam cię do żadnego świętowania. Jeśli przeszkadzają ci przedchrześcijańskie korzenie to wiedz, że bożonarodzeniowe drzewko ma identyczne i praktycznie w większości religii znajdzie się dziecię zrodzone z dziewicy. W sumie także Śmigus Dyngus, kolędowanie i wiele innych. Halloween – All Hallows’ Eve, czyli wigilia Dnia Wszystkich Świętych, to moment gdy możemy napić się piwa. Wydarzenie nie będące świętem, pozostałość dawnych obrzędów służące dziś zabawie, zbieraniu słodyczy przez dzieci i spożywaniu przetworzonych płodów rolnych przez dorosłych. W sumie przedestylowanych. Nie łączcie tego z żadnym wierzeniem. Zdecydowanie zaś na pewno nie ma związku z szatanem i nie zabija się masowo dzieci. Halloween nie ma żadnego znaczenia. To tylko zabawa. Znak pusty. Do tego średnio popularny w Polsce. Sprowadza się do sprzedaży kilku pierdółek, paru makijaży i piwa. Jak wszędzie z resztą. Co więcej zaś, dyniowy lampion jest bardziej ekologiczny. Można z niego napędzić bim… pa ram, pam, pam, powideł zrobić albo zupę.
Dziękuję.
Bu!
ps. Co gorsza, zwyczaj częstowania dusz mocniejszymi trunkami również nie przepadł. Fakt że dusze te są jeszcze żywe nie specjalnie komuś przeszkadza. Rok w rok, mnóstwo wypadków spowodowanych przez pijanych kierowców.
You must be logged in to post a comment.