Bańki informacyjne

Bańki informacyjne

Bańki informacyjne to termin, który zrobił pewną karierę w mediach. Niestety od chwili jego wymyślenia, nie udało się jednoznacznie potwierdzić działania tego mechanizmu.

Bańki informacyjne

W pewnych sytuacjach, coś na kształt opisanego zjawiska pozwala się jednak zaobserwować. Większość źródeł jest zgodna, iż termin bańska filtrująca lub bańka informacyjna, ukuł w 2010 Eli Pariser, aktywista internetowy, opisywany w mediach oraz Wikipedii jako przedsiębiorca, aktywista oraz autor. Od tamtej pory pojęcie baniek informacyjnych robi karierę w mediach jak swoista odpowiedź na wszystko. Hipotetyczne zjawisko się łatwym, wygodnym i chwytliwym wytłumaczeniem wszystkich sposobów zachowania Internautów, którymi naturalnie manipulują wielkie korporacje. Założenie jest bardzo proste. Mechanizmy filtrowania informacji, w oparciu o preferencje użytkownika, zamykają go pod metaforycznym kloszem, przez który nie przenikają informacje, które mógłby być dlań niekomfortowe, niezgodne z aktualnym stanem wiedzy lub poglądami. Tłumaczy on możliwość działania tego zjawiska najróżniejszymi błędami poznawczymi i mechanizmami psychologicznymi. Niestety, robi to na poziomie studenta pierwszego roku psychologii, w dodatku bardzo buntowniczo nastawionego. Nie bierze pod uwagę, że mogą one nie istnieć a jeśli nawet istnieją, mogą wymagać pewnych bardzo specyficznych warunków.

Trochę teorii

  • Bańka filtrująca odnosi się do warstwy technologicznej. Wszelkiej maści rozwiązań dbających o to, by użytkownik dostawał  spersonalizowane, odpowiadające upodobaniom treści
  • Echo chambers to dla odmiany zjawisko społeczne. Informacja powraca do nas jak echo, wzmacniając nasze przekonanie. Istotną cechą nie jest zamknięcie na prawdę a silna potrzeba prawdy. Nasza echo komora powoduje jednak uwarunkowanie polegające na odrzucaniu wszystkiego spoza, jako nieprawdy.
  • Epistemic bubbles stanowi efekt samodzielnych poszukiwań. Izolujemy się od innych poglądów. Załóżmy, że zainteresowaliśmy się literaturą fantastyczną, prawdopodobnie na własną rękę. Zaczynamy zatem szukać ludzi, grup o takich samych zainteresowaniach, odcinając się od innej literatury, muzyki, poglądów. Efekt ten jest całkowicie nieświadomy.
  • Nowoplemiona, grupy powstałe w wyniku wspólnych zainteresowań. Tworzą się bez względu na wiek czy klasę społeczną.
  • Post-prawda – epoka albo zjawisko, gdy liczy się nie tyle prawda, czy fakty co racja, przekonania, emocje. Muszę mieć rację, wymyślę fakty.
  • Gatekeeping – termin trochę niefortunny, bowiem może kojarzyć się ze „strażnikiem”, niedopuszczającym do wiedzy, informacji. Tymczasem jest trochę na odwrót. Chodzi raczej o „selekcjonera”, bowiem poprzez żadne medium, twórca nie jest w stanie przepuścić wszystkich informacji, które pozyskał. Na przykład Ja, autor tego bloga, selekcjonuję dla Was informacje. Mam ich bardzo wiele, ale muszę wybrać. W tym, odrzucić te które są sprzeczne z moim światopoglądem, przekonaniami. Nie napiszę o fotografie ślubnym, bo to bez sensu. Mogę napisać o fotoreporterze albo fotografie konceptualnym. Bez owego „gatekeepingu” blog musiałby zamienić się w kompletny śmietnik bowiem usiałbym opublikować każdy strzęp informacji, napisać o każdym nawet najgorszym fotografie.

Najczęściej bańki informacyjne służą jako wytłumaczenie zjawisk z zakresu polityki, ale sam autor odnosi się też do potocznie rozumianej kultury. Hipotetycznie, powodują one silną polaryzację społeczną oraz zatrzymanie jednostek w rozwoju, gdyż uniemożliwiają zamkniętym w nich ludziom dostęp do informacji spoza ich obszaru wiedzy i zainteresowań, doprowadzając do polaryzacji społecznej, ograniczenia możliwości rozwoju, dostępu do nowej wiedzy, populizmu. Winne temu są mechanizmy filtrujące portali  społecznościowych, takich jak Facebook oraz wyniki wyszukiwania Google. Pariser podaje przykład koncernu BP, na temat którego dwoje jego znajomych otrzymało bardzo różnorodne informacje. Jedno na temat wycieku ropy naftowe, drugie jakieś informacje inwestycyjne. Później dziennikarze próbowali dokonać tej samej sztuki, nawet z pomocą osób o różnym zapleczu ideologicznym, ale się to nie powiodło.

Kolejny problem w tym, że o uwagę walczą sprzeczne teorie na ten temat. Pierwsza, iż społeczeństwo, chociażby polskie, jest silnie spolaryzowane podczas gdy przedstawiciele innych stanowisk starają się wykazać, że prawie dwie trzecie Polaków w poważaniu ma kwestie polityczne. Jak mawiał poeta, bądź tu mądry i pisz wiersze. Największym osiągnięciem Parisera, ma być przewidzenie wyników prezydenckich w USA, w postaci populizmu Trumpa i polaryzacji społecznej, której źródłem okazały się medialne bańki informacyjne. Teza całkiem niezła, tylko w Stanach o głosy wyborców walczą dwie liczące się partie. Polaryzacja może być wielobiegunowa, ale w środowisku dwupartyjnym nastąpić musi. Zwłaszcza jeśli poglądy dwóch wiodących partii skrajnie się rozjeżdżają. Pytaniem, które dręczyć będzie każdego socjologa i psychologa, będzie czy jest to efekt pierwotny czy wtórny oraz do jakiego stopnia odpowiada potrzebom społecznym. W dodatku Trump nie wygrał wyborów powszechnych. Te wygrała Hillary Clinton,  zdobywając 48% głosów, natomiast zwycięski Trump zaledwie 46% by następnie wygrać, uzyskując 306 głosów elektorskich. Były już prezydent, oskarżany jest o prawicowy populizm, z czym można się zgodzić, ale w jakich sytuacjach działania takie odnoszą skutek, nie wiadomo. Najprostszą odpowiedzią są to bańki informacyjne. W ten sposób można całkowicie odciąć się od skomplikowanych wyjaśnień odnoszących się do aktualnej sytuacji społecznoekonomicznej. Po cóż zagłębiać się w takie kwestie, skoro można odwołać się do pięciu błędów poznawczych na krzyż, jakichś wymyślonych naprędce koncepcji „Ja” oraz sfingowanych eksperymentów. Dokładnie tak, bowiem w 2012 Pariser odwołuje się to słynnego eksperymentu Milgrama, którego wyniki okazały się taką samą manipulacją jak osiągnięcia Zimbardo. Gina Perry w roku 2000 uzyskała dostęp do archiwów Yale, podobnie jak wielu innych zainteresowanych. Okazało się, że większość uczestników odmówiła zaaplikowania najwyższego woltażu, podejrzewała, że znajdują się w ukrytej kamerze a całe przedsięwzięcie jest farsą. Bardzo podobnie było w przypadku eksperymentu znanego jako „Robbers Cave”, do którego Muzafer Sherif podchodził trzy razy, byle tylko cokolwiek wykazać. Pieniądze na badania przekazała Fundacja Rockefellera i oczekiwała za nie rezultatów. Mówiąc kolokwialnie, eksperyment to realistyczna wersja „Władcy Much”. Autor za wszelką cenę starał się sprowokować chłopców do wzajemnej wrogości i przemocy a ci jak na złość nie mieli ochoty się pozabijać. Podobno nawet planował podpalić las byle tylko uzyskać wymarzony efekt.

