Limes inferior herbataiobiektyw, 5 stycznia, 202026 marca, 2023 Limes inferior to jedna z czołowych powieści Janusza Zajdla. Podobno najlepsza, choć osobiście nie jestem przekonany, ale na pewno dająca niemałe pole do inerpretacyjnego popisu. Pytaniem, na które nikt zaś nie zna odpowiedzi jest, kimże jest Alicja? Limes inferior Zacznijmy od opisania sobie świata przedstawionego. Zajdel jak to Zajdel, bardziej skupia się na społeczeństwie przyszłości, kwestiach ekonomicznych niż technologicznych. Te ostatnie zostają zaznaczone, ale bez pogłębionej analizy. Autor nie bawi się w próbę rzeczowego przewidzenia jak się rozwiną, korzystając bardziej z intuicji. Wokół tychże przeczuć buduje swój świat. Metoda bardzo dobra, bowiem otwierająca szerokie pole do interpretacji. Argoland podzielony jest na siedem klas społecznych. Od szósteczki do zera, przy czym zero to najwyższa klasa społeczna, posiadająca w teorii największe zdolności umysłowe. Każdy obywatel otrzymuje pewną ilość punktów czerwonych, bez względu na to do jakiej klasy społecznej a raczej umysłowej należy. W zamian za przynależność do niektórych z wyższych klas otrzymuje się pewną ilość punktów zielonych a w zamian za wykonywaną pracę żółtych punktów. Stanowią one walutę Agrolandu. Czerwone punkty umożliwiają życie ale w oparciu o najniższej jakości produkty. Czyli właściwie umożliwiają przeżycie. Każdy kto chce polepszyć swoje warunki życiowe, musi postarać się skończenie dobrych studiów a następnie przejść test inteligencji, przypisujący go do właściwiej klasy. Naturalnie im wyższa klasa, tym większe prawdopodobieństwo zdobycia pracy oferującej punkty żółte. Co więcej, każdy obywatel tego świata ma nie tyle prawo a raczej obowiązek odbycia studiów wyższych, gdyż w ten sposób zniwelowane zostają nierówności społeczne wynikające z braku dostępu do edukacji. Jakby tego było mało naszym głównym bohaterem jest lifter, człowiek o specyficznej profesji polegającej na windowaniu miernot do wyższych klas intelektualnych, choć ci nie mają ku temu żadnych predyspozycji. On sam, przyznaje się do posiadania tylko klasy czwartej, ale w rzeczywistości jest autentycznym, niepodważalnym zerem. Nie brzmi to za dobre. Mówiąc jaśniej, facet należy do najbardziej elitarnej elity intelektualnej. Zamiast czerpać dochód w oficjalnych stawkach, woli odstąpić go innym w za mniej legalny ale znacznie bardziej korzystny. Dochód podstawowy Czerwone punkty możemy uznać, za bezwarunkowy dochód podstawowy. Spotkałem się ze tezą, że miał on ponoć być krokiem w budowaniu komunizmu, ale spotkałem się z tym zaledwie raz i przyznam szczerze że nie pamiętam gdzie miałbym źródeł tezy takowej szukać. Zdecydowanie jest to element konieczny w budowaniu przyszłego kapitalizmu, opartego na automatyzacji, może sztucznej inteligencji. Stanowi on pewną kwotę, wypłacaną każdemu, bez względu na to czy pracę podejmuje czy też nie. Ma to jednak pewien sens. Aby było sprawiedliwie, w zamian za przynależność do danej klasy społecznej otrzymuje się pewną pulę zielonych punków. Stanowią pewną formę gratyfikacji za starania. Wiadomo, że źle czuła by się solidna trójka dostając to i tyle samo, co nie mniej solidna szóstka. Ciężko powiedzieć jaki ustrój i system gospodarczy panują w Argolandzie. Znając Zajdla można przypuszczać, że jest to krytyka ówczesnej demokracji ludowej i gospodarki centralnie sterowanej, ale jest w tym mały haczyk. Znajdziemy tutaj krytykę dokładnie wszystkiego, kapitalizmu, wolnego rynku. Dokładnie zaś pewnej schyłkowej fazy, w której automatyzacja doprowadzi do bezrobocia całych rzesz ludzi, z którymi trzeba coś zrobić. Obywatele z odpowiednim wykształceniem i klasą otrzymują coś, co można nazwać nakazem pracy. No właśnie. Pracy w Argolandzie jest coraz mniej. Klasa czwarta ma na nią niewielkie szanse. Właściwie nawet klasa trzecia. Tak na prawdę tylko klasy dwa, jeden i zero mogą liczyć jeszcze na zatrudnienie. W powieści, dochód podstawowy jest odpowiedzią na coraz mniejszą ilość pracy dla osób z intelektualnych nizin. Trzeba jakoś wynagrodzić części ludzkości, zwyczajny brak roboty, który wynika z postępującej automatyzacji i zapewnić środki do życia. Wypłacane kwoty te są jednak zbyt małe by cieszyć się towarami wyższej jakości albo luksusowymi. Właściwie często nie wystarają nawet na podrzędne, ze względu na rosnące ceny. Ludzie gotowi są płacić ciężkie punkty w zamian za lepszą klasyfikację, która dałaby im żółte punkty, stanowiące