Japonia utracona

Japonia Utracona

Japonia Utracona to jedna z tych książek, które warto przeczytać, choć dla Wielu będzie to przykre przeżycie. Najczęściej bowiem gdy piszemy o kulturze jakiegoś kraju, chcemy pokazać to co w nim najlepsze. Czasem pomijamy pewne rzeczy, elementy historii a gdy trzeba to i współczesne dziwactwa kultury, które mogłyby mieć niekorzystny wpływ na obraz danego narodu. I tak przeważnie jest z Japonią. Opisujemy Japończyków jako kochających przyrodę, naród nowoczesny ale pełen miłości do swojej tradycyjnej kultury. Bardzo chcemy, żeby ta romantyczna kraina przetrwała. Pełna herbaty, przechadzających się ulicami gejsz obok których spacerują samurajowie. Cóż, przeciętna studentka informatyki w Tokio ma takie samo pojęcie o tym czym się różni komon od jukaty jak my o tym czym jest lejbik albo jak powinien poprawnie wyglądać żupan.

Zatrzymać w czasie

Jaka wielka szkoda, że ten świat przemija, odchodzi.

Dość często można przeczytać takie komentarze pod zdjęciami, które przedstawiają coś rzadko spotykanego. Styl życia, jakieś ginące obrzędy. Wyrażamy wielki smutek, że to odchodzi, że tego już nie będzie. Wszędzie tylko pęd życia XXI wieku. Życie wiejskie najczęściej nie było sielskie, ale takie mamy wyobrażenie. Taka trochę romantyczna potrzeba znalezienia sobie jakieś utopii. Jest to o tyle ciekawe, że my sami nie chcemy żyć bez naszych telefonów o mocy większej niż komputer który zaprowadził człowieka na Księżyc, GPSu, setek koni mechanicznych pod maską. Chcemy żeby ktoś się poświęcił, ocalił ten kawałek niknącego świata, abyśmy jako turyści mogli mogli rzucić okiem pomiędzy jednym a drugim piwem. Początkowo można odnieść właśnie takie wrażenie. Kerr jest obrażony, bo Japończycy przestali latać z katanami po ulicach a on nie może się cieszyć widokiem gejsz czy scenami z filmów Kobayashiego i Kurosawy. O ile nie przeczytało się…wstępu. Dziwna uwaga, prawda? Cóż, gdy szukałem opinii o tej książce wyszło że chyba nikt tego nie zrobił.

Okiem gaikokujina

Zważcie proszę, że książka ta a właściwie zwarte w niej felietony, napisane zostały po japońsku, dla Japończyków. Nie powstały z myślą o zachodnim czytelniku, jak wiele innych. Pokazują jak obcokrajowiec postrzega Japonię, jej mieszkańców, głównym zainteresowanym. Wersja polska, jest tłumaczeniem z anglojęzycznej, która została nieco przerobiona na potrzeby niejapońskiego czytelnika. Stanowią one pewien wyraz krytyki. Oczywiście możemy zarzucić autorowi, że domaga się by z Japonii uczynić skansen, który będzie cieszył oko turysty kolorowymi kimonami i dźwiękami shamisenu. I tak do pewnego stopnia jest. Wydaje się on tęsknić za romantycznym wyobrażeniem Japonii, które od lat żywe jest w kulturze Zachodu. Koreluje to z pewnym nurtem, wyobrażeniem Japończyków o samych sobie. Ludziach nowoczesnych, postępowych ale szanujących to, co tradycyjne, stare, wiekowe. Które to wyobrażenie rozmija się z prawdą. Jak wszędzie. Wyobrażenie owo zrodziło się ponad sto lat temu, gdy pewien Grek, będący amerykańskim dziennikarzem, postawił stopę na japońskim brzegu. Leafcadio Hearn.

