Historia firmy Nike a może samego buta oraz Barbie jako metafora feministyczna. Całość przypomina trochę reklamę Coca-Coli dystopijnym, zniszczonym przez korporacje i konsumpcjonizm świecie.
Air
Film „Air” będący historią firmy Nike oraz ich pierwszego ważnego produktu związanego z koszykówką, przeszedł bez większego echa. Jest to historia rozwoju firmy Nike, którą zatytułowano nazwą ich produktu. Czytają recenzje widzów na „Filmweb”, mam wrażenie, że te kapcie faktycznie są symbolem. W jakiś sposób sprawiają, że prosty człowiek może uszczknąć mocy wielkiego Jordana, który praktycznie nie pojawia się w filmie. Nie było większego problemu ze znalezieniem aktora, który zagra Jobsa, ale nie udało się znaleźć aktora, którzy przekonująco zagra koszykarza. W filmie widzimy głównie plecy bohatera, końcowa rozmowa z Sonnym zostaje sprytnie pokazana przez szybę. Oglądając to, cały czas miałem wrażenie, że oglądam laurkę dla korporacji.
Film „Jobs”, z 2012 roku, także był historią Apple, ale przez pryzmat twórcy, Steava Jobsa, który wcale nie był jedynym twórcą Apple ani nawet najważniejszą osobą w historii tej korporacji. Jordan zarobił dla Nike miliony, ale właściwie zrobiło dzięki butowi. Wbrew pretensjonalnym wypowiedziom Sonnego, to but uczynił wielkim Jordana a nie odwrotnie. Film o historii korporacji, która stała się pewnym symbolem, jak Apple, nie jest niczym złym. W końcu idea prostego, po prostu działającego komputera osobistego, była rewolucją i nie ma nic złego by firmy były symbolami. Dobrze jest krytykować korporacje, za wszelkie zło, machinacje, niszczenie naszego życia, ale firma, producent czegoś, może być symbolem zmian w kulturze.
Trzeba też uczciwie przyznać, że człowiek to istota twórcza. Wprawdzie większość współczesnego społeczeństwa to odtwórcy albo konsumenci, pozbawieni możliwości kreatywnych, ale nadal można powiedzieć, że człowiek lubi tworzyć. Tworzenie rzeczy pozbawionych wartości użytkowej jest właściwe naszemu gatunkowi. Wytwarzamy od najdawniejszych czasów ozdoby, biżuterie, które pozbawione są wartości użytkowej, ale można zawiesić je na ciele, ścianie i cieszyć faktem istnienia. Można je też wymienić na inne przedmioty. Pewna ilość wyrobów biżuteryjnych, może zostać wymieniona na broń, żywność, odzież. Dla człowieka ważna jest też estetyka wyrobu. Wprawdzie buty, odzież, ozdoby nie muszą być misternie wykonane, bowiem formalnie wystarczą nawet kawałki opon z przeplecionym sznurkiem, by stać się posiadaczem „obuwia”, ale człowiek rozwija też zdolności z zakresu estetyki. Stąd też przyjemnie i łatwo krytykuje się konsumpcjonizm, zapominając, że nawet najprostsze ludy wytwarzają rzeczy pozbawione sensu.