Specjalizujący się w kwestiach politycznych antropolog, profesor Jan Kubik definiuje populizm, jako obietnicę demokracji dla wybranej części społeczeństwa. Mówiąc dosadniej, populiści obiecują odebrać głos „gorszemu sortowi” obywateli. W Polsce polega to chociażby na odebraniu kobietom prawa do stanowienia o własnym ciele. Partia rządząca odbiera prawo głosu jednej grupie, przekazując ją innej, konserwatywnym mężczyznom. Nie poprawi to ich statusu ekonomicznego, ale zagwarantuje władzę nad Innym. Zatem by populizm mógł zadziałać, musi pojawić się jakiś Inny albo Obcy. Tym pierwszym jest kobieta lub homoseksualny mężczyzna a drugim imigrant. Muszą zatem istnieć wywodzące się z frustracji przesłanki społeczne, ekonomiczne i psychologiczne by populizm mógł zadziałać. Jak pokazuje nieudany a może właśnie udany eksperyment Sherifa, nie łatwo jest stworzyć sytuację jawnej wrogości pomiędzy dwiema grupami. Nie wystarczy zatem także proste filtrowanie wyników w Google, potrzeba jest czegoś więcej. Nie oznacza to, że nie jest to możliwe. Ruchy populistyczne żerują jednak na istniejącej potrzebie, rzadziej wydają się je stwarzać. Co więcej, ludzie czerpią też informacje od innych ludzi, chociażby współpracowników. Trzeba zatem założyć, że w takich sytuacja też powstają swoiste „bańki informacyjne”, którymi nie manipulują wielkie korporacje. Zatem być może efekt ten istnieje, ale wpisany jest w naszą naturę. Tylko czy w miejscu pracy można odciąć się o innych poglądów? Doktorka Paulina Górska, w swoim badaniu z 2019 roku, wykazała, że zwolennicy PiS są mniej nienawistnie nastawieni do opozycji, niż opozycja do partii rządzącej. Co więcej, zwolennicy partii Kaczyńskiego, chętniej wchodzili w interakcje z przedstawicielami opozycji, niż opozycjoniści z nimi. Dość zaskakujące wyniki, które można tłumaczyć na różne sposoby, chociażby zajmowaną pozycją, w tym wypadku pozycją władzy. Oznacza to, że zwolennicy partii PiS nie są mniej nienawistni, niż zwolennicy liberalnej, postępowej opozycji. Choć z kronikarskiego obowiązku trzeba dodać, że jest to taka sama różnica jak między minus trzydziestoma a  minus trzydziestoma pięcioma stopniami Celsjusza. Jest, ale nieodczuwalna.

Zdecydowanie obarczone błędem będą analizy przyczyn zachowania ludzi w tłumie czy w trakcie „rozmowy” zapośredniczonej. Często można zwrócić uwagę na silną agresję bijącą z komentarzy. Agresja w przestrzeni komunikacyjnej jaką jest Internet czy wydzielone zeń media społecznościowe, nie daje się zaobserwować przestrzeni publicznej, biurowej czy prywatnej. Bardzo możliwe, że odpowiadają za nie z jednej strony boty, tak zwane trolle, czyli jednostki czerpiąca przyjemność z wywoływania awantur oraz najradykalniejsi zwolennicy poszczególnych ugrupowań. Internet nie jest dobrą przestrzenią do badań, które dałby obraz całej populacji, bowiem w starciu z chamstwem wiele osób się wycofuje. Obraz rzeczywistości prezentowany przez radykalnych Internautów może być całkowicie zakłamany. Bardzo możliwe, że Pariser, nie będący socjologiem, psychologiem a aktywistą i przedsiębiorcą, popełnił najzwyklejszy błąd obserwacyjny, którego efekty przypisał całej populacji, nie uwzględniając, że pomimo najczarniejszych scenariuszy rysowanych od dwudziestu lat, ludzie nadal spotykają się w kawiarniach.

Autor książki tworzy hipotetyczny byt, który nigdy nie doczekał się potwierdzenia empirycznego. Koncepcja bańki informacyjnej jest kusząco prosta. Zakłada, że wyniki wyszukiwania w Google, na Facebooku są ze sobą powiązane do tego stopnia, że tworzą jednorodny przekaz, równocześnie uniemożliwiając kontakt z przekazem spoza owej bańki. Sama koncepcja nie jest całkowicie błędna. Raz jeszcze warto odnieść się do pytania, czy fakty zmieniają czy fakty zmieniają nasz światopogląd. Jak się okazuje nie, bowiem człowiek w swym uporze dąży do komfortu informacyjnego i psychologicznego. Skoro istnieje szereg czynników, opisanych na długo przed propozycją baniek internetowych, które sprzyjają utwierdzaniu się w dotychczasowych przekonaniach, czy też zwalczaniu poglądów wywołujących dyskomfort psychiczny, to można zastanowić się, czy bańki nie są po prostu szkodliwym uproszczeniem. Bańka filtrująca działa bowiem zawsze, natomiast zjawiska psychologiczne działają w zależności od naszych indywidualnych potrzeb. Tragedie w postaci szkolnych strzelanin w USA, pokazują, że w zależności od przynależności etnicznej sprawcy, media i komentatorzy szukają różnych czynników. I tak, jeśli sprawcą był przedstawiciel mniejszości etnicznej, najprawdopodobniej było to spowodowane indywidualnymi cechami charakteru, natomiast w przypadku sprawców białych, starano się zrzucić winę chociażby na gry komputerowe, czyli czynniki zewnętrzne. Zatem, w zależności od żywionej do danej osoby czy grupy sympatii, gotowi jesteśmy przypisywać różne motywacje.

O ile jako ludzie, mamy tendencję do otaczania się podobnymi do nas ludźmi, tak bańka informacyjna jest pojęciem niejasnym. Zjawiska tego typu, należą do dziedzin takich jak psychologia i socjologia, jednak tym konkretnym zagadnieniom nie poświęcono więcej czasu. Można zaobserwować pewne tendencje, zgodzić się z pewnymi tezami z książki Parisera, ale sam wpływ owych baniek informacyjnych nie został zbadany. Wszystko jest bytem hipotetycznym a sam autor opiera się na badaniach często bardzo strych, dotyczących torowania czy przekazu podprogowego. Chociażby te dwa mechanizmy są przedmiotem sporu i właściwie nie udało się jednoznacznie wykazać by działały. W najlepszym przypadku ich efekt utrzymuje się przez kilka sekund. Trzeba też pamiętać, iż pomimo wieszczenia upadku bezpośrednich kontaktów międzyludzkich na rzecz zapośredniczonych, nadal się to nie stało. Można zauważyć, że w zależności od miejsca i formy wypowiedzi ludzie zachowują się w inny sposób.

Opis Parisera sprowadza się do zacytowania kilkunastu starych badań, opinii, prognoz i właściwie tyle. Postawił tezę, ale nie udało się wykazać, by owe bańki informacyjne miały jakiś większy wpływ na kształtowanie poglądów, zwłaszcza politycznych jednostek. Odwołuje się on także do algorytmów, chociażby Netflixa oraz rzekomych wyborów użytkowników. Posługuje się tutaj przykładem „Listy Schindlera” oraz „Bezsenności w Seatle”. Jakoby użytkownicy odkładają na później filmy, które należy obejrzeć, choć nie wiadomo dlaczego i wedle kogo, ale należy, na rzecz filmów dużo prostszych. Tylko dlaczego ktoś miałby oglądać te starocie?

Bańka informacyjna, zaistnieć może jedynie w sytuacji całkowitego odcięcia się od bodźców zewnętrznych, opinii innych ludzi. Do tego, trzeba zaniechania korzystania z jakichkolwiek innych mediów, niż wyszukiwarka Google albo Facebook, bowiem nawet wywiad z dwojgiem polityków, może narazić na kontakt z niechcianym światopoglądem. Wystarczy, że w studiu pojawi się polityk nastawiony socjalistycznie a drugi neoliberalnie i katastrofa gotowa. Sama polaryzacja również jest wątpliwa, bowiem czymże jest polaryzacja? Poglądy poszczególnych osób, znajdują się na przeciwległych biegunach, jak w przypadku owego socjalisty i neoliberała, jednak tak rozbierze poglądy polityczne to rzadkość, właściwa partiom skrajnym. Ich zwolennicy mogą być od siebie światopoglądowo daleko, lecz przecież w politycznym ekosystemie Polski, funkcjonują też inne partie. Zatem, skrajne partie mogą znajdować koalicjantów wśród partii mniej radykalnych a ich zwolennicy mogą się dogadywać. Ponownie, sprawia to, że nieco ciężko bronić owych szczelnych baniek informacyjnych. To o czym pisze Pariser, odnosi się do czegoś zupełnie innego.

