Krótka rzecz o matchy herbataiobiektyw, 10 listopada, 202525 listopada, 2025 Od dawna nie pojawił się żaden tekst poświęcony herbacie. Jako, że ta znana jako matcha, święci tryumfy, nadarzyła się dobra okazja by wyjaśnić kilka nieścisłości. Matcha 抹茶 Over four centuries, Japan built a tradition of drinking matcha that was based on four principles: wa, kei, sei and jaku, or harmony, respect, purity and tranquillity. Pete Wells, New York Times Matcha stała się małym popkulturowym fenomenem. Szturmem wdarła się do świadomości osób poszukujących panaceum na wszystko. Oto kolejny superfood, który ma zbawić konsumentów od zła wszelkiego. Smak najwyraźniej mało komu przypadł do gustu, bowiem podawana jest głównie we wszelkiej maści mlecznych miksturach albo ze słodkimi dodatkami. Jest to skąd inąd zabawne, gdy kultura z cukrową obsesją sprzedaje gorzką zawiesinę na słodko, bowiem inaczej nie smakuje. Jak mawiał Konfucjusz, dobre lekarstwo, zawsze gorzkie! Na temat matchy narosło wiele mitów ale też wraz ze wzrostem popularności tego herbacianego proszku, wychodzi na jaw, iż pomimo upływu lat, wiedza o herbacie nadal jest znikoma. Zarówno najwięksi fitnesowi jej piewcy jak najzagorzalsi przeciwnicy, nie mają pojęcia czym ta cała matcha jest. Poza herbacianą społecznością, która sama w sobie jest dość hermetyczna, matcha funkcjonuje jako gatunek rośliny, występujący tylko w Japonii. Wiadomo bowiem, że Japonia to kraj ze snów, gdzie wszyscy są zdrowi, szczupli, szczęśliwi iż żyją w kontakcie z naturą. Każdego dnia samurajowie pozdrawiają gejsze a następnie niczym księżniczki Disneya przechadzają pośród sarenek, zajączków i roztańczonych tanuki, obserwując jak roboty czynią ich życie lżejszymi. Swoją drogą, taunki to jenoty, nie szopy. Tyle zaś jeśli chodzi o wyobrażenia o Kraju, Którego Nie Ma. „Byłam kiedyś na japońskiej ceremonii parzenia herbaty w przepięknym japońskim pawilonie. To było absolutnie niezwykłe doświadczenie – oczarował mnie cały rytuał, piękny strój prowadzącej i charakterystyczny, słodko-cierpki smak matchy, którego wcześniej nie znałam. Parę lat później miałam okazję zobaczyć, jak robi się matchę, z pieczołowitością zbierając listki, a potem mieląc je na drobny proszek. Przywiozłam sobie do domu pudełeczko herbaty i chasen – specjalną trzepaczkę do mieszania matchy z wodą. Kilkanaście lat temu była to niezwykła, oryginalna pamiątka. Dziś matcha jest wszędzie – w sieciowych kawiarniach, wyrastających niczym grzyby po deszczu sklepach z herbatą i akcesoriami do jej parzenia. A ja… żałuję, że coraz mniej jest rzeczy, które można zobaczyć i spróbować tylko w niektórych zakątkach globu. Ta niepowtarzalność, wyjątkowość, były powodem, dla którego warto podróżować. Dziś, gdy w spożywczaku za rogiem mogę kupić produkty z całego świata, zostaje nam coraz mniej do odkrycia”. Ewa, lat 50 dla „Twój Styl” Wraz ze wzrostem popularności matchy, wyszedł na jaw również prymitywny snobizm. Ciężko powiedzieć czy Ewa istnieje czy też wymyśliła ją redaktorka „Twojego Stylu”. Oddaje to jednak poglądy części użytkowników, którzy ochoczo komentują posty o matchy. Wprawdzie herbata jako taka była kiedyś napojem bardzo elitarnym, jednak dziś obowiązkowo paczka musi znajdować się w każdym domu. Napisawszy, iż tęsknię za czasami gdy picie herbaty było przywilejem dobrze sytuowanych koneserów, wzięto by mnie za bufona i wariata. Matcha nie jest jednak zwykłą herbatą ani jak się okazuje