Barbie
Przyszła pora by w rolę Barbie wcieliła się aktorka z krwi i kości. Po setkach animacji, które dedykowane były zdecydowanie młodszemu odbiorcy, postanowiono sprzedać Barbie dorosłym. No i się zaczęło, bowiem Barbie to problematyczna marka, która utrwala w dziewczęcych głowach nierealny wizerunek piękna. Ażeby podlizać się aktywistkom, które chyba lubią być lizane, raz na jakiś czas wypuszcza lalki na wózkach, z szerszymi biodrami, krótszymi nogami i tym podobne. Faktycznie, można je kupić, chociażby poprzez google shoping, ale przeważająca większość to standardowe modele. Co ciekawe, Kena też można nabyć w wersji na wózku, ale nadal ma dość ładnie zaznaczony sześciopak a jego nogi też nie wyglądają jak u osób, które od dawna nimi nie poruszały. Cóż, może uległ wypadkowi niedawno. Możliwe też, że wyglądałby dziwnie nieproporcjonalnie i tak czy siak, w chwili nieuwagi wstanie z wózka i sobie pójdzie. Dziwnym trafem, nie ma Kena na wózku z nadwagą. Wszyscy poruszający się na nich mężczyźni są pięknie zbudowani. Ciężko stwierdzić, czy istnieje Barbie superbohaterka, ale dla większości lalek lot nie jest problemem. Ciekawym jest, że nikt nie próbuje oprotestować faktu, że wszystkie heroiny przedstawiane chociażby w filmach Marvela, są nieziemsko szczupłe albo chude. Równocześnie dysponują nieziemską siłą i sprawnością fizyczną. Wszyscy aktorzy grający superbohaterów są albo muskularni albo korzystają z jakichś udogodnień, jak chociażby Iron Man. W przypadku kobiet jest to przeważnie metafizyka, bowiem chude, pozbawione jakiejkolwiek muskulatury ciało Scarlett Johansson czy Gal Gadot daje efekt dość zabawny. Tym bardziej, że pozbawione są też jakiejkolwiek sprawności fizycznej. Treningi, którym poddają się aktorzy, jak chociażby Chris Hemsworth grający Thora, nie budzą większego feministycznego sprzeciwu. Podobnie jak koszmarnie chude aktorki grające tytanki. Lalka natomiast jest poważnym problemem społecznym. Dziwnym trafem nie ma aktorek o wyglądzie Emily Campbell. W każdym razie aktywistki są zachwycone, bo Babrie ma kilka odcieni skóry, jest kilka modeli o tęższych udach i wyrzeźbiony Ken, który jest sparaliżowany, prawdopodobnie od pasa w dół, przynajmniej tak długo, jak się o tym pamięta.
Film interpretowany jest jako „feministyczne 101” czyli swoisty elementarz, ale też jako ubolewanie nad Kenami. Otóż w Barbielandzie są tylko atrakcyjnym, modnym dodatkiem do lalek, które mogą grać najróżniejsze role. Pozornie jest to świat odwrócony, ale tylko w oparciu o tezy przaśnego, różowego popfeminizmu i współczesnego dyskursu medialnego. Tak, przez długi czas kobieta była ładnym dodatkiem do mężczyzny, ale tylko z klasy średniej i wyższej. Chłopki musiały pracować fizycznie od urodzenia. Zatem ma rację bell hooks, iż perspektywa znudzonej szydełkowaniem pani domu z klasy średniej, nie jest reprezentacyjna dla wszystkich kobiet, chociażby czarnoskórej służby, która zapewniała znudzonej gospodyni możliwość emancypacji i realizowana osobistych ambicji. Przed wieloma kobietami, które reprezentuje Standardowa Barbie, nie stoją takie same przeszkody, jak przed czarnoskórą Barbie z getta czy białą Barbie z dysfunkcjonalnej rodziny alkoholików, w których ubóstwo jest dziedziczne. Nie będzie więc bezpodstawnym, stwierdzenie, iż film reprezentuję feminizm klasy średniej, przeciwko któremu sprzeciwia się bell hooks. Problem w tym, że stworzenie filmu w oparciu o postulaty tej myślicieli, jest właściwie niemożliwe.
Współczesny dyskurs medialny jest dokładnie tym, co krytykuje bell hooks. Mianowicie stanowi krytykę wojny damsko – męskiej. Ta krytykowana przez myślicielkę forma feminizmu, stanowi jedynie zagrywkę wielu kobiet do realizowania własnych celów osobistych czy zawodowych. Zatem w pewnym stopniu męskie ruchy antyfeminstyczne mają pewną rację, choć sposób w jaki dochodzą do swoich wniosków jest wątpliwy. Niemniej, kobiety wykorzystują feminizm, argumenty o swoim zniewoleniu by budować kapitał społecznokulturowy. Rysowniczka komiksów jest notorycznie atakowana za mały biust, ale tylko gdy spadają jej zasięgi, druga też rysowniczka, jest ciągłą ofiarą opresji, gdy spadają jej zasięgi, trzecia porzuca feminizm i walczy w klatce dla seksisty – mizogina, bo niestety tacy też istnieją, jak tylko rzucił jej kilka złotych. Wszystkie teoretycznie wiedzą, że jakaś hooks gdzieś tam żyła, ale nie podejrzewam by kiedykolwiek sięgnęły do jej prac.