Tęsknota Kerra przeplata się z dość zasłużoną krytyką, która świetnie pasuje tak do USA jak Polski. Zwłaszcza do Polski patrząc na wszechobecną betonozę. Nasz przewodnik zauważa, że wyspiarze chętnie sięgają po nowinki, ale nie zawsze im to wychodzi. W ogóle nie zrozumieli zasad modernizmu i właściwie stawiają szare beznamiętne kloce gdzie popadnie. Nikt nie zaprzeczy. Ciekawe co powiedziałby o dzisiejszej Polsce? Przecinane planowaną zielenią osiedla strasznego PRL, kontra budowane bez ładu i składu deweloperskie osiedla, na których nawet dziecięce place zabaw pokryto asfaltem. Rachityczne roślinki nieśmiało zielenią się wśród betonu i kamieni. Gdy dodamy do tego wycinanie lasów wręcz na potęgę, niszczenie środowiska naturalnego, okazuje się, że Japonia jest tutaj metaforą.

Pojawia się jednak porównanie do małża. Specyficznego małża. Japonia pragnie nowinek, ale każda rzecz która się tam znajdzie zostaje otoczona warstwami masy perłowej, która sprawia że pierwowzór w ogóle niepodobny jest do oryginału. Zatem sam Kerr przyznaje, że potrafią tworzyć swoiste kulturalne perełki, lecz niestety czasem nazbyt barokoweW kopiowaniu i przetwarzaniu cudzych elementów kulturowych nie ma bowiem nic złego. Japończycy, mówiąc dokładnie japońscy myślicielem, intelektualiści i rząd, od długiego czasu miotają się miedzy tradycją a modernizacją za wszelką cenę, co przeważnie nie wychodzi na dobre. Myślę, że w Polacy mogliby rzucić na tę książkę okiem w kontekście przyszłości swojego kraju.

Sięgnijcie po tę książkę jakbyście byli Japończykami.

Alex Kerr

Romantyczna historia autora zaczyna się, gdy ojciec zabrał go do Japonii w wieku 12 lat. Był on oficerem stacjonującym w jednej z baz w Jokohamie. Czasem w życiu liczy się szczęście oraz wygrana w wojnie. Kerr urodził się dokładnie w 1952, czyli roku oficjalnego zakończenia amerykańskiej okupacji Japonii. Z tym że dla Japończyków zasłużonej. Kto im kazał przyłączać się do Państw Osi? No kto? Oni sami. Kerr próbuje wykreować się w oczach czytelnika na samodzielnego, odważnego podróżnika. Sam zaznacza, że w czasach gdy podjął decyzję o osiedleniu się w Japonii, cudzoziemcy, zwłaszcza Amerykanie, traktowali byli w tym kraju dość dobrze. Obstawiam jednak, że miało to częściowo z obecnymi w Jokohamie krazownikami marynarki wojennej USA. Trzeba brać pewną poprawkę na życzliwość Japończyków, w kontekście ich zachowania chociażby jako jeńców wojennych, co opisuje Ruth Benedict. Trzeba zatem założyć, że późniejsze zmiany nastawienia, miały związek z wycofaniem się USA z Japonii, zmianą nastawienia wobec obcokrajowców. Być może mentalność nakazywała mieszkańcom Kraju Wschodzącego Słońca po prostu być wzorowymi okupowanymi. Skoro teraz rządzą Amerykanie, to trzeba ich po prostu słuchać. Przestali? Wracamy do jawnej ksenofobii.

