Heroin Chic Davide Sorrenti

Heroin chic i smutna historia Davida Sorrenti

Heroin chic podbił świat mody w połowie lat dziewięćdziesiątych. Francesca Sorrenti już nie mogła się doczekać by wprowadzić go do świata wielkiej mody wraz z domniemanym twórcą, swoim synem Davidem. Sprawić by nazwisko Sorrenti naprawdę dominowało w tej branży. Dziś kolejna historia o tym jak wygląda kariera, mobilność klasowa, jak nieprawdziwie przedstawiano nam świat fotografii.

Golden brown texture like sun
Lays me down with my mind she runs
Throughout the night
No need to fight
Never a frown with golden brown
Every time just like the last
On her ship tied to the mast
To distant lands
Takes both my hands
Never a frown with golden brown
Golden brown finer temptress
Through the ages she’s heading west
From far away
Stays for a day
Never a frown with golden brown

Davide Sorrenti

Zdjęcie otwierające tekst a które można nazwać selfie, przedstawia młodego fotografa mody – Davida Sorrenti. Na pewno w większość z czytelników kojarzy to nazwisko za sprawą najstarszego z fotograficznego rodzeństwa – Mario. Pewną nowością może być informacja, że starsza siostra Davida, Vanina Sorrenti również fotografuje a cała trójka była promowana przez matkę, Francesce Sorrenti, która była bardzo wpływową i poważaną osobą w świecie mody. Z czystym sumieniem można napisać, że to ona tworzyła branżę mody w USA. Do tego stopnia, że jej dzieciaki prawie bez portfolio mogły spokojnie budować je w studiach Vogue czy innych tego typu periodyków. Davide zatem w chwili swych narodzin był już fotografem mody z wyrobioną pozycją i kontaktami. Film „Miasto Boga” cieszył się swego czasu sporą popularnością wśród fotografów. Wszyscy lubią historie, w których główny bohater dorasta w biedzie, przezwycięża przeciwności losu i spełnia swoje marzenia. Większość hollywoodzkich filmowych legend opiera się na tym schemacie. Kochamy historię przedsiębiorczego Billa Gatesa, który dla kariery porzucił Harvard, magicznie zrobił karierę i miliony. Ignorujemy słowo „Harvard” oraz udział mamy w procesie sprzedaży zakupów młodego Billego. Historia systemu DOS, jest bardzo prosta. Otóż Mary Gates, zasiadała w radzie United Way of King County wraz z Johnem Oplem, przewodniczącym rady firmy IBM. W chwili gdy podpisano umowę na dostarczenie sytemu operacyjnego, Bill nawet go nie posiadał. Odkupił QDOS od Seattle Computer Products i tak zaczęła się historia MDOS, który zapoczątkował niepodzielne panowanie firmy Microsoft na rynku komputerów osobistych. Podobno, wcisnęła też DOS pentagonowi, narażając tym samym bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych. Takie wałki nie tylko u nas są pociskane. Po dziś dzień, armia Stanów Zjednoczonych korzysta z Windows XP. Młody Jeff też od rodziców dostał 300 000 szeleszczących papierków na otworzenie firmy. W tym celu trzeba mieć chociażby zdolność kredytową. Fotografowie marzą o karierze zaczynającej się od tego że ich ciężka, rzetelna praca, z wykorzystaniem rozpadającego się aparatu zostaje dostrzeżona przez kogoś z góry, co poskutkuje lukratywnymi zleceniami. I frytkami do tego.

