Kiedyś było lepiej

Złudna historia – Kiedyś było lepiej

Czasem mam wrażenie, że bardzo wiele osób patrzy z niejakim sentymentem na czasy gdy fotografia była dopiero w powijakach. Wszystkiego było wtedy mniej, zwłaszcza zdjęć właśnie. Pozornie może to wyglądać kusząco. Tylko czy naprawdę kiedyś było lepiej? W dalszej części tekstu kilka przemyśleń o dziwnym postrzeganiu historii.

Nie dla Ciebie

Końcem XIX wieku fotografia zarezerwowana była dla elity. Mniejsza o to czy intelektualnej czy finansowej. Właściwie finansowej. W każdym razie zakładam, że 99% dziś fotografujących nie byłoby w stanie zakupić aparatu, bo raz że nie wiedziałoby o jego istnieniu a dwa nawet gdyby, to nigdy nie widziałoby na raz takiej sumy pieniędzy. O ratach naturalnie można zapomnieć. Gdyby nawet fundusze były pewnie woleliby malarstwo a nie jakieś nowomodne wynalazki dla beztalenci. W większości stanowiliby malowniczy – malowniczo oberwany – temat do fotografowania dla pierwszych fotografów – społeczników, którzy później w towarzystwie lepszych niż my omawialiby urok nędzy przeciętnego portowego robotnika. Ot, taka tam rozrywka. Wstęp do galerii, również nie dotyczył plebsu. O ile mieszczaństwo, ale to zamożniejsze mogło sobie pozwolić na takie rozrywki, tak jedyną kulturą z jaką miała do czynienia znaczna część społeczeństwa to kultura picia.

Patrząc wstecz

Zdecydowanie te dzieci spędzały dużo czasu z rodzicami. Po pracy, rodzice zabierali je do galerii sztuki celem obcowania z dobrą fotografią. Na pewno też bardzo dużo czasu poświęcały na zgłębianie zagadnień filozoficznych. Właściwie to fotografia z początków XX wieku -1909 rok. Istnieje prawdopodobieństwo, choć znikome, że bohaterowie poniższej fotografii, wiedzieli kim jest fotograf.  Z całą pewnością nie zobaczyli tego zdjęcia choćby ukazało się w gazecie. Po co komu gazeta jeśli nie umie czytać?

Złudna historia
fot. Lewis Hine / grupa młodocianych robotników / źródło Biblioteka Kongresu USA

No dobra, żeby pooglądać obrazki. Właśnie dlatego często gazety kupowali niepiśmienni, ale bez słów ich wyobrażenie o świecie było raczej mylne. Taki urok zdjęć, choć zdecydowanie zwiększały sprzedaż. Bardzo często popełnia się tzw. błąd sienkiewiczowski. Polega on na przyjmowaniu literackich opisów jako wiarygodnych źródeł historycznych albo zapomina się, że w epokach poprzednich, nie wszystkie grupy i klasy społeczne miały prawo głosu, a opis ich życia znamy z dzieł uczonych i poetów. Literacki bohater wywodzący się z nizin społecznych za sprawą pióra otrzymywał szereg atrybutów, których normalnie by nie posiadał. I tak, wydaje nam się że ludzie kiedyś byli inteligentniejsi, lepiej wykształceni, więcej czasu spędzali obcując z kulturą, życie na wsi było sielanką a miód płynął strumieniami w czasie harców z długowłosymi dziewczętami wśród złocistych łanów zboża. Często tak. Pod warunkiem, że odpowiednio duża liczba osób zmarła na jakąś pylicę albo straciła paluchy w fabrykach celem zapewnienia im komfortu tegoż obcowania.

Czasem gdy jestem zły mówię, że przez ceny benzyny i połączeń kolejowych jesteśmy w Polsce uwiązani do ziemi bardziej niż chłop pańszczyźniany. Mimo to mamy jakąś szansę dostać się do tego Poznania. Niby koleją żelazną jedziemy w tym kraju wolniej niż wozem z wołami, ale zawsze. Ciekawe jak będąc robotnikiem w XIX wiecznej Polsce wybrałbyś się do Londynu na wystawę. Zacznijmy od tego, że nie wiedziałbyś o żadnej wystawie, bo i tak nie potrafiłbyś czytać, o ile w ogóle wiedziałbyś o istnieniu Londynu. Nie ma raczej wielu źródeł o życiu prostych ludzi, stworzonych przez samych prostych ludzi. Tak naprawdę dopiero wiek XX i XXI dały głos naprawdę dużej części wielu społeczeństw. Choć początkowo był to głos krwawy i rewolucyjny. No właśnie. Choróbsk wszelkiej maści pandemii nie liczę, w tym hiszpanki po Pierwszej Wojnie Światowej.

