Wielka delemologizacja herbataiobiektyw, 10 sierpnia, 20249 października, 2024 Stanisław Lem przewidział wszystko co nas otacza. Mit ten będzie pokutował tym bardziej, im bardziej zanikać będzie sztuka czytania. Polski fantasta nie przewidzi absolutnie niczego. Stanisław Lem przewidział Awanturnicy kosmiczni jego są przez to nietuzinkowi. W ucho może dać i potrafią, ale raczej będą awanturować się salonowo. Jak dwóch statecznych panów, którzy pokłócili się o coś w salonie właśnie, mniej więcej przed podwieczorkiem. Przewidzieć nasz rodak miała wiele. Mikołaj Gliński, w swym przykrótkim tekście dla „Przekroju” z 2021 roku opisuje, co jakoby Lem wielki i uczony przewidział. O dziwo, niemal to samo opublikował na łamach „Culture.pl” w 2019. Sprawa zaczyna się robić podejrzana. Jest tego niemało, bowiem wydaje się, iż przewidywania jego, obejmowały najważniejsze wynalazki XXI wieku. Przez wiele lat uważałem, że musiał być prawdziwym prorokiem, futurologiem, zwał jak zwał. Wiedza jego musiała przekraczać granice czasu i przestrzeni, umysłem zaś dysponował tak tęgim, że sam jeden mógł się równać myślicielom Wschodu i Zachodu. On, Stanisław Lem, Polak. Sieć WWW „[W]skutek stopniowego zrastania się wszystkich informatycznych maszyn i banków pamięci powstaną kontynentalne, a potem nawet planetarne sieci komputerowe”. Dialogi (1957) Mikołaj Gliński, „Przekrój” Wizja mistyka, który zagląda poprzez zasłonę czasu, przylgnęła do Lema na dobre. Historyjka o wielkim jasnowidzu powtarzana jest od lat ale czy jest w niej chociażby ziarno prawdy? Przeczy temu chociażby fakt, że Lem był wyjątkowo marnym felietonistą. Zbiór tekstów „Moloch”, jest tak ciężki, płytki i nieprzyjemny, że tytuł wydaje się całkowicie dobrze oddawać jego naturę. Mianem molocha, określa się bowiem rzeczy nadmiernie rozrośnięte, jednak nie imponujące a co najwyżej rozlazłe. Wielkość literacka Lema widoczna jest w jego żonglerce motywami, nie zaś w myśli własnej, która była dość mizerna. Z tychże zaś, potrafi wykuwać rzeczy nietuzinkowe i to pomimo faktu, że wszystkie jego książki pisane są na jedno kopyto. Niemal wszyscy bohaterowie jego, mają w sobie coś z nagryzionego przez mole profesora w wygodnych kapciach. Nadaje im to pewnej specyficznej aury. Awanturnicy kosmiczni, którzy może w ucho dać i potrafią, jednak będą przekomarzać się jkak dwóch statecznych panów, którzy pokłócili się o coś w salonie właśnie, mniej więcej przed podwieczorkiem. Sprawia to, że powieści tego pisarza mają niepowtarzalny urok. Nic tylko pyknąć z fajeczki i owinąwszy się szczelniej szlafrokiem, przystąpić do lektury. Zadaniem karkołomnym nie jest ustalenie wcześniejszych źródeł, owych lemowych przewidywań a jedynie czy miał do nich dostęp. Ciężko też odnaleźć teksty krytyczne, ustalić jak interpretowane był jego książki bezpośrednio po premierze. Dziś, w dobie gdy chętnie dzielimy się przemyśleniami z innymi internautami, łatwo odkopać stare wypowiedzi na forach. Rozmowy toczące się bezpośrednio między czytelnikami są nie do odzyskania. Można jednak ustalić, iż gros publikacji zakładających zdolności profetyczne, pojawia się gdzieś od roku 2010. Wówczas też, refleksja krytyczna nad Internetem, zaczyna przenikać do popularnych mediów. Założenie, że w czasach gdy Lem pisał swe powieści, starano się odnosić je nie