Barbie

Barbie Air

Historia firmy Nike a może samego buta oraz Barbie jako metafora feministyczna. Całość przypomina trochę reklamę Coca-Coli w dystopijnym, zniszczonym przez korporacje i konsumpcjonizm świecie „Łowcy Androidów”. Pytanie, czy aby pozory nie mylą?

Air

Film „Air” będący historią firmy Nike oraz ich pierwszego ważnego produktu związanego z koszykówką, przeszedł bez większego echa. Jest to historia rozwoju firmy Nike, którą zatytułowano nazwą ich produktu. Czytają recenzje widzów na „Filmweb”, mam wrażenie, że te kapcie faktycznie są symbolem. W jakiś sposób sprawiają, że prosty człowiek może uszczknąć mocy wielkiego Jordana, który praktycznie nie pojawia się w filmie. Nie było większego problemu ze znalezieniem aktora, który zagra Jobsa, ale nie udało się znaleźć aktora, którzy przekonująco zagra koszykarza. W filmie widzimy głównie plecy bohatera, końcowa rozmowa z Sonnym zostaje sprytnie pokazana przez szybę. Oglądając to, cały czas miałem wrażenie, że oglądam laurkę dla korporacji.

Film „Jobs”, z 2012 roku, także był historią Apple, ale przez pryzmat twórcy, Steava Jobsa, który wcale nie był jedynym twórcą Apple ani nawet najważniejszą osobą w historii tej korporacji. Jordan zarobił dla Nike miliony, ale właściwie zrobiło dzięki butowi. Wbrew pretensjonalnym wypowiedziom Sonnego, to but uczynił wielkim Jordana a nie odwrotnie. Film o historii korporacji, która stała się pewnym symbolem, jak Apple, nie jest niczym złym. W końcu idea prostego, po prostu działającego komputera osobistego, była rewolucją i nie ma nic złego by firmy były symbolami. Dobrze jest krytykować korporacje, za wszelkie zło, machinacje, niszczenie naszego życia, ale firma, producent czegoś, może być symbolem zmian w kulturze.

Trzeba też uczciwie przyznać, że człowiek to istota twórcza. Wprawdzie większość współczesnego społeczeństwa to odtwórcy albo konsumenci, pozbawieni możliwości kreatywnych, ale nadal można powiedzieć, że człowiek lubi tworzyć. Tworzenie rzeczy pozbawionych wartości użytkowej jest właściwe naszemu gatunkowi. Wytwarzamy od najdawniejszych czasów ozdoby, biżuterie, które pozbawione są wartości użytkowej, ale można zawiesić je na ciele, ścianie i cieszyć faktem istnienia. Można je też wymienić na inne przedmioty. Pewna ilość wyrobów biżuteryjnych, może zostać wymieniona na broń, żywność, odzież. Dla człowieka ważna jest też estetyka wyrobu. Wprawdzie buty, odzież, ozdoby nie muszą być misternie wykonane, bowiem formalnie wystarczą nawet kawałki opon z przeplecionym sznurkiem, by stać się posiadaczem „obuwia”, ale człowiek rozwija też zdolności z zakresu estetyki. Stąd też przyjemnie i łatwo krytykuje się konsumpcjonizm, zapominając, że nawet najprostsze ludy wytwarzają rzeczy pozbawione przydatności w grze o przetrwanie, albo nadają swym wyrobom cechy w takim ujęciu bezużyteczne. Estetyka nie jest kulturowo bezużyteczna.

Barbie

Przyszła pora by w rolę Barbie wcieliła się aktorka z krwi i kości. Po setkach animacji, które dedykowane były zdecydowanie młodszemu odbiorcy, postanowiono sprzedać Barbie dorosłym. No i się zaczęło, bowiem Barbie to problematyczna marka, która utrwala w dziewczęcych głowach nierealny wizerunek piękna. Ażeby podlizać się aktywistkom, które chyba lubią być lizane, raz na jakiś czas Mattel wypuszcza lalki na wózkach, z szerszymi biodrami, krótszymi nogami i tym podobne. Faktycznie, można je kupić, chociażby poprzez google shoping, ale przeważająca większość ofert do klasyczna, standardowa Barbie. Co ciekawe, Kena też można nabyć w wersji na wózku, ale nadal ma dość ładnie zaznaczony sześciopak a jego nogi też nie wyglądają jak u osób, które od dawna nimi nie poruszały. Cóż, może uległ wypadkowi niedawno. Możliwe też, że wyglądałby dziwnie nieproporcjonalnie i tak czy siak, w chwili nieuwagi wstanie z wózka i sobie pójdzie. Dziwnym trafem, nie ma Kena na wózku z nadwagą. Wszyscy poruszający się na nich mężczyźni są dość dobrze zbudowani. Ciężko stwierdzić, czy istnieje Barbie superbohaterka, ale dla większości lalek nie jest problemem. Ciekawym jest, że nikt nie próbuje oprotestować faktu, że wszystkie heroiny przedstawiane chociażby w filmach Marvela, są nieziemsko szczupłe albo chude. Równocześnie dysponują nieziemską siłą i sprawnością fizyczną. Wszyscy aktorzy grający superbohaterów są albo muskularni albo korzystają z jakichś udogodnień, jak chociażby Iron Man. W przypadku kobiet jest to przeważnie metafizyka, bowiem chude, pozbawione jakiejkolwiek muskulatury i sprawności ciało Scarlett Johansson czy Gal Gadot, ma przekonać widza, co do ich nieziemskich możliwości. Daje to efekt dość zabawny, przez co kobiety w kinie tego typu, nie są traktowane zbyt poważnie. Treningi, którym poddają się aktorzy, jak chociażby Chris Hemsworth grający Thora, nie budzą większego feministycznego sprzeciwu. Mało się mówi o seksualizacji męskiego ciała, jego uprzedmiotowieniu, choć panowie muszą w kinie cieszyć oko. Nie ma grubych superbohaterów a koszmarnie chude aktorki grają tytanki. Lalka natomiast jest poważnym problemem społecznym. Dziwnym trafem nie ma aktorek o wyglądzie Emily Campbell. Nie ma też lalek. W każdym razie aktywistki są zachwycone, bo Babrie ma kilka odcieni skóry, jest kilka modeli o tęższych udach i wyrzeźbiony Ken, który jest sparaliżowany, prawdopodobnie od pasa w dół, przynajmniej tak długo, jak się o tym pamięta.