również motywację do nauki celem zdobycia lepszej pracy. Niestety włodarze tego dziwnego świata doskonale zdają sobie sprawę, że miejsc pracy jest zwyczajnie za mało, by zaoferować ją wszystkim. Dodają więc do najtańszej żywności „ogłupiacze”, które obniżają poziom inteligencji najuboższych. Zostańmy na chwilę przy dochodzie podstawowym, o którym mówi się ostatnio coraz głośniej. Fantastyka socjologiczna to także okazja do małych wtrąceń i uwag. Przenalizujmy ten pomysł w oparciu o komentarze z naszego podwórka. Przeciwnicy dochodu podstawowego uważają, że tylko głód zmusi ludzi do pracy. Równocześnie ci sami ludzie, bo w Polsce, ale też na świecie, z bliżej nieznanych mi przyczyn zwolennicy neoliberalizmu są równocześnie konserwatystami, uważają że kobiety nie powinny pracować a jedynie zajmować się ogniskiem domowym. Cokolwiek to znaczy. Idziemy dalej. Aby było to możliwe, mężczyzna musi zarobić tyle by dostać kredyt na dom, utrzymać żonę, dzieci i jeszcze mieć na konsumpcję. Wiemy bowiem, że piramida Malowa jest zbytnio uproszczona. Nawet człowiek biedny, ledwo wiążący koniec z końcem myśli o rozrywce. Nasi neoliberałowie uważając się za ostoję moralności, dostają skrętu jelit na samą myśl, że mieliby komuś płacić więcej niż wynosi najniższa krajowa. Tymczasem ich doktryna religijna mówi, że każdemu będzie wedle jego pracy a sam rynek będzie regulował stosunki pracownik – pracodawca. Ten pierwszy będzie uczciwie pracował a drugi uczciwie płacił. Cokolwiek to naturalnie znaczy. Połączenie tych dwóch elementów konserwatyzmu kulturowego i liberalizmu gospodarczego zawsze mnie fascynowało. Wszyscy oni dążą też do zmniejszenia zatrudnienia, cięcia kosztów, automatyzacji. Z czasów PRL wywodzi się anegdota o komputerze „Odra”, który był zbyt wydajny i zbyt prosty w produkcji, przez co wymagał zatrudnienia zbyt małej liczby osób. Dlatego choć mogliśmy zawojować światowe rynki, bowiem maszyna ta wyprzedzała pod względem wydajności wiele późniejszych zachodnich produktów, to zdecydowano, że trzeba zapewnić ludziom pracę. Chyba żaden kapitalista nie zdecyduje się na taki krok. Dochód podstawowy rozleniwi ludzi, ale co mają zrobić bez miejsc pracy? I o tym właśnie pisał Marx. Pytanie brzmi, czy dochód podstawowy sprawi, że ludzie przestaną pracować? Raczej nie, o ile będą mogli. Podobne tendencje wykazują też badania społeczne, choć są to badania co by było gdyby. Wraz z postępującą automatyzacją pracy jest coraz mniej. Czyżby Zajdel dopuścił się krytyki wolnego rynku, który już niebawem miał zagościć w Polsce? Tylko masa jest w stanie masowo konsumować. Gdy masa zostanie pozbawiona pracy, trzeba jakoś zapewnić jej być, wypłacając kwotę dochodu podstawowego, inaczej przestaną konsumować. Nawet gdyby dokonać depopulacji i pozostawić tylko wartościowe jednostki, to po pewnym czasie ceny dóbr będą horrendalne, dojdzie do absurdalnej inflacji i garstka ocalałych zacznie wymieniać się między sobą bezgotówkowo a w końcu wszystko to straci sens. I co wyjdzie? No właśnie. Teoretycznie apetyt rośnie w miarę jedzenia. Załóżmy, że dostaję trzy tysiące złotych miesięcznie. Kwota ta powiedzmy wystarczy na wynajęcie mieszkania i jako takie bytowanie. Aby móc kupić samochód potrzebuje więcej pieniędzy. Aby kupić dobry komputer, potrzebuję więcej pieniędzy. Zgodzę się, że zawsze jakiś procent obywateli zadowoli się tym co dostane i przeznaczy wszystko na najłatwiej dostępną konsumpcję, ale część zacznie kombinować jak zarobić więcej. Niestety legendy o pucybutach dorabiających się milionów to właśnie legendy. Największe fortuny nie zaczynały się od kredytów a kasy od rodziców. Co prowadzi nas do kwestii nierówności społecznych. Nierówności społeczne i przymknięte oko Do najtańszej żywności dodawane są, i nie jest to w świecie przedstawionym żadną tajemnicą, ogłupiacze. Środki mające obniżyć poziom inteligencji. Ma to dla fabuły i rozważań dwojakie konsekwencje. Im poziom inteligencji jest niższy, tym prostszym życiem zadowala się człowiek. Przynajmniej teoretycznie. Jest to pewne uproszczenie, przypominające rozwiązanie znane z „Nowego Wspaniałego Świata”. Podejrzewam, że chodzi raczej o zniwelowanie poczucia beznadziei. O ile współczesne badania wykazują, że pomimo otrzymywania dochodu podstawowego zwanego gwarantowanym, respondenci nadal szukaliby pracy, celem podniesienia stopy życia tak musi być możliwość podniesienia owe stopy życiowej. Musza móc zdobyć tę pracę. Wraz z poszerzającym