Nie jest jednak tak, że Gretta Gerwig stworzyła więc film bez sensu. Kenowie nie są agresywni, to raczej potulna grupa, która zaczyna dziwnie się zachowywać po kontakcie z Prawdziwym albo Naszym Światem. Ten jednak ma im niewiele do zaoferowania. Tutaj musimy się zatrzymać. Czy współczesny świat, nie ma nic do zaoferowania mężczyźnie? Otóż ma i to wiele. Trzeba jednak wystrzegać mówienia o wszystkich mężczyznach bez wyjątku. Świat się zmienił i wielu chłopców i mężczyzn nie zna świata, w którym żonka podaje piwko, w którym nie trzeba sprzątać, prać, prasować. Trzeba przyznać, że wciskanie wszystkim mężczyznom i chłopcom, że są seksitowskimi świniami, dla których kobiety to sekslalki zaczyna być niestrawne a nawet odrzucające od całej idei feminizmu. Niemniej ma to pewien sens, bowiem stworzenie filmu, będącego analizą wszystkich struktur i systemów jest bez mała niemożliwe. Film realizuje wzbudza żywą dyskusję, wywołał falę krytyki i to jest wartość sama w sobie. Chociażby o tym, że Ken i Barbie nie reprezentują ludzi, reprezentują symulakrum. Dyskurs medialny ostatnich lat jest bardzo prymitywny. Uciemiężone kobiety, obserwują jak nad ich głowami przechadzają się mężczyźni, którzy zazdrośnie strzegą dostępu do fallicznego świata sukcesu. Głaskają swoje wacusie, mierzą i chwalą się nimi jak pawie. Kto wacusia nie ma, ten wróg i do świata wacusiów nie wejdzie. Wprawdzie można na rozmowę kwalifikacyjną przyjść z wacusiem na wierzchu, ale prawdopodobieństwo otrzymania za ten fakt pozycji dyrektora jest zerowa. Trzeba być zatem posiadaczem właściwego wacusia. Sam bowiem wacuś, nie kwalifikuje jeszcze do zajęcia pozycji najbogatszego człowieka świata.
Kenowie tego świata łączcie się
„Barbie” jest zatem w pewnej mierze tym, co z całą siłą krytykuje bell hooks. Widać to także na polskiej scenie popfeministycznej. Rysowniczka komiksów jest notorycznie atakowana za mały biust, ale tylko gdy spadają jej zasięgi, druga też rysowniczka, jest ciągłą ofiarą opresji, gdy spadają jej zasięgi, trzecia porzuca feminizm i walczy w klatce dla seksisty – mizogina, bo niestety tacy też istnieją, jak tylko rzucił jej kilka złotych. Koniec końców, nie liczy się żadne siostrzaństwo, siostrzeństwo, tylko indywidualne, egoistyczne cele
Można pokusić się o szereg intelektualnych fikołków, ale sposób przedstawienia Kenów, nie pasuje do żadnej szerszej grupy. Nie wydaje się też by w Barbielandzie istniał jakiekolwiek przeszkody, stojące im na drodze do rozwoju. Jednak jest jedna scena, która pozwala spojrzeć na film inaczej. Odziany w białe futro Ken stoi na masce pickupa i wygłasza monolog. Mówi, że tam w Prawdziwym Świecie, był szanowany za to, kim jest. Raz nawet zapytano go o godzinę. Od razu uprzedzam, że nie o to chodzi. Ważny jest dodany cichszym głosem komentarz, że przeszkadzały mu pewne bzdury, takie jak dyplom magistra. Już teraz szacuje się, że dyplom magistra uzyska 200 000 więcej kobiet niż mężczyzn. Widać wyraźne przesunięcie w tej dziedzinie. Świat zatem nie wymyka się mężczyznom z rąk, bo złe feministki zabierają im pracę. Wymyk im się z rąk, bo nie maja ochoty zbyt wiele robić, choć maniakalnie wałkują motyw ciężkiej pracy w mediach społecznościowych. Dość zabawny w tym kontekście, jest pewien produkt, skierowany do chłopców. Gdy Barbie stała się artystką, Action Man i jego następca A.T.O.M dostali nowy model pistoletu.
