Saga o Wiedźminie herbataiobiektyw, 30 października, 20186 listopada, 2025 Saga o Wiedźminie od dawna nosi niezasłużenie miano najlepszej, polskiej powieści fantasy. Główną rolę odgrywa tu sentyment i Geralt z Rivii. Trzeba jednak przyznać, że w kontekście popkultury wydarzyło się coś niesamowitego i to pod kilkoma względami. Saga o Wiedźminie Nierzadko można spotkać opinie, że Saga o Wiedźminie, to najlepsza polska powieść fantasy. Nieco jednak gorzej z argumentami, bowiem lista przymiotników poparta zachwytem czytelników z lat młodzieńczych nie należy do zadowalających. Po wielu latach od pierwszej lektury, wróciłem do pięcioksięgu za sprawą gry komputerowej. Wniosek po lekturze może być tylko jeden, mianowicie, że czasem lepiej sobie takie powroty darować. Zwłaszcza pomiędzy pierwszym a piątym tomem zieje spory rozziew. Właściwie gdyby Sapkowski tymi samymi słowy napisał dziś pierwszy tom Sagi, to nie zostawiono by na nim suchej nitki. Trzeba uczciwie powiedzieć, że pierwsze tomy napisano wyjątkowo amatorsko a wręcz siermiężnie. Czytając opisy, dialogi, widać, że tworząc tę powieść, sagę, zwał jak zwał, AS polskiego fantasy uczył się rzemiosła. Humor trzeba przyznać, jest niezły ale często nastoletni, wręcz gówniarski, co jest dziwne o tyle, że autor miał wówczas ze czterdzieści lat. Można łatwo odparować, iż powieści pisane przez dojrzałych dorosłych, przeważnie doprowadzają czytelnika do stanu, w którym życie obu jest zagrożone. Saga jest zatem dość nierówna, czasami męcząca, na końcu ostro już udziwniona, choć to już kwestia osobistych preferencji. Ostatni tom, czyli „Pani Jeziora”, wypada jednak pod względem językowym znacznie lepiej niż „Krew elfów” czy „Czas pogardy”. Choć wyraźnie widać rosnący poziom warsztatu literackiego w trakcie pisania kolejnych tomów, tak ogólnie jest to książka bardzo przeciętna. Znacznie lepsze pod względem literackim „Narrenturum” czy też Trylogia Husycka, nie zdobyło sobie takiej popularności jak opowieść o białowłosym zabójcy potworów. Nie sposób powiedzieć dlaczego tak się stało, bowiem pierwszy tom przygód Reinmara z Bielawy ukazał się zaledwie trzy lata po zakończeniu Sagi o Wiedźminie. Najprawdopodobniej nie tyle Sapkowski stał się poczytnym pisarzem, co Geralt popularną postacią. Im więcej czasu miało, tym bardziej narastał sentyment za młodością, bowiem pierwsza część Sagi ukazała się w 1994 roku. Dziś widać tego kulminację, bowiem fani dostali prawdziwej obsesji na punkcie Białego Wilka. Ażeby lepiej zrozumieć popularność białowłosego, trzeba go pokrótce scharakteryzować. Cyniczny romantyk wymachujący mieczem i penisem na wszystkie strony. Doskonale zostało to oddane w pierwszej części gdy, kiedy już wszyscy tęsknili za Yennefer, ale karty podbojów kolekcjonowali z wypiekami na twarzy. Ot, typowe chłopięce wyobrażenie prawdziwej męskości, w którym jeśli nie można czegoś zarznąć, to może da się to zerżnąć. Na tym tle Reinamr wypada trochę blado, bowiem choć jest romantykiem, to o bardziej werterycznym charakterze, który w trakcie swej wędrówki przechodzi niewielką jedynie przemianę. Nigdy nie nauczył się prawdziwie władać bronią, jest słabowity, często go biją i porywają. Przez większość fabuły albo ucieka albo go gonią a raz nawet musiał schować się w serniku. Wyrabia sobie za to pewien charakter, nabiera nowego stosunku do otaczającego go świata, zaczyna się bieglej poruszać w świecie polityki, zdrad machinacji. Widać perypetie Reinmara z Bielawy nie są dość wyraziste, choć są zdecydowanie lepsze. Fabuła trzyma się kupy, wciąga, choć nie zapada w pamięć. Kreacje poszczególnych postaci są niezwykle płytkie i gówniarskie. Przypominają bardziej archetypy, w tym na tle wielu męskich fantazji o kobietach. Przykładowo Yennefer to rodzaj mentalnie nastoletniej femme fatale a sam Gerlat to po prostu wyobrażenie każdego chłopca o sobie. Dużą rolę odegrał też karczemny, szczeniacki humor, z którego składa się duża część Sagi. Nie można jednak zaprzeczyć, iż umiejętnie to maskuje, stwarzając pozory złożonego świata, pełenego postaci, które kierują się własną moralnością, mają swoje historie, motywacje i perspektywy. Czytelnik, który pozwoli się porwać