Strefa komfortu

Wszyscy chcemy być ludźmi, którzy obejrzeli „Rashomon”, ale oglądamy „Ace Ventura” po raz czwarty. Argument opierający się na słynnym filmie Kurosawy, wywołuje oklaski. Dlaczego, nawet dwanaście lat temu, gdy Pariser prowadził swoje wystąpienie, ktoś miałby oglądać ten staroć, ciężko powiedzieć. Film ten miał premierę w 1950 roku, czyli sześćdziesiąt dwa lata przed owym wystąpieniem. Czyżby od tamtej pory nie nakręcono żadnego wartościowego filmu? Prawdopodobnie nie miał on żadnego lepszego przykładu, bowiem zaciął się na pewnym etapie kulturalnego rozwoju. Otóż od czasów premiery filmu japońskiego reżysera, pojawiła się cała masa świetnych produkcji. Żaden nie możne jednak liczyć na podobne uznanie, podobnie jak żaden zespół nie zyska sobie już sławy the Beatles. Nie dlatego jednak, że nie ma już dobrych zespołów, ale że jest o niebo więcej. Cóż, prawdopodobnie w czasach czwórki z Liverpoolu, grała cała masa fenomenalnych zespołów, które nigdy nie wykroczyły poza obskurne sceny lokalnych klubów. Z resztą gdyby nie odświeżenie wizerunku przez Epsteina a później zdjęcia Astrid Kirchherr, prawdopodobnie nie wyszliby poza fazę teddy boys. Dystrybucja informacji była jednak szalenie ograniczona, więc z niszowymi zespołami zapoznać mogła się garstka zapaleńców, częstokroć sięgająca po efemeryczne periodyki zajmująca się chociażby londyńską sceną muzyczną. Dokładnie tak samo jest z filmem Kurosawy. Wprawdzie nikt nie słucha Beatlesów na co dzień, za to w kinach można obejrzeć „Ostatni Pojedynek”, którego historia mocno kojarzy się z opowieścią opartą na tekstach Akutagawy.

Wielokrotnie powtórzona informacja, jest traktowana jako istotniejsza niż nowo zasłyszana. I sam Pariser pisze o tym w swojej książce. O filmie czy też filmach Kurosawy, można usłyszeć na każdym kroku, bowiem weszły one do swoistego kanonu filmowego dwudziestego wieku. Sprawia to, że znajomość dzieł tego reżysera jest dalece bardziej ceniona, niż Wong Kar-waia czy Kenjiego Mizoguchi Nie oznacza to, że ci dwaj cenieni, przez chociażby Internautów, nie są. Najzwyczajniej w stopniu mniejszym, niż Kurosawa, bowiem informacja na jego temat, jest częściej replikowana. Pariser myli tutaj zjawiska, w dodatku wplata w to swoje oczekiwania, czyli dokonuje oceny na podstawie własnych przekonań. Łatwiej też zainteresować odbiorcę czymś o czym już słyszał. Stąd „Sny wędrownych ptaków” mogą być dalece mniej interesujące niż nowa wersja King Konga czy filmów spod znaku Transformers. Obserwowalne jest zjawisko, iż pod postami wielu domorosłych publicystów chętniej komentowane są te posty, które informują o tym, co odbiorca już wiem, częstokroć z innego źródła. Osoba prowadzącego, jak w każdym przypadku kreacji medialnej, staje się osią pewnej społeczności. Dużo ciężej efekt ten osiągnąć jako redakcja. Stąd też komentując wchodzi się w pewną jednostronną polemikę z autorem danego kanału. Powstaje wówczas specyficzna społeczność, bowiem jest ona mało ze sobą zżyta. Określenia relacja paraspołeczna będzie tutaj jak najbardziej adekwatna choć nie jest ona negatywna, jak wielu próbuje dowodzić. Mianowicie, relacja wytwarza się z prowadzącym, który ma wielu fanów, zatem staje sią autorytetem a pozostali źródłem społecznego dowodu słuszności. Nie może on jednak pisać o rzeczach, które odbiorcom nie są znane. Łatwo obserwowalny jest, że komentujący już w chwili publikacji postu posiedli wiedzę o nowej grze, filmie, książce albo nawet mają wyrobione o niej zdanie. Zatem nie czerpią oni informacji z jednego źródła, choć one same bywają wtórne. Paradoksalnie, może to wskazywać na tworzenie się bańki informacyjnej. Nie jest ona jednak tworzona przez złe algorytmy, tylko ludzką potrzebę wspólnoty. Publicyści ci, raz po raz wspominanają filmy, chociażby Monty Pythona czy kilka innych staroci, które dobrze wspominają z czasów nastoletnich, względnie wczesnej młodości. Gratyfikacją dla ich starań będą łapki w górę, które posłużą jako społeczny dowód słuszności. Masa ludzi zakochała się bowiem w filmach Kurosawy, wspomnianej brytyjskiej grupy komików, ale już „Lancelot z Jeziora”  nie zyskał sobie popularności, choć znajduje się na pewnej liście najlepszych filmów. Mało też kto łączy fakt, że wybitny Kurosawa zekranizował dwa opowiadania jednego z wybitniejszych pisarzy japońskich Ryūnosuke Akutagaway. Cóż bowiem komuś mówi to nazwisko? Najprawdopodobniej niewiele albo wręcz nic. 

Zjawisko opiera się ono na regule autorytetu, sprawiając, że powtarzana w kółko informacja nabiera większego znaczenia. dokładnie To samo dzieje się z informacją o istnieniu baniek informacyjnych, która powiązana jest z efektem potwierdzenia. Każdy, kto uwierzy w działanie baniek informacyjnych, będzie pozytywnie reagował na informacje potwierdzającego ten pogląd, zwłaszcza, że jest to kolejna plotka z cyklu „ludzie są głupi”. Sztuczka ta należy do najnośniejszych w Internecie. Wystarczy słuchaczom zasugerować, że są inteligentniejsi, należą do jakiejś elitarnej oświeconej grupy, posiedli większą wiedzę niż Inni i zalążki kultu gotowe. Gdy ludzie zafiksują się na jakiejś idei, to zrobią wszystko by znaleźć dowody popierające ich sposób myślenia. Paradoksalnie, czymś takim jest idea baniek informacyjnych, które nie istnieją, ale potrzeba ich istnienia, zwłaszcza w kontekście innych, głupszych użytkowników Internetu sprawia, że efekt potwierdzenia przybiera na sile. I żadne racjonalne argumenty nie pomogą. W dodatku nie wydaje się to być jakoś bardzo istotne, bowiem w kwestiach bardzo istotnych potrafią wykazać się nadzwyczajna umiejętnością szukania, przytaczania argumentów. Dotyczy to zarówno publicystów jak odbiorców informacji na ten temat. Za ideą baniek informacyjnych przemawia więc jakaś potrzeba, najprawdopodobniej dość prymitywna, ale niezbyt istotna, dająca za to poczucie komfortu.

Wielokrotnie powtórzona informacja, jest traktowana jako istotniejsza niż nowo zasłyszana. I sam Pariser pisze o tym w swojej książce. O filmie czy też filmach Kurosawy, można usłyszeć na każdym kroku, bowiem weszły one do swoistego kanonu filmowego dwudziestego wieku. Sprawia to, że znajomość dzieł tego reżysera jest dalece bardziej ceniona, niż Wong Kar-waia czy Mizoguchiego. Nie oznacza to, że ci dwaj cenieni, przez chociażby Internautów, nie są. Najzwyczajniej w stopniu mniejszym, niż Kurosawa. Pariser myli tutaj zjawiska, w dodatku wplata w to swoje oczekiwania. Rozważmy to na bardziej aktualnym przykładzie. W 2021 roku, gdy wielu domorosłych publicystów rozwinęło swe blogi o rzeszę obserwujących, raz po raz wspominają filmy chociażby, Monty Pythona czy kilka innych staroci, które dobrze wspominają z czasów nastoletnich, względnie wczesnej młodości. Gratyfikacją dla ich starań będą łapki w górę, które posłużą jako społeczny dowód słuszności. Masa ludzi zakochała się bowiem w filmach Kurosawy, wspomnianej brytyjskiej grupy komików, ale już „Lancelot z Jeziora”  nie zyskał sobie popularności, choć znajduje się na pewnej liście najlepszych filmów. Mało też kto łączy fakt, że wybitny Kurosawa zekranizował dwa opowiadania jednego z wybitniejszych pisarzy japońskich Ryūnosuke Akutagaway. Cóż bowiem komuś mówi to nazwisko? Najprawdopodobniej niewiele albo wręcz nic.

