Ku filozofii fotografii herbataiobiektyw, 14 stycznia, 202020 października, 2023 Termin filozofia może być tłumaczony jako umiłowanie mądrości. Dawniej stanowiła niemal jedyną dyscyplinę naukową dziś jest traktowana trochę po macoszemu. Czym właściwie jest filozofia i czy fotografia jej potrzebuje? Ku Filozofii Fotografii to specyficzna pozycja, której autor zyskał sobie pewną reputację. Zdaję sobie sprawę, iż laudacja zawsze zyska przychylność. Wszak książka ta jest ciekawa, zmusza do refleksji. Zastanówmy się nad tym chwilę. Filozofia Filozofia potocznie rozumiana jest jako doskonałe zajęcie dla ochraniających parkingi. Na pytanie czy po filozofii jest jakiś zawód, słychać odpowiedzi, że całkiem spory. Ten żart robi się trochę wyświechtany, w moim odczuciu. Szkoda tylko, że że zasada falsyfikowalności, która rozpala serca i umysły domorosłych fanów nauki, zapalonych komentatorów, jest dziełem filozofa. Tak, fascynowała go fizyka, chyba nawet nauczał jej w szkole, ale to osiągnięcia z dziedziny filozofii zapewniły mu miejsce w historii. Zatem jakby nie było jest to dziedzina ciągle przydatna. Problem z postrzeganiem filozofii jako bezużytecznej polega chyba na błędzie w rozumowaniu. Otóż maturzysta idzie na studia, kończy filozofię i oczekuje że ktoś stworzy zawód filozof. Nie powiem, znam faceta który po filozofii zajmuje się tworzeniem filozofii marki, ale to taka tam anegdota. Nasi absolwenci oczekują, że ukończywszy filozofię dostaną pracę polegającą na…no właśnie, na czym? Cytowaniu Kanta albo Russella? Przyznaję, że nie wiem. Tutaj chyba upatrywać należy największej słabości polskiego systemu edukacji. O ile szkoła filozoficzna w klasycznym ujęciu nadawała jakieś ramy myślowe, tak podstawą było samodzielne myślenie. Tymczasem w polskiej szkole uczeń nie ma prawa myśleć. Przez lata edukacji, także wyższej przekonałem się, że to czy student rozumie zagadnienie jest drugorzędne. Liczy się czy dokładnie zapamiętał i przepisał, tym samym tworząc dokument potwierdzający zapamiętanie, który znajdzie swoje miejsce w archiwum. Myślenie myśleniem, ale w papierach musi być porządek. Filozofia jako taka, bywa dość przydatną dyscypliną. Często dotyka bowiem kwestii, które są niemierzalne. Jak zrzucić na fizykę czy chemię pytania o naturę bytu? Nie każde też pytanie z zakresu funkcjonowania fotografii w społeczeństwie, kulturze, czy też mediów jako takich można zostawić zbadać ankietą czy wywiadem. Stąd refleksja filozoficzna od fizyki po socjologię jest jaknajbardziej potrzebna. Sprawdźmy zatem, czy Ku filozofii Fotografii poszerzy nasze zrozumienie świata albo chociaż fotografii. Książka dla każdego Po tym jak polecono mi ją w jednym z komentarzy – bez słowa wyjaśnienia dlaczego warto, ale akurat wiem dlaczego – poszperałem sobie za recenzjami. Na pewno chciałbym, aby tę pozycję przeczytali wszyscy domorośli fejsbukowi fotografowie oraz ludzie opętani przez selfie. Recenzja z portalu lubimyczytac.pl Czemu książka stanowi niewysłowioną rozkosz? Bardzo proste. W swoim najprostszym i najjaśniej napisanym fragmencie, czepia się pstrykaczy i masowości wtórnych obrazów oraz wytyka potrzebę zakupu najnowszego modelu aparatu. Zatem wiadomym jest, że Ja ten świadomy, który po aparat sięgnął po odbyciu studiów, przeanalizowawszy wszystkie formy artystycznej ekspresji, nijak ma się do pozostałej masy. Dobrze się tak o sobie myśli. Jestem Ja, jednostka świadoma oraz Inny, będący moim punktem odniesienia, synonimem głupoty, ciemnoty i Bóg wie co jeszcze. Naturalnie każdy czytelnik to Ja każdy kto nie jest mną to ów Inny. Proste. O czym