akcji nie zwróci uwagi, iż wszystko to dym w oczy. Słuchaj no, obwiesiu — Jaskier wstał i udał, że robi groźną minę. — Brzydzę się gwałtem i przemocą. Ale zaraz zawołam Mamę Lantieri, a ona wezwie niejakiego Gruziłę, który pełni w tym przybytku zaszczytną i odpowiedzialną funkcję wykidajły. To prawdziwy artysta w swoim fachu. On kopnie cię w rzyć, a ty wówczas przelecisz nad dachami tego grodu, tak pięknie, że nieliczni o tej porze przechodnie wezmą cię za pegaza. „ Niewątpliwie jednak trzeba starania pochwalić, bowiem choć w ostatecznym rozrachunku rzecz staje się widoczna, tak stara się Sapkowski stworzyć coś nowego. I stanowiło to powiew świeżości wśród pozycji, w których świat dzielił się na dobro i zło, które starano przedstawić w kategoriach uniwersalnych i ostatecznych. Czy to się komuś podoba czy nie, wiele poczytnych powieści tamtego okresu właśnie zostało tak skonstruowanych, iż mamy tych dobrych i tych złych. Konstrukcja świata może nie należy do szczególnie oryginalnych, jedynie wydaje się taka, zwłaszcza z perspektywy ówczesnego polskiego czytelnika. W literaturze fantastycznej ciężko wskazać przykłady motywu rasizmu, nie licząc może Tolkiena, który wychodził z prostego założenia predestynacji rasowej. Polska okresu PRL była krajem niemal jednorodnym etnicznie, przez co wątek, zwłaszcza w takim jak zaproponowany przez Sapkowskiego wydaniu, robił nie tyle wrażenie, co budził podziw. Wielka szkoda, że większość jego fanów dostrzega kwestie rasowe, równocześnie nienawidząc wyimaginowanej poprawności politycznej, czyli chociażby osadzenia fabuły w klimatach Afryki. Podziw dla krytyki rasizmu, swoistego konfliktu na tle kulturowym, ideologicznym budzi podziw polskiego czytelnika, przy jednoczesnej całkowitej niechęci do odmienności. Wychodzi na to, że Saga o Wiedźminie stała się pochwałą dla rasowego porządku świata. Wprawdzie sam Geralt oddaje życie by stanąć po stronie krasnoludów w trakcie pogromu, jednak chyba to nie przekonało fanów ASa. Złudzeniem, którym Sapkowski operuje naprawdę dobrze, choć realnie udaje mu się to osiągnąć w późniejszej Trylogii Husyckiej, są relacje między wieloma postaciami. Opisano je zdecydowanie lepiej niż w głośnej ostatnio prozie Sandersona, która to pozycja jest dość świeża. Jest to jednak świat, gdzie jakiś kmiot pyskuje królowi i jeszcze mu za to jaj nie urżnęli. Więcej, wszyscy zachowują się jak bada szczeniaków, która radośnie turla się po trawie szczerząc mleczne ząbki. Tutaj Sapkowski wychodzi obronną ręką, wprawdzie nie przez nokaut ale znaczną przewagą punktową. Pod względem zamysłu konstrukcji świata, wzajemnych ich powiązań i relacji jest naprawdę nieźle, choć wszystko nierzadko bierze w łeb za sprawą cwaniackich opisów. Sprawia to, że całość jest bardzo nierówna, przez chwilę wydaje się, że oto udało się pisarzowi zbudować konkret, ale następne strony burzą to złudzenie, wywołując w czytelniku rozczarowanie. Tutaj jednak powinienem pisać w pierwszej osobie, bowiem dla innych może to nie być wadą albo być niezauważalne. Twórcom gry udała się ta sztuka dużo lepiej, przez co postacie są różnorodne, nie zaś zbieraniną chłopców przekomarzających się ze zblazowanymi dziewczętami. Powiedzieć można, że wydają się prawdziwsze, choć poczynić należy małe wtrącenie, czy od fantastyki oczekujemy prawdziwości. Wszak fantastyka, ma stanowić oderwanie od codziennych doświadczeń, czyli właśnie relatywizmu moralnego, sprawić by świat stał się jasny. Tymczasem Sapkowski w świat fantastyczny wplótł to, z czym czytelnik mierzy się na co dzień a twórcy gry dopieścili i dopracowali. Nagle, gówniarskie odzywki postaci są idealnie wkomponowane w ich charakter i sytuacje, w których się znajdują. W książkach było to trochę niespójne i choć każdy nas zachowuje się raz dorośle a innym razem nie koniecznie, tak literatura kieruje się nieco inną logiką. Czasem trzeba coś przerysować, innym razem rozmyć, bowiem odbiór postaci literackich jest innych, niż ludzi z krwi i kości. Dlatego po jakże wprawnie zrobionej grze, książkom będzie bardzo trudno wybronić się Sapkowskiemu wśród nowych czytelników. One naprawdę brzmią trochę jak dopisany naprędce prequel celem wyrzeźbienia