Tutaj należy poczynić pewną uwagę i to ważną. Barbie można w pewien sposób dostosować do siebie. Po części jest to odpowiedź Mattel, na potrzeby wykreowane przez ruch, nawet i popfministyczny, z drugiej żywa potrzeba fanek tej lalki w każdym wieku. Tymczasem chłopcy i mężczyźni funkcjonują trochę inaczej. Chcą dostosowywać się do narzuconych odgórnie schematów. Mężczyzna ma być wielki, silny, agresywny koniec przekazu. Barbie nie sprawia problemów, by być trenującą boks artystką, profesorką, pisarką. Tworząca poezję na międzynarodowej stacji kosmicznej poetka, nie jest wyczynem ponad możliwości intelektualne jej odbiorczyń. Ja, odbiorca tworzę swoją barbie, dopasowaną do moich potrzeb. Ja, odbiorca, potrzebuję zabawki, wzorca, który mnie określi zdefiniuje. Niech przyjdzie ktoś duży, silny i powie mi jak mam żyć. Zapewne sąd tak wielka popularność wszelkiej maści kołczów, którzy bredzą z ekranu wieczorem i rano.

Filmu nie należy interpretować w myśl postulatów bell hooks, choć można je przytoczyć, bowiem mogą czytelnika zainteresować. W perspektywie hooks, choć nie we wszystkim można się z nią zgodzić, bo często ma więcej pretensji niż teorii do zaoferowania, kobiety przejmują owe patriarchalne wzorce i wykorzystują feminizm jako narzędzie sprzyjające ich celom klasowym. Dokładnie tak, jak w przypadku krzykaczek, które przypominają „atak na biust” ilekroć hajs się nie zgadza. Krzycząc o feminizmie chcą budować własną pozycję, realizować własne , indywidualne cele. Zwisa im cała wspólnota i równość. Od czasów powstania „Teorii Feministycznej”, świat ponownie się zmienił i czarnoskóra kobieta z wyższych warstw społeczeństwa, ma więcej wspólnego z białą kobietą, obracająca się w tych samych kręgach niż z „siostrami” z getta. Trochę psułoby to jej narrację o czarnym siostrzeństwie służących i dyskryminacji czarnych kobiet z doktoratem. Organizowanie osobnych kategorii dla aktorów i aktorek czarnoskórych, jest jedynie wykorzystaniem idei równości do budowania własnych celów. Jak bowiem fakt, że muzyk otrzymuje nagrodę Grammy w kategorii „czarnoskóry” wpływa na wspomniane dzieciaki z gett? Zdobywcy nagród bez względu na kolor skóry będą później świętować we własnym gronie, swoje sukcesy klasowe.
Gerwig trafnie zauważyła, że nie ma Zagubionych Chłopców, są za to Obrażeni Chłopcy. Ken też nie ma ochoty zdobyć MBA, czyli Master in Business Administration. Chce za to być szanowany, za to kim jest. I tutaj zaczyna się jazda bez trzymanki i robi coś rewelacyjnego. W chwili gdy Ken się buntuje, ta zaczyna ryczeć. Dokładnie tak samo, wygląda to na co dzień. Popatrzmy, co postuluje pop feminizm. Ogólnie, szacunek, należny każdej istocie ludzkiej. Przeciwstawia się, przynajmniej w teorii, dyskryminacji ze względu na wagę, wiek, rasę, wykształcenie. Postuluje też, że kobiety powinny być całkowicie samowystarczalne, niezależne od mężczyzn w każdej sferze. Akurat Ken nie specjalnie nadaje się na partnera seksualnego, przyczyn technicznych, ale popatrzmy na dyskurs medialny, rozdwojenie jaźni które towarzyszy nam na co dzień. Mężczyzna bez kobiety to przegryw, podczas gdy kobieta bez faceta to emancypantka. Facet oglądający porno to incel, zagrożenie i pewnie zboczeniec, podczas gdy kobieta zrywa z patriarchalnym wymogiem, by dostarczać przyjemności mężczyźnie w łóżku. Gdy panowie zakładają sobie taki ruch, w którym stwierdzają, że mężczyźni mogą żyć bez kobiet, powinni być szanowani a chociażby za leżenie cały dzień i chalnie piwska, zaczyna się ryk. Że tak nie wolno, że mizoginia, że seksizm, że stereotypowy. Nie daj sobie wmówić, że jest inaczej, jesteś piękna gdy jesteś otyła. Chyba, że jesteś facetem, wtedy jesteś typowym zaniedbany, chłopem.
