Plus size

Modelki plus size i #bodypositive

Modelki plus size budzą mieszane uczucia. Dla jednych są bohaterkami w lansowaniu naturalnego wyglądu, dla drugich promowaniem otyłości i niezdrowego trybu życia. Wiadomo, jedzenie naleśników z proszku, odżywek z proszku, wszystkiego z proszku jest kwintesencją bycia fit. To, że ktoś ma muskularne ciało, nie znaczy że ma zdrowe ciało.
Dodatkowo trzeba zastanowić się co właściwie znaczy „ładny” albo „brzydki”? Jaki jest obowiązujący kanon piękna? Dziś kilka słów właśnie o kanonie piękna, modelkach plus size i jak zwykle niezrozumieniu.

Kanon piękna

Piękno to zwodnicza rzecz. Nie sposób go jednoznacznie zdefiniować. Próbowano z filozofią, matematyką, chwytano się wszelkich możliwych metod ale definicja wymyka się zręcznie.
Ja nie będę próbował, ale jakichś uogólnień potrzebujemy. Co uznajemy za piękne zależy w dużej mierze od całej epoki w jakiej żyjemy. Przy czym XX i XXI wiek są najbardziej problematyczne. Poprzednie epoki oceniamy głównie przez pryzmat klas wyższych. Raczej mały wpływ na kanon piękna męskiego czy kobiecego ciała miała sztuka ludowa, albo ideał chłopa czy chłopki. Obecnie właściwie przedstawiciel każdej grupy może przedstawić swoje poglądy w tym zakresie. I tak nie mamy jednego wzorca a wiele wzorców. Najsilniej lansowany jest atletyczny, wysportowany, co wcale nie oznacza, że wszystkim to odpowiada.

Cóż też znaczy przystojny, atrakcyjny mężczyzna albo atrakcyjna kobieta? Problem w tym, że to co deklarujemy publicznie nie zawsze pokrywa się z naszymi prawdziwym preferencjami. Owe prawdziwe preferencje trzeba niestety często maskować. Chociażby lakowaniem zdjęć osób uchodzących za atrakcyjne, choć w łóżku obok nas śpi osoba zupełnie inaczej wyglądająca. Więcej, znacznie z naszego punktu widzenia atrakcyjniejsza. Napędza to spiralę wzajemnych dziwacznych oczekiwań, błędnych przekonań, kompleksów. Trzeba do tego dodać, że znaczna część przekazu w naszej epoce jest nie tyle artystyczna w jak poprzednich a marketingowa. Prawda jest aka, że na szczupłej osobie łatwiej zaprezentować ciuchy i tyle. Nie można jednoznacznie powiedzieć jaki jest obowiązujący kanon urody XXI wieku.

Co kraj, to obyczaj

Afryka. Żyją tam plemiona, które tuczą. Wśród Bodi, mężczyzna musi pokazać że jest jak pizza. Wyżywi rodzinę. Zatem nim ruszy na poszukiwania partnerki, upodabnia swój brzuch do boilera. W końcu pełny brzuch oznacza sprawność w zdobywaniu pożywienia. Potrafi go napełnić, równocześnie będąc sprawnym fizycznie. Płaski brzuch nie jest oznaką sprawności i zdrowia samą w sobie o czym przekonacie się za chwilę. Taki kanon urody może nie przypaść do gustu osobom wychowanym wśród zupełnie innych wzorców oraz zupełnie innej kulturze. Podobny zwyczaj praktykują nawet od dziś inne plemiona, które przed ślubem, tuczą kobiety do niestety niebotycznych rozmiarów, co odbija się na ich zdrowiu i długości życia. Duże ciało równa się dobrobytowi domostwa. Rodzina mająca tłustą córkę, może powiedzieć o sobie, że jest rodziną zamożną a ojciec potrafi ją utrzymać na należytym poziomie. Otyła żona, świadczy o statusie męża. Nie każdy może kupić dobrze odżywioną żonę z dobrego domu. Musi mieć odpowiedni umiejętności i zasoby. W przeszłości nie robiono tego aż w takim stopniu. Zwyczaj wypaczył się, zdegenerował. Czasem kultywuje się tradycje, które niczemu już nie służą albo i nigdy nie służyły, bo były tylko obsesją, najczęściej religijną. Bywają zatem bardzo szkodliwe i nie zawsze chodzi o masę ciałaPomnijcie choćby Waris Dirie, ale to inna kwestia. Ten drugi przykład wcale nie jest tak odległy jakby się mogło wydawać. Dziewczęta tuczone od najmłodszych lat, również są okaleczane lecz w inny sposób. Ich stawy, układ kostny są niesamowicie obciążone, co utrudnia poprawny ich rozwój oraz poruszanie się. Wcześniej zabieg miał na celu spowodowanie by przyszła kandydatka na żonę przybrała kilka, może kilkanaście kilogramów. Niedobór pożywienia i tryb życia szybko by ją ich pozbawiły.

Także w Polsce można dostrzec pozostałości tego systemu wartości, choć w nieco innej formie. Panna, powinna być szczupła, natomiast żona, gospodyni powinna natychmiast przybrać na wadze. Można tłumaczyć, to na dwa sposoby. Pierwszy, to zniwelowane atrakcyjności seksualnej. Jako, że panna winna być szczupła, czyli ładna, zgrabna i powabna, przybranie na wadze może być formą komunikatu, iż kobieta jest już zamężna i nie musi być atrakcyjna. Można też przyjąć, że żona, gospodyni to rola, która posiada własne kanony atrakcyjności. Może też stać się żywym dowodem zamożności męża, gospodarstwa. Kobiety bardzo często pracowały fizycznie, więc otyłość we współczesnej formie im nie groziła, tym bardziej, że żywności nierzadko brakowało, ale dobrze by gospodyni miała kilka centymetrów tkanki tłuszczowej. Zwyczaje te przetrwały jeszcze do niedawna, bowiem nierzadko starsze kobiety, koleżanki mojej babci, plotkowały, że ta czy inna powinna się wstydzić, by dwa lata po ślubie nadal być chudą jak panienka. Kochały się również w pulchnych dzieciach i nie raz można było usłyszeć, że powinno się „nabrać ciałka”, co oznaczało tyle, co przytyć, obrosnąć w tłuszcz. Padały pytania, czy jesteśmy w domu głodzeni, czy nam jeść nie dają, bo pulchne dziecko, to chluba rodziców. By może, ten system wartości przetrwał wśród ludzi pochodzących z biednych rodzin, gdzie często głód zaglądał w oczy.

Przeciwieństwem kultur niedoboru są kultury dobrobytu. Nasza kultura współczesna jest właśnie taką kulturą. Trwają pewne spory na temat kultury Starożytnej Grecji, która stworzyła jeden z najbardziej wyidealizowanych kanonów piękna. W przeciwieństwie do plemion afrykańskich Grecy mieli dość sprzyjające warunki ale nie oznacza to, że mogli się opychać do nieprzyzwoitości. Składała się z formy chleba, oliwek, wyciskanej z nich oliwy, fig i wina. Napój ten pełnił podobną rolę jak u nas piwo. Duże skupiska ludzi nie sprzyjają bowiem jakości wody. Grecy pili wino mieszane z wodą a i tak za mocne nie było. Mieszkający bliżej morza, żywili się też rybami. Nie sposób powiedzieć co skłoniło Greków do wyboru takiego kanonu piękna. Warunki były na tyle sprzyjające, że widomo śmierci głodowej nie zaglądało im w oczy. Mieli zatem możliwość wykształcenia filozofii, poszukiwanie idealnego piękna. Rzeźbiarz Poliklet wprost pisał w swych traktatach, że trzeba szukać, prezentować doskonałe proporcje i sylwetki. Wiemy jedynie, że część rzeźb powstała na cześć znanych pięściarzy, zapaśników natomiast wskazówki z traktatów Polikleta sugerują, że szukali ideału a większość ich rzeźb ma niewiele wspólnego z tym jak wyglądali ówcześni Grecy. Kultury afrykańskie ceniły sytość, której dowodem była tkanka tłuszczowa. Możliwym jest również wytłumaczenie, że ideałem była sylwetka oznaczająca takie bogactwo, że nie trzeba już parać się pracą i polowaniem. Grecy mogli pójść w swych rozważaniach dalej poddając analizie znacznie więcej czynników. Tam gdzie głód jest codzienna zmorą potrzebne są proste zasady. Tam gdzie mało kto cierpi z jego powodu można szukać bardziej wzniosłych wartości.