tyle do przyszłości a teraźniejszości jest niebezpodstawne. Pasują bowiem jak ulał. Reszta jego pomysłów musiało być traktowanych jak czysta fantastyka. Nie jest jednak niczym niezwykłym przewidywanie, jeśli wyrwie się jakąś rzecz z kontekstu. Doskonałym przykładem są rysunki Leonarda Da Vinci, przedstawiające maszyny latające. Bardzo często służą za przykłady przewidywań. Sen o lataniu, nie jest wcale rzadkością. Do najwcześniejszych znanych mitów, należy ten o Dedalu i Ikarze, którzy sporządziwszy w sekrecie skrzydła, uciekli z Krety. Skrzydlaty człowiek może być metaforą samolotu, lecz znaczenie mitu jest nieco inne. Łączy się ze snem o lataniu, ale wcale nie było zapowiedzią latających maszyn. Podobnie rysunki Leonarda, nie powstały w próżni. Historia zna liczne maszyny wojenne, takie jak balisty, trebusze czy wieże oblężnicze. Prosta dziecięca zabawka przypominająca nieco rotor helikoptera, znana była w chinach od przynajmniej trzysta dwudziestego roku naszej ery. W Japonii nosi nazwę taketonbo. Nie są zatem pomysły Leonarda aż tak odkrywcze jakby się mogło wydawać. Gdy zaś weźmie się pod uwagę, że były to elementy sztuk teatralnych, sprawa będzie wyglądała jeszcze inaczej. Dokładnie na tym polega problem z Lemem. Wybiera się jakieś elementy jego twórczości, w oderwaniu od kontekstu powstania i serwuje jako wizje. Istotny jest również fakt, niewielkiego ówcześnie dostępu do smakowitszych pozycji. Zważywszy na pozycję ojca, Lem miał dostęp do publicystyki zachodniej. Sam wolał historię o tym, jako to nauczył się angielskiego ze słownika, ale jakoś musiał zdobywać materiały do tłumaczenia. Dziś, gdy masa książek jest dostępna w Internecie właśnie i to nieodpłatnie, mało kto chce po nie sięgnąć. Trzeba też powiedzieć szczerze, iż Lema również mało kto obecnie czyta. Większość zadowala się mitem geniusza – wizjonera, którym można błysnąć przy każdej okazji. Błyskanie owo jest jednak wszystkim, na co fani pisarza mogą się zdobyć. On sam, będąc dość lubianym przez władze autorem, bywał na Zachodzie, bywał w Rosji, gdzie wielce był poważany. Miał też kontakty w kręgach intelektualnych, bowiem był poczytnym i poważanym autorem. Ponownie, także przez władze, co czyniło go świetnym kandydatem na kolegę. Warto pamiętać, że wiele dziedzin nauki, które na szerokorozumianym zachodzie były powszechne, w Polsce dopiero miały pojawić się w akademickich murach. Mowa chociażby o medioznawstwie, które do dziś nie cieszy się jakąś szczególną popularnością. Paradoksalnie, każdy chce się o naturze mediów wypowiedzieć. Wówczas najlepiej bezrefleksyjnie zacytować Lema. Wielka delomologizacja Największą niewiadomą jest oczywiście Internet. W „Dialogach”, mowa jest nie tylko o bankach pamięci ale też łączeniu komputerów kablami jakowymiś podziemnymi. Tyle tylko, że nie jest to żadne novum, wielka przepowiednia a wariacja na temat. Wszystko u Lema, jest wariacją na temat. Historia zaczyna się wieku oświecenia, gdy grupa myślicieli, zwanych encyklopedystami, postanowiła zamknąć całą wiedzę ludzkości w pojedynczym dziele. W latach 1936-1938, nie kto inny jak H.G Wells popełnił serię felietonów, które później wydano w zbiorze „Mózg Światowy”. Idea wielkiego banku pamięci, jest tam wyraźna i ewidentnie przyświeca jej duch encyklopedyzmu. W chwili gdy pionier science