Zaniedbany, leniwy i kiepski w łóżku – oto typowy polski mężczyzna!
W innym tekście, kobieta stwierdza, że umówiła się bodaj z setką mężczyzn z Tindera i przeszkadzało jej, o zgrozo, że mają brzuchy. Z technicznego punktu widzenia, każdy go ma, ale już inną kwestią jest jego wygląd. Kobiecie, która jakoby popełniła tekst przeszkadzało, że nie zdobywa samych Adonisów, którzy rzuciliby się jej do stóp. Szkoda, że autora nie pokazała swojego zdjęcia. Równocześnie „siostrzaństwo” wmawia kobietom, że mogę sobie ważyć, sto, dwieście kilogramów i nie mogą być za to dyskryminowane. Chyba także w sferze seksualnej. Za podobne wypowiedzi dostałem już łatkę incela, mizogina i czego tam jeszcze. Komunikaty medialne, kierowane do kobiet i mężczyzn, są odbierane ad hoc. Najczęściej, by budzić negatywne emocje. Mówiąc wprost, całkowita schizofreniczna paranoja. hooks dostrzega, że postulaty tego popfeminizmu są doraźne i daje temu przeciw. W feminizmie nie chodzi o walkę z mężczyznami. Podkreśla to chyba kilkanaście razy. Ruch ten powinien być autokrytyczny, autoanalityczny, ewoluować, zmieniać się i rozszerzać na kobiety i mężczyzn, przy czym nie chodzi o przyznanie wszystkim takich samych praw, na zasadach patriarchatu tworząc patriarchat w spódnicy. Ponownie, są to słowa hooks.
Świetna jest też scena, gdy Barbie zostaje nazwana faszystką, po czym zaczyna płakać. Odpowiada wówczas, bardzo błyskotliwie, że przecież nie kontroluje kolei. Żart do tego stopnia niszowy, iż sprytni marketingowcy musieli wypuścić szereg artykułów tłumaczących nieprawdziwe powiązania Mussoliniego z sukcesem kolei. Choć możliwe, że ten żart współcześni internauci mogli nawet wyłapać. Są tak zabetonowani w historii, że trochę ucieka im to, co dzieje się na świecie tu i teraz. Ponownie płacz i zgrzytanie zębów jest odpowiedzią na każdą krytykę. I scena ta stanowi właśnie krytykę tego zachowania. Popfeministki są przekonane, że niosą światu zbawienie i oczekują powszechnego poklasku. Gdy usłyszą, słowo niezadowolenia ze swoich działań, wpadają w rozpacza, że są prześladowane. Gdyby więcej popfemin przeczytało tę nieszczęsną „Teorię feministyczną”, to może zrozumiałby, że feminizm nie jest świętą krową, nie jest idealny, nie jest niezmienny. Tyle tylko, że nie chcą zmiany. Ponownie scena ze zbuntowanym Kenem, gdy Barbie ryczy, że życie i zmiana to udręka.
Barbieland
Barbie to jednak lalka, produkt, który ma się sprzedawać. To samo można zrobić z feminizmem albo jakąkolwiek inną ideą. Można ją utowarowić i sprzedać z zyskiem. Najlepiej, żeby był to feminizm chwytliwy, różowy i lekkostrawny. Gdy wpisuję frazę „barbie” w google, strona przybiera lekko różowy odcień. Oczywiście zarzucanie, że „Barbie”, to odcinanie kuponów od rozpoznawalności marki jest dość łatwe. W końcu wszyscy jesteśmy częścią systemu a w dodatku ten wchłania wszystko. Być może istotna jest zmiana perspektywy, pryzmatu, przez który dokonuje się interpretacji. Skoro żyjemy w systemie, to jedynym wyjściem jest wyrwanie się z niego. Można to zrobić jedynie częściowo, bo tak czy siak za rozpalenie ognia w lesie można przykleić mandat, bowiem macki któregoś z systemów sięgają wszędzie. Barbie jest produktem systemu zwanego rynkiem, którego wszyscy jesteśmy graczami. Założenie, że systemu nie można zmienić od środka, bowiem ten przeistacza wszelkie idee w dobra konsumpcyjne jest zgoła nihilistyczne. W tej narracji, możliwa jest krytyka i to tylko poprzez kino niezależne, finansowane społecznie, nienastawione na zysk. Myślę, że nadal w głowach mamy bardzo prymitywną dychotomię rynkowy – społeczny albo kapitalistyczny – socjalistyczny, a co za tym idzie społeczny.