Zabawa na trzepaku

Nie dotyczyły wszystkich dzieci. Trzepak był domeną porzuconych bachorów, którymi nikt się nie zajmował, albo czytanie sprawiało im zbyt dużą trudność. Uraziłem? Taki miałem zamiar. Serio tak uważaliśmy. Grupka kilku osób, z którymi się przyjaźniłem, należała już do grona zapalonych komputerowców, czytelników, którzy raczej spędzali czas po szkole z nosem w książce. Trzepak nie był głównym miejscem ich zabaw. Był to też czas pierwszych RPGowych sesji -pierwszych dla nas. W sumie takim miłym wspomnieniem z dzieciństwa, jest powrót ze stoku i ogrzewanie dłoni na kubku słodkiej herbaty w oczekiwaniu na odpalenie konsoli (jakiegoś klona Nintendo, Pegasus czy coś), wspólne wieczory kina samurajskiego z tatą i bratem – w końcu ktoś mi z VHSów puszczał Tron we Krwi czy Ran, opowiadając, że to adaptacja dzieł Szekspira. Tak poznałem Kurosawę, Kobayashiego i żywot Króla Leara. Także, każdy miał inne dzieciństwo. Dzieciaki z trzepaków, są efektem…braku pracy.

Kiedyś po prostu poszłyby do roboty, a tak nie było ich jak zagospodarować więc były puszczane samopas byle nie przeszkadzać. Nie chodziło o zapewnienie im beztroskiego dzieciństwa tylko rodzice nie mieli co z nimi zrobić. Myślicie, że dlaczego ludzie wychowani w ten sposób gdy dorobią się dzieci i paru złotych angażują często mnóstwo środków w basen, judo, języki obce? Gdyż pamiętają, że bieganie samopas kończyło się w końcu piciem pod blokiem, papierosami, bójkami, niechęcią do nauki. Czasem niechcianą ciążą w wieku lat 16. Ruch na rzecz zmiany warunków pracy dzieci zaczyna na dobre przybierać na sile około 1930 roku. Przerywa go II Wojna Światowa. Zatem okres beztroskiego dzieciństwa był udziałem zaledwie kilku pokoleń, które nie zawsze najlepiej go postrzegają z perspektywy dorosłego życia. Podejrzewam, że niejeden dziadek obecnego pięćdziesięciolatka miał trochę inne poglądy na nieróbstwo dzieci… Ci, którzy najgłośniej wrzeszczą o tych trzepakach albo dzieci nie mają, albo nie chce im się nimi zajmować. Pomyślcie jaka to wygoda. Dziecko wraca ze szkoły, won na podwórze, pole, czy jak tam się mówi w danej okolicy i głowa wolna! Następnie donośny wrzask przez okno, że obiad na stole a jutro to samo.

Gdyby jednak podejść do zagadnienia z innej strony, to wychodzicie na nielichych hipokrytów. Pamiętam jak na środku osiedla przed szkołą była spora połać trawy. Masa dzieciaków bawiła się tam po lekcjach. Biegały, grały w piłkę. Tyle tylko, że już ich rodzicom zaczęło się lepiej powodzić więc niezbędne było zaoranie i wyasfaltowanie tejże zieleni, celem zaparkowania dodatkowego samochodu. Następnie dzieciaki, które onegdaj się tam bawiły podrosły, zdały egzaminy na prawo jazdy, stworzyły kolejny problem. Gdzie parkować trzeci samochód? W końcu nadal mieszkają z rodzicami ale samochód musi być. Zatem władze osiedla zalały cudownym asfaltem kolejne połacie zieleni. Dzieci jeszcze podrosły, stały się rodzicami i narzekają, że ich dzieci nie chcą bawić się na świeżym powietrzu. Gdzie? Między rzędami samochodów? Czy może na tych placach zabawy, wylanych tym asfaltopodobnym czymś, rozgrzewającym się w ciepłe dni to temperatur powodujących oparzenia, przy każdym upadku? Z resztą, co to za zabawa w klatce.