jest ta książka? Ot, społeczeństwo konsumpcyjne, postindustrialne, informacyjne, mass media, masowość. Nawet określenie społeczeństwo telematyczne jest niezbyt świeże. Książka ta to przepisanie na nowo koncepcji, które zaprzątały umysły badaczy i myślicieli już wcześniej. Tylko ubrana w nowy aparat pojęciowy. Autor nie dokonuje żadnego przełomowego odkrycia, wplata zwyczajnie do wywodu słowa takie jak software, kwantowy i próbuje przekonać wszystkich, że oto daje nowe świeże spojrzenie, na naturę nie tylko fotografii, ale i mediów. Tymczasem prawda jest trochę smutniejsza. Ta niezbyt obszerna książka, to poglądy obecne w nauce od lat 60tych, tylko napisane trudniejszym językiem, tak żeby nie łatwo było to zrozumieć. Wielka szkoda, ale osobiście uważam, że zmuszenie do refleksji nie jest tożsame z pisaniem w sposób zawiły, jakże charakterystyczny dla postmodernistów. Aparat postmodernistyczny Aparat fotograficzny jest przykładem, symbolem, wszystkich aparatów, których fotograficzny jest świetnym reprezentantem, modelem. Aprat polityczny, medialny, wydawniczy. Mogę założyć, że jego aparat pojęciowy wynika z charakterystyki epoki – powszechnej komputeryzacji, przechodzenia ze społeczeństwa postindustrialnego w informacyjne, choć tutaj raczej telematycznego, przy czym akurat jedno drugiemu nie przeczy. Gdy zaś w jednym z rozdziałów trafiamy na słowo „kwantowy”, które odnosi się do drapieżnego gestu, o którym przeczytacie troszkę dalej… Ma on strukturę kwantową: wątpienie zbudowane z punktowego wahania i punktowej decyzji. Otóż, Flusser założył sobie, że skoro w aparacie zakodowano wszystkie możliwe zdjęcia to znajduje się on w swoistej superpozycji, nie, nie i jeszcze raz nie. Słyszeliście kiedyś o SSS? Słynnej Sprawie Sokala? Pewnego razu, gdzieś koło roku 1996 czyli dobre trzynaście lat po publikacji Flussera a także kilka lat po jego śmierci, pewien fizyk i matematyk, wielce się poirytował i popełnił tekst pod tytułem Transgresja granic: ku transformatywnej hermeneutyce grawitacji kwantowej Ściskano mu dłonie, gratulowano, publikowano i w ogóle. I nagle przywalił z grubej rury. Tekst jego bowiem był o niczym, brzmiał zawile, trudno i niejasno. Do tego stopnia, że redakcja pisma, która tenże tekst opublikowała nie zrozumiała jego sensu, którego z resztą nie było. Wielu postmodernistom stawia się takie zarzuty. Biorą tak dużo trudnych słów ile tylko uda im się upchnąć na kartce A4 i przeplatają spójnikami. Raz usłyszeli, że istnieje coś, co można po polsku określić jako „Teoria Chaosu” i zaczęli pisać. Nie chcę nawet próbować, ale w Internecie znajdziecie Generator Tekstów Postmodernistycznych. Spróbujcie. Wracając do Sokala: wybuchła nielicha afera. I podobny zarzut postawię Flusserowi. Cóż mam bowiem myśleć, gdy w tekście filozoficznym widzę software albo kwant? Program W jednym ze zdań czytamy: I tak jak tanieje powszechnie twarde w aparatach, hardware, tak wciąż drożeje ich miękkie, software. Z najbardziej miękkich aparatów, np. politycznych, można wyczytać rzecz charakterystyczną dla całego społeczeństwa postindustrialnego: o wartości decyduje nie ten kto posiada twardy przedmiot, lecz ten kto kontroluje jego miękki program. Właśnie o tym mówił Sokal. Do chwili wprowadzenia nieszczęsnego software wszystko było jeszcze w miarę sensowne, w końcu program czy programować nie musi odnosić się tylko do komputerów na przykład program polityczny, ale wyraźnie widać że Flusser zafascynowany był pierwszym etapem powszechnej komputeryzacji. I choć tutaj rozumiem co mówiąc kolokwialnie autor miał na myśli, nie podoba mi się forma. Otóż