Okres pomaturalny to wzrost ilości publikacji dotyczących rozważań, czy warto iść na studia. Argumentów przeciw jest cała masa, jednakże wynikają one ze złego pojmowania roli uniwersytetu oraz własnego celu w życiu.
Edukacja
Pierwsza pula rozważań dotyczy prymatu doświadczenia nad wykształceniem. Wiadomo bowiem, że ten kto zamknie się w uczelnianych murach, zostanie wyprzedzony przez kolegów i koleżanki, którzy postawili na praktykę. Bardzo sensowne rozumowanie, zwłaszcza w przypadku medycyny albo procesów wydobycia ropy naftowej z dna oceanicznego. O ile przedstawiciel handlowy zajmujący się dostawami do jakichś płazich sklepików, może sobie pozwolić na wybranie jedynie doświadczenia, to jak dowodzi żarcik z poprzedniego zdania, są takie kierunki gdzie wykształcenie musi poprzedzać doświadczenie. Wprawdzie nie każdy otrzyma szansę, by prowadzić odwierty czy zostać neurochirurgiem, ale wartością edukacji, nie jest jej wartość rynkowa, przekładającą się na to, jaką pracę można otrzymać w zamian za wykształcenie. Podejście takie jest absurdalne, bowiem sprowadza wartość człowieka, zwłaszcza człowieka wykształconego, do jego wartości wyrażonej dla pracodawcy w pieniądzu, który można nań zarobić. W owym prawdziwym życiu, liczy się tylko doświadczenie a ksiunżki można sobie doczytać we własnym zakresie i się dokształcić. Sęk w tym, że nie bardzo.

O ile na pewno znajdą się osoby z dużą dozą samozaparcia, by oddawać się studiowaniu we własnym zakresie, tak tempo kolejnych etapów życia temu nie sprzyja. Konieczność zaliczenia egzaminu, nawet w skostniałej rzeczywistości polskich uniwersytetów, wymaga zapoznania się z wieloma autorami, z dziełami, które na internetowych forach rzadko goszczą. Szkolnictwo wyższe choć ma wiele wad, ma też sporo zalet. Zwłaszcza kierunki humanistyczne i społeczne, na przestrzeni ostatnich dekad obrosły w mit bezużyteczności. Są one jednak nie tyle bezużyteczne, co niebezpieczne, bowiem ich absolwenci bardzo często rozwijają cechy niepotrzebne korporacyjnym niewolnikom. Należy zadać sobie pytanie, czy wszystko co robi się w życiu, musi mieć na celu uszczęśliwienie pracodawcy. Czytanie roku „1984” Orwella, na niewiele się zda, jeśli czytelnik nie potrafi analizować procesów kulturowych, społecznych czy politycznych, które mogą do niego prowadzić. Braki w edukacji doskonale widać jakie są efekty braku prawdziwej edukacji wśród niedojrzałych w swym fachu publicystów. Nawet nauka na mocno skostniałych, podporządkowywanych rynkowej logice uniwersytetach, pozwala przeskoczyć kilka etapów i nauczyć się krytycznego myślenia. Widząc poczynania wielu twórców, zajmujących się kulturą, sztuką, polityką, ekonomią, można jedynie żałować, że zdobywają wiedzę chałupniczo, bowiem w ten sposób wraz ze swymi odbiorcami wywarzają otwarte drzwi. Może gdyby więcej fotografów poszło na historię sztuki nie wypisywaliby takich głupot w dyskusjach.
Magister zdewaluowany
Zastanowić się należy, co też znaczy, że spadła wartość i znacznie tytułu magistra. Pierwszym co przychodzi do głowy, jest nadpodaż, powodująca, iż wartość delikwenta z tytułem spada. Oznaczać to może również to, że dobrym magistrem może być każdy, bez wyjątku i jedynie zamknięte drzwi uczelni, elitarność, niedostępność sprawiały że garstka wybrańców mogła w pewien monopolistyczny sposób czerpać korzyści z tytułu. Wszystko to, podporządkowuje wykształcenie logice rynkowej, w której każda czynność podejmowana człowieka powinna być przeliczana na złotówki. Równocześnie ciągle głośne są utyskiwania, że brakuje absolwentów kierunków zwanych ścisłymi. Zatem na rynku jest nadpodaż humanistów i wszyscy są jednakowo kompetentni. Teza co najmniej naciągana jednak medialnie chwytliwa. Nie sposób też racjonalnie uzasadnić, dlaczego absolwent danego kierunku ma obowiązek pracować w zawodzie pokrywającym się jego nazwą. Uniwersytety, edukacja, rozwój człowieka, w całości podporządkowano potrzebom rynku. Dokonam tuta nagłego przeskoku myślowego, który być może spowoduje mała dezorientację, ale wszystko mam nadzieję, zaraz się wyjaśni. Była moda wśród dawnych fabrykantów, by dzieci posyłać do szkół. Pierwsze pokolenie, które taką czy inną drogą dorobiło się majątku, zapragnęło by ich dzieci zamiast do teatrów chodzić tylko na pokaz, zaczęły wystawiane sztuki rozumieć. By biblioteczka, która pełni rodzaj ozdoby, stała się w końcu użyteczna. Wszak dyrektor fabryki, osoba majętna, w teatrach i operach bywająca, powinna też móc wiedzą i jej zrozumieniem błysnąć. Nijak nie przeszkadza dyrektorowi być filozofem, choćby z wykształcenia.