W ten sposób powstaje bardzo komfortowa i zabawna sytuacja. Publicysta, prezentuje to, co odbiorcy świetnie znają, on jest dumny z ich zachwytu a oni z faktu, że „internetowa perosna” lubuje się w tym co oni. W ten sposób informacja zostaje ponownie wzmocniona, przekonanie o wybitności Kurosawy szybuje w kosmos. Takich publicystów jest cała masa i co słusznie zauważa Pariser już w 2010 roku, nie wytwarzają oni żadnych nowych treści. Przede wszystkim kopiują informacje od większych podmiotów. Pariser dokonuje ponownie poprawnej obserwacji, że większość informacji prezentowanych przez takie osoby, pochodzi z prasy albo telewizji. Pisze on bowiem o bloggerach, którzy w 2012 byli popularniejsi niż prowadzący strony na Facebooku w 2021, ale idea pozostaje ta sama. W kontekście popkultury są to przede wszystkim kanały na YouTube, duże portale poświęcone grom komputerowym, filmom. Wychowani w podobnym środowisku, zachwycają się podobnymi produkcjami. Nie oznacza to, że żyją w bańce informacyjnej. Człowiek ceni różne rzeczy w różnym stopniu i w zależności od tegoż stopnia, dysponuje swoim czasem. Oglądanie popularnych seriali na której z platform, ma zapewnić rozrywkę i przyjemność. Oglądanie „Listy Schindlera”, nie należy do takowych doznań, choć kwestia przyjemności jest niejasna. Tego typu emocjonalna i intelektualna stymulacja, stanowi dla niektórych źródło przyjemności. Trzeba się jej jednak nauczyć.

Pariser stosuje the oldest trick in the book, polegający na podsycaniu przekonania, że kiedyś było lepiej. Omawiany film ukazał się tego samego roku co „Park Jurajski” i nie zarobił nawet połowy. Wszystko to działo się roku pańskiego 1993, gdy o Netflixie jeszcze nikt nie słyszał. Internetowe portale informacyjne dostępne dla szerokiego grona odbiorców zaczną rodzić się w 1994 roku a samo Google powstanie w 1998. Zatem ludziska mogą czerpać informacje z radia, telewizji, ale w recenzjach filmowych specjalizowała się prasa. Teraz, widz musi przeczytać ten tytuł, który poleci mu „Listę Schindlera” a nie „Park Jurajski”. W dodatku pomiędzy tym do czego się przyznajemy a tym co robimy zieje pewna przepaść. Proste ustalenia na podstawie list Netflixa czy innych portali stramingowych, nie wystarczy bo powiedzieć jednoznacznie jakie są ludzkie motywacje, potrzeby, tło społecznokulturowe, zwane nieraz kapitałem. Wszystko to, ma realny wpływ na decyzje konsumenckie.

Poziom wejścia

Praktycznie każdy zaczął korzystać z Internetu, w tym Facebooka czy Google a nawet bibliotek na innym poziomie. Jeden z wykształceniem wyższym, drugi z wykształceniem średnim a trzeci pił przez całe gimnazjum. Zatem strony internetowe, które śledził przed rejestracją i które polubił nasz magister gdy tylko stworzyły swój profil były zupełnie inne, niże te które polubili pozostali użytkownicy. Model, jak każdy model, stanowi uproszczenie, ale oddaje to sytuację. Teoretycznie Internet pozwala nam na wybór ale wyborów dokonujemy na podstawie wcześniejszych doświadczeń. Załóżmy, że jest rok 1971, gdy „Life” ukazywał się w rekordowym nakładzie bodaj ośmiu milionów egzemplarzy. Niesamowity wynik, zważywszy, ze ówczesna populacja Stanów Zjednoczonych wynosiła 207 372 000. Czasopismo zyskało sobie wiernych odbiorców za sprawą najwyższej jakości fotografii, jaką można było w tamtym czasie zaoferować. Niemniej, uchodził on za dość lekki w odbiorze w przeciwieństwie do bardziej wymagających tytułów takich jak „the New Yorker”. Dlaczego jeden sięga po „Life” a drugi po „New Yorkera”? Powodem może być chociażby moda panująca w danym środowisku, chociażby na fotografię, która była bardzo popularnym medium, choć opinie na jej temat były podzielone. Nie był to zapewne magazyn popularny wśród robotników a białych kołnierzyków z klasy średniej.

Sama wyszukiwarka Google, to narzędzie indeksujące około cztery miliardy stron. Na pierwszej stronie pojawia się dziesięć wyników wyszukiwania. Mogłoby milion, ale nie zmienia to faktu, że jakiś czynnik musi decydować o wyborze. Może to być najtrafniejszy nagłówek albo całkowita losowość. Poza tym użytkownik najczęściej nie zna zawartości wybranego odnośnika. Można to porównać do wejścia do biblioteki. Książki posegregowane są gatunkowo i ułożone alfabetycznie. Wybór spoczywa tylko i wyłącznie na użytkowniku, który w zależności od tego z czym przyszedł do biblioteki, będzie wybierał kolejne tomy do przeczytania. Książki będą źródłem informacji, na temat kolejnych książek. Tutaj kluczem będą chociażby przypisy bibliograficzne, o ile czytelnik się gnie po taką publikację, albo skrótowce często reklamujące inne książki autora czy wydawcy na okładkach książek fantasy.

Nie będą jednak źródłem jedynym, bowiem zapalony czytelnik będzie korzystał także z prasy specjalistycznej, grona znajomych, które polecać będzie kolejne pozycje, ale też Internetu. Wszystkie jednak informacje muszą zostać przefiltrowane. Rocznie ukazuje się około od pół do miliona książek, co oznacza, że przeczytanie ich wszystkich jest niemożliwe. Cała idea polega na filtrowaniu informacji, tak by wybrać te najbardziej interesujące. Wyobraźmy sobie sytuację, w której czytelnik rozmiłowany w fantastyce, będzie raz sięgał po science fiction a raz po dzieła pornograficzne. Wszak trzeba wyjść ze swojej bańki, strefy komfortu i zmierzyć się z informacjami niezgodnymi z aktualnymi preferencjami czy światopoglądem. Rozwój jednostki to nie chaos, polegający na czytani i konsumowaniu czego popadnie w myśl całkowicie nieznanego klucza. Stojąc przed okładkami dwóch całkowicie losowo wybranych książek, nie sposób powiedzieć która jest bardziej wartościowa. Co więcej, ten sam czytelnik może poruszać się wedle kilku kluczy, bowiem fantasta może lubować się w naukach przyrodniczych, związanych chociażby z ruchami ciał niebieskich. Istnieć będą zatem dwa klucze, dwa źródła informacji. Należy zatem przyjąć, że ta sama osoba odrzuca wszystko na rzecz Google albo Facebooka, skąd czerpie sto procent satysfakcjonujących informacji. Wydaje się to być całkowicie niedorzecznym stanowiskiem.