Identyczna zasada działa w naszej kulturze, która również jest już kulturą przesytu. Ten kto ma wystarczająco silny charakter by się powstrzymać, poprzez swoją sylwetkę daje dowód pewnych cnót. Jest w tym jednak mały haczyk. Otóż istnieje górny limit atrakcyjności męskiej muskulatury. Przekroczenie go, daje sygnał iż osoba jest próżna, narcystyczna i skupiona na sobie. Zatem uwaga! Potężna sylwetka jest też obarczona stereotypem przygłupiego troglodyty, który przegląda się w lustrze. Ciężko mieć ciastko i zjeść ciastko. Zawsze trzeba zapłacić. Domniemaną ceną za taką sylwetkę jest chociażby prawdopodobieństwo związku, bowiem dla kobiet, zwłaszcza nie trenujących równie intensywnie, może to być sygnał, że taki facet będzie ją zaniedbywał na rzecz siebie. Będzie również problemem towarzyskim, bo reżim treningowy, będzie wykluczał wypad na piwo, pizze albo wieczór pod kocem przy filmie. Że nie prawda? Przepraszam, nie ja wymyślam stereotypy. Kultury przesytu mają jednak pewną wadę. Otóż również kreują bardzo ciężkie do osiągnięcia kanony wyglądu, które są domeną garstki osób, które poświęcają im życie, przez co ci, którzy chcą złapać wszystkie sroki za ogon, mogą ciągle czuć, że w czymś się nie realizują. Inteligentny, oczytany, przypakowany, zarabiający miliony. Samo osiągnięcie atletycznej sylwetki wymaga czasu, pieniędzy i zaangażowania. Natomiast sylwetka z Instagrama, zawodowego kulturysty, to cel dla takiego fotografa i socjologa nieosiągalny, przez najzwyklejszy brak czasu i zupełnie inne potrzeby. Próżno szukać filozofów, fizyków i matematyków o herkulesowej posturze. Zdarzali się, ale są raczej wyjątkiem niż regułą.

Na przestrzeni wieków w kwestii kobiecego ciała dominowały raczej pełne kształty. Antyczna Grecja, Złoty Okres Hollywood. Właściwie twórcy wzorców w większości epok, jeśli chodzi o atletyczną perfekcję skupieni byli na ciele mężczyzny. Poproście o pomoc Wuja G i zobaczcie jak prezentowane było ciało kobiety a jak mężczyzny w poszczególnych epokach. Macie małą podpowiedź:

Pełne kształty kobiecego ciała wygrywały z pozostałymi opcjami. Wysportowaną i skrajnie chudą. Było kilka epok w których dominowała wręcz anorektyczna szczupłość, czasem do tego stopnia, że jedną z nich określono pięknym mianem heroin chick, ale było to zdecydowane odstępstwo od reguły. Oczywiście miało to najczęściej związek z płodnością i dobrobytem. Ciężko wyjaśnić, dlaczego te kilka epok obrało sobie tak odmienny ideał kobiecości. W XXI wieku można to uzasadnić silną wolą, wytrwałością, umiejętnością powstrzymania się od nadmiernej konsumpcji, choć jest w tym mały haczyk. Po pierwsze dotyczy kobiet, bo mężczyzna ma większe pole do popisu w zakresie posiadania wspomnianego boilera lub kaloryfera, ale z kilkoma zastrzeżeniami. Ma do tego prawo o ile zajmuje odpowiednio wysoką pozycję społeczną. Parając się nauką, będąc wysoko postawionym politykiem ma prawo zrezygnować z atrakcyjnego wyglądu na rzecz celu, do którego dąży, nadrzędnej idei.  Po drugie, można też pokusić się o stwierdzenie, że nastąpiła zimna priorytetów które sprawiły że kobieta nie musi mieć kształtów zachęcających do prokreacji. Wiemy jednak, że piękno jest rzeczą bardzo względną i nie istnieje coś takiego jak powszechny, międzynarodowy jego kanon.

Modelki plus size

Cały ruch, trend, nurt, sami wybierzcie sobie określenie, jest dokładnie tym czego oczekujecie! Instagram to fikcja, zatem chcecie prawdy? Gdy ją dostajecie dostajecie, to domagacie się fikcji. Przecież to jakaś fotograficzna schizofrenia.

Spotykają się one z wielką nieprzychylnością, jako lansujące otyłość i chorobę, ze strony osób, które nigdy nie pokazują swej fizjonomii, albo z bezgranicznym uwielbieniem innych. Tylko co właściwie znaczy być modelką plus size? I skąd nagłe zapotrzebowanie? Cóż, wszystko ma swoje granice. Większość reklam posługiwała się obrazami osób, które zawodowo zajmowały się byciem wysportowanymi albo głodnymi. Tak samo jak producenci aparatów w reklamach nie posługują się fotami z wakacji pana Zenka, który fotografuje dwa razy do roku tylko ludzi zawodowo zajmujących się tworzeniem obrazów. Obie te grupy dedykują swoje życie jakiemuś celowi, pasji która przeradza się w zawód, co nie jest możliwe dla każdego z nas.

Zabawa polega na tym, że „size” w modelingu to osoba, która niebezpiecznie zbliża się do anoreksji, równocześnie mając dość androgeniczny typ urody. Zatem „plus” będzie każda osoba,  a właściwie kobieta, która nie spełnia tych wymagań. Dotyczy do głównie branży mody i okołomodowych, bo część świata fotografii już dawno dostrzegała, że bardziej atrakcyjne seksualnie osoby lepiej się sprzedają. Co za tym idzie? Pomieszanie z poplątaniem. Część z tych modelek jeszcze 10-20 lat temu byłaby po wielokroć plus size a teraz zaczynają wyznaczać nowy standard, bliższy naturalnemu. Zatem plus size idzie w górę i czasem posuwamy się za daleko. Ten jeden most za daleko. Do tego dochodzą problemy z naszą percepcją, bo osoba bardzo atrakcyjna na ulicy, na zdjęciu może wyglądać na lekko za grubą. Za to dużo gorzej leżą na nich ciuchy a jak wiadomo projektanci mają bardzo poważne problemy z każdym kto odstaje od wizerunku heroinistki. Z resztą zobaczcie jaką „obrzydliwą” fałdę na brzuchu ma Marilyn Monroe na niektórych fotach.

plus size models
Marilyn Monroe miała by pewne trudności, ze zdobyciem popularności na Instagramie / źródło Wikipedia

Równie istotnym problemem percepcyjnym, jest opatrzenie się czyli reżim skopiczny. Termin kontener w którym zawiera się bardzo wiele reguł rządzących naszym widzeniem. Przyzwyczajeni, do kilku procent tkanki tłuszczowej, wysportowanych albo poprawionych ponad miarę sylwetek, mamy problem z akceptacją, że kobiety mogą mieć więcej niż 30% tkanki tłuszczowej i nie być uznawanymi za osoby z nadwagą, z medycznego punktu widzenia. Niestety sposób w jaki nasze widzenie jest warunkowane przez media, sprawia, że osoby, które lekarz określi mianem zdrowych, zostaną przez nas zakwalifikowane jako otyłe. Oprócz tego, reżim skopiczny zmusza nas także do fotografowania określonych osób, w określony sposób. Starzy, młodzi, szczupli, grubi, mają swoje wizualne klisze, które są powielane w nieskończoność. Emme, urodzona jako Melissa Owens Miller, była pierwszą modelką plus size, która zaczęła karierę u progu lat dziewięćdziesiątych. Czy ktokolwiek o niej słyszał, albo kojarzy z tamtego okresu? Czy patrząc na jej ciało można powiedzieć, że jest otyła? Cóż, zdecydowanie nie, ale ją pierwszą oskarżono o promowanie otyłości. Rubens miałby przechlapane.

Jak to zwykle bywa marki popadły w przesadę. Najpierw serwowano nam szczupłość albo muskulaturę dzika by po fali krytyki że nie ważne ile odżywek skonsumujemy nie poświęcając całego życie kulturystyce, w życiu takich efektów nie osiągniemy, zaczęto iść w drugą stronę. Choć osobiście uważam, że osoby z prawdziwą nadwagą nie powinny być pomijane w przekazie reklamowym, to nie popieram „języka miłości”. Nie mam obowiązku uważać za atrakcyjnego kogoś z otyłością albo masą mięśniową tura. Tak samo jak ja nie muszę się podobać wszystkim. Nie akceptuję też języka nienawiści. Nazywając kogoś „spasioną świnią” mówisz szanowny czytelniku lub czytelniczko o sobie. Nikogo natomiast nie obchodzi jak bardzo prymitywną osobą jesteś, więc zachowaj to dla siebie.