kilku euro. Przykro mi, ale lektura anglojęzycznego Wiedźmina brzmi równie mizernie jak wersji polskiej. Tłumaczenie jest be mała jeden do jednego, co oznacza, że wiele niedoróbek warsztatowych zostało przeniesionych. Sentyment jakim polscy fani darzą przygody Gerlata z czasów gdy mieli naście lat musi ustąpić zderzeniu z rzeczywistością. Zachodnie rynki nie stały w miejscach, ukazała się masa książek a czytelnicy anglojęzyczni nie żyli przez te lata w pustce. Pamiętajmy, że mieli wielu wybitnych pisarzy operujących angielszczyzną znacznie lepiej niż Sapkowski polszczyzną na początku swojej drogi. Fakt, iż żyliśmy w pewnym literackim niedoborze, nie sprawi, że świat pokocha Wiedźmina bo polscy fani się obruszą. Droga z której się nie wraca Powieść, książka towarzyszy nam od dość dawana. Można być youtuberem, fotografem, kimkolwiek, ale pewnym osiągnięciem jest wydanie książki. Wprawdzie zarabianie na literaturze nie jest łatwe, ale każdy chce napisać książkę. Druk uchodzi za bardziej szlachetną formę wypowiedzi. I tak, rzadko kiedy filmy na podstawie książek dostają lepsze noty od pierwowzoru. Doskonałym przykładem jest tutaj wymieniany przy każdej okazji „Harry Potter”. Przeciętna książka dla dzieci, zamieniona w całkiem udane widowisko filmowe. Fani sarkają jednak, że nie przeniesiono na srebrny ekran wszystkich wątków. Wprawdzie wynika to głównie z całkowitego niezrozumienia języka filmu oraz faktu, że wierne adaptacje nie mają większego sensu. Na podstawie wyśmienitych książek powstały niezwykłe filmy, takie jak „Imię Róży”, „Władca Pierścieni” czy „Okruchy dnia” ale w najlepszym wypadku uchodzą za dorównujące książkowemu oryginałowi. Świetnym przykładem interpretacji, jest „Czas apokalipsy”, bazujący na „Jądrze Ciemności”. Historia zna też przypadki, gdy przeciętne książki stawały się małymi arcydziełami kinematografii. „Tożsamość Bourna” z osiemdziesiątego ósmego roku, „Mechaniczna Pomarańcza”, „Miasto Boga”, „Lśnienie”, Ojciec Chrzestny”, „Trainspotting” czy wreszcie „Łowca Androidów” to przykłady, gdy filmy dalece przewyższyły pierwowzory, jednak taktownie się o tym nie mówi. Zwłaszcza „Mechaniczna Pomarańcza” czy właśnie „Blade Runner”, to męczące, kiepsko napisane książki, które nie zapadają w pamięci. Filmy wprawdzie też nie spotkały się z ciepłym przyjęciem w dniu premiery, ale z czasem przyćmiły oryginał i zyskały miano prawdziwie kultowych. Bardzo wiele osób broni pisarza, twierdząc że już w 1998 Wiesiek był marką silną a nawet bardzo silną. Tyle, że w niszowych kręgach fanów fantastyki. Gdyby ich zebrać razem do kupy, może sprzedaż gry pokryłaby koszty licencji. Jak raz, szczęśliwie się złożyło, iż sentyment za powieścią dojrzewał jak wino infekując umysły tych, którzy nawet Sagi nie czytali. Dzięki temu CD-Project RED podjął się zadania wydawać by się mogło niewykonalnego. Musieli bowiem sprostać mitowi, którzy fani bezkrytycznie wytworzyli we własnych głowach. Na przestrzeni lat zdarzało się, że gry ładnie uzupełniały filmowe uniwersa a pierwszym przykładem, który przychodzi do głowy jest oczywiście Star Wars. Nigdy jednak nie zdarzyło się, by film a co dopiero gra komputerowa, rozwinęła powieść, równocześnie prześcigając ją na poziomie literackim. Zrozumiały staje się gniew Sapkowskiego, bowiem czytelnik sięgający po książkę po raz pierwszy, zwłaszcza wychowany w innej wrażliwości, zderza się z siermiężną chłopięcością lat dziewięćdziesiątych. Nie dziwota zatem, iż to część trzecia gry zaskarbiła sobie serca gracz na całym świecie. Mamy tutaj bowiem do czynienia z najdojrzalszym etapem opowieści. Sam w sobie, film idzie już z książką łeb w łeb od bardzo dawna, jako pełnowartościowa forma artystycznego wyrazu. Nieco gorzej plasują się właśnie ekranizacje, które uchodzą za wtórne. Najgorzej mają się gry, bowiem ciągle jeszcze są gdzieś w ogonie stawki. Wprawdzie na przestrzeni lat powstało wiele eksperymentalnych, wyjątkowych tytułów, ale żadna gra nie została jeszcze rozpoznana jako dzieło sztuki. Mało kto zwraca też uwagę na interesujące, pomniejsze produkcje, skupiając się najpopularniejszych tytułach, które są tak samo reprezentatywne dla gier jak „Ślepnąc od świateł” dla