Wszyscy rodzice, bez względu na pochodzenie, starają się pomóc dzieciom, ażeby miały w życiu lepiej niż oni. Osoby pochodzące z niższych warstw społecznych, karmione są niczym gęsi na foie gras, przekazem, iż każdy kto otrzymał coś od rodziców jest zdrajcą klasy, leserem i życiowym nieudacznikiem. Wprawdzie każdy korzysta z pomocy rodziców, ale w jakiś pokrętny sposób wytyka identyczne postępowanie wszystkim na około. W myśl tego przekazu, trzeba samodzielnie zapracować na wszystko a otrzymanie czegokolwiek od rodziców, zwłaszcza dóbr materialnych, środków finansowych czy pozycji jest nieakceptowane. Osoba, która dostaje dom i samochód od rodziców na start, postrzegana jest jako niesamodzielna, choć większość młodych ludzi korzysta z samochodu rodziców, bowiem ekonomiczną głupotą jest kupować własne auto, wydawać na jego ubezpieczanie, gdy mieszka się w jednym gospodarstwie domowym z rodzicami. Z punktu widzenia podmiotów działających na rynku mediów, promowanie takiego sposobu myślenia jest opłacalne. Mogą wówczas reklamować dobra i usługi sprzedawane przez koncerny samochodowe, ubezpieczycieli. Niestety, wiele osób ulega takiemu myśleniu, idiotycznie wydając pieniądze na zbędny pojazd i ubezpieczenie. Równocześnie, ci sami publicyści, wmawiają im, że warto oszczędzić na kawie, co uczyni z młodzieńca milionera. Publicznie nie wypada przyznawać, że się coś dostało nie zapracowawszy na to. Stwarza to wyobrażenie, że każdy powinien sam zacząć od przysłowiowego czyszczenia butów i przejść kolejne stopnie kariery, co jest dość absurdalnym podejściem, zwłaszcza że dziecko szefa wielkiego koncernu technologicznego, nie musi stać przy linii montażowej bo docelowo ma przejąć rodzinny interes z celem jego rozbudowy i osiągnięcia jeszcze większych zysków.

W narrację tę, może wręcz dyskurs, wpisany jest kult ciężkiej pracy, która nie wiadomo na czym polega. Wstawanie o piątej, praca do północy, chwila snu, by w przyszłości cieszyć się owocami tejże pracy, która ponownie nie wiadomo na czym polega. Wydaje się, że wszyscy powinni zostać mętnie rozumianymi przedsiębiorcami, ale nie wiadomo kto wówczas będzie świadczył pracę na ich rzecz. Wszak zakład produkujący samochody, potrzebuje etatowych pracowników, wykonujących swa monotonną pracę w określonych godzinach.

W świecie fotografii, symbolem ciężkiej pracy było noszenie torby za starszym kolegą. Wywołuje to pewne poczucie równości szans, motywowane zwykłą zawiścią. Zdecydowanie lepiej zacząć chociażby od topowego sprzętu fotograficznego i dużej ilości pieniędzy. Nie należy się tym jednak chwalić, o czym przekonał się Gudzowaty. Na forach jego nazwisko nie przewijało się w kontekście jego twórczości a filozoficznego pytania, znanego ze współczesnych memów, mianowicie skąd miał na to piniąszki. Pomijano właściwie fakt, że to wyśmienity fotograf i dobrze spożytkował szansę, którą mu dano. Cichy wniosek był taki, że gdyby każdy z komentujących dysponował takimi samymi środkami, zrobiłby dokładnie takiej samej jakości zdjęcia. Mało prawdopodobnym jest, by obchodziło go, co mówili o nim nic nie znaczący internauci, ale z wizerunkowego punktu widzenia, dobrze jest deklarować pomoc rodzicielską.

Owoce tej indywidualistycznej propagandy, zaczynają przynosić owoce. Osoby z uboższych rodzin, stawiają na samodzielność, której wymagają też od innych. Osoby z rodzin zamożnych, posiadających kapitał społeczny, kulturowy i ekonomiczny, nie wstydzą się go wykorzystywać, by poprawić sytuację swoją i dzieci. Jedynie na potrzeby budowani wizerunku, każdy stara się lansować jako self made man, równocześnie pracując by dziecko budowało własny kapitał społeczny. Nie oznacza to, iż nie stanowi to pracy, często nawet ciężkiej. Medialnie jednak, hasło by ciężko pracować brzmi znacznie bardziej egalitarnie, niż by budować sieć kontaktów i pielęgnować znajomości. Stąd też dobrze mieć ułożona historię, jak to fotografowało się wesela w remizach, wyprowadzało psy, by tylko zarobić na pierwszy, wymarzony aparat. Francesca Sorrenti w przeciwieństwie do Aleksandra Gudzowatego, miała większe doświadczenie w tej kwestii i zrobiła z drugiego syna pozorowane dziecko z dworca Zoo. Tym bardziej, że zależało jej na stworzeniu nowego nurtu.