W pełni można zrozumieć osoby, które domagają się modelek i modeli o bardziej naturalnym wyglądzie, choć określenie to jest całkowicie niedobrym. Implikuje bowiem nienaturalność osób intensywnie uprawiających sport. Dotyczy to zwłaszcza reklamy. Konsument zapragnął odrobiny tego nieszczęsnego naturalizmu oraz dopasowania modela do niego, bo przestał się utożsamiać z medialnym kreacjami, przestał je podziwiać. Ja się mam wpasować w koszulkę, czy mają szyć koszulki takie, żeby mi było wygodnie? Wprawdzie nie do wszystkich to dotarło. Nie liczę nawet, że XXL  wciągnę na tyłek, bo na wysokości uda blokują mi się łydki. Wszak 30 latek ma mieć sylwetkę 12 latka.

Cały ruch, trend, nurt, jest jednak dokładnie tym czego można oczekiwać. Instagram to fikcja, zatem należy domagać się prawdy? Dostawszy ją należy domagać się fickji. Przecież to jakaś fotograficzna schizofrenia. Z jednej strony pretensje, że lansuje się nierealny styl życia i nie każdy może osiągnąć perfekcję i 5% poziom tłuszczu jak kulturysta przed zawodami a gdy przed obiektywem stanie osoba o pełniejszych kształtach podnosi się wrzask, że nieapetyczne. Zaraz? Nieapetyczne? Nie wiedziałem, że to ma być dla apetyczne. Zatem widać już gdzie to zmierza. Znowu stado facetów drze japy co się im podoba, a co nie. Kobiety nie pozostają tutaj bez winy, bowiem osobniczki, które władowały należytą ilość czasu w głodówkę muszą potwierdzić swój wybór życiowy ilością zebranych lajków za atak na pasztety co za dużo żrą. Wszyscy powinni się uspokoić i przestać zachowywać jak przedszkolaki, którym odmówiono deseru. Jednakże, jako fotograf uważam że każdy może być modelem czy modelką, a pokazywanie tego co oczywiste jest chodzeniem na łatwiznę. Stwierdzenie to jednak ma kilka równowartościowych odpowiedzi. Bowiem chęć fotografowania tylko osób, które fotografujący uważa za atrakcyjne, jest w pełni akceptowalne. Fotografia to subiektywna forma wyrazu a nie aktywizm, choć aktywizmem być może. Fotografia do dialog. Publicznie niestety często trzeba wychwalać osoby będące będące efektem lat treningu albo optycznych sztuczek. Gdy się ich naturalnie nie krytykuje za lansowanie nierealnego stylu życia. I tak w kółko. Pytanie brzmi, czy modelki plus size odpowiadają za rosnącą falę otyłości?

Promowanie otyłości

Otóż, z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że modelki plus size nie promują otyłości i nie odpowiadają za wzrost liczby osób otyłych. Idiotyzmem jest także sam zwrot jakim jest „promowanie otyłości”. Nikt nie promuje otyłości. Można natomiast promować nienawiść wobec osób nieatrakcyjnych z punktu widzenia dominującego nurtu, co prowadzi do ich wykluczenia, chociażby z aktywności sportowej. Osoba odczytująca zdjęcie zdjęcie z osobą o trochę większym obwodzie pasa w trakcie rekreacji jako promowanie otyłości jest wizualnym analfabetą. Musi nauczyć się czytać ze zrozumieniem. Ostatecznie i tak chodzi o seksualną atrakcyjność kobiet. Freud chyba miał rację. Niektórzy mają ze sobą w tym zakresie taki problem, że atakują wszystkich na około jak stado szakali.

Jedna z pierwszych modelek PLUS SIZE, które wywołały atak wścieklizny / fot. Theo Westenberger / modelka Emme (Melissa Owens Miller)

Modelki plus size nie są zjawiskiem całkiem nowym, bo pojawiać zaczęły się już w latach 70 XX wieku, ale właściwie nikt o nich nie pamięta. Dopiero Emme u progu lat 90, udało się zwrócić na siebie uwagę i okrzyknięto, że promuje otyłość. Jedno ze zdjęć zamieszczonych powyżej, pokazuje jak wyglądała „otyła modelka”. Nie zrobiła tak zawrotnej kariery jak superchude supermodelki z lat 80-90, w tym promujące wygląd rodem z dworca Zoo. Nienaturalnie chude modelki, które określono mianem „heroine chick”, walnie przyczyniły się do wzrostu ilości przypadków anoreksji, bulimii i innych zaburzeń odżywiania wśród kobiet. Szacuje się, w zależności od źródeł, że w każdej z grup, to jest młodzieży do lat osiemnastu i dorosłych na anoreksję zapadło kolejno dwa i jeden procent osób. Nie są to przerażające liczby a jednak, ogłoszono epidemię anoreksji. Branża modowa broniła się rękami i nogami, przed zarzutami o promowanie zaburzeń odżywiania a to właśnie robiła. Lansowała bardzo nienaturalne, trudne do osiągnięcia wzorce, bardzo często doprowadzając modeli i modelki do skrajnego wycieńczenia. Branża odbiła zatem piłeczkę i ogłosiła, że wszystko co nie jest w rozmiarze zero, jest otyłością i należy promocję tejże zwalczać. Sytuacja poprawiła się nieco po śmierci Davida Sorrenti, który miał przedawkować heroinę. Od tejże uzależniła się też jego partnerka Jamie King. Nałóg obejmował lata nastoletnie od 14 do 19 roku życia.

O ile wygłodzona Kate Moss stanowiła swoisty model popkultury, tak dziś Anna Herrera czy Ashley Radjarame, choć nadal przesadnie szczupłe, nie są wszechobecne. Ich miejsce zajęły osoby o zupełnie innych kształtach. Nagle kobiety ogarnął szał na „afrykańskie kształty” charakterystyczne dla Khoikhoi, znanych dawniej jako Hotentotoci. Internet zaroił się od porad jak osiągnąć upragnione kształty, choć w przypadku tych Afrykanek chodzi o samoczynne gromadzenie dużej ilości tkanki tłuszczowej na pośladkach. Wszystkie inne musza oddać się budowaniu masy mięśniowej albo zabiegom plastycznym. Nie jest to jednak zjawisko całkowicie nowe. Wiktoriańskie gorsety oraz bustle dress, nadawały sylwetce dość podobnego wyglądu. Moda na ten typ sukni zaczęła się w okolicach 1870 roku, ale może być „ewolucyjnie” powiązana ze zmarła w 1815 czarną Wernus czyli Sawtche. Jako niewolnicy nadano jej holenderskie imię i i nazwisko, Saartjie Baartman. Często określano ją Sarą i stanowiła atrakcję, cyrkowe dziwadło ku uciesze Anglików.

Niemniej wszystko co udało się osiągnąć, to zaburzenia postrzegania własnego i cudzego ciała. Z wielką łatwością orzeka się, że kobieta o całkiem naturalnych, poprawnych kształtach jest otyła. Porównując ją do gwiazd fitnessu albo bardzo szczupłych, anorektycznych modelek, tak wygląda na grubą. Zaburzenia postrzegania powinny bardziej interesować psychologów w kontekście reżimów widzenia właśnie. Szacuje się, że dwadzieścia milionów kobiet ma poważne zaburzenia odżywania, rośnie ilość osób niezadowolonych ze swojego wyglądu. Gdyby mechanizm był taki prosty, to wszechobecność doskonałych ciał powinna skłonić wszystkich do intensywnych treningów, poprawnego odżywiania i po ulicach chodziliby greccy bogowie i boginie. Efekt jest zaś odwrotny. Promując chudość udało się wywołać falę anoreksji, by następnie wywołać falę dyskomfortu psychicznego, zaburzeń odżywiania i nic ponad to.

