Czy warto studiować?

Czy warto studiować – magister zdewaluowany

Okres pomaturalny to wzrost ilości publikacji dotyczących rozważań czy warto iść na studia. No właśnie, czy warto iść na studia? Ciągle słyszy się, że nie bo teraz każdy może mieć magistra, nastąpiła dewaluacja dyplomu i tytułu zatem nie warto tego robić. Pytanie brzmi czy aby na pewno. Zatem raz jeszcze zastanówmy się czy warto studiować.

Edukacja

Pierwsza pula rozważań dotyczy tego co jest lepsze, wykształcenie czy doświadczenie? Wiadomo, że ten kto zamknie się w uczelnianych murach zostanie wyprzedzony przez kolegów i koleżanki, którzy postawili na praktykę. Bardzo sensowne rozumowanie, zwłaszcza w przypadku medycyny albo procesów wydobycia ropy naftowej z dna oceanicznego. O ile przedstawiciel handlowy zajmujący się dostawami do jakichś płazich sklepików, może sobie pozwolić na wybranie jedynie doświadczenia, to jak dowodzi żarcik z poprzedniego zdania, są takie kierunki gdzie wykształcenie musi poprzedzać doświadczenie.

Wprawdzie nie każdy otrzyma szansę by prowadzić odwierty czy zostać neurochirurgiem, ale też nie wyobrażam sobie by publicysta zajmujący się kulturą, sztuką, polityką, ekonomią był zdobywającym doświadczenie dzieciakiem po szkole średniej. Nawet skończenie marketingu daje pewną przewagę, bez względu czy pracujesz w nieruchomościach prowadząc własną działalność czy jesteś fotografem. Może gdyby więcej fotografów poszło na historię sztuki nie wypisywaliby takich głupot w dyskusjach a ci którym marzyła się kariera zawodowca, nie byliby zaskoczeni odkryciem pojęcia budowania marki.

Wartością edukacji jest zatem jej wartość rynkowa. Jaką pracę dostanę w zamian za wykształcenie? Cóż, nie każdy kierunek studiów pokrywa się z nazwą konkretnego stanowiska. Nie ma bowiem kierunku Właściciel Małej Firmy. Często zatem słychać głosy, że wykształcenie jest zbędne, także w przypadku etatowców. Liczy się tylko doświadczenie a ksiunżki można sobie doczytać we własnym zakresie i się dokształcić. Sęk w tym, że nie bardzo.

Czy warto studiować
Jest dżewo, jest deska, sie rżnie, jest seńk

O ile na pewno znajdą się osoby z dużą dozą samozaparcia by oddawać się studiowaniu we własnym zakresie, tak tempo kolejnych etapów życia temu nie sprzyja. Praca w trakcie studiów ma umożliwić studiowanie, więc nie koniecznie jest to okres intensywnego robienia kaiery cokolwiek to znaczy. Na wykładach poznać można poznać wielu autorów, z dziełami których warto się zaznajomić a którzy na internetowych forach rzadko goszczą. Można przebijać się wprawdzie przez bibliografie, przypisy, ale z ich aktualnością różnie bywa. Dużo dzieł w księgarniach ma już swoje lata. Ciekawość musi się gdzieś zacząć. Niewyniesiona z domu, rzadko rozwija się sama. Umiejętność interpretacji dzieł, również jest sztuką wymagającą umiejętnością, którą również ciężko samemu wypracować. Szkolnictwo wyższe choć ma wiele wad, ma też sporo zalet. Kolejne pytanie brzmi, czy wszystko co robię w życiu musi mieć na celu uszczęśliwienie pracodawcy? Mam nie iść na studia, bo obcemu człowiekowi to niepotrzebne?

Bardzo też proszę nie piszcie w komentarzach, że Gates czy Jobs nie skończyli studiów, wystarczy sama praca i pomysł. Nie macie mamusi, która opchnie odkupiony od kolegi system Pentagonowi ani nie macie genialnego kolegi, którego możecie okraść i wywalić na zbity pysk po tym jak dorobicie się na nim milionów.