literatury albo „Avengers” dla całej kinematografii. Gry komputerowe zaczęły jednak wkradać się w obszar zainteresowania krytyków, co oznacza pewną zmianę ale nadal traktowane są nieco po macoszemu. Twórcy komputerowej kontynuacji przygód książkowego wiedźmina dokonali jednak czegoś nieprawdopodobnego. Otóż stworzyli grę lepsza od książki, równocześnie będącą zwieńczeniem przygód Geralta z Rivii. O ile pierwsza część gry jest swoistą wprawką, choć nadal wyśmienitą, tak część trzecia stanowi pełnoprawne zwieńczenie Sagi. Twórcy gry poszerzyli świat, nadali głębi postaciom, nowe zaś doskonale wykreowali, dobrali idealnych aktorów i aktorki do podłożenia głosów a nawet więcej. Dokończyli „Sage o Wiedźminie” na poziomie, na który Sapkowski nie jest już w stanie się wznieść. Pokuszę się o stwierdzenie, że gry doprowadziły książkowy pierwowzór do pełnej dojrzałości i stanowią najlepsze jego zwieńczenie o jakim autor mógł marzyć. Nie dziwnym zatem, że Sapkowski dostał szału, bowiem wydany w 2013 „Sezon Burz” okazał się całkowitą klapą, poziomem nie sięgając nawet pierwszym opowiadaniom a co dopiero części pierwszej czy trzeciej części gry komputerowej. Prawdopodobnie plan Sapkowskiego był prosty. Po klapie gry, wyjdzie na scenę i sam sobie nałoży na skronie koronę króla polskiej fantastyki. Poprzeczka została jednak postawiona Sapkowskiemu bardzo wysoko, chociażby dodatkami, jak bajeczne „Krew i Wino” czy też fenomenalnymi „Sercami z Kamienia”. Pozornie prosta, romantyczna historia Iris i Olgierda, oparta na przygodach Twarowskiego zjednała sobie graczy jak świat długi szeroki. Twórcy włożyli masę wysiłku w opowiedzenie jej na wszystkich oferowanych przez język gry komputerowej poziomach. Gry pozwoliły opowiedzieć się po jednej ze stron, zadecydować jak potoczą się losy wielbionego bohatera, oraz czy w końcu wybierze tę właściwą czarodziejkę. W tej kwestii namieszał, wspomniany dodatek „Serca z Kamienia”, który przywołał wspomnienia części pierwszej, gdy Geralt mógł związać się z Triss lub Shani. Trzeba przyznać, że nawet wątek romantycznych podbojów Geralta zyskał na jakości, bowiem mechaniczne zbieranie kart z części pierwszej, jakkolwiek zabawne, nie różniło się od zbierania składników do eliksirów. Trzecia część, choć również pozwala wiedźminowi na nawiązanie bliższych relacji z kilkoma kobietami, robi to na wyższym emocjonalnie poziomie. Czekałaby zatem Andrzeja nie lada przeprawa, bowiem musiałby wybrać która ścieżka fabularna jest tą właściwą, jak powinny się potoczyć losy, całego wykreowanego świata. Musiałby chcąc nie chcąc wydać książkę na podstawie gry. Niech nas przed gniewem Sapka Melitele i Wieczny Ogień uchronią. Byłaby ona jednak całkowicie niezrozumiała dla tych, którzy nie mieli okazji zagrać, bowiem nie wszyscy, którzy wiedźmina czytali od 1994, rozkochali się grach komputerowych. Było to widoczne w serii „Metro”, bowiem trzecia część odnosiła się do wydarzeń z gry, w tym bitwy o bunkier. Efektem było całkowite niezrozumienie zachowania głównego bohatera, chociażby przeze mnie, bowiem gry z tej serii były dla mnie niestawne. Stanowiły jedynie odcinanie kupnu od popularnej serii książek. CD-Project w znacznie jednak szerszym stopniu otwiera pewien nowy, prawdziwie multimedialny rozdział w historii. Wiedźmin wszedł na drogę z której się nie wraca. Słowiańskość Drugą ważną kwestią, która od lat rozpala serca i umysły fanów tej powieści, jest słowiańskość. Na przestrzeni lat przybrała ona formę kolejnej obsesji, bowiem nie sposób mówić o Wiedźminie, nie poruszając kwestii właśnie słowiańskości. I trzeba przyznać, że bardzo dobrze, bowiem to również otwiera nowe pole do popisu tak literackiego, jak antropologicznego. Historia tego sporu jest dość długa i sięga początków dwudziestego pierwszego wieku, gdy cała Saga była już kompletna. Osobiście pierwszy raz z tą kwestią spotkałem się na we wczesnych latach dwutysięcznych, w pożal się Welesie magazynie o grach komputerowych CD-Action. Ówcześni redaktorzy musieli należeć do grona pierwszych czytelników i fanów Sapkowskiego, przez co na łamach wygłaszali różne mądrości, w tym niekiedy mocno seksistowskie, bowiem jeden ze starszych