Dla odmiany, otyłość dotyka około trzydziestu siedmiu procent Amerykanów. Co ciekawe, początkiem tego trendu są lata  1976–1980, gdy na zdjęciach i wybiegach niepodzielnie królowały osoby chude i bardzo chude. W ich cieniu ilość osób otyłych rosła sobie nie niepokojona przez nikogo, zatem przyczyna musi być inna. Trzeba też konieczni dodać, że ilość modelek plus size, wcale nie jest porywająca. Zdjęcia z ich udziałem są akcydentalnym wyjątkiem od reguły, żeby zdobyć odrobinę rozgłosu. Ponownie, ów size, rozmiar to rzecz względna. Chyba kogoś łeb poważnie rozbolał, żeby nazwać kobietę drugą od lewej „plus size”.

„Vogue”, marzec 2017 / podobno jest tu modelka plus size, Ashley Graham. Druga od lewej

 

plus size models
„Vogue”, sesja okładkowa marzec 2017 / fot. Inez and Vinoodh

Drugie zdjęcie jest już bardziej przejrzyste, jednak pora odwołać się do natury. Krytycy ruchu bodyposivite lub też na rzecz ciało pozytywności cierpią na poważny przypadek hipokryzji. Dostrzegają i protekcjonalnie przestrzegają, że kobiety nigdy dorównają w sporcie mężczyznom, bo są mniejsze, mają mniej tkanki mięśniowej. Czego nie dostrzegają, to fakt, że kobiety mają też więcej tkanki tłuszczowej. Zatem nie ma sensu by się starały, natura odebrała im możliwość konkurowania z mężczyzną. Powinny natomiast przezwyciężyć swoją naturę i w pocie czoła, spalić tkankę tłuszczową, którą ta je obdarowała. Progi nadwagi i otyłości są procentowo wyższe dla kobiet. Przy czym progi te nie są stałe. Obecnie jest to 25% zawartości tkanki tłuszczowej dla mężczyzn i 30% dla kobiet. Jeszcze niedawno istniały progi mówiące o 30% dla mężczyzn oraz 35% dla kobiet. Prawdę powiedziawszy wystarczy by WHO ogłosiło, że od dziś otyłość u mężczyzn to 10% zawartości tanki tłuszczowej a u kobiet 20% i voilà. Oto przybyły miliony chorych, których można leczyć niedziałającymi suplementami, bardziej skutecznymi medykamentami i co najważniejsze, zarabiać miliony. Tym bardziej, że ostatnio widać pewną tendencję do budowania cukrowej obsesji. Zauważyć można, że grupa twórców  we wszystkich mediach społecznościowych, więc nie jest to cecha konkretnej platformy, straszą fruktozą i jedzeniem owoców. Chętnie reklamują natomiast wyciągi z tychże, pozbawione straszliwej formy cukru, który przecież miał nie być „białą śmiercią”. Widać już jest, ale można kupić cudowny preparat, który ochroni konsumenta. Po cóż jeść jabłka gdy można brać pigułki.

Modelki plus size, są natomiast konsekwencją. Nie da się utrzymywać rzeszy konsumentów w ciągłym napięciu, w końcu zaczną się buntować. Mody się zmieniają, tak samo zmieniają się idole, choć żaden współczesny muzyk nie będzie cieszył się takim fanatycznym uwielbieniem jak The Beatles. Dotyczy to także modelek, celebrytów, bowiem świat stał się znacznie bardziej pofragmentowany, co nie jest niczym złym. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że daje to pewne możliwości, bowiem w narracji o wielkich gwiazdach zapomina się, że w ich cieniu niejeden talent został zmarnowany bo nie było dla niego miejsca na rynku. I to nie z powodu niechęci fanów a gatekeepeingu. Korporacje silniej kontrolowały z czym będziemy mieli kontakt, a co nigdy nie zostanie zobaczone, usłyszane, przeczytanie. Dziś wprawdzie sytuacja nie wygląda nieco lepiej, bowiem bezduszne algorytmy i ich twórcy nadal pełnią formę strażników, ale istnieje kilka potencjalnych możliwości. Mniejsza jednak o to. O ile nową falę niezadowolenia z własnego ciała wywołały fit-celebrytki i celebryci, ich indywidualny wpływ jest zdecydowanie mniejszy niż we wspomnianych latach 90, tak razem dają efekt dalece gorszy. Kate Moss była jedna, gwiazd fitnesu są tysiące. Wytwarza to wyobrażenie, że wszyscy poza oglądającym są doskonale zbudowani, atrakcyjni, tylko on nie może sprostać wymogom współczesnego świata. We wszystkich przypadkach, nie ważne, czy chodzi o super modelki czy fit modelki, udaje się w najlepszym wypadku wpędzić ludzi w zadurzenia odżywiania, wytworzyć zaburzony obraz siebie, lansując nierealne normy. Każdy potrzebuje chwili wytchnienia. Skoro zaś ludzie tracą zainteresowanie, nie chcą dopasowywać się do wzorca to trzeba dać im wzorzec choć nie jest powiedziane, że go zaakceptują. Niewielka popularność modelek w rozmiarze plus jest tego przykładem. One nigdy nie stały się bożyszczami ludu ani mediów.

I jest to kwestia, wymagająca poruszenia. Wszystkie analizy obejmują te same zdjęcia, których pojawia się na okładkach rokrocznie niewiele. Powstaje w ten sposób bańka informacyjna. Teoretycznie oglądający powinien zdawać sobie sprawę, że ogląda w kółko te same zdjęcia, tych samych kobiet, ale racjonalne myślenie zostaje zawieszone. W efekcie tych kilka zdjęć wytwarza wrażenie, że modelki plus size są wszechobecne. W tym momencie większość argumentacji bierze w łeb i ciężko ją posklejać. Wytchnienie, ulga, potrzeba zmiany, ale modelki w rozmiarze plus nie cieszą się większą popularnością. Nawet analiza influencerek, lansujących się jako plus size, nie daje powalających efektów.

Można argumentować w następujący sposób. Człowiek lubi przebywać z ludźmi takimi, jak ona sam. Osoba bardzo otyła, będzie miała znacznie mniejszą motywację do zmiany czegoś, wśród innych osób bardzo otyłych. Problem w tym, że tutaj argumentacja ponownie wysiada, bowiem poprzednie lata pokazały, że to tak nie działa. Świat mediów obsesyjnie lansował szczupłość, chudość, w końcu wysportowaną sylwetkę a w latach 1970-1980 coś się stało. Lata osiemdziesiąte to czas Cindy Crawford, Linda Evangelista czy Naomi Campbell, które w najlepszym przypadku przyczyniły się do wzrostu niezadowolenia z własnego ciała, zaburzeń odżywiania, ale jak zostało zaznaczone wcześniej, liczba osób dotkniętych chociażby anoreksją była prawdziwie niewielka w stosunku do liczby osób z nadwagą i otyłością. Należy zatem zapytać, cóż takiego się stało. Większość opracowań skupia się na spożyciu cukrów, tłuszczów oraz trybie życia, zwłaszcza w pracy, gdzie technologia wyręcza człowieka na wielu polach, przez co wysiłek fizyczny jest minimalny. Dokładnie to się stało i miało swój początek w latach 60 ubiegłego wieku. Człowiek ma prawo do rekreacji, ale będącej przyjemnością dla jego ciała i umysłu a nie wysiłku mającego podnieść jego wydajność jako maszyny pracującej na rzecz pana. Wątek ten zostanie jeszcze rozwinięty.

Patrząc na Stany Zjednoczone, można dostrzec że zmienia się struktura dostępności. Otóż żywność wyższej jakości, z mniejszą zawartością soli, cukrów i tłuszczów jest dużo droższa. Około trzydziestu pięciu milionów mieszkańców tego kraju żyje w ubóstwie. Obecnie w naszym kraju mieszka 37 milionów osób. Otyłość najczęściej dotyka właśnie osoby ubogie. Szacuje się, że około 70 milionów Amerykanów jest otyłych, ale ciężko powiedzieć by zapoczątkowała to jedna modelka. Czynniki społecznoekonomiczne odgrywają większą rolę w tym procesie. Amerykanie są kiepsko opłacani, przepracowani, wielu nie może sobie pozwolić na ubezpieczanie społeczne, gdyż jest za drogie, nie mają dostępu do dobrej jakości żywności. Najubożsi mogą dostawać bony żywnościowe, które można zrealizować a w barach szybkiej obsługi czyli fast foodach. Wszystko w imię kapitalizmu. Polska na szczęście dogania ukochane Stany.

