Beztroskie dzieciństwo herbataiobiektyw, 25 sierpnia, 20205 czerwca, 2025 Dzieciństwo to czas prawdziwej beztroski, braku obowiązków i sielanki. Przynajmniej tak nam się wydaje a wszystko zaś za sprawą naszego umysłu, który ze snajperską precyzją wybiera tylko dobre, pozytywne wspomnienia w połączeniu z symulakrycznym wpływem fotografii. Gdy przypomnę sobie człowieka z aparatem, który mierzył we mnie tym dziwnym ustrojstwem, zaczynam rozumieć czemu żywię do fotografów dzieci jakąś antypatię. Dowiedziawszy się, że ktoś fotografuje dzieci instynktownie się odsuwam. Współczesne sesje dziecięce są bardzo różne od tych, w których uczestniczyłem ja i moi rówieśnicy. Nie ma już paskudnych teł i monotonnego oświetlenia. Są za to wizualne majstersztyki, pełne wyszukanych scenografii, stylizacji, misternych fryzur. Niekiedy bywają dziwne, choć możliwe, że dziecko w cedzaku, ma być daleką alegorią znalezienia tegoż w kapuście. Rzeczą która pozostała, są wszechobecne, nierzadko przyklejone na siłę do dziecięcych twarzy uśmiechy. Osobiście, nigdy nie lubiłem się uśmiechać a już na pewno na zawołanie. Nie żebym był niezdolny do wyrażania radości, ale przywołanie uśmiechu na komendę nigdy nie było moją mocną stroną. Jako introwertyk często pogrążony byłem i jestem we własnych myślach. Z perspektywy czasu zapewne infantylnych, ale wówczas moje przemyślenia musiały jawić mi się jako najdonioślejsze osiągnięcia filozofii, które przerywa jakiś typ, który ewidentnie bardzo nie ma ochoty fotografować stada gówniarzy bo wolałby robić coś godnego prawdziwego fotografa, ale za coś żyć trzeba. Nie wypadało dać babci zdjęcia, na którym jest smutne dziecko, tak jak nie wypada opublikować zdjęcia ze smutnym dzieckiem. Nie ma w tym nic zdrożnego, bowiem rozwiązania technologiczne wpływają na normy społeczne. Stąd też zmienia się chociażby sfera bliskości”. Zdjęcia dawniej zarezerwowane dla babci czy najbliższych znajomych, są udostępniane osobom spoza tego kręgu, niekiedy całkowicie obcym. Użyłem terminu „bliskość”, bowiem prywatność byłaby nieadekwatna. Mało kto publikuje zdjęcia spontanicznie i chaotycznie. Udostępnia się najlepsze kadry, stojące w zgodzie z poczuciem prywatności. Można zatem mówić o kreacji medialnej, bowiem każdy użytkownik mediów społecznościowych dba o swój wizerunek. Nie jest to wszak nic nowego, bowiem wystarczy chwila zastanowienia i introspekcji, by uświadomić sobie, że każdy z nas wybiórczo obdziela innych ludzi informacjami. Niewątpliwie jednak, mało kto ludzi mówić o swoich niepowodzeniach, dramatach czy problemach. Dokładnie tak samo jest z rodzicami, którzy chcąc być postrzegani jako idealni, dzielą się zdjęciami perfekcyjnych, szczęśliwych i beztroskich dzieci. Stąd też przyszła pora, by przyjrzeć się mitowi beztroskiego dzieciństwa. Jedno wspomnienie, jednej osoby niewiele znaczy. Zdecydowanie zachęca jednak do dalszych poszukiwań. Beztroskie dzieciństwo to częsty motyw czy to literacki, filmowy czy fotograficzny. Okres dzieciństwa, jest w naszej kulturze romantyzowany, gloryfikowany, jako okres gdy człowiek nie ma żadnych zmartwień, problemów a czas ten przepełnia radość i szerokie, nienaturalne uśmiechy. Nikt nie lubi smutnych dzieci, bowiem smutek czy jakiekolwiek problemy są przejawem patologii. Smutne dzieci to zaniedbane dzieci, zaś zaniedbane dzieci to nieodpowiedzialni rodzice. Dziecko wychowujące się w troskliwym, kochającym otoczeniu zawsze się uśmiecha. Brak uśmiechu, musi być więc przejawem rodzicielskiego zaniedbania. Uśmiechnięte, szczęśliwe dziecko, stanowi wizytówkę, doskonałej pary rodzicielskiej. Nawet jeśli dziecko nauczyło się uśmiechać na zawołanie. Z chwilą, gdy osiągamy pewien wiek, mniej więcej dwudziestu pięciu lat, nasza pamięć zaczyna funkcjonować nieco inaczej. Otóż złe wspomnienia, przykre doświadczenia zaczynają być odsuwane na bok. Choć czy jest to nasza pamięć, czy też sami my sami, nabieramy takiej tendencji, do