fiction zasiadł do maszyny do pisania, Lem Stanisław miał raptem lat piętnaście. Więcej, młody Lem, będący jeszcze Staszkiem lub Stasiem, wielce się w Wellsie zaczytywał. Wcześniej, w 1926 roku, gdy Lem był zaledwie pięciolatkiem, John B. Kennedy przeprowadził wywiad z nikim innym, jak wielkim Nikolą Teslą. W wywiadzie tym pada, że pewnego dnia telefony w kieszeniach nosić będziemy. Czy jednak Tesla aż tak genialnym był? Otóż nie, bowiem nie był światełkiem pośród próżni, podobnie jak Neil deGrasse Tyson, którego pełno wszędzie, nie jest jedynym astrofizykiem. Sława i medialna rozpoznawalność jest wspólnym mianownikiem obu panów. Tesla nie był alfą i omegą, nie tworzył w próżni. Nie do końca wiadomo co jest autorskim pomysłem serbskiego inżyniera a co przypisaną sobie zasługą. Warto też pamiętać o tym, że ciągle gdzieś nad czymś pracowano. Chociażby nad miniaturyzacją urządzeń telegraficznych czy samochodami elektrycznymi. Historia tych drugich sięga 1820 roku. Wydaje się to nieprawdopodobne, że rozwój motoryzacji zelektryfikowanej przypada na początek XIX wieku oraz, że Lem nie przewidział pojawienia się samochodów tego typu. Podobnie jak nie przewidział mikroprocesora. Dziwnym trafem, pierwsza wzmianka pojawia się w „Kongresie Futurologicznym”, z 1971 roku. Sama idea łączenia oddalonych banków wiedzy, stała się modna z chwilą wymyślenia telegrafu w 1833, gdy jeszcze nikt nie myślał o płodzeniu żadnego Stanisława Lema. Innym, bardziej prawdopodobnym, lecz mniej medialnym źródłem telefonicznych rewelacji, był Aleksander Bielajew. który w 1928 wydał „Zmagania w eterze”, „Борба в эфире”, w której to Bielajew opisał mały, przenośny radiotelefon. Będąc w tym miejscu, warto zdementować przewidzenie przez Lema transhumanizmu. Ten narodził się, ponownie, za sprawą rosyjskiego myśliciela Nikolaja Fiodorowa, twórcy kosmizmu rosyjskiego. Prawdopodobnie również „Czy pan istnieje panie Johnes”, zostało zainspirowane Bielajewem i jego „Głową profesora Dowella”. Takich rosyjskich inspiracji można by doszukać się zapewne więcej., jako, że Lem biegle mówił po rosyjsku, o czym rzadko się wspomina. Prawdopodobnie będąc dzieckiem czytywał książki takie jak „Wyprawa na Księżyc w niesamowitej maszynie”, napisaną w 1844 przez Sjemona Dieczkowa (Семен Петрович Дьячков). Będąc mieszkańcem przedwojennego Lwowa, prawdopodobnie miał możliwość zetknięcia się zarówno z pisarzami rosyjskimi jak francuskimi. O rosyjskich wpływach na twórczość Polaka niewiele się jednak mówi. Twórczość rosyjska została w Polsce niemal całkowicie odrzucona. Nie licząc sporadycznych wybuchów popularności, jak „Metro 2033″, czy cieszący się pewnym sentymentem Strugaccy, właściwie nie wznawia się rosyjskich pisarzy SF. Stąd też ustalenie zawartości niektórych tytułów, jest co najmniej trudnym zadaniem. Wraz z rozwojem Internetu, przypisano Lemowi przewidzenie pewnych jego cech, jak chociażby zalew informacji. Fani pisarza zapewne pamiętają, że w „Cyberiadzie”, dokładnie w wyprawie szóstej, Trurl i Klapaucjusz, stworzyli Demona Drugiego Rodzaju, by zbójcę Gebona pokonać. Lem zbawił się tutaj z czytelnikiem, wykorzystując teorię informacji oraz Demona Maxwella, który to powstał jako eksperyment myślowy z zakresu termodynamiki. Jednakże dlaczego ma to być Internet, nie wiadomo. Tak ktoś napisał i