stażem zarzucał młodym kobietom „bezdupie”. Nie dziwota, że przez lata szczycili się mianem najlepszego magazynu o grach komputerowych. Nie pomnę dziś czy była to jedna osoba, niemniej dowodzono, że Saga nie została przetłumaczona na angielski, ze względu na słowiańskość, której zachodni czytelnik nie rozumie. Polski czytelnik bez problemu akceptuje celtyckość czy anglosaskość jednak w drugą stronę sprawa wydaje się beznadziejna. Innym razem argumentowano, że wiele motywów zawartych w przygodach Geralta, pochodzi z legend arturiańskich, co wcale nie przeczyło słowiańskości. Zasadnicze i podstawowe pytanie brzmi, czym jest słowiańskość. Istnieją najróżniejsze koncepcje kim byli i skąd przybyli ci, których nazwano Słowianami. Najstarsza hipoteza mówi o wielkiej wędrówce ludów, jednak brak na to dowodów. Znacznie ciekawszą i bardziej obiecującą wydaje się hipoteza o wędrówce kultury i stylu życia. Otóż to nie ludzie się przemieszczali a pewien surowy styl życia. Na ternach słowiańszczyzny, nie odkryto bowiem zbyt wielu cennych przedmiotów ani nawet obecności koła garncarskiego. Wszak z prostej, ulepionej w rękach miski je się równie dobrze jak z utoczonej na kole. Nie pozostały też po Słowianach żadne mity i legendy, bowiem nie nie znali pisma. Stąd też slogan o słowiańskości Wiedźmina, jest chyba wyrazem tęsknoty za czymś własnym. W Internecie krąży cytat, zaczerpnięty podobno z wydanego w 2005 roku tomu, „Historia i Fantastyka”, będącego wywiadem Stanisława Beresia z Andrzejem Sapkowskim. Cytat ów brzmi następująco; „Możemy nosić chińskie ciuchy, jeździć czeskimi autami, patrzeć w japońskie telewizory, gotować w niemieckich garnkach hiszpańskie pomidory i norweskie łososie. Co do kultury, to jednak wypadałoby mieć własną.” Jest to oczywiście wierutna bzdura, aforyzm jakich wiele krąży w Internecie, ale rzucona została przez kogoś darzonego szacunkiem. Wpisuje się on jednak w nurt „rdzennych kultur”, czyli bójek o swoiste intelektualne prawa autorskie czy też pierwszeństwo w stworzeniu mitu czy legendy. Nie sposób jednak powiedzieć co znaczy, że dany zwyczaj jest rdzennie polski ani co oznacza mieć własną kulturę. Przypomina to trochę wymyślanie koła na nowo, byle tylko móc pochwalić się jego wynalezieniem. Mówiąc o „naszej kulturze”, mowa jest o tym, co uważamy za nasze, co przeniknęło do mentalności chociażby Polaków na przestrzeni dziejów, co przenika obecnie. Ludy, które zamieszkiwały tereny współczesnej Polski, zostały niejako włączone do słowiańskiego kręgu kulturowego, właśnie poprzez akceptację tego rozprzestrzeniającego się stylu życia. Istotne są zaś procesy historyczne, społeczne, które nadają poszczególnym elementom ostatecznego kształtu. I tak można dziś bez większego problemu odróżnić Polaka od Francuza. Różni ich nie tylko język, ale też podejście do życia. Nierzadko zarzuca się Polakom, iż na ich ulicach panuje szarzyzna, ludzie są cisi, nie uśmiechają się i nie przypominają wyglądem papugi. Są to cechy nie tyle odziedziczone po PRL, który był dalece bardziej kolorowy a pewna spuścizna dziejowa, bowiem dawni Słowianie gardzili zbędnym zbytkiem. Cechy te nadal są widoczne, chociażby w sposobie ubierania się Polaków. Słowo pisane ma niezwykłą moc, przez co Sagi, do których z resztą odnosi się tytuł pięcioksięgu, legendy arturiańskie, japońskie Kojiki i Nihon Shoki a także dzieła greckie, pozwoliły przetrwać wielu mitom po dziś dzień, inspirując kolejne pokolenia twórców. Bogaty materiał źródłowy pozwolił na wykształcenie się pewnego kanonu, który stał się bez mała obowiązujący wśród twórców fantasy. Pozwoliły również popkulturze wytworzyć pewne wyraziste archetypy, z których najbardziej rozpoznawalnym jest oczywiście wiking. Wprawdzie również Słowianie często bywali wikingami i z wieloma ich grupami, nikt bez powodu zwady nie szukał, jednakże, jako, że są przy tym przedstawiani jako trochę ciapowaci, ciężko potraktować dawnych wojów poważnie. Rewelacja o wikingach służą raczej rozpaczliwej obronie naszych przodków przed stereotypem złotowłosego łamagi, który dał się złapać w siatkę. Iż nie wszyscy, czasem mieli odwagę, czasem byli wikingami, cóż faktycznie brzmi to trochę żałośnie. Choć