Kariera fotografa

Polska podobnie jak USA ma jeden z najniższych wskaźników tak zwanej mobilności klasowej na świecie. Oznacza to tylko tyle, że amerykański sen jest tylko i włącznie snem. Pamiętam gdy zaczytywałem się w historiach karier fotografów. Wśród nich była oczywiście historia fotografa mody Maria Sorrentiego. Mocno okrojona względem tej prawdziwej. Przycięta dokładnie do oczekiwań młodego odbiorcy o olśniewającej karierze zbudowanej na talencie. Z czasem okazało się, że bardzo niewiele sukcesów w świecie fotografii to tylko i wyłącznie talent. Zwłaszcza w świecie mody. I tak Filip Niedenthal to syn Chrisa Niedenthala, Terry Richardson to syn Boba Richardsona, znanego fotografa mody. Nie od dziś jednak wiadomo, że zawód artysty przekazywany był od pokoleń z ojca na syna. Dlatego też nie było wielkich artystek. Juergen Teller, znany w Polsce głównie z jednego zdjęcia, zamieszczonego na pierwszej okładce krajowej edycji czasopisma Vogue, również zrobił karierę nie tyle sam co za sprawą związku ze znaną i uznaną właścicielką galerii sztuki Sadie Coles. Nawet autorka najważniejszej książki w historii fotografii, zaczęła od małżeństwa ze starszym i uznanym socjologiem, Philipem Rieffem co zapewniło jej dostęp do środowisk akademickich, artystycznych i intelektualnych, następnie związek ze znaną chyba wszystkim Annie Leibovitz, która zapewniała jej mieszkanie w Paryżu. Widzicie, na portalach plotkarskich znajdziecie więcej prawdy o fotografii, zwłaszcza mody niż w prasie branżowej. Historie o kaierach zrodzonych dzięki pewnemu portalowi artystycznemu, którego nazwy nie chcę przytaczać, też są nieuczciwe. Administratorzy lansowali kolegów i koleżanki, spychając wszystkich pozostałych na dno pod pretekstem małej wartości artystycznej ich prac. Dziś widzę, że ci ukrywani za brak talentu, dysponowali większym talentem niż ci wylansowani i mogliby zrobić karierę w świecie prawdziwej sztuki a nie pop papki w kolorowych czasopismach. Tak szczerze, kto chciałby czytać że się nie da? Cóż, da się, ale historii od zera do bohatera jest zdecydowanie mniej, niż historii bo mama miała dobre znajomości, co na wszelki wypadek skrzętnie się ukrywa. Gardzimy tym tylko bardzo pozornie, bo mało kto opiera się pokusie pracy w prężnie działającej firmie rodziców.

Moja firma, moje nazwisko, moi znajomi, moje dziecko i będę sobie promował kogo i jak będę chciał, ale otwarcie tego nie przyznam. Powód ukrywania tego faktu, jest bardzo prosty. Społeczeństwo pozbawione perspektyw ma tendencję do wszczynania rewolucji a pracownicy do buntowania się, gdyż znikają im kolejne perspektywy. Przestają być produktywni. Z resztą pal licho rewolucje. Będą mi wypisywać bzdury w opiniach, robić czarny PR. Po co mi to? Człowiek zajęty pogonią za awansem do elity nie skupia się na obalaniu istniejących, skoro może do nich dołączyć. Tyle, to nigdy nie nastąpi. Elity są elitarne, gdy są nieliczne. Im zaś wyżej w hierarchii się stoi, tym bardziej dba się o to, by dotychczasowy porządek utrzymać. Powiedzcie mi, jak często mieliście okazję przeczytać, że potrzebne są znajomości? Osobiście na przestrzeni ponad dekady chyba trzy. Raz w pamiętnym magazynie Foto, w Digital Camera i raz w British Journal of Photography. Za każdym razem było to zająknięcie w ramach wywiadu albo dłuższego tekstu. Rzadko też porusza się kwestie systemowe ale to właśnie one mogą być metodą wyrównywania szans. Ciężko każdemu przydzielić rodziców z koneksjami, ale nie każdy szuka wielkiej sławy. Wieli zadowoli się własną mała firmą na rynku lokalnym. Można trochę ulżyć tym małym firmom przez zmianę systemu podatkowego. W takiej Polsce czy USA to najbiedniejsi stanowią podporę całego systemu. W USA dochodzi nawet do takich absurdów, że biedni finansują bonyż żywnościowe pracownikom najbogatszych aby ci mogli dalej wypłacać głodowe pensje. Mamy zatem jakiś socjalizm kapitalistyczno wolno rynkowy. Dół kolektywnie utrzymuje górę, ta gromadzi kapitał, chce wolnorynkowej swobody a gdy przychodzą złe czasy pomocy ze strony rządu i społeczeństwa. Reguły wolno rynkowe są dla dużych a mali mają siedzieć tam gdzie ich miejsce. Nikt nie chce systemu pozwalającego na łatwe tworzenie konkurencji, która przecież jest tego rynku podstawą. Najbiedniejsi są najbardziej obciążeni fiskalnie. Zatem zarówno system podatkowy jak i społeczny dbają o to, żeby człowiek nie podskoczył za wysoko. Czyli elity bronią się przed konkurencją także mechanizmami podatkowymi. Bez wsparcia na start nie ma szans. Ekonomiści tacy jak Owen Zidar zwracają uwagę, że pobudzenie gospodarcze następuje gdy małe firemki zostają odciążone zamiast dokręcać im śrubę. Oczywiście mała działalność świadcząca usługi na lokalnym rynku a wielka kariera w świecie mody czy sztuki to dwie różne kwestie, ale pierwsza brzmi czasem nawet bardziej obiecująco. Tyle, że możliwość założenia, utrzymania i rozwinięcia takiej działalności nie jest zbyt na rękę górze, bo jak wówczas znaleźć kogoś do roboty za darmo w zamian za obietnicę wielkiej kariery? Dodam, że jestem zwolennikiem państwowej ochrony zdrowia i systemów emerytalnych, ale daniny nie mogą one być bronią przeciwko szaraczkowi, chcącemu coś zarobić.

