Trzynaście pięter

Trzynaście pięter. Własne mieszkanie – głód mieszkaniowy

Własne mieszkanie to marzenie każdego młodego człowieka. Nie czarujmy się, samodzielnie ciężko coś wynająć chyba że jest to pokój przedzielony meblościanką. Dwie osoby mają już większe pole do popisu. I dylemat: kupić czy wynajmować? Co więcej w Polsce mieszkań brakuje, przez co osiągają one obecnie astronomiczne ceny. Bywało, że mieszkanie w wielkiej płycie sprzedawało się w cenie deweloperskiego domku. Takiego naprawdę przyjemnego, nie żadnej fuszerki. Trzynaście pięter jest właśnie o tym.

Zasadniczo nie potrzebuję pomocy Springera by to wiedzieć. I pewnie mnóstwo ludzi również nie potrzebuje całej książki. Interesowało mnie jednak co w 2015 miał do powiedzenia jeden z popularniejszych dziennikarzy zajmujących się kwestią architektury a zwłaszcza mieszkalnictwa w Polsce.

Trzynaście pięter

Zasadniczo bardzo lubię Filipa Springera za to, że pisze właśnie o architekturze i mieszkalnictwie w Polsce. Gdy jednak wiedzę lifestylowe magazyny, które mianują go wyrocznią dobrego gustu nie mogę się powstrzymać i nazywam go samozwańczą Martha Stewart. Drugiej nie potrzebujemy, mamy też w bród przebranżowionych szafiarek, które zajmują się dekorowaniem wnętrz. Pan Springer już nie musi się tutaj udzielać.

Tło historyczne

Własne mieszkanie

Pamiętacie Epokę Hipokryzji? Springer pierwszą część swojej książki, poświęcił tej samej epoce co Janicki. Dwudziestolecie międzywojenne. Jeśli zestawicie sobie obie razem, powstanie wam bardzo ciekawy obraz przedwojennej Polski, w której wprawdzie bywało kolorowo, ale też nie był to raj na ziemi. Tym bardziej polecam czytać w duecie, a nawet w innych kombinacjach. W końcu seks i mieszkania to nie jedyne aspekty, które warto poruszyć, ale potrzeby seksualne mają to do siebie, że niezwykle łatwo łączną się w parę z potrzebą bezpieczeństwa ergo własnego mieszkania, które zapewni komfort 🙂

Po cóż jednak zaczynać w tak odległej przeszłości? By pokazać, że głód mieszkaniowy dotyka nas od dawna. Tutaj warto też dodać, że cierpimy na Kompleks Zachodu już od czasów międzywojennych. Otóż Springer przetacza wypowiedź ekonomistki, która porównuje nas z Anglią. Stop. Wiecie dlaczego puby w Londynie są tak popularne lub były jeszcze niedawno? Otóż przeludnienie! Mieszkania w Londynie były tak małe i ciasne, że życie towarzyskie siłą rzeczy musiało skupić się w pubach. Londyn był miastem przeludnionym, gdzie biedota ściskała się w mieszkankach niczym sardynki w puszcze. Oczywiście, jeśli zestawić odpowiednie statystki… resztę możecie sami sparafrazować. Brakuje mi tu solidnego komentarza, ale całość ma pewien cel więc nie mógł obalać wywodów potrzebnej mu przedwojennej specjalistki. A i przecież Le Corbusier swoich wniosków nie wysnuwał z powietrza. O Francji też mowa.

Powrót do przyszłości

Rys historyczny miał nam jasno zobrazować problemy mieszkaniowe od czasów odzyskania niepodległości. Następnie poznajemy historie różnych ludzi i, cóż muszę dokonać nieeleganckiego powtórzenia, problemów mieszkaniowych.

Nie potrzebuję pana Filipa by wiedzieć, że mieszkania są drogie oraz, że jest ich mało. Domy to zupełnie inna bajka. Teraz w 2018 roku, trzy lata po publikacji, mieszkanie w wielkiej płycie czasem kosztuje tyle co naprawdę przyzwoity dom deweloperski – wiem powtarzam się – albo samodzielne wykonanie takiegoż. Absurd, ale pamiętam że taka sytuacja już miała miejsce.

Rys społeczny

Zmiany mieszkaniowe pociągają ze sobą zmiany społeczne i odwrotnie. Na podstawie tego jak mieszkamy a jak mieszkaliśmy, można bardzo dużo powiedzieć o tym co się zmieniło. Ciężko poznać tylko nowe ludzkie motywacje i poglądy.