Zatem, nawet gdyby celowe, makiaweliczne filtrowanie informacji przez Google czy Facebook było prawdą, to dotykałoby jedynie pewnej grupy użytkowników, która wcześniej nie korzystała z żadnych innych źródeł wiedzy. Co gorsza, osoby te musiałby wyrzec się kontaktów międzyludzkich. Wówczas prawdopodobnie byłoby to możliwe do uzyskania. Na przestrzeni lat zaobserwowano jednak, że zwłaszcza Facebook lubuje się podsuwaniu informacji sprzecznych ze światopoglądem użytkownika, celem wywołania żywszego zaangażowania. Chociażby fani samochodów spalinowych, otrzymują informacje o elektryfikacji. Co równie ciekawe, początkowy, choć chłodny, entuzjazm, w ostatnich latach zaczął zmieniać kierunek. Zatem ciężko podejrzewać, że ktokolwiek żyje w owej bańce i czerpie informacje tylko z Facebook, w dodatku o jednorodnej charakterystyce. Użytkownicy w różnym stopniu zainteresowani są poszczególnymi tematami. Nie ma możliwości, by we wszystko być na tak samo wysokim poziomie zaangażowanym. Wysokie zaangażowanie emocjonalne, nie zawsze jest zaangażowaniem intelektualnym. Istnieją osoby zaangażowane w dany temat, nie mające zielonego pojęcia o czym mówią. Postawa ta obserwowalna jest w każdym rodzaju komunikacji, tak zapośredniczonym jak i nie. Zaangażowanie emocjonalne, jest właściwie człowiekowi, bliższe dalece bardziej niż intelektualne. Człowiek w ogóle operuje emocjami niż intelektem, co zadaje kłam nazwie gatunkowej. Dziś dalece słuszniejszym byłoby nazwanie naszego gatunku „człowiekiem emocjonalnym”, niźli rozumnym. Stąd też chwytliwymi nagłówkami można manipulować emocjami panującymi w niektórych grupach, ale raz jeszcze muszą istnieć ku temu możliwości. Uczucie strachu, bezradności, frustracji narasta nie zawsze w wyniku politycznych przemów oraz informacji medialnych. Co gorsza, ludzie nie przepadają za informacjami niezgodnymi z ich dotychczasową wiedzą, bowiem wywołuje w nich ona dysonans poznawczy. Wówczas bez względu na to, co zostanie zaprezentowane użytkownikowi, ten sam wyszuka sobie to, co popiera jego przekonania. Przy czym, najczęściej działa to w sprawach bliskich, przyziemnych. na temat fizyki czarnych dziur można poglądy zmieniać dwa razy dziennie. Na temat tradycyjnych ról płciowych, zdecydowanie nie. Co nie oznacza, że zwolennicy tych nietradycyjnych nie są zacietrzewieni w swoich, często nie potrafiąc uzasadnić o co im chodzi. Działa to dokładnie tam samo. Masa użytkowników jest emocjonalnie zaangażowana w tematy, o których nie koniecznie posiada jakąś pogłębioną wiedzę, czy możliwość argumentacji. I ponownie, poziom emocjonalny, nie oznacza, że dana osoba nie ma całkowicie pojęcia o czy mówi. Emocje nie pozwalają się wyrazić dostatecznie precyzyjnie a skoro zostały poruszone, uaktywnione, oznacza to, że dany przekaz ich dotknął. nie działa once bowiem całkowicie w oderwaniu o owej rozumności. Najzwyczajniej, gdy rozumność nie do końca sobie racji, emocje biorą górę. Co samo w sobie nie zawsze jest złe. Możliwe, że czasem lepiej się rozpłakać, niż szukać logicznego wyjścia z sytuacji. Logicznym zachowaniem po śmierci psa, jest kupić albo przygarnąć kolejnego. Nie zagłuszy to jednak straty po pupilu, z którym związek budowany był na przykład przez piętnaście lat.

Sam fakt korzystania z mediów społecznościowych podyktowany jest różnorakimi potrzebami. One naprawdę są społecznościowe nie tylko z nazwy. Nie można stwierdzić, że wszyscy pragną tego samego, interesują się tym samym i chcą rozwijać w tym samym kierunku. Czy też nie chcą rozwijać, co również trzeba brać pod uwagę. Potrzeba utrzymania grupowego komfortu, jest bardzo silną motywacją do konsumowania identycznych co grupa treści, by czuć się częścią jakiejś większej całości. Nie oznacza to, że poza sferą grupową, poszczególne osoby nie należą do innych grup, w których realizują inne potrzeby. Trzeba też brać pod uwagę, że czas na poszczególne aktywności jest ograniczony, trzeba wybrać co obejrzeć, przeczytać, innymi słowy skonsumować. Pariser dokonuje więc oceny na podstawie swoich własnych przekonań, co jest jednym z najpowszechniejszych błędów poznawczych. Większość piszących o bańkach to robi, mimowolnie argumentując, że skoro ktoś nie interesuje się tym co Ja, to znaczy, że jest głupi albo utknął w bańce, co właściwie oznacza dokładnie to samo. Jako publicysta związany z fotografią, chciałbym by wszyscy interesowali się fotografią i to dokładnie taką samą. Czułbym się wówczas lepiej.

Kolejna sprawa, to zrzucanie odpowiedzialności na Google czy Facebooka. Dlaczego platformy tego typu mają dbać o rozwój użytkowników nie jest do końca jasnym. Począwszy od faktu, że stworzenie algorytmu, który potrafiłby dokonać merytorycznej oceny wyników wyszukiwania celem zaprezentowania najlepszego będzie niemal niewykonalne, tak wyszukiwarka ta oferuje różne wyniki. Pytania z zakresu polityki generują odpowiedzi tak z BBC, CNN, Al Jazeera a nawet Fox News, co daje sporą różnorodność. Nie oznacza to, że dużym podmiotom nie należy nieustannie patrzeć na ręce, ale związane z ich działaniami rzekome zjawiska mogą najzwyczajniej nie istnieć, albo nie istnieć w takiej postaci, w jakiej zostały zaproponowane. Ciągłe budowanie poczucia zagrożenia, związane z jest z budowaniem kultury i społeczeństwa zagrożeń.

Najczęściej, gdy mowa o niechęci do promowania owych dobrych, rzetelnych treści, chodzi o te publikowane przez osobę piszącą o bańkach. Niestety, wiele pozycji wymaga jakiejś wiedzy. Blog z zakresu kultury wizualnej najprawdopodobniej nie wzbudzi w całkowitym laiku większego entuzjazmu. Wiele pojęć, odniesień z krótkiego nawet artykułu, będzie całkowicie niezrozumiałych, przez co będzie on nieprzystępny. Bardzo podobnie będzie z tym tekstem. Ktoś całkowicie niezainteresowany psychologią, będzie miał mały problem ze zrozumieniem całości, bowiem nie wszystkie błędy poznawcze zostały dokładnie omówione. Gorzej, kwestia ta może dla odbiorcy być całkowicie nieinteresująca z dowolnych dlań przyczyn. Ponownie, jest to efekt ponadprzeciętności połączony z błędem poznawczym, polegającym na ocenianiu cudzych zainteresowań przez pryzmat własnych. Ten pierwszy sprawia, że każdy piszący przekonany jest o wysokiej jakości swych treści, które nie koniecznie takimi są. Jeśli już, często na piszących ciąży przekleństwo wiedzy, bowiem są oni w stanie zrozumieć wyrwany z kontekstu artykuł, gdyż posiadają kompetencje potrzebne do jego zrozumienia. Trzeba też brać pod uwagę sytuację przeciwną, gdy polecona treść jest nieakceptowalna przez odbiorcę. Wielu publicystów pisze pod tezę i wprawne oko wyłapie manipulacje, uprzedzenia, niską jakość materiału. Wówczas zasięgi takiego delikwenta spadają a on zaczyna krzyczeć o bańkach. Każdy uważa, że jest nieomylny, wyjątkowy, najważniejszy i to co go interesuje, winno interesować każdego Internautę.

Są sytuacje, gdy można winę zrzucić na korporacje, są takie gdy nie jest to dobry argument. Przykładem odpowiedzialności dużych podmiotów, jest nadprodukcja lukratywnych w utylizacji śmieci. Użytkownicy powinni dbać o środowisko rezygnując z plastiku ale ten jest wszechobecny. W ten sposób firmy dowodzą, że tego konsument chce i trzeba mu to zaoferować, na przykład brzoskwinie w plastikowych koszykach, obleczonych w siateczkę. Wina spada na konsumenta, który jest nieświadomy swojego wpływu na planetę. I tu okazuje się, że jest świadomy, ale jego głos jest niedostatecznie doniosły.  Konsumenci widzą też powszechną hipokryzję producentów, chwalących się ekologią w nylonowej siatce. Po pierwszej fali zachwytu słomkami z makaronu czy samochodami elektrycznymi, poziom entuzjazmu znacznie spadł, bowiem sklepy oferują coraz więcej plastiku a i świadomość problemów związanych z wydobyciem części do baterii wzrosła. Jakoś do użytkowników dociera, jak wydobywany jest kobalt, że samochody te są toksyczne, nietrwałe, astronomicznie drogie w naprawie, eksplantacji i z tego powodu praktycznie jednorazowe. Poziom reakcji na te informacje, będzie jednak różny w zależności od poziomu użytkownika. Wracając do przerwanego wątku, ciężko oczekiwać, że Facebook czy Netflix będą podsuwać użytkownikowi pod nos gotowe rozwiązania. Dlaczego użytkownik ma dokonać wyboru owej „Listy Schindlera”, skoro jest w stanie dokonać innego wyboru, adekwatnego do chwili, chociażby pozycji rozrywkowej albo rewelacyjnego anime. Ergo, wszyscy chcą dokonywać filtrowania treści konsumowanych przez użytkownika.