Ludzie dzisiaj…

Niektórzy chyba wyobrażają sobie XIX wiek w jakiś steam punkowy sposób. Gdyby przyjąć te wyobrażenia za dobrą monetę, byłoby to społeczeństwo bóg wie jak wykształconych ludzi, którzy całymi dniami dywagowali na temat Moneta, Degasa i Van Gogha. Zapominając przy tym, że nie wszyscy oni byli wielkimi za czasów swego życia.

Dzisiaj ludzie som leniwe. Kiedyś to było lepiej

Popatrzmy. W Poznaniu można było zobaczyć prace Davida La Chapelle. Bilety to jakieś 20 zł? Czyli mniej niż za wypad do kina a zdecydowanie lepsza rozrywka. Że cały kraj masowo nie jedzie na wystawę jego prac? Skrajną głupotą byłoby myśleć, że powinno być inaczej. Większość fanów fotografii ma sporą szansę tę wystawę odwiedzić. Jeszcze nie tak dawno, wystawy takich artystów moglibyśmy podziwiać góra w kiepsko drukowanych gazetach.

Kiedyś było lepiej
fot. Eric Pickersgill / cykl Removed

Albo: Ludzie dzisiaj, to są dla siebie obcy! Eric Pickersgill i jego projekt – cholera, dzisiaj wszystko jest projektem, irytuje mnie to jeszcze bardziej niż notorycznie bierni ludzie mówiący, że jest „temat” albo „case” do omówienia – Removed. W ramach tego projektu fotograf usuwa smartfony z rąk fotografowanych ludzi. Wybrałem zdjęcie pary w łóżku. Nie z  wojerystycznej potrzeby. Pomówmy sobie o tym, jak to te małżeństwa się onegdaj kochały, spędzały ze sobą całe dnie i prowadziły nieprzerwane dysputy na tematy wszelakie.

W powszechnym wyobrażeniu owszem. Przez całe lata młodzi do powiedzenia mieli tyle, co karp na święta. Być może w bardzo ubogich a właściwie żyjących na skraju nędzy warstwach jakiś wybór był, bo skoro nikt nic nie ma to co za różnica. Patrząc jednak na historię ludzkości może się okazać, że dla przymierającego głodem lepsza śmieć niż wydać syna za córkę jakiegoś chama z sąsiedniej wsi ale uważanej za nieczystą, wrogą, gorszą. Wszędzie tam, gdzie w grę wchodziło coś cenniejszego niż ludzkie życie czyli majątek, raczej preferowano aranżowanie małżeństw, choć dobrze by było by młodzi pochodzili z podobnej klasy społecznej. Często małżonkowie wiedzieli o sobie tyle co nic. Rozwody były niepopularne ze względu możliwość wykluczenia z towarzystwa. Małżonkowie mieli zadbać o przetrwanie rodu czy rodziny, dodatkową parę rąk do pracy. W przypadku majątków w grę wchodziła swoista eugenika, gdyż dobrać należało te najlepsze celem ich połączenia. Tutaj niektórzy byli gotowi na pewne ustępstwa w kwestii urodzenia. Gdy bowiem w grę wchodzą miliony, to i mąż z niższej klasy córce ujmy nie przyniesie. Skoro kwestie reprodukcji i pieniędzy mamy załatwione, trzeba też znaleźć bratnią duszę, kogoś z kim można pogadać, stworzyć jakąś więź. Powszechną była instytucja kochanka i kochanki, akceptowana wręcz oficjalnie, zwłaszcza w wyższych warstwach społecznych. Mąż bardzo często nie znał żony a żona męża. Niższe klasy nie miały zaś za dużo czasu na wzajemne poznawanie się, bo dwunastogodzinna zmiana w fabryce temu nie sprzyja. Po drodze do domu kilka piw w pubie, kolacja i spać. Rano zaczynamy od nowa. Kobiety natomiast nierzadko zamykano w zakładkach dla obłąkanych. Wspaniałe rozwiązanie nieskutkujące zwrotem posagu a pozwalające bez mała za aprobatą całego otoczenia związać się nawet bez ślubu z nową partnerką. W bajdurzenie o „charakterze” zaś po prostu nie wierzę. Dziś liczy się tylko kasa albo kasa i wygląd. Nikt po dziś dzień nie chce mi wyjaśnić jak oceniano charakter niezbyt urodziwej panny czy kawalera bez wcześniejszerj rozmowy, wzajemnego poznania do któego nie miało prawa dojść, bo jakże? Wracając do projektu Erica popatrzmy sobie na zdjęcia:

