Lód. Jacek Dukaj

Lód. Jacek Dukaj

Cóż może wydarzyć się w wagonach klasy lux na trasie transsyberyjskiej? Cóż, morderstwo, ocalenie życia Nikoli Tesli, kłamstwo, prawda, łomot, wyrzucenie z pociągu i wielogodzinne filozoficzne dysputy pomiędzy jednym zdarzeniem a drugim. Gdzieś tam na Syberii grasuje terrorysta zwany Piłsudskim, w mroźnej Moskwie Rasputin snuje swoje plany. Po katastrofie tunguskiej Rosja zaczyna zamarzać. Pojawiły się lute – anioły lodu, zanika możliwość wyboru. Jedni chcą odwilży, w końcu tylko w Lecie możliwa będzie wolna Polska. W końcu po Lodem żadna rewolucja nie nastanie, żadna wojna nie wybuchnie. Ścierają się stronnictwa. Potentaci zimnazowi chcą wiecznej zimy, pozostali – odwilży. Car wysyła doktora Teslę do walki z lutymi a wszystkie interesy musi pogodzić dość nietypowy bohater – Matematyk. Benedykt Gierosławski. A wszystko w w rytm logiki Kotarbińskiego i historiozofii.

Wszystko ma swój czas,
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem;
Jest czas rodzenia i czas umierania,
czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono,
czas zabijania i czas leczenia,
czas burzenia i czas budowania,
czas płaczu i czas śmiechu, […]
14 Poznałem, że wszystko, co czyni Bóg,
na wieki będzie trwało:
do tego nic dodać nie można
ani od tego coś odjąć. […]
15 To, co jest, już było,
a to, co ma być kiedyś, już jest;
Bóg przywraca to, co przeminęło.

Słowem wstępu

Katastrofa Tunguska skuła cześć świata Lodem. I Wojna Światowa nigdy nie wybuchła, nie nastała rewolucja. Samodzierżawie ma się dobrze, na próżno upatrywać odrodzenia Polski. Gdzieś tam grasuje niebezpieczny terrorysta Józef Piłsudski, jednak nie jest możliwa żadna zmiana pod Lodem, gdyż Historia zamarzła. Zrodziły się Lodowe Anioły, zwane Lutymi, które swoje przejście znaczą wieczną zmarzliną. Wraz z katastrofą pojawiły się tungetyt, minerał który się nie rozgrzewa a zamarza. Gdy na ten przykład przygrzać mu młotem. Nowe, bo lodowe technologie zaczynają przysparzać fortun przemysłowcom, ale nie sposób tam w krainie Zimy wymyślić coś nowego. Trzeba uciekać do krain Lata. Wszelkie zaś rozumowanie odbywa się w myśl logik innych, obcych bo zimowych.

Warto zaznaczyć, że powieść wcale nie jest trudna w odbiorze. Raz jeszcze Dukaj bawi się z nami, czytelnikami serwując potężne porcje przemyśleń, które mogą trochę przestraszyć, zniechęcić, ale zapewniam że całość jest bardzo przyjemna w odbiorze i nie należy poddawać się złudzeniom, tym bardziej że są one tylko sztuczką. Zdecydowanie jednak należy robić to porą zimową, gdyż Latem odczuwa się bardzo dziwny dyskomfort. Równocześnie trzeba dodać, że język powieści wpływa na wyobraźnię i naprawdę ma się ochotę zawinąć w koc w trakcie lektury.

Morderstwo w Orient… w Transsyberyjskiej

Książkę można kupić w dwóch wariantach. Jako solidny jednotomowy kloc albo w  trzech tomach. Pierwsza to podróż do Kraju Lutych trasą Transsyberyjską. A bawi się z nami Dukaj, oj bawi! Konwencja bardzo przypomina książki Agaty Christie, w tym jak pewnie sami zgadliście Morderstwo w Orient Expressie. Rozczaruje się jednak ten kto oczekuje precyzji godnej Herkulesa Poirot. Wszak dziwnym jest, z jaką precyzją każdy świadek doskonale pamięta godzinę, z precyzją co do sekundy gdzie był w danej chwili.