co ciekawe, w wyobrażeniu o tej grupie istnieje spory rozziew. Sympatyczni Czesi niewątpliwie są Słowianami, choć swego czasu dali się Europie we znaki, tak samo jak srodzy, zamieszkujący rejony smagane zimowymi, Rosjanie. Ludzie mieszkający tam, gdzie temperatura spada do minus czterdziestu, gdzie zima pokonała zachodnie armie, nie mogą być wszak łagodni. Słowianie zamieszkiwali tereny nadmorskie, górskie, równinne i leśne a te do dziś rozciągają się od Azji aż po słoneczne Bałkany. Słowiańskość w Czarnogórze, gdzie rosną oliwki i uprawia się winorośl będzie nacechowana inaczej niż w Polsce. W tym kontekście, ciepłe, pełne słońca Toussaint jest tak bardzo słowiańskie jak tylko można, prócz nazwy naturalnie. Oliwki i młode wino w promieniach południowego słońca, to codzienność grupy Słowian Południowych, do których zaliczyć można Chorwatów albo Czarnogórców. Daleka, zimna Rosja, to przykład na to jak różnorodna jest i była słowiańszczyzna. Plemiona żyjące z uprawy, czciły zapewne inne bóstwa, niż te żyjące na ternach nadmorskich czy tam, gdzie zima jest groźniejsza od topora. Nadal niestety pokutuje mit, iż słowiańszczyzna była rezerwuarem niewolników, co jest popularną teorią na temat znaczenia i pochodzenia nazwy tej grupy. Co do tego nie ma jednak zgody i może się ona odnosić nawet do „błota”, bowiem Słowianie nie przejmowali się architekturą i jeśli warunki pozwalały, mieszkali w ziemiankach. Rodzi się tutaj pole dla nowej opowieści, bowiem Słowianie nie wiedzieli, że są Słowianami, przez co często handlowali swoimi sąsiadami wziętymi w niewolę. Rzymskie legiony nie wyprawiały się na tereny współczesnej Polski by łapać niewolników, choć Imperium Rzymskie obejmowało tereny zamieszkane przez współczesnych Czarnogórców czy Chorwatów, czyli właśnie wspomniane Bałkany. Wracając jednak do kwestii opowieści, to historia jest niezmienna, zmienne są jedynie wnioski z niej płynące. Słowianie na ziemiach polskich, nie musieli być bandą brudasów taplającą się w błocie ani dobrowolnie oddającymi się w niewolę złotowłosymi łamagami. Mogli to być ludzie surowi, twardzi, nie ceniący miękkich łóż i pierzyn, nie szukający radości w wyrabianiu błyskotek ze złota i coraz większa liczba opracowań skłania się ku tej interpretacji. Kolejnym błędem jest przyjmowanie, iż era Słowian zakończyła się chrystianizacją, gdy stali się właśnie chrześcijanami. Nierzadko bowiem myli się grupę wyznaniową z grupą etniczną. Pewnym jest, iż niewiele z tamtych czasów zostało a na terenach zamieszkanych przez naszych przodków, próżno szukać imperiów, co niektórym czasem się marzy. Biorąc pod uwagę wszystko co powyższe, ale też historię poszczególnych grup, nie bardzo wiadomo jak miałby wyglądać ów słowiański klimat. Trzeba też pamiętać, co niektórym może być nie w smak, że Słowianami są też Rosjanie czy Ukraińcy. Terany zamieszkałe przez tę kulturę są bardzo rozległe. Nie wiemy nawet które wierzenia są „czysto słowiańskie” a które to jedynie zaadaptowane, jak w przypadku Peruna, który jest tylko wariacją na temat Thora. Jakby tego było mało, co ponownie dla wielu może okazać się ciężko strawne, to kult kobiecych bóstw. Otóż najprawdopodobniej Słowianie mogli chętniej czcić Perperunę, niźli jej męskiego odpowiednika. Ważną boginią mogła być również Mokosz. O upodobaniu do kobiecości, świadczyć rozbudowany kult maryjny w Polsce. Stanowić może spadek po żeńskich bóstwach, dalece ważniejszych od męskich, bo związanych z płodnością. Dopiero kiełkujące na ziemiach słowiańskich chrześcijaństwo nadało znaczenia bogom męskim, bowiem Trójca Święta, jak żywo przypominająca Trygława, była w całości męska. Również kobiety mogły cieszyć się, podobnie jak u Celtów, sporą swobodą. Wprawdzie nie tworzyli oni społeczności matriarchalnych, ale mogły cieszyć się sporą swobodą, co ponownie wielu przerazi, chociażby seksualną. Zważywszy na charakter wielu świąt, jak chociażby Nocy Kupały, jest to bardzo prawdopodobne. Dziś, wielu badaczy odrzuca historyczność bogini Łady, jednak interpretacje bywają podyktowane aktualnym klimatem politycznym. Mało kto miałby na przestrzeni ostatnich lat odwagę przyznać, iż na Jasnej Górze istniała świątynia