Zważywszy jednak na zarzuty pod adresem filmu, ciężko oprzeć się pokusie, że nic nie jest możliwe. Przecież aktywizm uprawia się w butach, buty produkuje się w złych warunkach, płacąc pracownikom głodowe stawki. Niemniej buty są potrzebne, tak samo jak komputery, koszule, aparat y i kamery, którymi kręci się kino niezależne. Można by się ubierać w ekologicznych markach, które faktycznie szyją lniane albo bawełniane koszule w Polsce, Włoszech albo Francji, ale okaże się, że wówczas niezależnych aktywistów na nie zwyczajnie nie stać. Można samemu robić buciory z łyka i tkać koszule, ale wówczas zabraknie czasu na tworzenie filmów niezależnych, których niezależność ma polegać na tym, żeby że twórcom nie zależało na dotarciu do szerokiego grona odbiorców. Wszelka masowość jest ze swej natury zła, choć nie wiadomo dlaczego.
Sprawa jest wielce interesująca, że każda wzmianka o tym, że coś miałoby być realizowane z pieniędzy publicznych albo w postaci zbiórki, wywołuje istny skowyt. Chcąc zająć się kinem niezależnym w naszym klimacie społecznym, trzeba na niego zarobić własnymi rękoma a następnie oddać odbiorcy bezpłatnie. W końcu widz, nie będzie płacił za kino niezależne. Skoro twórca, chce zarobić na swoim dziele, to znaczy, że jest kapitalistą a co za tym idzie, nie można mu wierzyć, gdy krytykuje kapitalizm. W końcu kapitalizm pozwala się krytykować w przeciwieństwie do socjalizmu i koło się zamyka. Jedyną opcją jest samodzielne zarobienie, realizacja filmu i udostepnienie go bezpłatnie. Problem w tym, że zarabianie, które zaspokoi potrzeby egzystencjalne i twórcze autora jest tak czasochłonne, że zabraknie na ową niezależną twórczość. Panie aktywisto, na aktywizm zarabia pan od ósmej do aż się zrobi. Skoro pan zarabia ma pan pieniążki na działalność.
Należałoby przyjąć pogląd, iż możliwa jest krytyka systemu, dobiegająca z jego wnętrza, z wykorzystaniem narzędzi przez tenże oferowanych. Grettcie Gerwig udało się tego częściowo dokonać. Perspektywa jest mocno ograniczona, bowiem gdzieś w tyle głowy czai się wątpliwość wypływająca z poprzedniej perspektywy. Kryzys męskości został wykreowany a obecnie został utowarowiony. Kobiety chcą widzieć zagubionych mężczyzn, mężczyźni chcą widzieć feministyczny spisek, bo taka potrzeba została im wpojona przez macki rynku.
Oczekiwanie od koncernu, że będzie produkował określone treści nie jest żądaniem absurdalnym. Jako odbiorcy, mamy prawo wymóc produkcję i prezentację innych wzorców, dokładnie tak, jak dzieje się to w przypadku kobiet. Jeśli komuś taki sposób myślenia przeszkadza, to przypomnę sprawę TikToka. Nie jedną pochwałę napisano pod adresem Indii, za zakazanie tej szkodliwej aplikacji. Równocześnie dowodzono, że władze Chin, wymuszały prezentowanie pożądanych społecznie postaw, obywatelom Państwa Środka, podczas gdy treści demoralizujące, eksportowane były na Zachód. Wprawdzie Indie zakazały tej aplikacji, po tym jak Chiny weszły im w drogę w trakcie łamania porozumień węglem Kaszmiru, ale kto by się tam przejmował kilkoma martwymi żołnierzami. Stąd też mamy prawo wymuszać na koncernach, co mają produkować.