Kiedyś było lepiej
źródło: https://www.sadanduseless.com/evil-iphones/
Kiedyś było lepiej
źródło: https://www.sadanduseless.com/evil-iphones/

Wspaniałe! Po prostu wspaniałe. Widzicie, nie lubimy mieć kontaktu z innymi. Narzekamy w Internecie, ale czy my naprawdę musimy żyć w takiej hipokryzji? Nikt nie lubi być zagadywany w autobusie, na ulicy przez nieznajomych. Zobaczcie z resztą co się dzieje gdy zaczepi Was np. w klubie osoba, która swoją aparycją nie spełnia waszych oczekiwań i rozmową z nią mogła by zostać, źle przyjęta prze grupę. Spławiacie lamusa w akompaniamencie śmiechu. Jakże niewiele różni nas od Japończyków. Jedynymi osobami, które łatwo nawiązują kontakty są osoby po 65 roku życia w przychodzi NFZ. Taka natura wieku, że przestają obowiązywać pewne normy. Jako młodzi ludzie reagowali na zagadujących ich starców tak samo jak młodzi ludzie reagują na nich dziś.

Żyjemy w czasach coraz bardziej rozbudowanych sieci kontaktów międzyludzkich. Możemy powiedzieć konstelacji. Każdy z nas zajmuje jakąś pozycję pośród innych jednostek, tworząc taką konstelację społeczną. Zabawa polega jednak na tym, że początkowo funkcjonowaliśmy w grupach małych albo bardzo małych. Jeszcze nie tak dawno temu, każde z nas miało rodzinę, kilkoro znajomych ze szkoły, którzy z czasem się wykruszali,  następnie współpracownicy, kolega czy koleżanka z pracy, ktoś z klubu sportowego czy hobbystycznego jeśli ktoś takie zajęcia preferował. Oczywiście kontakty nazwijmy je incydentalne, takie jak kasjer w banku nadal się pojawiały. Zobaczcie jak sprawa wygląda teraz. Komunikujemy się z coraz większa ilością osób, docierają do nas nieprzetwarzalne ilości informacji. Znajomi z podstawówki powinni zniknąć jak zły sen a oni zalewają nasze tablice swoimi zdjęciami, zdjęciami swoich dzieci. Samo to stanowi formę komunikacji a dochodzą przecież wiadomości przesyłane poprzez komunikatory. Powoduje to wrażenie posiadania setek znajomych, od których musimy się czasem odciąć. Wbrew też temu co mówimy, nie lubimy poznawać nowych ludzi. Gapienie się w autobusie czy w pociągu na stronę ze śmiesznymi kotami jest swoistym filtrem, który umożliwia nam odcięcie się od niepożądanych interakcji międzyludzkich. Tym bardziej, że pojawiają się nowe typy znajomości, swoiści przyjaciele korespondencyjni, tyle że w czasie rzeczywistym. Każdy zna kogoś z kim wymienia głupawe uwagi na tym czy innym profilu, albo z kim zażarcie dyskutuje, nie zawsze wrogo. Bywa, że merytorycznie, ostatecznie nie wszyscy Internauci to banda szympansów obrzucająca się g.…skórkami od bananów.