Barbieland

W Barbielandzie, najpopularniejsza, podobnie jak wśród konsumentów, jest klasyczna Barbie. Dziwnym trafem, bohaterką nie zostaje Afroamerykanka w rozmiarze plus, film nie stara się lansować nowych wzorców a jedynie oddaje sytuację marketingową. Każdego ranka, budzi się w swoim doskonałym domku, bierze prysznic i zaczyna kolejny doskonały dzień. Barbie roznoszące listy, wywożące wyimaginowane śmieci radośnie machają jej, pozdrawiają i z uśmiechem na twarzy zabierają się za robotę, ubrane w szykowne ciuszki, botki, na wysokich słupkach. Następnie Barbie udaje się na rozdanie nagród Nobla, po czym jedzie na plażę, by spędzić tam kolejny doskonały dzień. W tym czasie Kenowie już czekają, prężąc muskularne ciała. Gdy przychodzi wieczór, wszyscy udają się na imprezę, na której nie widać ani jednego grubego Kena. Wszyscy są doskonale zbudowani. Tylko Barbie cieszą się różnorodnością kolorów skóry, kształtów ciała. Już scena, w której Barbie z uśmiechem na twarzy wywożą śmieci, powinna wzbudzić niepewność widza, o czym dokładnie jest ten film. Więcej, już pierwsze sceny otwierające film, w których narratorka mówi, że Barbie jedynie wydawało się, iż rozwiązała wszystkie problemy i kwestie podjęte przez ruch feministyczny. Kim zaś jest ona, narratorka, by przebijać jej różową banieczkę?

Film interpretowany jest na przeróżne sposoby i nie sposób zdecydować, czy dominuje ocena negatywna, czy pozytywna. Zachwalany jako „feministyczne 101” czyli swoisty elementarz, ale też  jako ubolewanie nad Kenami, czy papka z ery przed bell hooks. Osobiście pokuszę się o stwierdzenie, że „Barbie” to film wypełniony po brzegi myślą bell hooks i krytyką feminizmu. Pozornie jest to świat odwrócony, ale tylko w oparciu o tezy przaśnego, różowego popfeminizmu i współczesnego dyskursu medialnego. Tak, przez długi czas kobieta była atrakcyjnym dodatkiem do mężczyzny, podobnie jak Kenowie w Barbielandzie, ale tylko kobiety z klasy średniej i wyższej. Chłopki musiały pracować fizycznie od urodzenia. Zatem ma rację bell hooks, iż perspektywa znudzonej szydełkowaniem pani domu z klasy średniej, nie jest reprezentacyjna dla wszystkich kobiet, chociażby czarnoskórej służby, która zapewniała znudzonej gospodyni możliwość emancypacji i realizowana osobistych ambicji. Przed wieloma kobietami, które reprezentuje Standardowa Barbie, nie stoją takie same przeszkody, jak przed czarnoskórą Barbie z getta czy białą Barbie z dysfunkcjonalnej rodziny alkoholików, w których ubóstwo jest dziedziczne. Sama hooks zauważa, że bogata czarna kobieta, będzie miała więcej wspólnego z bogatą biła kobieta, ich doświadczenie ponownie będzie klasowe, nie rasowe. Nie będzie więc bezpodstawnym, stwierdzenie, iż film reprezentuje ów mieszczański feminizm przeciwko któremu sprzeciwia się hooks. Precyzyjnie rzecz ujmując, sprzeciwia się jego zawłaszczaniu i postawieniu perspektywy jednej klasy, grupy społecznej jako reprezentatywnej dla wszystkich.