Magister zdewaluowany

Zastanówmy się też co znaczy, że spadła wartość i znacznie tytułu magistra? Ilość magistrów sprawiła, że mamy nadpodaż a tym samym cena pracy takiego delikwenta spada? Oznaczałoby to, że dobrym magistrem może być każdy, bez wyjątku i jedynie zamknięte drzwi uczelni, elitarność, niedostępność sprawiały że garstka wybrańców mogła w pewien monopolistyczny sposób czerpać korzyści z tytułu. Równocześnie ciągle słyszę, że brakuje absolwentów kierunków zwanych ścisłymi. Zatem mamy nadpodaż humanistów i wszyscy są jednakowo kompetentni? Teza co najmniej naciągana. Nie potrafię jakoś racjonalnie uzasadnić dlaczego absolwent danego kierunku ma obowiązek pracować w zawodzie pokrywającym się z nazwą kierunku. Dość ograniczony sposób myślenia. Może spadła jakość kształcenia? Ciężko też mówić o fabryce magistrów, bo pod względem ilości dyplomów w społeczeństwie nie doganiamy krajów rozwiniętych a ilość ich z roku na rok spada. Zatem cóż znaczy ta dewaluacja? Skłaniam się ku opcji, że rozczarowanie, że samo wykształcenie nie gwarantuje już zdobycia zatrudnienia, tylko czy kiedykolwiek gwarantowało? Otóż nie.

Dokonamy tuta nagłego przeskoku myślowego, który być może spowoduje mała dezorientację, ale wszystko mam nadzieję, zaraz się wyjaśni. Była moda wśród dawnych fabrykantów, by dzieci posyłać do szkół. Pierwsze pokolenie, które taką czy inną drogą dorobiło się majątku, zapragnęło by ich dzieci zamiast do teatrów chodzić tylko na pokaz, zaczęły wystawiane sztuki rozumieć. By biblioteczka, która pełni rodzaj ozdoby, stała się w końcu użyteczna. Wszak dyrektor fabryki, osoba majętna, w teatrach i operach bywająca, powinna też móc wiedzą i jej zrozumieniem błysnąć. Nijak nie przeszkadza dyrektorowi być filozofem, choćby z wykształcenia. Przeciwnie.

Drugie wielkie rozczarowanie płynie z braku szacunku. Przedstawiwszy się jeszcze naście lat temu jako magister Iksiński, można było liczyć na błysk uznania w oczach rozmówcy, czy to wykształconego czy też nie. Dla niewykształconego, był wprawdzie często magister wykształciuchem, któremu wydaje się, że jest lepszy ale jednak trzeba się z takim liczyć a dla wykształconych było to spotkanie dwóch przedstawicieli wąskiej, elitarnej grupy społecznej. W międzyczasie wiedza, owo wykształcenie przestały być dobrem luksusowym i dodawanie sobie trzech literek przed nazwiskiem nie robi żadnego wrażenia. Każdy też miał okazję spotkać tych wartościowszych magistrów chociażby w szkole i wie, przepraszam, powinien wiedzieć, ale to myślenie czysto życzeniowe, że dyplom to połowa sukcesu. Warto pamiętać, że dla wielu osób magister był olbrzymią nobilitacją i obecna sytuacja wyzwala w nich głęboko skrywane kompleksy, chociażby z tytułu pochodzenia. Wielu magistrów wyprodukowanych w PRL otrzymywało punkty za pochodzenie robotniczo-chłopskie. Zdobyta na studiach wiedza, oraz to że system starał się ich przepchnąć, sprawiły że uznali się za najelitarnieszją elitę. Łatwo się przyczepić do każdego. My jesteśmy pokłosiem masowości oni ideologicznym produktem PRL. Do każdego można się przyczepić. Z tytułem czy bez, można być niekompetentnym bez względu na czasy w których pobierało się nauki. Niestety, wiele osób zadowalało się i chciałoby się zadowolić właśnie połową sukcesu, nie robiąc absolutnie nic by dowieść wartościowości tytułu. Pół biedy gdy uzyskanego przed godziną. Znacznie gorzej gdy uzyskanego lat temu czterdzieści, bo trochę się w międzyczasie zmieniło.