w uproszczeniu nie jest istotny but, istotna jest idea jaka stoi za noszeniem buta danej marki. Sprzęt sam w sobie będzie taniał ale oprogramowanie będzie cenniejsze od złota. Czy sens ucieka w tłumaczeniu? Czy to tłumacz chciał się popisać, czy też w niemieckojęzycznym oryginalne również pada słowo software? Być, może sprawdzę to jeszcze jeśli zdobędę PDF albo wydanie niemieckojęzyczne. Tymczasem zostaję przy tłumaczeniu na język polski i zaczynam być coraz bardziej nieprzekonany do tej książeczki. Aparat zaś nie jest aparatem fotograficznym. Ciężko powiedzieć czym jest program. Grą? Program do zdefiniowania jest całkowicie automatyczny: to gra kombinacyjna oparta na przypadku. Teoria gier? Cholera. Kiedy czytelnicy poskarżyli się na trudność ze zrozumieniem Krótkiej Historii Czasu, Hawking wydał Jeszcze Krótszą Historię Czasu. Natomiast ten facet wydaje się w postmodernistyczny sposób wrzucać pojęcia według widzimisię i terminy ścisłe tłumaczy sobie w dowolny sposób na humanistyczne tworząc straszny miszmasz. Program wydaje się być pulą możliwości. W aparacie zaprogramowane są wszystkie możliwe zdjęcia jakie można wykonać ale w formie gry losowej? No fakt, fotografia to często los. Co, się trafi to mam. Byłem we właściwym miejscu, we właściwym czasie w którym zaistniało zdarzenie X. Tymczasem Fotograf, taki przez Wielkie F, podejmuje wyzwanie mające na celu poszukanie jeszcze nie sfotografowanego, nie zdaje się na ślepy los. Szuka. No i zgoda. Amator, w tym negatywnym znaczeniu, np. na wycieczce lezie w tłumie by pstryknąć popularne atrakcje turystyczne. Pstryka z tego samego miejsca co tysiące innych wraz z nim, przed nim i po nim. Tymczasem fotograf, chcący się wyróżnić szuka nowego punktu widzenia. Z całą wieloznacznością tego pojęcia. Tylko po co to całe programowanie, kwanty i gry losowe? Chlastamy brzytwą i wszystko staje się prostsze. Przypomina mi to spór między Mikromiłem a Gigacynem, którzy zdawali sobie sprawę, iż więcej jest możliwości w materii, niż w ich głowach. Postanowili zatem usta materii wprawić i do myślenia ją zmusić, choć każdy zapatrywał się na to inaczej. Tak właśnie postąpić trzeba z fotografią. Aparat do myślenia zaprząc, zaopatrzywszy go także w aparat mowy. Z chwilą zakupu aparatu, choć według autora posiadanie go na własność jest bez sensu, kupujemy wszystkie zdjęcia jakie są możliwe do wykonania? Zgoda, pewną rację ma Flusser gdy mówi o wtórności, ale co bardziej mnie uderza to odżegnywanie się od marksizmu równocześnie próbując całość w te ramy właśnie wepchnąć. Posiadaczy i wyzyskiwanych ale już nie poprzez środki produkcji. Flusser próbuje stworzyć nowe klasy i zaprząc je do neomarksistowskiej walki. Czerń i biel Zdjęcia czarno białe wywodzą się z teorii optycznej a kolorowe z teorii chemicznej. Trochę naciągane. Filozof w podejrzany sposób rozważa ciało idealnie czarne i ciało idealne białe. Czerń i biel nie istnieją w przyrodzie, choć powinny, tymczasem zdjęcia czarno – białe istnieją jak najbardziej. I są szare. Eh, panie Flusser. Początkowo brzmi to jakby zdjęcia czarno – białe składały się z dwóch kolorów, czerni i bieli, w swym idealnym wariancie. Na końcu zaś są już szare. Wróćmy jednak do tego świata pojęć. Gdy popatrzymy na zdjęcie Ansela Adamsa kolory są bardziej realne niż na barwnym zdjęciu, bo zmuszają nas do sięgnięcia do świata wyobraźni, w którym zapisane są nasze wyobrażenia zieleni, błękitu sprawiając że obraz jest w pewien sposób bardziej realny. Wraz ze strukturą krajobrazu silniej dociera do nas zieleń drzew, błękit nieba, biel śniegu. Co nie dzieje się już gdy