Widać to także na polskiej scenie popfeministycznej. Rysowniczka komiksów jest notorycznie atakowana za mały biust, ale tylko gdy spadają jej zasięgi, druga, też rysowniczka, jest ciągłą ofiarą opresji, gdy spadają jej zasięgi, trzecia walczy w klatce dla seksisty – mizogina, bo niestety tacy też istnieją, jak tylko rzucił jej kilka złotych, ale walczy bo feminizm ma też bronić mężczyzn. Jeśli zaś oni chcą sparować w klatkach, to są toksyczni.  Koniec końców, nie liczy się żadne siostrzaństwo, siostrzeństwo, tylko indywidualne, egoistyczne cele a feministyczne hasełka, mają ukryć klasowe uprzywilejowanie. Zarzucający owej rysowniczce odrzucenie kobiecości przez zmniejszenie biustu, są chamowaci, ale chamstwo nie jest przejawem seksistowskiego uciemiężenia. Krzycząc, stara się zagłuszyć oskarżenia o wykorzystywanie feminizmu, w celu realizowania indywidualnych, oportunistycznych celów i uprzywilejowania klasowego, względem tych mężczyzn. Równocześnie, ich perspektywa jest reprezentatywna dla wszystkich kobiet, bez względu na pochodzenie, wykształcenie, tło społecznoekonomiczne. Stawiają siebie na piedestale, ciągle krzycząc „Ja”.

Biedna Barbie, była przekonana, iż większy wybór lalek, zapewni wszystkim bawiącym się nimi dziewczynkom emancypację. Żeby bawić się Barbie, trzeba wydać około dwudziestu dolarów. Najniższe wynagrodzenie, to niewiele ponad siedem dolarów za godzinę, co oznacza, iż na najtańszą Barbie trzeba pracować mniej więcej trzy godziny. Przy czym napiwki uważane są za wynagrodzenie, przez co formalna, wypłacana przez pracodawcę stawka, może być niższa. Nie ważne jak, pracownik ma dostać siedem dolarów za godzinę. Technicznie oznacza to, prawo do wypłaty niższego wynagrodzenia, jeśli po rozliczeniu napiwków z danego dnia, wymagana prawem kwota zostanie osiągnięta. Zatem film już w pierwszych minutach uderza w popfeministki i to bezpośrednio. Barbie wydawało się, że ma jakiś wpływ na Prawdziwy Świat, ale tylko jej się wydawało. Barbie, to film, który nie tyle krytykuje patriarchat, co feminizm.

Film zaczyna się od bardzo wymownej sceny, w której z nieba zstępuje Barbie odziana w kostium kąpielowy. Zauroczone nią dziewczynki, bawiące się lalkami symulującymi bobasy, dokonują na nich rytualnego mordu, odrzucając narzucone role społeczne. Film zaczyna się od wizualnego, prześmiewczego wyrażenia jednej z najgoręcej krytykowanych przez hooks tez. Iż feminizm, wyzwolenie kobiet, to zerwanie z macierzyństwem. Ponownie, feminizm nie wyklucza macierzyństwa, pozwala na samorealizacją na tym polu. W „Teorii feministycznej” znaleźć można zachętę dla mężczyzn do pełnienia roli ojca i krytykę kobiet, które starają się ją podważyć. Już w latach osiemdziesiątych widoczny jest pogląd i popierajcie go badania, iż dzieci wychowywane z aktywnym udziałem ojca, rozwijają się lepiej. Mężczyźni nie potrzebują żadnej toksycznej manosfery, w walce o prawa ojców tylko właśnie feminizmu.

Tym, co wzbudziło niezadowolenie bell hooks, było dokładnie to, co widz zastaje w Barbielandzie. Otóż najradykalniejsze feministki, takie jak Valerie Solanas, wychodzą z założenia, że trzeba zerwać wszelkie kontakty z mężczyznami. Zepchnąć ich na boczny tor, obsadzić wszystkie dotychczas zajmowane przez mężczyzna stanowiska kobietami i świat stanie się piękny. Feminizm nie miał zapoczątkować wojny damsko – męskiej. Ta krytykowana przez myślicielkę forma feminizmu, stanowi jedynie zagrywkę wielu kobiet do realizowania własnych celów osobistych czy zawodowych. Równocześnie wszyscy zdają sobie sprawę, że szambo ktoś musi wywieźć. Istotne jest zatem utrzymanie klasowego systemu, utrudniającego awans społeczny gdyż inaczej Barbie zginie we własnym, metaforycznym gównie. Ponownie, po latach kłania się wizja społeczeństwa zaprezentowana przez Aldousa Huxleya w „Nowym Wspaniałym Świecie”. Tylko czy aby Huxley nie inspirował się Rose Macaulay?

