Zerwać pąki, zabić dzieci

Zerwać pąki, zabić dzieci

Zerwać pąki, zabić dzieci” to przejmująca opowieść o grupce chłopców z poprawczaka, którzy zmagają się z wojenną rzeczywistością. Brzmi banalnie, ale podane jest w doskonale okrutnej, dosadnej formie, która nie stara się niwelować uczucia wściekłości czytelnika.

Zerwać pąki, zabić dzieci

Historię grupy wychowanków poprawczaka, opowiada nieznany z imienia chłopiec, będący członkiem tejże grupy. Na dzień dobry, dowiadujemy się, że nie wszyscy chłopcy winni są jakichkolwiek przewin. Część z nich, chociażby brat narratora, trafiła do poprawczaka bowiem rodzice nie specjalnie mieli ochotę dalej ich wychowywać. Strażnicy, którzy sprawowali nad nimi pieczę, nie mieli dla odmiany ochoty pozbywać się swojego miejsca pracy, więc wymyślili ewakuację, ażeby mieć grupę pod opieką. W ten sposób zaczyna się upokarzająca opowieść o „kolektywnym społeczeństwie japońskim”.

Wiele można przeczytać o wschodnim kolektywizmie. Ma on polegać na przedkładaniu grupy nad jednostkę. My, ludzie szeroko rozumianego Zachodu, staliśmy się indywidualistami, choć im dalej na zachód, tym bardziej Polska to dziki Wschód. Indywidualizm ma stanowić podstawę problemu dzietności w Polsce, bowiem ludzie stali zbyt egoistyczni, wygodni. Co ciekawe, Japonia jest najszybciej starzejącym się społeczeństwem świata, o jednym  z najniższych przyrostów naturalnych. Indywidualizm nie jest bowiem synonimem egoizmu, a kolektywizm nie oznacza, że egoizm zostaje zlikwidowany. Społeczeństwa kolektywistyczne pielęgnują egoizm grupowy, ot cały sekret.

Doskonale widać to w książce. Wszystkie społeczności, do których trafiają chłopcy, traktują ich jak wrogów, choć większość z nich nie miała wcześniej problemów z prawem. Zostali po prostu uznani, za potencjalne zagrożenie i wyeliminowani ze społeczeństwa. Wsie, w których zatrzymują się po drodze, dbają o swoich członków a to oznacza, że żaden obcy, choćby też był Japończykiem nie ma prawa wstępu. Tym właśnie jest kolektywizm, egoizmem grupowym. Dowodzi to, że społeczeństwo jako takie nie istnieje. Stanowi jedynie zbiór społeczności, które mogą ale nie muszą kierować się wspólnym interesem.

Wydaje się, że większość chłopców zaczyna zachowywać się agresywnie, obscenicznie tylko dlatego, że tego się od nich oczekuje. Młodszy brat narratora, nie popełnił żadnego przestępstwa, ale z dumą opowiadał, jak wybił dziewczynce oko swym zabawkowym pistoletem, byle tylko wpisać się do tej straszliwej grupy. Tymczasem został oddany przez ojca, który najzwyczajniej go nie chciał, może się go wstydził. W końcu wielką jest zniewagą dla ojca, rodziny, że nazwisko poniesie młodszy z braci, podczas gdy starszy stał się jej zakałą.

Koniec końców, chłopcy trafiają do wioski, której mieszkańcy mają ich za wściekłe psy i dają temu wyraz. Pewnego dnia, budzą się i przez szpary w szopie, w której mieli zdechnąć, widzą jak wieśniacy uciekają. We wsi wybuchnąć miała zaraza, która ich przeraziła. Nie mieli odwagi dobić chłopców, więc uznali, że mogą zdechnąć z głodu w szopie. Na całe szczęście, udaje im się wydostać i przejmują wioskę. I okazuje się, że książka ta nie ma nic wspólnego z wydanym cztery lata wcześniej „Władcą Much”, wbrew zapewnieniom na okładce.

Władcy wioski

Bohaterowie powieści Goldinga, starają się zbudować własne, małe społeczeństwo a raczej społeczność, będąc przekonanymi, że świat się skończył. Chłopcy, którzy opanowali bezimienną japońską wiochę, wiedzą, że zostali opuszczeni. Widzą barykadę, która ma uniemożliwić im przeprawienie się do sąsiedniej wioski, widzą chama ze strzelbą, gotowego rozwalić im łby, gdy tylko się zbliżą. Chłopaki spotykają też innego dorosłego, żołnierza, dezertera, który pomimo niechęci do walki czuje upokorzenie zbliżającą się porażką. Wiedzą, że na około są ludzie, którzy w swej niegodziwości, śpią snem sprawiedliwych.

Barykada na moście, człowiek ze strzelbą są metaforami. Żadna społeczność, żadne społeczeństwo nie przyjmie ich do siebie. Od tej pory będą wyrzutkami, przeganianymi niczym wspomniane już wściekłe psy. Być może mogliby znaleźć miejsce pośród burakuminów, wykluczonej kasy odrzuconych, która od samego początku zasilała szeregi gokudō, choć lepszym i bardziej zrozumiałym słowem będzie Yakuza. Istnieje kilka wersji historii powstania tychże organizacji. Jedną z nich jest potrzeb samoobrony przed wszystkimi dobrymi i szlachetnymi ludźmi, którzy gotowi są żelaznym prętem rozpłatać chłopięcą główkę, tylko dlatego, że jej właściciel chciał powiedzieć prawdę o ich godnym i szalchetnym postępowaniu.