w ogóle herbatą. Uchodzi bowiem za rdzennie japoński gatunek rośliny albo jeszcze coś podobnego. Wraz ze wzrostem popularności herbacianego proszku, wzrosło zainteresowanie arkanami jego produkcji. Nijak jednak nie wiąże się to z zainteresowaniem herbatą w ogóle a o Chinach nawet się nie wspomina. Kraj ten uchodzi bowiem za wraży politycznie byt, produkujący tandetę. Nie to, co przestrzegająca najsurowszych norm i tradycji Japonia. Głos w debacie na temat matchy zabrał także pisząc dla New York Times, Pete Wells. uderzając w tony elitaryzmu, sympatyzuje z Japończykami posuwając się do niejednoznacznych etycznie wniosków. Nie przytacza bowiem niektórych faktów z historii, między wierszami przypisując wszystkie zasługi Japończykom. Enigmatycznie stwierdza, że w dzisiejszych czasach słowo marcha podlega interpretacjom, historycznie herbata ta przypisywana jest Japończykom a chociażby Starbucks kupuje ją w Chinach, Południowej Korei jak Japonii. Sprytny zabieg, bowiem sproszkowana herbata nie jest wynalazkiem kultury japońskiej i faktycznie podlega interpretacji. Sam o zacienianie krzewów istotnie jest japońskim pomysłem a uzyskana w ten sposób herbata nazywana jest 点茶 tencha. Można kupić nieprzetworzoną na matchę herbatę tego typu, choć częściej będzie to かぶせ茶 czyli kabusecha. Puryści będą się oczywiście spierać o czas, stopień zacienienia, ale tutaj akurat Wells ma rację. Tego typu spory, gradacje i etykietki są właściwe nam, przedstawicielom szeroko rozumianej kultury Zachodu. Z terminem tym trzeba jednak uważać, bowiem dla Hiszpanów jesteśmy bliżsi Rosjanom, sami siebie uważamy za mieszkańców Europy Środkowej, część zachodu i spadkobierców kultury łacińskiej. Pewnikiem jest, że kochamy etykietki, gradacje i przepłacanie za „ceremonial grade, organic matcha”. Słynnym przykładem tej obsesji, są chociażby kolorowe paski przyznawane adeptom japońskich sztuk walki, spopularyzowanych początkiem XX wieku. Zachodzi tutaj fascynujące zjawisko, bowiem Japończycy znali prosty system mistrza i ucznia. Było się albo uczniem albo mistrzem, choć we wszelkiej maści aforyzmach pada, iż warto być uczniem całe życie, jednakże nie wiadomo od kogo wówczas się uczyć. Pasy wprowadzono więc dla kochających stopnie i etapy nauczania mieszkańców Europy i Stanów, natomiast sami Japończycy rozmiłowali się w surowej kulturze Pruskiej, doprowadzając ją swoim zwyczajem do absurdu. Z formalnego punktu widzenia, w trakcie chińskiej ceremonii, zabawy, przyjęcia, zwanej 點茶 dian cha, rozcierano herbaciane brykieciki na proszek, przy pomocy specjalnego młynka. Było to popularne zwłaszcza w czasach dynastii Sung i należało do Czterech Sztuk. Może zatem istnieć sproszkowana czarna herbata i nie ma przeciw temu żadnych przeciwskazań. There is brown matcha, black matcha and white matcha, in addition to old-fashioned matcha in the vibrant green color of a tree frog. Pete Wells, New York Times Zacznijmy jednakże od początku. Japońskie słowo 抹茶 まっちゃ oznacza dosłownie herbatę utartą na proszek. W swej zromanizowanej wersji najczęściej występuje jako matcha. Język polski doskonale nadaje się do fonetycznego zapisu języka japońskiego, jednakże zostało to zarzucone. Dalece łatwiej odnaleźć informacje w języku angielskim, wpisując frazę matcha, niż maczcza. Chcąc poczytać o człowieku nazwiskiem Toiotomi Hidejoszi, lepiej zrobić to wpisując w wyszukiwarce Hideyoshi. Niech będzie dodatkową ciekawostką, iż herbatę w