Fabuła jest pozornie bardzo prosta. Ot, biedny matematyk, hazardzista który ma tendencję do spłukiwania się do ostatniego grosza a raczej kopiejki, musi wyruszyć odszukać Ojca, który nie dość że zesłaniec to jeszcze potrafi rozmawiać jakoby ze wspomnianymi istotami jakimi są lute. A że przy tym Ministerstwo Zimy sypnęło rubelkami, to nie wypadało odmówić. I tak nasz bohater, człowiek którego nie ma, trafia do wagonów klasy Lux kolei Transsyberyjskiej. Tam dostaje po potwarzy, ratuje dość znanego naukowca, kłamie a raczej zostaje wmanewrowany w kłamstwo któremu nie przeczy i próbuje przeżyć tę podróż.

Akcja jest raczej powolna, przerywana nagłymi wydarzeniami. Wszystko trzyma raczej klima właśnie powieści Agaty Christie tyle z olbrzymią dozą filozoficznych i logicznych rozpraw, którym z zapałem oddaje się Gierosławski. Mało przy tym życia nie traci i jeszcze chyba kilka zębów, ale ogólnie udaje mu się dotrzeć na miejsce. Wadą jest, właśnie tempo. Ot, siedzi chłop gada, filozofuje, bum, sru jeb!, coś się dzieje, z pociągu wyrzucają, biją, dźgają, zabiją a ten jakby nigdy nic zaczyna przydługi wywód. Można to uznać za poważną wadę powieści, bowiem filozoficzne traktaty wydają się być grubą nicią przyszyte do reszty. Przynajmniej na początku.

Ziemia Obiecana

Zimny Nikołajewsk to dziwne miejsce. Miejsce gdzie teoretycznie nie sposób wynaleźć niczego nowego, ale za to powstały tam niespotykanie nigdzie indziej na Ziemi twory. Technologia oparta na zimnie i nowych fizykach, fizykach nieznanych, niezrozumiałych bo lodowych. Tutaj autor pisze już rozważniej, wywody, dyskusje i prasowe manifesty zaczynają składać się w spójną całość. Jedno w wynika z drugiego. W Zimnym Nikołajewsku historia i logika zamarzły. Idą jednym, określonym torem. Czy też wszystkie wynalazki powstały bo powstały czy też powstać miały bo innej drogi nie było?

Można odnieść wrażenie, że tutaj autora zabiera na w klimaty fabrykanckiej Łodzi znanej z Ziemi Obiecanej. Klimat nad wyraz podobny, z tą różnicą że w tle Nikola Tesla wypowiada na rozkaz Cara wojnę lutym i Zimie wspomagany intelektualnie pompą Kotarbińskiego. Nasz bohater zaś niewprawnie lawiruje między stronnictwami, próbując zrealizować powierzoną mu misję. Naturalnie nadepnie przy tym nie jednemu na odcisk a w zamian ów niejeden postawowi dać mu z psyk. Los trochę poniewiera naszym matematykiem, bo matematyk jak to zwykle bywa w najlepszym przypadku może wyliczyć prawdopodobieństwo z jakim po wspomnianym pysku dostanie, ale ma pewne problemy z przeciwstawieniem mu się. Pan Benedykt raczej nie należy do najbardziej utalentowanych zabijaków. Dobrze, że los zesłał mu draba o kwadratowej posturze.

Lodowa pustka

W części trzeciej nasz niezbyt bitny, ale filozofujący bohater wyrusza w końcu w drogę by dojrzeć w końcu do swojej roli. Ta cześć w głównej mierze składa się z poszukiwań Batiuszki Maroza gdzieś pośród lodowych pustkowi. Naturalnie Gierosławski nie przestaje zastanawiać się nad historią. Los ciężko go doświadczy i ponownie da w ryj, ale nasz matematyk nie będzie już tą samą osobą, którą poznaliście w wagonach Transsibu. Nie chcę wam jednak zdradzać zakończenia, ale zdecydowanie warto tutaj zatrzymać się aby pomyśleć o historii.