Japonia Utracona

Alex Kerr serwuje nam porcję informacji o dość ważnym okresie w historii współczesnej Japonii. Kiedyś już wspomniałem Wam, że kraj ten przeszedł kilka faz, rewolucji kulturowych. Jedną z nich była XIX wieczna amerykanizacja. Mniej więcej to, co widzicie w filmie Ostatni Samuraj. Obcinanie koczków, modernizacja armii na wzór zachodni, zachodnie stroje, obyczaje. Tego typu zabiegi są zawsze szkodliwe, bowiem przymusowa zmiana zawsze spotyka się z oporem, tak samo jak przymusowe zachowanie tradycji nijak nie pasujących do współczesnego życia. Niestety, często rządzący zarażeni jakąś obsesją, chcą zachowania tradycji choć tradycja bywa zwyczajnie szkodliwa. Sytuację taką widzimy w Polsce. Obraz w filmie jest o tyle romantyczny, że ci wierni samurajowie, to byli tak wierni jak im pasowało. Potrafili jednego dnia popierać cesarza by drugiego dostarczyć do sigunowi związanego jak baleron i bezceremonialnie rzucić na podłogę. Jak się zaś zadłużyli nadmiernie u kupców, to cięli ich tak długo aż im siogun długi anulował. Taki szlachecki obyczaj. Niby kupiec profesja nikczemna, ale bez kupców stoły będą pustkami świecić, to na nadmierne ich szlachtowanie też nie można pozwolić. Z resztą zdrady, intrygi, bunty, rebelie i rokosze były na porządku dziennym. Władza w Japonii przez stulecia była dość chwiejna. Dopiero siogunat Tokugawów objął swym zasięgiem cały kraj. Ich poprzednicy rządzili raczej połowicznie, musząc zmagać się z humorami lokalnych watażków, którzy raz po raz chcieli objąć władzę w jakimś regionie. Choć obszar znany nam dziś jako Japonia, był podzielony administracyjnie, tak nie było to powszechnie respektowane. Przeważnie postrzgamy Japonię jako kraj, ale idea ta była im dość obca. Można przyjąć, że tożsamość narodowa zaczęła rodzić się wraz z Restauracją Meiji.

Nagle! Ktoś powiedział dość! Japonia musi być Japonią! Tyle tylko, że w szale niszczenia ofiarą padło praktycznie wszystko. U nas przetrwały jakieś obrzędy ludowe. W Japonii stworzono nową tradycję bez mała dekretem. Pozbierano różne fajne rzeczy z okolic Tokio i Kioto po czym orzeknięto, że oto jest tradycja Japońska! I bądź tu mądry. Dowiadujemy się od pana Kerra że Japonia raz jeszcze chciała być zachodnia. Wycięli co się dało, zalali betonem co się dało, zburzyli co się dało. Więcej, właściwie nie byli gotowi na nic. Tworzyli ekonomiczne bańki, nie mieli pojęcia o nowoczesnym zarządzaniu. Dzieła sztuki oddawali za bezcen, właściwie na wyprzedażach garażowych.

Jeśli chodzi o wszelkiej maści biurokratyczne ministerstwa, to podejmują one co najmniej dziwne decyzje. Raz wycięli 300 letnie sosny i zasypali plac białym piaskiem przed zabytkową świątynią. Bo tak. Takie jest ich poszanowanie dla tradycji o której tyle piszemy. Innym razem nastawiali w miastach jakichś dziwacznych konstrukcji, które miały zaburzyć albo zniszczyć ich panoramy. Podobno sam Akira Kurosawa w wywiadzie stwierdził, że Japonia jest coraz brzydsza i trzeba kręcić poza krajem, bo wycięto w pień wszystkie wspaniałe i malownicze miejsca. Gdy będziecie czytać o tym jak Czarne Złoto będzie zasilało ich kraj, to przypominam że oni potrafią tysiącletnie lasy wyciąć i zasadzić nowe. Ich związek z naturą jest taki, że Wyspy Japońskie są na najlepszej drodze do przeistoczenia się w zanieczyszczoną, betonową pustynię. Ekologia nie jest ich mocną stroną. Jeszcze mniej niż naszą.

Trafimy też do dzielnicy Shinsekai w Osace, która pokazuje, jak bardzo bezpieczne dla obcokrajowca Tokio wytwarza pewną ułudę. Tutaj można dostać w dziób i stracić dobytek. Nie jest niczym dziwnym człowiek wskakujący pod koła samochodu by domagać się odszkodowania. Co ciekawe wszyscy solidarnie zaświadczą, jak kierowca stojącego pojazdu potrącił biedaka. Choć dzielnica wygrzeczniała z biegiem lat, nadal cieszy się ponurą sławą. Warto, na końcu wprawdzie akapitu zaznaczyć, że trafiamy do Japonii lat 70, 80, częściowo 90. Więc sytuacja ekonomiczna trochę się zmieniała. Nas interesuje jednak bardziej kwestia szeroko rozumniej kultury. Widać pokłosie tego o czym pisze Kerr. Japonia na arenie eksportu kultury od lat ma do zaproponowania lolitki i mangę, z żółtym szczurem na czele.