Prasa, także brukowa

Media społecznościowe obwinia się czasem o spadek jakości dziennikarstwa czy publicystyki w ogóle. Przyjrzawszy się historii prasy, mediów, sprzed powstania Internetu dostrzec można, że często, zwłaszcza w kwestiach politycznych, redakcje obierały pewne linie programowe. Niekiedy była to rola krytyczna, wobec każdego znajdującego się u władzy albo pretendującego do jej objęcia. Dużo częściej jednak, redakcje zajmowały się agitacją na rzecz danego światopoglądu i negowaniem posunięć przeciwników. Takim przykładem będą czasopisma antykapitalistyczne, lewicowe, prorobotnicze. Zorientowane bardziej socjalistycznie, nie były skłonne dowodzić, że mechanizmy wolnorynkowe czy kapitalistyczne są dla kogokolwiek a zwłaszcza dla czytelników czyli robotników korzystne. Co więcej, zrodziły się one na fali rosnącego niezadowolenia klasy robotniczej. Zgodnie z koncepcją medialnych baniek informacyjnych, robotnicy nie dostrzegali swojego położenia, dopóki do gry nie włączyły się niegodziwe media. Pytanie, czy prasa socjalistyczna, miała jednoznacznie negatywny wpływ na świat, przy całkowitym negowaniu dziewiętnastowiecznego kapitalizmu? Reprezentowały interes pewnej grupy, który był sprzeczny z interesem innych grup. Robotnicy żyjący i pracujący w nieludzkich warunkach, nie mają wspólnych interesów z ludźmi, którzy opływają w dostatki. Można zatem bezpiecznie założyć, że była to bańka informacyjna polaryzująca społeczeństwo. Tyle tylko, że społeczeństwo już było spolaryzowane i to znacznie bardziej niż obecnie. Skutkiem, bywały nierzadko brutalnie tłumione strajki robotnicze, których członkowie chcieli wywalczyć lepsze jutro.

Rozwój prasy zaczyna się już w XVII wieku, jednak prawdziwa masowość przypada na wiek XIX. Media, masowość, powszechność, zaczynają się rozwijać właśnie w tym stuleciu. Początkowo prasa zwana dziś brukową, służyła reprezentowaniu interesów robotników. Pierwszym, który sięgnął po krzykliwe, sensacyjne nagłówki był Benjamin Day, wydawca nowojorskiego „the Sun”, ukazującego się od 1833 roku. Z tym że jego działanie było dobrze uzasadnione. Działał w interesie klasy robotniczej, dostarczając informacji w formie łatwej do przełknięcia, osobie pracującej dwanaście godzin na dobę, bez sensownego wykształcenia. Najczęściej wiadomości związane były z codziennym życiem robotnika oraz ewentualnymi działaniami mającymi jeszcze je pogorszyć. Po cóż publikować publikować pogłębione analizy ciężkiego życia fabrykanta, który nie wie co z pieniędzmi zrobić, wysyła dzieci na Stanford czy Harvard, podczas gdy robotnik wysyła dzieci do pracy w kopalni, gdzie być może zemrą na pylicę? Rozbieżność interesów obu grup była zbyt duża, by można było „wyjść z bańki”. Zatem to, co brane jest za bańki informacyjne, bywa skutkiem sytuacji społecznoekonomicznej. Oznacza to, że polaryzacja społeczna nastąpiła, ale z innych przyczyn niż mechanizmy medialne. Decyzje polityczne również mogą prowadzić do podziałów, bowiem bardzo podobna sytuacja nastąpiła za rządów Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii. Historia zna pogromy, rzezie i ludobójstwa, które miały miejsce wiele lat przed wydaniem pierwszej gazety. Nie można jednak powiedzieć, że wrogość jest pierwotna, bowiem najwcześniejsze ludzkie społeczności, nie mogły sobie pozwolić na masowe, ludobójcze konflikty. Byłby by one zbyt kosztowne pod każdym względem. Systemowa wrogość rodzi się wraz z samym rozwojem systemów i struktur społecznych. Nie ma odpowiedzi, dlaczego ludzie zaczęli dzielić się na Swoich, Innych oraz Obcych. Dostrzec można jednak, że zjawiska obserwowalne w mediach są wtórne, nie zaś pierwotne.

Współczesne newsy, czyli krótkie wiadomości bez pogłębionej analizy mają swoje korzenie właśnie w gazetach określanych mianem jednocentówek. Dzięki poczytności cena mogła spaść z pięciu do jednego centa a to za sprawą reklam. Istniały wcześniej rubryki towarzyskie, plotkarskie ale „the Sun” złych intencji zapoczątkował nową erę. Pod identycznym tytułem zaczął się w 1969 roku, na terenie Wielkiej Brytanii ukazywać tabloid, który otwarcie promował plotki, czasem kłamstwa i korzystał przy tym z krzykliwych i chwytliwych nagłówków. Im dalej w las tym mniejsze zainteresowanie wiarygodnością źródeł, byle sprzedaż się zgadzała. Tytułem, który lubił żerować na skandalu, seksie, był „New York World”, wydawany przez człowieka, który pośmiertnie ufundował nagrodę za wybitne osiągnięcia dziennikarskie, Josepha Pulitzera. Ciekawostką jest, że prasowa wojenka z  Williamem Hearstem i jego „New York Journal”, stworzyła termin yellow press, będący amerykańskim odpowiednikiem prasy brukowej albo brytyjskich tabloidów. 

Równolegle istniała i nadal istnieje zupełnie inna forma dziennikarstwa, która nie musi równać w dół. Wydawcom zależy na sprzedaży bo inaczej ciężko by było się na rynku utrzymać, ale w pewien segment prasy wymuszał i wymusza wzajemne utrzymanie poziomu. Rynek dziś jest niesamowicie nasycony, zwłaszcza polski. Największą też popularnością cieszą się przeważnie tytuły zajmujące się bieżącą polityką, bo ta dotyczy znacznej części społeczeństwa a równocześnie tekst musi być zrozumiały dla każdego. Sprawa ma się trochę inaczej z prasą chociażby anglojęzyczną, która może znaleźć odbiorców właściwie wszędzie a zatem ilość osób zdolnych przeczytać tekst bardziej złożony zdecydowanie rośnie. Nie jest zatem jakoś bardzo dziwnym, że znaczna część publicystów społecznych, ekonomicznych czy politycznych wykorzystuje granie na emocjach, które wymyślono w chwili powstania polityki. Wiara, że kiedyś było inaczej jest naiwną, złudzeniem że kiedyś było lepiej a pewne zjawiska nie istniały. Bzdura. Łatwiej atakować i wzbudzać emocje niż podawać sensowne, wyważone argumenty. Stąd też trzonem niektórych redakcji, jest grupka mentalnych gówniarzy – jak się okazuje w moim wieku, ała boli – która wprawdzie nie bardzo potrafi poszperać w źródłach za to świetnie wywołuje gównoburze w komentarzach i patrzy jak czytelnicy zagryzają się nawzajem. Brrrr.

W sposób niezwykle wyraźny przybrało na sile zjawisko taniej prześmiewczości, które dodatkowo tworzy owe bańki. Zdecydowanie więcej uwagi otrzymują prześmiewczy publicyści, którzy mieszają z błotem mieszkańców innych banieczek. Piszą wprawdzie żeby je opuszczać, ale swoimi własnymi działaniami starają się je za wszelką cenę podtrzymać. Ich celem jest raczej wykazanie głupoty przeciwnika, co stanowi miłe połechtanie ego odbiorców naszego komedianta. Otóż należą oni do elitarnego grona Wyznawców Prawdy i Nauki. Gdy ktoś próbuje tej sztuki dokonać, to jest sensownie argumentować za i przeciw, nie może liczyć na tak wielką publikę jak wspomniany śmieszek. Teoretyka spiskowego, fana ukrytych terapii czy innych takich, należy wprzódy spróbować zrozumieć. Niestety, wszyscy lubimy mieć wroga, kogoś głupszego, gorszego od siebie. Wypromowanie postawy alternatywnej, gdzie powodem do dumny jest chęć zrozumienia, co nie znaczy tolerancji, bo nie każdego można tolerować, jest bardzo trudne i nieefektywne. Jaki mechanizm wówczas powstaje? Publicysta grzmi górnolotnie, równocześnie schlebiając najniższym gustom swych czytelników byle ci nagradzali go unosząc kciuki w cesarskim geście.