Staje się to tym bardziej wyraziste, iż głosy optujące za tym, by uczelnie kształciły zgodnie z rynkowymi potrzebami, są donośne. Nie sposób zaprzeczyć, że wyższa wiedza techniczna czy medyczna, możliwa jest do dobycia tylko w ramach nauki uniwersyteckiej. Wiedza, nie jest jednak tylko drogą do zarabiania pieniędzy, choć te w życiu nie są bez znaczenia. uczelnie o charakterze technicznym nie tracą jednak czasu na głębsza refleksję nad otaczającym światem. I być może ta refleksja prowadzi do drugiego powodu rozczarowania.
Jest nim oczywiście z braku szacunku. Przedstawiwszy się jeszcze naście lat temu jako magister Iksiński, można było liczyć na błysk uznania w oczach rozmówcy, czy to wykształconego czy też nie. Dla niewykształconego, był wprawdzie często magister wykształciuchem, któremu wydaje się jedynie, iż stoi wyżej w hierarchii społecznej, jednak trzeba się z takim liczyć. Dla wykształconych, było to spotkanie dwóch przedstawicieli wąskiej, elitarnej grupy społecznej. W międzyczasie wiedza, owo wykształcenie przestały być dobrem luksusowym i dodawanie sobie trzech literek przed nazwiskiem nie robi na nikim żadnego wrażenia. Warto pamiętać, że dla wielu osób magister był olbrzymią nobilitacją i obecna sytuacja wyzwala w nich głęboko skrywane kompleksy, chociażby z tytułu pochodzenia. Wielu magistrów wyprodukowanych w PRL otrzymywało punkty za pochodzenie robotniczo-chłopskie. Okazuje się, że uczelnie już dawno wpadły w tę samą pułapkę co studenci. Wynika to w znacznej mierze z dawnego carskiego systemu nakazowo-ukazowego, w którym papier, dyplom, certyfikat są ważniejsze od realnej wiedzy czy umiejętności krytycznego myślenia. Uniwersytet powinien być miejscem swobodnej wymiany myśli, gdzie student nie tylko ma słuchać, ale może też mówić. Spadł zatem szacunek do dyplomu, czego wielu wydaje się nie rozumieć. Widać to już w szkole podstawowej i średniej. Uczeń potrafiący rozwiązywać problemy, realnie się uczyć, wydaje się podejrzany, natomiast system kocha tych, którzy dobrze rozwiązują testy. Oznacza to, że polskie szkolnictwo wyższe, wymaga radykalnych reform, w tym otwarcia na swobodę myśli, poglądów. Tymczasem już polski wykładowca, uwikłany systemu punktowe, które zmuszają go jałowej, papierkowej wręcz roboty od której zależy dalsze finansowanie. Takie podejście nie sprzyja rozwojowi uczelni jako ośrodkowi rozwoju krytycznego myślenia.
Nowe elity
Jednakże nawet sformalizowana edukacja może mieć swoją wartość. Wielu wykładowców, nawet przypadkowo przekazują informacje, które każdą osobę, która nie śpi na wykładach mogą skłonić do refleksji. Tutaj prym wiodą kierunki takie jak socjologia, filozofia czy kierunki humanistyczne. Pracodawcy w licznych wywiadach podkreślają, iż osoby z wyższym wykształceniem są im zbędne. Jest to jednak sprowadzenie edukacji, rozwoju do logiki rynkowej. Dziwnym trafem, każdy kto tylko może, wysyła dziecko na Cambridge, Harvard albo inną prestiżową uczelnię. Skutkiem takiej antyuczelnianej narracji będzie wytworzenie nowej elity. Maluczcy niech uczą się tylko tego, co przynosi zysk elicie, która chętnie pośle dziatki na studia, umacniając ich przewagę. Gdyby połączyć to z marzeniami niektórych polityków o pełnej prywatyzacji systemu edukacji, cofniemy się do wieku właśnie XIX. Połączywszy to z podziwianym w Polsce a od lat krytykowanym w Stanach systemem kredytów studenckich, zadłużających zwłaszcza biednych ludzi na całe nieraz życie dyplom magistra odzyska swój prestiż, kosztem wytworzenia jeszcze większych dysproporcji, niż te które obserwujemy dziś. Kto się rodzi Alfą, umiera Alfą, kto się rodzi Epsilonem, ten umiera Epsilonem. Kolejna przeszkoda, ograniczająca mobilność klasową.