Ostatnimi czasy można wprawdzie zaobserwować niszowe wydawnictwa serwujące fanom Kraju Kwitnącej Wiśni, beletrystykę, poezję a nawet filozofię. Nie ma tego jednak tak dużo jak można by oczekiwać. W Japonii żyją i tworzą fenomenalni artyści od fotografów po pisarzy, ale kontakt z nimi jest minimalny. Wiadomo, że naszym artystom zależy na różnorodności na rynku, jak nie przymierzając Elvisowi na przybyciu Beatlesów do USA. Gdy się jednak nad tym zastanowić, to i tak więcej niż Polska, która w chwili gdy to piszę nie bardzo ma się czym w świecie pochwalić.

Teoria japońskości

Kerr wspomina o czymś, o czym już kiedyś słyszałem. Określa to mianem Nihonjinron, ale nie rozwija tematu. Wzmianka o skomplikowanym stosunku do obcokrajowców pojawia się kilka zdań później a rozwija przez dużą część książki. O ile wydziały nauk społecznych, antropologii, przeważnie zajmują się zmianami w kulturze, jej aktualnym stanem, nowymi zjawiskami, tak Japończycy upodobali sobie dowodzenie dlaczego Japonia jest dominującą kulturą świata. Jest to swoista próba udowodnienia wyższości kulturowej a czasem i rasowej oraz próba pogodzenia się z historycznymi wpływami. Niby nic takiego, bowiem naszej nauce pojawiały się identyczne wątki. Tak przy pomocy antropologii i biologii dowodzono wyższości rasy białej i kultury Europy, później także Stanów Zjednoczonych. Punktem kulminacyjnym tego typu podejścia były nazistowskie Niemcy i obsesja Hirohito o panowaniu nad Azją a może i światem. II Wojna wcale nie zakończyła tego jednoznacznie. Proces wygaszania tego typu pomysłów zabrał całe dekady. Trochę inaczej sprawa ma się z Japonią.

Ogólnie przyjmuje się, że kultura Kraju Kwitnącej Wiśni to zlepek wpływów Chińskich oraz Koreańskich. Następnie zalany olbrzymią falą kultury Zachodu. Zatem mieszkańcy Kraju Wschodzącego Słońca udowadniają w sążnistych akademickich wywodach wyższość swoją ponad narodami świata. Właściwie niewiele różniło się to przed II Wojną Światową od poglądów głoszonych w nazistowskich Niemczech. Wszystko zaś zaczyna się od autora książki, którą bardzo lubimy…Księgi Herbaty. Niestety jest to nacjonalistyczny, infantylny przewodnik dla zagranicznych tumanów żeby cokolwiek zrozumieli. Ten sam człowiek odpowiada zaś za jedno z ponoć najważniejszych dzieł nacjonalistycznych Przebudzenie Japonii. Mówię ponoć, bo znam tylko opracowania na ten temat ale nie znam samej książki.

Wyobraźcie sobie przewodnik po Japonii, który pokazuje Wam ten kraj jako zamieszkany przez bandę ksenofobów, zahukanych nacjonalistów, gdzie prawa kobiet są uznawane za niesmaczny żart z Zachodu a większość z nich nie lubi gdy ktokolwiek włada ich językiem, uchodzącym w ich mniemaniu za możliwy do opanowania tylko przez Japończyka. Nie specjalnie, zwłaszcza starsi mieszkańcy Nihonu tolerują obcokrajowców próbujących władać ich narzeczem. Prędzej powiedzą coś po angielsku, niż dadzą obcemu odczuć, że może porozumiewać się po japońsku. Teoria japońskości, pewnej wyjątkowości rasowo kulturowej, tkwi mocno w głowach wielu pokoleń Japończyków, jako coś zupełnie naturalnego.