Pracodawcy nie potrzebują magistrów

Kraj, który się nie rozwija, nie potrzebuje ludzi wykształconych

Moja ulubiona część programu. Pracodawcy jakoby mówią iż osoby z wyższym wykształceniem są im zbędne. I mają rację. Kraj, który się nie rozwija, nie potrzebuje ludzi wykształconych. Tak na prawdę nie potrzebuje też ludzi doświadczonych. Wtórują im w tym ludzie, którzy w mętnych okolicznościach lat transformacji dorobili się majątku i dziś twierdzą, że Czesław Miłosz pracuje u nich na warsztacie. Taki Pan Szef, zainteresowany jest by przyuczyć do zawodu i patrzeć jak delikwent zasuwa za najniższą krajową. Szkolenia? Zapomnij. Wiele razy widziałem też jak doświadczeni ludzie, świetni handlowcy zastępowani byli dzieciakami po lat 20, którzy ostatnie dwa lata przepracowali w markecie wykładając towar, ale za to są znacznie tańsi. O owym kulcie bylejakości już pisałem więc odsyłam Was to tego tekstu.

Jasiu, synku! Nie ucz się! Po co ci rozumieć świat? Ważne byś sumiennie pracował dla szefa, Pana swego! 

Ciekawostką jest też, że większość HRowców takie czy inne wykształcenie ma. Chciałbym też zobaczyć, jak swoim dzieciom doradzają nie iść na studia celem zdobywania doświadczenia, tak pożądanego przez pracodawcę. Zachodzi uzasadnione podejrzenie, że tego nie robią. Łatwo się bowiem określa ścieżkę rozwoju cudzych dzieci. Osobiście uważam też, że w naszym coraz bardziej złożonym świecie, wartość wykształcenia, zwłaszcza tak zwanego humanistycznego, rośnie, nawet jeśli zawód wykonywany odległy jest od obranego kierunku.

Born in PRL

Podobnie nasi post PRLowcy, jak  XIX wieczni fabrykanci poślą swoje dzieci do szkół, jeśli trzeba będzie to zagranicznych. Wszak pieniądz otwiera wiele drzwi. Zatem dewaluacja dyplomu faktycznie ma miejsce. Spowodowana jest tym, że pracodawca przemawia z pozycji siły. Ma możliwość upokorzyć naszego absolwenta, dowodząc mu jak bardzo zbędnym jest jego papier nędzny, równocześnie robiąc wszystko by jego dzieciaczki, reprezentowały coś więcej niż on sam. Niemal każdy bowiem niewykształcony pracodawca, który dyplomu nie wymaga, nie szczędzi grosza na edukację dzieci. Dba by dobra była podstawówka, liceum, uczelnia. Hojnie wydaje złotówki na naukę języków i wszelkiej maści kursy. Zaobserwowaną ciekawostką jest wybór kierunków bardzo nie ścisłych, takich jak filozofia, filologia. Mogło by z tego wyjść ciekawe badanie. Żaden też porządny szef, nie chce mieć pod sobą kogoś kto jakieś zagadnienie rozumie lepiej albo zwyczajnie myśli. Ah, te rozmowy kwalifikacyjne gdy jedyną szansą rekrutujących na błyśniecie było posypanie się brokatem…

Skutkiem takiej antyuczelnianej narracji  będzie wytworzenie nowej elity. Nie idźcie na studia, nam pracodawcom jest to zbędne, ale swoje dzieciaki na studia poślemy, umacniając ich przewagę. Gdyby połączyć to z marzeniami niektórych polityków o pełnej prywatyzacji systemu edukacji, cofniemy się do wieku właśnie XIX. Połączywszy to z podziwianym w Polsce a od lat krytykowanym w Stanach czy Anglii systemem kredytów studenckich zadłużających zwłaszcza biednych ludzi na całe nieraz życie dyplom magistra odzyska swój prestiż, kosztem wytworzenia jeszcze większych dysproporcji, niż te które obserwujemy dziś. Kto się rodzi Alfą, umiera Alfą, kto się rodzi Epsilonem, ten umiera Epsilonem. Kolejna przeszkoda, ograniczająca mobilność klasową. I choć dziś wiedza wręcz wylewa się na nas, to tempo późniejszych okresów życia nie sprzyja nauce. Walcząc o przetrwanie na danej posadzie – co dotyczy nawet ścisłowców, bo jak wiadomo doświadczonego inżyniera spokojnie można zastąpić dziesiątką tańszych studentów – nie ma już czasu na intensywną naukę niczego poza tym co niezbędne.