Szczupły, nie znaczy zdrowy

Problem w tym, że szczupły nie znaczy zdrowy. Nawet nie „wysportowany”, „atletyczny”, tylko szczupły. Z jakichś przyczyn są na tym świecie osoby chude ale pijące więcej niż mieszkańcy Wojsławic, palą więcej niż elektrownia węglowa a co za tym idzie mające problemy ze spacerem po herbatę. Jadą więc autem. Sama szczupłość nie jest wyznacznikiem zdrowia. Co komu po chudości samej w sobie, jak plecak staje się przeszkodą nie do pokonania?

Szczupłość i muskulatura nie są wyznacznikiem zdrowia.

Przeładowanie suplami w proszku też raczej nie należy do super prozdrowotnych. Coraz częściej media przebąkują o osobach, które przegrały walkę z racjonalizmem w kulturystyce i zaczęły walić insulinę jak dzieciaki M&M. Dwa zerwane bicepsy, kręgosłup obciążony do granic możliwości, bóle godne 90 latka w wieku lat trzydziestu, wątroba ważąca pięć kilogramów przy normie poniżej dwóch w zamian za przerost formy nad treścią, nie stanowią chyba dowodu na bycie okazem zdrowia i kondycji fizycznej. Tłuszczowa obsesja przybrała już takie rozmiary, że promuje się notoryczne docięcie, czyli paradowanie z trzyprocentową lub niższą ilością tkanki tłuszczowej. Dziesięć procent jest już traktowane jako daddy boy i należy jak najszybciej statusienie zwalczyć. Notoryczny głód, rozdrażnienie, problemy ze skupieniem oraz zaburzenia gospodarki hormonalnej to tylko część problemów z którymi mierzą się osoby marzące o „suchej” sylwetce. Dochodzi utrata możliwości chodzenia w zamian za przysiady pod jakimś absurdalnym obciążeniem. Tyle tylko, że nadal częściej się mówi o zgonach spowodowanych otyłością a unika się głośnego wspomina zmarłych na ławeczce idoli kulturystki w wieku lat 25. Jak mówiłem, bardziej się nieśmiało mruczy. Mechanizm jest dość prosty. Osoby bardziej pasujące do promowanego wzorca, dostają od nas kredyt zaufania. Uważamy ich za zdrowszych, mądrzejszych, ogólnie naj i bardziej. Trochę wedle zasady

Jakim cię widzą, takim cię piszą

Trzeba też pamiętać, że nadmierne uprawianie sportu albo obsesyjne uprawianie sportu godzi w chociażby życie społeczne jednostki. Siłownia sama w sobie nie jest miejscem przeznaczonym na interakcje towarzyskie. Równocześnie uzależnienie, jak każde uzależnienie, może prowadzić do rozpadu więzi społecznych, spadku jakości życia, zaniedbań. Brzmi dziwacznie prawda? Jak bowiem osoby dbające o siebie może coś zaniedbywać? Otóż tak samo jak ciężko uzależniony alkoholik dla wódki zaniedbuje rodzinę, relacje z przyjaciółmi, myśli tylko o zdobyciu procentów, tak uzależniony od sportu, siłowni myśli tylko o tym. Zespół odstawienny obejmuje dość podobne symptomy.

Podsumowując, anorektyczne modelki wywołały falę anoreksji, ale modelki plus nie wywołują fali otyłości, co ma związek z całą naszą kulturą. Tym bardziej, że one bardzo często nie są otyłe, tylko normalne. Najczęściej otyłość oceniania jest nie przez lekarza tylko na oko, w stosunku do modelek z wybiegów. Niby kobiety mają więcej tkanki tłuszczowej niż mężczyźni, ale czy mogłabyś mieć jej mniej? Przecież to idiotyzm.

Ilość tłuszczu w organizmie to sprawa nader zwodnicza. WHO podaje pewne widełki, które mniej więcej pozwalają określić stan zdrowia. Standardy dla kobiet i mężczyzn są różne, ale im bardziej jednostka wychodzi poza górną granicę tym bardziej zbliża się do nadwagi, później otyłości. Teoretycznie wszystko jest w najlepszym porządku, gdyby nie fakt, że osoba nie mająca nadwagi, czasem wygląda gorzej niż osoba, która dawno przekroczyła górną granicę zdrowia. Ludzie są do siebie równocześnie bardzo podobni i bardzo od siebie odmienni. Sylwetki różnią się od siebie płatając psikusy. BMI również nie jest tutaj wskaźnikiem przydatnym, bowiem nie należy go stosować wobec sportowców. I tak oto trzeba wiedzieć, że jest się otyłym by zastosować wskaźnik mający wskazać stopień otyłości. Wracając do kwestii sylwetek, jedna osoba będzie dobrze wyglądać nawet z nadwagą, a druga będzie miała mocno zarysowany brzuszek będąc w normie. Nauka i medyczne standardy to jedno, estetyka to drugie. Nawet chodząc z wynikami badań przyklejonymi do czoła, wraz z informacją o prawidłowej ilości tłuszczu w męskim czy kobiecym ciele nie można liczyć na zrozumienie. Otocznie będzie nadal domagać się dopasowania do oczekiwanej sylwetki, co może oznaczać zbędny wysiłek i presję wywieraną na jednostkę. Tak, tak wszystko w porządku, ale racz proszę wyglądać atrakcyjnie bowiem takie jest życzenie anonimowych ludzi z Internetu.

Promocja nowotworów

Fotografując uśmiechniętych pacjentów z rakiem, promuje się nowotwory? Sontag w swoim eseju „AIDS i jego metafory” poruszyła między innymi wątek raka. Przede wszystkim nowotwory należało znormalizować. Tak, znormalizować, czyli przestać pochodzić do nich jako czegoś „nienormalnego”. Nowotwory się zdarzają i nie są winą negatywnego myślenia, jak onegdaj uważano. Pacjenci z rakiem, nierzadko byli profilaktycznie zwalniani z pracy, jako jednostki mniej wartościowe, które i tak skazane są już tylko na mogiłę, zatem przyda im się trochę czasu na rozmyślanie o rzeczach ostatecznych. Stygmatyzacja taka, prowadzi do większej śmiertelności, bowiem pozbawienie człowieka źródła dochodów drastycznie obniża jakość jego życia. Dalej, nowotwory były przez długi czas w myśl tego co pisze Sontag, winą chorego. Przecież mógł lepiej jeść, mniej palić. Tylko jak unikać kancerogennej żywności i palenia w świecie przesiąkniętym wyziewami, który marnuje ilość żywności mogącą nakarmić Afrykę przy równoczesnym podnoszeniu jej cen by w zamian zaoferować makulaturę? Tanią.

Mniej więcej to samo robi się współcześnie z otyłością. Zdjęcia osób faktycznie otyłych, bowiem jak już mówiłem tego nie ocenia się na oko ale reklamy są przede wszystkim wizualne, mają na celu znormalizowanie osób o obfitszych kształtach w przestrzeni publicznej. Zdjęcie wizualnie otyłej osoby uprawiającej sport, nie jest promocją otyłości tylko ruchu. Każdy ma prawo się ruszać. Wiecie co powstrzymywało większość osób przed sportem? Wyobrażenie siebie jako komicznie wyglądających, czyli wstyd. Otóż ludzie mający za dużo tu i ówdzie, wstydzili się że będą obiektem śmiechów i wytykania palcem. Na siłowni. Sport uprawiają osoby wysportowane. Wprowadzenie osób pozbawionych tej cechy do sfery widzialnego, sprawia, że chętniej zabierają się za czynności, które wcześniej postrzegały jako nie dla nich.

Zostańmy już przy tym chorobwym wątku nadwagi i otyłości. Aktywizacja osób niepełnosprawnych ruchowo to promocja amputacji kończyny? Może faktycznie obrazy to literatura XXI wieku i nieumiejętność jej czytania jest zwykłym analfabetyzmem? Wprowadzenie w sferę widzialnego osób, dotychczas niełączonych z aktywnością fizyczną ma za zadanie zbudowanie nowego wzorca. Tym bardziej, że wpływ cywilizacyjny na pewne rzeczy jest nie do przecenienia. Ocena moralna jest chodzeniem na łatwiznę. Czemu nie uwzględnić rosnących cen dobrej, nieprzetworzonej żywności, czasu pracy, zarobków, wypalenia zawodowego i społecznego. Należy wywrzeć presję na świat mody, by „rozmiar zero”, czyli ten podstawowy stał się bardziej racjonalny.