Kultura pachinko

Autorka Japońskiego Wachlarza, Joanna Bator, pisze o kulturze kawaii, natomiast Kerr o kulturze pachinko. Pachinko, co potwierdza wiele opisów, jest grą, która sprowadza się do pociągnięcia wajchy, względnie naciśnięcia przycisku i zadania się na los. Problem w tym, że hazard jest tam nielegalny. Zatem za zdobycie odpowiedniej porcji kulek, można otrzymać różne drobiazgi, które następnie można wymienić na drobne kwoty – gdzieś w zaułku. Problem w tym, że wygrane nie są emocjonujące. Nie ma tym znanych mi tylko z opisów emocji gry hazardowej. Wiele nie stracisz, wiele nie zyskasz. Podejrzewam jednak, że to dotyczy tego co najłatwiej zauważalne, bowiem zawsze i wszędzie istnieją miejsca gdzie można zagrać chociażby w mahjong o wyższe stawki.

Autor bardzo złośliwie zauważa, że gra jest taka jak ludzie w tym kraju. Nijaka. Siedzą z tępymi minami, wgapiając się w nijaką grę, z nijakimi emocjami. Autor upatruje w tym zwycięstwa japońskiego systemu edukacji. Narzekamy na nasz, ale podobno japoński, o! to jest dopiero tresura klonów. Osiągnięto tam ponoć coś, o czym nierzadko marzyli moi koledzy i koleżanki w trakcie studiów. Uczelnia nie tyle ich edukuje co programuje do przyszłej pracy w korporacji, gdzie zaczyna się właściwa nauka. I później rzędy smutnookich sararīmanów, siedzą jak w fabryce przed maszynami do pachinko, tak samo bezwolni jak te automaty.

Cieszy mnie, że dążycie do bycia przydatnymi. Podoba mi się tak pojęty utylitaryzm, gdzie celem życia staje się programowanie jednostki, by od kołyski aż po grób bez słowa sprzeciwu pracowała, starała się zaspokoić potrzeby pana w zakresie zasobów ludzkich. Już nawet nie pracowników, o ludziach nie wspominając. Zasobów ludzkich. Cóż, ma to też i dobre strony. Człowiek przygotowywany od dziecka na nijakie życie, będzie się nim cieszył. Człowiek kultury zachodniej, gdzie panuje kult indywidualizmu (ale jak nie raz pisałem, złudnego), będzie cierpiał  gdy przyjdzie mu żyć przeciętnym życiem które w gruncie większość z nas wiedzie. Możliwe, że stąd wszelkie emocjonalne problemy związane z oglądaniem doskonałego życia innych na Instagramie chociażby. Właściwie w mojej opinii, żyjemy w czymś pomiędzy. Nasz system edukacji jest dość dziwny. Mówiąc nam, że dzięki ciężkiej edukacji i pracy możemy być kim chcemy, wpisują nas w ramy bezwolnych golemów. Brzmi jak proces wycięty rodem z powieści Huxleya. Mamy wierzyć, że miejsce w które nas wepchnięto jest aszym życiowym marzeniem. Udało nam się połączyć najgorsze cechy szkolnictwa Wschodu i Zachodu.

Tutaj taka anegdota. Gdy w 2015 gruchnęła wieść, że lekko utykająca gospodarka Nipponu, ratowana będzie wygaszaniem studiów z zakresu nauk humanistycznych i społecznych na rzecz kierunków technicznych, ale też nie tych teoretycznych a w stu procentach praktycznych, dołożono do tego plotkę iż nielegalne stanie się wszystko co związane z gender i też powinniśmy pójść tą drogą.  Jednak to już osobny temat. No, cóż. Z tą małą różnicą, że w tam jeszcze znajdą zatrudnienie, natomiast w większości miast Polski pracę można znaleźć jako programista albo kasjer w markecie, bo przypominam że u nas prawie nic się nie rozwija. Prócz tego rynek musi wchłonąć wszystkich z takowym technicznym wykształceniem. Co za różnica, czy Pod Złotymi Łukami będzie więcej metalurgów czy filologów? Powiecie tylko wybrani, reszta do fabryk i na kasę? To ciekawe za co będą konsumowali. Warto też dodać, że ekonomia nie jest nauką ścisłą. Podobnie prawo, które również miało zostać wygaszone. O ile ekonomiści potrafią cudownie wpędzać nas w kłopoty, ich absolutny brak doprowadził już do spektakularnego krachu w Japonii o czym możecie poczytać właśnie w omawianej książce. Widzicie, władze Japonii nie chciały wcale ratować gospodarki. Oni dążyli do tego, żeby kraj zamieszkiwała banda techników – analfabetów o zerowym poziomie kreatywności ale gotowa perfekcyjnie wykonywać polecenia klasy Alfa ++ i Kontrolerów.