Japonii określa się słowem 茶 (ちゃ) cha/cza. Stosowane jest zarówno wobec naparów z liści herbaty chińskiej, jak też z glonów czy napojów zbożowych. Przykładem są chociażby kobucha czy mài-chá, z których pierwszy jest naparem na bazie glonów a drugi to napój jęczmienny. Stąd też żarty na temat herbatek ziołowych należy odłożyć na bok. Herbatę zieloną określa się najczęściej terminem お茶 (おちゃ) czyli „o cha”. Owo „o” nie oznacza koloru zielonego a jest zwrotem grzecznościowy. Jednakże w tym kontekście oznacza zieloną herbatę, najczęściej senchę. Każda kultura ma swoje językowe niuanse. Herbaty w takiej postaci, czyli utarte na proszek, po raz pierwszy pojawiły się w Chinach, w czasach dynastii Tang, kiedy to herbaciane krzewy jeszcze nie rosły na Wyspach Japońskich. Matcha pochodzi z liści tego samego gatunku rośliny, co każda „zwykła herbata”. Camellia sinensis czyli herbata chińska, została odkryta przez Chińczyków na pograniczu współczesnej chińskiej prowincji Yunnan oraz Mjanmy. Niektórzy uważają, iż istnieje odmiana assamska, która nie niepokojona przez nikogo rosła sobie na ternach współczesnej indyjskiej prowincji Assam. Jednakże zarówno uprawy japońskie czy indyjskie, założone przez Brytyjczyków, powstały na bazie sadzonek przemyconych z Chin. Indie przed założeniem przybyciem Kompanii Wschodnioindyjskiej nie znały herbaty. Co najwyżej nieliczne grupy etniczne zbierały liście z dzikorosnących krzewów, jednak nie przerodziło się to w szerszą kulturę herbacianą. Znaleźć można próby dowodzenia, iż mityczna soma to właśnie herbata, lecz jest brzmi to naciąganie i póki co nie ma sensu poświęcać temu większej uwagi. Choć, jak mawiał Kenkō Yoshida, należy sceptycznie podchodzić do wszelkich nieprawdopodobnych rewelacji, ale nie nazywać ich od razu głupimi. Jakby nie było, pierwszeństwo przypada póki co Chinom, jakkolwiek jest to znaczące uproszczenie. Do Japonii herbata przybyła za sprawą mnichów Kūkaia oraz Saichō, pośmiertnie znanych jako Kōbō Daishi oraz Dengyō Daishi. Miało to mieć miejsce około roku 802 naszej ery. Stąd też wszystkie uprawy świata, wywodzą się z tych, zapoczątkowanych przez Chińczyków. Nie ważne, drogi czytelniku, czy pijesz „zwykłą herbatę ze sklepu” czy matchę, wszystkie liście to pochodzą z krzewu tego samego gatunku. Naturalnie, warunki i stopień przetworzenia sprawiają, że poszczególne rodzaje herbaty mają inne walory smakowe. Wyjątkiem może być jedynie kekecha, która ma być wytwarzana z liści Camellia ptilophylla Popularność herbaty znanej w Polsce jako czarna, wynika z tego, że przybyła do nas z Zachodu. Choć akurat przybycie z Rosji, niewiele by dało, bowiem oni też rozmiłowali się w czarnej herbacie. Należy jednak zauważyć, iż to co my zwiemy herbatą czarną, nazywane jest w Chinach herbatą czerwoną. Słynne czerwony herbaty pu-erh, nazywane są herbatami ciemnymi. Japończycy stosują dlań następującą nazwę 黒茶 (くろちゃ) czyli kurucha. Herbaty te, są jedynymi poddanymi pewnemu rodzajowi fermentacji. Warto zauważyć, że herbaty „czerwone” stają się niemal smoliście czarne już po krótkiej chwili, natomiast „czarne” przybierają niekiedy odcienie czerwieni. Dziś herbata zwana czarną, produkowana jest w Chinach, Indiach oraz na Sri Lance. Najwięcej zaś do Polski importuje się herbaty lankijskiej. Wracając do przerwanego wątku, zafascynowani kulturą chińską Japończycy przejęli od nich zwyczaj proszkowania herbaty. Zacienianie krzewów pojawiło się najprawdopodobniej