patrzymy na zdjęcia Szymona Brodziaka. Zatem do pewnego tylko stopnia mogę się z tym zgodzić. Zastanawiam się, czy nie wywodzi się to aby z epoki postrzegania zdjęć kolorowych jako właściwych reklamie. Zdjęcia czarno-białe, w skali szarości, właściwe były sztuce. Nie rozumiem jednak dlaczego fotografie a trzymajmy się już tego, czarno – białe są wywodzone ze świata optyki a fotografie kolorowe chemii? Tam gdzie Flusser widzi jakieś idee, kody i takie tam, każdy rozgarnięty fotograf widzi…chemię i optykę bez zbędnej humanistycznej nadbudówki. Po co komplikować i tak skomplikowaną a do tego upierdliwą kwestię w której to nie ma żadnej ideologii? Właśnie to jest niesamowicie upierdliwe u tych filozofów. Bierzemy sobie jakieś zganienie techniczne, i próbujemy dorobić ideologię. Metaforyczną metaforę metafory. Po co? Sprawia to, że zaczynamy podejrzewać autora o niekompetencję. Nie dość mamy problemów z samym przetwarzaniem braw i odczytaniem kontekstu zdjęcia? Krytyka fotografii Kanał dystrybucji. Piękny, ekonomiczny termin. Flusser niczym mędrzec, wyjawia nam że kategoria danej fotografii, zmienia się wraz ze zmianą kanału. Jako przykład podaje, lądowanie na księżycu. Opublikowane w czasopiśmie naukowym są zdjęciami naukowymi. Gdy zaś przejdą do czasopisma artystycznego, stają się artystyczne a jeśli ktoś będzie nimi reklamował napoje gazowane to staną się komercyjne. Filozof nasz, zakłada że krytyka tego mechanizmu nie dostrzega, zapewniając kanałom niewidoczność, czego to one pragną. Cóż, po pierwsze, trąci mi to tym paskudnym antropomorfizmem. Często to spotykałem chociażby w trakcie studiów albo w wypowiedziach niektórych medioznawców przestrzegających przed Internetm, jakby był jakimś obdarzonym inteligencją stworem o nieczystych zadaniach. Technologiczno magiczny być, który wodzi na pokuszenie, uprzedmiotawiając kobiety poprzez filmy pornograficzne. A kto reżyseruje te filmy? Internet? Autor korzysta z tego samego zabiegu, nie zważając iż a niech mu raz jeszcze będzie, kanał pełnić może rolę krytyczną. Prócz tego, rozpisywała się już o tym na łamach książki Photography & Society Gisèle Freund w 1974 roku, omawiając przypadek zdjęcia Roberta Doisneau. Przedstawiła tam zależność odbioru zdjęcia od miejsca jego publikacji a historia o której mowa miejsce miała w latach 50 XX wieku. Czy mam jeszcze dodać, że Barthers mówił o „kanałach transmisji” a McLuhan posuwa się nawet do tego, że nośnik, medium wazniejsze jest od samej wiadomości? Nie? To dobrze. Susan Sontag Susan Sontag wydała swoje eseje w formie książkowej w 1977 bodajże roku. Dopiero sześć lat później ukazuje się książka Flussera. Różnice są w pewnych kwestiach minimalne. Sontag i Flusser zawracają uwagę na bardzo podobne kwestie ale z pewną zasadniczą różnicą. Sontag pisze ciężkawo, ale zrozumiale. Czytelnik który nie ślizga się po tekście wzrokiem, najzwyczajniej w świecie go zrozumie, wyciągnie wnioski. Przy odrobinie wprawy oraz wiedzy, dostrzeże w jej spostrzeżeniach opis rodzących się zjawisk których my doświadczamy w dojrzałej wersji. Drapieżny aparat […]Nawet bowiem jeżeli nie zdajemy z niej sobie jasno sprawy, nazywamy rzecz po imieniu, mówiąc o: „ładowaniu” aparatu i „celowaniu” aparatem, o „strzelaniu” zdjęć. […]Podobnie jak samochód, aparat fotograficzny sprzedawany jest jako broń drapieżna, zautomatyzowana, gotowa do ataku. Większość ludzi pragnie łatwej, „niewidzialnej” technologii. Producenci zapewniają klientów, że robienie zdjęć nie wymaga ani umiejętności, ani wiedzy, że urządzenie samo wie wszystko i reaguje na najmniejsze skinienie. To równie proste jak przekręcenie kluczyka w stacyjce samochodu albo naciśnięcie spustu w karabinie.