Nie starają się natomiast stworzyć społeczeństwa w rozumieniu interpretacji książki Goldinga. Narrator na pierwszych stronach stwierdza, że być może w tym czasie szaleństwa tylko oni, dzieci, zachowały jakieś poczucie wspólnoty, ale ich zachowanie w wiosce jest chaotyczne. Są tylko dziećmi, które zamknięto w szopie, by zdechły z głodu, z powodu zarazy albo pozabijały się na wzajem. Nie próbują stworzyć systemu rządów, ugrupowań, stronnictw. Rabują co popadnie by przeżyć i to wszystko. W wolnej chwili robią najbardziej dziecinną czy może dziecięcą rzecz na świecie, mianowicie oddają się zabawie na ślizgawce. Można wręcz poczuć radość z tej prostej zabawy, jaką jest ślizganie się w w promieniach zimowego słońca. Sielankę przerywa obrzydliwa scena próby gwałtu narratora na spotkanej we wsi dziewczynce. Koniec końców chłopcom udaje się przeżyć, popełniając w ten sposób najcięższy grzech. Gdy dorośli wracają, ogarnia ich furia. Dzieciarnia nie dość, że nie zdechła to jeszcze pozwoliła sobie przeżyć ich kosztem a przecież tak pieczołowicie zamykali swe domy na kłódki.

Kenzaburō Ōe

Kenzaburō Ōe pisze w sposób odpychający. Wiele fragmentów odrzuca czytelnika, budzi niepokój, złość. Fragmenty gdzie wyraźnie wspomina się o dziecięcej prostytucji, gdy dochodzi do próby gwałtu głównego bohatera na spotkanej we wsi dziewczynce mają wzbudzić w czytelniku furię. Warto tutaj przytoczyć anegdotę, którą słyszałem wiele razy od chwili gdy wybuchła wojna w Ukrainie. Otóż, wojny jakoby są potrzebne bowiem pozwalają zresetować moralność. Przedwojenne rozpasanie, konsumpcjonizm, zostają powstrzymane. Nadchodzi czas moralnego oczyszczenia i ludzie zaczynają się cieszyć z prostych rzeczy. Słyszałem wiele idiotyzmów, ale ten przyprawia o mdłości. Książka świetnie pokazuje upadek człowieczeństwa, w stosunku do tych, których tak bardzo chroni się we wszystkich kulturach, czyli dzieci. Przecież to dla nich się je toczy, w trosce o ich świetlistą przyszłość.

Stosownym będzie tutaj odwołać się do kochanego przez prostogłowych Internautów cytatu.

„Trudne czasy tworzą silnych ludzi, silni ludzie tworzą dobre czasy, dobre czasy tworzą słabych ludzi, a słabi ludzie tworzą trudne czasy”

Drodzy czytelnicy, ciężkie czasy nie tworzą silnych ludzi. Tworzą straumatyzowanych ludzi. Chłopcy, którzy doświadczyli tego traktowania, nie staną się moralnie doskonałymi budowniczymi cudu gospodarczego, nie staną się filarami idealnego, utopijnego społeczeństwa, w którym wychowają się owe słabe jednostki, które doprowadzą do wojen, biedy i głodu. Książka Ōe pokazuje jaką krzywdę robią ludziom owe ciężkie czasy, jakie traumy wywołują. Trzeba być albo niespełna rozumu albo zwyczajnym głupcem, choć o to przecież łatwo, żeby wierzyć, że wojna, czas upodlenia, są kuźnią silnych, nienagannych moralnie ludzi. Aforyzm ten jest jednak wystarczająco prosty by być bezrefleksyjnie powtarzanym, choć prawdopodobieństwo, że ktokolwiek z powtarzających zastanowił się nad jego bezsensownością, jest równe zeru.

Główny bohater, narrator, zasłużył na poprawczak swoim czynem, polegającym na pchnięciu nożem kolegi, ale część z chłopców trafiła tam za chęć przeżycia. Wielu prostytuowało się, chociażby za miskę ryżu, byle tylko przeżyć. Społeczeństwo uznało, że lepiej umrzeć, ale nie miało odwagi ich zabić, dlatego też postanowiło ich odizolować, w nadziei że sami zdechną, albo zabiją ich czcigodni mieszkańcy otaczających wiosek, by następnie po cichu zakopać ich ciała. Tak, by nikt o nich nie pamiętał. Trzeba też pamiętać, że akcja toczy się w trakcie trwania dwóch wojen drugich, w które uwikłała się Japonia. Chodzi o Drugą Wojnę Chińsko – Japońską oraz II Wojnę Światową. Wszystko w pogoni za panazjatyckim marzeniem o zjednoczeniu pod sztandarem wschodzącego słońca, dla dobra i przyszłości japońskich dzieci.

Całość liczy sobie zaledwie sto siedemnaście stron i czyta się bardzo szybko. Trzeba jednak mieć na uwadze, że niektóre fragmentu będą wywoływać w widzu masę negatywnych emocji. I właśnie o to chodzi. Ōe nie ma najmniejszej ochoty bawić się z czytelnikiem w subtelności. Przedstawia wizję świata odartego z jakiegokolwiek człowieczeństwa. Ojcowie oddający synów do poprawczaka z bliżej nieznanych powodów, również nie stanowią przykładu klasycznego wojennego bohaterstwa, którego tak wiele w naszych szkołach. Tego typu lektury są ważne, zarówno dla młodszych jak i bardziej dojrzałych czytelników. Właśnie to dzieje się z dziećmi, gdy dorośli nie potrafią być dorośli i chwytają za broń. Również zakończenie jest niezwykle wyraziste. Dwulicowość, obłuda i podstęp zakorzenione są w ludzkiej naturze.

Patronite

Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” 😉