Promocja otyłości jest zatem frazesem, który ma wzbudzić emocje. W dodatku połączona jest z popularnym błędem atrybucji, jakim jest poszukiwanie winy za wszystko w jednostce. Osoba otyła musi być leniwa, zatem mowa o promocji lenistwa. Osoba otyła musi być głupia, zatem dochodzi promocja głupoty. Co wielce interesujące, te same osoby nawołują do zaniechania edukacji jako egoistycznego pędu do samorozwoju a z drugiej dowodzą, że osoby z niższym wykształceniem, częściej są otyłe. Pogodzenie tych dwóch kwestii wydaje się karkołomne. Podstawowy błąd atrybucji polega na ignorowaniu czynników zewnętrznych. Polacy pracują dużo na tle innych krajów Europy. Jest to jedyny wyścig, w którym wygrywają od lat, przy równoczesnym stałym miejscu na podium w kategorii najniższych zarobków. Nikt nie promuje otyłości i nie zamierza tego robić. Nie zdarzyło się jednak by stanie komuś nad głową i powtarzanie „jesteś chory, przez Ciebie NFZ musi wydawać pieniądze” pomogło poczuć się lepiej, porzucić złe nawyki i stać się wartościowym członkiem społeczeństwa.

Ostatnie zdanie brzmi dość dziwnie. Otóż osoby, które popełnią jakiś błąd albo ich tryb życia sprawi, że przybiorą kilka kilogramów traktowane są jako obciążenie albo balast, za który zdrowa część społeczeństwa musi ponosić koszty i konsekwencje. Podejście takie nie ma nic wspólnego z nauka czy dbaniem o społeczeństwo. Równie dobrze można by oskarżyć o nadwyrężanie zasobów funduszu zdrowia promocją sportów ekstremalnych, które powodują urazy wymagające interwencji. Zatem argument na „NFZ” odpada w przedbiegach, bowiem nie ma on żadnego sensu. Celem życia jednostki nie jest dbać o fundusz zdrowia. Każda zaś „oszczędność” to niewykonany zabieg, świadczenie.

Ciało jako produkt kulturowy

Reakcje obu płci na wzorce płynące z mediów można potraktować w kategorii produktu kulturowego. Ciało jako obiekt kulturowy, stworzony przez posiadacza w odpowiedzi na przekazy kulturowe płynące z mediów. Przy czym, gdy nastał moment że konsument przestał się utożsamiać z przekazem medialnym, zarządzał przekazu dopasowanego do niego i odpowiedział. Prezentowane w mediach formy, okazały się niemożliwe do realizacji. Człowiek nie daje się utrzymywać w ciągłym napięciu, w końcu następuje swoisty bunt. Stąd chociażby zmiana wzorów męskości czy kobiecości. Siła i sprawność mają swoje granice, więc w końcu przychodzi pora na reset. Ludzie nie są bezkrytyczni w stosunku do mediów. Stosowanie sterydów, chorobliwy trening na siłowni, głodzenie się albo tycie, to racjonalne działanie w odpowiedzi na bodźce. Każdy psychoterapeuta stwierdzi, że bigoreksja, anoreksja to zaburzenia wymagające interwencji specjalisty. Z perspektywy kulturowej jest trochę inaczej. Zaraz ktoś zakrzyknie, że przecież to bzdury. Ciało jako obiekt, produkt kulturowy ma również swoich odbiorców, zatem aby sprostać ich oczekiwaniom podejmuje się określone działania. Mogą mieć one co najmniej negatywne skutki, ale w takim ujęciu bigoreksja, anoreksja ani otyłość nie są zaburzeniem jednostkowym, a objawem chorej kultury, do której zdrowa, racjonalnie myśląca jednostka próbuje się dostosować, aby uniknąć odrzucenia. Należy zatem leczyć nie tyle ludzi, co kulturę.

Można też rozpatrywać ciało jako towar na sprzedaż. Informacja jakie ciało jest pożądane, jest niczym zamówienie wysłane do fabryki. Ten egzemplarz spełnia normy, ten nie. Ciągle mowa o człowieku, istocie ludzkiej, która zostaje całkowicie utowarowiona a wartość liczona jest w kryteriach rynkowych. Jako, że każdy z nas jest konsumentem, wymaga od pozostałych, traktując ich jako dostawców, by dopasowali się do jego potrzeb estetycznych. Oczekiwania są wysokie, możliwości realizacji już nie. Powstaje zatem paradoks olbrzymich oczekiwań, których niemożność spełniani wywołuje dyskomfort psychiczny.

Atrakcyjność seksualna, wydajność w pracy, zdolności konsumpcyjne. Trzeba to mieć na uwadze, za każdym razem oglądając kolejną motywacyjną mowę chociażby Arnold Schwarzenegger, który bredzi byle bredzić. Nie prawdą jest, że nie oglądający nie ma czasu. Czas jego spożytkowany zostaje, na oglądanie tych bredni, które byłemu troglodycie przysparzają popularności. Mało kto z oglądających zacznie regularnie trenować, jeśli zaś zacznie nie będzie to forma relaksu ani dbania o siebie. Będzie to jedynie kolejna praca, by sprostać wymogom rynku w charakterze produktu, którego standardy narzucił, ktoś nadający się najdalej na gubernatora Kalifornii. Czyli mówiący na tyle prostym językiem, żeby nawet półgłówek mógł zrozumieć. W przemowach takich osób, sprzedawana jest idea doskonałego ciała, kolejny wariant wcześniej wstawaj, więcej pracuj a osiągniesz…coś. Konsument może się zaharować na śmierć, w pracy, na siłowni, w bliżej nieokreślonym celu. Doskonałe ciało, w doskonałym samochodzie, w doskonałym domu. Większości z tych rzeczy nigdy nie zobaczy, ale warto by jeszcze trochę popracował, skonsumował. Potem może umierać.

#bodypositivity

Korzenie ruchu body positivity są rozłożyste a historia niespójna. Tym bardziej, że przeróżne elementy, działania, nie były ze sobą powiązane. Nim jednak historia zostanie opowiedziana, można jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, jakim cudem stał się on tak popularny. Otóż za sprawą prostego, pozytywnego przekazu. Żyjemy w kulturze dystrybucji pogardy, która zaczyna się już w dzieciństwie. W Polsce, począwszy od szkoły podstawowej, pogarda jest równo rozdzielana między wszystkich, z nielicznymi wyjątkami. Każdy, kto nie odnosi sukcesów w sporcie, nie zasługuje na dobre słowo. Tymczasem sport, jest aktywnością prozdrowotną i nie trzeba mieć w nim wyników. Następnie, głupcy mianujący się trenerami albo propagatorami nauki, piszą iż z nadwagą czy otyłe, same stanowią chorobę toczącą zdrowe społeczeństwo, a trenerzy grzmią, że prawdziwa kobieta czy mężczyzna musi mieć należytą tężyznę i figurę. Oczywiście żaden wynika, poza kulturystycznym ideałem nie jest zadowalający. I nagle przyszedł ktoś i powiedział, hej nie przejmuj się. Jesteś wartościowym człowiekiem. To naprawdę jest aż tak proste.

Historyczne, rozgałęzione korzenie sięgają chociażby epoki wiktoriańskiej, czasów gdy niepodzielnie królował gorset, tak ciasny, że deformujący żebra. Był to jeden z dość szkodliwych trendów, które chciano wyeliminować. Osoba z nie zdeformowanymi żebrami, czyli kobieta, bowiem tylko kobiety nosiły gorsety, musiała uchodzić za grubą. Grube był chłopki, ubogie mieszczanki, bowiem jadły i nie ściskały talii gorsetami. Grubość to pojęcia bardzo umowne. Przeciwko gorsetowi, jako symbolowi opresji buntowały się chociażby sufrażystki, choć nie miały zwyczaju palenia staników, w przeciwieństwie do zamachów bombowych, te im się zdążały. Nim komuś przyjdzie do głowy winić postmodernizm, warto przypomnieć, że narodzi się on dopiero w latach sześćdziesiątych XX wieku. 