Zabawa lalkami

Zabawki, które rodzice oferują dzieciom do zabawy, jeśli oczywiście ich na nie stać, mają pewien wpływ na ich przyszłość. Współczesne feministki, skupiwszy się na wojnie damsko – męskiej, zaniechały jednak walki o równość, godne płace. Mówią o gender pay gap, ale odnosi się to jedynie do najwyższych, najbardziej lukratywnych stanowisk, o ile owa przepaść płacowa faktycznie istnieje. Nawet jeśli, to płaca na kasie w markecie przeważnie jest identyczna dla kobiet i mężczyzn. Rzadko tę kwestię podnosi się w mówieniu o płacy, bowiem kogo obchodzą kasjerki? W interesie współczesnych feministek jest dobrze zarobić a nie przejmować się tym, czy każda dziewczyna żyje w rodzinie, którą stać na Barbie. Niemniej zabawki są ważne i stanowią dodatek, do systemu wartości, wzorców, które płyną ze strony rodziny, szkoły, dzieł kultury.
Współczesne feministki zatrzymały się na etapie walki o równość lalek, nie dzieci. Te ostatnie ich nie interesują. Upatrują zwycięstwa sprawy feministycznej, w chwili gdy Mattel wypuszcza kolejną wersję lalki, parającą się kolejnym lukratywnym zawodem. Dzieci są dość bystre i wiedza, że inżynier czy inżynierka, wymyślają lub wynajdują wynalazki. Droga do zawodu inżyniera, nie jest jednak usłana różami i zagwarantowana każdemu i każdej bez względu na pochodzenie, bowiem system edukacji kuleje, przez co daleko mu do równości. Może warto wprowadzić kulawą Barbie?
Barbie cieszy się luksusem, doskonałym życiem, ale nie wie skąd to wszystko pochodzi. Prawdopodobnie nie wie, jak żyją kobiety, którym naprawdę przypadło w udziale wywozić cudze śmieci. W jej różowym świecie są to piękne, wyemancypowane kobiety, w botkach na słupach. Rzeczy luksusowe, dobrobyt i uroda, po prostu są dane i nie należy się nad tym zastanawiać. Stereotypowa Barbie nie potrafi nawet samodzielnie sformułować żadnej myśli, dopóki Gloria nie zaczyna odzyskiwać pewności siebie. Lalka, pełnić może dowolną rolę, ale to jak rola zostanie odegrana, zależy od jej użytkowniczki. Cóż z tego, że Barbie została kosmonautką, ale jak osiągnąć tę pozycję? Tutaj rolę spełnia edukacja, która powinna być sposobem wyrównywania szans. Droga to literackiego Nobla, jest długa i ciężka. W świecie lalek, można przyznać ją komuś, kto nigdy niczego nie napisał. Dlaczego też ktoś miałby zadowolić się rolą operatora młota pneumatycznego? Wszystkie eksponowane role, to praca intelektualna, ale każda praca intelektualna wymaga kuriera. Ten zaś ma się cieszyć, z pełnienia tej roli i nie zadawać pytań.

Kenowie tego świata łączcie się

Świetnym dowodem na krytyczne podejście tego filmu przedstawienia, jest moment wizyty Kena w prawdziwym świecie. Dyskurs medialny ostatnich lat jest bardzo prymitywny, przedstawiając uciemiężone kobiety, obserwujące jak nad ich głowami przechadzają się mężczyźni, którzy zazdrośnie strzegą dostępu do fallicznego świata sukcesu. Głaszczą swoje wacusie, mierzą i chwalą się nimi jak pawie. Kto wacusia nie ma, ten wróg i do świata wacusiów nie wejdzie. Wprawdzie można na rozmowę kwalifikacyjną przyjść z wacusiem na wierzchu, ale prawdopodobieństwo otrzymania za ten fakt pozycji dyrektora jest zerowa, za to odsiadka gwarantowana. Trzeba być zatem posiadaczem właściwego wacusia. Sam bowiem wacuś, nie kwalifikuje jeszcze do zajęcia pozycji najbogatszego człowieka świata. Aaron Dinkins w pewnym momencie rzuca dziwnym pytaniem, iż czy fakt bycia facetem bez władzy czyni z niego kobietę.

Doskonałe pytanie, skoro w patriarchacie mężczyźni dzierżą całą władzę, to kim są ci, którzy nie mają władzy. Cóż, kobiety są pozbawione władzy, więc mężczyzna bez władzy albo jest kobietą albo nie jest mężczyzną. Dinkins pracuje na samym dole korporacyjnej drabiny. W krytykowanym przez hooks popfeminizmie, tacy mężczyźni to niewarte uwagi biedne ćwoki, dzielące los z kobietami. Ich doświadczenie nie jest zatem płciowe a klasowe. Ich klasa zaś nikogo nie obchodzi, bowiem zawłaszczony przez mieszczaństwo, klasę średnią feminizm ma służyć realizacji indywidualnych celów pseudofeminstek, które chcą tylko władzy i przywilejów, nie oglądając się na tych, których obiecały bronić. Biedni, bez względu na płeć, stoją dokładnie w tym samym miejscu hierarchii społecznej i nie mają władzy nad nikim. Barbie rządzą Barbielandem, ale Kenowie nie są agresywni. Jest to raczej potulna grupa, która zaczyna dziwnie się zachowywać po kontakcie z Prawdziwym albo Naszym Światem, którego nie rozumie. Nie rozumie, że władza nie płynie z faktu bycia mężczyzną, choć masa publikacji im to wmawia. Już po krótkiej chwili Ken przekonuje się, że męski wygląda nic nie znaczy i patriarchat, o którym tyle czytał zaistnieć może tylko w wyimaginowanym, symulakrycznym świecie Barbielandu.