się zakresem wykluczenia człowieka z miejsca pracy, trzeba nadać jego życiu jakiś sens. Przy czym praca sam w sobie nie jest sensem życia, człowiek nie żyje po to by pracować, ale bez możliwości zdobycia pracy, nie ma mowy o żółtych punktach a co za tym idzie lepszych zabawkach. Trzeba niektórym podciąć skrzydła. Zatem studenci chcący tego uniknąć, musza wykazać się pewną przedsiębiorczością, gdyż nie posiadając klasy nie posiadają oni innych niż czerwone punktów. Do tego dochodzi zamożność rodziców, bo ci z rodzin już bogatych nie muszą korzystać z najtańszej żywności a ci pochodzący z nizin, całe życie narażeni byli na systematyczne ogłupianie. I cała równość społeczna wyszła jak tylko weszła i popatrzyła. Ładna aluzja do stwierdzenia, że w PRL na studia szło 20% młodzieży uzdolnionej i 80% młodzieży ustawionej Podobnie z resztą do liceów. Następnie zaś ustawiony tatuś i windował synka czy córeczkę nieuka na dobre stanowisko. Dziś mamy sytuację bardziej adekwatną do tej przedstawionej w powieści gdyż praktycznie każdy może ukończyć studia wyższe, choć zapowiadany kilka lat temu poziom czterdziestu paru procent osób z wyższym wykształceniem może nie zostać osiągnięty. Coraz mniej młodych ludzi po maturze wybiera uczelnię wyższą. Tyle, że ostatni fakt jest bez znaczenia. Liczy się, że każdy studiować może. Tylko czy to wyrównuje szanse? Cóż, pozornie tak. Pozory są bardzo istotne, ale tylko nieliczne jednostki mogą dzięki ciężkiej pracy wspiąć się po szczebelkach drabiny społecznej. Reszta musi zostać tam gdzie jest, wabiona perspektywą docenienia w zamian za wytrwałość, pracę, rozwój i osiągnięcia. Wiele lat po upadku „izmu” jaki panował w Polsce sytuacja wygląda dokładnie tam samo. Najlepsza praca jest dla ustawionych, reszta musi obejść się smakiem. Doskonałym przykładem kraju o praktycznie zerowej mobilności klasowej jest USA, czyli do niedawna ostoja wolnego rynku, równych szans i wszelkich mitów godnych pracy jakiegoś Parandowskiego. Końcowe wyjaśnienia zasiewają też wątpliwość, czy jakikolwiek test jest w stanie właściwie przypisać jednostki do właściwych klas. Spektrum inteligencji jest zbyt duże, by można było je ot tak zamknąć w najlepszym nawet teście. Pozornie czwórkowe postacie zachowują się zupełnie nieadekwatnie do swojej klasyfikacji. Można tu pokusić się o kolejną krytykę tym razem systemu edukacji, który już wtedy dążył do znanego nam dzisiaj, opartego na identycznych dla wszystkich, miarodajnych testach. Ta miarodajność może skutkować tym, że wyróżniająca się jednostka zostanie pogrążona, przez prymitywne metody pomiaru. Dowiadujemy się tego z resztą na końcu powieści. Trzy wybitnie inteligentne osoby mogą dysponować trzema tejże inteligencji typami, niedostępnymi dla pozostałych. Tak zwany hacker czyli polski cyberpunk Cracker, mniejsza teraz o roztrząsanie. Zbliża się powoli era powszechnej komputeryzacji. Zobaczcie jak właściwie działa Sneer. Oszukuje system dzięki wiedzy, którą zaprzęga do tworzenia coraz to nowych zabawek mających pomóc mu ominąć skomplikowane zabezpieczania systemów egzaminujących. Słowo hacker wywodzi się prawdopodobnie ze slangu MIT, jeszcze z lat 60. Popkultura dopiero zakocha się w postaci hackera, wraz premierą powieści Neuromancer w 1984 roku. Blady strach padnie na społeczeństwo za sprawą wyczynów Edwarda Singha, Shattera oraz oczywiście Kevina Mitnicka, choć to dopiero pieśń przyszłości, która zacznie się na poważnie w połowie lat 80tych. Póki co działają raczej „utrapieńcy” pokroju Captain Cruncha, którego prawdziwe nazwisko brzmi John Draper. Jedną z pierwszych socjologów choc powinienem napisać socjolożek, która przyjrzała się tej nowo rodzącej się subkulturze była Sherry Turkle. Wprawdzie wybieliła trochę wizerunek hackera, ale też zrobiła z nich trochę socjopatów z dziwacznym erotycznym pociągiem do komputerów. Sneer jakby nie było jest jednym z protoplastów romantycznego bohatera ery komputerów. Geniusza funkcjonującego na granicy prawa. Albo i poza nim. Zobaczcie co robi Pron. Pakuje się w kabałę mogącą przynieść mu dostatnie życie albo wyrok. I taki sam numer w latach 80 wytnie pewien cracker, który dostawszy się do systemu bankowego, będzie systematycznie przelewał na swoje konto jakieś drobne. Dwa, trzy centy. Nikt nie zauważy zniknięcia takiej kwoty, ale kont są miliony… gdyby się tylko gamoń nie wygadał koledze… Właściwie od publikacji Neuromancera pojawi się kilka nowych kierunków rozwoju. Od