[…] […]Samuel Butler skarżył się już pod koniec zeszłego stulecia w Londynie, że „za każdym krzakiem kryje się fotograf, który krąży jak lew ryczący i szuka, kogo pożreć” Niezwykłe podobieństwo. Polskie „cyknąć fotę” ma się do angielskiego „take a shot” nijak. Które jak pewnie wiecie ma kilka znaczeń i odnosi się właśnie do fotografowania i do strzelania. Zatem to jak mówimy o fotografowaniu również ma znaczenie. O ile kulturowo pewne aspekty jak najbardziej były i są aktualne i warte uwagi, tak trzeba pamiętać, że są tu elementy zupełnie nie pasujące do naszej szerokości geograficznej. Zatem dlaczego „zdjąć” kogoś? Ma to jakieś dziwaczne snajperskie popkulturowe konotacje, ale to chyba zbyt daleko idące. O ile też ładujemy aparaty, to raczej „cykamy”, „pstrykamy” a zdecydowanie rzadziej z nich „strzelamy”. Jest to jeden z tych elementów książki Sontag, który jest mocno zakorzeniony w języku, dokładnie języku angielskim. Dowodzi to tylko tego, że chyba nikt ostatnio nie przeczytał tej książki ze choćby szczątkowym zrozumieniem. Wróćmy jednak do naszego zdejmowania. Istniało kiedyś ponoć określenie „zdjęcie fotograficzne”. Czy ma to jakiś związek np. ze „zdjęciem miary”? Ponoć zdejmowano też rysunki. Zdjąć miarę, rysunek, „zdjąć obraz”. Wziąć, zrobić? Czy język czeski albo niemiecki nasuwają takie skojarzenia? Przez owo „zdjąć”, w Polsce chyba nikt nie stosuje tych myśliwskich porównań bez zachodniej inspiracji. Dziś, często na nie traficie właśnie za sprawą masowego tłumaczenia angielskojęzycznych tekstów czy newsów. Upolować dobre zdjęcie, ma pochodzenie zachodnie. Nie rozpisuję się nawet o kwestiach masowości, wtórności, bo o Susan Sontag już pisałem. Znajdziecie tam zdecydowanie lepsze wyjaśnienie. Martin Heidegger i kryzys filozofii Myślenie rachujące? Chyba nazywał to w ten sposób. Flusser zaś myśleniem numerycznym. Heidegger o maszynach, Flusser o aparatach. Problem polega na tym, że nie potrzebujemy przepisywania Heideggera na nowo ani żadnych fragmentów jego myśli. O ile relacje człowieka ze światem maszyn, elektroniki, jak najbardziej aż proszą się o filozoficzną ingerencję, kilka słów wyjaśnienia, tak Flusser demonstruje nam to, co nazwać można „kompleksem humanisty”. Nauka zagarnia dla siebie coraz większe obszary. Wolicie heideggerowskie i flusserowskie gadanie o myśleniu czy konkretny eksperyment taki jak przeprowadzili Steven Sloman oraz Philip Fernbach? Flusser pisze o naszym niezrozumieniu zasad działania powszechnie dostępnych urządzeń, ale tak, że potrzeba Enigmy by to zrozumieć. Solman i Fernbach tłumaczą jak wołu na miedzy. Psychologia eksperymentalna zapoczątkowana przez Wilhelma Wundta wyprzedza obu filozofów w zakresie prób odkrycia tajników myślenia. Niestety współcześni filozofowie, doktoranci filozofii zajmują się produkcją tłumaczeń tekstów wybitnych poprzedników. Współczesny filozof nie próbuje nawet przybliżyć nam świata. On zajmuje się maszynową produkcją parafrazy. W końcu zaś tak czy siak, przytoczy Marksa. Nie posiadają własnej refleksji nad światem, naszym stosunkiem do maszyn, technologii w ogóle. Przepisują, przepisują, przepisują. Sami stają się tym samym częścią „aparatu”, „przemysłu”. Ku filozofii fotografii – postmodernizm w stanie niemal czystym Filozofia to dyscyplina wielce przydatna. Granica pomiędzy Nauką a Filozofią jest powiedzmy tak płynna. Vilem Flusser porusza wiele tematów: masowość rzeczywistość media kultura obrazkowa społeczeństwo postindustrialne społeczeństwo konsumpcyjne