rzesze intelektualistów powtarzają to całkowicie bezrefleksyjnie. Prawdopodobnie wynika to z koncepcji „zalewu informacji”. Wiadomo bowiem, że Internet bombarduje nas informacjami bez ładu i składu. Jesto to skutkiem uproszczenia albo całkowitego niezrozumienia zasad działania Internetu. Bardzo często bowiem, utożsamia się go z poszczególnymi usługami, jak chociażby Facebook czy multitematycznymi portalami typu Onet. Jednakże jest to daleko idące nadużycie. Warto zauważyć, że włączenie przeglądarki nie powoduje wyświetlenia wszystkiego co popadnie. W czasach gdy Lem pisał swą „Cyberiadę”, niektóre gazety miały dwa wydania, poranne i popołudniowe, przez co zachodziła potrzeba zapełnienia ich szpalt. Zasadniczą różnicą jakościową PRL, był całkowity brak czasopism plotkarskich. W swej chłopskiej prostocie, władze tego obmierzłego systemu postawiły na kształcenie klasy robotniczo chłopskiej. Niemniej, czasopism było już poro a ich ilość rosła. Chcąc je zapełnić, szukano nawet najmniejszych drobin informacji. Nikt nigdy nie zakrzyknął znad gazety, iż coraz to głupsze drukują? […]sporządzimy ci własnoręcznie Demona Drugiego Rodzaju, który jest magiczny, termodynamiczny, nieklasyczny i statystyczny, i będzie ci ze starej beczułki lub z kichnięcia choćby ekstrahował i znosił informację o wszystkim, co było, co jest co może być i co będzie.” Stanisław Lem, „Cyberiada”, Wyprawa Szósta Fake newsy i postprawda „Okazuje się jednak, że wolność słowa bywa dla myśli środkiem bardziej zabójczym; zakazane myśli mogą krążyć potajemnie, ale co zrobić tam, gdzie doniosły fakt ginie w powodzi falsyfikatorów, a głos prawdy zagłuszony zostaje niesamowitą wrzawą i chociaż swobodnie się rozlega, nie może być dosłyszany, albowiem techniki informacyjne doprowadziły, jak dotąd, jedynie do sytuacji, w której najlepiej odbierać można tego, kto ryczy najgłośniej, choćby i najnieprawdziwiej?” Głos Pana (1968) w 1962 roku, Daniel J. Boorstin, o którym już była mowa, stwierdza, że ludzkiska nie odróżniają informacji istotnych od nieistotnych. Szpalty trzeba czymś zapełnić, przez co ułaskawienie indyka przez prezydenta, wydaje się niezwykle interesujące. Choć jest to jakiś element tradycji, związany ze świętem dziękczynienia, tak są zdecydowanie istotniejsze tematy. Informację trzeba jednak wycisnąć nawet z kamienia, jeśli zajdzie taka potrzeba. Demon Drugiego Rodzaju, nie jest zatem predykcją związaną z Internetem a uwagą, iż w mediach pojawia się coraz więcej bzdur. Tego typu banalna konstatacja, prowadzi jednak do miernych wniosków. Pierwszym problemem jest sama konkurencja rynkowa, polegająca na nieustannej próbie wyprzedzenia pozostałych graczy. Trzeba docierać szybciej, oferować więcej, niekoniecznie lepszej jakości „towaru”, jakim są informacje. Jako, że ilość informacji jest ograniczona, trzeba więc produkować je chociażby z kichnięcia. Wiadomo bowiem, że kichnięcie Taylor Swift w trakcie koncertu w Warszawie albo jej wymagania odnośnie kostki masła, to szalenie istotna informacja. Wynika to z faktu, że ilość informacji znaczących dla danego medium, jest ograniczona. Poprzez medium należy rozumieć tutaj konkretne tytuły. Wybitnie antystresowe Anty Radio, również uraczyło czytelników swej strony informacjami, czego to słynna piosenkarka wymaga. Sprawa jest dość specyficzna, bowiem