Bardzo podoba mi się punkt widzenia przyjęty przez autora. Otóż neguje on powszechny pęd za dorosłością poprzez kredyt i samochód. Reklamowy wizerunek człowieka sukcesu, męża/żony. Zadłużony, otaczający się dorosłymi znajomymi którzy tak samo jako on stawili czoła dorosłości poprzez hipotekę. Co ciekawe normalnie bym szukał, szperał i próbował kruszyć kopie, że F. Springer racji nie ma. Gdyby nie wspomnienie, tego że sam swego czasu zostałem w pewien sposób wykluczony z grona dorosłych bo nie miałem kredytu we frankach. Auć.

Zastrzeżenia

Autor pokazuje rozmowy z pracownikami deweloperów. Jednak dotyczą one sytuacji bardzo skrajnych. To samo z wynajmami. Nie wiem jakimi zasadami kieruje się Warszawa, ale wiem jakimi mniejsze miasto. Od dobrych kilku lat nie widziałem skansenu PRL, mieszkania są schludne i raczej nikt nie robi nikomu takich cudów – wianków, jak opisuje Springer. Książka jest wprawdzie z 2015, ale pokazywanie wszystkich jako bandy cynicznych wyzyskiwaczy przeczy dziennikarskiej etyce, o której mowa na końcu. Na tej zasadzie mogę wszystkich pismaków przedstawić jako tubę propagandową wielkich koncernów, fotografów ślubnych jako sprzedawców bezwartościowych pamiątek. Jasne wszędzie tam gdzie stronami transakcji są ludzie, znajdą się tacy, którzy chcą kogoś wykorzystać.

Jeśli chodzi o kwestie deweloperskie, to jak w każdej branży na pewno trafiają się różni ludzie.
Tak jak trafiają się programiści, którzy biorą zaliczkę i uciekają, tak trafiają się deweloperzy, biorący olbrzymie zaliczki które przepadają. W zasadzie dziennikarski obiektywizm wyszedł tylnymi drzwiami, bo autor stara się pokazać jak pazerną, nieuczciwą bandą są deweloperzy, którzy czyhają tylko na każdy błąd klienta.

Całość wygląda jak diaboliczny, huxleyowski plan, mający na celu wpędzić nas w kredyty byśmy byli bardziej potulni, mniej rewolucyjni w wyborach. Jak każdy, mam czasem wątpliwości co do potocznego rozumienia dorosłości. Pan Springer przesadza jednak z odcieniami czerni.

Mam też pewną uwagę do języka. Wszystkie osoby, które udzielały dziennikarzowi wywiadu, mówią tak samo. Ma się wrażenie, że wszystkie kwestie dialogowe napisał on sam wg. swojego wyobrażenia jak powinni mówić ludzi w określonym wieku.

i podsumowanie

Książka bardzo dobitnie pokazuje, że w Polsce mamy pewien problem z własnym lokum. Wprawdzie bardzo rośnie standard a ludzie wracający z Wysp czy z Niemiec, są często zauroczeni tym co dla osoby, która nie mieszkała za granicą inaczej niż w ramach wakacyjnego wypadu jest powodem do bardzo fachowego kręcenia nosem z foszkiem włącznie 🙂

Potwierdza tylko to co napisałem w innym wpisie na temat pokolenia zwanego Ani – Ani, czyli Pokoleniem NierobówProblem nie leży tylko w młodych ludziach, którzy tak naprawdę są bardzo chętni do pracy, tylko nie mają już ochoty być na dorobku wraz z całym społeczeństwem. Od 30 lat. Wszystko sprowadza się do słuchania, że trzeba się poświęcić, własną krwią i portfelem wesprzeć pracodawcę bo inaczej będzie musiał jechać tylko na miesiąc do 4 gwiazdkowego hotelu. Wzajemnego szczucia pracodawca – pracownik itp, itd aż do mdłości. Jak raz mogę się pochwalić i powiedzieć: i bez tej książki to wiem.

Warto jednak przeczytać, bo choć zapewne wielu z Was też tę wiedzę posiada albo się z tym utożsamia, to jest to bardzo dobra kompilacja, która pokazuje wszystko poprzez szeroki, reporterski kadr, równocześnie pochylając się nad detalami. Całość świetnie spełnia swoją rolę. Bo na cóż komu książka pełna samego zachwytu? 😉