Medialna ściema

Właściwie nie udało mi się w prasie, na forach, znaleźć jednego sensownego powodu dla którego nie warto studiować.  Żaden tekst nie przekonał mnie, że studiowanie to stracony czas. Być może pewną rację mają osoby, które zaznaczają, że mało który nastolatek po maturze wie co chce robić przez całe życie. Tu można się poniekąd zgodzić, ale z wielką niepewnością i ociąganiem. Jeśli bowiem nastolatek nie wie co chce robić, to znaczy że i zbieranie kapitału w postaci doświadczenia zawodowego będzie sprowadzało się do skakania z kasy na magazyn. O ile porzucenie politechniki po drugim roku może być przykrym doświadczeniem, tak nawet rok wspomnianej filozofii nie będzie czasem straconym.

Przeszukując Internet, trafiłem, bo jakżeby inaczej, na masę pyskówek co o kim źle świadczy. Jedni postulowali, że jeśli ktoś sam sobie nie radzi i musiał studiować to znaczy że jest nieudacznikiem. Drudzy, nie pozostawali im dłużni. Najostrzejsze teksty przeciwko studiowani publikowali oczywiście ludzie, którzy nigdy nie przekroczyli progu uczelni. Następnie zakładają blogi coachingowe, których główną osią są teksty typu Dwadzieścia złotych myśli ludzi sukcesu, przeplecione podręcznikowymi wywodami z zakresu marketingu, godne studenta pierwszego roku a nie kogoś kto prowadził masę firm, ma lata doświadczenia. Potem się okazuje, że żywcem przepisane z Kotlera, bez głębszego zrozumienia. Kokainy też nie trzeba reklamować, sama się sprzedaje.

Publicyści stanowią kategorię nie mniej mętną niż wspomniane czasy transformacji. Dowodzą, że mamy przesyt magistrów, tyle że zbędnych kierunków. Zatem zdewaluował się dyplom kierunku zbędnego tak czy siak? Przepraszam, poproszę jeszcze raz bo nie zrozumiałem. Zapewne ci sami rozpisywali się, że millenialsi, wolą pracować w danym miejscu, krótko, lubią wyzwania, szukają zmian. Badania wykazały, że pokolenie Y, jest w swych zamierzeniach bardziej stabilne niż X. Wolą dłuższą, opartą na stabilizacji współpracę i rozwój osobisty z tego wynikający, niż skakanie z posady na posadę. Pozwoliłoby im się to zaangażować w pracę zamiast wykorzystywać posadę do szukania posady zaniedbując przy tym wszystko. Gdyby bowiem zamiast słuchać twórców memów i dziwacznych publicystów, posłuchano Baumana, który pisał o tym lata, lata temu i przeprowadzono wcześniej jakieś rzetelne badania…

Swoje trzy grosze dorzucają fejsbukowicze, mocno wspomagani efektem Dunninga-Krugera. Nie mają pojęcia czego się uczy na tym czy innym kierunku, ale twardo odradzają zainteresowanym studiowanie. Skoro bowiem każdy może coś mieć, przestaje to być wartościowe. Czyli liczy się dla nich „papier wartościowy”, którego wartość podyktowana jest regułą niedostępności. Przekonali. Idę oddać dyplom. Względnie sami nie posiadając wykształcenia, próbują odwieść wszystkich aby utwierdzić się w swoich przekonaniach. W pamięci mam również stwierdzenie, że jeśli interesujesz się fotografią, to nie warto jej studiować, po prostu idź i fotografuj. Mamy zatem kolejny dowód, że pisać każdy może. Tak, sam kiedyś uważałem, że interesować się fotografią to znaczy robić zdjęcia. Cóż za naiwność z mojej strony. Interesowanie się fotografią w ogóle nie oznacza, że masz robić zdjęcia ani tym bardziej na tym zarabiać. Myślenie proste i jakże ograniczające. Efektem jest sprowadzenie niezwykle bogatego świata fotografii do trójpodziału i migawki. Trochę jakby malarstwo sprowadzić do pędzli i płócien. I przypomniałem sobie, że o wyborze kierunku studiów dla fotografa pisałem już przy innej okazji.