przestępcy, wroga systemu, przez dystopijego awanturnika poszukującego przygód aż po bohatera w walce o wolność. Ten ostatni osiągnie swoje apogeum w postaci Neo. Tymczasem u Zajdla lifterzy wykorzystują swoje techniczne zdolności i ponadprzeciętną inteligencję do życia niejako na marginesie społeczeństwa. Dobrze opłacanym marginesie, ale jak się okaże ich egzystencja jest niezbędna do utrzymania istniejącego porządku ale też do stawienia oporu najeźdźcy z kosmosu. Limes Inferior jest zatem powieścią z gatunku cyberpunk, który na poważnie rozwinie się w ciągu kilku lat wraz z premierą Neuromancea Gibsona w 1984. Najważniejszą i uderzającą różnicą, jest jednak estetyka. Zajdel zdecydowanie zbliżył się do tego co znamy dziś. Jego cyberpunk był prawdziwie proroczą wizją, która praktycznie rzecz biorąc się ziściła. Wszystko to, co wyczynia Sneer wcale nie jest takie nieprawdopodobne. Gibson zaś popularyzuje zapoczątkowaną w okolicach 1980 roku estetykę cybernetycznych wszczepów, jaskrawych neonów i wszystkiego co znamy jako cyberpunk. Samo słowo zaś posłużyło za tytuł powieści Brucea Bethkea i to formalnie on jest ojcem gatunku. Czy Zajdel znał tę powieść albo jej fragmenty? Formalnie ukazała się w 1982, czyli tym samym roku co działo Zajdla ale autor tu i ówdzie jak sam mówi, publikował fragmenty, które później stały się pełnoprawną książką. Widać wizja Zajdla była zbyt przyziemna. Sam natomiast liczę, że ustawy krajobrazowe nie dopuszczą albo chociaż opóźnią to co znamy z kart Neuromancera. PEWEX Nielegalny rynek wymiany punktów, zielone na czerwone, czerwone i zielone na żółte. Wiecie, te żółte pozwalają zakupić towary o niebo lepsze niż wydawana wszystkim pensja minimalna. Wprost w oczy rzucają się aluzje do dewiz, cinkciarzy i Pewexów. Czy to możliwe, że firmy typu „Januszex” odziedziczyły swe oryginalne nazwy po słynnych Pewexach celem wzbudzanie uczucia ekskluzywności u rynkowych konwertytów? Dobra, tu już się wygłupiam, ale Zajdel głównie na tym się skupiał w jednej z warstw – istotne stwierdzenie – swego utworu. Zwróćmy też uwagę, iż nikt jakoś specjalnie tych wszystkich delikwentów nie ściga. Jakby przymykał oko na ich istnienie i działalność. Swoista szara strefa, która formalnie nie powinna istnieć, ale jest niezbędna by utrzymać działanie systemu. Wywołuje to jednak pewne zaburzenie. „Szybko wymienił cały swój kapitał na nowe jeny, gruby plik starych, papierowych pieniędzy, krążących bez końca w obiegu zamkniętym czarnych rynków całego świata, niby muszelki między wyspiarzami Triobriandu. W Ciągu trudno było przeprowadzać uczciwe transakcje z gotówką. W Japonii było to nielegalne” William Gibson, „Neuromancer” 1984 Pytanie czy skrajna faza kapitalizmu, nie przyniesie czegoś identycznego? Pojawiają się pewne plotki, że Chiny chcą wprowadzić cyfrowy pieniądz o ograniczonej dacie ważności. Oznacza to, że człowiek nie będzie mógł zgromadzić żadnych środków na „czarną godzinę”, albo chociażby w celach inwestycyjnych. Pieniądz trzeba bezzwłocznie wydać, co otworzy drzwi do zubożenia społeczeństwa oraz dalszego bogacenia się osób o już zasobnych portfelach. Stanowić to będzie swoistą bańkę, która może pęknąć. Przekłucie jej może być wyjątkowo bolesne, bowiem człowieka nie da się „obliczyć” ani na dłuższą metę całkowicie kontrolować. Często skrajnym efektem takich działań jest rozlew krwi. Niemniej na sto procent zrodzi się jakiś czarny rynek. Polski paradoks Paradoksem, który można było zaobserwować w Polsce była odwrócenie wartości. Był moment, gdy otworzono pierwszy McDonald w Polsce, a nasz kraj dołączył do grona krajów kapitalistycznych. Stołować się tam mogli raczej ludzie trochę zamożniejsi. Biedota miała tego farta, że nie mogąc pozwolić sobie na produkty Wuja Sama, musiała zadowolić się marchwią ze straganu. Efekt był taki, że biedniejsi byli bardziej fit niż rodząca się klasa średnia, która zażerała się tym badziewiem. Teorie wielce fantastyczne. I nie tylko Fluor. Nie wiem czy wiecie, ale fluor jest potrzebny naszym kościom, do prawidłowego rozwoju. Chroni też szkliwo zębów przed uszkodzeniem. Tyle tylko, że jak każdy środek – stosowany w nadmiarze jest toksyczny. Nawet herbata zawiera dość fluoru aby doprowadzić do fluorozy, zwłaszcza w krajach gdzie woda jest dodatkowo fluoryzowana. Problem jest też taki, tutaj mały paradoks, że litr kijowej herbaty może dostarczyć Wam więcej fluoru niż dzienne zapotrzebowanie a ten dostarczany jest jeszcze z innych