Przy okazji większych zmian, każde społeczeństwo wytwarza nowe elity, które zazdrośnie strzegą wstępu w swoje szeregi. Wszyscy dawno zrozumieli, że podtrzymywanie mitu snu, jest opłacalne i lepiej ukryć pewne fakty. Pracuj ciężko, rób swoje, często za darmo a ja się odwdzięczę albo ktoś cię dostrzeże. Odwdzięczanie często kończy się, że gdy przychodzi do płacenia, robotę zgarnia kolega pani szefowej, córka lokalnego watażki z ZPAF. Na szczęście coraz więcej młodych ludzi przestaje się na to łapać. Jakież zdziwione miny mają wszyscy krewni i znajomi królika, że w tym roku nie ma tylu młodych aspirujących fotoreporterów do obfotografowania im wernisażu za darmo. Wielce rozczarowało to także znaną podróżniczkę, która ze zdziwieniem w wywiadzie opowiadała o roszczeniowej postawie, a jakże, zgadliście, Millenialsów, domagających się pieniędzy za pracę. Tyle, że te dwa, trzy lata temu cześć z nas dobiegała trzydziestki a część czterdziestki. Ciężko się pracuje dla idei gdy świat oczekuje, że kupisz dom i samochód. Cóż. Wtedy zaczynają pojawiać się pretensjonalne teksty, że młodym nie chce się pracować, albo nie chcą pracować dla samego faktu pracy, zdobycia doświadczenia. Raz jeszcze ponowię pytanie, jak takiemu zapłacą to zabiorą doświadczenie? Da się je jakoś odliczyć? W efekcie dochodzi do absurdalnej sytuacji, że płaciliśmy za możliwość pracy. Nie praktyk u mistrza a zwykłej wolnorynkowej pracy, w co wkręciły nas wszelkiej maści głupawe publikacje starszych kolegów, którzy byli takimi samymi cholernymi wyzyskiwaczami. Noś torbę za starszym, doświadczonym fotografem. Ktoś, coś? Tymczasem o tym czy moja twórczość stanie się sztuką, droga sztuką, decyduje tak nieokreślona wartość artystyczna, jak znajomości. Te drugie nawet bardziej, bowiem sztuka o czym będę przypominał nie jest monolitem. Liczba nurtów w samej fotografii jest olbrzymia.