Barbie” jest zatem satyryczną wersją myśli bell hooks. Nie wydaje się by w Barbielandzie istniał jakiekolwiek przeszkody, stojące im na drodze do rozwoju. Jednak jest jedna scena, która pozwala zrozumieć zaprezentowaną sytuację. Odziany w białe futro Ken stoi na masce pickupa i wygłasza monolog. Mówi, że tam w Prawdziwym Świecie, był szanowany za to, kim jest. Raz nawet zapytano go o godzinę. Ważny jest dodany ściszonym głosem komentarz, że przeszkadzały mu pewne bzdury, takie jak konieczność uzyskania kwalifikacji, dyplomu, wiedzy.  dyplom magistra. Już teraz szacuje się, że dyplom magistra uzyska 200 000 więcej kobiet niż mężczyzn. Widać wyraźne przesunięcie w tej dziedzinie. Świat zatem nie wymyka się mężczyznom z rąk, bo złe feministki zabierają im pracę. Wymyk im się z rąk, bo nie maja ochoty zbyt wiele robić, choć maniakalnie wałkują motyw ciężkiej pracy w mediach społecznościowych. Dość zabawny w tym kontekście, jest pewien produkt, skierowany do chłopców. Gdy Barbie stała się artystką, Action Man i jego następca A.T.O.M dostali nowy model pistoletu.

Tutaj należy poczynić pewną uwagę i to ważną. Barbie można w pewien sposób dostosować do siebie. Po części jest to odpowiedź Mattel, na potrzeby wykreowane przez ruch, nawet i popfministyczny, z drugiej żywa potrzeba fanek tej lalki w każdym wieku. Barbie może być trenującą boks artystką, profesorką, pisarką w dodatku chorobliwie otyłą. Tworząca poezję na międzynarodowej stacji kosmicznej poetka, nie jest wyczynem ponad możliwości intelektualne jej odbiorczyń. Ja, odbiorca tworzę swoją barbie, dopasowaną do moich potrzeb. Niestety mężczyźni nie otrzymują takiego przekazu z dwóch powodów. Po pierwsze traktują feminizm jak wroga, ale też feministki robią z nich wrogów i koło się zamyka.

Mężczyzna sprzedawany dziewczynom, zawsze jest przystojny dobrze zbudowany, seksualnie atrakcyjny. Kobiety nie chcą być obiektami seksualnymi, ale mężczyźni są mężczyznami wtedy, gdy zaspokajają potrzeby estetyczne. Popatrzmy na dyskurs medialny, rozdwojenie jaźni które towarzyszy nam na co dzień. Mężczyzna bez kobiety to przegryw, podczas gdy kobieta bez faceta to emancypantka. Facet oglądający porno to incel, zagrożenie i pewnie zboczeniec, podczas gdy kobieta zrywa z patriarchalnym wymogiem, by dostarczać przyjemności mężczyźnie w łóżku. Gdy panowie zakładają sobie taki ruch, w którym stwierdzają, że mężczyźni mogą żyć bez kobiet, powinni być szanowani a chociażby za leżenie cały dzień i chalnie piwska, zaczyna się ryk, ze tak nie wolno, że mizoginia, że seksizm. Skoro kobieta może ważyć sto kilogramów i nie może być dyskryminowana, to mężczyzna może dwieście. Cóż, sto kilogramów dla wielu mężczyzn, nie jest wagą, która z miejsca sugeruje zaniedbanie. Ciałopozytywność działa albo dla wszystkich albo dla nikogo. Nie daj sobie wmówić, że jest inaczej, jesteś piękna gdy jesteś otyła. Chyba, że jesteś facetem, wtedy jesteś typowym zaniedbany, chłopem.

Zaniedbany, leniwy i kiepski w łóżku – oto typowy polski mężczyzna!

W innym tekście, kobieta stwierdza, że umówiła się bodaj z setką mężczyzn z Tindera i przeszkadzało jej, o zgrozo, że mają brzuchy. Z technicznego punktu widzenia, każdy go ma, ale już inną kwestią jest jego wygląd. Kobiecie, która jakoby popełniła tekst przeszkadzało, że nie zdobywa samych Adonisów, którzy rzuciliby się jej do stóp. Szkoda, że autora nie pokazała swojego zdjęcia. Równocześnie „siostrzaństwo” wmawia kobietom, że mogę sobie ważyć, sto, dwieście kilogramów i nie mogą być za to dyskryminowane. Chyba także w sferze seksualnej. Za podobne wypowiedzi dostałem już łatkę incela, mizogina i czego tam jeszcze. Komunikaty medialne, kierowane do kobiet i mężczyzn, są odbierane ad hoc. Najczęściej, by budzić negatywne emocje. Mówiąc wprost, całkowita schizofreniczna paranoja. hooks dostrzega, że postulaty tego popfeminizmu są doraźne i daje temu przeciw. W feminizmie nie chodzi o walkę z mężczyznami. Podkreśla to chyba kilkanaście razy.  Ruch ten powinien być autokrytyczny, autoanalityczny, ewoluować, zmieniać się i rozszerzać na kobiety i mężczyzn, przy czym nie chodzi o przyznanie wszystkim takich samych praw, na zasadach patriarchatu tworząc patriarchat w spódnicy. Ponownie, są to słowa hooks. Mężczyzna ma być przystojny, silny i koniec przekazu