wypierania złych wspomnień, jest kwestią sporną. Prawdopodobnie ma to na celu możliwość stworzenia czegoś w rodzaju bezpiecznej przystani, do której można powrócić w chwilach przytłaczających. Okres „dzieciństwa” jest też rozciągany i przeważnie obejmuje nawet późny wiek nastoletni, choć w psychologii dzieciństwo, kończy się około dwunastego roku życia. Cóż, widać psychologia nie zawsze nadąża za kulturą. W połączeniu z okruchami przeszłości, jakimi są zdjęcia wiecznie uśmiechniętych dzieci, zaczynamy patrzeć na nasze dzieciństwo z wielkim sentymentem, staje się okresem gdy nic złego nie miało prawa się wydarzyć. Nagle, niczym za sprawą dotknięcia czarodziejskiej różdżki, znikają wszelkie niepokoje i złe wspomnienia. Nie ważne czy spojrzymy na psychoanalizę czy terapię poznawczo – behawioralną, wydarzenia z dzieciństwa zawsze odgrywają ważna rolę. Nie oznacza to, że dzieciństwo czy adolescencja, to czas wypartych do podświadomości traum. W tym okresie dzieje się po prostu bardzo dużo. Nie wszystko jest od razu wydarzeniem traumatycznym. Trauma to „trwała zmiana w psychice, spowodowana gwałtownym i przykrym przeżyciem”. Wpływ wydarzeń z dzieciństwa na życie człowieka dorosłego, choć i ten okres podzielony jest na kilka płynnych faz, wydaje się być znaczący. Nie jest dzieciństwo zatem całkowicie beztroskie ale nie od razu musi być traumatyczne. Jest po prostu etapem rozwoju, w dodatku uważanym za bardzo ważny, choć też romantyzowany i infantylizowany. Dziecko, ma swoją pulę doświadczeń tu i teraz i nie patrzy na nie w perspektywie przyszłej konieczności płacenia podatków czy kłótni z szefem. Mimo to, często umniejsza się dziecięcym czy młodzieńczym doświadczeniom, iż jak dorosną to zrozumieją. Nad dzieckiem właściwie każdy dominuje. Rodzice, dziadkowie, nauczyciele, wszyscy mają nad dzieckiem taką albo inną władzę. I choć ruchy na rzecz podmiotowości dziecka rosną w siłę, tak ciągle jeszcze dzieci i ryby głosu nie mają. Pozornie stanowi ono obiekt powszechnego zainteresowania i opieki, ale z czasem doskonale zdaje sobie sprawę, ze w hierarchii stoi najniżej. W systemie szkolnym jest zaś mniej znaczące niż wyposażenie klasy czy papierkowa robota. Jest jednostką statystyczną, która winna zostać przemielona przez tryby systemu i wypluta w w formie ukształtowanej. Tak czy inaczej, ale ukształtowanej. Do pewnego momentu, każda osoba ma prawo wydawać mu polecenia, których niespełnienie spotka się z czyimś niezadowoleniem. Dopiero od niedawna zaczęto głośno mówić, że nie można zmuszać dzieci do ściskania czy całowania nielubianych cioć czy wujków. Próba pocałowania dorosłego człowieka, nawet w postaci buziaka na przywitanie, mogłoby się skończyć mordobiciem. Dziecko nie ma przywileju powiedzieć nie a przynajmniej nie zawsze. Naturalna reakcja obronna, w postaci chowania się za znaną sobie dorosła osobą w przypadku interakcji z osobą obcą, często przełamywana jest na siłę. Wydawać by się mogło, że to drobiazgi, nieistotne pierdółki, z którymi wszyscy mieliśmy do czynienia i wszyscy żyjemy. Przynajmniej tak brzmią publiczne deklaracje, bowiem w wielu wspomina obcałowywanie przez natarczywego krewnego niekiedy nawet z obrzydzeniem. Co wcale nie jest takie dziwne, gdy się o tym pomyśli. Stąd też dziecko przeważnie odczuwa frustrację wynikającą z faktu, że każdy ma nad nim jakąś władzę, prawdo do przekraczania jego granic, których niekiedy nie jest w stanie zwerbalizować. Uśmiechnij się! Co sobie ludzie pomyślą widząc cię z taką naburmuszoną miną? Dziecko, pozornie istota niezbyt bystra, uczy się bardzo szybko, nierzadko będąc szalenie przenikliwym. Właśnie w tym okresie, dowiaduje się co to kłamstwo, dostrzega że otaczający ludzie nie traktują go poważnie, często wydając polecenia, które w założeniu mają chronić przed rzeczami, które to dorośli praktykują z wielkim upodobaniem. Chociażby obżeranie się słodyczami, które jakoby nie jest zdrowe ale jednak dorośli robią