Znajomości to bardzo brzydkie słowo a załatwianie czegoś dzięki znajomościom to bardzo nieelegancka rzecz. O ile załatwiane jest coś dla kogoś innego niż ja. Drażni nas, gdy pracę dostaje kolega szefa a nie my. W końcu miał znajomości. Aby trochę złagodzić wydźwięk ukuto ładnie brzmiący termin jakim jest networing. Oznacza ni mniej ni więcej a budowanie sieci znajomości ale za to jak ładnie brzmi! Nie kojarzy się z nepotyzmem, którego tak bardzo nienawidzimy, ale przy każdej okazji chwalimy się co znajomy może nam załatwić, podkreślając tym samym pewną elitarność, luksusowość dobra czy usługi o których mowa, bowiem znajomość jest jedną z walut potrzebnych do ich uzyskania. Wszak tylko za wstawiennictwem kolegi czy koleżanki, należąc do wąskiego kręgu wtajemniczonych można się owym czymś cieszyć. Sami cenimy znajomości, kontakty, ale nie przepadamy gdy zostaniemy pominięci przez tychże kontaktów brak. Równocześnie kontakty przeważnie budujemy w obrębie pewnej grupy czy klasy społecznej, co skutecznie utrudnia awans. Wywodząc się z biedniejszej rodziny, ciężko zakolegować się z bogatszymi, tym bardziej że i tak pójdą do innych szkół. Nie oznacza to, że pewne kariery nie zaczęły się od przysłowiowego zera, przeciwnie. Są to jednak historie ale zdecydowanie rzadsze i trzeba się pogodzić z tym, że do większości z nas nie odezwie się nikt mogący pchnąć nasze kariery dalej.

Dzieci z dobrej rodziny i Brzmienie z Seattle

Rodziny Corleone świata mody 

Kojarzycie książkę Dzieci z dworca Zoo? Pewnie tak. Efekt był taki, że mnóstwo dzieciaków chciało być jak Christiane F. Dwóch „autorów widmo”, choć ten termin stał się modny w 2010 roku, stworzyło raczej romantyczną aniżeli odstraszającą historię, która stanowiła inspirację do eksperymentów z narkotykami. Spokojnie, ten gniot nie wywołał furory za oceanem, ale tam również udało się wywołać heroinowy szał. Szał? Lata osiemdziesiąte dla niektórych obszarów USA, w tym Seattle, to okres recesji. Definitywnie skończyła się kolorowa epoka dzieci kwiatów przypadająca na lata sześćdziesiąte i początek siedemdziesiątych. Recesja zrodziła potrzebę nowego wyglądu, wyrażenia swoistej beznadziei, czyli sytuacja dość podobna do tej znanej z Berlina Zachodniego. W ten sposób w Seattle narodził się nowy styl muzyczny zwany grunge, który zaczął się oddolnie rozlewać po Stanach. Właściwie przez długi czas wytwórnie nie były nim zainteresowane i zespoły powstawały w swoistym oderwaniu, nie niepokojone przez muzyczny przemysł. Naturalnie dzieciaki z dobrych rodzin, bez problemów finansowych musiały wyrazić swoje przygnębienie i zaczęły przejmować styl swoich biedniejszych (nie)znajomych. Niestety za ubiorem i muzyką, przyszła mod na coś jeszcze.

Golden brown

Texture like sun

Jestem absolutnie pewny, że fani tego gatunku gotowi są za wszelką cenę udowodnić, że nie ma on nic wspólnego z narkotykami. I mają rację. Tak się po prostu złożyło, że te dwa elementy się ze sobą połączyły. Przy czym oba miała podobną genezę. Musimy zacząć od tego, że paradoksalnie jakość heroiny na amerykańskim rynku zaczęła rosnąć, co przełożyło się na sposób jej zażywania. Strzykawki i igły przestały stanowić niezbędne akcesoria co dodatkowo ośmieliło dzieciaki. Co więcej, brązowy cukier był zdecydowanie tańszy niż produkt rafinowany* , tym samym chętniej sięgały po niego osoby o mniej zasobnych portfelach. W tym wiecznie głodne modelki, które na początku swej kariery, która często nigdy nie rozkwitała, ledwo wiązały koniec z końcem. Nie mówiąc już, że stała się po prostu modna. Młody Davide trafił w sam środek branży przesiąkniętej tą substancją. Świat mody, musi podążać za modą. Widzicie, starszy od Christiane, Davide był absolutnym zaprzeczaniem dziecka z posępnego dworca w ponurej dzielnicy Nowego Jorku. Pochodził z artystycznej rodziny, która cała pracowała, nie to złe wyrażenie, rządziła światem mody. Zatem ogólnie nie miała się jakoś bardzo źle, chyba że uwzględnić pokładane w nim nadzieje. Amy M. Spindler w 1997, po śmierci Davida, napisała, że rodzinę Sorrenti określano mianem Rodziny Corleone świata mody, co miała powiedzieć sama Francesca, mama Davida.