 

Barbie
fot/ Ida / Internetowy Nerdofil

Także w kwestii męskiej sprawy, film nie jest reprezentatywny dla wszystkich chłopców i mężczyzn. Gerwig trafnie zauważyła, że nie w pewnej grupie nie ma Zagubionych Chłopców, są za to Obrażeni Chłopcy. W prawdziwym świecie, niektórzy nie mają szans na zdobycie wykształcenia. Ci zaś, którzy mogą rezygnują z tego przywileju. Ken też nie ma ochoty zdobyć MBA, czyli Master in Business Administration. Chce za to być szanowany, za to kim jest. I tutaj zaczyna się jazda bez trzymanki i robi coś rewelacyjnego. W chwili gdy Ken się buntuje, ta zaczyna ryczeć. Dokładnie tak samo, wygląda to na co dzień. Popatrzmy, co postuluje pop feminizm. Ogólnie, szacunek, należny każdej istocie ludzkiej. Przeciwstawia się, przynajmniej w teorii, dyskryminacji ze względu na wagę, wiek, rasę, wykształcenie. Postuluje też, że kobiety powinny być całkowicie samowystarczalne, niezależne od mężczyzn w każdej sferze. Akurat Ken nie specjalnie nadaje się na partnera seksualnego, przyczyn technicznych. ale

Świetna jest też scena, gdy Barbie zostaje nazwana faszystką, po czym zaczyna płakać. Odpowiada wówczas, bardzo błyskotliwie, że przecież nie kontroluje kolei. Żart do tego stopnia niszowy, iż sprytni marketingowcy musieli wypuścić szereg artykułów tłumaczących nieprawdziwe, domniemane, powiązania Mussoliniego z sukcesem kolei. Choć możliwe, że ten żart współcześni internauci mogli nawet wyłapać. Są tak zabetonowani w historii, że trochę ucieka im to, co dzieje się na świecie tu i teraz. Ponownie płacz i zgrzytanie zębów jest odpowiedzią na każdą krytykę. I scena ta, sama w sobie, stanowi właśnie krytykę tego zachowania. Popfeministki są przekonane, że niosą światu zbawienie i oczekują powszechnego poklasku. Gdy usłyszą, słowo niezadowolenia ze swoich działań, wpadają w rozpacza, że są prześladowane. Gdyby więcej popfemin przeczytało tę nieszczęsną „Teorię feministyczną”, to może zrozumiałby, że feminizm nie jest świętą krową, nie jest idealny, nie jest niezmienny. Tyle tylko, że nie chcą zmiany. Przytoczyć trzeba scenę, po buncie Kenów, gdy Barbie ryczy, że życie i zmiana to udręka.

Doskonałą sceną krytyczną wobec ruchu feministycznego, jest przemowa Glorii, iż kobiety wszystko robią źle. Nie chodzi jednak o to, że mężczyźni ciągle krytykują kobiety. Inne kobiety, feministki, ciągle krytykują kobiety i są ich najgorszymi wrogami. Jeśli kobieta chce zostać matką to zdradza feminizm, jeśli chce ubierać się w sposób nie podkreślający seksualności, jest zniewolona, jeśli się rozbierze, to pozwala narzucić sobie męskie spojrzenie. Jeśli wybierze studia za zakresu socjologii, usłyszy, że przecież kobiety mają zdecydowanie wejść w świat fizyki a jeśli wybierze fizykę, to dowie się, że brakuje myślicielek feministycznych. Najgorszymi wrogami kobiet nie są mężczyźni a współczesny ruch feministyczny. Tym bardziej, że ktoś musi wywozić śmieci.

hooks zauważa, iż współczesne jej, ale też nam feministki, uważają iż należy zerwać wszelkie relacje z mężczyznami. Tylko wówczas, świat będzie prawdziwą feministyczną utopią. Zwraca ona uwagę, iż jest to powód, dla którego ruch traci wiele członkiń, które muszą odrzucić chociażby własną seksualność. hooks krytykuje takie podejście traktując jako infantylne i niedojrzałe. Kenowie żyją niejako na uboczu, a Barbie nie specjalnie się nimi przejmują. Możliwe, że w końcowym rozrachunku, ma w sobie więcej z myśli bell hooks, niż się ponownie wydaje.