w wieku XVI i stało się ważnym etapem produkcji. Zacieniona roślina produkuje więcej kofeiny, jednak o tym wiedzieć nie mogli, choć oczywiście znali bardziej pobudzający wpływ takowej herbaty. Istotniejsze były jednak walory smakowe, który jak się okazuje mało komu poza Japonią przypadł do gustu. Intensywny kolor oraz konsystencja stały się za to atrakcyjnymi cechami matchy, wraz z rzekomymi właściwościami prozdrowotnymi. Pod tym względem nie różni się ona od innych herbat we wszystkich kolorach. Marketing wizualny czyni jednak cuda i zielony herbaciany proszek podbił serca Internautów. Problem w tym, że Japonia nie produkuje go w ilościach pozwalających zaspokoić światowe potrzeby… Wszystko zależy jaką perspektywę przyjmiemy. Zważywszy na to, że idea sproszkowanej herbaty nie jest wyłączną własnością Japończyków, może sobie istnieć taka, na bazie białej herbaty. Choć oczywiści nie będzie miała mlecznobiałego koloru i ciężko też powiedzieć o co Wellsowi chodzi. Zdecydowanie można wyprodukować brązową matchę, która ostatnio zyskuje sobie na popularności pod swoją pierwotną nazwą, hojicha lub hojicha matcha. Prawdopodobnie wynika to z faktu, że kolorem przypomina ona kawę. Hojicha ほうじ茶, to nic innego jak podprażona bancha 番茶 (ばんちゃ), czyli druga z popularnych zielonych, japońskich herbat codziennych. Tutaj jednak trzeba zaznaczyć, iż istnieją dwie popularne wersje jak powstała hojicha. Pierwsza, obejmuje prastary zwyczaj prażenia herbaty, jednak ja skłaniam się ku bardziej prozaicznemu. Początkiem XX wieku, jeden z kupców nie sprzedał zapasów banchy a ta zawilgotniała w magazynach. Chcą towar ratować, postanowił go wysuszyć w piecu a że całość okazała się smaczna, postanowił to opchnąć, jako coś oryginalnego. Klientom wyrób zasmakował i od tamtej pory hojicha stała się nowym „rodzajem” herbaty. Jej proszkowanie nie jest jednak zakazane. Nieuczciwością wobec klientów, jest sprzedawanie herbaty chińskiej jako japońskiej. Swego czasu pisałem o tego typu praktykach sprzedawców. Niekiedy na opakowaniu, zgodnie z prawdą, widnieje napis, iż zawiera ono liście herbaty chińskiej, podczas gdy jest to herbata indyjska. Należy tutaj po raz kolejny omówić pewne pokutujące od lat nieporozumienie. Otóż zwyczajowo mówi się o herbacie indyjskiej, chińskiej czy japońskiej a obecnie kenijskiej, co odnosi się to do regionu uprawy. Tymczasem we wszystkich tych krajach, regionach, uprawia się herbatę chińską czyli Camellia Sinensis. Różnice w walorach smakowych są wynikiem lokalnych warunków, czasu zbiorów, wyboru liści, sposobu przetwarzania. W drugą stronę sprawa robi się bardziej problematyczna, bowiem sprzedawanie herbaty chińskiej jako japońskiej, jest już sporym nadużyciem. Choć nie widzę żadnych przeciwskazań, by sprzedawać ją jako produkt w stylu japońskim. Na przestrzeni lat przyjęło się, że matcha jest tworem kultury japońskiej, co Wells zauważa i wytwarza się ją na bazie zielonej herbaty, której krzewy zostały na pewien czas pozbawione dostępu do światła. Stąd też stosując na opakowaniu nazwę „matcha”, powinno się zadbać o to, by w środku znalazła się herbata wyhodowana w Japonii oraz odpowiednio przetworzona. Zważywszy jednak, że słowo to oznacza nie herbatę zacienianą a sproszkowaną Japończycy mają niewielkie pole do popisu. Pamiętajmy, że tylko kana jest ich wynalazkiem, natomiast pismo ideograficzne, którym się posługują, pochodzi z Chin. Stąd też jego nazwa czyli