Korzenie body positivity swymi odnogami dotykają też strajków robotniczych znanych jako „strajki chleba i róż”, które zaczęły się w 1912 w Lawrence, w stanie Massachusetts. Śmiertelność kobiet przed dwudziestym piątym rokiem życia była oraz śmiertelność dzieci były najwyższe w Stanach Zjednoczonych. Tragiczne warunki pracy zmusiły ludzi do masowych strajków. Hasło „chleba i róż” przyjęło się po przemowie, Helen M. Todd w 1912 roku. Wcześniej padło w publikacji prasowej jej autorstwa, stając się inspiracją do poematu Jamesa Oppenheimera, pod takim właśnie tytułem.

„As we come marching, marching, in the beauty of the day,
A million darkened kitchens, a thousand mill-lofts gray
Are touched with all the radiance that a sudden sun discloses,
For the people hear us singing, „Bread and Roses, Bread and Roses.”

W 1932 w Wielkiej Brytanii, która była toksycznym, przemysłowym piekłem, zaczęło rosnąć zapotrzebowanie na piesze wycieczki za miasto. Spacerowicze upodobali sobie chociażby obszar Kinder Scout w Peak District, Derbyshire. O zdrowie i prawo do uprawiania sportu, walczyły kluby sportowe i turystyczne pod wodzą marksistów. Boże, komunizm.  Young Communist League, było jedną z takich organizacji. Zdania co do samego zajścia są podzielone, ale olbrzymie obszary ziemi, znajdowały się w rękach prywatnych. Nie zawsze spacerowanie po Peak District było zabronione. Dochodziło jednak do sporów między właścicielem a spacerowiczami, gdyż miało dochodzić do utrudnień w polowaniach oraz zakłócania spokoju gniazdujących gęsi, choć nigdy tego nie stwierdzono. Zdania co do działań są podzielone, bowiem wiadomo, że świętą jest własność prywatna a robotnik nie ma się szlajać, tylko zapierdalać. Być może do całego konfliktu by nie doszło, gdyby nie katorżnicze warunki pracy, zanieczyszczenie miast, marne wynagrodzenia. Pan chce sługi taniego i sprawnego, zajętego pracą a nie wypoczynkiem. Tylko jak to pogodzić?

Chleba i róż

W latach sześćdziesiątych XX wieku, kwestię nadwagi rozpatrywano w bardzo prymitywny sposób. Otóż skupiano się głównie na wydajności, ignorując pozostałe aspekty. Nie ważne w jakich warunkach ludzie pracują, żyją, na co ich stać, jaki mają dostęp do edukacji, ochrony zdrowia. Najważniejsze, żeby byli wydajni w pracy. Przy czym, rzadko trafiała się krytyka otyłości u osób „na stołkach”, czyli kadry zarządzającej czy polityków. Nastąpiło całkowite skupienie na klasie robotniczej, której jedynym celem jest służyć panu z jak największą wydajnością, więc musiało się to w końcu spotkać z odzewem. Ponownie hasło chleba i róż nabrało mocy, choć nie znalazło się na sztandarach. Człowiek nie jest istotą, której sensem życia jest pracować i realizować cele sprzedażowe czy produkcyjne pana. Być może nastąpił kres wytrzymałości, człowiek przestał czuć, że ma cel w życiu, że realizuje się jako jednostka ludzka. Sport uprawia się dla rozwoju ciała, ale trzeba rozwijać też ducha. Tymczasem odrzucono ducha, na rzecz maszynowego ciała, które trzeba pielęgnować w imię interesów przełożonych. Świat mediów, branża mody szła w omówionym już kierunku. Narodził się wówczas  Fat Acceptance Movement, który był formą buntu. Być może współczesna odsłona ruchu bodypositive, choć ubrana w słowa takie jak wybór, wolność, jest formą sprzeciwu.

Nie bez winy pozostawały media, branża odzieżowa czy cały świat mody, które w latach 90 dwudziestego wieku doprowadziły do powstania skrajnie wyniszczających kanonów urody. Obecnie zwrot nastąpił w drugą stronę i wyniszczanie następuje na polu kulturystki. Paracie na chudość, skrajną chudość, wywołało falę protestów i narodziny ruchów, które nie powstałyby, gdyby ludzie nie byli traktowani w sposób zdehumanizowany. Zdrowa siła robocza stała się obsesją polityków i klasy posiadaczy.  Zdrowie wymaga pieniędzy, czasu, odpoczynku i dobrych warunków pracy, co niespecjalnie kogokolwiek interesowało i interesuje po dziś dzień. Postulaty o niskiej wydajności osób z nadwagą są podstawowym problemem nastawionych neoliberalnie publicystów, którzy w dupie mają ludzi. Interesują ich wysokiej jakości zasoby ludzie, które chcą uzyskać tanim kosztem.

Ruch ten nie jest jednorodny i jak każdy z czasem podzielił się na frakcje, odłamy o różnych celach i założeniach. Jego istnienie, jest jednak w pełni zrozumiałe. Bez względu na to, czy obejmuje tak skrajne postulaty jak negacja zdrowotnych skutków otyłości czy tylko postuluje odrzucenie norm płynących z mediów, które przeważnie są fałszywe, jego istnienie jest w pełni zrozumiałe. Jego założeniem jest, aby żyć w zgodzie ze sobą a przede wszystkim zapewnienie czasu i środków by poprawić standardy życia. Ruch ten jest zatem jednym z ruchów pracowniczych. Żaden ruch na rzecz praw pracownika nie ma prawa istnieć w przodującej gospodarce kapitalistycznej. Okrzyknięto więc ruch na rzecz poprawy warunków pracy, podniesienia wynagrodzeń, ruchem na rzecz promocji otyłości.

Osobom z nadwagą, które stwierdzają że są ciałopozytywne, zarzuca się hipokryzję. Jest to jedna ze sztuczek dyskredytujących ruch w mediach. Sztuczka ta, jest jedną z wielu w talii zabiegów antagonizujących. Skoro są tak zadowoleni ze swojego ciała, to czemu chcą zgubić zbędne kilogramy? Otóż wcale nie są zadowolone a mściwe, pełne nienawiści. Chcą zarazić zdrową część społeczeństwa, by poczuć się lepiej. Pytaniem otwartym pozostaje, czemu chcą zgubić zbędne kilogramy. Ważne, że sztuczka z odwracaniem uwagi działa. Zamiast skupić się na godnych wynagrodzeniach, zajmujemy się wzajemnym obrażaniem. Wystarczyło podpuścić część społeczeństwa, której skutki drapieżnego kapitalizmu jeszcze nie dopadły, że prole chcą działać na ich niekorzyść, zniszczyć zdrowe społeczeństwo, promując chorobę jako styl życia i gotowe. W tym czasie nawet białe kołnierzyki padły ofiarami procesu, którego nieświadomie broniły. Spadł ich poziom, życia nie stać ich na to, na co było jeszcze stać ich rodziców, mogą zapomnieć o ochronie zdrowia, więc żyją w nadziei, że nie wypadnie im plomba, bo rachunek za dentystę dosłownie zrujnuje ich rodzinę i obarczy dzieci długami. Tak, w USA można gospodarstwo domowe może splajtować z powodu leczenia kanałowego zęba i nie jest to literacka metafora. Niemal trzydzieści milionów obywateli USA żyje bez ubezpieczenia zdrowotnego a trzydzieści  osiem milionów żyje w ubóstwie. Wracając do hipokryzji, osoba, która lubi być siebie nie może chcieć zmian. Zatem ruch ten jest kłamliwy i albo promuje otyłość albo nie ma sensu o nim mówić, trzeba go zwalczyć. I ta walka pochłania czas konsumenta, odwracając uwagę od tego, co jest mu odbierane. W tym, uczciwą żywność, nie zawierającą niebezpiecznych ilości soli, cukru i tłuszczu.