społeczeństwo informacyjne społeczeństwo telematyczne – fajny termin, w sumie Tyle tylko, że robi to w sposób bardzo niejasny. W trakcie lektury doszedłem raz jeszcze do wniosku, iż żyjemy w czasach gdy astrofizyk stara się przybliżyć mi naturę ciemnej materii, choć jest mi to potrzebne jak nie przymierzając kotu ciągnik a tak zwany humanista jakby na siłę komplikuje rzeczy, które wpływają na mnie a ja na nie, z którymi mam kontakt każdego dnia. Niestety, nauki potocznie nazywane w Polsce humanistycznymi przezywają pewien kryzys. Żyjemy w erze gdy matematycy i fizycy próbują przybliżyć nam rzeczy niezwykle odległe, a filozofowie i socjologowie niepotrzebnie komplikują rzeczy bardzo bliskie. Nie potrafię powiedzieć z czego to wynika. Być może właśnie z tego, że fizyka owiana jest pewnym nimbem tajemnicy, przez co człek objaśniający ją przystępnymi słowy jawi się bez mała niczym mistyk, odkrywający przez prostaczkami tajemnice spraw niebiańskich. I chyba niewiele się pomylę, biorąc pod uwagę jak bardzo myślenie o nauce przypomina myślenie religijne. Herbata i Obiektyw, jakiś czas temu Książka ta jest o fotografii ale poprzez aparat fotograficzny autor otwiera sobie drogę do dalszych wywodów, traktując interesujące nas medium jako przenośnię, metaforę choć gdzieniegdzie skupia się na nim wprost. Tyle, że równocześnie zaznacza, że to nadal metafora albo model… Filozofia fotografii może się okazać przydatna. Nie wszystkie bowiem relacje, zmiany we współczesnej kulturze można zmierzyć, zbadać. Filozofia może zatem dopytać o nie a nawet dać odpowiedzi tam gdzie nie zrobią tego socjologia i antropologia. Choć oczywiście będzie brakowało tak ukochanej przez niektórych metody naukowej. W takich sytuacjach można wybierać. Wolę McLuhana czy Flussera? Przykro mi, ale nie będę polecał tej książki nikomu kto chciałby zrozumieć współczesny świat albo jego relacje z fotografią. Jest ona zbyt mętna, zbyt abstrakcyjna, by zarówno młody jak doświadczony adept fotografii cokolwiek z niej zrozumiał, nie mając zaplecza filozoficznego zaplecza. Niektórzy zachwalają, iż autor nie przygotował listy lektur, po które trzeba sięgnąć przed albo po, że jest to dzieło niezależne. Niestety nie jest. Jest bardzo mocno osadzone w ówczesnym – lubię to słowo i będę go nadużywał – dyskursie. Zdecydowanie wzorował się na Sontag – w bardzo wielu aspektach, sięgnął po Barthesa, McLuhana a chyba nawet i Baudrillarda. Okrzyknięty geniuszem, który stworzył zupełnie nową koncepcję, postawił podwaliny pod filozofię fotografii, powycinał sobie co popadło z cudzych koncepcji. Książki takie jak ta Flussera robią coś co nazwę przysłonięciem rzeczywistości. Dokładają swoją cegiełkę do rozbudowy coraz bardziej skomplikowanego aparatu pojęciowego który przestaje opisywać świat w którym funkcjonujemy a zaczyna opisywać sam siebie coraz to nowymi słowy. Koniec historii. Jedno z czołowych założeń postmodernizmu. Książka ta, to jakiś postmodernistyczny neomarksizm, który tak Wam pomoże zrozumieć świat fotografii jak kulbaka na wieprzu kłus anglezowany. Patronite Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” Share this:Click to share on Facebook (Opens in new window)Click to share on Twitter (Opens in new window)Click to share on Tumblr (Opens in new window)Click to share on Reddit (Opens in new window)Like this:Like Loading... Podobne Książka o fotografii O fotografii O książkach Odrobina filozofii Przemyślenia Recenzje Socjologia filozofiafotografiaksiążka o fotografiiksiążki o fotografiiKu Filozofii FotografiikulturamediamedioznawstworecenzjasocjologiasztukaVilém Flusser