Kiedyś było lepiej
Wyszperane w google / zdjęcie z lat 50 XX wieku, USA

Powyższe zdjęcie, to również wspaniały przykład. Nieobecny ojciec skryty za gazetą, mającą być ścianą pomiędzy nim a rodziną. Jakże popularny obrazek, który można dostrzec na wielu filmach, ale też w opracowaniach. W idealistycznym wyobrażeniu, zabierze syna mecz albo w coś pograją. Bardziej prawdopodobnym będzie wyjście z kolegami, a jeśli sytuacja ma miejsce rano, porwanie drugiego śniadania i zniknięcie w fabryce na dwanaście godzin, względnie w jakimś biurze. Po pracy zaś zasłużony odpoczynek z ekipą z pracy i późny powrót do domu. Pamiętajcie, że kobieta nie stanowiła najlepszej partnerki do rozmowy dla wielu mężczyzn. Opieka nad dzieckiem była domeną kobiet i tylko kobiet. Dziś, częściej można zobaczyć ojców na zakupach z pociechami niż w tych Lepszych Czasach, gdy tak prozaiczną czynnością jak zakupy, głowa rodziny się nie hańbiła.

Gdy widzimy człowieka, który w autobusie, metrze, pociągu siedzi z nosem w telefonie przypisujemy mu na przykład aspołeczność. Cechy charakteru, których nie posiada a przynajmniej nie mamy prawa wiedzieć, czy je posiada. Ale to robimy. Błędy atrybucji towarzyszą nam nie od dziś. Patrząc zaś z drugiej strony, rozmawiając z kimś podtrzymuje, dba o swoje relacje społeczne. Może akurat wymienia jakieś uwagi z kimś znajomym na złożony temat? Dlaczego dowodem aspołeczności ma być czytanie albo oglądanie czegoś? Niech każdy piszący takie brednie zastanowi się czasem jak bardzo lubi zaczepiać obcych w pociągu. Czasem pytanie czy miejsce obok jest wolne wywołuje jedną z dwóch reakcji, strach albo wrogość. Gdzie mi się tu pchasz? I co za różnica, czy gapisz się w okno czy telefon?

Powszechna edukacja

Wywodzi się i kontynuuje „chlubne tradycje” tresowania roboli dając umiejętność czytania, prostego rachowania i słuchania poleceń. Szkoła jest jak XIX fabryka, która ma dać rynkowi pracy właściwą liczbę rąk, na tyle bystrych by samodzielnie funkcjonować i nie potykać się o własne nogi ale nie mieć własnego zdania. Czyli osobę totalnie niezainteresowaną nauką do czegoś tam zmusi a osobę która szczerze uczyć się lubi i i idzie do przodu – zniszczy. Osobiście uważam, że szkoła to system nauki nietolerancji, szykan, niszczenia osobowości, prania mózgów to jednak jakąś mała szansę daje, bo a nóż ów kaganek oświaty, wskaże drogę komuś wychowywanemu z dala od zamiłowania do wiedzy. Jeśli jest w tobie odrobina buntu i krytyki coś tam z niej wyniesiesz równocześnie opierając się jej zgubnemu wpływowi. Co gorsza, nadal do zawodu mamy „selekcję negatywną” – do dziś pamiętam psrokę z historii, która wpisywała jedynki za dosłownie za wszystko, równocześnie nabijając się z uczniów bardziej niż sami uczniowie. Kto by pomyślał, że byliśmy jej pierwszą klasą a ona nie miała nawet trzydziestki… Zostawmy to jednak, bo marność polskiego systemu edukacji to temat rzeka. Dobrze, że jest, ale tu już „reinstalacja nie pomoże”. Potrzebny jest nowy, ale jaki by nie był obecny umożliwia praktycznie każdemu dostęp do choćby podstawowej wiedzy, w tym z zakresu kultury i sztuki.

No dobrze. Wypadałoby kilka zdań poświęcić studiom. Doszliśmy do etapu jaki zaprezentował Zajdel w swim pozornie słynnym, bo zapomnianym, Limes inferior. Każdy ma prawo, skorzystać z oferty uczelni wyższych. Każdy! Czy do dewaluuje studiowanie, bo przecież kiedyś tylko elita szła studiować? Cóż, chodziłem do szkoły gdzie ciągle 85% nauczycieli stanowiła elita przyjmowana na studia w lepszych czasach. Dziękuję, postoję, więcej nie trzeba. Jeśli to jest elita to ja nie chcę poznać plebsu. 