Podoba mi się też stwierdzenie, że aby znać historię nie trzeba jej studiować przez pięć lat. Wystarczy sobie przeczytać. Ciekawi mnie, jak osoby komentujący w ten sposób wyobrażają sobie powstawanie książek traktujących o historii tego czy innego okresu? Muszę kiedyś zapytać, bo nagle zaczęło być to żywo interesującym zagadnieniem. Warto dodać, że rektor uniwersytetu albo Kioto albo tokijskiego nazwał rząd bandą antyintelektualistów i nieuków.

Krytyka

Rozważmy w tej części stosunek Polski do zabytków. Możemy częściowo mówić w kontekście Europy, ale przeciwstawianie Zachodu Japonii, jest trochę bez sensu. Inaczej pewne zjawiska, chociażby honne and tatemae, będą postrzegane przez Amerykanina i mam tu na myśli Uesańczyka. Chciałbym tu zaznaczyć, że mieszkańcy USA nazywają się Amerykanami, nie dlatego że nie mają świadomości narodowej, ale dlatego, że wręcz przeciwnie. USA narodziło się w istotnym z punktu widzenia tworzenia świadomości narodowych momencie historii. Wracając jednak do przerwanego wątku, inaczej będą we honne and tatemae postrzegane przez Polaka. Zanim powstała idea zabytków, zachowania dziedzictwa kulturowego, po prostu burzyliśmy i stawialiśmy to, czego akurat potrzebowaliśmy. Niektóre budowle czy inne obiekty po prostu przetrwały stulecia aż do chwili gdy wykształciła się idea ochrony zabytków. Niektóre po dziś dzień pełnią swoje funkcje. Idealistycznym założeniem, jest wtopienie ich w tkankę miasta, tak by symbolizowały trwanie, nie ograniczając przy tym rozwoju. Choć tyle ideałów. Jak to wygląda w praktyce, sami wiecie. Często zabytkowe kamienice doprowadzane są do ruiny, bo są zabytkowa, ale nie ma pieniędzy na nich restaurację, tak w kieszeni miasta jak ich mieszkańców. Wszak drewniane okna do tanich nie nalezą, więc lepiej żeby niszczało, niż pozwolić na montaż plastikowych. Zabytki mają jednak to do siebie, że potrafią wręcz uwiązać myslenie o mieście w przeszłości i stają się bez mała nadrzędne wobec potrzeb części miasta. Stąd niestety częste nietrafione projekty stylizowane na jakąś epokę, które rzadko dorównują oryginałom, w dziwny sposób łącząc wyobrażenie o nowoczesności z historią.