produktów. Na szczęście rzadko dochodzi do uszkodzeń kości i stawów. Jeśli jednak spożywa się za dużo fluoru, zwłaszcza gdy robią to kobiety w ciąży, ich dzieci mogą mieć później pewne niedobory. W inteligencji. Nie ma bezpośredniego wpływu na dorosłych, nie licząc ciężkich zatruć w przypadku wypicia płukanki lub długotrwałej pracy w zakładach nawozów, spożywania przez lata bogatą w fluor wodę itp. zwłaszcza w ostatnim przypadku powodować może tzw. W swej najprostszej postaci powoduje przebarwienia na zębach, znikające wraz z odstawieniem fluoru. W gorszych liczne uszkodzenia narządów wewnętrznych, wyrośla kostne, sztywnienie stawów. Przy czym jest to jedna z teorii spiskowych, w której fluor dodawany jest do wody celem ogłupienia społeczeństwa przez jakieś Obce Siły. Obecnie w Polsce nie ma fluoru w wodzie o ile wiem, ale jest w Kanadzie, USA, Wielkiej Brytanii czy Irlandii. Fluoroza kości Wam nie grozi nawet przy spożywaniu litrów herbaty – ale bez przesady – aczkolwiek, mamy już pewne badania niekorzystnego wpływu nadmiaru (nadmiaru mówię) na dzieci i kobiety w ciąży, ale z drugiej strony nawet czysta woda w nadmiarze może być szkodliwa. Annunaki i inne takie Jeśli chodzi o Obcych, Zajdel korzysta z popularnej od lat co najmniej 60tych teorii o Annunaki. Otóż pogląd ten głosi, iż cywilizacja ziemska sterowana jest przez obce siły z Kosmosu. Czasami jesteśmy ich eksperymentem społecznym, czasem tylko ich kreacją doglądaną od czasu do czasu. Innym razem, sprawują nad nami władzę, próbując potajemnie zniszczyć nasz gatunek – tyle tylko, że ta ostatnia najmniej trzyma się kupy. Cywilizacja tak rozwinięta powinna mieć środki aby uporać się z nami raz na zawsze. Opcje eksperymentów społecznych są zdecydowanie ciekawsze, ale że też im się nie znudziło przez tyle tysiącleci? Autor wykorzystuje zatem najrozsądniejszą. Otóż Obcy, jakkolwiek ich zwać przybyli do nas relatywnie niedawno, a ich celem nie jest eksterminacja naszego gatunku. Mają jakiś cel, być może przeprowadzają właśnie bardzo nieetyczny eksperyment społeczny? Zdecydowanie nie zależy im jednak na depopulacji naszego gatunku. A gdyby tak? Może cała socjologiczna, antypeerelowska literatura Zajdla, to szaleńcza próba przekazania, że jesteśmy sterowani przez kosmitów? Nie żadna krytyka systemu stanowiąca tylko przykrywkę. Tak na prawdę chciał przekazać nam, że obca cywilizacja zniewoliła naszą planetę i przeprowadza na niej jakieś chore eksperymenty społeczne. Fantomatyzacja MORFEUSZ: Dobrze wiem o co ci chodzi. Wiesz dlaczego tu jesteś? Bo wiesz o czymś. Nie umiesz tego wytłumaczyć, ale przeczuwasz to. Całe życie czułeś, że świat jest jakiś dziwny. To przeświadczenie tkwi jak drzazga w twoim mózgu i doprowadza cię do obłędu. Dlatego tu przyszedłeś. Wiesz o czym mówię? NEO: O Matrixie. MORFEUSZ: Chcesz wiedzieć, czym ona jest? Matrix jest wszędzie wokół nas. Nawet w tym pokoju. Widzisz ją za oknem i w telewizji. Czujesz ją w pracy, w kościele i kiedy płacisz podatki. Matrix to sztuczny świat, który przysłania ci prawdę. NEO: Jaką prawdę? MORFEUSZ: Jesteś niewolnikiem. Jak wszyscy ludzie, urodziłeś się w więzieniu, którego nie możesz powąchać ani dotknąć. Bo uwięziono twój umysł. Niestety, nie mogę ci powiedzieć, czym jest Matrix. Musisz to zobaczyć. To decydująca chwila. Później nie będzie odwrotu. Propaganda nijak ma się do możliwości kreacji światów. Stanisław Lem opisał Matrix, maszynę fantomatyczną w latach 60tych XX wieku. Paradoksalnie wówczas jeszcze bracia Wachowscy, obecnie siostry, stworzył tę maszynę na podstawie prac Jeana Baudrillarda, który pisząc swoje słynne wywody, miał na myśli coś zupełnie innego. Osobiście go nie lubię. Gdybyśmy próbowali przeanalizować jego poglądy okaże się, że nie potrafił pogodzić się z faktem, że atrakcyjna modelka ze zdjęcia nie jest tak atrakcyjna spotkana na ulicy 😉 Wszystko toczy się w wymiarze symboliczno – kulturowym Tymczasem Lem otwiera przed nami nowe, wspaniałe możliwości a Zajdel twórczo je wykorzystuje. Miasta – fantomaty. Zobaczcie jak niewiele dzieli Limes Inferior od filmu Matrix. A co jeśli naprawdę jesteśmy zamknięci w laboratorium nazywanym Ziemią, a cała nasza rzeczywistość jest tylko eksperymentem społecznym? Z resztą można potraktować to jako ostrzeżenie. Rozwój technologii pozwoli na zdecydowanie większe popisy i manipulowanie społeczeństwem niż stare zabiegi propagandowe. Propaganda jest bowiem do zweryfikowania. Tymczasem tutaj przejrzeć, przeniknąć