Środowiska nieprzychylne ciałopozytywności najczęściej powołują się na stare postulaty z lat 60. Nadwaga i otyłość szkodzą zdrowej tkance społeczeństwa. Powodem takiegoż działania, jest także głupota, brak wykształcenia. Często przytacza się badania ze stanów, iż otyłość dotyka najuboższych, niewykształconych a tym samym głupich. Zatem głupie grubasy w swej mściwości dybią na dobrostan zdrowej, wykształconej części społeczeństwa. W wyniku zaniedbań dokonanych przez pracowników, pracodawcy muszą ponosić dodatkowe koszty, samochody spalają więcej benzyny i tak dalej. Efektem jest zrzucenie winy na jednostkę, która ma czuć się winna, podobnie jak w przypadku troski o środowisko. Nawet jabłka pakowane są w indywidualne, plastikowe opakowania, ale to konsument jest winy. Pomiędzy rokiem dwutysięcznym a dwa tysiące dziewiętnastym, produkcja plastiku się podwoiła, sięgając czterystu sześćdziesięciu milionów ton rocznie. Usłyszawszy, że pracownicy chcą godnie i zdrowo żyć, kapitaliści zakrzyknęli, o boże, komunizm i ponownie zwrócili ich przeciwko sobie.  Biały kołnierzyku, spójrz oto twój głupi, gruby i mściwy wróg. Nie patrz mi proszę na ręce, bo właśnie odbieram ci prawo do ubezpieczenia zdrowotnego. Okazjonalne pokazanie osoby otyłej w reklamie, w końcowym rozrachunku, jest zawłaszczeniem idei przez kapitalizm. Zobacz, dbamy o otyłych, jesteśmy ciałopozytywni. Wprawdzie to my jesteśmy przyczyną problemu, ale hej, w reklamie jest osoba otyła. Co złego, to nie my.

Nie ma też odważnych, żeby powiedzieć, że w słodyczach, które jeszcze dziesięć lat temu było więcej kakao niż cukru, teraz przeważa cukier. Żywność jest coraz bardziej przetworzona, ludzie pracują coraz więcej, mają coraz mniej czasu. Depresja, wypalanie zawodowe, poczucie bezsensu własnej egzystencji i wykonywanej pracy są przytłaczające, ale gdyby raczyli być piękni, seksualnie atrakcyjni i wydajni to kapitaliści będą wdzięczni. Inicjatywy takie jak „podatek cukrowy” to idiotyzm najwyższej jakości. Po pierwsze, przyzwyczajenia są silniejsze i po chwilowych spadkach spożycia alkoholu, papierosów, cukru, ten wraca do niemal poprzedniego poziomu a kasa przedsiębiorców się zgadza. Zawsze chodzi o wpływy do budżetu. W Polsce akcyza rośnie od lat celem zwalczenia nadmiernej konsumpcji alkoholu a jednak jesteśmy w europejskiej czołówce konsumpcji „na łeb” i wyprzedzają nas chyba tylko Rosjanie i Ukraińcy. Pewne zmiany nawyków mają często inne podłoże niż podatki. I tak czasem zwyczajnie znika moda na palenie tradycyjnych wyrobów tytoniowych. W niektórych grupach wiekowych daje się zauważyć wzrost użycia e-papierosów, które wprawdzie nie są zbawienne, ale choć trochę mniej szkodliwe.

Zatem ciałopoytywność to forma sprzeciwu, może buntu przeciwko obowiązującym normom, choć niestety już tylko wizualnym. W Polsce kwestia żywności nie jest jeszcze tak widoczna, jak w wielu krajach tak zwanego Zachodu, gdzie wysoko przetworzona, kaloryczna żywność jest dużo łatwiej dostępna niż świeże warzywa i owoce. Wymagań można postawić całe multum. W trakcie pisania tego tekstu, mógłbym bez problemu znaleźć sto, dwieście przepisów na zdrowe, smaczne jedzenie, które każdy może przygotować w domu, wystarczy, że wstanie godzinę wcześniej, pójdzie spać godzinę później. Mógłbym znaleźć sto debilnych artykułów z prostymi ćwiczeniami, które można wykonać przez dwunastką przy taśmie, wystarczy wcześniej wstawać, więcej miauczeć, stosować te dwanaście punktów dnia ludzi sukcesu, którzy śpią trzy godziny na dobę, uprawiają sporty ekstremalne, czytają trzysta książek tygodniowo, zarabiają milion w godzinę bo ojciec miał kopalnię diamentów w Afryce i wykorzystywał lokalną siłę roboczą zdychającą na pylicę.

Przy takich założeniach filozofia odrzucenia chociażby jednego zmartwienia wydaje się zbawcza. Mogę się zadręczyć nadwagą a mogę przynajmniej to jedno olać. Tylko jakim prawem? Skoro jestem spaślak to powinienem nie narzucać swojej fizjonomii wszystkim na około i iść grzecznie wybatożyć się w piwnicy. Wszak kto to widział, żeby lubić samego siebie i równocześnie chcieć nad sobą pracować. Toż to absurd jest jakiś. Założeniem ruchu #bodypositive było zmniejszenie poziomu stresu. Dla tych, którzy mają i nie mają możliwości. Zamiast z obłędem w oczach przemykać pod osłoną nocy na pustą siłownię – po prostu na nią iść. Nie wstydzić się siebie na co dzień, cieszyć życiem, równocześnie pracując nad poprawą, o ile ma się ku temu środki.

Skrajności również są naturalną odpowiedzią na notoryczne, niemerytorycznie ataki ze strony „zbawców ludzkości”, którzy za nic ową ludzkość mają. Przyjąć za dobrą monetę ich troskę o dobrostan ludzi, to przyjąć monetę w której nie ma już nic szlachetnego, w dodatku jest mocno oberżnięta. Chodzi tylko i wyłącznie o legitymizację szczucia, spuszczenie ze smyczy swoich gończych psów, które z szałem w oczach ścigają każdą osobę, która ma nadwagę. Mogą się dzięki temu poczuć lepsi, inteligentni, oświeceni a wszystko w obronie interesu swoich panów.  Nie wiedziałem, że w XXI wieku chorych na cokolwiek szczujemy z każdej strony zmuszając do pokuty. Osoby o nadmiernej masie ciała przeważnie to wiedzą i nie potrzebują by ciągle im to powtarzać. Narracja nosi też znamiona piętnowania grzechu, braku silnej woli. Grzesznym myśleniem można się zarazić, chociażby poprzez obcowanie z obrazami osób otyłych. Stąd też należy usunąć je ze sfery widzialnego, by chronić zdrową część społeczeństwa. Narracja na poły religijna, jest silniejsza niż naukowa. Dochodzi do tego budowane oczekiwań. W kraju, w którym uprawia się coraz mniej sportu, każdy komentator wymaga by inni, zapewniali mu pożądaną dozę estetyki swoimi ciałami.

Bardzo dobrym, choć doraźnym ruchem jest prezentowanie osób o pełniejszych kształtach w trakcie aktywności sportowych. Otóż nadwaga i otyłość, niedoskonałość ciała, są poważnym bodźcem odpychającym od aktywności fizycznej. Poszedłbym, poszłabym na siłownię, ale muszę schudnąć. W wyobraźni tych osób, siłownia, park, to miejsca gdzie dominują doskonałe ciała, których właściciel będą patrzeć z pożałowaniem na zdyszanego nowicjusza. Zwłaszcza o troszkę większej masie ciała. Nic z tych rzeczy, ale wyobraźnia pracuje. Zatem tego typu materiały są doskonałym posunięciem. Żyję tu i teraz, jestem jaki jestem, mogę się dobrze ubrać, mogę iść pobiegać, mogę iść na siłownię, nie muszę się wstydzić.

Pomimo wysiłków wszyscy podlegają takiej samej ocenie narzucanej przez wszelkiej maści dennych kołczów. Życie każdej jednostki zorientowane jest wokół innych wartości. Rodzicielstwo, nauka, rozwój, trening. Z wielką łatwością można zarzucić każdemu ojcu i każdej matce, że nie dbają o siebie. Panowie są „podtatusiali”, panie „zaniedbane”. Ciężko pracujący rodzice, którzy zajmują się wychowaniem dzieci otrzymują łatkę leniwych, bowiem troszkę im się przybrało przez lata, tężyzna już nie ta. Jest takie piękne chińskie powiedzenie, być może słowa Konfucjusza, iż człowiek szlachetny wymaga od siebie, prostak od innych. W kontekście dokonywania oceny na oko, nie zaś w na podstawie analizy medycznej wywierana jest bezsensowna presja na osoby nie mające nadwagi tylko nieestetyczny brzuszek, który nie zawsze jest oznaką nadwagi czy otyłości. Przekonuje się o tym autor tekstu, który takowy miał ważąc kilogramów pięćdziesiąt, siedemdziesiąt i sto.

Patronite Herbata i Obiektyw

Słuchajcie założyłem sobie konto na Patronite, żeby trochę usprawnić prace nad treściami na blogu. Odrobina czasu i nowych, często rzadkich książek zawsze się przyda. Mój profil znajdziecie pod linkiem Patronite Herbata i Obiektyw