Podaję za Wikipedią czy tam PWN: historiozofia

  • Czy istnieje uporządkowany proces historyczny (sens dziejów), czy też może dzieje mają charakter przypadkowy?
  • Czy dzieje zależą od jednostek, czy też może są zdeterminowane przez jakieś wewnętrzne lub zewnętrzne (np. ekonomiczne) prawa? (zobacz materializm dialektyczny, determinizm, indeterminizm).
  • Czy każde wydarzenie historyczne ma charakter niepowtarzalny i indywidualny, czy też może istnieje jakaś powtarzalność w historii? (zobacz mit wiecznego powrotu).
  • Czy dzieje mają charakter finalny (posiadają jakiś ostateczny cel), czy są procesem nieskończonym? 

Pytanie więc brzmi czy rzeczy dzieją się, bo mamy na nie realny wpływ czy jak uważał Didactylos

Się dzieją. A co tam.

Widzicie, pod lodem nie ma możliwości swobodnego obierania kierunku. Jakim kto zmarzł, takim będzie. Nawet choroby przywiezione z obszarów Lata nie postępują, ale tez nie sposób ich wyleczyć. Nawet państwo nie ma specjalnej racji bytu, bowiem każdy czynił będzie to konieczne. Pod Lodem nie ma wyboru. 0 -1 . Wynalazek Tesli, pompa ćmieczowa pozwala dokonywać wyboru. Bowiem pod Lodem nie sposób o nic nowego. Tok myślenia, który raz zamarznie jest nie do skruszenia. Zatem wielcy wynalazcy zimowych technologii udawać się muszą do krajów Lata by coś nowego dla Zimy odkryć. Tak samo też jest z historią. Jak zamarznie tak idzie.

Pytanie brzmi czy mamy na historię jakiś realny wpływ? Tutaj wypada dodać iż spotkać możecie dwie nazwy: historyzm historycyzm. Ten pierwszy jest neutralny, drugi ukuł Karl Popper, celem krytyki poglądu iż w historia niczym maszyna zmierza w jakimś konkretnym celu. Terminów na określenie omawianej dziedziny jest wiele, stosując nazwę filozofia dziejów, opowiadamy się za Heglem. Przynajmniej teoretycznie.

Czas

Nasz wpływ na czas, historię, ich wpływ na nas są główną osią rozważań filozoficznych naszego matematycznego bohatera. Choć jego głównie interesuje bieg dziejów. Na tym polu można oddawać się rozmaitym rozmyślaniom. Czy czas jest liniowy? Od stworzenia świata do końca? Czy może odnawialny? Otóż niektóre ludy pierwotne uważają, że pewne obrzędy prowadzą do swoistego resetu i wszystko zaczyna się od nowa. W pewien sposób myślimy podobnie, pomimo tego, że w naszej kulturze czas jest raczej liniowy. Od urodzenia do śmierci, od stworzenia do zniszczenia. I mamy problem z Nowym Rokiem 😉 Sylwester można uznać za rytuał magiczny mający na celu „odświeżyć czas”. Można też posunąć się do interpretacji, że wraz z zapominaniem historii, skazani jesteśmy na jej powtarzanie.

Wielu myślicieli, całe kultury próbowały zrozumieć czas i nasze z nim relacje.

Podsumowanie

Matematyk głównym bohaterem powieści. Okazuje się, że jest to całkiem niezły pomysł. Pomysł który wciąga. Właściwie większość książek Dukaja ma do zaoferowania coś ponad warstwę fabularną. Najważniejszą cechą książek Dukaja jest zachęcanie czytelnika do zbaczania z toru.  Nie można powiedzieć, że jest tu drugie dno, czy kilka warstw. Wszystko jest całkiem nieźle – – choć czasem grubą nicią – splecione w całość. Fabuła oparta na konkretnym pomyśle, czy idei.

Wielka szkoda, że ostatnio tak rzadko trafiam na jakieś wzmianki, bo jest to pisarz niewątpliwe wart uwagi. Czasem mam takie wrażenie, że mając przed nosem całkiem dobrą twórczość znaczna część czytelników woli narzekać, że nic dobrego się nie ukazuje, z uczoną miną wytykać wady pozycjom pisanym stricte dla rozrywki i podejrzanie szerokim łukiem omijać wszystko co odrobiny pomyślunku wymaga 😉