trzeba najbardziej podstawowe struktury systemu. Niektórzy od początku widzą, że prawa rządzące systemem można nagiąć a niekiedy złamać. Inwigilacja Jest rok 1979. Komputeryzacja jeszcze się nie zaczęła na dobre a Internet jest w powijakach. Oczywiście w USA na rynku mamy już APPLE 2, ale Zajdel snuje wizje nie gorsze od tych lemowskich. Otóż wymyśla Klucz. Aktywowany dotykiem linii papilarnych dowód osobisty – karta kredytowa. Dzięki niemu dokonuje się wszystkich transakcji kupna sprzedaży. Coś jak dziś. Bank wie jakie piwo pijecie, jakich prezerwatyw używacie. Niektóre banki są…niebezpiecznie precyzyjne gdy grupują zakupy zamiast zadbać o poprawę naszego bezpieczeństwa. Klucz jest nader zmyślnym wynalazkiem, który pozwala jednoznacznie zidentyfikować obywatela, jego preferencje. Na podstawie zakupów można określić gdzie, kiedy a nawet w czyim towarzystwie potencjalnie przebywał. Cóż, czy biedny Zajdel mógł przewidzieć, że koncerny technologiczne, których misją jest czynienie dobra, robią z nas idiotów w imię wyższego celu? Jak widać mu się udało. Ekonomia Zajdla [Każdy] myśli tylko o swym własnym zarobku, a jednak w tym, jak i w wielu innych przypadkach, jakaś niewidzialna ręka kieruje nim tak, aby zdążał do celu, którego wcale nie zamierzał osiągnąć. Społeczeństwo zaś, które wcale w tym nie bierze udziału, nie zawsze na tym źle wychodzi. Mając na celu swój własny interes, człowiek często popiera interesy społeczeństwa skuteczniej niż wtedy, gdy zamierza służyć im rzeczywiście. Nigdy nie zdarzyło mi się widzieć, aby wiele dobrego zdziałali ludzie, którzy udawali, iż handlują dla dobra społecznego. — Adam Smith, Bogactwo narodów (rozdział II, księga IV) Bardzo często Niewidzialna Rękę (Rynku) – Smith nie używa słowa „rynek” – mylona jest z koncepcjami Friedmana, ale o tym później, później. Zasadniczo owa niewidzialna łapa, to poza świadomy, społecznoekonomiczny bodziec, który z interesu własnego, przynosi korzyści całemu społeczeństwu. Bardzo chcę zarobić, więc pracuję nad Wynalazkiem, który sprzedam i wszystkim będzie lepiej. Nie musi to być wynalazek techniczny. To może być szczepionka, miejsca pracy w fabryce, wszystko co pozornie robione w ramach interesu własnego, pragnienia zysku przynosi efekty dla całego społeczeństwa. Chyba, że Ręka owa jest tylko niewidzialna ale jak najbardziej materialna. Co ciekawe koncepcja ta była popularna długo po śmierci jej autora, ale też inaczej rozumiana. Z czasem owa Niewidzialna Graba zamieniła się w siłę sprawczą, która miała dbać o sprawiedliwość. Miała jednym paluszkiem popychać pracodawcę by każdemu było wedle jego pracy a pracownika by praca godna była. Tu już wychodzimy trochę poza przedmiot naszych zainteresowań, ale zawsze to ciekawostka, nie? Oczywiście macie też pełne prawo nie zgadzać się z taką interpretacją. Po to macie sekcję komentarzy. Kim jest Alicja? Zakończenie pozostawia masę niedomówień. Właściwie jest jednym wielkim niedomówieniem pozostawiającym obrzynie pole interpretacji. Widząc nastroje w społeczeństwie Zajdel mógł przypuszczać, że coś się wydarzy, ale nie mógł jednoznacznie przewidzieć co. Nie wiem jak szeroko była nagłaśniana w prasie informacja o chęci powrotu Polski do Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Oficjalnie wniosek został złożony w 1981 roku, ale raczej nie podejmowano takich decyzji z dnia na dzień, zatem coś do opinii publicznej mogło docierać w latach poprzednich, zwłaszcza w okresie 79-80 gdy Zajdel pisał Limes Inferior. Patrzą w jaki sposób bywalczyni Krainy Czarów uporała się z problemem Ziemian, możemy założyć, że Zajdel podejrzewał iż owo coś, które miało się wydarzyć będzie szokiem. Nie mógł tylko przewidzieć a może wyrazić jak będzie wyglądało. Widać, że nie potrafił albo nie chciał opowiedzieć się za jednym wariantem, ale dziś po latach możemy się trochę pobawić. Terapia Szokowa Wspominana Alicja niczym Deus ex Machina oferuje naszemu światu zbawienie. Tyle tylko, że jest to skok w nieznane. Na początku lat 80 w Polsce pojawiają się dwa nazwiska, z których jedno na pewno znacie: George Soros i Jeffry Sachs. Tak, nie ma nic lepszego od dobrej teorii spiskowej z Sorosem w roli głównej. W Co więcej, banda z Chicago, pod wpływem której znajduje się Międzynarodowy Fundusz Walutowy była przekonana, że Polsce należy się terapia szokowa. Takie wyrwanie z ustroju, znanego ustroju, nagła prywatyzacja wszystkiego za bezcen…Tylko tak nowo narodzona III