coś dokładnie odwrotnego. Właściwie ma bardzo małą kontrolę nad samym sobą. Odkrycie hipokryzji albo kłamstw rodziców odbija się w młodym umyśle donośnym echem. Brzmi to infantylnie, jednakże żeby zrozumieć skalę problemu trzeba odwołać się do dorosłych, dojrzałych i poważnych doświadczeń. Zdrada ze strony partnera czy partnerki, innej bliskiej osoby to też w gruncie rzeczy błahostka a jednak dorośli niezwykle ją przeżywają. Wielkie mecyje a jednak traktowane tak poważnie. Podobna rzecz dzieje się w umyśle dziecka, gdy rodzic okazuje się nie do końca prawdomówny. Jakież inne zmartwienia może mieć dziecko? W naszym, dorosłych mniemaniu, żadnych. Ono samo zaś odkrywa, że wszystko jest grą pozorów, trzeba uśmiechać się gdy jest się smutnym, wykonywać polecenia wujków, cioć, kochać ich bo przecież trzeba kochać babcię, bez względu na to jaką jest osobą. Wszak dziecko ma obowiązek kochać. Cóż, Susan Sontag twierdziła, że dzieci nie mają obowiązku kochać bliskich. Ci, mają kochać dziecko i zasłużyć na jego miłość. Gdy nastaje wiek nastoletni, pojawiają się kolejne wyzwania. Dorośli przeważnie bagatelizują wszystkie przeżycia nastolatków, bowiem z ich perspektywy, ponownie, są to drobnostki, które wszak sami przeżyli. Ażeby umniejszyć własnym doświadczeniom w perspektywie przyszłych, potencjalnych, dojrzałych problemów, nastolatek musiałby dysponować sumarycznym geniuszem kilku filozofów i ojców socjologii. Problemy związane z dojrzewaniem, emocje, dynamika relacji społecznych i zmian psychicznych, to rzeczy nieistotne z punktu widzenia dorosłego. Grupa rówieśnicza potrafi wywierać olbrzymią presję na zachowanie, poglądy czy nawet wygląd. W tym okresie większość dzieciaków, jest niezwykle przejęta opinią grupy, własnym wyglądem, poszukuje własnej tożsamości, próbuje się dopasować albo buntować. Problemy w pracy, konflikt z szefem czy współpracownikiem przypomina wprawdzie konflikty rówieśnicze, będące prawdziwym utrapieniem, ale z perspektywy osoby dorosłej to tylko histeryczne banały. Rytm nadają wszelkiej maści blogi i kanały parentingowe. Coraz częściej mówi się o sharentingu, czyli przesadnym publikowaniu zdjęć dzieci, także w celach zarobkowych. Dziecko musi dobrze się sprzedawać, więc powinno być nieustannie szczęśliwe. Ich twórcy choć czasem korzystają ze zwrotów w stylu „nikt nie jest doskonały”, to uważają się za posiadaczy niepodważalnej, jedynie słusznej wiedzy. Przykładem jest pisanie pisanie o osiągnięciach edukacyjnych dzieciaków w postaci braku piątek, gdyż dzieci wcale nie muszą być piątkowe. Ciężko jednak oprzeć wrażeniu, że dzieci mają stać się idealne, perfekcyjne, dopracowane. Każdy szanujący się twórca zajmujący parentingiem i sharentingiem, nawet jeśli nie publikuje zdjęć dzieci, to uraczy swoich fanów ich geniuszem. Nie musi to być geniusz szkolny, może być moralny, artystyczny, społeczny, wyrażający się w dojrzałym robieniu czegoś, czego przeważnie nastolatki ani dzieci nie robią. Jako, że stają się influencerami, wzorujący się na nich rodzice też chcą stać się doskonali a przynajmniej chcą być tak postrzegani. Zwróćmy uwagę, że nigdy albo rzadko publikują zdjęcia swoich pociech gdy płaczą, stała im się jakaś krzywda, chociażby upadek na rowerku. Ich twórcy lansują się na doskonałych rodziców, którzy posiadają wystarczająco solidną wiedzę, by pouczać innych, choć sami swoich porad, nie mieli jeszcze okazji zweryfikować. Gdzieś w podświadomości czai się podejrzenie, że dla niektórych internetowych rodziców, pełnią rolę autoterapii, radzenia sobie z problemami z dzieciństwa, jakimiś niedostatkami. Być może jest to właściwa hipoteza, którą warto poddać weryfikacji. Mogą stanowić próbę stworzenia dla dzieci innego, prawdziwie radosnego i beztroskiego dzieciństwa jakiego sami nie zaznali, rozliczenia z wymaganiami rodziców ale wyrafinowaną formą zarabiania na dzieciach. Doskonałe, uśmiechnięte dzieci, które winny żyć beztrosko, zapamiętają, że