bogini, która niewiele miała wspólnego z czystością a jej kapłani zwani ladacznicami… Nadeszła pora by przejść do jakichś konkluzji. Słowiańskość jest zbyt trudna do jednoznacznego zdefiniowania, bowiem jest to zbyt szeroka grupa etniczna. Jednakże różni się sposobem bycia Polak od Irlandczyka, równocześnie wykazując pewne cechy wspólne z Rosjaninem, co wielu może ponownie zirytować. Patrząc chociażby na literaturę, łatwo wyczuć kto napisał „Metro 2033” , „Zbrodnię i Karę”, „Poniedziałek zaczyna się w Sobotę”, „Solaris” czy „Wyjście z Cienia”. Nawet w gach komputerowych, jak chociażby w serii STAKER wyczuwalne jest „bycie u siebie”. Powstało wiele postapokaliptycznych opowieści, jednak niektórzy autorzy mają w sobie coś, co pozwala od ręki powiedzieć, że we Francji czy Londynie to oni się nie wychowali. I choć akcja Wiedźmina toczy się na wielkim, podobnym do Europy kontynencie, tak nie tylko w Wyzimie jest coś „swojskiego”, ale w całej Sadze. Ma się wrażenie, że Emhyr jednak był z Radomia… I choć chciałoby się tym humorystycznym akcentem zakończyć, tak trzeba napisać jeszcze kilka słów. Niestety, w naszych głowach Zachód nadal jest kryształowy, reprezentowany przez Białe Miasto Gondor, Złoty Gród albo mityczny Camelot, zamek króla Artura gdzie po brukowanych ulicach przechadzają się rycerze w lśniących zbrojach, uosobienie cnót, choć to idiotyczne miejsce. Tymczasem u Słowian śmierdzi gównem i jest zimno. Doskonale widać to w estetyce pierwszej komputerowej części przygód Geralta. Estetycznie przypomina nieco serię Ghotic, która wprawdzie wyprodukowana została przez niemieckie studio, jednak gracze na wschód od muru zakochali się w niej bez pamięci. Złośliwi mówią, że cechowała ją pewna siermiężność, którą Słowianie ze swoimi blokowiskami musieli pokochać, gdyby nie fakt, że bloki wymyślił Francuz. Echa naszej mentalności widoczne są również w całym świecie przedstawionym serii Wiedźmin. W obliczach żołdaków i prostych mieszczan, można dostrzec pewne stereotypy, które nieobecne są w zachodniej estetyce. Camelot to absurdalne miejsce Dwunastowieczna Polska raczej mało różniła się od dwunastowiecznej Anglii, jednak tak bardzo wyobrażenie cywilizowanego Zachodu i dzikiego Wschodu utkwiło nam w głowach, że część z nas nie potrafi się go pozbyć. Zatem Saga, jest powieścią o bardzo silnym słowiańskim charakterze, który budował się na przestrzeni wieków a wyraża się głównie w naszym własnym wyobrażeniu o sobie. Napisana w latach dziewięćdziesiątych, stanowi pewną kumulację wyobrażenia własnego o Polaku, polskości a tym samym słowiańskości. Stanowi też pewne uzewnętrznienie kompleksów narodowych. Ot, cała słowiańskość, której tak pragniemy, to brodzenie w gównie po kolana, smród przetrawionego, wysokoprocentowego alkoholu połączony z odorem długo niemytego ciała i bieda. Co ciekawe, można znaleźć opracowania, których autorzy piszą, iż nasi przodkowie mieszkali w skromnych domach, wręcz ziemiankach, lecz chętnie korzystali z rzek i łaźni, przez co, jest był to lud czysty, zadbany, choć skromny. Trzeba też dodać wiele lat wojen, rozbiorów oraz naszej „literatury narodowej”. Im zaś dalej na wschód tym cięższy klimat zdaje się unosić w powietrzu. Mowa tutaj zwłaszcza o literaturze czy filmie, bowiem nie można zaprzeczyć, że literatura czy film rosyjski, różni się od produkcji ze Stanów Zjednoczonych. Stąd też mówienie o „słowiańskości” ma dla mnie nieco inne znaczenie, niż zakorzenienie w mitologii. Mit Wielkiej Lechii był prawdziwym powiewem świeżości i to dosłownie, w wyobrażeniach o Słowianach i ich krajach. W dodatku nie stanowi wcale złego pomysłu, który można by twórczo wykorzystać, chociażby przekładając na realia gry albo dobrej powieści. Problem w tym, że polski czytelnik mógłby tego nie przetrawić. Poszukiwacze słowiańskości w wiedźminie biorą się zatem do rzeczy trochę ze złej strony. Równocześnie, Myszowór czy Wyzima, to imiona i nazwy, które dla choć Polaka brzmią swojsko, to całkowicie tracą po przełożeniu na angielski. Mousesack, przypomina jedno z wielu zabawnych imion, które na przestrzeni lat otrzymywali bohaterowie najróżniejszych opowieści spod znaku fantasy. Zważywszy, że Celtowie