Studia

Niewątpliwie uczelnia to jakiś system. Każdy zaś system ma swoje zasady działania. Nie do uniknięcia są zatem egzaminy, papiery, czyli wszystkie te formalne elementy, które doprowadzają studentów do szału i łez. Student skupiony na trybie zakuć – zdać – zapomnieć, będzie próbował przebić się przez biurokratyczną machinę jaką jest uczelnia, celem zdobycia papierka. Tak też postrzega studiowanie wielu krytyków, przez co studia w ich mniemaniu niczego nie uczą a zwłaszcza myśleć. Dowodzą oni zatem bezwartościowości studiowania w oparciu o własne, błędne wyobrażenie. Co oni właściwie chcą na tych studiach robić?

Każda osoba obdarzona minimalną nawet inteligencją i chęcią jej wykorzystania jest w stanie z tego czy innego wykładu wynieść wiedzę ciekawą i użyteczną. Pomyślcie zatem co będzie, gdy człowiek się należycie do studiowania przyłoży. Osobiście skorzystałem na wykładach z socjologii wizualnej, antropologii, psychologii czy nawet filozofii. Oprócz tego można korzystać z zasobów wydziałowej biblioteki, w której często gęsto znajdą się książki niedostępne albo trudnodostępne w innych bibliotekach czy księgarniach. Gdyby nie studia z zakresu socjologii, kurs z zakresu socjologii wizualnej, blog ten wyglądałby zupełnie inaczej. Być może byłby bardziej popularny rynkowo, bo odpowiadający na potrzeby Internautów.

Kolejnym wielkim, choć nie można tego tak nazwać, błędem, jest oczekiwanie od studiów wszechwiedzy. Wiedzy jakowejś tajemnej, co to nie trzeba jej aktualizować, która raz objawiona pozwoli przejść przez życie i karierę nie zmąciwszy bosą stópką toni… Brzmi to bardziej jak foszek na fakt, że po studiach trzeba się jeszcze uczyć. Trzeba, trzeba. Żadna wiedza nie jest dana raz na całe życie.

W końcu warto studiować czy nie? Zdecyduj się, bo coś kręcisz.

Przede mną zadanie trudne, jeśli nie niewykonalne. W ostatniej, kończącej tekst części należałoby podać jakieś sensowne argumenty, przemawiające za poświeceniem od trzech do pięciu lat na studiowanie, skoro wcześniej jedynie dowodziłem, że argumenty przeciw są zupełnie nietrafione. Patrząc na siebie mogę powiedzieć, że dziś jestem absolutnie pewny, że gdyby nie studia mój sposób myślenia byłby zdecydowanie płytszy, uboższy i być może zwróciłbym się ku wielu lekturom z wielkim opóźnieniem o ile bym to kiedykolwiek zrobił.

Spróbujmy zacząć od małej analogii. Rozumiem, że zaczynasz uprawiać sport, twoim jedynym celem jest zdobycie nowych umiejętności, które pomogą ci zdobyć lepszą pracę? Podnoszenie ciężarów może się jeszcze przydać na budowie a kolarstwo do rozwożenia pizzy. Natomiast snowboarding będzie już czynnością całkowicie nie do obronienia. Niestety w taką narrację też wpadamy jako społeczeństwo. Trzeba być wysportowanym, żeby lepiej pracować, by wydajniejszym, nie przynosić strat swemu panu, właścicielowi, szefowi, pracodawcy, zwał jak zwał. Sport powinno się uprawiać dla własnej satysfakcji, z potrzeby rozwoju indywidualnego, wewnętrznego a nie celowego, zawodowego. Aktywność fizyczną podejmuje się by lepiej żyć, nie zaś by lepiej pracować. Studia, zdobywanie wiedzy pełnią taką samą funkcję. Wspomniany snowboarding uprawia się dla własnej satysfakcji. Zapytajmy się zatem, czemu ciało rozwijamy z myślą o sobie, natomiast umysł podporządkowany ma być potrzebom naszych chlebodawców? Efektem takiego podejścia, jest skazywanie samych siebie, na niemożność podejmowania  samodzielnych decyzji.