Wolnorynkowa gra, ma jakoby polegać na tym, że koncern coś produkuje a konsument albo kupuje albo nie. Jeśli trzeba coś wymuszać, to znaczy, że jest nierynkowe, inaczej już by było dostarczane. Z jednej strony, drażni nas władza koncernów, to jak lobbują, wpływają na rządy, opłacają polityków by ci reprezentowali ich interesy, choć wybieramy ich my, których interesy, często są sprzeczne z tymi korporacyjnymi. Tak, korporacje tworzą ludzie, ale jednostkowe interesy pracowników mogą nie być zbieżne z interesem rady nadzorczej i dyrektora. Zatem większość wybiera polityków, którzy działają po cichu, na korzyść mniejszości, uprzywilejowanej ekonomicznie. Drażni nas to wielce a następnie oczekujemy, że korporacje będą się nami opiekować. Przewidywać, czego potrzebujemy, zamiast iść po linii najmniejszego oporu. Wydawnictwa nie będą wydawać dzieł filozoficznych, jeśli konsument tego nie zażąda. Musi to zrobić wyraźnie i głośno, tak by dotarło. Na Mattel, wymuszono produkcję lalek chirurżek, więc można wymusić podobną zmianę przekazu wobec chłopców ale też mężczyzn, choć może niech to nie będą lalki.
Powstaje w ten sposób naprawdę dobry film o lalce skierowany do dorosłego odbiorcy, który to odbiorca być może ma dokładnie gdzieś feminizm, patriarchat i poszedł zobaczyć różowy film, o różowej lali. W warstwie ideowej, koncepcyjnej, jest dość nierówny, ale też jako produkt musiał zostać skrojony pod potrzeby odbiorcy. Ponownie, barbie jest świetnym obiektem krytyki, bowiem na tym to polega. Korporacja, produkuje film o jakoby wydźwięku feministycznym, co wywołuje falę krytyki. Dzięki temu film żyje dłużej, zarabia lepiej, ale do odbiorcy trafia też cała fala dodatkowych treści.
Krytyka
Gretta Gerwig wywołała lawinę tekstów krytycznych i być może właśnie na tym polega cała zabawa. Szukając materiałów na temat „Barbie”, być może kilka osób trafi na ten tekst, który minimalnie chociaż wpłynie na ich myślenie. Dużo można na ten temat ostatnio przeczytać, chociażby na łamach „Dwutygodnika„. Co właściwie znaczy być krytykiem, czym jest krytyka? Przede wszystkim istotna jest mnogość głosów, które starają się wydobyć z dzieła tyle, ile tylko można. Krytyka nie zawsze jest jednak wydobywaniem, ale też nadawaniem znaczeń. Mnogość publikacji na temat „Barbie”, pokazuje, że można film ten odczytać na najróżniejsze sposoby, ale lektura tychże tekstów sprawia, że czytelnik zaczyna odczytywać film w określony sposób. Tym bardziej, że nie zawsze odczytania przesłania dowolnego dzieła, jest jednoznacznie możliwe. Stąd też rolą krytyki jest być masową, docierać do jak najszerszego grona odbiorców. Łatwiej to osiągnąć, poprzez filmy takie jak „Barbie”, skierowane do możliwie szerokiego grona widzów. W ten sposób można zaprezentować w tekstach poglądy chociażby wspomnianej sto razy bell hooks, co może czytelnika doprowadzić do kolejnych teoretyczek i teoretyków feminizmu. Brzmi trochę patetycznie, ale czemu nie? Bo to mało narzeka się, że nie ma już żadnych ideałów, nikt nie robi niczego wartościowego? Choć z drugiej strony, gdy tylko ktoś próbuje zaraz zostanie wciągnięty do kotła, bo niedobrze się wybijać, twierdzić, że robi się coś wartościowego. Najlepiej narzekać, że nikt już nic nie robi, albo robi to źle.
Kolejna sprawa, to idea dzieła. Być może dzieło nigdy nie jest skończone. Film, książka czy zdjęcie są jedynie materiałem na podstawie których, snuje się dalsze historie. Chciałoby się myśleć, że na zdjęciu czy w filmie można zawrzeć wszystko, co chce się powiedzieć, ale być może jest to niemożliwe. Nie jest to możliwe nawet w najlepszym felietonie, bowiem nie można polemizować z samym sobą, własnym punktem widzenia. Choć po namyśle, to akurat jest wykonalne. Niemniej dużo lepiej jest polemizować z kimś, tworząc ów wielogłos. Tym bardziej, że opublikowanie kilku interpretacji, sposobów odczytu jednego filmu może być męczące.
Patronite
fot. w nagłówku Ida Kasprzycka / Internetowy Nerdofil
You must be logged in to post a comment.