O ile dla wielu naprawdę pozbawionych nagle perspektyw ucieczka w narkotykowy świat była jedyną dostępną opcją spędzania czasu, tak niektórzy sięgali bo sięgali. Na owe poczucie beznadziei złożyła się chociażby sytuacja rynkowa w USA. Wiele stanów zaczęło odczuwać recesję, podczas gdy inne radziły sobie doskonale. Stany to specyficzny organizm i gdy zaczynał rodzić się Pas Rdzy na wschodzie, za zachodzie Seatle przeżywało zapaść tak Kalifornia odwrotnie. Na pewno wielu z Was miało okazję zaobserwować coś takiego w swoim otoczeniu. Taka dziwna moda pojawiła się chociażby wśród moich znajomych w okresie gimnazjalnym. Wprawdzie nie żyli w gettach, nie przymierali głodem, nosili raczej dobre ciuchy fundowane przez ciężko pracujących rodziców ale nagle uznali, że są czarnoskórymi gangsterami z getta na Bronxie i wychowała ich ulica. Dobra, wychowało ich podwórko, ale zabójstwa, napady, gangi średnio miały jakikolwiek związek z ich codziennością. Być może ludzie lubią stwarzać sobie problemy? Nie umiem powiedzieć. Sprawa ma się zupełnie inaczej gdy dla rodziców dziecko jest czymś w rodzaju inwestycji. Nie jest wielką tajemnicą, że wśród zamorzonych obywateli duże ilości alkoholu oraz innych używek są czymś zupełnie normalnym. I tutaj muszę podziękować mojej skłonności do kunktatorstwa się opłaciła. Otóż w czasie gdy odwlekałem dokończenie tego tekstu pojawiła się nowa adaptacja Dzieci z dworca Zoo produkcji HBO. Motywacje w sięganiu po różnego rodzaju używki są różne. Tym bardziej nie wystarczy nadać obrazowi współczesnej plastyki aby stał się komentarzem społecznym do współczesności, fabularnie będąc osadzonym w latach 80. Zabrało tam wygórowanych wymagań, oczekiwań. Teoretycznie dobra szkoła, dobre ciuchy, kilka języków, samochód w wieku osiemnastu lat są marzeniem każdego, ale owe rzeczy są w zamian za coś. Za potencjalne osiągnięcia, wyścig szczurów, wyniki w nauce, w pracy. Człowiek dąży do komfortu, pewnego optimum. Tylko niewielka część ludzi lubuje się w notorycznym stanie zagrożenia. Realizują ją poprzez odważne inwestycje, pomnażanie majątku albo sporty ekstremalne. Historia dzieci – projektów mogłaby być znacznie lepsza, tym bardziej zmieniły się realia. Coraz więcej publikacji dotyczy wygórowanych oczekiwań rodziców względem dzieci, które mają zaplanowaną praktycznie całą karierę. Takim projektem był właśnie młody David.

Heroin chic

Nie można powiedzieć, by heroin chic był inwencją własną młodego fotografa. Właściwie zdjęciami swoich znajomych zainspirował starszego brata, który miał bliskie kontakty z Kate Moss, której to kariera po ich zacieśnieniu dodatkowo przyspieszyła. Tyle, że to żadna nowość. Trochę ciekawszą informacją, będzie czternastolatka, która w trakcie swojego pierwszego zlecenia gdzieś w pobliżu Mario uzależniła się od browna – Jaime King. Wtedy też poznała Davida. Wypisz wymaluj, Christine i ten jej jak mu tam, nie pamiętam. Tylko bogatsi. I z perspektywami. I karierą. No to nie pisz i nie maluj.

