Księga Joanny

Księga Joanny

Są takie książki, które nieźle się zapowiadają, ale im bardziej je czytasz tym bardziej się bronią przed byciem dobrymi książkami. Szukasz, interpretujesz, ale autorka i jej dziecię z całych sił chcą ci udowodnić, że nie masz racji. Księga Joanny to jedna z nich. Autorka sama nie wiedziała co chce napisać, wypisała zatem wszystko co tylko się dało potencjalnie ująć. Ale nie rozwijała tematu.

Księga Joanny – jakiś manifest

Takie genialne powieści jak ta autorstwa Lidii Yuknavitch, która zajmuje się jakoby „women`s studies”, robią więcej szkody niż pożytku. Może lepiej ich nie pisać?

Z opisu na okładce można wywnioskować, że jest to jakiś rodzaj powieści SF. Właściwie autorka wybrała całkiem nośny, popularny motyw, który mógłby dać nam naprawdę fajną powieść SF. Klasyka. Straszliwa katastrofa odbiera nam dotychczasowy styl życia, zatem ludzie w zaciekłej walce starają się przejąć kontrolę nad każdą kroplą wody. i pozostałych zasobów. Im jest ich mniej tym walka staje się brutalniejsza, głupsza. Dochodzi do niszczenia zasobów przeciwnika, byle wygrać za wszelką cenę, nie widząc, że takie zwycięstwo oznacza możliwość wolnego konania na martwej planecie z poczuciem co najwyżej smutnej satysfakcji. Z bliżej nieznanych przyczyn, do łask wróciła skaryfikacja, jako jedyna właściwie możliwość indywidualizacji wyglądu. Dochodzi do degeneracji gatunku ludzkiego. Utraciwszy zdolność prokreacji ludzie skazani są na wymarcie. Elita, która miała dość zasobów by ratować się budując orbitalną stację, jest jedynie żałosnym cieniem tego co można nazwać elitą. Ot, degenerujące się coraz bardziej, bezpłciowe duchy człowieczeństwa, pogrążone w jakiejś wewnętrznej walce. Ale patos.

Nadmienić też trzeba, że każdy mieszkaniec stacji orbitalnej CIEL nie może żyć dłużej niż 50 lat. Życia pozbawiany jest w medialnym spektaklu eutanazyjnym, co biorąc pod uwagę problemy z płodnością jest trochę…destrukcyjne.

Naturalnie jest…natura. Dokładnie, personifikacja sił natury objawiająca się jako tytułowa Joanna, która może wskrzesić całą planetę, równocześnie będąc jasnym nawiązaniem do innej spalonej Joanny – d`Arc.  Autorka ładnie sięga po klasyczny i powszechny motyw cyklu śmierci i odrodzenia. Aby zakończyć te durną wojnę, trzeba zniszczyć przyczynę, czyli człowieka. Ziemia musi umrzeć, by narodzić na nowo. Tyle tylko, że zamiast kawałka solidnej SF dostajemy jakby manifest feministyczny. I antyhomofobiczny? Albo ekologiczny. W sumie wszystko w jednym.

Wszystko jedno.

Obsesja autorki

Z resztą w jednym z ostatnich rozdziałów otrzymujemy zachwyt nad męskością, opatrzony kolejnym freudowskim kompleksem. Da temu dodatkowy wyraz jeden z ostatnich rozdziałów w trakcie groteskowej sceny przed egzekucją.

Wszystko byłoby nawet, nawet, bo przecież nikt nie broni tworzyć manifestów, gdyby nie bezsens działań wszystkich dookoła. Dobra, bezsensowna wojna? Dobry motyw, ona zawsze jest bez sensu. Destrukcja ludzkości w imię odrodzenia? Też całkiem dobrze. Mesjasz w postaci personifikacji sił natury? Świetnie. SF kontra fantasy, całkiem przyjemny miks. Zaawansowana technologia kontra Ziemia.

Tyle tylko, że zamiast lekkiej, fajnej i przyjemnej powieści albo prawdziwego manifestu w szatach sf dostajemy pokaz fallicznych i waginalnych obsesji autorki. Gdyby jeszcze sprowadzało się to do klasycznej wojny płci, ale ewidentnie autorka ma jakąś obsesję, kierującą jej myśli ku penisom i pochwom, ale bez konkretnego celu. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć to wyraz bi seksualności autorki i jej problemów z tożsamością płciową. Nawet ciężko tu przypisać jakieś znacznie, w postaci źli mężczyźni – dobre kobiety, bo najzwyczajniej go nie ma. Ludzkość w powieści zatraciła seksualność, ale autorka rysuje ją przez pryzmat cip i fiutów. Daje tym wyraz jakimś fallicznym obsesjom, jakby cała ludzka seksualność sprowadzała się tylko do genitaliów. Można próbować iść w stronę, iż mężczyźni bez kobiet bez względu jaką władzę posiadają skazani są na porażkę, bo tylko wraz kobietami mogą przedłużać gatunek i to one, mają w tym większy udział, ale też się nie trzyma kupy. Z resztą w jednym z ostatnich rozdziałów otrzymujemy zachwyt nad męskością, opatrzony kolejnym freudowskim kompleksem. Da temu dodatkowy wyraz jeden z ostatnich rozdziałów w trakcie groteskowej sceny przed egzekucją.