były jedynie pracownikami własnych rodziców. Ci zaś, może faktycznie chcą im zapewnić prawdziwą sielankę i beztroskę, której nie doświadczyli w dzieciństwie i młodości. Jest to o tyle widoczne, że w wielu wpisach pojawiają się pewne, niekiedy żartobliwe uwagi, na temat relacji z rodzicami. Owo czytanie między wierszami, w pewien poszlakowy sposób, wskazuje, że wielu internetowych rodziców spotkało się z dezaprobatą ze strony własnych rodzicieli. Powody były najróżniejsze, chociażby wybór mało męskiego zawodu przez ówczesnego chłopca a obecnego mężczyznę. Ci bardziej otwarci mówią wprost, iż chcą zerwać z pewną traumą pokoleniową, choć ten termin jest nadużywany. Okazuje się jednak, że to nie koniec problemów. Wszyscy chyba słyszeli powtarzane niczym mantrę hasło, iż co nie zabije to wzmocni. Poczynając od kwestii społecznych a na psychologicznych kończąc, doświadczenia dzieciaków są bagatelizowane. Przemoc szkolna, ma zawsze była, wszyscy jej doświadczyli i wyrośli na ludzi. Nie jest chyba możliwym by wyrosnąć za surykatkę, więc nie jest to jakieś szczególnie osiągnięcie. Zważywszy, że rośnie liczba samobójstw nie tylko wśród młodzieży ale też dzieci, nie każdemu będzie dane wyrosnąć na ludzi. Ogólna kondycja psychiczna dzieciaków jest coraz gorsza. Depresja wśród siedmiolatków, nie jest chyba stanem pożądanym, mający na celu „wzmocnienie”, przyszłych dorosłych. Pojawiają się także stany lękowe, zaburzenia odżywania czy w końcu samookaleczenia i próby samobójcze. Niestety, najczęściej mówi się, że „dzieci mają problemy”. Wiele z nich, spowodowanych jest czynnikami zewnętrznymi. Jeśli dziecko w szkole doświadcza przemocy, na którą nikt nie reaguje, to nie tylko ono ma problem ale cały system. Można odnieść wrażenie, że dzieci są same sobie winne. Odnoszę niekiedy wrażenie, że wszyscy przyglądają się dzieciakom, ale niewiele robią. Banalny, ale chyba znamienny przykład, rozwoju zainteresowań czytelniczych wśród dzieci. Wszyscy chętnie krytykują, że dzieciaki książek nie czytają, nie chcą sięgać po literaturę, tylko smartfony im w głowie. Tak jakby dostęp do tych urządzeń, zależał tylko od nich. Dzieci nie chcą też uprawiać sportu. Wprawdzie rodzice też nie uprawiają żadnego, nie czytają, tylko siedzą i patrzą. Jeśli pociecha całkowitym przypadkiem, sięgnie po książkę, dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności i wpływowi grupy rówieśniczej albo zacznie uprawiać sport, to chwalą się tym jakby to było ich życiowym sukcesem. Jeśli potomek nie chce się interesować sportem i literaturą, tylko woli sobie pograć, sarkają jaka ta współczesna młodzież jest zła. Sukces ma wielu ojców, porażką jest sprawą indywidualną. Czytające, wysportowane dziecko, jest zasługą rodziców, leniwe samo jest sobie winne. Możliwe, że tak samo ma się sprawa problemów natury społecznej czy psychicznej. Dzieci dorastają, chwytają za aparaty i się uśmiechają. Obrywają za to od krytyków a przecież nauczono je, że uśmiech jest przejawem sukcesu życiowego, dowodem sukcesu rodzicielskiego. Zarzuca im się, że kreują rzeczywistość, w której wszyscy są szczęśliwi, jednak przecież dokładnie tego ich nauczono. Autentyczny smutek, jest zbyt prywatny by go demonstrować. Wszelkie nieprzyjemności, trzeba przeżywać samotnie, nie obnosząc się z nimi. Szczęście zaś, z miejsca jest podejrzane, choć przecież wszyscy go szukają. Patronite Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” Share this:Click to share on Facebook (Opens in new window)Click to share on Twitter (Opens in new window)Click to share on Tumblr (Opens in new window)Click to share on Reddit (Opens in new window)Like this:Like Loading... Podobne O fotografii Socjologia beztroskie dzieciństwodziecidzieci na zdjęciachdzieci w fotografiidzieciństwofotografiafotografowanie dzieciidealne życieinfluencerkreowanie rzeczywistościkulturapozowanie do zdjęćsocjalizacja influencerzysocjologiauśmiechuśmiech na zdjęciuwychowanie