Davide zaczyna fotografować Jamie, która bardzo dba o linię, Francesca zaczyna przepychać młodego do świata mody. Pierwszą ważną sesją promującą nowy styl jest ta z udziałem Moss, w wykonaniu Davida Simsa dla Calvina Kleina. Następnie nową estetykę zaczyna do swoich prac wprowadzać Mario, ale cały czas młody Davide jest promowany jako autor tego nowego, zbuntowanego looku, który stanowi krytykę doskonałych, zadbanych i sztucznych modelek poprzedniej epoki. Zdjęcia trafiają do młodzieży, zwłaszcza młodych kobiet, które zaczynają dbać o nienaturalną chudość. Zaczyna się się fala anoreksji, która dotyka kobiety bez względu na wygląd. Nawet te naturalnie szczupłe chcą stracić jeszcze kilka kilogramów.  Troskliwsza część mediów będzie się rozpisywać całymi latami, spędzając sen z powiek rodziców nastolatek. Coraz mniejsze ciuchy będą dostawać coraz wyższą numerację. Niestety w 1997 roku przychodzi mały kryzys. Młody Davide umiera w wyniku przedawkowania heroiny, choć rodzina Sorrentich próbuje przypisać to talasemii. Ilość wykrytej heroiny była zbyt symboliczna by zrobić komuś krzywdę. Jakoby.

Jakże historia może zostać różnie opowiedziana. Czternastolatka wpadająca w heroinowy nałóg jest…doskonałym tematem na książkę! Pod warunkiem, że nie ma nic wspólnego z synem kogoś bardzo szanowanego w świecie wielkiej mody, który to cały świat wypierał fakt powszechnego stosowania narkotyków wszelkiego rodzaju, byle trzymać fason. Gdzie tu miejsce na amerykański sen? Gdzie wspaniałe od zera do fotografeła? Wielki i wspaniały świat mody, do którego aspirowali młodzi adepci fotografii z całego świat, miał dokładnie gdzieś że bez mała bez mała promuje heroinę byle tylko sprzedać jeszcze jedną parę majtek. Jak podaje the Guardian, bardzo szybko zaczęto kampanię społeczną, mającą zatuszować całe zamieszanie a główną rolę odgrywała matka Davida.

Heroin Chic
fot. Davide Sims / Kate Moss / typowy wygląd heroin chic

Nałóg jako metafora

W nałogu alkoholowym i narkotykowym jest coś romantycznego. Sontag pisze o gruźlicy, jako romantycznej chorobie artystów wieku XIX. Konfrontuje ją z rakiem jako czymś niegodnym, destrukcyjnym. Tymczasem narkotykowy nałóg bywa w pewien sposób gloryfikowany, niezbędny osobie twórczej, którą świat przytłacza. Osoba taka, będąca nadwrażliwą musi jakoś przytłumić, przytępić, swoje doznania. Tutaj już na skalę masową, nie będący artystą, ale cierpiący konsument, który musi jakoś zwalczyć beznadzieję, która właściwie go nie dotyczy, bo należy do klasy średniej i kryzys go bezpośrednio nie dotyka. Tym bardziej, że mieszka w stanie któremu aktualna sytuacja sprzyja ale i tak odczuwa głębiej, mocniej.

Możliwe też, że narkotykowy nałóg, niezdrowy wygląd heroin chic sprzyja wytworzeniu poczucia beznadziei. Intensyfikuje życie, równocześnie doprowadzając do spektakularnego upadku. Przyszły heroinista może być świadomy destrukcyjnego wpływu. Nie sięga po heroinę dlatego, że wierzy iż uda mu się przezwyciężyć niszczycielką moc tego specyfiku, ale właśnie dlatego że pragnie jej na siebie oddziaływania. O ile gruźlica przed odkryciem prątków ją wywołujących była wyrazem wewnętrznych żądz i emocji, tak w przypadku heroiny znaczący jest akt kupna i konsumpcji. Doskonale pasuje do masowej artystycznej formy wyrazu jaką jest fotografia.

 

Heroin Chick
fot. Davide Sorrenti / Milla Jovovich

*oba specyfiki mają zupełnie różne pochodzenie, ale w slangu na heroinę mówi się brown albo brown sugar. kokaina zaś to po prostu sugar. naturalnie slang się zmienia, więc spotkać można przeróżne określenia, biała dama, snow, śnieg, czy spopularyzowane swego czasu przez film Scarface yeyo, no co tam komu do łba przyjdzie byle rozmówca wiedział o co chodzi.

Patronite Herbata i Obiektyw

Słuchajcie założyłem sobie konto na Patronite, żeby trochę usprawnić prace nad treściami na blogu. Odrobina czasu i nowych, często rzadkich książek zawsze się przyda. Mój profil znajdziecie pod linkiem Patronite Herbata i Obiektyw