I choć dziś wiedza wręcz zewsząd się wylewa, jest ona różnej jakości. Umiejętność oceny jakości przytaczanych badań, dalece przekracza zakres szkoły średniej. Uczelnie winny zatem kształcić
Niewątpliwie uczelnia to jakiś system. Każdy zaś system ma swoje zasady działania. Nie do uniknięcia są zatem egzaminy, papiery, czyli wszystkie te formalne elementy, które doprowadzają studentów do szału i łez. Student skupiony na trybie zakuć – zdać – zapomnieć, będzie próbował przebić się przez biurokratyczną machinę jaką jest uczelnia, celem zdobycia papierka. Tak też postrzega studiowanie wielu krytyków, przez co studia w ich mniemaniu niczego nie uczą a zwłaszcza myśleć. Dowodzą oni zatem bezwartościowości studiowania w oparciu o własne, błędne wyobrażenie. Co oni właściwie chcą na tych studiach robić?
Każda osoba obdarzona minimalną nawet inteligencją i chęcią jej wykorzystania jest w stanie z tego czy innego wykładu wynieść wiedzę ciekawą i użyteczną. Pomyślcie zatem co będzie, gdy człowiek się należycie do studiowania przyłoży. Osobiście skorzystałem na wykładach z socjologii wizualnej, antropologii, psychologii czy nawet filozofii. Oprócz tego można korzystać z zasobów wydziałowej biblioteki, w której często gęsto znajdą się książki niedostępne albo trudnodostępne w innych bibliotekach czy księgarniach. Gdyby nie studia z zakresu socjologii, kurs z zakresu socjologii wizualnej, blog ten wyglądałby zupełnie inaczej. Być może byłby bardziej popularny rynkowo, bo odpowiadający na potrzeby Internautów.
Kolejnym wielkim, choć nie można tego tak nazwać, błędem, jest oczekiwanie od studiów wszechwiedzy. Wiedzy jakowejś tajemnej, co to nie trzeba jej aktualizować, która raz objawiona pozwoli przejść przez życie i karierę nie zmąciwszy bosą stópką toni… Brzmi to bardziej jak foszek na fakt, że po studiach trzeba się jeszcze uczyć. Trzeba, trzeba. Żadna wiedza nie jest dana raz na całe życie.
W końcu warto studiować czy nie? Zdecyduj się, bo coś kręcisz.
Przede mną zadanie trudne, jeśli nie niewykonalne. W ostatniej, kończącej tekst części należałoby podać jakieś sensowne argumenty, przemawiające za poświeceniem od trzech do pięciu lat na studiowanie, skoro wcześniej jedynie dowodziłem, że argumenty przeciw są zupełnie nietrafione. Patrząc na siebie mogę powiedzieć, że dziś jestem absolutnie pewny, że gdyby nie studia mój sposób myślenia byłby zdecydowanie płytszy, uboższy i być może zwróciłbym się ku wielu lekturom z wielkim opóźnieniem o ile bym to kiedykolwiek zrobił.
Spróbujmy zacząć od małej analogii. Rozumiem, że zaczynasz uprawiać sport, twoim jedynym celem jest zdobycie nowych umiejętności, które pomogą ci zdobyć lepszą pracę? Podnoszenie ciężarów może się jeszcze przydać na budowie a kolarstwo do rozwożenia pizzy. Natomiast snowboarding będzie już czynnością całkowicie nie do obronienia. Niestety w taką narrację też wpadamy jako społeczeństwo. Trzeba być wysportowanym, żeby lepiej pracować, by wydajniejszym, nie przynosić strat swemu panu, właścicielowi, szefowi, pracodawcy, zwał jak zwał. Sport powinno się uprawiać dla własnej satysfakcji, z potrzeby rozwoju indywidualnego, wewnętrznego a nie celowego, zawodowego. Aktywność fizyczną podejmuje się by lepiej żyć, nie zaś by lepiej pracować. Studia, zdobywanie wiedzy pełnią taką samą funkcję. Wspomniany snowboarding uprawia się dla własnej satysfakcji. Zapytajmy się zatem, czemu ciało rozwijamy z myślą o sobie, natomiast umysł podporządkowany ma być potrzebom naszych chlebodawców? Efektem takiego podejścia, jest skazywanie samych siebie, na niemożność podejmowania samodzielnych decyzji.