informacja o niszowym zespole, który zagrał koncert w podrzędnym klubie może być ciekawsza z pespektywy czasu, niż maślane wymagania gwiazdy pop. Może nawet nie perspektywy czasu a samego muzycznego rozwoju. Czy nie jest bowiem zdaniem dziennikarza muzycznego szukać nieznanego? Sama Taylor, jest jednak niekwestionowanym numerem jeden, więc informacja tak bzdurna z mojego punktu widzenia, będzie wydawał się istotna, zwłaszcza zagorzałym fanom. Istotność informacji jest zatem względna. Druga sprawa to fakt, iż zachodzi potrzeba tworzenia informacji z niczego. Boorstin zauważa to już w 1960 na przykładzie celebrytów znanych z tego, że są znani. Zaczyna się rodzić system, w którym dziennikarz przestaje być dziennikarze a staje się wytwórcą. Musi jednak mieć chociażby znikomy powód. Takim pretekstem do pisania dla samego pisania, są właśnie clebryci. Zadaniem dziennikarza, jest poszukiwanie wydarzeń wartych omówienia i publikacji. Nie każda informacja chce być bowiem jawną. Celbryta dostarcza informacji, ale jest to jego główne i jedyne zadanie. Od tamtych czasów mijają jednak dekady. Kuszącym jest stwierdzenie, iż odbiorców w jakiś pokrętny sposób cieszy błahość informacji. Wdają się wiedzieć, że jest to błahostka bez większego znaczenia i tym chętniej ją komentują. Ciężko określić powód tego stanu rzeczy, ale wydają się wiedzieć i zadowalać tym stanem rzeczy. Bardzo możliwe, że jeszcze wiedzą co jest bezwartościowe ale nie potrafią już zwrócić się w stronę rzeczy bardziej wartościowych. Sprawa wydaje się jeszcze bardziej beznadziejna, bowiem fragment książki fantastycznej, wydaje się zadowalającym wyjaśnieniem. Można napisać sążnisty artykuł o powodach, przyczynach społecznych, psychologicznych czy rynkowych tego stanu rzeczy lecz odpowiedzią będzie uczone i mało rozgarnięte, iż Lem to przewidział to w którymś tam roku. I cóż nam to daje? Wydaje się, że fani fantastyki, zadowoleni są faktem, iż ktoś przewidział dane zjawisko ale nic ponad to. Nie wiadomo jednak czy rozkoszują się faktem, że świat poszedł w tak rozczarowującym kierunku czy zadowala ich przynależność, do dość bezużytecznego grona ludzi. Posiedli wprawdzie pewną wiedzę, lecz nie wiedzieli czy może nie chcieli, do niczego wartościowego jej wykorzystać. Nadal też nie potrafią zaproponować żadnego sensownego remedium. Nie można ich jednak za to winić, bowiem Lem również nie miał zielonego pojęcia co robić. Chyba, że nie byli zbyt dobrzy w odczytywaniu owych przewidywań. Dopiero gdy poszczególne czasopisma, na fali popularności czyjegoś odkrycia, iż lemowe fantazje pasują do różnorakich wynalazków, zaczęły się o tym rozpisywać, zaczęli przypisywać sobie cudze spostrzeżenia. Odniesienie wszystkich tych wywodów do Sieci, jest niesamowitym nadużyciem, które żyje sobie w najlepsze obok koncepcji baniek informacyjnych. Mają one z chirurgiczną precyzją filtrować wiadomości pod kątem preferencji użytkownika. W tychże bańkach, następować ma ów zalew informacji nieistotnych. W dodatku, zauważalne jest podsuwanie informacji silnie antagonizujących, chociażby przez Facebooka. Oznaczałoby to, że ludzie zamykani są bańkach, w których serwuje im się przeciwstawne do ich światopoglądy, celem wzbudzenia emocji. Tylko co wówczas wspiera ich własny światopogląd i chroni przed internalizacją? Zaczyna