kanji, oznaczająca pismo chińskie. Prawdopodobieństwo by Koreańczykom czy Chińczykom udało się wiernie odtworzyć smak japońskiego konkurenta jest niewielkie. Nie koniecznie oznacza to jednak, że będzie to herbata gorsza. Państwo Środka słynie z wybornych herbat oraz wielowiekowej tradycji ich produkcji. Oczywiście zapewne na wielu etapach rodzi się pokusa zamówienia i sprzedaży sproszkowanych liści niższej jakości jako „ceremonial grade matcha”. Zważywszy jednak, że chociażby w Polsce wszelkiej maści kawiarnie podają to z mlekiem i taką ilością cukru, że Rosjanina odrzuca, nie robi to nikomu różnicy. Osobiście zaczynam nieśmiało podejrzewać, iż matchę dotknął „syndrom wasabi”. Przez całe lata powtarzano mi, że wasabi to piekielnie ostry chrzan japoński, niezbędny przy spożywaniu sushi. Dziś wiem, że większość Japończyków wolałaby popełnić seppuku niż spróbować chrzanu mojej babci, który już daleka potrafił wzruszyć człowieka do łez. Japońskie wasabi jest bowiem mdłe a to co podawane jest chociażby w naszych suszarniach, to nasz rodzimy chrzan z zieloną farbką i gorczycą. Wysokiej jakości produkt zawiera aż 1% wasabi. Stąd też robiąc w domu sushi bez oporów używam rosnącego w ogródku korzenia. Dodać trzeba, iż uprawy z biedą zaspokajają potrzeby rynku japońskiego a co dopiero światowego. Co ciekawe, chrzan ten rośnie również w Rosji, na Sachalinie, która to wyspana dawniej znajdowała się pod władaniem japońskim. Uprzedzając komentarze, pierwotnie nie należała ani do Rosji ani do ludu Yamato a do jej rdzennych mieszkańców, Ajnów, Niwchów i Ulchów. Jeśli zaś coś jest matchą, to jest matchą a Japończycy nie stosują podziału na kulinarną czy ceremonialną. Japońskie uprawy herbaty są same w sobie relatywnie niewielkie a już szczególnie te przeznaczone pod produkcję herbacianego proszku. Tutaj Wells ma rację, bowiem raptem z 6% przeznaczonych jest pod jego produkcję. Zważywszy na to, że nie jest on jakoś szczególnie popularny w samym Nipponie, tak coraz więcej trafia na eksport. Nadal jednak ciężko uwierzyć, by mogło to zaspokoić niepohamowany apetyt fit świata bez pomocy z zewnątrz. My zaś być może nie mieliśmy okazji próbować „prawdziwej matchy”. Śmiałbym się, gdyby większość z nas, pasjonatów herbaty, rozkoszowała się chińskim produktem. Prześledzenie kto rozpoczął marketingową grę, jest trudne do prześledzenia. Niewątpliwie japońscy producenci są w nią jednak uwikłani. Z jednej strony Wells stara się zdementować pewne mity, jak chociażby ten o „matchy ceremonialnej”, tak równocześnie podtrzymuje ten o „wa, kei, sei and jaku”. Stanowi to element marketingowej tożsamości Japonii, swego czasu podtrzymywany nawet przez rządy. Jak donosi Alex Kerr, Japończycy wycieli kiedyś prastare drzewa, by stworzyć turystyczną atrakcję, odpowiadającą wyobrażeniu o japońskiej świątyni z tandetnym ogródkiem. Wells stara się pokazać Kraj Kwitnącej Wiśni jako krainę doskonałej równowagi, gdzie nawet biznes podporządkowany jest zasadom równości, etyki, stereotypowego samurajskiego honoru. Nie ma jednak całkowitej pewności, czy aby „ceremonial grade matcha” nie jest japońskim wymysłem. Pasjonujące jest również jaki kit można wcisnąć ludziom jeśli się do tego przyłożyć. Dla wielu, w tym dla mnie, nie ma nic bardziej obrzydliwego niż bawarka, czyli herbata z mlekiem. Wystarczy jednak nadać temu żywy, szpinakowy kolorek by łykali herbaciną, mleczną zawiesinę jak młody pelikan karpia. Ilość też bzdur o