Krytyka

Barbie to jednak lalka, produkt, który ma się sprzedawać. To samo można zrobić z feminizmem albo jakąkolwiek inną ideą. Można ją utowarowić i sprzedać z zyskiem. Najlepiej, żeby był to feminizm chwytliwy, różowy i lekkostrawny. Gdy wpisuję frazę „barbie” w google, strona przybiera lekko różowy odcień. Oczywiście zarzucanie, że „Barbie”, to odcinanie kuponów od rozpoznawalności marki jest dość łatwe. W końcu wszyscy jesteśmy częścią systemu a w dodatku ten wchłania wszystko. Być może istotna jest zmiana perspektywy, pryzmatu, przez który dokonuje się interpretacji. Skoro żyjemy w systemie, to jedynym wyjściem jest wyrwanie się z niego. Można to zrobić jedynie częściowo, bo tak czy siak za rozpalenie ognia w lesie można przykleić mandat, bowiem macki któregoś z systemów sięgają wszędzie. Barbie jest produktem systemu zwanego rynkiem, którego wszyscy jesteśmy graczami. Założenie, że systemu nie można zmienić od środka, bowiem ten przeistacza wszelkie idee w dobra konsumpcyjne, jest zgoła nihilistyczne. W tej narracji, możliwa jest krytyka i to tylko poprzez kino niezależne, finansowane społecznie, nienastawione na zysk. Myślę, że nadal w głowach mamy bardzo prymitywną dychotomię rynkowy – społeczny albo kapitalistyczny – socjalistyczny, a co za tym idzie społeczny.

Zważywszy jednak na zarzuty pod adresem filmu, ciężko oprzeć się pokusie, że nic nie jest możliwe. Przecież aktywizm uprawia się w butach, buty produkuje się w złych warunkach, płacąc pracownikom głodowe stawki. Niemniej buty są potrzebne, tak samo jak komputery, koszule, aparat y i kamery, którymi kręci się kino niezależne. Można by się ubierać w ekologicznych markach, które faktycznie szyją lniane albo bawełniane koszule w Polsce, Włoszech albo Francji, ale okaże się, że wówczas niezależnych aktywistów na nie zwyczajnie nie stać. Można samemu robić buciory z łyka i tkać koszule, ale wówczas zabraknie czasu na tworzenie filmów niezależnych, których niezależność ma polegać na tym, żeby że twórcom nie zależało na dotarciu do szerokiego grona odbiorców. Wszelka masowość jest ze swej natury zła, choć nie wiadomo dlaczego.

Sprawa jest wielce interesująca, że każda wzmianka o tym, że coś miałoby być realizowane z pieniędzy publicznych albo w postaci zbiórki, wywołuje istny skowyt. Chcąc zająć się kinem niezależnym w naszym klimacie społecznym, trzeba na niego zarobić własnymi rękoma a następnie oddać odbiorcy bezpłatnie. W końcu widz, nie będzie płacił za kino niezależne. Skoro twórca, chce zarobić na swoim dziele, to znaczy, że jest kapitalistą a co za tym idzie, nie można mu wierzyć, gdy krytykuje kapitalizm. W końcu kapitalizm pozwala się krytykować w przeciwieństwie do socjalizmu i koło się zamyka. Jedyną opcją jest samodzielne zarobienie, realizacja filmu i udostepnienie go bezpłatnie. Problem w tym, że zarabianie, które zaspokoi potrzeby egzystencjalne i twórcze autora jest tak czasochłonne, że zabraknie na ową niezależną twórczość. Panie aktywisto, na aktywizm zarabia pan od ósmej do aż się zrobi. Skoro pan zarabia ma pan pieniążki na działalność.

Należałoby przyjąć pogląd, iż możliwa jest krytyka systemu, dobiegająca z jego wnętrza, z wykorzystaniem narzędzi przez tenże oferowanych. Grettcie Gerwig wyszło to naprawdę dobrze. Udało jej się zwrócić uwagę na markę Barbie, równocześnie prowokując liczne dyskusje, poddając krytyce ruch feministyczny. Trzeba też przypomnieć prekursora reklamowych kampanii społecznych, który zaprezentował światu prawdziwe perełki w tej kwestii. Mowa oczywiście o Oliviero Toscanim, który tworzył fenomenalne reklamy – kampanie dla United Colors of Benetton.

fot. Oliviero Toscani

Film można zatem odczytać na najróżniejsze sposoby. Nic nie przeszkadza, by odczytać go jako przemyślaną, sprytną, prześmiewczą krytykę społeczną, równocześnie poddając krytyce właśnie postępowanie firmy Mattel, za próbę zarabiania na untowarowionym feminizmie, kryzysie męskości. Jedno nie wyklucza drugiego. Skoro Toscaniemu udawało się przez lata, przy pomocy zasięgów Benettona, poruszać ważne kwestie społeczne, to również Gerwig ma do tego prawo.

Oczekiwanie od koncernu, że będzie produkował określone treści nie jest żądaniem absurdalnym. Jako odbiorcy, mamy prawo wymóc produkcję i prezentację innych wzorców, dokładnie tak, jak dzieje się to w przypadku kobiet. Jeśli komuś taki sposób myślenia przeszkadza, to przypomnę sprawę TikToka. Nie jedną pochwałę napisano pod adresem Indii, za zakazanie tej szkodliwej aplikacji. Równocześnie dowodzono, że władze Chin, wymuszały prezentowanie pożądanych społecznie postaw, obywatelom Państwa Środka, podczas gdy treści demoralizujące, eksportowane były na Zachód. Wprawdzie Indie zakazały tej aplikacji, po tym jak Chiny weszły im w drogę w trakcie łamania porozumień węglem Kaszmiru, ale kto by się tam przejmował kilkoma martwymi żołnierzami. Stąd też mamy prawo wymuszać na koncernach, co mają produkować.