Studia to podobnie jak sport, czas prywatny. Tych kilka lat stanowi indywidualny wybór. Obowiązek szkolny przestaje ciążyć i można uczyć się z własnej, nieprzymuszonej woli. W rynkowej narracji, oddajemy ów czas, który powinien być niedostępny dla nikogo poza nami, wszystkim. Każdy ma prawdo decydować, jak spędzimy owe lata i dlaczego pracując, bo przecież rynek potrzebuje młodych, dynamicznych, zespołów za kiepskie wynagrodzenie. Kwestia finansowania nie ma tu nic do rzeczy, bowiem właśnie po to płaci się podatki. System, w którym każdy może skorzystać prawa do nauki, nie jest ona ograniczana zaporowym czesnym, może być podstawą do budowy bardziej świadomego społeczeństwa. Problem w tym, że kierujemy się w stronę taniej, mało rozgarniętej siły roboczej, która żyje dla kolejnego Porsche swojego szefa.
Spójrzmy też z innej strony. Upadło wiele barier, które utrudniały dostęp do wielu rzeczy. Dawna kultura wysoka przenika wartką rzeką do popkultury. Nie ma już wyraźnych podziałów klasowych, regulujących do tych czy innych dóbr kultury, zwłaszcza przez zasobność portfela. No dobra, to jeszcze czasem ma miejsce bo ceny biletów na koncert w domu kultury, którzy utrzymywany jest z budżetu miasta potrafią zwalić z nóg, ale dla równowagi w Sieci znajdzie się masa wartościowych inicjatyw. Bez pewnej dozy wiedzy, jej zrozumienia, ciężko poruszać się we współczesnym, coraz bardziej złożonym świecie. Zwróćmy uwagę, o jakie banały sprzeczają się Internauci w ostatnich latach. Bezcenną jest zdolność krytycznego myślenia, którą posiądzie każdy chętny ku temu student wydziałów humanistycznych i społecznych. Można być częścią tłumu, dać się tłumowi odurzyć albo popatrzyć nań chłodno, analitycznie. Tutaj najczęstszym błędem jest wiara, że absolwenci kierunków ścisłych zawsze pracują w zawodzie i dokonują nowych odkryć każdego dnia w przeciwieństw do humanów.
Musimy też zwrócić uwagę na coś co nazywam kultem bylejakości. Jeszcze jako tako tolerowani są ludzie z wykształceniem ścisłym, technicznym. Osoby z wykształceniem humanistycznym uchodzą za coś w rodzaju darmozjadów, pięknoduchów żyjących na koszt pracującego społeczeństwa, gdyż nie zaspokajają żadnej rynkowej potrzeby. Dopiszmy do tego, negatywną selekcję do zawodu nauczyciela, ich żałośnie niskie wynagrodzenia, zobaczymy w jakiejś kulturze żyjemy. Sytuacja gdy młody lekarz stażysta zarabia mniej niż człowiek nie posiadający stopnia żołnierza szeregowego jest absurdalna. Ilość obowiązków lekarza stażysty jest kilkukrotnie większa, wymaga większej wiedzy, niż oddanie rocznie pięciu skoków ze spadochronem w zamian za spory dodatek roczny. Żołnierz jeśli nie wyjeżdża na misje, nie robi praktycznie nic, ciesząc się prostym życiem za dobre pieniądze często nie potrafiąc czytać. Głupek z karabinem zarabia lepiej, niż człowiek który będzie ratował życie wasze lub rodziny. Super. Gdybyście zaś mogli posłuchać mądrości przez nich głoszonych…nie, nie będę Wam robił aż takiej krzywdy, bo niczym mi nie zawiniliście.
Rzadko upatruję w różnych działaniach spisków, zakulisowych machinacji, ale cała nagonka na studiowanie brzmi jak potrzeba wychowania nowych pokoleń Epsilon. Cichych, potulnych, pozbawionych własnego zdania i słuchających Pana, któremu nie śmią przerwać zdania. Po co ci te studia? Ciesz się życiem prostego robotnika. Poświęć możliwość rozumnego uczestnictwa w kulturze i sztuce, w zamian za szczęśliwe wyrobnictwo. Najcięższy ogień krytyki koncentruje się bowiem na absolwentach i przyszłych studentach wydziałów humanistycznych, którzy mogą wykazywać bardzo krytyczne tendencje.
Witaj w nowym, wspaniałym świecie.
Patronite
Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią”
You must be logged in to post a comment.