pobudzających właściwościach jest powalająca. Herbatę w proszku miesza się z wodą lub mlekiem, przez co zawsze ilość kofeiny zwanej teiną będzie większa. Zjedzenie całych liści dostarcza jej więcej niż parzenie. Matcha na bazie tenchy czy hojiczy zawiera porównywalna ilość kofeiny, zwanej teiną. Stąd też mówienie o różnych właściwościach herbaty i zalecaniu jednej z rana, drugiej z wieczora jest całkowici bez sensu. Gdy zaś widzę wszystkie bite śmietany, kulki tapioki nasączone słodkimi syropami, odczuwam coś pomiędzy nudnościami a zdziwieniem. Wprawdzie nie uważam by cukier działał na nas jak heroina bowiem teza ta jest zwykłym mitem i kłamstwem, tak znajduję rzecz zabawną. Wszyscy wystrzegają się cukru jak diabeł święconej wody, ale wystarczy odrobinka super, hiper, mega zdrowego super food, ceremonial grade matcha, by każda jego ilość została usprawiedliwiona. Wszak zielona herbataka w proszku jest taka zdrowa. Tutaj trzeba poruszyć jeszcze jedna sprawę, bowiem drażni mnie ona niemożebnie. Kawę, pija się dla smaku, aromatu, przyjemności. Choć i ją dotknął syndrom elitarności. Kopi luwak, czyli kawa pozyskiwana z odchodów łasukna palmowego, to przykład jak kapitaliści wyrwą ubogim z gardła nawet resztki, jeśli da się je sprzedać. Kawa jest rośliną pochodząca z Afryki, dokładnie z Etiopii. Szukając informacji, gdzie zaczęto pić napar z ziaren kawowca, natrafiam na Jemen. Uprawy na Jawie, gdzie ów łasun występuje założyli w XIX wieku Holendrzy. Jako, że w całości przeznaczone były na sprzedaż, ubodzy miejscowi zaczęli wybierać ziarna wydalone po zjedzeniu owoców przez to zwierzątko. Nie ma w tym żadnej wielkiej, wielowiekowej tradycji a jedynie bieda. Zważywszy na to, że kawa ta zyskała sobie poklaska wśród koneserów, zaczęto łasukna chwytać i karmić na siłę kawą. Zwierzak nie jest samobieżną fabryką, więc znacząco wpływa to na komfort i długość jego życia. Wracając jednak do kwestii samego picia kawy, pije się ją dla przyjemności. Jakkolwiek to brzmi w kontekście wybierania jednego z jej rodzajów z odchodów w kolonialnym kontekście. Herbata zaś wróciła do roli panaceum. Pija się ją dla zdrowia, ze względu na właściwości jakie niesie dla naszego organizmu, zatem nastąpiła całkowita jej medykalizacja. CO ponownie jest idiotyczne w kontekście łączenia jej z substancją uważaną za zło wszelakie czyli cukrem. Nie można ot tak rozkoszować się promieniami wschodzącego słońca z filiżanką herbaty, o nie. Dla przyjemności sięga się po kawę, najlepiej z kolbowego ekspresu ze złotym sitkiem. Historia herbaty w Polsce zatoczyła koło. Powróciła do swej początkowej roli magicznego leku. Nie ważne, drogi czytelniku, czy pijesz „zwykłą herbatę ze sklepu” czy matchę, wszystkie liście to pochodzą z krzewu tego samego gatunku. Na koniec pozostała pretensjonalna kwestia wartości wa, kei, sei and jaku czyli harmonia, szacunek, czystość i spokój. Sprawa jest o tyle komiczna, że Japonia to przykład kraju trapionego „późnym, feudalnym kapitalizmem”. Wprawdzie wszędzie postrzega się kapitalizm jako de facto formę relacji feudalnych, tak w Japonii efekt jest tragikomiczny. Wydaje się, że Wells zbyt mocno uwierzył w Kraj, Który Nie Istnieje, gdzie szefostwa przedsiębiorstw sprzyjają tradycyjnym wartościom wczesnego Heian. Zostawmy jednak na chwilę bolączki japońskiego kapitalizmu i przyjrzyjmy się jak rzecz się miała w okresie Muromachi, gdy rodziła się ceremonia picia herbaty. Mówiąc najprościej, w