Wszystko to, nie jest powodem zaniku dobrej publicystyki. Ona się najzwyczajniej rozpierzchła, przyczyniając do powstania dużej ilości chociażby blogów czy portali tematycznych. Wadą takiego rozwiązania jest właśnie tworzenie się owych baniek oraz często znacznie mniejsza poczytność w stosunku do pozornie multitematycznej ale agresywnej konkurencji. Przy czym nawet dobra publicystyka, a czego sobie nie zdefiniowaliśmy na początku powoduje te same problemy. Od wprawnego manipulowania prasą może zależeć zaangażowanie i zwycięstwo w wojnie wybór albo podanie się prezydenta do dymisji. Mówiąc o wyborze nie mam na myśli Trumpa. Pierwsze badania nad siła odziaływania mass mediów zaczęły się wprawdzie dopiero na początku XX wieku w okolicach 1930 roku, ale istnieje też coś takiego jak doświadczenie, które pozwala mniej lub bardziej świadomie wykorzystywać pewne mechanizmy, choć nie zostały jeszcze naukowo opisane. Badania zaś prowadzone są po dziś dzień, czyli od prawie stu lat, ale uwaga tak zwanej opinii publicznej nagle zaskoczyła jak silnik diesla na mrozie i zwróciła na media uwagę. Z Facebookiem jest trochę inna sprawa.

Tutaj przechodzimy do zjawiska post prawdy. Claude Lévi-Strauss zauważył kiedyś, że powszechna nauka czytania to kolejne narzędzi do manipulowania społeczeństwem, sprawowani nad nim kontroli. Możemy się z takim tokiem myślenia zgodzić. Każdy kto potrafi czytać, ma dostęp do informacji. Informację tworzy jednak ten, kto ma jakąś władzę, możliwości techniczne. Dziś niemal każdy może tworzyć, pytanie czy ma ku temu predyspozycje. Jako, że prawda przestaje mieć znaczenie a liczy się racja, dopuścimy się każdego szwindlu byle osiągnąć zamierzone cele. Myślicie, że władza nie manipulowała prasą przed wynalezieniem mediów społecznościowych? Pomyślcie jeszcze raz.

Manipulacja owa doprowadziła do sytuacji, gdy zbyt często przyłapywano kogoś na kłamstwie. Efektem jest notoryczna próba dostrzeżenia drugiego dna. Chyba William Davies, publicysta the Guardian zauważa, że czytelnik odbiorca, domaga się obiektywizmu na poziomie przekraczającym czyjekolwiek możliwości. Tym bardziej, że odbiorca może łączyć, ze sobą wydarzenia nie mające na siebie bezpośredniego wpływu a publicysta nie jest technicznie w stanie uwzględnić wszystkiego. Weźmy ten tekst. Nie ma takiej możliwości bym zawarł wszystkie punkty widzenia. Nie ma możliwości by nawet najambitniejszy portal internetowy przedstawił wszystkie wiadomości ze świata. Nie ma możliwości by je przeczytać i przeanalizować. Im bardziej zaś najrzetelniejsze badania będą odbiegać od poglądów czytelnika, tym bardziej będzie zarzucał brak obiektywizmu. Nie ma ani jednego badania, które wykazywałoby pozytywne skutki wbijania sobie gwoździa w czoło. Mimo to zwolennicy wbijania sobie gwoździa w czoło będą uważali, że publikacja jest nieobiektywna. Od prezentowania suchych danych jest statystyka, wszystko inne to kwestia interpretacji. Nie licząc wbijania sobie gwoździa w czoło.

Strefa okjeków

Nastaje dwudziesty wiek. Prasa brukowa przenosi się do Internetu a czytelnicy podążają za nią. Rodzi się Facebook, prasa brukowa zaczyna wykorzystywać jego rosnącą popularność by dotrzeć do swoich czytelników a dzięki nim do kolejnych. Facebook nie tworzy żadnych treści za to niecnie wykorzystuje nasze dążenie do komfortu. Wielce zmyślne algorytmy dbają byśmy dostawali informacje mniej więcej dotyczące tego co nas interesuje. Wystarczy, że poświęcisz więcej uwagi sztuce aby zaraz na wierzch wypłynęły wieści z innych stron jej poświęconych. Kliknij nieopatrznie w link udostępniony przez tę czy inną redakcję i zaraz zostajesz zalany podobnymi treściami, z puli tego co lubisz, śledzisz a czasem nawet i nie, ale ktoś ze znajomych coś polubił czy skomentował a to już dory pomysł by wyświetlić potencjalnie interesujący Cię post. Równocześnie priorytet otrzymują te materiały, które wywołują emocje, zwłaszcza negatywne. Dla podniesienia ciśnienia tętniczego podsuwają coś, co chętnie skomentujesz, wylejesz złość. Bardzo sprytne. Ostatnio miałem okazję wnikliwiej przetestować ten mechanizm, gdy FB podsunął mój tekst o dostępie do broni masie osób, która wcześniej mojej strony nie śledziła. Najgorsze jest to, że przeczytali może jedną szóstą? Dziękuję za taką pomoc. Nie potrzebuję czytelników, którzy nie potrafią czytać.

Facebook wykorzystuje nasze własne, naturalne potrzeby. Można pokusić się o określenie tego mianem pewnej socjotechniki, bo pieniądz płynie do Zuckerberga gdy gapimy się w ekrany a żebyśmy gapili się ekrany trzeba nas mamić, przyciągać, prowokować i łechtać, żonglując informacjami. Nie odbywa się to bez udziału pismaków wszelkiej maści, którzy jak już ustaliliśmy od dawna korzystają z tej samej metody. Wychodzi na to, że i ja się do nich zaliczam. Wyszło mi tym tekstem prawdziwe archiwum shitstormowego światła, z oskarżeniem o brak obiektywizmu. Na FB nie są publikowane również wszystkie materiały stworzone przez dowolną redakcję. Jednoosobowy blog może sobie na to pozwolić. Co gdy redakcja składa się z kilkudziesięciu osób i każde z nich produkuje dziennie jeden dłuższy tekst i masę newsów? Każda redakcja ma też swoją politykę co do zamieszczanych na Facebooku treści. Duże portale informacyjne lubią podgrzewać emocje swoich fanów, straszyć ich ilością covidowych zgonów albo wyśmiewać nielubianych polityków.

Facebookowy szał przypominał ten z początków ery Google. Liczyło się wysokie miejsce w wynikach wyszukiwania. Kasa płynęła do specjalistów od SEO i wszyscy prześcigali się w dawaniu rad, jak wskoczyć na podium. Jedną z takich rad, chociażby dla blogerów i publicystów, jest aby wykorzystywać narzędzia, które analizują o co ludzie pytają a następnie pisać dokładnie na te tematy. Efektem są publikacje dotyczące może pięciu tematów na krzyż. W przypadku FB sztuka polega na nadawaniu takich nagłówków, które wywołają awanturę w komentarzach, bowiem od 70% użytkowników komentuje na podstawie nagłówka. Czy to aparat robi zdjęcia, co bardziej się liczy w zawodzie fotografa aparat czy umiejętności? I tak od dwudziestu lat. Problem dotyczy zwłaszcza tych, którym zależy na lokowaniu produktów, tekstach sponsorowanych. Oni muszą móc pochwalić się ilością komentarzy, wejść i takich tam. Starają się za wszelką cenę utrzymać czytelnika. Zatem Facebook i jego twórcy nie zasiadają samotnie na ławie oskarżonych. Współwinni są twórcy treści.

Niestety wyjście z tej bańki jest bardzo, bardzo trudne, gdyż jej zalążki wnieśliśmy z chwilą zarejestrowaniem się na FB. Początkowe założenia portalu bardzo szybko ewoluowały do bardziej sensownych. Otóż ludzie tworzą społeczności wokół wszystkiego ale lubią mieć jakiś wyrazisty trzon. Mniejsza czy jest to zespół muzyczny czy aktor. Efektem są strony marek czy znanych osób, które tak dobrze znacie. Strony nie ludzi. Ludzi też. Wiecie o co mi chodzi. Będąc fanem określonego gatunku muzyki, gdy ukochane zespoły zaczęły zakładać strony, zaczyna się je śledzić. Muzyka. Mogło się zatem zdarzyć, że w ramach propozycji  fb zaprezentował coś z innego gatunku. Jednakże to wasze zainteresowanie uczy algorytmy, czego nie podsuwać. Trafił się przegląd muzyków jazzowych? Eee nie, nuda. Choć już inny zespół, polajkowany prze kolegę mógł przypaść do gustu. Zatem na podstawie reakcji fb przestał podsyłać zespoły jazzowe, nawet gdy ktoś z kolegów wszedł z nimi w jakąś interakcję. Na jaką cholerę podsyłać fanowi metalu wywody Tomasa Khuna? Trzeba też zauważyć, że ludzie przeważnie otaczają się ludźmi podobnymi do nich samych.