Wolnorynkowa gra, ma jakoby polegać na tym, że koncern coś produkuje a konsument albo kupuje albo nie. Jeśli trzeba coś wymuszać, to znaczy, że jest nierynkowe, inaczej już by było dostarczane. Z jednej strony, drażni nas władza koncernów, to jak lobbują, wpływają na rządy, opłacają polityków by ci reprezentowali ich interesy, choć wybieramy ich my, których interesy, często są sprzeczne z tymi korporacyjnymi. Tak, korporacje tworzą ludzie, ale jednostkowe interesy pracowników mogą nie być zbieżne z interesem rady nadzorczej i dyrektora. Zatem większość wybiera polityków, którzy działają po cichu, na korzyść mniejszości, uprzywilejowanej ekonomicznie. Drażni nas to wielce a następnie oczekujemy, że korporacje będą się nami opiekować. Przewidywać, czego potrzebujemy, zamiast iść po linii najmniejszego oporu. Wydawnictwa nie będą wydawać dzieł filozoficznych, jeśli konsument tego nie zażąda. Musi to zrobić wyraźnie i głośno, tak by dotarło. Na Mattel, wymuszono produkcję lalek chirurżek, więc można wymusić podobną zmianę przekazu wobec chłopców ale też mężczyzn, choć może niech to nie będą lalki.

Powstaje w ten sposób naprawdę dobry film o lalce skierowany do dorosłego odbiorcy, który to odbiorca być może ma dokładnie gdzieś feminizm, patriarchat i poszedł zobaczyć różowy film, o różowej lali. W warstwie ideowej, koncepcyjnej, jest dość nierówny, ale też jako produkt musiał zostać skrojony pod potrzeby odbiorcy. Ponownie, barbie jest świetnym obiektem krytyki, bowiem na tym to polega. Korporacja, produkuje film o jakoby wydźwięku feministycznym, co wywołuje falę krytyki. Dzięki temu film żyje dłużej, zarabia lepiej, ale do odbiorcy trafia też cała fala dodatkowych treści.

Gretta Gerwig wywołała lawinę tekstów krytycznych i być może właśnie na tym polega cała zabawa. Szukając materiałów na temat „Barbie”, być może kilka osób trafi na ten tekst, który minimalnie chociaż wpłynie na ich myślenie. Dużo można na ten temat ostatnio przeczytać, chociażby na łamach „Dwutygodnika„. Co właściwie znaczy być krytykiem, czym jest krytyka? Przede wszystkim istotna jest mnogość głosów, które starają się wydobyć z dzieła tyle, ile tylko można. Krytyka nie zawsze jest jednak wydobywaniem, ale też nadawaniem znaczeń. Mnogość publikacji na temat „Barbie”, pokazuje, że można film ten odczytać na najróżniejsze sposoby, ale lektura tychże tekstów sprawia, że czytelnik zaczyna odczytywać film w określony sposób. Tym bardziej, że nie zawsze odczytania przesłania dowolnego dzieła, jest jednoznacznie możliwe. Stąd też rolą krytyki jest być masową, docierać do jak najszerszego grona odbiorców. Łatwiej to osiągnąć, poprzez filmy takie jak „Barbie”, skierowane do możliwie szerokiego grona widzów. W ten sposób można zaprezentować w tekstach poglądy chociażby wspomnianej sto razy bell hooks, co może czytelnika doprowadzić do kolejnych teoretyczek i teoretyków feminizmu. Brzmi trochę patetycznie, ale czemu nie? Bo to mało narzeka się, że nie ma już żadnych ideałów, nikt nie robi niczego wartościowego? Choć z drugiej strony, gdy tylko ktoś próbuje zaraz zostanie wciągnięty do kotła, bo niedobrze się wybijać, twierdzić, że robi się coś wartościowego. Najlepiej narzekać, że nikt już nic nie robi, albo robi to źle.

Kolejna sprawa, to idea dzieła. Być może dzieło nigdy nie jest skończone. Film, książka czy zdjęcie są jedynie materiałem na podstawie których, snuje się dalsze historie. Chciałoby się myśleć, że na zdjęciu czy w filmie można zawrzeć wszystko, co chce się powiedzieć, ale być może jest to niemożliwe. Nie jest to możliwe nawet w najlepszym felietonie, bowiem nie można polemizować z samym sobą, własnym punktem widzenia. Choć po namyśle, to akurat jest wykonalne. Niemniej dużo lepiej jest polemizować z kimś, tworząc ów wielogłos. Tym bardziej, że opublikowanie kilku interpretacji, sposobów odczytu jednego filmu może być męczące.

Patronite

Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” 😉

 

fot. w nagłówku Ida Kasprzycka / Internetowy Nerdofil