kraju panował chaos. O ile w ogóle można mówić o kraju, bowiem czymże jest kraj? Japonia wówczas nie istniała, przynajmniej nie we współczesnym rozumieniu. Realia polityczne przypominały bardziej luźne związek feudalnych ksiąstewek, pozostających w notorycznym konflikcie. Wprawdzie idea cesarstwa wielu chodziła po głowie, tak wydaje się, iż nadrzędnym celem życia mieszkańców wysp tamtego okresu była wojna. Okres Muromachi rozpoczął się próbą przywrócenia władzy cesarskiej przez cesarza Go-Daigo. Udało mu się nawet zasiąść na tronie w ramach Restauracji Kenmu, lecz jego realne rządy trwały zaledwie trzy lata, bowiem w trakcie wojny domowej, Ashikaga Takauji doszedł do wniosku, że rządy tego cesarza są mu nie na rękę. Obalenie cesarza przez dawnego poplecznika zapoczątkowało trwający od 1336r do 1392r okres Nanboku-chō, kiedy to rządziło aż dwóch. Go-Daigo nie został bowiem zamordowany i ustanowił Dwór Południowy w Yoshino. Wspierani przez siogunów z rodu Ashikaga cesarze panowali na Dworze Północnym w Kioto. W tym okresie zaczyna krystalizować się hierarchia społeczna, bowiem shugo, rodzaj urzędników, zarządców powołany przez siogunat Kamakura, rywalizuje o wpływy z gokenin.Problem tkwił w tym, że gokenin podlegali shugo ale też samemu siogunowi. W tym okresie zaczyna wykształcać się pozycja daimyō, którzy zostali obdarzeni sporą swobodą przez siogunat Ashikaga. Niestety, spowodowało to do wzrośnięcia w siłę lokalnych watażków i możnowładców, co nie sprzyjało stabilności kraju. Ashikagowie byli kiepskimi władcami, choć nie można odmówić im pewnych atutów. Ashikagi Yoshimitsu, wielki mecenasem sztuki, o którym będzie jeszcze mowa. Okres Muromachi to nie tylko wojny, niepokoje, zajazdy, najazdy ale też okres rozkwitu sztuki, kultury dworskiej oraz surowej, wojennej praktyczności. Mowa tutaj chociażby o słynnych pawilonach herbacianych, które stawiali mniej zamożni, a które łatwo było odbudować po kolejnym ich spaleniu przez wrogów. Nie bez znaczenia pozostała również Wojna Ōnin, czy też Wojna Ery Onin, trwająca w latach 1467–1477, a która to obnażała słabość rodu Ashikaga. Efektem była bez mała eksterminacja ludności stolicy oraz obrócenie jej w gruzy. Wojna Onin uważana jest za początek ery Sengoku, zwanegej okresem kraju w wojnie lub na modłę chińską, walczących królestw. Japończycy wytrzymali bez wojny raptem nie całe trzysta lat. Pragnąc powrotu do samurajskich wartości obalili szogunat Tokugawów, przywrócili na tron cesarza i rozpoczęli zakończony bombardowaniem Hiroszimy i Nagasaki pochód w stronę panazjatyckiego imperium Wchodzącego Słońca… Patronite Herbata i Obiektyw Słuchajcie założyłem sobie konto na Patronite, żeby trochę usprawnić prace nad treściami na blogu. Odrobina czasu i nowych, często rzadkich książek zawsze się przyda. Mój profil znajdziecie pod linkiem Patronite Herbata i Obiektyw Share this:Click to share on Facebook (Opens in new window)Click to share on Twitter (Opens in new window)Click to share on Tumblr (Opens in new window)Click to share on Reddit (Opens in new window)Like this:Like Loading... Podobne Kultura O herbacie O Japonii banchabancha 番茶 (ばんちゃ)czym jest matchaDengyō Daishidietafifitfitnessherbataherbata chińskaherbata indyjskaherbata japońskaherbata wietnamskahistoria herbatahistoria herbatyhojichaKōbō DaishiKūkaikultura fitmachchamaczczamatchaMatcha 抹茶mniesiSaichōtenchaz czego jest robiona matchazdrowa żywnośćおちゃお茶お茶 (おちゃ)ばんちゃほうじ茶抹茶番茶