Rzeczpospolita mogła dołączyć do grona państw kapitalistycznych. Nie ma co bawić się w subtelności. Raz a dobrze, mocarna dłoń transformacji wyciągnie nas z bagna komuny. Oficjalnie Jeffry Sachs zaczyna zaczyna pojawiać się na naszej scenie politycznej koło 1986 roku, gdy Polska oficjalnie przystępuje ponownie do MFW. Następnie nasza Alicja po 89 rozpoczyna wspomniany proces transformacji. Ot, jeden ruch ręki i lądujemy w Kapitalistycznej Krainie Czarów. I mamy sporego farta, że nie skończyło się jak w Ameryce Południowej, gdzie w ramach tegoż procesu zginął nie jeden człowiek a propagowana przez Miltona Friedmana wolność skończyła się formą „kapitalistycznego terroru”, niewiele różniącą się od utopijnych rosyjskich prób stworzenia komunizmu. Wyjaśnić też trzeba, że Sachs i Friedman formalnie nie mieli ze sobą nic wspólnego. Friedman oskarżany był o wspieranie co najmniej niejednoznacznych moralnie działań USA, wraz z Chłopcami z Chicago, junty wojskowej Augusto Pinocheta. Formalnie nigdy nikomu nie doradzał. W Chile pojawił się jedynie na sześć dni z serią wykładów na temat monetaryzmu, za którą dostał Nagrodę Nobla, co często jest ciosem kończącym jego zwolenników. Wszak kto by pyskował nobliście? Tyle tylko, że taka nagroda nie istnieje. Nagroda Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w dziedzinie nauk ekonomicznych przyznawana jest przez komitet noblowski, wręcza na tej samej ceremonii, ale nie jest tożsama z Nagrodą Nobla. Więcej, często słyszy się że jest PRowe podszywanie się pod prestiżową nagrodę. Doktryna Szoku Autorka dość poczytnego „No Logo” oraz „Doktryny Szoku”. Jej trzecia książka jest zdecydowanie gorsza, przynajmniej pod względem warsztatowym, i dotycz zmian klimatycznych, ale powiedzmy że dwie dobre pozycje do jednej kiepskiej to niezły wynik. Pani Klein uchodzi za guru alterglobalistów. Potrzebowałem jakiejś informacji i trafiłem na kilka artykułów, jak bardzo nasza reporterka bredzi. Nie padają natomiast ŻADNE argumenty czemu Klein miałaby być osobą głupią, albo dlaczego podane przez nią informacje są nieprawdziwe. Całość ich wywodów można sparafrazować jako: Kłamliwa s*** Zaprawdę bardzo merytorycznie, na poziomie prawdziwych, dorosłych publicystów. Tyle tylko czego ja oczekiwałem? Przecież to poziom, który obserwować można od dawien dawna. Mająca coś 600 stron książka została rozpracowana w tekstach, które studenciak pisze na kolanie byle wykładowca dał mu spokój albo chociaż tę trójczynę. Tym samym Doktryna Szoku zostaje na mojej półce w widocznym miejscu. Klein nie jest przeciwniczką wolnego rynku. Niektórzy zarzucają jej złośliwie, że jak każda socjalistka, wykorzystuje kapitalizm do tego by zarabiać na krytykowaniu kapitalizmu. Problem w tym, że kapitalizm i wolny rynek do wykluczające się idee. I tak sam w powżyszym tekście stosowałem terminy wolny rynek i kapitalizm synonimicznie. Wiem. Gdyby chcieć scharakteryzować poglądy Klein, to właśnie wymieniony alter-globalizm będzie najlepszym określeniem. W znacznej mierze książka wymierzona jest w pomysły neoliberalnych środowisk, które wykorzystują wywodzące się z poglądów Miltona Friedmana koncepcje, aby zwiększyć ekonomiczną dominację USA. Początkowo „Chłopcami z Chicago nazywano grupę 25 chilijskich ekonomistów, którzy studiowali pod okiem między innymi Friedmana na Uniwersytecie Chicago zgłębiając tajniki ekonomi. Cały zbiór koncepcji nazywa się skrótowo Szkołą Chicagowską. Zakłada też, że po pierwszych laboratoryjnych eksperymentach, rząd USA i ekonomiści bardzo szybko zorientowali się, że znaleźli sposób na tworzenie dojnych krów a nie wolnych rynków. Przy czym nie można zakładać, że owa grupa bodaj dwudziestu pięciu ekonomistów z Chile miała jakieś diaboliczne zapędy. Działali raczej w dobrzej wierze. Wierze. Różnica między nią a częścią jej neoliberalnych przeciwników polega na tym, że ona nikogo nie lży. Ot, pisze. Czasem wkradnie się odrobina emocji, ale niewielka. Dobra! Zgoda, Klein robi z siebie trochę „Buddę Alterglobalizmu”, ale tylko trochę. A wszystko zaczynało się od humanistycznych, głębokich uzasadnień: wszystko dla człowieka, w imię ludzkości… A potem w ferworze realizacji szczytnych celów, ucieleśniając swe zbawienne pomysły, czyniliśmy zadość swym ambicjom, nie umiejąc położyć w odpowiedniej chwili rozsądnej granicy naszym poczynaniom… Wtedy okazało się, że wiemy, czego potrzebuje ludzkość, lepiej niż ona sama… Lekceważyliśmy interesy i pragnienia pojedynczych