się to robić przesadnie skomplikowane w swojej prostocie. Samo określenie „fake news”, sięga zaś 1890 roku. W rozważaniach o fake newsach i postprawdzie, nie można też zapomnieć o odniesieniach do Nietzschego, Webera czy światowej rzeczywistości medialnej. I ciężko pominąć fakt, że Orwell napisał „1984” w 1949 a Rose Macaulay „What Not” w 1918. Bardziej czytelnie fake newsów i propagandy wyłożyć się w fantastyce już nie da. Trzeba też przemilczeć fakt, najpowszechniejszej opinii o PRL. Wszechobecna propaganda sukcesu i rzekomo tylko ocet i musztarda w sklepach. Odnieść można wrażenie, że wszystko jej tutaj naciągnięte jak guma w majtkach. Potrzeba było wielkiego Lema by połapać się, iż rzeczywistość medialna nijak nie przestaje do sklepowych półek? Także wszelkie inne wynalazki, jak „syntetyczne owady”, to jedynie odświeżony koncept z „Niezwyciężonego”, który sam w sobie jest zaadaptowaną sondą von Neumana. Zmarły w 1957 roku uczony wpadł na pomysł samoreplikującej się sondy. Zasada jej działania miała być wielce prosta. Otóż każda sonda, byłaby zdolna do poszukiwania niezbędnych surowców, celem stworzenia swojej kopii. Szybko jednak ktoś wpadł na pomysł, że taka sonda może być wadliwa, zatem także kopia będzie obarczona wadą. Im bardziej zaś wada będzie się pogłębiać, tym bliżej do zapoczątkowania sztucznej ewolucji. Prawdopodobne czy nie, jest to koncept gdzieś z lat 40-50 XX wieku. Podobnie było z audiobookami, bowiem pierwszy raz zaproponowano takie rozwiązanie 1878 roku. Pojawiły się nawet reklamy, choć samo rozwiązanie nie zyskało sobie większej popularności. Sama idea jednak przetrwała, bowiem za życia Lema, popularne były słuchowiska radiowe. Były to formy radiowych przedstawień teatralnych, napisanych specjalnie na scenę radiową. Słuchowiska wywodzą się z wynalazku zwanego théâtrophonem. Urządzenie to, pozwalała słuchać oper czy spektakli poprzez linie telefoniczne. Nierzadko w radiu odczytywano też fragmenty książek, którą to praktykę po dziś dzień można je spotkać w Radiowej Trójce. Fragmenty książek odczytywane są czy to przez jednego lektora czy to z podziałem na role. Również opton, czyli rzekoma przepowiednia ebooka, nie jest czymś, czego nie dałoby się odnieść do znanych Lemowi rozwiązań. Gazety, czasopisma ale też cenne rękopisy czy rzadkie książki, powielano przy pomocy mikrofilmu. Nierzadko w filmach, gdy bohater chce odnaleźć jakieś stare artykuły prasowe, zasiada przed urządzeniem na którym przegląda kolejne slajdy. Prawdopodobnie większość czytelników skojarzyła już o jakie urządzenie chodzi. Prawdopodobnie niewielu miało z nim bezpośrednią styczność, bowiem wykorzystywany był głównie dużych bibliotekach i archiwach. Małe oddziały raczej nie mogły się nim pochwalić. Niektórzy zakładali, że pewnego dnia książki będą wydawane właśnie na mikrofilmie, celem zaoszczędzenia papieru. Póki co, papier jest wszechobecny pomimo rozwoju czytników oraz sprzedaży książek w formatach cyfrowych. Audiobooki jak forma rodzinnej rozrywki Virtual reality (Lem: fantomatyka) „Co może przeżywać człowiek podłączony do fantomatycznego generatora? Wszystko. Może wspinać się na ściany alpejskie, wędrować bez skafandra i maski tlenowej po Księżycu, zdobywać na czele oddanej drużyny w dzwoniącej zbroi średniowieczne grody lub biegun północny. Może