Przesyt

Przesyt wynika raczej z tego, że więcej osób może coś robić. Właściwie każdy może sięgnąć po aparat i chyba każdy jakiś ma. Bardzo mało jest osób, które z własnej woli nie mają smartfona. Jeśli ktoś nie posiada jakiegokolwiek urządzenia tego typu, częściej jest po prostu zmuszony przez kwestie ekonomiczne, rzadziej idzie za tym jakaś ideologia. Przesyt to dość złudne pojęcie. Nagle całe rzesze ludzi, które jeszcze 100 lat temu byłyby wykluczone z uczestnictwa w kulturze zyskały do niej dostęp. Co więcej, nie tylko jako bierni obserwatorzy ale jako twórcy. Rozumiem, że może to drażnić, ale gwarantuję Wam, sam fakt, że coś nie jest masowe jeszcze nie oznacza, że jakość spada. Przecież nikt nikomu nie broni tworzyć czy oglądać dobrej – w jego mniemaniu – fotografii. Tylko nie oczekuj, że ktoś da ci ją na talerzyku. Zobacz Jasiu, to jest Wielki Artysta. Widzisz jakie ładne?

Przyjrzyjmy się z resztą tej masówie z Insta. Amatorskie zdjęcia robione telefonem, jedną lampą i samodzielnym makijażem są technicznie lepsze niż sesje przeprowadzane przez moich doświadczonych kolegów i koleżanki sprzed 10 lat! Serio, średni poziom zdjęcia wzrósł niemożebnie. Wspomnianą dekadę temu, fotograf, modelka i wizażystka razem nie mogli marzyć o takim efekcie jaki teraz może osiągnąć para w parku. Wiem, że wielu zareaguje niechęcią, nawet agresją ale masowość nie zawsze jest zjawiskiem złym. O ile przerzucenie się z solidnego rękodzieła na fabryczną produkcję często wiąże się ze spadkiem jakości, o tyle wyjście z niszy wiąże się ze wzrostem zapotrzebowania na wiedzę, warsztaty, rośnie wzajemna konkurencja. Masowość jak każda moneta ma dwa oblicza. Fotografii, zwłaszcza w ramach klasy średniej wyszła na dobre.

O północy w Paryżu

Może nie jest to najwybitniejsze dzieło kinematografii XXI wieku. Ot kolejny film Allena tłuczony na jedno kopyto. Temat tego filmu doskonale pasuje do tego wpisu. Otóż, główny bohater, żyjący współcześnie, bardzo chciałby trafić bodaj do lat 20 XX wieku. Uważa, że była to najwspanialsza twórczo epoka, w jakiej może żyć artysta. Trafiwszy tam, poznaje kobietę, która chce cofnąć się do Bell Epoque, która w jej mniemaniu jest najcudowniejszą. Pamiętajcie, że Lem też nie wiedział, że żyje w ważnej literacko epoce, która dała nam jego samego, Mrożka i Szymborską. Byli znajomymi swoją drogą. Z Mrożkiem chyba nawet dość bliskimi. Epoka w której żyjemy podlega zmianom. Dostrzegamy jej wady i zalety. Epoka miniona może przez historyków zostać dokładniej opisana, ale wyobrażenie o niej zostaje tym bardziej, że z wiekiem mamy tendencję do reminiscencji. Niejako mimowolnie wspominamy wówczas wydarzenia z okresu pomiędzy +/- 10 a +/- 30 rokiem życia. Mają owe wspomnienia charakter raczej pozytywny. Pozwala nam to cieszyć się życiem, jego przebiegiem, napawa optymizmem. Zatem wcale nie było lepiej, tylko raz jeszcze umysł płata nam figla. A raczej…włączają się mechanizmy mające osłodzić starzenie się.

Obejrzyjcie sobie ten film. Nic wielkiego ale świetnie obrazuje tą tęsknotę za „tym co było”. Po prostu w epoce która minęła – nic już się nie zmieni. Nie powstaną nowe obrazy, fotografie, filmy i książki. Historia oczywiście zna epoki, które starały się ożywić ducha poprzednich. Renesans. Z tym, że teraz nie przeżywamy miniaturowego renesansu bo ja wiem? Złotej Ery Fotografii Prasowej. Przeżywamy renesans formy. Bez treści.