Motywy

Leci sobie po tych motywach, ale żadnego nie wykorzystuje. Trochę jakby naczytała się różnych fajnych rzeczy i teraz próbuje coś z tego zmontować. Gdyby poszła w stronę typowego SF dostalibyśmy solidny kawał tak kochanego przez nas naparzania po ryjach zła w imię dobra. Gdyby odrobiła pracę domową, mogła stworzyć książkę prawdziwie wartościową obrazująca pewne zjawiska w metaforyczny sposób. Lub też podjąć próbę jakiejś futurologicznej analizy, co to może być z tego co dziś obserwujemy, wzbogaconą o elementy fantastyczne. Właściwie cały motyw natury, jej więzi z człowiekiem były bardzo pożądany w dobie walki o nie zasyfianie ziemi wszelkim chłamem. Gniew natury, przeciwko człowiekowi, który miał być koroną stworzenia ale okazał się czymś przeciwnym. Brzmi banalnie, bo i takie jest, ale dobrze napisane mogłoby być należycie porywające. Do tego dochodzi motyw mediów, medialnych bóstw, celebrytów albo influencerów jak kto woli. Jest bunt poprzesz sztukę, literaturę. Gdyby autorka należycie przyłożyła się do ich wykorzystania mogłoby wyjść coś na miarę Ślepego Stada?

Ale nie. Co miała to wsadziła i nazwali to najważniejsza książką dla kobiet 2017 roku. Zauważyliście, że nie ma najważniejszych książek dla mężczyzn a są tylko dla kobiet? Przy czym przeważnie są dość denne? Pomyślałem, że może ta książka to jakaś prawda objawiona, którą zrozumieć może tylko umysł, który przeszedł właściwe etapy socjalizacji, charakterystyczne tylko dla kobiet? Wiecie, świat męski i żeński, którego druga strona nie może pojąć, bo każdy z nich ma swoje tajemnice i sekrety.

Dostajemy dużo gadek o zaszytych waginach, sflaczałych penisach. Normalnie klasyczna psychoanaliza, jakby autorka miała jakieś problemy, którymi musi się podzielić z całym światem.

Książka o wszystkim

Tu naprawdę jest wszystko. Bardzo łatwo dać się zwieść, że książka ma jakiś sens, przesłanie, morał. Jest satyrą lub krytyką. Zapewniam Was, że nie jest. Takie genialne powieści jak ta autorstwa Lidii Yuknavitch, która zajmuje się jakoby „women`s studies”, robią więcej szkody niż pożytku. Może lepiej ich nie pisać? Później za ludźmi gendery biegają.

Właściwie cała część „ideologiczna” została spartolona. Ani to po chwili namysłu powieść feministyczna, ani ekologiczna, ani socjologiczna. Cholera wie o czym jest bo jest w niej absolutnie wszystko. Feminizm, antyfeminizm, transhumanizm, LGBT. Szanowna autorka chciała zostać Lemem, Zajdlem, Brunnerem, Herbertem na raz. Postanowiła, że jej książka będzie o relacjach międzyludzkich, między człowiekiem a przyrodą, światem, duszą, technologią, seksualnością, o sztuce i buncie przez nią, tyle tylko właściwie sygnalizuje swoje zamiary i wraca do jakiś erotycznych fantazji ze Sfinksem w roli głównej, rzucaniem kurwami, zazdrością o penisa i chyba czymś o bezpłodności. Uf!

Może to jest krytyką wszystkiego co napisałem powyżej? Jakąś karykaturą? Satyrą? Może ta powieść stanowi prześmiewczą krytykę wszystkiego co się w niej pojawia? Zwłaszcza obnażona postać głównego antagonisty jest jakąś metaforą – trudne słowo – upadku tych idei i wartości? Cóż, wyjątkowo nie udolną, bo wówczas powinna zmusić do myślenia, skłonić do zadania pytań. Tymczasem tego nie robi. Krytyka czy satyra mają jakiś powód, cel, obnażenie, przełamanie. Księga Joanny jest zbiorem motywów, bardzo dobrych motywów, których autorka nie potrafi wykorzystać. Wzięła sobie na warsztat niezmiernie trudną rzecz i w starciu z nią poległa.

Przeczytałem inne recenzje, celem sprawdzenia co w niej dostrzeżono. Właściwie nikt mnie nie przekonał. Nie ważne ilu przymiotników typu „wspaniała, genialna, niebanalna” użyli, nikt nie nie wyszedł z tłumaczeniem jej geniuszu ponad motyw Joanny d’Arc. Są to recenzje na zasadzie „wiem ale nie powiem, a jak sam nie wiesz to masz problem”. Tu naprawdę jest wszystko. Bardzo łatwo dać się zwieść, że książka ma jakiś sens, przesłanie, morał. Jest satyrą lub krytyką. Zapewniam Was, że nie jest. Takie genialne powieści jak ta autorstwa Lidii Yuknavitch, która zajmuje się jakoby „women`s studies”, robią więcej szkody niż pożytku. Może lepiej ich nie pisać? Później za ludźmi gendery biegają.

Jak kupicie za 10 bo Wam się nudzi na dworcu – ok. Natomiast cena okładkowa to przegięcie, nawet będąc niższą od standardowej. Naprawdę, szkoda czasu na te przemyślenia. Jak potrzebujecie czegoś dobrego kupcie Zajdla. Albo Freuda. Bez znaczenia, wszystko będzie lepsze niż to. Chyba że bardzo, ale to bardzo wam się nudzi na tym dworcu. 

Przeczytałem. Żałuję. Nie popełniajcie tego błędu.