Studia to podobnie jak sport, czas prywatny. Tych kilka lat stanowi indywidualny wybór. Obowiązek szkolny przestaje ciążyć i można uczyć się z własnej, nieprzymuszonej woli. W rynkowej narracji, oddajemy ów czas, który powinien być niedostępny dla nikogo poza nami, wszystkim. Każdy ma prawdo decydować, jak spędzimy owe lata i dlaczego pracując, bo przecież rynek potrzebuje młodych, dynamicznych, zespołów za kiepskie wynagrodzenie. Kwestia finansowania nie ma tu nic do rzeczy, bowiem właśnie po to płaci się podatki. System, w którym każdy może skorzystać prawa do nauki, nie jest ona ograniczana zaporowym czesnym, może być podstawą do budowy bardziej świadomego społeczeństwa. Problem w tym, że kierujemy się w stronę taniej, mało rozgarniętej siły roboczej, która żyje dla kolejnego Porsche swojego szefa.

Spójrzmy też z innej strony.  Upadło wiele barier, które utrudniały dostęp do wielu rzeczy. Dawna kultura wysoka przenika wartką rzeką do popkultury. Nie ma już wyraźnych podziałów klasowych, regulujących do tych czy innych dóbr kultury, zwłaszcza przez zasobność portfela. No dobra, to jeszcze czasem ma miejsce bo ceny biletów na koncert w domu kultury, którzy utrzymywany jest z budżetu miasta potrafią zwalić z nóg, ale dla równowagi w Sieci znajdzie się masa wartościowych inicjatyw. Bez pewnej dozy wiedzy, jej zrozumienia, ciężko poruszać się we współczesnym, coraz bardziej złożonym świecie. Zwróćmy uwagę, o jakie banały sprzeczają się Internauci w ostatnich latach. Bezcenną jest zdolność krytycznego myślenia, którą posiądzie każdy chętny ku temu student wydziałów humanistycznych i społecznych. Można być częścią tłumu, dać się tłumowi odurzyć albo popatrzyć nań chłodno, analitycznie. Tutaj najczęstszym błędem jest wiara, że absolwenci kierunków ścisłych zawsze pracują w zawodzie i dokonują nowych odkryć każdego dnia w przeciwieństw do humanów. 

Musimy też zwrócić uwagę na coś co nazywam kultem bylejakości. Jeszcze jako tako tolerowani są ludzie z wykształceniem ścisłym, technicznym. Osoby z wykształceniem humanistycznym uchodzą za coś w rodzaju darmozjadów, pięknoduchów żyjących na koszt pracującego społeczeństwa, gdyż nie zaspokajają żadnej rynkowej potrzeby. Dopiszmy do tego, negatywną selekcję do zawodu nauczyciela, ich żałośnie niskie wynagrodzenia, zobaczymy w jakiejś kulturze żyjemy. Sytuacja gdy młody lekarz stażysta zarabia mniej niż człowiek nie posiadający stopnia żołnierza szeregowego jest absurdalna. Ilość obowiązków lekarza stażysty jest kilkukrotnie większa, wymaga większej wiedzy, niż oddanie rocznie pięciu skoków ze spadochronem w zamian za spory dodatek roczny. Żołnierz jeśli nie wyjeżdża na misje, nie robi praktycznie nic, ciesząc się prostym życiem za dobre pieniądze często nie potrafiąc czytać. Głupek z karabinem zarabia lepiej, niż człowiek który będzie ratował życie wasze lub rodziny. Super. Gdybyście zaś mogli posłuchać mądrości przez nich głoszonych…nie, nie będę Wam robił aż takiej krzywdy, bo niczym mi nie zawiniliście.

Rzadko upatruję w różnych działaniach spisków, zakulisowych machinacji, ale cała nagonka na studiowanie brzmi jak potrzeba wychowania nowych pokoleń Epsilon. Cichych, potulnych, pozbawionych własnego zdania i słuchających Pana, któremu nie śmią przerwać zdania. Po co ci te studia? Ciesz się życiem prostego robotnika. Poświęć możliwość rozumnego uczestnictwa w kulturze i sztuce, w zamian za szczęśliwe wyrobnictwo. Najcięższy ogień krytyki koncentruje się bowiem na absolwentach i przyszłych studentach wydziałów humanistycznych, którzy mogą wykazywać bardzo krytyczne tendencje.

Witaj w nowym, wspaniałym świecie.

Patronite

Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” 😉