Trzeba jednak rozróżnić rzeczy wartościowe od bezwartościowych. Zastawa mogła przetrwać w twojej rodzinie całe pokolenia, ale z punktu widzenia historycznego, kolekcjonerskiego jest bezwartościowa. Wartość jej, jest sentymentalna. Sa też rzeczy, których właściciel chętnie się pozbędzie, gdyż nie mają one nawet wartości sentymentalnej, ale dla osoby która je nabyła nabierają są prawdziwym skarbem. I tak dla Polaka zafascynowanego Japonią, wielkim skarbem będzie XIX wieczna książeczka wypełniona kiepską poezją. Wydrukowana w olbrzymim nakładzie, wala się w japońskich antykwariatach tonami. I mniej więcej takie rzeczy skupował autor naszej opowieści na początku. Ma to jednak pewien sens. Częstokroć fascynacja jednego narodu drugim, może pozwolić zachować pewne pozornie bezwartościowe elementy kultury, które w innych warunkach by zniknęły. Ganienie Japończyków za brak zainteresowania tradycyjną kaligrafią ma jednak pewne wady. Kluczem jest tu błędne rozumienie słowa tradycyjny, choć Kerr doskonale to pojmuje. Pisząc o tatami, daje dowód swojego zrozumienia sprawy. W trakcie pisania zapomina jednak, że to co tradycyjne, nie koniecznie musi być pasjonujące dla rdzennych mieszkańców. Bywa wszak, że ktoś wyrzuca na śmietnik stare meble, zdjęcia, obrazy, książki, które przecież nikomu się nie przydadzą. Nierzadko okazują się przedmiotami o sporej wartości. Patrząc z drugiej strony, dzieje się tak jak świat długi i szeroki. Równie dobrze można takie histori umiejscowić w Polsce. Kerr wprawdzie utyskuje, że wymarło pokolenie Japończyków, które ceniło stare rzeczy, ale czemu mielby się różnić od Francuzów czy Niemców? I co znaczy ceniło? Sentyment czy wartość rynkowa? Ile osób potrafi nie mając wiedzy ocenić wartość przypadkiem znalezionego dzieła.

Podoba mi się jednak inny aspekt podejścia Japończyków do zabytków. Nasze ich pojęcie obejmuje każdy wiekowy kamień, belkę, deskę. Ich wydaje się obejmować ideę przyobleczoną w formę. Zatem kompletne odtworzenie zabytkowego pałacu z nowocześniejszych materiałów, na kształt oryginału, sprawia, że mamy do czynienia z budynkiem trwającym od stuleci. Nie liczę tu słynnego chramu Ise, przebudowywanego co dwadzieścia lat. Tutaj w grę wchodzi pewna symbolika. Niemniej piszący do Japończyków Kerr, stara się wykazać im pewne rozbieżności w myśleniu. Zakochani we własnym kraju, nagle odczuwają wstyd z powodu zacofania, nadmiernej nostalgii, rzucają się modernizować, burzyć i wycinać, by chwilę później płakać nad odchodzącym w niebyt dziedzictwem kulturowym. Tego typu skrajne zachowania wydają się cechować Japończyków.

W laicyzującym się społeczeństwie, coraz częściej pewne obrzędy teoretycznie religijne, niewiele już zachowały ze swojego pierwotnego znaczenia. Mam na myśli tak Polskę jak Stany Zjednoczone. Dziwnym jest oczekiwać od Japończyków, że zachowają się inaczej. W racjonalnym podejściu Kerra, widać pewną tęsknotę, nostalgię, pragnienie zachowania tradycji wraz z całą pełnią znaczeń i ich zrozumienia. Tutaj mamy do czynienia z tą romantyczną częścią. Nie ma natomiast nic złego w krytyce źle pojętej modernizacji, dziwnej gwałtowności decyzji. Od skrajnego zachwytu nad tym co własne, do skrajnej destrukcji, bez większego ładu i składu. Być może częściwo felietony są pisane przez Kerra, dla samego siebie.

Spójrzmy na nasze podwórko. Mieszkańcy wsi przeprowadzili się do miast. Mieszkańcy miast, którzy mieli wystarczająco zasobne portfele, zaczęli tworzyć satelity, sypialnie na terenach wiejskich. Jaki związek ma obecny mieszkaniec wsi z kulturą agrarną? Rok w rok, w okolicach 14 lutego, 31 października podnoszą się głosy, że należy kultywować NASZE tradycje. Tylko co to w ogóle znaczy? Dorzucają, że mamy swoich, słowiańskich, bogów. Tyle tylko, że cholera wie czy aby połowa z nich nie jestem importem, a to od Celtów, a to od potocznie rozumianych wikingów. Nie wiadomo czy w ogóle nasi przodkowie (z tym też jest problem) czcili którekolwiek z tych bóstw. Jeśli zaś popatrzycie ponownie na Japonię, to zobaczycie że Buddyzm przybył z Chin, tempurę wymyślili Jezuici, malarstwo, herbata, również przybyły z Chin. Zatem jasne, jednoznaczne stwierdzenie, że to a to, jest tworem danej kultury, jest bez mała niemożliwe.