Nie dobrze pozwalać mieszkać w wiosce komuś kto może rozgniewać bogów, duchy przodków, wściekłego tanuki, cokolwiek.

Od dawna znane jest zjawisko egoizmu konwersacyjnego. Sprowadza się ono do gadania sobie. Każdy tego doświadczył, gdy nowo poznana osoba albo osoby gadają tylko o sobie wedle schematu AJA. Schemat ten sprowadza się do „a ja to, a ja tamto”. I robi to większość z nas. Chyba najgorzej jest, gdy trzeba rozmawiać z kilkorgiem nowych osób. Nabierają wtedy dziwnej maniery mówienia o rzeczkach, których będąc nowym w grupie nie sposób zrozumieć. Ma to na celu próbę powstrzymania intruza, próbę narzucenia dominacji. Ten kto mówi, narzuce temat, dominuje. Każda grupa, każde nowoplemię domaga się bycia zrozumianym ale nie ma najmniejszej ochoty zrozumieć pozostałych. Tożsamość plemienna jest w nich bardzo silna, z uwzględnieniem podziału na prawdziwych ludzi i ludzi, względnie Innych i Obcych. Chętnie też mówi się o sobie, swoich przekonaniach, poglądach, preferencjach, praktycznie nie odnosząc do słów rozmówcy. Media społecznościowe tylko to uwypukliły. Sztuka konwersacji, dyskusji, dlatego jest sztuką, iż może być uprawiana przez nielicznych. Tutaj jednak muszę wspomnieć, że doszło do skrajnego absurdu. Czasem nikt już nawet nie próbuje przekonać drugiej strony do swoich racji. Strony w histerycznych atakach domagają się by przeciwnik oddał się wnikliwej analizie i sam siebie przekonał. Rodzi to poczucie, że dyskusja zarezerwowana jest dla wąskiej, wyselekcjonowanej grupy. Dla pozostałych jest socjotechnika. Mam sobie sam poszukać badań o korzyściach płynących z posiadania broni palnej. Sam. Następnie mam się przekonać. Sam. I przyłączyć. Absurd. Czysty absurd. Ostatnio doszedłem do wniosku, że to właściwie ataki histerii. Gorszym jest już tylko podważenie prawd objawionych, dogmatów danej bańki. Osobnik taki musi zostać natychmiast usunięty gdyż zagraża integralności grupy. Plemienia. Czyli słynna cancel culture. Wystarczy jedna nieuważana uwaga by nastąpiła konieczność spakowania manatek i udania się na pustkowie. Ten mechanizm sprawia, że ciężko być chociażby patriotą weganinem. Czyli wszystko się zgadza. Nie dobrze pozwalać mieszkać w wiosce komuś kto może rozgniewać bogów, duchy przodków, wściekłego tanuki, cokolwiek.

 

Wyjście z cienia

Media społecznościowe nie są winne całemu złu świata. Facebook, Twitter i Instagram nie zabiły dobrej fotografii, dziennikarstwa, publicystyki. Wszystkie te rzeczy nadal istnieją. Rzeczy dobrych z natury jest mniej niż złych. Tak, ich właściciele stosują liczne techniki socjotechniczne by utrzymywać naszą uwagę ale robią to we współpracy z twórcami treści, którzy wykorzystują je jako kanały dystrybucji. Nikt nie będzie gapił się w pusty ekran. Ludźmi można manipulować ale też trzeba powiedzieć wprost, że ludzie lubią być manipulowani, gdyż jest to wygodniejsze.

Niezbędnie trzeba jednak napisać, że można funkcjonować w kilkudziesięciu bańkach równocześnie. W dodatku ścianki baniek nie są doskonale nieprzepuszczalne. Wcale nie jest tak, że do bańki osób o poglądach wolnorynkowych, poglądy określane jako socjalistyczne, nie docierają. Nic z tych rzeczy, ale trzeba pamiętać, że łatwiej odnajduje się błędy w rozumowaniu przeciwnika niż własnym. Z bańką informacyjną w czystym rozumieniu tego terminu, mamy do czynienia tylko, gdy zniekształca perspektywę.

Wyjście z bańki informacyjnej wymaga ciekawości, chęci wzajemnego zrozumienia, dialogu. I to jest jak najbardziej możliwe. Niestety, nie z każdym można wdać się w dyskusję. Nie każdy jest ofiarą sprytnych zabiegów. Niektórzy po prostu nienawidzą innych ludzi. Mam argumentować za prawem do własnego życia, bo ktoś mnie nienawidzi? Często wyjście z bańki jest rozumiane, jako konieczność zrozumienia i zaakceptowania poglądów drugiej strony. Najczęściej też na zasadzie, wyciągnij rękę pierwszy, poznaj nas, spróbuj zrozumieć. Działać to musi dwustronnie. I choć mogę zrozumieć co kieruje rasistą, to ciężko bym uznał jego racje. Wracając do przykładu z prasą robotniczą, podobny mechanizm widzimy dziś. Świat coraz bardziej się rozwarstwia i podziały społeczne stają się coraz wyraźniejsze. Osoby już majętne mają coraz więcej, natomiast chociażby w Polsce nigdy nie wykształciła się nawet porządna klasa średnia a ludzie nadal biednieją. Jak można w takiej sytuacji usiąść okrakiem na płocie?

Po cóż też siedzieć w grupie, której jedynym celem istnienia jest atak na wszystkich dookoła? Żeby utwierdzić się w swojej złości i nienawiści, nie pozwolić jej wygasnąć. Zobaczcie chociażby z czym walczymy w ciągu ostatnich kilku lat. Najpierw był gender, potem LGBT, teraz marksizm kulturowy. Gdy złość zaczyna wygasać z miejsca pojawia się nowy wróg. Ostatnio trafiłem na jakieś nowe określenie, ale nie pamiętam jakie. Upadek zaufania, kryzys autorytetów, również sprawiają, że ludzie zamykają się w takich bańkach, w których ktoś im powie co jest dobre, co mają robić. Tego oczekują. Stąd odpowiedzialność, która spoczywa na człowieku który siada do klawiatury, sięga po kamerę jest naprawdę olbrzymia. Ale hej, ja jestem nie niewinny, to wina Facebooka!

Dla niektórych zmiany to powód poważnego kryzysu tożsamości. Łączy się to z dążeniem do komfortu, choć dziwny to komfort odnajdowany w nienawiści do innej osoby, choć można go prosto wytłumaczyć. Jestem Ja i jest Inny, Obcy, Wróg. Sytuacja taka jest komfortowa bo prosta. Nie zawsze druga strona ma jakąkolwiek rację. Bywa, że kieruje nią strach, kompleksy, obawy sprytnie podsycane przez rządnego władzy despotę. Jeszcze inni są po prostu egoistyczną, egocentryczną bandą, skupioną na własnych potrzebach bez minimalnej chęci poszanowania praw pozostałych członków społeczeństwa.

Mamy zatem kilka rodzajów baniek. Niektóre tworzymy w oparciu o potrzebę podtrzymania istnienia grupy, zapewnienia sobie komfortu psychicznego. Inne są wynikiem działania mechanizmów społecznoekonomicznych, ale nie baniek samych w sobie. Wyjście z niektórych baniek jest możliwe tylko w sytuacji, gdy mają one jakieś części wspólne. Postawienie prostej diagnozy, że bańki, Facebook, samo zło, to jak próba leczenia złamania lewatywą. Tekstem tym zaznaczyłem jedynie, że istnieją bańki różnej jakości, z różnych powodów. Z niektórych można wyjść, wystarczy chcieć, co wyjątkowo jest prawdą. Chcę natomiast stwierdzić, że osoba pisząca o bańkach informacyjnych, której tekst jednoznacznie atakuje osoby w nich zamknięte jest kretynem. Czasem ludzie w niej zamknięci potrzebują, żeby ktoś wskazał im drogę. Nie ma w tym nic złego.

Patronite Herbata i Obiektyw

Słuchajcie założyłem sobie konto na Patronite, żeby trochę usprawnić prace nad treściami na blogu. Odrobina czasu i nowych, często rzadkich książek zawsze się przyda. Mój profil znajdziecie pod linkiem Patronite Herbata i Obiektyw