ludzi, podporządkowując je rzekomym interesom całej społeczności. A równocześnie – kształtowaliśmy nieomal siłą owe „interesy całości” – naginając je do potrzeby samorealizacji wybitnych jednostek… Mało kto potrafił zrezygnować z wprowadzenia w życie własnego i we własnym mniemaniu doskonałego pomysłu, tając sam przed sobą lub po prostu pomijając w rozważaniach perspektywiczne skutki swej działalności. Jej głównym postulatem, jest że żadna idealistyczna koncepcja ekonomiczna nie ma racji bytu, bo utopie nie istnieją a ludzie są ludźmi. Jeśli mogą coś, kogoś wykorzystać, zdobyć nad nim władzę – zrobią to. Na bazie naturalności wolnych rynków, umacniany jest pogląd że jedni są gorsi a drudzy są lepsi i musimy się z tym pogodzić bo jest to stan naturalny. Z jakieś przyczyny i na nieszczęście wolnorynkowcy lubią też kumać się z homofobami, mizoginami, rasistami itp. właąnie ze względu na ową naturalność. – choć to nie pada w książce. Autorka skupia się na zupełnie czymś innym. Miejcie na uwadze, że im wolniejszy rynek tym niższa tzw. mobilność klasowa. Obie skrajności wolą trzymać obywateli wg. myśli konfucjańskiej. Gdzie się urodziłeś, tam zdechniesz. Klein uważa też, że zniesienie regulacji państwowych wprowadza regulacje korporacyjne, i tak naprawdę wszystko dąży, do stanu gdzie mniej niż 1% ludzkości posiadał będzie więcej niż pozostałe 99%. Póki co 10-90 %. Naomi Klein Nastawcie się na opasłe tomiszcze, pełne przypisów, źródeł i odwołań liczące sobie około 600 stron. Przy czym nie znajdziecie tam „jadu” ani bezmyślnego ataku ideologicznego. Ot, książka pięknie pokazująca jak „wolne rynki” rodziły się w asyście dyktatur wojskowych wspomaganych przez bratni naród amerykański i w sumie niewiele z tego dla obywateli wynikało ew. poza obozami, więzieniami, prześladowaniem. Czytając ją miałem idiotyczne wrażenie, że idealny, prawdziwie wolny rynek powstać może tylko drogą jaką wprowadzić chciano idealny komunizm. Drogą rewolucji. Stany Zjednoczone nigdy nie zdecydowały się na realizacją wizji Friedmana. Rządzący doskonale zdawali sobie natomiast sprawę, że tego fanatyka i jego „apostołów” można wykorzystać. Poszukiwane były laboratoria, gdzie można by takowe eksperymenty przeprowadzić. Trafiło na kraje Ameryki Łacińskiej i Południowej a także europejskie: Polskę – choć my mieliśmy olbrzymiego farta – a nawet Rosję, która szczęścia miała mniej. Książka pokazuje jedną z tych prawd, które są powszechnie znane. Żaden system nie jest sprawiedliwy sam z siebie a ludzie gotowi są do wszelkich zbrodni byle udowodnić swoją rację. Właściwie skoro już jesteśmy przy tym nazwisku, warto sięgnąć po wcześniejszą pozycję pod tytułem „No logo”. Część informacji w niej zawartych już się zdezaktualizowała, ale część pozostaje w mocy. W reżimach totalitarnych informacja, myśl niezgodna z polityką zostaje ocenzurowana. Bardzo podobnie dzieje się w świecie wielkich korporacji, gdzie informacja niezgodna z polityką firmy zostaje prewencyjnie ocenzurowana. Tak dzieje się np. na Instagramie, który filtruje zdjęcia i komentarze pod kątem ich potencjalnej obraźliwości. Przy czym pozornie dotyczy to „mowy nienawiści” ale za chwilę może się okazać, że dopuszczony do głosu zostanie tylko ten twórca, który sprzyja „polityce firmy”. Zapytać ktoś może jakie ja mam w tym momencie właściwie poglądy. Hmmm. Cóż, bardzo proste, każdy kto twierdzi że jest w stanie stworzyć utopię, albo że wymyślił utopijny, idealny system społeczno – ekonomiczny jest zwyczajnym fanatykiem religijnym i należy się z nim zająć Metodą z Crinfrid. Uwiązać w obórce na łańcuszku, niech węgielkiem na ścianach cudności rysuje. Patronite Jeśli tekst przypadł Wam do gustu i chcielibyście mi pomóc stworzyć kolejne – zajrzyjcie na mój profil na Patronite. Sztuka i socjologia bez małego wsparcia „same się nie robią” Share this:Click to share on Facebook (Opens in new window)Click to share on Twitter (Opens in new window)Click to share on Tumblr (Opens in new window)Click to share on Reddit (Opens in new window)Like this:Like Loading... Podobne Kultura Literatura O książkach Przemyślenia Recenzje Socjologia Adam Smithbezwarunkowy dochód podstawowydochód podstawowyFantastyka SocjologicznaJanusz ZajdelKapitalizmKleinKomunizmkrytyka kapitalizmukrytyka komunizmukrytyka socjalizmuKsiążkakulturaMilton FriedmanNaomi KleinprawdaPRLprzemyśleniarzeczywistośćSocjalizmsocjologiatotalitaryzmustrój totalitarnywolnośćwolny rynekZajdelzniewolenieZSRR