aż tak bardzo się od Słowian nie różnili, wystarczyłoby użyć słów takich jak wołchw, żerca albo niech by był i litewski kriwe, by nadać całości charakteru. W odpowiedzi na tę potrzebę twórcy gry dalece się popisali, wprowadzając chociażby niesamowicie klimatyczne zadanie „Dziady”, w którym występuje nikt inny, jak Guślarz. Wprawdzie jest to jednak dodatek, smaczek, w tworze, którego podstawą była fascynacja współczesnym miksem kulturowym, ale wpisującym się w koncepcję, pewien twór myślowy. Język w gruncie rzeczy ma duże znaczenie, bowiem druid to właściwie to samo co żerca, ale brzmienie słowa jest bliższe znanym formom językowym. Również niemal niewymawialny dla osoby niepolskojęzycznej wołchw wpisuje się w ów swojeski konstrukt myślowy, spod znaku „nasze”. Sam Sapkowski jakby nie było pochodzi z Polski, która zaliczana jest do krajów słowiańskich. Zatem tutaj jak najbardziej można poszukać pewnego charakteru, którego autor być może jest nieświadomy. Czytają dość powieść, można odnieść wrażenie, iż autor chciał nakreślić bardziej realistyczny a może wręcz naturalistyczny świat, przyozdobiony elementami fantasy. Rzecz ta udała mu się znacznie lepiej w Trylogii Husyckiej. Elementy fantastyczne, nadnaturalne choć pozornie odgrywają ważną rolę, występują w ilościach homeopatycznych, nie mając większego znaczenia. Dotyczy to także wątku Samsona Miodka. Ta przytłaczająca, ponura, naturalistyczna wizja świata wydaje się być charakterystyczna dla polskiego myślenia. Historia odcisnęła na wielu pewne piętno, które następnie wkradło się w wykreowany przez Sapkowskiego świat. Jest tam jednak też pewna praktyczność, pewien realizm, być może właściwy prasłowiańskiemu stylowi życia i mentalności. Raz jeszcze warto napisać, że Słowianie byli duża grupą, którą tworzyli ludzie bardzo praktyczni, będący być może realistami. Stąd też proza polskiego fantasty ma w sobie pewien ryt demitologizacyjny, przez co skradła serca czytelników. Warto zwrócić uwagę na wcześniejsza uwagę o lśniących zbrojach. Czytając importowaną zwłaszcza z USA fantasy, można zauważyć pewien prymitywizm bohaterów. Otóż przez długi czas, nie licząc naprawdę wybitnych powieści, bohaterowie fantasy dzielili się na złych, dobrych oraz tych, których można nawrócić. Świat dzielił się dobro i zło, bez uwzględnienia odcieni szarości, pespektyw i moralności. W „Sadze o Wiedźminie” właśnie to się pojawia, jednakże zawsze ciąży w stronę ciemniejszych odcieni. Pomimo tego, że Geralt przyjmowany jest przez koronowane głowy, często traktowany jest jak coś podrzędnego, bywa, że instrumentalnie. Bez względu na wszystko musi baczyć, by nie zostać zgniecionym przez koła władzy. Wszystkie postacie mają swoje cele, motywacje, poglądy, zdradzają by następnie wrócić. Nie zdarza się by szczurołap został serdecznym kolegą księcia, z którym rusza ratować świat. Bo i przeważnie nie o świat chodzi, choć Białe Zimno, gdzieś tam majaczy w tle. Możliwe, że słowiańskości można upatrywać właśnie w tym bardzo realistycznym jak na fantastykę spojrzeniu na świat. Świat Wiedźmina, to również świat pewnej nostalgii. Jest to bowiem świat postępu cywilizacyjnego i technicznego gdzie istnieje możliwość tworzenia mutantów o nadludzkich zdolnościach. I potrzeba, bo za stodołą bies się czai. Postęp technologiczny, rozwój wiedzy wyklucza istnienie bożątek i jaroszków. Tymczasem tutaj, choć przerzedzone nadal istnieją, nieostrożny wędrowiec może zginąć w paszczy wywerny, ghule grasują po cmentarzach a wampiry wysysają nocą krew. Patronite Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” Share this:Click to share on Facebook (Opens in new window)Click to share on Twitter (Opens in new window)Click to share on Tumblr (Opens in new window)Click to share on Reddit (Opens in new window)Like this:Like Loading... Podobne Książka Kultura O książkach Przemyślenia AD&DAndrzej SapkowskichorwacjaCzarnobógCzarnogóraGeralt z RiviiGerlat z Riviigry komputeroweGuślarzkriweKsiążkakulturakultura SłowianmediaMokoszPerperunapolska fantastykapolskie książkipopkulturaprzemyśleniaRPGSaga o WiedźminieSłowianiesłowiański wiedźminsłowiańskośćsłowiańskość w wiedźminieThorTorTrygławWiedźminwołchwżerca