być sławiony przez tłumy jako zwycięzca maratonu lub największy poeta wszystkich czasów i z rąk króla szwedzkiego przyjmować Nagrodę Nobla, kochać z wzajemnością Mme de Pompadour, pojedynkować się z Jagonem, aby pomścić Otella, być samemu zasztyletowanym przez siepaczy mafii. Może też czuć, jak wyrastają mu olbrzymie orle skrzydła, latać albo znów stać się rybą i pędzić życie wśród raf koralowych; jako ogromny żarłacz mknąć z otwartą paszczą na stada ofiar, ba, porywać kąpiących się ludzi, zjadać ich ze smakiem i trawić w spokojnym zakątku podwodnej swojej pieczary. […] może być prorokiem wraz z gwarancją, że się jego proroctwa spełnią co do joty, może umrzeć, zmartwychwstać, i to wiele, wiele razy”. Summa technologiae (1964) Także zachwyty, iż Lem dokładnie opisał urządzenie, jakim posługiwała się sztuczna inteligencja, celem zniewolenia ludzkości w Matrixie, na długo przed powstaniem filmu są nieco przesadzone. Lem nie wymyślił „implantów mózgowych”. Stało się to dawno temu, gdy w 1786,. Luigi Galvani odkrył, że mięśnie martwej żaby można stymulować elektrycznością. W 1952, José Manuel Rodríguez Delgado zatrzymał szarżującego byka przy pomocy niczego innego jak prymitywnego implantu wszczepionego w jego mózg. Należy jednak pomiędzy tym dwoma wydarzeniami umieścić jeszcze jedno, mianowicie publikację „The Man Who Awoke” przez Laurencea Manninga. W swym krótkim dziele opisuje fragment przyszłości ludzkości, gdy każdy może dobrowolnie podłączyć się do w pełni immersyjnej maszyny programowalnych snów, którą Lem nazwie fantomatem a wcześniej skrzynią doktora Corcorana. Sensorama Mortona Heiliga ujrzała światło dzienne w 1962 roku, po wielu latach pracy. Wcześniejszym wynalazkiem była „Telesphere Mask”, zaproponowana 1960 roku, żywo przypominająca gogle VR, które nie szczególnie się przyjęły. Wszystko jednak zaczęło się w 1950 roku, gdy opublikował „Experience Theatre”, w którym wykłada ideę wspomnianej sensoramy. Nie bez znaczenia, będzie historia o Zhuangzi znanego w Polsce jako Czuang-tsy, który żył około 369 – 286 p.n.e. Jako jeden z pierwszych przytoczył argument snu. Nie można przy tym pominąć Platona, Arystotelesa czy w późniejszych wiekach Kartezjusza, jednak opowieść o motylu ma swój niepowtarzalny klimat. Zhuangzi, śnił pewnego razu sen o motylu. Po przebudzeni, zaczął się głowić, czy to człowiek śni o byciu motylem czy motyl o byciu człowiekiem. Historię tę można interpretować jako pytanie o granice ludzkiego poznania. John Locke i Thomas Hobbes oddawali się polemice, żywo przypominającej tą lemowską. Co jeśli Lem to po prostu Lemow, który wynalazł wszystko na śmietniku za ambasadą amerykańską? „Bajki Robotów”, „Solaris”, „Cyberiada”, to perełki w skali polskiej a możliwe, że światowej literatury. Komitet noblowski niebezpodstawnie wszak wybrał go na kandydata do tej prestiżowej nagrody. Wystarczy jednak rzut oka na wcześniejsze pomysły, by stał się prorokiem z odzysku. Trzeba radykalnie zmienić popularne spojrzenie na literaturę Lema. Sensorama Wielki mit Wielki mit Stanisława Lema żyje sobie w najlepsze, choć czy ktoś jeszcze czyta jego książki, pozostaje wątpliwym. Można Stanisława wsadzić miedzy wszystkich tych proroków, którzy spisawszy swe mętne przewidywania, nie robili by zmienić nadchodzącą przyszłość. Stawia ich w to w