Mamy bardziej świadomych muzealników, którzy dbają o artefakty przeszłości. Natomiast nie wiem jaki jest związek statystycznego Kowalskiego z Bitwą pod Grunwaldem. No złapcie kogoś na ulicy i zapytajcie o coś, na przykład o ważne obrazy, elementy folkloru, cokolwiek. Ciężko oprzeć wszystko na anegdocie zabytkowego kufla w barze gdzieś na Oxfordzie. Zatem można założyć, że mieszkańcy Europy czy Ameryki są już tak samo odcięci od tradycji jak Japończycy, ale możemy na plus policzyć sobie lepiej działające instytucje mające na celu ochronę owego dziedzictwa.

Ciekawostka

Nie bardzo wiedziałem gdzie umieścić tę, uwagę ale uznałem ją za interesującą. Kerr wspomina, że Japończycy część – sporą – dobytku, przechowywali w specjalnych budynkach obok właściwego domu. Podejrzewam, że adekwatnie do zamożności, bo głodujący wieśniak z najgorszego zadupia raczej zadowalał się trzymaniem wszystkiego w lichej chatynce o ile w ogóle ją miał. Nie każdy miał komfort życia w myśl nowomodnej filozofii. Z resztą i dziś tak jest. Mniejsza jednak o to. Kerr, jako Amerykanin z pochodzenia nie miał okazji się z tym spotkać. Tymczasem wiele dworów, z czasem budynków wiejskich posiadało coś, co nazywano lamusem. Był to rodzaj budynku gospodarczego, gdzie przechowywano żywność albo cenne przedmioty, takie jak zbroja, dokumenty a nawet zastawy używane tylko w czasie świątecznym. W przypadku Kerra brzmi to jakby dzielił się naprawdę unikatową informacją, tymczasem ja zareagowałem myślą w stylu „Też coś”.

Podsumowanie

Książka jest niewątpliwie wartościowa. Demitologizujące obrazy Japonii są fanom tego kraju bardzo potrzebne. Tym bardziej, że piśmiennictwo obejmuje kilka powielanych wzorów, które są żywe od lat. Miesza się Japonia Hearna, z Japonią Benedict już bardzo długo. Rozumiem zafascynowanie dawną kulturą, dowolnego kraju. Sam Kerr pisze o chłopięcym marzeniu mieszkania w zamku. I właśnie o zamki chodzi. Współczesne żelbetowe konstrukcje wydają się nam mało pasjonujące, bowiem w biurowcach nie ma ani duchów, zjaw, upiorów, ani jokai. Na nikogo nie wyskoczy już znienacka utopiec. Dołączywszy do tego, tak egzotyczną stylistykę Japonii, niepodobne do niczego zawiłe pismo i zwyczaje, często dla nas na pierwszy rzut oka obce i niezrozumiałe, pojmiemy skąd ta fascynacja. Pragnienie zatrzymania pewnego momentu w historii, który bezpowrotnie przeminął, a który był tak inny od znanego nam dziś świata, być może też za sprawą odległości, trudów podróży.

Kierując swoje teksty do Japończyków, Kerr chciał zaznaczyć, pewien kryzys tożsamości, z którymi Japonia boryka się od stuleci. O ile romantyczna część jego wywodów może zostać tak właśnie potraktowana, jako chęć utworzenia skansenu z powodów opisanych powyżej, tak druga część, czyli szalona industrializacja, nieplanowana modernizacja, ogólna destrukcja chcociażby środowiska naturalnego szaleńczym pościgu za jakimś mitycznym Zachodem, który dla Japończyków jest dokładnie tym czym dla części mieszkańców Zachodu Japonia, choć w zależności od kraju róznorako rozumiana.

 

Patronite Herbata i Obiektyw

Słuchajcie założyłem sobie konto na Patronite, żeby trochę usprawnić prace nad treściami na blogu. Odrobina czasu i nowych, często rzadkich książek zawsze się przyda. Mój profil znajdziecie pod linkiem Patronite Herbata i Obiektyw