szeregu ludzi bezużytecznych. Cóż komu po prorokach, których proroctwa są tak niejasne, że nie sposób odnieść ich do czegokolwiek, bowiem to nie istnieje i tylko oni są w stanie do dostrzec. Otwiera to fascynujące pole dyskusji o literaturę fantastyczną, jako formę całkowicie pozbawioną wartości. Może i Lem przewidział negatywne skutki powstania Internetu, lecz sam nie potrafił jednego z drugim skleić, bowiem ów Demon Drugiego Rodzaju, to równie dobrze człowiek, współczesny publicysta tworzący treści – zapchajdziury. I bardzo prawdopodobne, że ówcześni czytelnicy to zauważyli albo odnieśli do realiów medialnych PRL. Nie sposób tego jednoznacznie stwierdzić, można jedynie przypuszczać. Bez względu na to, prorocy, których wizje i wieszczenia nie pozwalają przeciwdziałać czemukolwiek, powtarzam, są bezużyteczni. Miłośnicy literatury fantastycznej kochają się w takim zadufaniu, iż dzięki temu czy owemu udało im się posiąść wiedzę o wydarzeniach przyszłych. Doskonałym przykładem jest oczywiście „Nowy Wspaniały Świat”. Wprawdzie każdy czytał, dostrzega jak Huxley nas „ostrzegł, choć jego książka to przepis, lecz nadal brniemy w odmęty drapieżnego kapitalizmu. Książki tego typu najczęściej nie służą zawoalowanemu informowaniu czytelników o zakusach władzy a jedynie stanowią przyjemną łamigłówkę. W kontekście proroczym idea interpretacji dzieł takich jak książki Lema, zaczyna mi się wydawać bezwartościowa. Skoro potrafię je zinterpretować, to znaczy, że mam wiedzę o opisanych zjawiskach. Skoro zaś ją mam, czemu tracę siły na rozgryzanie zagadek zaserwowanych przez pisarza? Chyba tylko po to, by następnie napisać, cóż też wielki Stanisław wymyślił. Moi czytelnicy zapewne zgodzą się ze mną, bowiem i tak to wiedzą, gdyż już wcześniej gdzieś to przeczytali. Również i ja mogłem to gdzieś przeczytać i teraz dopasowuję zasłyszane informacje do treści książek. Kolejne artykuły na ten temat to właśnie produkowanie informacji, dla samego produkowania informacji. Tworzone są tylko po to, by coś opublikować. Okazuje się, iż koniec końców, wielcy fani Lema niewiele rozumieją z tego co właściwie przeczytali. Może Lem zagrał z nami nieczysto, bowiem chodziło mu właśnie o to, by ktoś w końcu doszedł do takiego wniosku. Cudowna puenta, lecz znacznie bardziej prawdopodobnym jest, iż należy po prostu przeciwstawiać dogmatom i prorokom. Patronite Herbata i Obiektyw Słuchajcie założyłem sobie konto na Patronite, żeby trochę usprawnić prace nad treściami na blogu. Odrobina czasu i nowych, często rzadkich książek zawsze się przyda. Mój profil znajdziecie pod linkiem Patronite Herbata i Obiektyw Share this:Click to share on Facebook (Opens in new window)Click to share on Twitter (Opens in new window)Click to share on Tumblr (Opens in new window)Click to share on Reddit (Opens in new window)Like this:Like Loading... Podobne Krytyka literacka Książka Kultura Literatura O książkach audiobookiBiblioteka Trionówco przewidział Lemczytniki książekE-bookfake newsy i postprawdafantastyka naukowafantomatykafuturologiagoogleinternetJohn B. Kennedykrytyka LemalemliteraturaLuigi GalvaniMorton HeiligNeil deGrasse TysonNikola Teslaoptonypolska fantastykapolskie science fictionprzewidywania Lemarzeczywistość wirtualnaScience FictionSensoramamSiećsmartfonyStanisław Lemvirtual realityWWWZhuangzi